Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Słodko-gorzkie lato - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 czerwca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Słodko-gorzkie lato - ebook

Wzruszająca historia o sile dziewczyńskiej przyjaźni i spełnianiu marzeń!

Siedemnastoletnia Amelia przez ostatnie trzy sezony pracowała w pewnej niezwykłej lodziarni. Miejsce to założyła Molly Meade wiele lat wcześniej, jeszcze pod koniec wojny, gdy wszyscy chłopcy z miasteczka zostali wysłani na front, a dziewczęta potrzebowały wzajemnego wsparcia i odrobiny słodkości. To wszystko znajdowały właśnie tu – w lodziarni Meade.

Kiedy właścicielka lokalu umiera, Amelia obawia się, że sama nie podoła wszystkim obowiązkom. Wtedy do miasta przyjeżdża Grady – wnuk Molly Meade – i prosi dziewczynę, żeby pomogła mu prowadzić słodką firmę jego babci. Tylko czy na pewno nie kryje się za tym nic więcej?...

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7229-867-6
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Pragnę wyrazić wdzięczność mojej redaktorce, Zareen Jaffrey, za jej niewyczerpane pokłady cierpliwości, gotowość do wspierania mnie w każdej sytuacji i niewątpliwy redaktorski geniusz.

Specjalne podziękowania niechaj raczy też przyjąć cały mistrzowski zespół redakcyjny w wydawnictwie Simon & Schuster, między innymi Justin Chanda, Anne Zafian, Chrissy Noh, KeriLee Horan, Lisa Moraleda, Aubrey Churchward, Lucy Ruth Cummins, Anna Jarzab, Sarah Woodruff oraz Alexa Pastor. #houseproud.

Jestem ogromnie wdzięczna Emily van Beek z agencji literackiej Folio Literary – dzięki Tobie przez ostatnie osiem lat mogłam spełniać swoje marzenia.

W Pittsburghu działają dwie wspaniałe lodziarnie z tradycjami i właściciele obu znaleźli czas, by podzielić się ze mną swoją wiedzą. Dziękuję Chadowi Townsendowi oraz Melissie Horst z lodziarni Millie’s Homemade, a także Katie Heldstab i Chriście Puskarich z Leona’s Ice Cream.

Jestem dłużniczką wszystkich tych osób, które na różnych etapach prac nad książką pomogły mi nadać jej zrozumiały kształt. Na szczycie tej listy plasuje się moja serdeczna przyjaciółka Jenny Han. Podziękowania kieruję również do Adele Griffin, Morgan Matson, Brenny Heaps, Niny la Cour, Jill Dembowski, Lynn Weingarten, Emmy Weidener, Molly Pascal i Mary Auxier.

Dziękuję również Jackie Decker, Kelsey O’Rourke, Irene Vivian, Ashley Androkovitch z Fallingwater, a także Szefowej #1 Lisie Krawinski z drukarni Sapling Press.

Chciałabym też wspomnieć o kilku kobietach, które – nie zawsze o tym wiedząc – były dla mnie mentorkami i pomogły mi w karierze pisarskiej. Myślę tu o Tsii Carson, Christie Dreyfuss, Nancy Kanter i Sarze Shandler Banks.

Wreszcie pragnę podziękować mojemu ukochanemu, Nickowi Caruso, który wspierał mnie na każdym kroku. Gdybym mogła, powstrzymałabym bieg świata, żeby stopić się z tobą w jedną całość.

3 maja 1945 roku

Dziś wieczorem nad jezioro przyszło dziewiętnaście dziewcząt, każda z własną łyżką. Jest nas coraz więcej – w zeszłym tygodniu zjawiło się nas szesnaście, a dwa tygodnie temu jedenaście. Nie do wiary, że miesiąc temu było nas zaledwie cztery.

Zeskoczyłam z roweru i przez chwilę stałam pod drzewami, przyglądając się zgromadzonym dziewczętom. Większość z nich świetnie znałam, niektóre trochę mniej, ale pojawiły się nawet takie spoza Sand Lake. Oczywiście, nie miało żadnego znaczenia to, skąd pochodziły. Rozpostarły na piasku koce, tak by te stykały się krawędziami i tworzyły coś w rodzaju gigantycznej patchworkowej kołdry; nieopodal nich piętrzyła się sterta pantofli i sandałów. W promieniach zachodzącego słońca dziewczyny pochylały się nad najnowszymi numerami „Life” i „Seventeen”, poprawiały fryzury i gawędziły beztrosko w oczekiwaniu na moje przyjście.

Czułam, jak pod bluzeczką wali mi serce.

Gdyby Tiggy mnie nie zauważyła, mogłabym jeszcze wycofać się chyłkiem. Ona jednak natychmiast podbiegła do mnie, szczerząc zęby w uśmiechu. Z jej punktu widzenia im więcej dziewczyn przyjdzie, tym mniej czasu będzie musiała spędzić przy ręcznej maszynce do robienia lodów. Tiggy zawsze narzeka, że po minucie kręcenia korbką omdlewa jej ręka. Kiedy jednak lody są już gotowe, ból mija jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ja, spoglądając na licznie zebrane dziewczyny, miałam zupełnie inne skojarzenia – widziałam w nich przede wszystkim osoby, które mogę dziś rozczarować.

Tiggy wyjęła moją torbę z kosza na rowerze, po czym obie podeszłyśmy do dziewczyn. Przeprosiłam wszystkie za spóźnienie. Kiedy wsypywałam składniki do pojemnika maszynki do lodów, próbowałam nieco ostudzić ich oczekiwania. W zeszłym tygodniu moje lody waniliowe zrobiły furorę; marzyłam, by dzisiejsze dorównały tamtym. Wiedziałam jednak, że szanse są nikłe, ponieważ znowu wprowadzono ograniczenia w sprzedaży cukru; matka nie pozwalała mi nawet zaglądać do spiżarni.

I właśnie dlatego całe popołudnie upłynęło mi na próbach posłodzenia masy czymś innym niż cukier. Wypróbowałam miód, sok jabłkowy, a nawet wiórki marchewki z naszego ogródka. Prawdę mówiąc, próby sprostania temu wyzwaniu sprawiały mi dużo frajdy. Przyjemnie było dodawać na próbę różne składniki, a potem smakować efekty, które stopniowo przybliżały mnie do pożądanego rezultatu. W końcu jednak zabrakło mi czasu i musiałam popedałować nad jezioro. Nie byłam wcale pewna, czy sporządzona przeze mnie dziwna mieszanka w ogóle okaże się jadalna.

Dziewczyny nic sobie nie robiły z moich rozterek. Przyjęłabym to z wielką ulgą, gdyby tak bardzo nie zależało mi, by im dogodzić. Było to dla mnie ważniejsze, niż wcześniej przypuszczałam.

Zazwyczaj gdy któraś z nas dostawała list od ukochanego, odczytywała go na głos, podczas gdy pozostałe dziewczyny na zmianę obsługiwały maszynę do lodów. Dyskretnie zasugerowałam, żebyśmy w tym tygodniu zrezygnowały z lektury listów. Rodzina Marcy od blisko miesiąca czekała na wieści od jej brata Earla i nie chciałam niepotrzebnie jej martwić. Marcy nie chciała jednak o tym słyszeć, zdobyła się nawet na blady uśmiech. Nie do wiary, jak świetnie potrafimy udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku nawet wtedy, gdy w rzeczywistości znajdujemy się na skraju załamania.

Na szczęście jako pierwsza przeczytała list Dot i wszystkie niemal poryczałyśmy się ze śmiechu. Niesamowite, jaki bezczelny jest James Pearson. Jego matka zapadłaby się pod ziemię ze wstydu, gdyby dowiedziała się, że James błaga Dot o przesłanie mu swojego zdjęcia w samej halce.

Kiedy przyszła kolej na mnie, przeczytałam dziewczętom ostatni list od Wayne’a. Zarzekał się w nim, że chłopaki z jego oddziału tęsknią tak samo, jak dziewczęta w kraju. I że bardzo się cieszy, że organizujemy sobie nasze wieczorne spotkania przy lodach. Napisał, że gdybyśmy były zgnębione i pozwoliły samotności zatriumfować, wówczas czas naszej rozłąki jeszcze bardziej by się dłużył.

Kiedy chowałam kartkę z powrotem do koperty, zrobiło mi się przykro. Każdy z napisanych przeze mnie listów przed wysłaniem całowałam, a kopertę skrapiałam odrobiną moich perfum, które tak bardzo lubił. Tych kilka kropli musiało wystarczyć na czas podróży na drugi koniec świata, ale i tak co kilka tygodni musiałam dokupywać za siedem i pół dolara nową buteleczkę Beau Catcher. Było mi przykro, ponieważ moje listy do Wayne’a były przeraźliwie nudne. Wspominałam w nich o przepisach na lody albo narzekałam na matkę, która – jak tylko wojna dobiegnie końca – planuje z naszego ślubu uczynić wielkie wydarzenie towarzyskie.

Może powinnam przesłać Wayne’owi swoje zdjęcie. Oczywiście nie w halce, na to będzie musiał poczekać do naszej nocy poślubnej. Ale może gdyby miał przy sobie moje zdjęcie w kostiumie kąpielowym, z kręconymi włosami upiętymi w stylu Betty Grable, poprawiłoby mu to nastrój.

Po odczytaniu listów i zwierzeniu się z problemów ostatniego tygodnia – kłótni z rodzicami, braku ładnych sukienek w sklepach, najnowszych doniesień prasowych – Tiggy wpadła na pomysł, żebym wzięła udział w organizowanej przez jej matkę imprezie charytatywnej Czerwonego Krzyża, na której mogłabym sprzedawać swoje lody. Posłałam jej niechętne spojrzenie – rozmawiałyśmy już wcześniej na ten temat i wyraźnie jej powiedziałam, że to moim zdaniem kiepski pomysł. Nie chodziło tylko o to, że racje cukru stawały się z każdym tygodniem coraz bardziej skąpe. Podobało mi się, że nasze wieczorne spotkania przy lodach były naszą prywatną sprawą. Tiggy, kompletnie ignorując mój wcześniejszy sprzeciw, zwróciła się do dziewcząt z pytaniem o to, jakie hasło powinnam umieścić na banerze nad moim stoiskiem. Rozgorzała dyskusja, która przeciągnęła się do chwili, gdy lody były już gotowe.

Nie słuchałam zbyt uważnie. Z żołądkiem skurczonym z nerwów odkręciłam wieko i wyciągnęłam korbkę. W pewnym momencie przez głowę przeleciała mi myśl, że jeśli lody okażą się paskudne, pomysł Tiggy, bym sprzedawała je na imprezie dobroczynnej, zejdzie z wokandy.

Tiggy zbliżyła się na czworakach i nabrała na łyżkę pierwszą porcję. Przymrużyła z zachwytem oczy, a z jej ust dobyło się przeciągłe „Mmmmmm”. Odpowiedziały jej piski dziewczyn, które błyskawicznie stłoczyły się wokół mnie, czekając na swoją kolej. Kiedy już spróbowały lodów, zarzekały się, że jeszcze nigdy nie jadły niczego podobnego. Chciały wiedzieć, co takiego dodałam do masy. Co to za smak? Uśmiechały się od ucha do ucha i otwierały szeroko oczy.

Sądziłam, że chwalą smak z grzeczności. Dopiero gdy przyszła kolej na mnie, zrozumiałam, że wcale nie przesadzały – te lody faktycznie były fantastyczne.

Najlepsze, jakie kiedykolwiek zrobiłam!

Dziewczyny domagały się dokładki, potem drugiej i trzeciej. Wszystkie też na wyścigi przekonywały mnie, że powinnam wystawić je na sprzedaż. Handlując tak pysznymi lodami, zarobię fortunę. A przy okazji przysłużę się naszym chłopcom.

Tiggy, kiedy nakładała sobie jeszcze porcyjkę, zażartowała wtedy:

– Jakim znowu chłopcom? O czym wy w ogóle mówicie? – spytała, mrucząc jak kotka i oblizując lubieżnie łyżkę. – Wszystko, czego potrzeba mi do szczęścia, mam tutaj.

Dziewczęta nagrodziły ją śmiechem. Do głowy przyszedł mi świetny pomysł. Poklepałam Tiggy po nodze i powiedziałam:

– Tig, już wiem! Na banerze umieszczę napis: „Lody tak słodkie, że nie zatęsknisz już za ukochanym”.

Zapadła cisza. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, jak to mogłoby wyglądać. Napis mógłby być różowy, a za tło posłużyłby muślin.

Dziewczęta założyłyby z tej okazji białe sukienki zarezerwowane na bal maturalny i podkręciły włosy na lokówce.

Lody mogłybyśmy serwować w filiżankach z kruchej porcelany. Oczywiście, matka nie będzie chciała słyszeć o pożyczeniu mi swojej eleganckiej zastawy, ja jednak wiedziałam, jak wywołać w niej poczucie winy. Pozostałe dziewczyny pewnie też zdołają przekonać swoje matki.

Ile powinnyśmy policzyć za porcję?

Trzydzieści centów?

A może pięćdziesiąt?

Podczas kręcenia lodów jest taki moment, gdy śmietana i cukier gęstnieją. Coś takiego wyczułam teraz, gdy zaczęłam uświadamiać sobie potencjał całego przedsięwzięcia. Przepełniało mnie szczęście, którego nie zaznałam od wielu miesięcy. Dopiero dźwięk pociągania nosem kazał mi otworzyć oczy.

Tiggy, a wraz z nią również pozostałe dziewczyny, chlipały.

– Przepraszam – powiedziałam, oblewając się rumieńcem. – Zapomnijcie, że w ogóle to powiedziałam.

Lody miały odciągnąć nasze myśli od wojny. Ja tymczasem wszystko popsułam.

Tiggy otarła łzy chustką do nosa.

– Nie masz za co przepraszać. To świetny pomysł – zapewniła. Wzięła mnie za rękę i lekko ścisnęła. – Molly, jestem pewna, że twoje lody wywołają sensację.

Gdyby było to tylko zdanie Tiggy, pewnie bym jej nie uwierzyła. Nie dlatego, że często kłamie, ale ponieważ jest moją najlepszą przyjaciółką. Po chwili jednak obstąpiły mnie znowu pozostałe dziewczyny. Wszystkie ocierały łzy i wyciągały łyżki, domagając się kolejnej dokładki.ROZDZIAŁ 1

Amelia van Hagen kucała na podłodze, ubrana tylko w stanik i szorty w kolorze khaki. Kasztanowe włosy miała zaplecione w dwa grube warkocze-kłosy. Na kolanach trzymała rozłożoną koszulkę polo. Wygładziła ją dłonią, po czym znalazła na powierzchni maleńką zmechaconą kuleczkę i strzepnęła ją pstryknięciem palców.

Tę koszulkę z nadrukiem „Lodziarnia Meade” Frankie Ko wręczyła jej już pierwszego dnia pracy. Koszulka miała dokładnie ten sam kolor co lody truskawkowe. W pokoju panował półmrok wczesnego poranka, jednak Amelia wyraźnie dostrzegała, że cztery letnie sezony wystarczyły, by polówka – jej kolor bardziej niż z lodami truskawkowymi kojarzył się raczej z bladą watą cukrową.

Na nastolatki z Sand Lake czekało wiele letnich posad, przy czym każda z nich miała swoje wyjątkowe zalety. Przykładowo fucha ratownika pozwalała utrzymać piękną opaleniznę aż do października. Osoby zatrudniające się w galerii handlowej mogły oczekiwać, że przez cały dzień będą przebywać w klimatyzowanym wnętrzu, no i liczyć na zniżkę obiadową. Opiekunka do dzieci zarabiała całkiem nieźle, pod warunkiem że umiała dogadać się z turystami. Amelia zawsze jednak marzyła o posadzie ekspedientki w Lodziarni Meade.

Od otwarcia latem 1945 roku lodziarnia zatrudniała wyłącznie dziewczyny. Ludzie zaglądali do niej zwabieni lodami, jednak ilekroć rodzice zabierali tam małą Amelię, dziewczynka wspinała się na palce, żeby przyjrzeć się ekspedientkom za ladą. Twarze zmieniały się z roku na rok – najstarsze wyjeżdżały na studia, a nowo przyjęte z trudem nadążały z obsługiwaniem tłumów chętnych – jednak atmosfera panująca wśród dziewcząt wydawała się zawsze taka sama. Amelii podobało się, w jaki sposób dziewczyny porozumiewały się ze sobą. Ich język pełen był niezrozumiałych dla postronnych osób wyrażeń i dowcipów czytelnych tylko dla wtajemniczonych. Miały bardzo mało miejsca, lecz mimo to poruszały się zawsze z niezwykłą gracją. Amelia miała wrażenie, że mimo upału i tłumów klientów, a także starego radioodbiornika z anteną owiniętą folią aluminiową, ekspedientki zawsze świetnie się bawiły.

Założyła przez głowę różową koszulkę polo. W sumie również w dotyku przypominała watę cukrową. Wydawała się mięciutka i lekka, co zapewne było zasługą miliona prań, jakie stały się jej udziałem. Ekspedientka w Lodziarni Meade skazana bowiem była na wieczną walkę z plamami po polewie karmelowej, gorącej czekoladzie czy jasnoczerwonym soku, w którym pływały kandyzowane czereśnie. Tym, co przetrwało nienaruszone przez te cztery lata i ani trochę nie wyblakło, był entuzjazm, z jakim Amelia nadal nosiła tę koszulkę.

Frankie Ko wręczyła ją jej. Frankie, która tamtego lata pełniła funkcję kierowniczki lodziarek, wygrzewała się w słońcu na jednym ze stołów piknikowych, oczekując na przybycie nowo zatrudnionych dziewcząt. Miała długie, lśniące kruczoczarne włosy i nosiła króciutko obcięte, postrzępione jeansowe spodenki. Założyła do nich podkolanówki z maleńkimi różowymi pomponikami nad kostką. Na każdej ręce miała cztery, może nawet pięć plecionych bransoletek, jakie dziewczyny dają sobie w prezencie na znak wiecznej przyjaźni. Frankie Ko, półkrwi Koreanka, była olśniewająco piękna i naturalnie wyluzowana. Zapewne wszystkie nowicjuszki zaczynające gdzieś pracę zawsze tak właśnie postrzegają najstarszą stażem ekspedientkę, ale Amelia była pewna, że Frankie i tak wybijała się ponad przeciętność.

Z zażenowaniem przypomniała sobie, jak sama wyglądała przed czterema laty, gdy pierwszego dnia pracy tata podwiózł ją pod lodziarnię. Wargi lśniły jej od grubej warstwy brzoskwiniowej szminki, którą dobrała pod kolor sukni na bal kończący ósmą klasę; miała nadzieję, że dzięki pomalowanym ustom przyda sobie lat i wyda się bardziej wyluzowana. Zabawne, że zapomniała o wyjęciu ruchomego aparatu ortodontycznego. Nosiła go z takim zapamiętaniem, że większość jej koleżanek z klasy nie zauważyła nawet, że wcześniej pozbyła się aparatu stałego.

Po kilku tygodniach Frankie wzięła ją na stronę i delikatnie zasugerowała, że przy jej karnacji lepiej sprawdzą się chłodniejsze barwy. Podarowała wtedy Amelii nową szminkę – w kolorze wiśniowym, o nazwie All Heart; była to darmowa próbka, którą Frankie dostała podczas ostatnich zakupów w drogerii Clinique. Pomogła też Amelii ją nałożyć, przy czym poświęciła na to dwukrotnie więcej czasu niż Amelia, gdy malowała się przed przyjściem do pracy. Pozostałe dziewczyny w lodziarni pokiwały z uznaniem głowami na jej widok.

Frankie Ko wiedziała, co zrobić, by siedemnastolatka wyglądała jak bohaterki seriali telewizyjnych – emanujące pewnością siebie, urodą i mądrością. Stawiając przed lustrem kołnierzyk, Amelia zastanawiała się, kogo ujrzą tegoroczne nowicjuszki, kiedy ją zobaczą. Nie mogła uwierzyć, że ma już tyle lat co Frankie, kiedy ona przyszła po raz pierwszy do pracy.

Teraz miała już za sobą bal maturalny oraz samą maturę. Odczytała już wszystkie kartki z życzeniami od krewnych, odłożyła pieniądze na podręczniki, obiady na studenckiej stołówce i porządny płaszcz zimowy, taki, który sprosta przeraźliwie mroźnym zimom w Nowej Anglii.

W tym tygodniu dostała email od swojej przyszłej współlokatorki w Gibbons. Dziewczyna nazywała się Cecilia Brewster i była świeżo upieczoną studentką literatury angielskiej. Pochodziła z Connecticut, zdobyła stypendium za sukcesy w tenisie. Była w związku na odległość z jakimś chłopakiem, choć jak zaznaczyła, mogło się to zmienić w każdej chwili. Po tym wstępie Cecilia poinformowała Amelię, że zakupiła już do ich wspólnego pokoju małą lodówkę. Wspomniała też, że byłoby super, gdyby Amelia ze swej strony zaopatrzyła się w mikrofalówkę (nie omieszkała przy tym podesłać przydatnych linków z sugestiami nas temat stylu i kolorystyki, w jakiej powinna ona być utrzymana).

Amelia wczytywała się bez końca w list od przyszłej współlokatorki. Ostatecznie doszła do wniosku, że Cecilia wydaje się całkiem w porządku dziewczyną, zwłaszcza w świetle opowieści, które obiły jej się o uszy, o kompletnie niedobranych współlokatorkach. Słyszała już o różnych sytuacjach w akademikach od byłych ekspedientek, które wpadały do lodziarni z wizytą i na darmowego wafelka. Sporządziła już kilka wersji odpowiedzi, jednak na razie żadnej nie wysłała. Czuła, że odpowiedź byłaby równoznaczna z naciśnięciem spustu pistoletu startowego w wyścigu, w którym wcale nie chciała brać udziału.

Prawda była jednak nieubłagana – rozpoczynający się właśnie pierwszy w tym sezonie dzień pracy w Lodziarni Meade miał być dla Amelii początkiem końca.

– Amelio? – Głowa Cate Kopernick wynurzyła się właśnie spod sterty koców i poduszek na podłodze. Długie blond włosy, luźno związane gumką, opadały jej na ramię niczym złociste lasso. Spojrzała na komórkę, a gdy ekran rozbłysnął, skrzywiła się i odwróciła szybko wzrok. – Idziesz już do pracy?

– Nie mogłam spać. Denerwuję się.

– Denerwujesz się? – prychnęła Cate. – Chyba żartujesz.

– Wiem, wiem – powiedziała szybko Amelia. Wstała z podłogi i sięgnęła po torbę na ramię, przewieszoną na oparciu jej krzesła. Stopy wsunęła w płócienne tenisówki Keds.

– Słyszałam w nocy, jak buszowałaś na parterze.

– Piekłam babeczki z jagodami.

– O drugiej w nocy? – Cate nie posiadała się ze zdumienia.

– Pomyślałam, że poczęstuję czymś nowe dziewczyny, zanim przydzielę im obowiązki.

– Nie musisz się tak przejmować, czy cię polubią. – Cate przewróciła oczami. – Każda z nich wie, że dwa pierwsze dni i tak będą do dupy. – Umilkła i ziewnęła głośno. – Daj mi dziesięć minut, to wezmę prysznic. Podwiozę cię…

– Przejadę się na rowerze. Oczyszczę w ten sposób głowę. A ty lepiej sobie jeszcze pośpij. Zobaczymy się za kilka godzin.

– Chwileczkę, a gdzie twoja przypinka?

– Ach, zapomniałam o niej. – Amelia momentalnie oblała się rumieńcem, wiedząc, że zupełnie nie umie kłamać, po czym szybko ruszyła w stronę drzwi.

Cate zdołała schwycić ją za nogę na wysokości kostki.

– Amelio! Przestań zachowywać się jak dziwadło. I to natychmiast!

Wzruszywszy lekko ramionami, Amelia poczłapała do szkatułki z biżuterią. Wewnątrz, pośród efektownych błyskotek i frędzli z biretu założonego na rozdanie świadectw maturalnych, spoczywała złota przypinka w kształcie kwiatu. Była wielkości kapselka, z obsadzonym na środku kryształem górskim, do którego przymocowano płatki. Amelia otrzymała ją w sierpniu, włożyła do szkatułki i potem już do niej nie zaglądała – od tamtej chwili upłynął niemal rok.

Dziewczyny świętowały tamtego dnia zakończenie sezonu. Z tej okazji postanowiły spędzić noc pod namiotami nad jeziorem, co było starą tradycją w Lodziarni Meade. Amelia przerwała w połowie rozbijanie namiotu i skupiła się na zdrapywaniu wafelkiem roztopionej czekolady, która zastygła na ściankach ostatniego opakowania lodów, które im jeszcze zostało.

Heather, która zeszłego lata pełniła funkcję kierowniczki, przywiozła właśnie z farmy Molly Meade czeki z wypłatą i teraz rozdawała je dziewczynom. Kiedy przyszła kolej na czek dla Amelii, zawahała się i zrobiła dziwną minę. Po chwili potrząsnęła kopertą, tak by Amelia usłyszała dobiegające ze środka dzwonienie.

Dziewczyna zamarła bez ruchu. Rozpuszczona czekolada pociekła jej po dłoni.

– Amelio – zwróciła się do niej Heather. – Odłóż lody i chodź no tutaj.

Na sztywnych nogach zbliżyła się do Heather. Wysunęła język, żeby zlizać z brody czekoladową strużkę, po czym zmusiła się, żeby przełknąć ślinę. Kiedy odstawiała na piasek tekturowe opakowanie, zerknęła szybko w stronę ogniska. Cate, w luźnej bluzie dresowej narzuconej na bikini, dołożyła właśnie świeże polano do ognia, wzbijając fontannę iskier. Wkoło niej stały inne dziewczyny z lodziarni. Ich twarze jaśniały w blasku bijącym od ogniska.

Amelia otworzyła kopertę. W środku znalazła czek z wypłatą, przypinkę oraz kluczyk do budki z lodami.

– Jesteś pewna, że to dla mnie? – upewniła się Amelia. – Molly coś mówiła?

Heather zrobiła zaskoczoną minę.

– Amelio, nie rozmawiałam z nią przez całe lato. Ani razu. W zeszłym tygodniu dostałam od niej liścik, w którym prosiła, żebym zwróciła przypinkę. Nie miałam bladego pojęcia, kogo wskaże na moje miejsce. – Ścisnęła Amelię za ramię, jakby chciała w ten sposób dodać jej odwagi. – Na kopercie widnieje twoje imię. Poza tym było pięćdziesiąt procent szans, że Molly wybierze właśnie ciebie, co nie?

Teoretycznie tak właśnie było, jednak w odczuciu Amelii wyglądało to zupełnie inaczej. Od pierwszego sezonu, jaki spędziła w Lodziarni Meade, Amelia była pewna, że gdy przyjdzie na to pora, Molly powierzy stanowisko kierowniczki Cate. Była o tym absolutnie przekonana. Za takim wyborem przemawiało tysiąc powodów. Zresztą najwyraźniej nie tylko Amelia była zaskoczona decyzją szefowej. Mina Heather nie pozostawiała złudzeń, że ona również obstawiała Cate, za którą przepadali wszyscy klienci.

Kiedy Amelia rozmawiała z Heather, Cate chyba domyśliła się, co się dzieje, bo podbiegła do nich i rzuciła się Amelii na szyję, składając jej gratulacje.

Teraz, po niemal roku, Amelia nadal nie wiedziała, ile wysiłku kosztowało Cate pogodzenie się z tym, że to nie ona przypnie sobie do koszulki odznakę kierowniczki. Już na samą myśl, że mogła przysporzyć, choćby na milisekundę, zmartwień Cate, odechciewało jej się żyć. Zresztą teraz wcale nie było jej łatwiej, widząc, z jakim przejęciem Cate obserwuje jej wyjście do pracy. Dziewczyna nachyliła się do przodu i podpierając brodę dłońmi, przypatrywała się Amelii.

– Może założę tę przypinkę dopiero pierwszego dnia pracy? – zastanowiła się Amelia. – Może dzięki temu nie będzie zamieszania.

Cate jęknęła, po czym podniosła się z łóżka i wyjęła ozdóbkę z dłoni przyjaciółki.

– Bez korony żadna z ciebie królowa – oznajmiła. Amelia odwróciła wzrok, kiedy Cate przyjrzała się przypince. Po chwili poczuła lekkie pociągnięcie za kołnierz. – Proszę bardzo, teraz to już oficjalne.

Amelia próbowała protestować:

– To ty powinnaś ją dostać.

Scena ta powtarzała się już wielokrotnie, odkąd weszła w posiadanie przypinki. Cate zazwyczaj pozwalała, by Amelia w ten sposób poprawiła sobie nastrój, zaś główna zainteresowana faktycznie czuła się potem znacznie lepiej. Tak jakby wypowiedziała na głos coś, o czym obie w głębi duszy wiedziały.

Tym razem jednak Cate nie chciała tego słuchać.

– Amelio, nie dzisiaj. – Uciszyła przyjaciółkę i pociągnęła ją z powrotem przed lustro. – No i jak ci się podoba?

Amelia zerknęła na nią przez ramię. Nigdy nie będzie miała cudowniejszej przyjaciółki niż Cate Kopernick, to pewne.

Chwytając końcówki warkoczy Amelii jakby były kierownicą motoru, Cate ustawiła jej głowę tak, by spojrzała w lustro.

– Wyglądasz zachwycająco – stwierdziła, usuwając się na bok, żeby sama nie odbijała się w lustrze. – Zupełnie jak Frankie Ko.

Amelia parsknęła śmiechem. Jasne, co za pomysł, przemknęło jej przez głowę. Po chwili jednak jej spojrzenie powędrowało do przypinki. Była maleńka, ale naprawdę pięknie błyszczała.ROZDZIAŁ 2

Lodziarnia Meade po sezonie, zamknięta na zimę, wyglądała zupełnie niepozornie. Okna zabito dyktą, stoliki wniesiono do środka, a przewieszony przy bramie gruby łańcuch blokował wjazd na parking pod lokalem. Tak naprawdę była to tylko zwyczajna budka, której kryty białym gontem dach sprawiał, że wygląda jak miniaturka wiejskiej chaty stojącej za lodziarnią w otoczeniu łąk. Prąd na miejsce dostarczały trzy grube przewody pociągnięte od stojącego nieopodal słupa. Mimo to dla Amelii oraz większości okolicznych mieszkańców ta budka była jednym z najbardziej niezwykłych miejsc na świecie.

Dziewczyna zeskoczyła ze swojego roweru miejskiego w kolorze barwinkowym z trzema przerzutkami. Uniósłszy łańcuch, prześlizgnęła się pod nim, wchodząc na teren lodziarni. Ale już w następnej chwili znieruchomiała, gdy rozległ się klakson. Kiedy się obejrzała, zobaczyła, że po drugiej stronie łańcucha zaparkował lśniący czarny samochód typu SUV. Na bagażniku dachowym dostrzegła stertę bagaży, tablice rejestracyjne zdradzały turystów z innego stanu. Amelia domyśliła się, że urlopowicze zapewne podróżowali drogą 68, kierując się ku większym jeziorom, a o Sand Lake zahaczyli tylko przejazdem. Ich celem, sądziła, pewnie są akweny na tyle duże, by można było śmigać po nich skuterami wodnymi i motorówkami; takie, na których brzegu stoją domki letniskowe wynajmowane na tydzień.

Ściszono muzykę dobiegającą z wnętrza samochodu, a po chwili szyba w oknie się opuściła i wyjrzała znad niej twarz kobiety. Urlopowiczka uniosła znad nosa okulary przeciwsłoneczne o wielkich szkłach, opierając je na czubku głowy.

– Przepraszam bardzo, skarbie! Wiem, że jest jeszcze trochę za wcześnie. Ale marzyliśmy o waszych lodach od zeszłego lata.

Amelia uśmiechnęła się szeroko. Ona też już nie mogła się doczekać, aż rozpocznie dzień od lodów w czterech smakach, z których wszystkie są specjalnością zakładu: waniliowym, czekoladowym, truskawkowym oraz cieszącym się największą popularnością, niedającym się z niczym porównać smaku Jak u Mamy.

– Bardzo mi przykro, ale otwieramy dopiero w sobotę.

Kobieta gestem przywołała Amelię bliżej samochodu.

– A może zrobiłabyś dla nas wyjątek? Nie pożałujesz.

W tym samym momencie troje dzieci siedzących na fotelach z tyłu uniosło spojrzenia znad telefonów. To samo zrobił również mąż kobiety, który na fotelu pasażera wpatrywał się w swój tablet.

Cate na jej miejscu palnęłaby teraz coś zupełnie zwariowanego, na przykład zażądała pięćdziesięciu dolców, po to tylko, żeby zobaczyć, jaką wywoła reakcję. Amelia potrząsnęła tylko głową.

– Bardzo mi przykro, proszę pani. Bardzo bym chciała państwa obsłużyć, ale po prostu nie mogę. – Po chwili dodała, tak jakby to nie ona była teraz kierowniczką: – Nie chcę wylecieć z pracy.

O dziwo kobieta nie sprawiała wrażenia zirytowanej. Pokiwała głową ze zrozumieniem czy może wręcz aprobatą, tak jakby odmowa Amelii potwierdziła tylko jej zdanie na temat tego lokalu i zatrudnianych w nim dziewcząt.

– Nigdy nie zaszkodzi spróbować – zaćwierkała radośnie, opuszczając z powrotem okulary. – W takim razie do zobaczenia w sobotę!

Kiedy Amelia odprowadzała spojrzeniem samochód, który wycofał się z podjazdu i wtoczył z powrotem na szosę, miała przeczucie, że kobieta nie rzuca słów na wiatr. Od pierwszego tygodnia czerwca aż po ostatni tydzień sierpnia przy budce z lodami będzie każdego dnia ustawiać się kolejka klientów, przyjezdnych i miejscowych. Rzędy ich samochodów, zaparkowanych wzdłuż przydrożnego rowu, będą się ciągnęły czterysta metrów w obie strony szosy.

Do otwarcia lokalu pozostały już tylko dwa dni.

Kiedy skierowała się do budyneczku, zdenerwowanie, które dotychczas odczuwała, ustąpiło miejsca determinacji. Błyskawicznie odnotowywała w pamięci obowiązki, które ją czekają – skoszenie trawnika, wypielenie chwastów w szczelinach między płytami chodnikowymi, pomalowanie budki. Do przybycia pozostałych dziewczyn zostało parę godzin, ale nic nie stało na przeszkodzie, by już teraz zabrała się do pracy. Im więcej zdoła zrobić sama, tym luźniejsza atmosfera zapanuje potem, a gdy poczęstuje już wszystkie dziewczyny babeczkami z jagodami, nie będzie musiała przydzielać im zbyt wielu obowiązków.

Odszukała w kieszeni klucz i obeszła budkę. Kiedy zbliżała się do drzwi, ze zdziwieniem stwierdziła, że są otwarte i podparte cegłą. Po paru następnych krokach ujrzała zaparkowanego za budynkiem różowego cadillaca – wiedziała, że ten samochód należy do Molly Meade. Klapa bagażnika była otwarta. Amelia przystanęła, szybko wytarła dłonie o spodenki i sprawdziła, czy koszulka polo jest równo wsunięta za pasek.

Wprawdzie Molly Meade nadal każdego lata własnoręcznie produkowała masę lodową, jednak dla mieszkańców Sand Lake, łącznie z zatrudnianymi przez nią dziewczynami, pozostawała nieuchwytna niczym duch. Towar dowoziła dopiero po zamknięciu zakładu. A kiedy czegoś potrzebowała, kontaktowała się z kierowniczką lodziarek. Dziewczyny uważały to za jeden z dużych plusów tej pracy. Miały poczucie, że samodzielnie prowadzą zakład, a żaden dorosły nie zagląda im przez ramię. Tutaj, w Lodziarni Meade, to one były szefowymi.

Amelia ruszyła na palcach w stronę drzwi. Maska cadillaca pokryta była warstewką jasnożółtego pyłku kwietnego, jakby samochód przez całą wiosnę był rzadko używany. Zerknęła do kabiny i zorientowała się, że właścicielka lokalu jest w trakcie rozładowywania towaru. Po lewej stronie kabina była pusta, za to po prawej leżało sześć kartonowych kubłów lodów domowej roboty Molly; na każdym z opakowań rozchwianym odręcznym pismem właścicielki zaznaczono smak.

Amelia rzuciła szybko okiem na zegarek. Molly zapewne nie spodziewała się, że o tak wczesnej porze zastanie tu którąś ze swoich pracownic. Czy w takim razie dziewczyna nie powinna zaczekać, aż właścicielka skończy rozładunek? Czy może ucieszy się z pomocy? Kubły z lodami nie należą przecież do lekkich. Może to świetna okazja, by zamienić parę słów. Amelia mogłaby zasugerować Molly, że jeśli będzie czegokolwiek potrzebować tego lata, ona z największą przyjemnością pomoże. Właścicielka miała już swoje lata i na pewno przydałaby jej się pomoc. Zaraz jednak w jej głowie pojawiły się wątpliwości – co będzie, jeśli Molly uzna takie domysły za obraźliwe i uwłaczające dla starszej osoby?

Amelia w zamyśleniu zaczęła trzeć kark. Zaledwie od kilku godzin piastowała funkcję kierowniczki lodziarek, a już zaczynało ją to przerastać.

Obgryzając w nerwach paznokieć, postanowiła w końcu, że jest przynajmniej winna właścicielce podziękowanie. W końcu najcudowniejsze lato w życiu Amelii, które właśnie się rozpoczynało, było zasługą właśnie jej, Molly Meade.

Schyliła się i sięgnęła do środka samochodu, podnosząc kubeł z lodami o smaku Jak u Mamy. Pod naciskiem jej dłoni ścianki kubła wygięły się niespodziewanie, a wieko odskoczyło niczym korek w butelce szampana. W tym samym momencie z wnętrza pojemnika pociekł bladożółty płyn. Spłynął po ściance, oblewając obie dłonie dziewczyny. Po chwili niemal całe wnętrze bagażnika tonęło już w gęstej mazi o letniej temperaturze.

Kiedy w twarz buchnęła jej słodko-kwaśna woń, Amelia skrzywiła się i zebrało jej się na wymioty. Te lody śmierdziały tak, jakby przez wiele godzin leżały na słońcu.

A może nawet wiele dni.

Serce podeszło jej do gardła. Zerknęła szybko ku otwartym drzwiom lodziarni, po czym postawiła kubeł na ziemi i puściła się biegiem.ROZDZIAŁ 3

Wpadła do środka, wołając Molly. Jej oczy musiały przyzwyczaić się do panującego w środku półmroku, ale już po chwili dojrzała pajęczyny wokół drzwi, a następnie jej spojrzenie ześlizgnęło się na kwieciste prześcieradło, którym przykryto stację dekorującą do lodów. Zauważyła też drugie prześcieradło w kwiaty, zawieszone na pojemniku do porcjowania. Pod ścianą, niedaleko zamkniętych drzwi prowadzących do kantorku, stały równo poukładane kartony pełne opakowań deserowych z nawoskowanego papieru, plastikowych łyżeczek i serwetek.

Wnętrze lodziarni prezentowało się tak samo jak zawsze przed rozpoczęciem sezonu.

Amelia zrobiła jeszcze dwa kroki przed siebie i wtedy zobaczyła coś, czego nigdy wcześniej tu nie widziała – Molly Meade, w starej podomce w kolorze brzoskwiniowym i płóciennych pantoflach sprzedawanych za pięć dolarów w Walmarcie, leżała na podłodze.

Amelia odruchowo zakryła usta dłonią, powstrzymując krzyk.

Wprawdzie nigdy dotychczas nie widziała martwego człowieka, nie miała jednak żadnych wątpliwości, że Molly nie żyje. Mimo to odżyły w niej wspomnienia z kursów pierwszej pomocy, które odbyła, przygotowując się do roli opiekunki do dzieci. Przyklęknęła i chwyciła kobietę za nadgarstek, chcąc zbadać puls. Ręka Molly była jednak lodowato zimna.

Amelia podniosła się chwiejnie i oparła się plecami o ścianę dla zachowania równowagi. Zamknęła oczy. Nagle odniosła dziwne wrażenie, że jej głowa jest za lekka – niczym napełniony powietrzem balon.

Czyżby Molly chorowała?

Może miała raka?

A może przegrała w końcu nierówną walkę ze swym złamanym sercem?

Poszukała spojrzeniem zdjęcia właścicielki, które oprawione w ramki wisiało na ścianie niedaleko cennika. Spoglądająca z fotografii Molly ubrana była w puszysty sweterek i wełnianą spódnicę w szkocką kratę. Spod zawadiacko przekrzywionej żołnierskiej czapki wymykały się sprężyste loki. W lśniących wargach przeglądało się jesienne słońce. Jedną rękę kobieta uniosła do czoła, udając, że salutuje. Na drugiej, wyciągniętej przed siebie, widniał pierścionek zaręczynowy. Na stopach miała półbuty i wspinała się na palce, stojąc pośród opadłych z drzew liści. Wyglądała niczym dziewczyna namalowana na kokpicie samolotu myśliwskiego.

U jej boku stał młody mężczyzna o urodzie hollywoodzkiego amanta, wystrojony w mundur i z krótko przystrzyżonymi włosami. Twarz miał zwróconą do obiektywu, ale spojrzenie uciekało mu na bok, w kierunku Molly. Po jego nieziemsko przystojnej twarzy błąkał się zalotny, figlarny uśmiech.

Był to narzeczony Molly, Wayne Lumsden.

Amelia tysiące razy opowiadała historię powstania Lodziarni Meade przyjezdnym, którzy wyrazili zainteresowanie. Wydawała się ona żywcem wyjęta z filmu: nastoletnia Molly wyrabiała w niej lody dla dodania otuchy usychającym z tęsknoty za ukochanymi przyjaciółkom. Były to lata drugiej wojny światowej, gdy niemal wszyscy młodzieńcy z Sand Lake, łącznie z narzeczonym Molly, zostali wysłani na front. Kiedy wojna dobiegła końca, a Wayne’a uznano za zaginionego w akcji, nikt w miasteczku nie przypuszczał, że pogrążona w żałobie dziewczyna kiedykolwiek jeszcze zechce robić lody. A jednak, ku powszechnemu zaskoczeniu, już latem następnego roku Molly otworzyła Lodziarnię Meade, zatrudniając w niej wyłącznie dziewczęta. I potem lodziarnia była już otwarta każdego roku, ponieważ wyrabianie lodów stało się dla Molly sposobem na zabicie czasu i osłodzenie sobie życia. Pomagało jej też zachować nadzieję, że pewnego dnia ukochany Wayne powróci z wojny do domu.

Z rozmyślań wyrwało Amelię ciche miauknięcie i zauważyła maleńkiego zaspanego kotka o czarno-białym futerku, który spał wtulony w bok Molly, a teraz niespiesznie stanął na łapki. Otworzył lśniący różowy pyszczek, z którego dobyło się kolejne ochrypłe miauknięcie.

Amelia cmoknęła na kotka, on chyba jednak wcale nie miał ochoty porzucać legowiska, które uwił sobie w fałdach podomki Molly. Dziewczyna ze zdziwieniem zauważyła, że kot nie jest bezpański – na karku miał obrożę przeciw pchłom – jednak najwyraźniej był kotkiem wychodzącym. Na grzbiecie, tam gdzie nie sięgał języczkiem, do sierści przylgnęły suche kawałki liści pokrzyw.

Chwyciła zwierzaka za skórę na karku i podniosła, uważając, by nie dotknąć ciała Molly. Kotek był jeszcze malutki, bez trudu mieścił się jej w dłoni. Pod skórą wyraźnie wyczuwała małe kosteczki.

Po chwili jej uwagę przykuł kubeł lodów, który Molly zapewne wniosła do środka i postawiła na podłodze na chwilę przed śmiercią. Sączył się z niego różowy płyn, który rozlewał się po białych płytkach podłogowych. Truskawkowa kałuża zdawała się przybliżać do podomki Molly, grożąc jej zabrudzeniem. Koniuszkiem palca Amelia odsunęła krawędź podomki daleko od różowej cieczy. Na miękkich nogach skierowała się do kantorka, w którym mieściło się biuro lodziarni. Postawiła kociaka na biurku i sięgnęła po ciężki czarny aparat telefoniczny.

– Dodzwoniła się pani pod numer alarmowy, czym mogę służyć? Jakiego rodzaju nagły wypadek chciała pani zgłosić? – odezwał się głos w słuchawce.

Amelia spojrzała ku uchylonym drzwiom, zza których widać było palce u stóp Molly Meade. Kiedy się odezwała, głos jej drżał:

– To nic pilnego. To znaczy to był nagły wypadek, ale już nie jest.

Po zgłoszeniu śmierci właścicielki lodziarni Amelia przez chwilę chciała zadzwonić do banku, w którym pracowała mama. Zamiast tego postanowiła napisać SMS-a do taty. Dzwonienie do niego odpadało, bo kiedy wybierał się na ryby, miał marny zasięg.

Następnie wybrała numer Cate.

– Odbierz, odbierz, odbierz – zaklinała ją w myślach Amelia.

Po paru sygnałach usłyszała zachrypnięty głos przyjaciółki. Gdy tylko wyjaśniła jej, co się stało, Cate momentalnie oprzytomniała.

– Zaczekaj, nie nabierasz mnie?

– Nie.

W słuchawce rozległ się dźwięk nerwowego przełykania śliny.

– I chcesz powiedzieć, że obok ciebie leży teraz jej ciało?

– Schowałam się w kantorku – doprecyzowała Amelia. – Czekam, aż zjawi się policja.

– Chryste – jęknęła Cate.

Amelia pozwoliła sobie na ciche westchnienie i właśnie w tej chwili zauważyła kopertę leżącą na biurku. Koperta zaadresowana była do niej, a charakter pisma wskazywał, że pochodziła od Molly.

– Cate, muszę kończyć.

– Potrzebujesz pomocy? Coś mogę zrobić?

– Nie, nie wydaje mi się…

– A co z pozostałymi dziewczynami? Może dam im znać, żeby nie przychodziły dziś do pracy?

Amelii przeleciała wtedy przez głowę myśl, że właściwie należałoby dziewczynom powiedzieć, żeby już nigdy nie przychodziły do pracy. Ugryzła się jednak w język – ta myśl była zbyt smutna.

– Zajmę się tym, Cate. A ty wracaj do łóżka.

– Amelio, zwariowałaś? Przecież nie zmrużę oka po tym, co się stało. Pozwól mi się tym zająć. Sama będziesz miała wystarczająco dużo roboty na miejscu.

– No dobrze. Dzięki. Jesteś nieoceniona.

Odłożyła słuchawkę i ostrożnie rozerwała kopertę.

Droga Amelio,

szczęśliwego pierwszego dnia lata.

Chłodnia jest pełna, cały towar czeka na zapleczu. Wczoraj sprawdziłam, jak działają trzy waflownice. Okazało się, że jedna za słabo grzeje, dlatego zamówiłam wymianę. Mam nadzieję, że do tego czasu poradzisz sobie z dwiema.

Gdybyś czegokolwiek potrzebowała albo chciała się podzielić pomysłami, zgłaszaj się śmiało. Z jakiegoś powodu kierowniczki nigdy nie zwracają się do mnie z żadnymi sugestiami, ja jednak przez cały czas jestem do Waszej dyspozycji.

Chciałabym Ci też bardzo podziękować za to, że z takim zapałem pracowałaś przez ostatnie cztery lata. Zawsze wielką przyjemność sprawiał mi widok twojej koszulki polo tak równo włożonej do spodni. To tylko drobiazg, ale zdradza, jakiego rodzaju jesteś dziewczyną.

Nigdy nie trać uroku
Molly

Amelia odruchowo sięgnęła do tyłu, żeby sprawdzić, czy koszulka na plecach nie wyszła jej ze spodni. Z oddali dobiegało wycie syreny karetki. Wyglądało na to, że funkcji kierowniczki nie przydzielono jej przypadkiem. Z jakiegoś powodu Molly zwróciła uwagę na Amelię. Obserwowała ją, wierzyła w nią.

Po chwili do budki wpadli sanitariusze. Dziewczyna zostawiła kotka w kantorku i zamknąwszy za sobą drzwi, przyglądała się, jak jeden z sanitariuszy woła Molly po imieniu, jakby spodziewał się, że może lada chwila się obudzić. Drugi natomiast badał jej puls. Po niespełna minucie wezwali przez radio koronera.

Amelia wsunęła się z powrotem do kantorka i zamknęła drzwi.

Następnie zjawił się policjant, który dopytywał, czy jest ktoś, kogo mógłby zawiadomić o śmierci Molly. Amelia odparła, że nic jej na ten temat nie wiadomo. Wychodziła z założenia, że pytanie policjanta wynika z procedury stosowanej w takich sytuacjach. Wszyscy z Sand Lake wiedzieli, że po śmierci rodziców Molly farma przeszła na jej wyłączną własność. Miała co prawda dwóch braci, ale przeżyła ich obu. Molly Meade nigdy nie wyszła za mąż i nie miała dzieci. Nie miała też żadnych krewnych, nikogo. Jeśli nie liczyć kociaka, który teraz próbował bawić się sznurówkami w butach Amelii, Molly Meade była na świecie sama jak palec.

Nieco później przyjechali przedstawiciele domu pogrzebowego. Wspólnie z policjantem wypełnili jakieś dokumenty i zabrali ciało.

W końcu Amelia została sama.

Pod oknem stała mała dwuosobowa kanapa obita kwiecistą, wypłowiałą na słońcu tapicerką. Obicie było wytarte w paru miejscach – na środku każdej z poduszek oraz podłokietnikach – tym niemniej kanapa wydała się Amelii przepiękna. Przypominała mebel, który mógłby być w wysmakowany sposób postarzony, a potem wystawiony na sprzedaż w szykownym sklepiku.

Położyła się na kanapie, a głowę złożyła na jednym z podłokietników. Stopy dyndały jej z drugiej strony mebla. Zastanawiała się, ile dziewcząt na przestrzeni dziesięcioleci tutaj siadało. Były wśród nich zapewne takie, które szukały pocieszenia po kłótniach ze swoimi sympatiami, najlepszymi przyjaciółkami albo matkami. Inne pewnie chciały opowiedzieć o cudownej pierwszej randce, z której właśnie wróciły, albo podzielić się nieupiększoną prawdą o tym, jak to jest, gdy traci się dziewictwo. Być może niektóre siadające tu dziewczęta snuły plany poderwania jakiegoś przypadkowego faceta. Albo po prostu chciały się na chwilę zdrzemnąć w przerwie od pracy.

Amelia wysłuchała tu niejednej życiowej lekcji – na przykład dowiedziała się, którzy nauczyciele są fajni, a których należy unikać; w jaki sposób okłamać matkę, tak by uszło ci to na sucho; jak chronić się przed zawodem miłosnym. Czy zdołałaby przetrwać liceum bez tych porad? Jaka szkoda, że kanapa przestanie być miejscem, w którym przekazuje się dalej tę cenną wiedzę.

Nie wspominając już o tym, że Amelia planowała spędzić na niej tego lata wiele niezapomnianych chwil z Cate. Jako kierowniczka mogła w taki sposób ustalić grafik, by pracowały razem na każdej zmianie. Mogłyby wtedy spędzać tu przerwy na lunch, a nawet uciąć sobie szybką partyjkę w Boggle, o ile nowo zatrudnione dziewczyny radziłyby sobie same z klientami. To właśnie tutaj, na tej kanapie, rodziłyby się wszystkie ich plany – na które imprezy się skuszą, jakie filmy obejrzą i na jakie jednodniowe wycieczki się wybiorą. W większości tych planów brałyby udział także inne dziewczyny z lodziarni, jednak Amelia po cichu liczyła, że byłoby też kilka takich rzeczy, które zechciałyby zrobić tylko we dwie, skoro obie nadal mieszkają w Sand Lake.

Miała teraz wrażenie, że wszystkie niezmaterializowane przygody i nadzieje, jakie wiązała z tym latem, przeciekają jej między palcami. Obserwowała, jak przeświecające przez koronkowe firanki słońce oświetla najpierw szafę na dokumenty, potem biurko, jej stopy, a na koniec podłogę.

Słyszała brzęczenie muchy unoszącej się niedaleko jej policzka. Po chwili kolejna mucha przysiadła jej na ramieniu. Następna zabzyczała przy uchu. Amelia odgoniła naprzykrzające się owady, wstała z kanapy i przeszła do głównego pomieszczenia, w którym sprzedawano lody. Dopiero teraz zauważyła, że nad kałużą roztopionej truskawkowej masy lodowej unoszą się roje owadów. Bez wahania uchyliła drzwi i nakierowała na kałużę wentylator, żeby wykurzyć muchy na zewnątrz. Następnie nalała do wiadra ciepłej wody, dodała do niej płynu do mycia i zmyła różową maź z podłogi.

A potem, bez najmniejszej przerwy, przystąpiła do czyszczenia lodziarni, tak jakby nic się nie zmieniło w ich planach i otwarcie zakładu nadal zapowiedziane było na pojutrze. Łatwiej było udawać, że śmierć Molly to nie żadna ważna cezura, niż przyznać się przed sobą, że zmieniała wszystko. Amelia wytarła dokładnie marmurowe lady, a potem białe płytki na ścianie za zlewem chroniące ją przed zabrudzeniem. Przy pomocy odkurzacza pozbyła się wszechobecnych pajęczyn. Zaniosła pozostałe kubły z zepsutymi lodami do śmietnika, po czym nalała czystej wody do wiadra i wymyła wnętrze bagażnika w różowym cadillacu Molly.

Kiedy skończyła, koszulkę polo miała mokrą od potu. Doskonale wiedziała, co zrobić, by szybko się ochłodzić. Wróciła do budynku, minęła wieszak, na którym wisiała kurtka narciarska, po czym zaczęła mocować się z masywnymi drzwiami chłodni, próbując zerwać pieczęć. Nikt nie wiedział, skąd wzięła się ta kurtka. Dziewczęta zakładały ją, gdy trzeba było poukładać towar w chłodni. A kiedy dokuczał im upał, od którego mącił się umysł, wchodziły do środka na kilka sekund bez kurtki.

Wystarczyło kilka energicznych pociągnięć, by pieczęć odskoczyła. Z wnętrza buchnęła lodowata para.

W środku było tak, jak opisała w liście Molly. Na koniec zeszłorocznego sezonu chłodnia była wymieciona do cna z towaru, za to teraz wszystkie półki uginały się od zapasów. Wolnego miejsca zostało tylko na kilka galonów lodów, które zostały w bagażniku cadillaca. Na półkach stały poupychane ciasno obok siebie kubły lodów. Każdy oznaczony odręcznym pismem Molly: waniliowe, czekoladowe, truskawkowe, Jak u Mamy.Było jasne, że Molly od wielu tygodni, może nawet miesięcy, przygotowywała lodziarnię na początek nowego sezonu. Powtarzało się to zresztą każdego roku, odkąd utraciła swojego ukochanego.

Amelia poczuła, jak do jej serca zakrada się przygnębienie. Owszem, wszyscy przepadali za wyrabianymi przez Molly lodami, a jej zakład cieszył się niesłabnącą popularnością, jednak dziewczyna była pewna, że jego właścicielka bez chwili wahania oddałaby to wszystko, byle tylko jej Wayne mógł wrócić cało z wojny.

– Amelio?

Dziewczyna wyszła z chłodni i ujrzała Cate, stojącą w otwartych drzwiach lodziarni. Przyjaciółka nie miała na sobie firmowej koszulki polo z logo Lodziarni Meade. Przyszła ubrana w dżinsową minispódniczkę, pasiastą koszulkę bez rękawów i klapki. Niedawno musiała brać prysznic – blond włosy, które uczesała z równym przedziałkiem, nadal były wilgotne.

– Nie odpisywałaś na SMS-y – powiedziała z wyrzutem. – Zaczęłam się niepokoić.

– Przepraszam – odparła Amelia, macając się po pustych kieszeniach. – Musiałam zostawić komórkę w kantorku.

Cate rozejrzała się niepewnie po lodziarni, przygryzając dolną wargę.

– Zabrali już ją?

– Tak, już jej nie ma – przyznała Amelia, wciąż czując oszołomienie.

– No to chodź. Nic tu po nas.

Dziewczyna posłusznie ruszyła za przyjaciółką, po chwili jednak zatrzymała się w pół kroku.

– Zaczekaj. Nie mogę stąd pójść. Nowe dziewczyny lada moment tu przyjadą, żeby wypełnić podania o pracę.

To rytuał, który powtarzał się pierwszego dnia pracy. Zawsze zjawiała się garstka dziewcząt, które właśnie ukończyły ósmą klasę i miały nadzieję, że zdołają wskoczyć na miejsca zwolnione przez ich poprzedniczki. Perspektywa sprawowania funkcji kierowniczki napawała Amelię strachem, ale akurat ta część pracy wydawała jej się całkiem fajna. Cieszyła się, że pośród wszystkich podań być może znajdą się dwie dziewczyny, które połączy taka przyjaźń jak ta, która zrodziła się między nią a Cate.

– Przecież możesz zostawić kartkę z informacją w oknie – podpowiedziała przyjaciółka.

– I co napiszę? – zaperzyła się Amelia. – Że Molly nie żyje?

– No nie. Zdecydowanie nie. Po prostu… coś oględnego. Dzisiaj nie przyjmujemy podań albo coś w tym stylu.

Amelia poszła do kantorka, żeby przygotować zawiadomienie. Jak tylko otworzyła drzwi, spod biurka wynurzył się czarno-biały kotek. To była błyskawiczna decyzja – dziewczyna postanowiła, że zabierze zwierzaka ze sobą do domu. Co prawda jej mama miała uczulenie na kocią sierść, ale postanowiła spróbować i tak.

Cate mocowała się z rowerem Amelii, próbując załadować go na pakę swojego pickupa. Amelia tymczasem zamknęła drzwi lodziarni i założyła kłódkę. Na drzwiach wywiesiła lakoniczną informację. Na koniec, po chwili zastanowienia, wsunęła klucz do środka przez szparę pod drzwiami.

Nie użyła tego klucza ani razu.

Kiedy ruszyła do samochodu Cate, kociak zorientował się chyba, że dziewczyna próbuje go porwać. Przestał nagle rozkosznie mruczeć i zaczął się wyrywać. Amelia próbowała przytulić go do piersi, a wtedy zwierzak machnął naprężoną łapą, zostawiając na wewnętrznej stronie jej ramienia cztery czerwone krechy. Podrapana wzdrygnęła się, a kociak wykorzystał chwilę nieuwagi, jednym szarpnięciem wyrwał się z jej objęć i popędził ku wybujałej trawie. Przez chwilę było jeszcze widać, jak toruje sobie drogę przez zieleń, po czym również on – zupełnie jak Molly – zniknął bez śladu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: