Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Słodkie opętanie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 sierpnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Słodkie opętanie - ebook

Nie, nie jesteśmy parą. Jesteśmy monogamistami bez zobowiązań. Dylan Sparks zna zasady. Kiedy na ślubie byłego chłopaka spędza kilka upojnych chwil z przystojnym nieznajomym, wie, że nic z tego nie wyniknie. Mimo że to był najlepszy seks w jej życiu. Ale Reese Carroll chce więcej. I jest zbyt słodki, żeby Dylan mogła mu się oprzeć… Czy można pragnąć kogoś do szaleństwa i się nie zakochać? Jak długo da się ukrywać prawdziwe uczucia? Zwłaszcza przed sobą?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7642-914-4
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

CHO­LE­RA JA­SNA! JOEY? Gdzie je­steś?! – Jak zwy­kle spóź­nio­na, pró­bu­ję trzę­są­cy­mi się z po­śpie­chu rę­ka­mi za­piąć za­mek na ple­cach mo­jej ma­łej czar­nej, ale mi się nie uda­je. – Niech to szlag, Joey!

Wy­rzu­ca­jąc ręce do góry w bez­sil­nym ge­ście, wsu­wam sto­py w ulu­bio­ne czar­ne szpil­ki i zbie­gam scho­da­mi do cu­kier­ni z roz­pię­tą su­kien­ką i go­ły­mi ple­ca­mi. Joey, mój po­moc­nik i naj­lep­szy przy­ja­ciel, opie­ra swo­ją wy­so­ką, ide­al­nie zbu­do­wa­ną syl­wet­kę o fu­try­nę drzwi i przy­glą­da mi się z wy­raź­nie roz­ba­wio­ną miną. Ma za­bój­czy uśmiech i jest tak przy­stoj­ny, że mimo po­iry­to­wa­nia mam ocho­tę przy­sta­nąć i przy­glą­dać mu się bez koń­ca.

– Mo­żesz mi za­piąć ten cho­ler­ny za­mek, że­by­śmy mo­gli wresz­cie wyjść? Tort trze­ba było za­wieźć już do­brą go­dzi­nę temu.

Od­ry­wa się od drzwi i idzie w moją stro­nę, ła­god­nie­jąc na twa­rzy.

– Spo­koj­nie, złot­ko, jest już na miej­scu.

Pro­stu­ję od­ru­cho­wo ple­cy, czu­jąc prze­śli­zgu­ją­cy się wzdłuż krę­go­słu­pa chłod­ny do­tyk me­ta­lo­we­go su­wa­ka.

– Co ta­kie­go? Ależ skąd!

– Wła­śnie że tak. – Chwy­ta mnie dłoń­mi za ra­mio­na i od­wra­ca przo­dem do sie­bie. – Sam go za­wio­złem, bo wie­dzia­łem, że bę­dziesz wa­rio­wać z przy­go­to­wa­nia­mi i mo­że­my się spóź­nić.

– Se­rio? – py­tam, nie do koń­ca prze­ko­na­na.

Kiwa po­ta­ku­ją­co gło­wą.

– Se­rio, ba­becz­ko.

Z uśmie­chem sta­ję na pal­cach i ca­łu­ję go prze­lot­nie w świe­żo ogo­lo­ny po­li­czek.

– Je­steś wiel­ki. Wiesz o tym, praw­da?

– Wiem. – Jego oczy prze­śli­zgu­ją się po mo­jej syl­wet­ce, aż za­czy­na­ją mnie lek­ko pa­lić po­licz­ki. – Wy­glą­dasz re­we­la­cyj­nie, Dy­lan. Sło­wo. – Po­ru­sza zna­czą­co brwia­mi. – Gdy­by mnie krę­ci­ły cyc­ki…

Uno­szę dłoń na znak, że ma na­tych­miast prze­stać, ale jed­no­cze­śnie pod­cią­gam prze­kor­nie obie­ma rę­ka­mi biust. – Praw­da, że są nie­złe? – W od­po­wie­dzi uśmie­cha się sze­ro­ko, uka­zu­jąc głę­bo­ki do­łek w po­licz­ku.

– Je­steś pew­na, że dasz radę? – pyta i od­gar­nia mi wło­sy na ple­cy. – Jesz­cze mo­że­my się wy­co­fać. Je­stem za tym, żeby olać tę den­ną im­pre­zę i zro­bić rund­kę po ba­rach. – Pod­no­si brew, wpa­tru­jąc się we mnie z uwa­gą, w ocze­ki­wa­niu na to, co po­wiem.

Wy­pusz­czam gło­śno po­wie­trze z płuc, chwy­tam go sta­now­czo za rękę i cią­gnę w kie­run­ku drzwi.

– Nie mo­że­my nie iść, bo Juls bę­dzie wku­rzo­na. Poza tym – za­trzy­mu­ję się przy drzwiach i ła­pię go za bar­czy­ste ra­mio­na – po­dob­no chcia­łeś wy­ry­wać tam parę fa­ce­tów na je­den raz? – Przy­ję­cia we­sel­ne sprzy­ja­ją jed­no­ra­zo­wym nu­mer­kom, więc je­śli cho­dzi o mnie, je­stem jak naj­bar­dziej chęt­na.

W jego oczach mo­men­tal­nie za­pa­la się ło­bu­zer­ski ognik. Cały Joey, nie­grzecz­ny chło­piec. Taki, ja­kie­go znam i uwiel­biam.

– Ożeż ty! Da­waj, ba­becz­ko, idzie­my!

***

W ten po­god­ny czerw­co­wy wie­czór na Fay­et­te Stre­et aż mro­wi się od prze­chod­niów od­wie­dza­ją­cych tu­tej­sze skle­py. Za­my­kam drzwi na klucz i od­wra­cam się w stro­nę Jo­eya. Wi­dzę, że przy­tu­pu­je nogą z iry­ta­cją, wska­zu­jąc czub­kiem buta nasz śro­dek trans­por­tu.

– Se­rio, Dy­lan? Mamy je­chać fur­go­net­ką? W ta­kim ele­ganc­kim gar­ni­tu­rze, jak mój? Poza tym po­myśl so­bie, ja­ki­mi wo­za­mi pod­ja­dą wszyst­kie te na­dzia­ne łaj­zy. – Za­ma­szy­stym ru­chem wska­zu­je swo­ją ma­ry­nar­kę, gdy pod­cho­dzę do drzwi kie­row­cy.

– Prze­pra­szam bar­dzo, masz ja­kąś inną pro­po­zy­cję? Twój sa­mo­chód jest w warsz­ta­cie, a ja na tę chwi­lę nie mam nic in­ne­go. – Otwie­ram drzwi, sta­ję jed­ną nogą na pro­gu i pa­trzę po­nad da­chem na jego skrzy­wio­ną twarz. – I bądź miły dla Sama. Ostat­nio dużo prze­szedł.

Joey wy­pusz­cza z re­zy­gna­cją po­wie­trze.

– Je­śli ubru­dzę so­bie w nim gar­ni­tur… A przy oka­zji, wy­tłu­macz mi, pro­szę, po co na­zwa­łaś tę głu­pią budę? Kto nor­mal­ny na­da­je imię do­staw­cza­ko­wi?

Pusz­czam mimo uszu jego ostat­nią uwa­gę i za­pa­lam sil­nik. Spo­glą­dam na Jo­eya ostrym wzro­kiem, kie­dy usa­da­wia się na sie­dze­niu obok, chcąc mu dać do zro­zu­mie­nia, że ma się po­wstrzy­mać od po­dob­nych ko­men­ta­rzy.

– Jesz­cze sło­wo, a cię po­sa­dzę na pace – od­zy­wam się ostrze­gaw­czo. Ru­szam z miej­sca, by roz­po­cząć wie­czór pe­łen za­ska­ku­ją­cych i nie­zręcz­nych sy­tu­acji.

***

– A niech mnie! Ale miej­sców­ka! – ję­czy Joey, gdy wjeż­dżam na pod­jazd pro­wa­dzą­cy do Whit­mo­re Man­sion, by usta­wić się na koń­cu dłu­giej ko­lej­ki dro­gich luk­su­so­wych sa­mo­cho­dów. Na ich wi­dok krzy­wię się i głasz­czę piesz­czo­tli­wie kie­row­ni­cę, jak­bym chcia­ła przy­go­to­wać Sama na po­gar­dli­we spoj­rze­nia, ja­kie go tu cze­ka­ją.

– No su­per, po­patrz tyl­ko. Mó­wi­łem, że wyj­dzie­my na idio­tów! Wiesz, gdzie sto­imy? Mię­dzy mer­ce­de­sem a lam­bor­ghi­ni. Tak, do­brze sły­szysz, cho­ler­nym lam­bor­ghi­ni.

Prze­ły­kam śli­nę przez ści­śnię­te gar­dło. Joey ma ra­cję. Moja fur­go­net­ka z wy­ma­lo­wa­ny­mi po obu stro­nach ba­becz­ka­mi i klek­sa­mi z kre­mu kom­plet­nie tu nie pa­su­je. Mogę się za­ło­żyć, że bę­dzie je­dy­nym nie­chlub­nym wy­jąt­kiem na ca­łym par­kin­gu.

Z za­my­śle­nia wy­ry­wa mnie dźwięk ko­mór­ki. Szyb­ko się­gam po nią do swo­jej ko­per­tów­ki i włą­czam tryb gło­śno­mó­wią­cy.

– Cześć, Juls!

– Je­steś już? Nie mogę się do­cze­kać, kie­dy przed­sta­wię cię Ia­no­wi i jego za­bój­czym kum­plom. EJ! A ty gdzie? Po­wi­nie­neś za­cząć zbie­rać druż­bów! Boże, czy ja na­praw­dę mu­szę sama o wszyst­kim my­śleć?

Pod­śmie­wam się lek­ko z mo­jej naj­lep­szej przy­ja­ciół­ki, po­ko­nu­jąc w żół­wim tem­pie ko­lej­ne cen­ty­me­try w kie­run­ku par­kin­go­wych. Za­zwy­czaj Juls jest spo­koj­na i po­ukła­da­na, ale to się zmie­nia, gdy nad­cho­dzi go­dzi­na zero.

– Bła­gam cię, po­wiedz, że choć je­den z nich woli fiut­ki. Mu­szę coś za­li­czyć, i to pil­nie, na wczo­raj. – Joey z wra­że­nia do­słow­nie pod­ska­ku­je na swo­im sie­dze­niu, aż nie mogę się nie ro­ze­śmiać. Nic nie krę­ci go bar­dziej niż szyb­kie pod­ry­wy bez zo­bo­wią­zań, a przy­ję­cia we­sel­ne ide­al­nie się do tego na­da­ją. Zwłasz­cza te z open ba­rem.

– Fak­tycz­nie, chy­ba jest je­den, Bil­ly. Na­wet nie spoj­rzał na moje cyc­ki, kie­dy się na­chy­li­łam. Spró­buj do nie­go za­star­to­wać, JoJo. – Na te sło­wa mój kum­pel szyb­ko opusz­cza osło­nę prze­ciw­sło­necz­ną i zer­ka­jąc w lu­ster­ko, za­czy­na po­pra­wiać swo­ją i tak ide­al­nie uło­żo­ną blond fry­zu­rę.

– Je­ste­śmy już na par­kin­gu, za chwi­lę się po­ja­wi­my.

Roz­łą­czam się i za­trzy­mu­ję przed trój­ką mło­dych chło­pa­ków. Mie­rzą Sama po­dejrz­li­wym wzro­kiem, wy­mie­nia­jąc mię­dzy sobą py­ta­ją­ce spoj­rze­nia, jak­by każ­dy z nich miał na­dzie­ję, że to nie on bę­dzie mu­siał go od­pro­wa­dzić. Za­bie­ram to­reb­kę, wy­cho­dzę z sa­mo­cho­du i idę w ich kie­run­ku.

– Pro­szę. Sprzę­gło się za­ci­na, więc trze­ba z nim ostro.

Rzu­cam klu­czy­ki sto­ją­ce­mu naj­bli­żej i wsu­wam Jo­ey­owi rękę pod ra­mię. Po­zo­sta­ła dwój­ka, któ­rej się upie­kło, pod­śmie­wa się ze swo­je­go ko­le­gi.

– Czu­jesz? Pach­nie w nim cia­cha­mi.

Od­chy­lam gło­wę do tyłu i śmie­ję się ra­zem z Jo­ey­em. Do­łą­cza­my do go­ści zmie­rza­ją­cych tłum­nie do środ­ka.

Okre­śle­nie re­zy­den­cji, w któ­rej mają się od­być ślub i przy­ję­cie, mia­nem pięk­nej by­ło­by spo­rym nie­do­po­wie­dze­niem. Tuż za ru­sty­kal­ny­mi drzwia­mi na­szym oczom uka­zu­je się prze­stron­ny hol oświe­tlo­ny przy­ćmio­nym świa­tłem krysz­ta­ło­wych ży­ran­do­li w sty­lu Tif­fa­ny’ego. Wo­kół drzwi znaj­du­ją się wspa­nia­łe wi­tra­że, a wnę­trze zdo­bią an­ty­ki i dzie­ła sztu­ki. Go­ście prze­cho­dzą ko­ry­ta­rzem do dru­giej, rów­nie ob­szer­nej sali, gdzie praw­do­po­dob­nie od­bę­dzie się głów­na ce­re­mo­nia. Na gór­ne pię­tro pro­wa­dzą scho­dy tak sze­ro­kie, że z po­wo­dze­niem po­mie­ści­ło­by się na nich obok sie­bie co naj­mniej dzie­sięć osób. Wcią­gam w płu­ca cha­rak­te­ry­stycz­ny za­pach szla­chet­ne­go drew­na prze­mie­sza­ny z wo­nią ka­lii. Ale ba­jer. Od razu wi­dać, że to we­se­le na­praw­dę w wiel­kim sty­lu.

– No, na­resz­cie! Kur­czę, Dyl, wy­glą­dasz wy­strza­ło­wo. Mów, czy to nowa kiec­ka i kie­dy ją mogę po­ży­czyć. – Moja nie­sa­mo­wi­cie atrak­cyj­na przy­ja­ciół­ka ma na so­bie gra­na­to­wą suk­nię z pod­wyż­szo­ną ta­lią, a swo­je ciem­no­brą­zo­we wło­sy spię­ła gład­ko w mod­ny kok. – Ju­stin na­ro­bi w por­t­ki na twój wi­dok – szep­cze mi do ucha, ści­ska­jąc mnie na po­wi­ta­nie.

Wo­la­ła­bym, żeby za­miast tego padł tru­pem, ale wąt­pię, żeby aż tak mi się po­szczę­ści­ło.

– Dzię­ki. Wy­glą­dasz jak zwy­kle fan­ta­stycz­nie. Jak tam pan­na mło­da?

Jej pal­ce prze­śli­zgu­ją się po blond lo­kach opa­da­ją­cych mi na ple­cy. Za­raz po­tem wspi­na się na pal­ce i ca­łu­je Jo­eya w oba po­licz­ki.

– Wku­rza­ją­ca. Chodź­cie, mu­si­cie szyb­ko zna­leźć so­bie wol­ne miej­sca. Za­raz się za­cznie. – Ła­pie mnie za rękę, a ja po­cią­gam za sobą Jo­eya i kie­ru­je­my się pro­sto do cze­goś, co na­zy­wa­ją tu Salą Wiel­ką.

– No do­bra, to gdzie ci sek­sow­ni fa­ce­ci? – Joey prze­cze­su­je wzro­kiem tłum w po­miesz­cze­niu, pra­wie pod­ska­ku­jąc z nie­cier­pli­wo­ści. Przy­szedł tu na pod­ryw i nie jest w sta­nie sku­pić się na ni­czym in­nym.

Po­trzą­sam z dez­apro­ba­tą gło­wą.

– Po­sta­raj się utrzy­mać go w spodniach cho­ciaż pod­czas ślu­bu, co? Poza tym przy­po­mi­nam ci, że przy­sze­dłeś tu ze mną. Mo­żesz chwi­lę za­cze­kać, wy­rwiesz so­bie ja­kie­goś przy­stoj­nia­ka na przy­ję­ciu.

– Ni­cze­go nie mogę obie­cać, ba­becz­ko. – Uno­si zna­czą­co brew i wy­gła­dza ma­ry­nar­kę. Juls wska­zu­je pal­cem na lewą stro­nę sali.

– Wi­dzisz fa­ce­ta z ku­cy­kiem w pią­tym rzę­dzie od koń­ca?

Za­czy­nam się śmiać, aż spo­glą­da na mnie zdzi­wio­nym wzro­kiem.

– Z ku­cy­kiem? Nie mó­wi­łaś, że Ian ma ku­cyk.

– No ma. I po­zwa­la mi za nie­go cią­gnąć, kie­dy do­cho­dzę.

– Przy­sto­puj, Juls! – Joey za­czy­na się wa­chlo­wać dło­nią, a ja mam ocho­tę zro­bić to samo. Czu­ję, że za­czy­na­ją mnie pa­lić po­licz­ki, choć nie po­win­nam być zmie­sza­na bez­po­śred­nio­ścią przy­ja­ciół­ki. Cała na­sza trój­ka ma bzi­ka na punk­cie fa­ce­tów.

– Wra­ca­jąc do te­ma­tu – cią­gnie Juls tym sa­mym to­nem – koło nie­go sie­dzi trój­ka przy­stoj­nia­ków, to jego kum­ple. Bil­ly – zwra­ca się do wy­raź­nie nie­cier­pli­wią­ce­go się Jo­eya – to ten, obok któ­re­go są dwa wol­ne miej­sca. Le­piej się po­spiesz­cie, za­nim ktoś wam je zaj­mie. O cho­le­ra! – Zer­ka na ze­ga­rek, po czym po­py­cha nas w głąb sali. – Sia­daj­cie, szyb­ko. – Od­wra­ca się i po­spiesz­nie od­cho­dzi, stu­ka­jąc szpil­ka­mi.

Wbi­jam wzrok w środ­ko­we przej­ście mię­dzy rzę­da­mi, gdzie lada chwi­la po­ja­wi się pan­na mło­da. Niech to szlag! Nie mogę się tam­tę­dy do­stać do wol­nych miejsc. Przej­ście dro­gą, po któ­rej za­raz bę­dzie kro­czyć przy­szła żona two­je­go by­łe­go fa­ce­ta, nie ro­ku­je do­brze na przy­szłość. Wiel­kie dzię­ki, wolę unik­nąć pe­cha.

– Chodź! – Ła­pię Jo­eya za rę­kaw i cią­gnę go za sobą na lewą stro­nę sali. Mi­ja­my po­spiesz­nie ko­lej­ne rzę­dy, aż za­trzy­mu­je­my się przy pią­tym od koń­ca. Sie­dzą­cy na brze­gu pan Ku­cyk pod­no­si na mnie wzrok i się uśmie­cha. Mmm… ale sło­dziak.

– Prze­pra­szam – mó­wię ci­cho i za­czy­nam się prze­ci­skać mię­dzy jego dłu­gi­mi no­ga­mi a są­sied­nim rzę­dem, żeby do­stać się do wol­nych sie­dzeń. Pod­śmie­wam się w du­chu z mo­je­go umię­śnio­ne­go, pra­wie dwu­me­tro­we­go to­wa­rzy­sza, któ­ry musi nie­źle się na­gim­na­sty­ko­wać w tej cia­sno­cie. Świa­tła za­czy­na­ją przy­ga­sać na znak, że za­raz się za­cznie, więc przy­spie­szam kro­ku, czu­jąc, jak Joey mnie po­py­cha.

– O, nie! – Ob­cas po­śli­zgnął mi się na rę­ka­wie ma­ry­nar­ki wi­szą­cej na opar­ciu krze­sła. Lecę jak kło­da do tyłu i lą­du­ję wprost na ko­la­nach fa­ce­ta sie­dzą­ce­go dwa miej­sca da­lej od Iana. Ła­pie mnie od­ru­cho­wo obie­ma rę­ka­mi wpół, aż omal nie krzy­czę pod nie­spo­dzie­wa­nym do­ty­kiem.

Nie­źle, Dy­lan. Gra­tu­la­cje.

Po­chy­lam ostroż­nie gło­wę i do­strze­gam parę naj­sek­sow­niej­szych mę­skich dło­ni, ja­kie kie­dy­kol­wiek wi­dzia­łam. Sze­ro­kie, o dłu­gich pal­cach, moc­no i pew­nie za­ci­śnię­tych na mo­ich bio­drach. Ich lek­ko opa­lo­na skó­ra przy­jem­nie kon­tra­stu­je z czer­nią mo­jej su­kien­ki. Z tyłu i z bo­ków do­bie­ga­ją mnie po­je­dyn­cze stłu­mio­ne śmie­chy. Pod­no­szę po­spiesz­nie wzrok na Jo­eya, któ­ry z roz­ba­wie­niem zer­ka, na czy­ich ko­la­nach usia­dłam. Bły­ska­wicz­nie pod­ry­wam się na nogi i od­wra­cam do tyłu, do­pie­ro te­raz ma­jąc oka­zję przyj­rzeć się fa­ce­to­wi, na któ­re­go wpa­ko­wa­łam ty­łek.

– O, kur­czę! – wy­ry­wa mi się na wi­dok lek­kie­go uśmiesz­ku w ką­ci­ku ide­al­nie wy­kro­jo­nych ust. Mmm… Żeby tak po­czuć je na so­bie… Peł­nych i ró­żo­wych, z ide­al­nym row­kiem w dol­nej war­dze, po któ­rej na do­da­tek wła­śnie wo­dzi po­wo­li ję­zy­kiem… Ej, przy­sto­puj, Dy­lan!

– Nic nie szko­dzi.

Nie mogę, ten głos! To mi się tyl­ko śni, praw­da? Ni­ski i ape­tycz­ny, do schru­pa­nia. Szyb­ko prze­bie­gam wzro­kiem resz­tę jego twa­rzy, bo Joey już trą­ca mnie nie­cier­pli­wie w ple­cy, że­bym prze­cho­dzi­ła da­lej. Niech go szlag! Mógł­by mi dać chwi­lę i po­zwo­lić się na­pa­trzeć na to cia­cho. Wy­spor­to­wa­na, umię­śnio­na syl­wet­ka – wy­raź­nie wi­dać, że do koń­ca wy­ko­rzy­stu­je kar­net na si­łow­nię. Ciem­no­brą­zo­we, nie­co dłuż­sze i mod­nie po­tar­ga­ne wło­sy, in­ten­syw­nie zie­lo­ne oczy wpa­trzo­ne pro­sto we mnie, moc­no za­ry­so­wa­na szczę­ka. Jezu, czy ten fa­cet jest praw­dzi­wy? Z ta­kim wy­glą­dem mógł­by z po­wo­dze­niem za­ra­biać na ży­cie jako mo­del.

– Prze… ekhm… prze­pra­szam… – wy­krztu­szam z tru­dem przez ści­śnię­te gar­dło. Prze­cho­dzę da­lej i z ulgą opa­dam na wol­ne krze­sło tuż przy sa­mym przej­ściu, czu­jąc, jak wali mi ser­ce.

– Co to mia­ło zna­czyć? – szep­cze do mnie Joey, sa­do­wiąc się obok i za­sła­nia­jąc mi wi­dok na naja­trak­cyj­niej­sze­go fa­ce­ta, ja­kie­go w ży­ciu spo­tka­łam.

– Nic, po­śli­zgnę­łam się i upa­dłam.

– Aku­rat! Ale z cie­bie ziół­ko, zro­bi­łaś to ce­lo­wo. Rany, ale przy­stoj­niak!

Joey od­chy­la się nie­co do tyłu i wte­dy na­po­ty­kam prze­lot­nie jego wzrok. Po­spiesz­nie opusz­czam gło­wę, czu­ję, jak palą mnie po­licz­ki.

– Stward­niał? Ma du­że­go? Wy­glą­da na du­że­go.

Za­sła­niam dło­nią usta, żeby nie wy­buch­nąć śmie­chem.

– Za­mknij swo­ją nie­wy­pa­rzo­ną gębę! Dzię­ki Bogu, że nie je­ste­śmy w ko­ście­le. Ale fak­tycz­nie wy­glą­da na du­że­go, no nie?

Chi­cho­cze­my, po­ka­zu­jąc so­bie nie­przy­zwo­ite ge­sty. W tle roz­le­ga­ją się dźwię­ki ślub­nej mu­zy­ki.

– Za­ło­żę się, że ma więk­sze­go od Ju­sti­na – pod­pusz­cza mnie. Rzu­cam mu zdzi­wio­ne spoj­rze­nie.

– Żar­tu­jesz? Chłop­czyk z ob­rącz­ka­mi ma więk­sze­go od Ju­sti­na.

Joey roz­dzia­wia usta.

– Wie­dzia­łem, po pro­stu wie­dzia­łem! Choć ni­g­dy się nie skar­ży­łaś.

– Uhm. – Gro­żę mu pal­cem, ale nie wy­trzy­mu­ję i par­skam śmie­chem. – Trze­ba było ku­pić Sa­rze w pre­zen­cie ślub­nym wi­bra­tor. Przy­dał­by się jej.

Wi­dzę jesz­cze, jak Joey mówi bez­gło­śnie: „Bie­dacz­ka!”, ale za­raz prze­no­szę wzrok na przód sali, gdzie cze­ka już Ju­stin w to­wa­rzy­stwie druż­bów. Cho­le­ra, cał­kiem do­brze wy­glą­da. Mia­łam na­dzie­ję, że cho­ciaż utył.

– W po­rząd­ku? – szep­cze Joey. Po­ta­ku­ję, od­wra­ca­jąc się w bok, żeby zo­ba­czyć idą­ce środ­kiem sali druh­ny. Każ­da z nich ma na so­bie dłu­gą brzo­skwi­nio­wą suk­nię su­ną­cą ma­je­sta­tycz­nie po pod­ło­dze. Uśmie­cham się do dziew­czyn­ki, któ­ra sy­pie płat­ki kwia­tów wzdłuż przej­ścia, a po­tem sta­je z przo­du wraz z resz­tą or­sza­ku. Sala wy­glą­da prze­pięk­nie, cała na bia­ło-ko­ra­lo­wo. Przy każ­dym rzę­dzie krze­seł sto­ją wy­so­kie okrą­głe misy ze szkła wy­peł­nio­ne wodą, po któ­rej pły­wa­ją za­pa­lo­ne świecz­ki. Tu i ów­dzie po­roz­sta­wia­no na ma­łych sto­li­kach wa­zo­ny z ka­lia­mi; każ­da z dru­hen ma rów­nież po jed­nej w ręce. Na­gle tony mu­zy­ki zmie­nia­ją się i wszy­scy wsta­ją z miejsc, od­wra­ca­jąc się do tyłu. Od razu na­po­ty­kam wzro­kiem Juls sto­ją­cą obok za­mknię­tych drzwi.

– W po­rząd­ku? – pyta mnie bez­gło­śnie z da­le­ka.

„Spo­ko” – od­po­wia­dam jej wzro­kiem. Robi krok do przo­du i otwie­ra cięż­kie po­dwój­ne drzwi, w któ­rych uka­zu­je się Sara z oj­cem u boku.

Przez resz­tę uro­czy­sto­ści sie­dzę ze spusz­czo­ną gło­wą, wpa­trzo­na w le­żą­ce na ko­la­nach dło­nie. Przy­glą­dam się pa­znok­ciom świe­żo po­ma­lo­wa­nym na śliw­ko­wy ko­lor. Uśmie­cham się do sie­bie na wi­dok reszt­ki kre­mu na ser­decz­nym pal­cu le­wej ręki. Wkła­dam go do ust i ci­cho wzdy­cham, czu­jąc sło­dycz na ję­zy­ku. Sie­dzą­cy obok mnie Joey pła­cze jak bóbr. Ja tym­cza­sem ku swo­je­mu zdu­mie­niu od­kry­wam, że nie czu­ję ani śla­du wzru­sze­nia. Na ślu­bach zwy­kle roz­kle­jam się jak idiot­ka, ale nie tym ra­zem. Dziś nie ma we mnie żad­nych emo­cji. Choć praw­dę mó­wiąc, może po­win­nam od­czu­wać lek­ki smu­tek? Nie dla­te­go, że mój były chło­pak żeni się z inną, ale że przez nie­go stra­ci­łam dwa lata w związ­ku, któ­ry pra­wie znisz­czył mnie psy­chicz­nie. Wi­dok Ju­sti­na – wy­jąt­ko­wo iry­tu­ją­cy – przy­po­mniał mi, ile cza­su przy nim zmar­no­wa­łam. Dla­cze­go w ogó­le tak dłu­go z nim by­łam? Na pew­no nie ze wzglę­du na seks, bo z Ju­sti­nem za­wsze było nud­no i ba­nal­nie. Ni­g­dy nie do­pro­wa­dził mnie do or­ga­zmu, ani razu. Ra­dzi­łam so­bie sama, gdy po wszyst­kim pod­no­sił się z łóż­ka i zni­kał w ła­zien­ce. Po­tem oczy­wi­ście uda­wa­łam, że to on mnie za­spo­ko­ił. Mu­szę mu się ja­koś za to zre­wan­żo­wać. Uno­szę gło­wę i pa­trzę wil­kiem na jego pro­fil. Wiel­kie dzię­ki, fiu­cie.

– Sza­now­ni pań­stwo, mam za­szczyt prze­sta­wić wam po raz pierw­szy pana i pa­nią Banks! Może pan po­ca­ło­wać pan­nę mło­dą.

Wszy­scy wsta­ją z miejsc i wi­wa­tu­ją, więc przy­łą­czam się do chó­ru. By­ło­by nie­grzecz­nie tego nie zro­bić, poza tym nie je­stem aż tak roz­go­ry­czo­na. Ju­stin i Sara wy­mie­nia­ją dłu­gi po­ca­łu­nek, za co kil­ku go­ści na­gra­dza ich gwiz­da­mi uzna­nia. Czu­jąc, jak ręka Jo­eya ści­ska moją dłoń, pod­no­szę gło­wę i spo­glą­dam w jego prze­past­ne błę­kit­ne oczy.

– Już nie mogę się do­cze­kać, żeby się za­lać w tru­pa – szep­czę do nie­go.

Na­chy­la się, przy­bli­ża­jąc war­gi do mo­je­go ucha.

– A ja nie mogę się do­cze­kać, żeby wło­żyć rękę do spodni go­ścia obok. I nie tyl­ko rękę.

– Rany, a ty zno­wu swo­je.

Wszy­scy pa­trzą na mło­dą parę kro­czą­cą środ­kiem sali. Ja w tym cza­sie je­stem po­chło­nię­ta prze­ko­ma­rza­niem się ze swo­im kum­plem. Chi­cho­czę tak moc­no, że oczy za­cho­dzą mi łza­mi – je­dy­ny­mi, ja­kie mam za­miar uro­nić dzi­siej­sze­go wie­czo­ru.

– Prze­stań, Dy­lan, do­brze wiem, że tyl­ko cze­kasz, żeby się za­szyć w ciem­nym ką­cie z fa­ce­tem, na ko­la­nach któ­re­go wy­lą­do­wa­łaś, tym ra­zem na coś wię­cej.

Uno­szę brew i od­chy­lam się lek­ko do tyłu. Mo­men­tal­nie na­po­ty­kam prze­szy­wa­ją­ce spoj­rze­nie zie­lo­nych oczu i lek­ki uśmie­szek w ką­ci­ku ust. Fakt, jest na­praw­dę fan­ta­stycz­ny. Po­spiesz­nie pro­stu­ję się, uda­jąc obo­jęt­ność, ale z mar­nym skut­kiem, bo nie je­stem w sta­nie po­wstrzy­mać uśmie­chu za­do­wo­le­nia.

– Ra­cja. I dla­te­go tak uwiel­biam we­se­la.Rozdział 3

NIE PA­MIĘ­TAM pra­wie nic z na­stęp­ne­go dnia. Całą nie­dzie­lę prze­le­ża­łam w łóż­ku, wsta­jąc tyl­ko do ła­zien­ki i do kuch­ni, żeby przy­nieść so­bie coś do je­dze­nia. Joey kil­ka razy się od­zy­wał, ale igno­ro­wa­łam jego te­le­fo­ny i SMS-y, aż w koń­cu wy­łą­czy­łam te­le­fon. Juls pew­nie już się przed nim wy­ga­da­ła, że Re­ese jest żo­na­ty. Róż­ni­ca mię­dzy nimi po­le­ga na tym, że ona bę­dzie mi pra­wić ka­za­nia, a Joey przy­bi­je piąt­kę i za­cznie mnie wy­py­ty­wać o pi­kant­ne szcze­gó­ły. Nie by­łam w na­stro­ju do roz­mo­wy z żad­nym z nich. Nie chcia­łam znów przy­po­mi­nać so­bie naj­bar­dziej ogni­ste­go sek­su w ca­łym swo­im ży­ciu. Ani do­ty­ku jego ust na mo­jej skó­rze i war­gach, ani jego sma­ku i za­pa­chu, spoj­rze­nia i wy­ra­zu twa­rzy, gdy do­cho­dził, tego, jak wy­ma­wiał moje imię i jak na mnie pa­trzył, kie­dy przy­parł mnie ca­łym sobą do umy­wal­ki, ani jego im­po­nu­ją­cych roz­mia­rów. Wszyst­ko dla­te­go, że był żo­na­ty. I że oka­zał się strasz­nym dup­kiem, wy­my­ka­jąc się na szyb­ki seks za ple­ca­mi żony.

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: