Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Skrzynia ofiarna - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
18 września 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Skrzynia ofiarna - ebook

Paranormalny thriller, który pokochają fani powieści w stylu "To" Stephena Kinga czy serialu "Stranger Things"!

W upalne wakacje 1982 roku Sep, Arkle, Mack, Lamb i Hadley zostają połączeni przez więzy przyjaźni… oraz mroczny sekret, który po latach powraca, aby ich nawiedzać.

Kiedy nastolatkowie znajdują w lesie starożytną kamienną skrzynię, pod wpływem sennej wizji postanawiają złożyć w niej ofiary. Każde z nich oddaje skrzyni coś wyjątkowo bliskiego swojemu sercu. Zawierają przy tym pakt: nigdy nie powrócą do skrzyni nocą, nigdy nie przyjdą do niej samotnie i nigdy nie zabiorą z niej swoich darów.

Cztery lata później losy dawnych przyjaciół ponownie łączy ze sobą seria przerażających, krwawych wypadków, która może oznaczać tylko jedno – któreś z nich złamało złożoną skrzyni przysięgę. Jaką cenę przyjdzie im za to zapłacić?

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-7234-3
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ofiara: 1982

Sep klęknął przy skrzyni. Skóra szczypała go od potu, bo w lesie panował dławiący upał.

Okolicę pokrywał dywan z korzeni i kamieni, upstrzony ciemnymi kałużami, w których wirowały liście. W glebie poniżej wiło się robactwo. Ciche drzewa otaczały polanę niczym pręty klatki, a w jej sercu, jakby wyrzucona przez przypływ, spoczywała skrzynia ofiarna.

Mack podskakiwał niecierpliwie tuż za plecami Sepa. Arkle, Lamb i Hadley stali po drugiej stronie kamiennej skrzyni, ich ofiary zostały już złożone – rozsypane spalone ważki, lusterko i pamiętnik.

– Sep – odezwał się Arkle. Po chwili rzucił ponownie głośniej: – Sep!

– Zaraz to zrobię – powiedział Sep.

– Nie o to chodzi…

– Zamknij się! – syknęła Lamb.

Sep ścisnął Barnabę. Na plastikowym pyszczku misia widniał zastygły uśmiech, a jego oczka były brązowe i bezdenne.

– Wszystko gra? – spytała Hadley.

– Co? – Sep zwrócił ku niej swoje słyszące ucho.

– Pytałam, czy wszystko gra.

Odetchnął głęboko.

– Tak.

– Nie przejmuj się – wysepleniła Hadley przez aparat na zęby. Sep słyszał jej lekko świszczący oddech. – Nie musisz tego robić.

– A właśnie że musi – wtrącił Mack, przeżuwając coś. – Powiedzieliśmy, że to zrobimy. Wszyscy. Zresztą to był jego pomysł.

– Wcinasz następną kanapkę? – zdziwił się Arkle. – Jesteś jak Pac-Man na dwóch nogach, serio.

Sep popatrzył na Barnabę, na jego sfilcowane futerko i na szeroko rozpostarte pulchne kończyny. Miś był w opłakanym stanie – Sep nie raz ciągał go przez błoto, krzaki i ciernie, aż rozpruł mu się brzuszek. Mama zacerowała go starą sznurówką tamtego lata, zanim zachorowała.

Sep przeciągnął kciukiem po sznurówce, słysząc zdrowym uchem cichy szum wiatru w koronach drzew – a potem wiatr ustał i nie było słychać nic poza bębnieniem i pluskiem kropli pozostałych po niedawnym letnim deszczu, skapujących z liścia na liść i na ziemię.

– Sep, weź się… – zaczął Arkle.

– Zamknij się! – uciszyła go Lamb. – Przeszkadzasz mu w złożeniu ofiary!

– Sep! – syknął znowu Arkle, choć ludzie zazwyczaj nie sprzeciwiali się Lamb, odkąd zmarła jej matka.

Sep westchnął i podniósł wzrok na spoconą, wyszczerzoną w uśmiechu twarz Arkle’a. Powietrze było zielonkawe i lepkie. Do ich skóry przywierały nasiona dmuchawców.

– O co chodzi? – spytał.

– Ukląkłeś w kupie – poinformował go Arkle. – Tu jest. Widzisz?

Sep spojrzał w dół.

– Tak, wielkie dzięki.

– Widzisz? Jest brązowa.

– Widzę.

– Pod twoim prawym kolanem.

– Raczej lewym – powiedział Sep, wycierając dżinsy w trawę.

– Jeden pies.

– Wkładasz tego miśka czy nie? – odezwała się Lamb.

Sep popatrzył na wysoką, silną Lamb – wyprostowaną jak struna, z gipsem na nadgarstku obwiązanym chustką matki. Spokojnie odwzajemniła jego spojrzenie. Zauważył, że Arkle skinął głową, a Hadley się uśmiechnęła. Stali na tle drzew rozłupanych przez piorun podczas ostatniej burzy.

Barnaba był prezentem od mamy. Sep położył go przy niej na szpitalnym łóżku, gdy spała po operacji – a potem, jadąc do domu w samochodzie dziadka, zastanawiał się, czy będzie mógł na stałe zamieszkać na lądzie, jeśli mama umrze.

Pamiętał uczucie związane z pojawieniem się w głowie tej myśli. Gorąco. I poczucie winy.

Wyciągnął rękę ku zimnej kamiennej skrzyni, ostatni raz ścisnął Barnabę, a potem wrzucił go tam, gdzie leżały już inne ofiary. Następnie podszedł do czekających na niego przyjaciół.

– Nareszcie! – powiedział Arkle.

Mack podniósł swoją ofiarę.

– Oddajesz zegarek? – zdziwiła się Lamb.

– Czemu nie? – Mack wzruszył ramionami. – Zatrzymam wskazówki, dzięki czemu już zawsze będzie wskazywał tę piękną godzinę, w której zrobiliśmy to razem.

– Nieważne, co się włoży – powiedział Arkle. – Co nie? Rzecz to rzecz.

– Bardzo ważne – odparł Sep. – Robimy to dla siebie nawzajem. To, co oddajesz, musi coś dla ciebie znaczyć.

– Dobra, dobra, Sepciu. To co teraz?

– Zamykamy – powiedział Sep.

Mack uniósł kamienne wieko skrzyni, marszcząc z wysiłku ciemne brwi. Sep zajrzał do środka, szukając wzrokiem Barnaby, ale skrzynia była głęboka i zdawała się skrywać w sobie tylko ciemność.

Pomyślał o złamanym nadgarstku Lamb, przez który nie mogła pojechać na obóz z drużyną hokeja na trawie, o Hadley, Macku i Arkle’u, których wszyscy kumple powyjeżdżali na zagraniczne wakacje; o tym, jak przypadkiem spotkali się na plaży oraz jak cudownie szczęśliwi byli przez ostatnie tygodnie.

– To było piękne lato – odezwał się. – Nigdy nie miałem nikogo, kto, no wiecie…

Wieko gwałtownie opadło. Mack zaklął i cofnął dłoń, zaciskając palce.

– Nic ci nie jest? – spytała Hadley. – Zraniłeś się?

– Nie, w porządku. – Mack rozprostował palce i znowu zaklął. Potem się roześmiał. – Skrzynia chyba mnie ugryzła.

Odwrócili się i popatrzyli na skrzynię ofiarną. W miarę jak zalewane deszczem wieko ciemniało i zlewało się ze ściółką, skrzynia upodabniała się do głazu wystającego z ziemi. Świat pachniał jasno, świeżo i zielono.

– Niesamowite, że ją znaleźliśmy – odezwała się Lamb.

– To przez burzę – powiedział Sep, przekręcając słuchawki. – W zeszłym tygodniu nie było jej widać. Deszcz musiał ją odsłonić.

– Jak myślicie, od dawna tu jest? – spytała Hadley.

– Od setek lat. Może tysięcy.

– Może milionów? – dodał Arkle.

– Idiota – burknęła Lamb i dała mu prztyczka w ucho.

Arkle wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Wciąż uważam, że lepiej było urządzić w niej ognisko – powiedział, otwierając i zamykając zapalniczkę.

Sep zauważył, że Hadley zerka na niego spod grzywki. Jej dręczycielki, Sonya i Chantelle, ścigały ją aż do lasu, a potem wzdłuż jaru. Oczy dziewczyny były wciąż zaczerwienione. Sep podniósł wzrok na chmury widniejące nad koronami drzew – wysokie perłowe wieże, które spłaszczały się w kształt kowadeł i rozpościerały nad wyspą. Fale przypływu rozbijały się o skały. Chłopak pomyślał o mamie wsłuchanej w szum fal wpadający do salonu przez otwarte okno.

– Co teraz? – zapytał Arkle.

– Wypowiadamy słowa Sepa – powiedział Mack.

– Tak naprawdę to one nie są moje – poprawił go Sep, przypominając sobie, jak słowa dopadły go niczym nóż wbity w czaszkę. To było jak sen na jawie, tak intensywny, że straumatyzował go w jasny, słoneczny dzień.

– Jak to? – spytała Lamb.

– One mi się tak jakby przyśniły. To po prostu… reguły tej skrzyni.

– No dobra, mówimy je, a potem co?

– Na zawsze pozostaniemy przyjaciółmi – odpowiedział Sep.

– Jak to niby działa? – spytał Arkle.

– To będzie nasza obietnica.

– I nasz sekret – dodała Hadley, ściskając inhalator. – Nie możemy nikomu o tym powiedzieć.

– Och, w budzie lepiej z nikim o tym nie gadać – zgodził się Arkle. – Bo to trochę frajerskie.

Deszcz rozpadał się na nowo; zimne krople spływały po ich rozgrzanych twarzach.

– Wypowiedzmy już te słowa – odezwał się Sep.

– Zaklepuję miejsce z dala od gościa w obsranych portkach – powiedział Arkle.

Ustawili się wokół skrzyni. Deszcz padał coraz mocniej, zasnuwając krańce polany szarym całunem i zamykając ich wewnątrz.

Sep usiłował przeniknąć wzrokiem tę zasłonę. Widział, jak coś poruszało się w cieniach wśród drzew. Przymrużył oczy, skupiając spojrzenie na przesuwającym się punkciku.

Usłyszeli coś, jakby szept – lub odległy krzyk – i nad polaną zawisła długa cisza. Sepowi ścierpła skóra. Wyczuwał inne postacie wokół skrzyni, cienie otaczające ich coraz ciaśniejszym kręgiem.

Wtedy Hadley odezwała się do niego:

– Sep? – I chwila minęła, znowu byli sami.

Przez strugi deszczu opadły ku nim dwie wrony. Usiadły na gałęzi wysoko ponad ich głowami, zaczęły otrząsać pióra z wody i przestępować z nogi na nogę.

– Nic mi nie jest – powiedział Sep.

Hadley wzięła go za rękę i uniosła ją ponad skrzynią, łącząc ich dłonie z dłońmi pozostałych. Sep czuł ciepło jej skóry, a tchnienie lasu przyniosło mu jej delikatny zapach. Zamknął oczy.

– Jesteście gotowi? – spytał Mack. – Pamiętacie, co macie powiedzieć?

Lamb skinęła głową, zaciskając szczęki.

„Naprawdę coś się dzieje” – pomyślał Sep, ale wtedy Hadley ścisnęła go za rękę, a on zapomniał o wszystkim poza nią.

– Teraz – powiedziała. – Zanim Roxburgh nas znajdzie.

Wypowiedzieli słowa ofiarnego rytuału.

– Nigdy nie przychodź do skrzyni sam – wyrecytowali, a ich dłonie były nieruchome.

– Nigdy nie otwieraj jej po zmroku – dodali, a ich palce pozostawały złączone.

– Nigdy nie wyjmuj daru ofiarnego – skończyli i puścili dłonie.Część I. Cztery lata później

...więc usilnie pragnę opuścić tę wyspę i choć ją kocham, nie mam wątpliwości, że jestem gotów. Z niecierpliwością czekam na wyzwania życia na kampusie.

Wnioskując o przyjęcie do Waszej prestiżowej placówki, oddałem się refleksji nad swoim życiem i przyszły mi na myśl słowa Arystotelesa. Ten wielki filozof umiłował metafory odnoszące się do owoców, głosząc, że „korzenie nauki są gorzkie, ale owoce słodkie” oraz że „przyjaźń to wolno dojrzewający owoc”. Być może wybiegam ponad moje gimnazjalne wykształcenie, ale Arystoteles mylił się w obu przypadkach. Korzenie nauki są dla dociekliwego umysłu słodkie jak nektar, a koncepcja przyjaźni jako „wolno dojrzewającego owocu” budzi wątpliwości, gdyż sugeruje nieuniknioność przyjaźni, a samotność traktuje jako niepożądaną aberrację. Cóż, ja jestem samotny z wyboru i sądzę, że mogę z dumą powiedzieć, iż wykorzystałem to, by osłodzić sobie korzenie nauki.

Z góry dziękuję za wzięcie mnie pod uwagę.

Z poważaniem

September Hope1. Poranek

Czerwiec 1986

Choć promienie słońca przeświecały już ukradkiem przez korony drzew, nadając niebu delikatny różowy odcień, widmowy sierp księżyca lśnił jeszcze na granicy pola widzenia. Sep pomyślał o jego ciemnej stronie, zerkając przez teleskop. Znowu szukał komety i ponownie nic nie znalazł.

Wygramolił się z łóżka i naciągnął przez głowę koszulkę Pink Floyd. Obwąchał pachy i uznał, że nie jest najgorzej. Schodząc po schodach, poczuł zapach spalonych tostów i słonego morza.

W domu spowitym barwami świtu panował spokój. Słychać było tylko tupot mew na płaskim dachu. Mama znowu zasnęła w fotelu w połowie ubierania się i nie dokończyła śniadania. Z jej kolan luźno zwisał pas od munduru, a wystygła kawa pokryła się tęczową warstewką tłuszczu. We śnie mama poruszała nosem. Sep odgarnął jej włosy z twarzy, a potem włączył radio.

Rozległ się jedynie szum. Sep zmarszczył czoło i pokręcił gałką, usiłując złapać jakąś stację – cokolwiek, byle zagłuszyć ciszę. Nie znalazł nic poza pustym, drgającym szumem. Wyłączył radio i nacisnął pulsujący światłem guzik automatycznej sekretarki.

– Cześć, kochanie, mówi Matt. Tak sobie myślę, może…

– Ups. – Sep nacisnął przycisk kasowania wiadomości.

Zerknął szybko przez ramię, czy mama się nie obudziła, i otworzył szafkę z płatkami śniadaniowymi, ale kiedy tylko postawił na blacie miskę, usłyszał:

– Dzień dobry, skarbie. Nie mogłam spać, więc wstałam wcześnie, ale później chyba przysnęłam. Odłóż to. Nie będziesz jadł tego świństwa przed pójściem do szkoły.

– Lubię płatki – powiedział Sep.

– To nie płatki, tylko słodki ulepek obtoczony w cukrze. Dozwolony tylko w weekendy. Musisz zjeść coś, co wspomaga pracę mózgu.

Sep jeszcze raz przeczytał formularz podania, kryjąc go pod stołem, podczas gdy mama wsypała świeżo zmieloną kawę do dzbanka, otworzyła puszkę białego kraba i nucąc pod nosem, rozgniotła mięso w misce.

– Co tam masz? – spytała.

– Co? – Sep zwrócił w jej stronę słyszące ucho.

– Pytałam, w co się tak wpatrujesz.

– W nic takiego – odparł Sep, wciskając złożone papiery do torby. – To praca domowa.

– Zawsze masz jakąś pracę domową.

Mama nałożyła mięso kraba na jajka na twardo i przesunęła talerz w jego stronę.

– Krab. Pamiętaj: nic ci nie zrobi, jeśli jest z puszki.

Sep starał się nie wzdrygnąć.

– Ha, ha.

– Lepiej się dziś czujesz?

– Nadal trochę boli mnie głowa. I ząb.

– To już trzy dni. A nawet cztery. Połóż się dziś wcześniej. – Wyjrzała przez okno. – Na trawniku siedzą dwie wrony. – Nasypała szczyptę soli na dłoń i rzuciła przez ramię.

– To działa na sroki – powiedział Sep z pełnymi ustami.

Nagle aż podskoczył, gdy rozległo się trzeszczenie krótkofalówki mamy.

– Nieprawda, na wrony – odparła. – Sroki im to ukradły. Będziemy mieli kłopoty, jeśli siądą na dachu.

– Przesądy są strasznie głupie – powiedział Sep.

Mięso kraba było słodkawe i smaczne, ale drażniło jego bolący ząb. Zacisnął szczękę, zastanawiając się, jak długo jeszcze zdoła unikać wizyty u dentysty.

– Nie biorą się z niczego. – Mama doprawiła jajko pieprzem i pociągnęła łyk kawy. – „Na dachu wrona kracze, wkrótce śmierć zakołacze”.

– A poradzi sobie z zamkiem Yale?

Mama przewróciła oczami.

– Boże, chroń nas przed przemądrzałymi dziećmi. – Westchnęła.

Sep przyjrzał się jej twarzy. Oczy wydawały się zaczerwienione i opuchnięte, a skóra blada.

– Nic ci nie jest? – spytał. – W ogóle nie jesz.

– Wszystko w porządku.

– Więc to nie to samo, co…

– Nie! – odpowiedziała zdecydowanie. – Z całą pewnością nie. Nic mi nie jest. Pamiętaj, że dziś mam dwie zmiany, więc będziesz musiał zorganizować sobie coś na obiad.

– Od razu po szkole idę do pracy. Zjem coś u Maria.

– Nie możesz się codziennie żywić frytkami, więc zjedz coś w miarę zdrowego. I wolałabym, żebyś tak dużo nie pracował. Powinieneś się odprężyć.

– W jaki sposób?

– Czy ja wiem? Masz piętnaście lat. Obejrzyj jakiś film. Albo wyjdź na miasto.

Sep spojrzał na nią, wodząc palcem po talerzu.

– Z kim?

– A co się stało z twoją dawną paczką? Z chłopakiem o ksywce wziętej od imienia konia wyścigowego i z tą wysportowaną dziewczyną?

– Arklem i Lamb?

Mama strzeliła palcami.

– Arkle! Wciąż mi się wydawało, że Shergar. A jak się nazywała reszta?

– Hadley. I Mack. Od lat się z nimi nie spotykam. Jak tylko zaczęła się szkoła, oni po prostu… wrócili do swoich prawdziwych kumpli. Nawet się do mnie nie odzywają. Ani do siebie nawzajem. Dlaczego nagle sobie o nich przypomniałaś?

– Nie wiem. – Mama wzruszyła ramionami. – Dziś w nocy mi się przyśnili… Pukali do drzwi i pytali o ciebie. Kiedy się obudziłam, zaczęłam o nich myśleć. Byli sympatyczni. Wciąż chodzą z tobą do szkoły?

– Pewnie. Mamy razem angielski. W końcu to jedyna szkoła na wyspie.

Mama zajrzała do kubka.

– Nie wszyscy tu zostają – powiedziała.

– Mam szansę na pełne stypendium – odezwał się po chwili Sep.

– Wiesz, że nie chodzi o pieniądze, tylko… szkoła z internatem? Mógłbyś skończyć liceum tutaj, a potem pójść na uniwersytet na lądzie. Na uniwerku wszyscy znajdują przyjaciół.

– Wszyscy?

Westchnęła.

– Wiem, że w szkole jest ci ciężko, mój dzielny synu. Poza tym zawsze pociągał cię wielki świat. Kiedy wyjedziesz, pokochasz życie w mieście. I już tu nie wrócisz.

Sep nie znosił, gdy mama nazywała go dzielnym. Wcale nie był dzielny, po prostu wszystko znosił – to była odwaga kamienia opierającego się fali przypływu. Przede wszystkim nie chciał musieć być dzielny – marzył o życiu wypełnionym łatwymi radościami. Takim, jakie mieli wszyscy inni.

– To może nie wypalić – powiedział.

– Och, wiem, wiem.

Jeszcze raz posypała jajko pieprzem, ale nie tknęła jedzenia. W ciszę pomiędzy nimi od czasu do czasu wdzierał się szum krótkofalówki. Wydawało się, że wysiłek, jaki mama wkładała w powstrzymanie emocji, zagęścił powietrze wokół stołu.

Sep przeciągnął kciukiem po przyciskach walkmana i wyjrzał przez kuchenne okno. Płaska powierzchnia oceanu przebłyskiwała ponad koronami drzew, znikając i pojawiając się na nowo w rytm ruchu konarów na wietrze. Za wodą leżał ląd – blada szarozielona smuga z punkcikami wiatraków, których skrzydła przypominały ramiona pływaków ścigających się wzdłuż linii horyzontu. Miasto, zbyt odległe, by je dostrzec, swym wyimaginowanym ciężarem ściągało ku sobie krajobraz niczym kamień leżący na prześcieradle.

Zaniósł talerze do zlewu, a niedojedzone resztki zawinął w papierową serwetkę, którą schował do kieszeni.

– Podwieźć cię?! – zawołała mama.

– Co?

– Podwieźć cię do szkoły?

– Radiowozem? Wielkie dzięki, ale już mi wystarczająco dokuczają.

Odprężył się, widząc jej uśmiech.

– Mogłabym cię wysadzić na rogu…

– Nie trzeba. Mam deskorolkę.

– Wiesz, że nie lubię, gdy na niej jeździsz.

– To kup mi motorower – odparł Sep, wyjmując z lodówki kanapki.

Przewróciła oczami.

– Może chociaż weźmiesz rower?

Sep pomyślał o starym żółtym chopperze pokrytym trądem rdzy i czteroletnimi pajęczynami.

– Nie, dzięki – powiedział, chwytając plecak.

– Tylko nie karm tego lisa! – zawołała mama.

Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem. Ranek jeszcze nie ogrzał starych kości wyspy i powietrze było chłodne pomimo blasku przesączającego się przez drzewa. Sep poczuł rześki, chłodny powiew na twarzy i energicznie potarł ramiona.

Lis siedział na ścieżce z przekrzywioną głową, a futro, oświetlone blaskiem poranka, tworzyło wokół niego złotą aureolę.

Sep położył przed nim serwetkę i trochę się cofnął.

– Proszę – powiedział. – Mam tylko tyle. Pospiesz się, bo jestem spóźniony.

Postąpił o krok do przodu.

Zwierzę odskoczyło jak oparzone, ale po chwili usiadło i ziewnęło. Jego szpiczasty pyszczek wydawał się mały w porównaniu z ogromnymi uszami o czarnych czubkach.

Sep znowu podszedł, a lis ponownie odskoczył. Jego bursztynowe oczy się rozjarzyły, a małe ciało wydało dziki pomruk.

Potem zamrugał i przekrzywił głowę.

Sep wyciągnął rękę, żeby dotknąć uszu zwierzęcia, ale ono uciekło poza zasięg jego dłoni i stanęło na sztywnych łapach.

– Może pewnego dnia mi zaufasz – powiedział.

Lis zaczekał, aż chłopak zniknie mu z pola widzenia, po czym chwycił w zęby mięso kraba i śmignął między drzewa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: