Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sny o Jowiszu - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
15 lutego 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Sny o Jowiszu - ebook

Pociągiem z Kalkuty podróżuje ekscentryczna dziewczyna z kolorowymi nitkami we włosach oraz złotem i srebrem w uszach. Towarzyszą jej trzy matrony wybierające się w pierwszą w swoim życiu wspólną podróż. W Dżarmuli rozśpiewany herbaciarz Johnny Toppo zabawia swoich klientów, a przewodnik świątynny Badal, zakochany w młodzieńcu Raghu, stacza boje ze stryjem. Współczesne Indie kipią życiem, lecz za każdą z tych radosnych historii kryje się głęboko skrywana tajemnica.

 

 

Nomi ma siedem lat, gdy wybucha wojna. Dziewczynka traci swoją rodzinę i trafia do aśramy. Jednak również w miejscu objętym pieczą boga, nic nie jest w stanie ochronić ją przed krzywdzącą ręką człowieka. Teraz, jako dorosła kobieta, wraca do Indii, by zmierzyć się ze swoją przeszłością.Sny o Jowiszu to poetycka podróż do kraju pełnego egzotycznych zapachów i barw, a zarazem wiarygodny portret indyjskiego społeczeństwa, ukazujący jego mroczne oblicze – pełne osobistych traum, hipokryzji i przemocy.

 

 

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-601-7
Rozmiar pliku: 4,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PIERWSZY DZIEŃ

O czwartej po południu pociąg sypialny do Dżarmuli zadrżał, ożył i wyjechał ze świstem ze stacji. Pasażerowie zamknięci razem na następnych czternaście godzin popatrywali na siebie z ukosa, zastanawiając się, jak to będzie. W wagonie A2 trzy kobiety wymieniały spojrzenia. „Ty ją zapytaj”, mówiło błagalne spojrzenie Gouri, skierowane do Latiki i Vidyi. Nie patrzyły na nią.

Były trzema przyjaciółkami i po raz pierwszy wybierały się razem w podróż. Siedziały w szaroniebieskim przedziale z dwoma dużymi oknami i czterema kuszetkami do spania. Wspięcie się na górne kuszetki wymagało pewnej zwinności. Gouri, którą bilet kierował na górę, ledwo w tych czasach wchodziła po schodach i to tylko wtedy, kiedy przeniosła ciężar ciała na prawe kolano, zamiast na lewe. Spojrzała na czwartą pasażerkę w przedziale i zwróciła się do niej:

— Przepraszam, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu…

Dziewczyna pochylała się nad przewodnikiem z piórem w ręku. Przewróciła stronę i zapisała coś na marginesie. Gouri czekała. Dziewczyna nie podnosiła głowy. Gouri spojrzała na Vidyę, szukając wsparcia, po czym znów mruknęła „przepraszam” i przysunąwszy się, dotknęła palcem ramienia dziewczyny.

Dziewczyna drgnęła i zasłoniła usta dłonią.

— Och, nie chciałam… to znaczy… — Gouri cofnęła się. Można by pomyśleć, że jest dwugłowym ogrem, a nie starszą panią o okrągłej twarzy.

Dziewczyna potrząsnęła głową, jakby chciała pozbyć się jakichś myśli. Na tej głowie miała ptasie gniazdo z brązowymi i czarnymi kosmykami, splecionymi w warkoczyki kolorową wstążką. Sięgnęła pod nie i wyjęła słuchawki ze spiralnie przekłutych kolczykami uszu. Kolczyki były srebrne lub mosiężne, z wyjątkiem dwóch złotych na samych płatkach.

Gouri nie chciała prosić tego onieśmielającego stworzenia o przysługę, ale stare kości nie pozostawiały jej wyboru. Wzięła głęboki oddech i powiedziała:

— Mam bilet na górną kuszetkę, a, rozumie pani, kolana odmawiają mi już posłuszeństwa, więc gdyby nie miała pani nic przeciwko temu… Oczywiście może pani siedzieć przy oknie, jak długo pani zechce. Tylko w nocy, do snu, gdyby zechciała pani zamienić…

Dziewczyna miała na sobie turkusowy podkoszulek z pofalowanym, jakby biegł przez wzgórza i doliny, napisem: „Byłam tam, zrobiłam to, posprzątałam”. Spodnie, które nosiła, ucięła na wysokości łydek, a całość trzymała się na tuzinie zamków błyskawicznych, które przecinały nogi. Kobiety dostrzegły także tatuaże, lecz nie miały pewności, czy błysk pomiędzy brwiami pochodzi od kolczyka. Vidyę korciło, żeby powiedzieć: „Widzicie, jak się ubierają teraz dziewczyny. A potem płaczą, że mężczyźni je zaczepiają”.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

— Nie ma problemu. — Uśmiechnęła się z zadziwiającą słodyczą. — Lubię spać na górze. — I znów sięgnęła po słuchawki.

Wielkie czarne oczy w twarzy o ostrych rysach, jak u łani. I jest jak łania płochliwa, pomyślała Latika. Odwróciła się i zajęła telefonem, żeby na nią nie patrzeć.

Gouri, zachęcona uśmiechem, rozpromieniła się.

— Moja przyjaciółka Latika nadal wspina się na górne łóżka, ale ja już nie. Nie zostało nam, wie pani, zbyt wiele lat na podróże. Powiedziałyśmy sobie: przyjaźnimy się przez całe życie, ale nigdy nigdzie razem nie wyjechałyśmy. Zaproponowałam Dżarmuli. Zawsze chciałam wrócić do świątyni Wisznu. A Latika… to jest Latika… chce tylko usiąść nad brzegiem morza i pić sok z kokosa. Więc zostawiłyśmy nasze dzieci i wnuki, i oto jesteśmy. Przy okazji, mam na imię Gouri, a to jest Vidya. A pani?

— Nomi — odpowiedziała dziewczyna, a jej uśmiech zbladł po tym zalewie informacji. — Miło mi panie poznać. — Gmerała przy słuchawkach.

— Czy wybierasz się na wakacje do Dżarmuli, Nomi? — To pytanie zadała Vidya, która przyglądała się dziewczynie znad okularów. — Skąd pochodzisz?

— Z… wielu miejsc. Teraz z Oslo, jak przypuszczam — odpowiedziała. — Nie, nie przyjechałam na wakacje. Jestem tu… bo przygotowuję film dokumentalny.

Kiedy Vidya zaczęła pytać „film, o czym?”, dziewczyna dodała:

— O turystyce religijnej, o świątynnych miastach, o tym wszystkim. Moja szefowa chciała nakręcić film o Kumbh. Trochę to trwało, ale zdołałam ją przekonać do Dżarmuli.

Dziewczyna podniosła książkę, włożyła na powrót słuchawki do uszu i szukała strony, na której skończyła. Na korytarzu ubrany w czerwone spodenki chłopczyk, przypominający pocisk, odpalił niewidoczny motocykl i popędził dalej. Gdzieś z głębi wagonu dobiegł głos:

— Nie, to ty się nim zajmij.

— Film! Jakież to ciekawe! Mój syn także pracuje w filmie. — Vidya uśmiechnęła się, rozradowana zbiegiem okoliczności. Pochyliła się, żeby dokończyć, a dziewczyna znów wyjęła słuchawki z uszu, tym razem z niechęcią i ociąganiem. — Och, wpadał i wypadał z domu, kiedy był jeszcze sam. Miał zupełnie szalonych przyjaciół z filmu, nawet słynnych aktorów! Czasem sprowadzał ich do domu na całe noce! Taki hałas, tyle kawy, tyle jedzenia gotowanego całymi godzinami i znikającego w sekundę. Kiedyś…

Było jasne, że dziewczyna chciała mieć spokój. Czasem nawet przyjaciółki bywają tępe, jednak ze względu na długoletnią przyjaźń nie wypada karcić ich głośno, gdyż mogłyby poczuć się urażone.

— Czy zabrałaś tego Dicka Francisa do czytania, Vidyo? — zapytała Latika. — Czy pamiętałaś? — Jej mąż nazwałby to dywersją. Ona nazywała taktem.

Dziewczyna wykorzystała przerwę, by włożyć słuchawki do uszu i wrócić do lektury. Vidya, urażona, urwała w połowie zdania. Zajęła się wyjmowaniem z torby pustych kartek, które położyła na książce dla Latiki. Zawsze starała się być na bieżąco z pracą. Zaczęła pisać. Zauważyła, że Latika nie ponowiła pytania o Dicka Francisa. W ogóle go nie chciała — Vidya wiedziała o tym — a przynajmniej nie teraz.

Wyjechali za miasto, a pociąg zaczął przyspieszać, mijając stojące na kolejowych skarpach slumsy. Pasażerowie rozsiedli się wygodniej i wyjęli czasopisma, przekąski, karty do gry. Chłopiec, który pędził korytarzem jak torpeda, uspokoił się na chwilę. Ale po minucie znów odpalił motor i wpadł na kobietę, zmierzającą w drugą stronę.

— Czyje to dziecko? — zawołała kobieta. — Dlaczego nikt go nie pilnuje?

Chłopczyk leżał jak długi u jej stóp. Pociągał nosem, potem zaczął płakać, aż w końcu zawył z wściekłości. Męski głos polecił:

— Idź po niego!

Odpowiedział mu głos kobiecy:

— Zawsze ja!

— Co za niegrzeczny bachor! Jestem pewna, że będzie wył przez całą noc — oznajmiła Latika. Natychmiast dołączyły do niej przyjaciółki, jakby znały takie utyskiwania na pamięć:

— Co to za brak wychowania!

Nawet Vidya się uśmiechnęła. Ale zaraz wróciła do pisania dużymi drukowanymi literami, choć z uśmiechem na twarzy.

— Co ty robisz, Vidya? — zapytała Latika z wyraźną ulgą po niezręcznej ciszy. — Zawsze jesteś taka zajęta.

Vidya od czterdziestu lat była urzędniczką i udawanie, że jest zajęta było jej naturalnym sposobem bycia. Nie podniosła głowy, dopóki nie skończyła pisać na każdej z kartek:

Gouri Ganguly, zatrzymała się w Swirling Sea hotel,

w Dżarmuli, do 14 lutego 2006 roku. Telefon: 697565437.

Adres zameldowania: Tarini Apartments,

13a/5 Hazra Road, Kalkuta.

— Chcę, Gouri, żebyś miała taką karteczkę w każdej kieszeni torebki — oznajmiła Vidya. — Jeśli odpłyniesz i nie będziesz mogła sobie przypomnieć, gdzie jesteś, łatwiej będzie obcym przyprowadzić cię do nas.

Jej głos emanował rozsądkiem i przezornością. Każdy, kto znał Vidyę podziwiał w niej to, że o wszystkim myślała. I o każdym. Miała szeroką prostokątną twarz, na której oczy, brwi, nos i usta — słowem, wszystko — były doskonale proporcjonalne i we właściwym kształcie, choć ich suma w niewytłumaczalny sposób nie wychodziła poza zwykłą symetrię. Szeleszczące bawełniane sari Vidyi, jej schludny kok, skromne złote kolczyki w uszach świadczyły o nawykowej efektywności i zmyśle praktycznym. Na nogach miała wodoszczelne sandałki, kupione dzień wcześniej z myślą o podróży nad morze, a w torebce butelkę środka odkażającego do rąk, paczuszkę chusteczek nawilżających o zapachu różanym oraz przeróżne fiolki z podstawowymi homeopatycznymi lekami. Po spakowaniu bagaży siedziała przez całe pięć minut w milczeniu obok nich i powtarzała w myślach listę wielu rzeczy, których może potrzebować wraz z przyjaciółkami, a których jeszcze nie zapakowała.

Gouri, oparłszy głowę o szybę, nuciła pod nosem bhajan. Jej oczy sunęły po obozowiskach, słupach wysokiego napięcia, sklepach, rowach, gromadach ludzi odpoczywających przy kolejowych przejazdach i reklamie powtarzającej się na każdej ścianie, którą mijał pociąg. Wymalowaną takimi wołami, że nie można było jej przeoczyć: stoi po minucie, godzinami sprawia przyjemność.

Odwróciła wzrok ku psom węszącym w zwałowisku śmieci. Nad rowami ze stojącą wodą rozmokłe rudery z plastiku, cegły i błota. Las telewizyjnych anten na dachach. Gdzieś w oddali ryżowe poletko, które zaraz zniknęło. Tylko gdzieniegdzie, przez ułamek sekundy, widziała sylwetki chat z sitowia i błota oraz lśniące powierzchnie stawów, przypominała sobie wówczas wioskę, w której wspinała się na drzewa z kuzynkami i goniła je przez trawę nad brzegiem rzeki. Trawa ta bielała jesienią od kwiatów jak chmury i była tak wysoka, że gubiły się w niej, nawoływały się i trzymały za ręce, kiedy się znalazły.

— Po co jej tyle kartek? — Głos Latiki przerwał rozmyślania Gouri. — Czy to nie przesada? — Szukała w torebce szczotki do włosów, zerkając na dziewczynę. Czy te jej włosy w ogóle się czesze? I jak one dają sobie radę z tyloma warkoczykami, paciorkami i nitkami? Latika miała porządnie obcięte, choć rozwiewające się włosy, zawsze umyte i ładnie okalające jej drobnokościstą twarz, podkreślające powagę szylkretowych okularów, które nosiła. Miały kolor lśniącego burgunda. Przez wiele tygodni nie mogła zdecydować się na odcień, marząc o prostocie z czasów, kiedy jej włosy były albo czarne, albo siwe, bez żadnych pośrednich odcieni, ale w głębi ducha cieszyła się, że porzuciwszy obawy, wybrała coś odważnego.

— Gouri potrzebuje wielu kartek — odpowiedziała nadal skupiona Vidya. — Zapomina gdzie co schowała. Pamiętasz, jak spóźniłyśmy się do kina, bo nie mogła znaleźć biletów w torebce?

— To mogło się przydarzyć każdej z nas — mruknęła Latika. — Ja nigdy niczego nie mogę znaleźć w torebce.

— Robię to na wszelki wypadek, bo znajdziemy się w obcym mieście. To wszystko. Gouri zapomniała nawet zabrać telefonu.

Czy to nie zabrzmiało zbyt surowo? Vidya szturchnęła lekko Gouri, przyjaźnie, żeby pokazać jej, że nie krytykuje jej bez potrzeby, ale ta zadrżała i odsunęła się od niej. Z każdym mijającym rokiem Gouri stawała się coraz tęższa. Vidya zastanawiała się, jak sobie z nią z Latiką poradzą. Miała wrzecionowate kończyny, a jej korpus był jak kopiec — dynia na zapałkach. To cud, że się nie przewracała. Jej umysł także szwankował. Przez ostatnie dwa lata można było odnieść wrażenie, że termity wyżerają tunele w jej mózgu. Powtarzała się, zapominała, gdzie odkładała rzeczy, nie pamiętała imion. Zapominała nawet, że jadła i brała kolejne dokładki. Była zazwyczaj potulna, ale teraz należało się nią opiekować. Kiedy się obrażała, wpadała w bojowy nastrój. „Nie, wcale do mnie wczoraj nie dzwoniłaś”. Albo: „Oczywiście, że nie jadłam jeszcze rolmopsa!”. Vidya często budziła się o trzeciej nad ranem i wpatrywała w ciemność. Te stwory, które zamieniają mózg Gouri w pył, czekają teraz na mnie. Są tu niedaleko. Czekają.

— Nie jest tak źle — oświadczyła Gouri z kąta przedziału, w którym się schowała. — Potrzebuję tylko trochę więcej czasu na wszystko, nic więcej. — Wolałaby, żeby nie rozmawiały o niej w taki sposób, nie przy tej młodej osobie po drugiej stronie — jak ona miała na imię? Czy już się przedstawiła?

Odwróciła głowę do okna i zobaczyła deszcz spływający po szybie. Wiejska okolica była ledwo widzialnym cieniem. Obwisła twarz — jej własna, jak zrozumiała — spoglądała na nią z okna. Za sobą miała Vidyę z uniesionymi brwiami, otwierającą usta, by znów ją za coś zganić. Zapadająca na zewnątrz ciemność zamieniła szyby pociągu w lustra. Gouri zauważyła coś w odbiciu i dotknęła dłońmi płatków uszu, zastanawiając się, co zrobiła z perłowymi kolczykami, które, jak się jej wydawało, włożyła. Wyjęła je z kredensu i położyła wczoraj wieczorem na toaletce — tego była pewna. A może nie? Oparła czoło o mokre od deszczu okno, osłoniła dłońmi oczy przed światłem i zajrzała w zapadającą noc. Nie było na co patrzeć, ale nie odwracała głowy, przyglądając się pustce.

— Przypuśćmy, że zapomnisz nazwę hotelu. I nie zdołasz sobie przypomnieć telefonu do domu. Co wtedy? Kartki nie zaszkodzą. Nie są ciężkie.

Gouri podniosła torebkę. Jęknęły odsuwane i zasuwane zamki błyskawiczne. Włożyła kartkę do każdej przegródki i kieszonki w torebce. Kiedy skończyła, podniosła bez słowa głowę, a Vidya odwróciła się, mówiąc:

— Jestem pewna, że zabrałam słodycze, wiesz, te korzenne cukierki, które wszyscy jadają w pociągach.

Pociąg przyśpieszał, niezręczna chwila minęła. Zaczęły rozmawiać o rodzinie i sąsiadkach, o codziennych kłopotach.

— Żeby przyjechać do mnie w odwiedziny, musi ogarnąć setkę spraw na raz! — Latika mówiła o swojej córce, która mieszkała we Florencji i przyjeżdżała w odwiedziny raz na dwa lata z mężem i dziećmi. — Ale gdyby tylko wiedziała, ilu siwych włosów przysparza mi każda jej wizyta! Wiem doskonale, że nie jestem najlepszą gospodynią na świecie. Uwielbiam oczywiście wnuki i zięcia, ale te ilości wody mineralnej, które muszę kupować! Kiełbasy, makaronu! I sera! Dzieci nie jedzą nic innego.

W swoich własnych domach, w otoczeniu członków rodziny czy służby, nie mogły plotkować w taki sposób, ale tutaj nie musiały się martwić, że ktoś podsłucha. Dziewczyna przysypiała pod oknem z książką na kolanach, a jej głowa i ramiona kołysały się raz po raz w rytm muzyki sączonej do jej mózgu.

— Tak, woda mineralna! Dziesiątki kartonów! Za każdym razem, kiedy odwiedza mnie siostrzeniec z Nowego Jorku — dodała Vidya.

Pojawił się konduktor, a jego zmarszczone czoło otrzeźwiło je. Wszystkie trzy podróżowały z ulgą dla osób starszych. Konduktor zażądał dowodów, by sprawdzić, czy mają ponad sześćdziesiąt lat. Gouri i Latika wyjęły posłusznie dokumenty. Vidya przetrząsała torebkę, pomrukując:

— Jestem pewna, że go zabrałam, muszę go mieć.

W końcu wyrzuciła całą zawartość torebki na siedzenie w kaskadzie chusteczek, lekarstw, długopisów, agrafek i gumek, ale nie mogła znaleźć między nimi prawa jazdy, które, jak przypuszczała, mogło zastąpić dowód.

Konduktor czekał z miną mówiącą, że stara się być cierpliwy, choć przychodzi mu to z trudem. Biały kolejowy mundur ciasno opinał mu brzuch. Z kratek klimatyzacyjnych płynęło lodowate powietrze, ale nos mężczyzny świecił od potu i zsuwały mu się po nim okulary, które poprawiał palcem.

— Jeśli nie znajdzie pani dowodu, będę musiał nałożyć karę — oznajmił.

— Miałaś kartę identyfikacyjną z biura…

— Od lat jestem na emeryturze, Latiko!

Gouri zamrugała za szkłami okularów. Muffinka z rodzynkowymi oczami, moja Dida, mówił zawsze wnuk.

— Nie widzi pan, że jesteśmy siwymi niewiastami, które mogłyby być pańską matką? Jej włosy… — Gouri uśmiechnęła się do konduktora i wskazała brodą Latikę — …też są siwe.

Oczy konduktora zatrzymały się przez moment na fryzurze Latiki, a potem wbiły w końcówkę długopisu. Latika pałała świętym oburzeniem. Schowała ze złością szczotkę do torebki. Od początku nie podobał się jej ten wyjazd, powinna była zaufać instynktowi i zostać w domu. Jeśli dotąd nigdy nie podróżowały razem, musiał być jakiś powód: będą miały się powyżej uszu najdalej za pół dnia. Po drugiej stronie korytarza ujrzała jakąś wtuloną w siebie parę, wpatrzoną w coś widocznego tylko dla nich. Gdyby tylko… Kiedyś, kiedy żył jej mąż, zawsze miała z kim wyjechać na wakacje. Co z tego, że nigdy tak się w nią nie wtulał, nawet w młodości.

Pociąg zastukał na moście, korytarzem szedł steward, rzucając na puste kuszetki prześcieradła i koce. Vidya szukała dowodu w drugiej torbie, ale słowa Gouri musiały trafić do konduktora, bo powiedział:

— W porządku.

Ręka przytrzymująca podkładkę do pisania rozluźniła się, ucichło stukanie w nią długopisem. Pogroził im palcem, jakby były uczennicami na wagarach.

— Tym razem wam odpuszczę, moje panie. Ale nie próbujcie tego w drodze powrotnej, bo zapłacicie podwójnie.

Spojrzał na dziewczynę, obserwował ją przez chwilę. Ramiona i szyja Nomi podskakiwały w rytm muzyki. Miała zamknięte oczy.

— Proszę pani! — rzucił konduktor, a zwrot ten zabrzmiał w jego ustach jak obelga. Zastukał w kryty fornirem stoliczek, wystający spod okna między kuszetkami. — Bilet!

Dziewczyna aż podskoczyła i wyjęła słuchawki z uszu. Senna i skonsternowana, rozpięła kieszeń w spodniach, potem drugą, wreszcie trzecią. W końcu wyciągnęła wilgotny od potu, zmięty bilet i odetchnęła z ulgą. Konduktor ujął go w dwa palce, jakby nie chciał się pobrudzić.

— Nomita Fredriksen, płci żeńskiej, lat dwadzieścia pięć. — Porównał nazwisko na bilecie z listą pasażerów i zerknął ponad podkładką do pisania na dziewczynę. Potem, by dowieść, że rzetelnie wykonuje pracę, ponownie spojrzał na bilet i sprawdził wszystkie szczegóły.

Dziewczyna wpatrywała się w okno i uciekający do tyłu krajobraz, w smugi świateł z mijanych wiosek i stacji kolejowych, na których się nie zatrzymywali. Kiedy konduktor oddał jej w końcu bilet, schowała go do plecaka, włożyła słuchawki do uszu i zamknęła oczy. Była bosa, podciągnęła stopy z pierścionkami na palcach na kuszetkę, a kolana pod brodę, objęła rękami nogi — nie zajmowała więcej miejsca od zwiniętego w kłębek psa i wydawała się zupełnie jak pies z siebie zadowolona.

* * *

Po godzinie czy dwóch pociąg zatrzymał się na stacji. Na zewnątrz jaśniały światła, biały neon widziany przez przyciemnione szyby wagonu wydawał się żółtawy. Ludzie z walizkami i torbami w rękach rzucili się do wagonów. Tuż za ich oknem stał wózek z herbatą. W pobliżu kręciła się kobieta w łachmanach, żebrząc o jedzenie. Miała na sobie brudne sari i źle zapiętą męską koszulę. Bezkształtna odzież i zmierzwione włosy podkreślały surowe piękno jej twarzy. Latika chciała wysiąść z pociągu i pomóc, zanim ktoś zrobi jej krzywdę.

Kobieta zaczepiała ludzi na peronie, ciągnąc pasażerów za poły koszuli czy za ramię, jakby miała pewność, że obrzydzenie wywołane jej dotykiem każe im czym prędzej wysupłać rupię albo dwie. Wszyscy ją omijali, a ona nie dawała za wygraną. Kiedy podeszła do masywnego, groźnie wyglądającego mężczyzny i wyciągnęła do niego rękę, uśmiechając się przy tym błagalnie, Latika zamknęła oczy. Nie chciała tego widzieć. Nigdy nie dowie się niczego więcej o tej kobiecie w łachmanach, żebrzącej na pogrążonym w półmroku peronie, nigdy nie dowie się, co się z nią stało. Pociąg był zbiorowiskiem ludzi, pędzących przez miasta i wsie, z którymi nie mieli nic wspólnego. W pamięci Latiki było już zbyt wiele migawkowych fragmentów życia innych: odkładającego się osadu, od którego odrywały się niekiedy brudy i wypływały na powierzchnię jej snów.

Otworzyła oczy, żebraczki już nie było, a dziewczyna z przedziału stała. Zarzucała plecak na ramię.

— Dokąd idziesz? — zapytała Vidya.

— Rozejrzeć się. Wszyscy i tak wysiadają. — Dziewczyna wskazała korytarz, po którym chodzili ludzie, wysiadali z pociągu i wracali z butelkami napojów gazowanych.

— Ale nie ma na co patrzeć. Jak długo będziemy tu stać? I tak upłynęło już sporo czasu, odkąd pociąg się zatrzymał. — Vidya wyjrzała za okno. — Nawet nie wiem, co to za stacja. Myślisz, że to Kathalbari? Jeśli tak, to nie postoimy za długo.

Dziewczyna wyszła na korytarz, zanim Vidya skończyła. Zobaczyły ją ponownie na peronie po jakichś dwóch minutach. Przez szybę i z pewnej odległości wydawała się jeszcze bardziej obca. Gouri, która właśnie skończyła wieczorne modlitwy, odłożyła paciorki i otworzyła oczy.

— A co to za brewerie! — zawołała. — Wysiadanie z pociągu! Kupuje jedzenie? Wolałabym umrzeć z głodu, niż tak ryzykować.

Latika roześmiała się, wyobrażając sobie, jak pękata Gouri o różowych policzkach głodzi się lub ryzykuje.

— To byłoby wielkie święto! Jestem pewna, że masz już ochotę na obiad.

Potrącana przez tłum dziewczyna podeszła do straganu. Wszyscy się popychali, żeby wrócić do pociągu albo kupić jedzenie na straganie, zanim pociąg odjedzie. Otaczali ją mężczyźni, gapiący się pożądliwie na warkoczyki, kolczyki w uszach i kształty pod turkusowym podkoszulkiem. Kobiety w pociągu nie słyszały wrzawy i krzyków na peronie, ale widziały poruszające się usta dziewczyny. Wśród mężczyzn wydawała się mniejsza i drobniejsza, musiała wspiąć się na palce, żeby dojrzał ją handlarz. Machała pięćdziesięcioma rupiami nad głową. Sprzedawca wyciągnął rękę po pieniądze, przyjrzał się jej bacznie, po czym zdjął ze stelaża długą bułkę i podał dziewczynie wraz z plastikowym kubkiem herbaty.

— Dlaczego nie wraca? — niecierpliwiła się Vidya. — Kupiła, co chciała, prawda? Nigdy nie pozwoliłabym jej wyjść samej, ale to dziecko wychowane za granicą!

— Nie pytała cię o zgodę — stwierdziła Latika. — I wcale nie wyszła na długo, bo nie ma jej zaledwie… — zerknęła na zegarek — … od dwóch minut!

Dziewczyna przeszła obok okna z herbatą i bułką. Kiedy skręciła w lewo, gdzie znów stała kobieta w łachmanach, zdały sobie sprawę, że kupiła jedzenie i picie dla żebraczki. Podeszła bliżej i podała jej zakupy. Tamta jej nie zauważyła, więc dziewczyna ujęła ją za łokieć.

Latika zauważyła dwóch próżnujących na peronie mężczyzn, którzy wbili pożądliwy wzrok w dziewczynę i żebraczkę. Wciągnęła gwałtownie powietrze i potrząsnęła głową, by pozbyć się przykrego przeczucia; nakazała sobie nie melodramatyzować, ale wtedy zauważyła, że jeden z mężczyzn zbliżył się do dziewczyny. Uśmiechał się lubieżnie i coś do niej powiedział. Nie zwracała na niego uwagi. A on, nadal szczerząc zęby, otarł się, jakby niechcący, o jej pierś. Dziewczyna cofnęła się o krok i jednym szybkim ruchem, który nie mógł trwać dłużej niż sekundę, wepchnęła bułkę żebraczce i chlusnęła gorącą herbatą prosto w twarz napastnika. Kiedy złapał się za twarz, kopnęła go w goleń i krocze. Zachwiał się na nogach i upadł na peron.

Nagle, jak w niemym filmie, stragan z jedzeniem uciekł do tyłu. Stojąca za nim lampa przesunęła się w tył o dwie, potem trzy stopy. Widziały, jak dziewczyna się odwraca i patrzy na odjeżdżający pociąg, a potem zaczyna biec, nie zważając na plecak. Drugi z mężczyzn rzucił się za nią w pościg, a ona przyśpieszyła, jakby od tego zależało jej życie. Tłum na peronie przesłonił ich na chwilę, ale potem znów się pojawili. Zostawali w tyle coraz bardziej i bardziej, a przestraszona Gouri zawołała:

— Co ona zrobi, co ona zrobi?

— Pociągnij hamulec! Musimy zatrzymać pociąg! — zawołała Latika, która zerwała się z siedzenia. Zadarły głowy do góry, lecz tam, gdzie powinien znajdować się hamulec bezpieczeństwa, zwieszała się smętnie wyrwana ze ściany sprężyna. Pod nią wisiał czerwony napis: w razie niebezpieczeństwa pociągnąć za rękojeść. I dalej: Nadużycie będzie karane. Resztę zasłaniały jakieś gryzmoły.

Wyjrzały przez okno. Pociąg opuścił już oświetlony neonowo peron i mknął przez czarny jak smoła krajobraz. Przecięte kwadraty światła z zakratowanych okien pociągu sunęły wzdłuż całego składu. Było już za późno, żeby coś zrobić. Usiadły, pełne niepokoju. Spoglądały na puste miejsce pod oknem. Wszystko wydarzyło się za szybko. Co się stało z dziewczyną? Czy zdążyła wskoczyć do innego wagonu, czy została sama na bezimiennej stacji? Co z nią będzie, jeśli dopadł ją ten mężczyzna? A jeśli się przewróciła? Na tory?

— Nie mogła wpaść pod pociąg — oznajmiła Latika. — Bo zatrzymano by skład.

Vidya zajrzała pod siedzenie.

— Czy ten plecak był całym jej bagażem? Nic więcej nie zostało. Tylko po co go wyniosła?

— Może bała się, że go ukradniemy — odpowiedziała Latika. — Tak im mówią, kiedy tu przyjeżdżają.

Pociąg, jakby lżejszy po pozbyciu się dziewczyny, zakołysał się i przyśpieszył. Łomotał na mostach, pędził przez wiejskie stacyjki i wył, mijając inne pociągi, jadące w przeciwnym kierunku i przepadające na zawsze. W wagonie słychać było szum rozmów, otwieranie i zamykanie pudełek. Chłopiec na wyimaginowanym motocyklu znów pędził po korytarzu.

Trzy przyjaciółki siedziały bez ruchu, dobry wakacyjny humor popsuło im zniknięcie dziewczyny, której w ogóle nie znały. Kiedy pojawił się wózek z obiadem, musiały powiedzieć stewardowi, żeby zabrał czwarty posiłek. Nie zadawał żadnych pytań. Bez słowa wsunął niechcianą stalową tacę z ryżem, dhalem i warzywami na dół wózka i odjechał. Wrócił po jakimś czasie, żeby odebrać tace, ale nie zdjęły nawet folii.

Później Latika rozłożyła prześcieradło i koc, i wspięła się na górną kuszetkę. Vidya położyła się już na dole — nieruchoma postać na boku, z zamkniętymi oczami. Latika leżała w niebieskiej poświacie nocnych lamp, wsłuchując się w chrapanie jakiegoś mężczyzny i stukot kół. Hałas nie pozwolił jej zmrużyć oczu przez całą noc, tak przynajmniej uważała, dopóki nie otworzyła oczu, by przekonać się, że wstał nowy dzień, pociąg stał, świeciło promiennie słońce, a ona czuła przez skórę bliskość morza. Wysiadły na stacji Dżarmuli, nie odzywając się do siebie, a każda z nich szukała wzrokiem na zatłoczonym peronie kolorowych warkoczyków i turkusowej koszulki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: