Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sonata Gustava - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 lutego 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Sonata Gustava - ebook

Doskonała powieść o ludzkich niedoskonałościach.

Jaka jest różnica między przyjaźnią a miłością? Lub między neutralnością i zaangażowaniem? Gustav Perle dorasta w małym miasteczku w „neutralnej” Szwajcarii, gdzie horror II wojny światowej wydaje się jedynie odległym echem. A jednak ojciec Gustava zginął w dość tajemniczych okolicznościach, a uwielbiana przez chłopca matka stała się dziwnie obojętna, a nawet zgorzkniała. Jedynym jasnym punktem w życiu Gustava jest przyjaźń z jego rówieśnikiem, Antonem Zwiebelem, który szybko staje się dla chłopca całym światem…
Nadzwyczaj poruszająca i pełna czułości powieść stawia pytanie, co dzieje się z człowiekiem – lub nawet  z całym krajem – który z zachowania neutralności i kontroli nad samym sobą uczynił cel godny pochwał, spychając pasje, namiętności i marzenia na margines swojego życia. Prawdziwa literacka perła.

Tremain w swojej najlepszej formie. To poruszający rachunek strat, ale również [opowieść] o przyjaźni, jej trudnościach i kompromisach.
Vanessa Berridge, „Sunday Express”

Czuła, piękna i ze świetnymi postaciami – to moim zdaniem jak dotąd najlepsza książka tego roku.
„WI Life”

Rose Tremain – brytyjska pisarka. Autorka licznych powieści i zbiorów opowiadań, takich jak Droga do domu, Powrót, Muzyka i cisza, Jej portret czy Lato zimą (W.A.B 2016). Laureatka wielu nagród literackich, m.in. francuskiej Prix Femina Étranger czy Baileys Women's Prize for Fiction. Jej książki były także dwukrotnie nominowane do Man Booker Prize. Obecnie pisarka  mieszka w Norfolk ze swoim partnerem – znanym biografem Richardem Holmesem.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-4331-2
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Mutti

Matzlingen, Szwajcaria, 1947

W wieku pięciu lat Gustav Perle pewien był tylko jednego: że kocha swoją matkę.

Na imię miała Emilie, ale wszyscy zwracali się do niej „Frau Perle”. (W powojennej Szwajcarii ludzie byli dość oficjalni. Można było przeżyć życie i nigdy nie poznać imienia najbliższego sąsiada). Gustav nazywał Emilie Perle „Mutti”. Miała pozostać Mutti przez całe jego życie, nawet gdy zaczęło to brzmieć dziecinnie: jego Mutti, tylko jego, chuda kobieta o piskliwym głosie i rozwichrzonych włosach, w niedużym mieszkaniu przemieszczająca się z pokoju do pokoju niepewnym krokiem, tak jakby obawiała się, że w następnym pomieszczeniu odkryje przedmioty – albo nawet osoby – których nie jest gotowa spotkać.

Z mieszkania na drugim piętrze, do którego prowadziły kamienne schody, zbyt okazałe jak na ten budynek, widać było rzekę Emme w mieście Matzlingen, w rejonie Mittelland, między Jurą i Alpami. Na ścianie pokoiku Gustava wisiała mapa, na której Mittelland przedstawiono jako zieloną pagórkowatą krainę pełną krów, młynów wodnych i krytych gontem kościołów. Emilie brała czasem Gustava za rękę i szli razem na północny brzeg rzeki, gdzie umieszczono herb Matzlingen. Symbolem Matzlingen był krąg sera z wykrojonym kawałkiem. Gustav pamiętał, że pytał Emilie, kto zjadł ten ukrojony trójkąt. Ale Emilie odparła, żeby nie zawracał jej głowy głupimi pytaniami.

Na dębowym kredensie w salonie stała fotografia Ericha Perlego, ojca Gustava, który zmarł, kiedy Gustav był jeszcze tak mały, że nie mógł go zapamiętać.

Co roku pierwszego sierpnia, w święto narodowe Szwajcarii, Emilie stawiała przy fotografii bukieciki gencjany, a potem kazała Gustavowi klęknąć i pomodlić się za duszę ojca. Gustav nie rozumiał, co to takiego dusza. Widział tylko, że Erich był przystojnym, pewnym siebie, uśmiechniętym mężczyzną w policyjnym mundurze z błyszczącymi guzikami. Postanowił więc modlić się za guziki – żeby nadal tak pięknie błyszczały i żeby dumny uśmiech jego ojca nie zblakł z upływem lat.

– Był bohaterem – przypominała Emilie synowi co roku. – Nie rozumiałam tego z początku, ale był. Był porządnym człowiekiem w paskudnym świecie. I jeśli ktokolwiek powie ci coś innego, będzie się mylił.

Czasem, przymykając oczy i składając dłonie, mamrotała inne wspomnienia o Erichu. Pewnego dnia powiedziała:

– To było takie niesprawiedliwe. Sprawiedliwości nigdy nie stało się zadość. I nigdy się nie stanie.

Każdego ranka Gustav, w fartuszku, z przyczesanymi schludnie włoskami, był prowadzony do przedszkola. Stawał na progu, całkiem nieruchomo, i patrzył, jak Emilie odchodzi ścieżką. Nigdy nie płakał. Często czuł, jak płacz wzbiera mu gdzieś w głębi serca, jednak zawsze udawało się go zdławić. Bo tego właśnie uczyła go Emilie. Miał panować nad sobą. Świat jest pełen niegodziwości, mówiła, ale Gustav powinien naśladować swego ojca, który gdy go skrzywdzono, zachował się jak człowiek honoru, nie stracił panowania nad sobą. W ten sposób Gustav będzie przygotowany na wszystko, co może przynieść los. Bo nawet w Szwajcarii, dokąd nie wtargnęła wojna, nikt nie wiedział, co skrywa przyszłość.

„Widzisz więc – mówiła – musisz być taki jak Szwajcaria. Rozumiesz? Musisz się trzymać i być dzielny, być samodzielny i silny. Wtedy będziesz miał życie takie, jak trzeba”. Gustav nie miał pojęcia, co to jest „życie takie, jak trzeba”. Znał tylko swoje życie, to z Emilie, w mieszkaniu na drugim piętrze, z mapą Mittellandu na ścianie pokoju i pończochami matki suszącymi się nad żeliwną wanną. Chciał, żeby te pończochy zawsze tam były. Chciał, żeby smak i konsystencja knedli, które jedli na kolację, nigdy się nie zmieniały. Nawet zapach sera we włosach Emilie, który nieszczególnie lubił (wiedział, że jej włosy muszą tak pachnieć, bo oboje utrzymują się właśnie z jej pracy w spółdzielni serowarskiej w Matzlingen).

Specjalnością spółdzielni był ementaler wytwarzany z mleka pochodzącego z doliny rzeki Emme. Emilie, niczym przewodnik, mówiła Gustavowi: „W Szwajcarii jest wiele wspaniałych wynalazków, a ser ementalski jest jednym z nich”. Ale choć był to znakomity ser, zarówno w Szwajcarii, jak i w innych krajach, wciąż z trudem odbudowujących się po wojnie, sprzedawał się raz lepiej, raz gorzej. A kiedy sprzedaż szła gorzej, premie, które dostawali pracownicy na Boże Narodzenie i w święto narodowe, też były marne.

Czekanie na to, jaka tym razem będzie premia, przyprawiało Emilie Perle o wielki niepokój. Siadała przy składanym stoliku w kuchni (właściwie był to rodzaj półki), gdzie razem z Gustavem jadali posiłki, i robiła rachunki na szarych marginesach „Matzlingerzeitung”, lokalnej gazety. Jej obliczenia zawsze rozmazywały się od farby drukarskiej. A cyfry nie chciały trzymać się słupków, ale zapędzały się aż na reportaż o zawodach zapaśników i o tym, że w pobliskich lasach widziano wilki. Czasem też gorączkowe gryzmoły rozpływały się od łez Emilie. Mówiła Gustavowi, żeby nigdy nie płakał. Ale wyglądało na to, że sama nie stosuje się do tej zasady, bo niekiedy późno wieczorem, gdy Gustav wychodził na paluszkach ze swojego pokoju, widział ją szlochającą nad stronami „Matzlingerzeitung”.

W takich chwilach jej oddech często pachniał anyżkiem, a w ręku ściskała szklankę z mętnym żółtawym płynem. Gustav bał się tego – jej anyżkowego oddechu, brudnej szklanki i łez. Wspinał się na stołek obok i zerkał na nią swoimi szarymi oczami, a po niedługim czasie Emilie wycierała nos, wyciągała do niego rękę i przepraszała go. Całował jej mokry, gorący policzek, a potem ona brała go na ręce i chwiejąc się lekko pod jego ciężarem, odnosiła z powrotem do łóżka.

W roku, gdy Gustav skończył pięć lat, nie było w ogóle premii gwiazdkowych i Emilie musiała pójść do drugiej pracy – w sobotnie poranki sprzątała w kościele Sankt Johann.

Powiedziała Gustavowi: „To jest praca, przy której możesz mi pomóc”.

Wychodzili więc razem bardzo wcześnie, zanim miasteczko obudziło się na dobre, jeszcze przed brzaskiem. Szli przez śnieg, przyświecając sobie słabym światłem latarek, a wilgoć ich oddechów osiadała na wełnianych szalikach. Gdy docierali do kościoła, on także był ciemny i zimny. Emilie zapalała dwie zielonkawe świetlówki po obu stronach nawy i brali się do roboty: układali śpiewniki, odkurzali ławki, zamiatali kamienną podłogę, polerowali mosiężne lichtarze. Słyszeli sowy pohukujące na zewnątrz w blednącym mroku.

Gdy robiło się jaśniej, Gustav zawsze wracał do swojego ulubionego zadania. Klęcząc na twardej poduszce i popychając ją naprzód, czyścił żelazną kratę w posadzce biegnącą wzdłuż nawy. Udawał przed Emilie, że musi to zrobić bardzo starannie, bo krata była kuta w ozdobne wzory, które trzeba było wytrzeć ściereczką ze wszystkich stron, a ona mówiła: „Bardzo dobrze, Gustav. Trzeba starannie wykonywać swoją pracę”.

Nie wiedziała jednak, że Gustav szuka przedmiotów, które wpadły przez kratę i leżały w kurzu. Ta dziwna kolekcja stanowiła jego „skarb”. Można było wydobyć te drobiazgi, tylko jeśli się miało tak małe ręce jak on. Co jakiś czas trafiał na monety, ale zwykle były to drobniaki, za które nie da się nic kupić. Najczęściej znajdował szpilki do włosów, zmięte płatki kwiatów, niedopałki, papierki po cukierkach, spinacze i gwoździe. Wiedział, że to są rzeczy bez wartości, lecz to nie było ważne. Pewnego dnia znalazł zupełnie nową szminkę w złotej oprawce. Nazwał ją „głównym skarbem”.

Znalezione przedmioty chował do kieszeni płaszcza, a w domu wkładał do drewnianego pudełka po cygarach, które palił kiedyś jego ojciec. Wygładzał papierki od cukierków w ślicznych jaskrawych kolorach, a tytoń z niedopałków wytrząsał do puszeczki.

Kiedy był sam w pokoju, oglądał swoje skarby. Czasem dotykał ich i je wąchał. Bardzo przyjemne było ukrywanie ich przed Emilie – tak jakby to był prezent, którym pewnego dnia miał zrobić jej niespodziankę. Szminka była ciemnopurpurowa, prawie czarna, jak śliwka z kompotu, i uważał, że jest piękna.

Sprzątanie kościoła, tak żeby był gotowy na sobotnie i niedzielne nabożeństwa, zajmowało im dwie godziny. W tym czasie pojawiało się zazwyczaj kilkoro wiernych, opatulonych przed chłodem; siadali w ławkach i modlili się albo podchodzili do barierki przy ołtarzu i wpatrywali się w przedstawiający pietę witraż koloru bursztynu w oknie od zachodu.

Gustav widział, że Emilie skradała się przy nich, jakby próbowała być niewidzialna. Z rzadka mówili jej „Grüezi” albo wymawiali jej nazwisko. Spoglądał na nich, klęcząc na poduszce. Zauważył, że prawie wszyscy byli starzy. Wydawali mu się bardzo biedni, bo nie mieli sekretnego skarbu. Myślał, że pewnie nie mieli „życia takiego, jak trzeba”. Zastanawiał się, czy „życie takie, jak trzeba” może polegać na tym, co tylko on potrafi dostrzec – rzeczach za tą czy inną kratą, nad którymi wszyscy przechodzą obojętnie.

Gdy kościół był wysprzątany, Gustav i Emilie wracali do domu. Jeździły już tramwaje, bił gdzieś dzwon, furkotały skrzydła gołębi przefruwających z jednego dachu na drugi, a kwiaciarka ustawiała swoje wazony i wiadra na rogu Unter der Egg. Nazywała się Frau Teller i zawsze witała ich z uśmiechem, nawet jeśli padał śnieg.

Unter der Egg to była ulica, przy której stał ich dom. Zanim zbudowano te kamienice, Unter der Egg (pod broną) była wiejską drogą, przy której mieszkańcy Matzlingen mogli dzierżawić działki i uprawiać warzywa, ale to było dawno temu. Teraz wzdłuż ulicy biegł szeroki chodnik, zainstalowano metalowy zdrój uliczny, a stoisko Frau Teller było ostatnim wspomnieniem zieleni rosnącej niegdyś w tym miejscu. Emilie mówiła czasem, że chętnie hodowałaby warzywa – czerwoną kapustę, groszek i kabaczki. „Ale przynajmniej – wzdychała – to miejsce nie zostało zniszczone przez wojnę”.

Pokazywała Gustavowi w gazetach zdjęcia różnych zburzonych miast. Powiedziała, że wszystkie są poza granicami Szwajcarii. Drezno. Berlin. Caen. Na żadnym z tych zdjęć nie było widać ludzi, ale na jednym był biały piesek siedzący samotnie na stosie gruzów. Gustav zapytał, co się stało z tym psem, a Emilie odparła:

– Nie ma sensu pytać, co się stało. Może ten piesek znalazł dobrego pana, a może zdechł z głodu. Skąd mam wiedzieć? Na wojnie wszystko zależało od tego, kim się było i gdzie. A potem o wszystkim decydował los.

Gustav wpatrywał się w matkę.

– A gdzie my byliśmy? – zapytał.

Zamknęła gazetę i poskładała ją niczym miękką część garderoby, którą miała zamiar niedługo znów włożyć. Ujęła w dłonie buzię Gustava.

– Byliśmy tutaj – powiedziała. – Bezpieczni w Matzlingen. Przez jakiś czas, kiedy twój ojciec był zastępcą komendanta policji, mieliśmy nawet piękne mieszkanie przy Fribourgstrasse. Był tam balkon, na którym hodowałam pelargonie. Zawsze, kiedy widzę pelargonie, myślę o tamtych kwiatach.

– A potem byliśmy na Unter der Egg? – zapytał Gustav.

– Tak. Potem zamieszkaliśmy na Unter der Egg.

– Tylko ty i ja?

– Nie. Na początku byliśmy we troje. Ale niedługo.

Po sprzątaniu kościoła Gustav i Emilie siadali przy składanym stoliku w maleńkiej kuchni, pili gorące kakao i jedli ciemny chleb z masłem. Przed nimi rozciągał się długi zimowy dzień, zimny i pusty. Czasem Emilie wracała do łóżka i czytała czasopisma. Nie przepraszała za to. Powiedziała, że dzieci muszą się nauczyć bawić same. Jeśli się nie nauczą, nigdy nie rozwiną w sobie wyobraźni.

Gustav wyglądał przez okno swojego pokoju, wpatrując się w białe niebo. Miał tylko jedną zabawkę, mały metalowy pociąg, więc stawiał go na parapecie i jeździł nim w tę i z powrotem. W oknach wagonu namalowano twarze pasażerów, wszyscy mieli zdziwione miny. Gustav szeptał czasem tym zdziwionym ludziom: „Trzeba umieć panować nad sobą”.

Najdziwniejszym miejscem w kamienicy był znajdujący się pod nią bunkier. Miał być schronem przeciwatomowym i zwykle nazywano go „schronem przed skażeniem powietrza”. Niedługo taki bunkier miał się znaleźć pod każdym budynkiem w Szwajcarii.

Raz do roku dozorca zwoływał mieszkańców kamienicy, w tym dzieci, i wszyscy razem schodzili do schronu. Gdy już zeszli po schodach, zamykał za nimi ciężkie żelazne drzwi.

Gustav kurczowo trzymał się ręki Emilie. Zapalano lampy, ale w świetle widać było tylko następne schody prowadzące w dół. Dozorca zawsze przypominał wszystkim, że powinni oddychać normalnie, że system filtrowania powietrza jest regularnie sprawdzany i funkcjonuje doskonale. Nie bez powodu schron nazywano „schronem przed skażeniem powietrza”. Unosił się w nim jednak szczególny zapach – zwierzęcy, jakby gnieździły się tutaj lisy albo szczury, żywiąc się kurzem lub zieloną farbą zlizywaną ze ścian.

Gdy już zeszli po niezliczonych schodach, wchodzili do sporego magazynu, zastawionego aż po sufit zamkniętymi kartonowymi pudłami.

– Pamiętacie, co jest w tych pudełkach – mówił dozorca. – Jedzenie, którego wystarczy dla wszystkich na około dwóch miesięcy. A woda będzie w tych tu zbiornikach. Czysta woda pitna. Oczywiście racjonowana, bo sieć wodociągowa – nawet gdyby działała – zostanie odłączona na wypadek skażenia radioaktywnego, ale wody wystarczy dla wszystkich.

Prowadził ich dalej. Był dużym i ciężkim człowiekiem. Mówił głośno i z naciskiem, jakby sądził, że ma do czynienia z głuchymi. Dźwięk jego głosu odbijał się echem od betonowych ścian. Gustav zauważył, że podczas zwiedzania bunkra mieszkańcy zawsze milkli. Miny mieli trochę takie jak ludziki w pociągu. Mężowie obejmowali swoje żony. Staruszkowie trzymali się siebie nawzajem, żeby się nie przewrócić. Gustav zawsze miał nadzieję, że matka nie puści jego dłoni.

Kiedy dochodzili do tej części schronu, gdzie znajdowały się miejsca do spania, Gustav widział prycze ustawione jedna nad drugą, po pięć. Żeby dostać się na najwyższe piętro, trzeba było wspiąć się po drabinie, i Gustav myślał, że wcale by mu się nie podobało być tak daleko od ziemi. A gdyby obudził się w nocy, po ciemku, i nie mógł znaleźć Mutti? A gdyby Mutti spała na samym dole albo w innym rzędzie? A gdyby wypadł z pryczy, spadł na głowę i głowa by mu eksplodowała? Powiedział szeptem, że nie chciałby tu mieszkać, spać na żelaznej pryczy i jeść jedzenia z pudełka, na co Mutti odparła:

– To się pewnie nigdy nie stanie.

– Co się nigdy nie stanie?

Ale Emilie nie chciała mu powiedzieć.

– Nie musisz teraz o tym myśleć – powiedziała. – Ten schron to tylko kryjówka na wypadek, gdyby Rosjanom – albo komuś innemu – kiedykolwiek przyszło do głowy napaść na Szwajcarię.

Gustav leżał w nocy w swoim łóżku i myślał o tym, co by było, gdyby ktoś napadł na Szwajcarię. Zastanawiał się, czy Matzlingen zmieniłoby się w gruzy i czy zostałby wtedy całkiem sam, jak ten biały piesek na fotografii.Anton

Matzlingen, 1948

Anton pojawił się w przedszkolu zimną wiosną.

Wszedł do sali i stanął przy drzwiach, płacząc. Żadne z dzieci nigdy dotąd nie widziało tego chłopca. Jedna z wychowawczyń, Fräulein Frick, podeszła do niego, wzięła go za rękę, uklękła i zaczęła coś do niego mówić, lecz on jakby jej nie słyszał, tylko dalej płakał.

Fräulein Frick skinęła na Gustava. Gustav wcale nie miał ochoty pocieszać płaczącego chłopca, ale Fräulein Frick ponagliła go, żeby podszedł, i powiedziała do Antona:

– To jest Gustav. Gustav będzie twoim przyjacielem. Zaprowadzi cię do piaskownicy i możecie przed lekcjami zbudować razem zamek.

Anton spojrzał z góry na Gustava, który był nieco od niego niższy.

Gustav odezwał się:

– Moja mama mówi, że lepiej nie płakać. Mówi, że trzeba panować nad sobą.

Anton najwidoczniej tak się tym zdziwił, że raptem przestał płakać.

– No i proszę – powiedziała Fräulein Frick. – Dobrze. Idź więc z Gustavem.

Wyjęła chusteczkę i wytarła Antonowi buzię. Twarz miał zaróżowioną jak w gorączce, oczy jak czarne kałuże. Cały dygotał.

Gustav zaprowadził go do piaskownicy. Drobna dłoń Antona wydała mu się bardzo ciepła.

– Jaki zamek chcesz zbudować? – zapytał.

Ale chłopiec się nie odzywał. Gustav dał mu więc łopatkę i powiedział:

– Lubię zamki z fosami. Może zaczniemy od fosy?

Zakreślił na piasku koło i zaczęli kopać. Kilkoro dzieci zebrało się wokół nich, wpatrując się w nowego.

Zanim pojawił się Anton, Gustav nie miał w przedszkolu prawdziwego przyjaciela. Była tam jedna zabawna dziewczynka, Isabel. Lubiła wspinać się na ławki i z nich zeskakiwać, lądując jak gimnastyczka ze złączonymi stopami i rękami wyciągniętymi na boki. Często przynosiła do szkoły oswojoną myszkę w drewnianej klateczce i Gustav był jednym z nielicznych dzieci, którym wolno ją było pogłaskać. Ale Isabel była zbyt męcząca, żeby dało się z nią długo bawić. W każdej zabawie musiała być królową.

Gustav zapamiętał na całe życie ten pierwszy poranek z Antonem. Nie rozmawiali za dużo. Tak jakby Anton był zbyt wyczerpany płaczem, by mówić. Chodził tylko za Gustavem, usiadł blisko niego w ławce, przyglądał się, co Gustav robi, i starał się go naśladować. Na pytanie, skąd jest, odpowiedział:

– Z Berna. Mieliśmy tam dom, ale teraz mamy tylko mieszkanie w Matzlingen.

Gustav powiedział:

– Nasze mieszkanie jest bardzo małe. Nie mamy nawet stołu w kuchni. Czy u was jest stół?

– Tak – odrzekł Anton. – Mamy stół kuchenny. Zwymiotowałem na niego rano przy śniadaniu, bo nie chciałem tu przychodzić.

Później Anton zapytał Gustava:

– Macie fortepian?

– Nie – odrzekł Gustav.

– My mamy fortepian i umiem na nim grać. Umiem zagrać Dla Elizy. Nie ten szybki kawałek, ale sam początek.

– A co to jest dla Elizy? – zapytał Gustav.

– Beethoven – odparł Anton.

Może to wizja Antona, jak gra na fortepianie tymi małymi rączkami, albo może to, że Anton przedstawił się nazwiskiem – Zwiebel, czyli cebula, co budziło współczucie – cokolwiek to było, Anton miał w sobie coś, co sprawiało, że Gustav odczuwał potrzebę chronienia go.

Następnego dnia Anton znów płakał, kiedy przyszedł do przedszkola. Gustav zobaczył, że idzie do niego Fräulein Frick, więc zastąpił jej drogę i powiedział, że on się nim zajmie. Zaprowadził go do stolika przyrodniczego i pokazał mu jedwabniki, które hodowano w skrzynce po warzywach z dziurkowaną pokrywką.

– Wcześniej mieliśmy inną skrzynkę, ale dziurki były za duże i jedwabniki z niej wylazły – powiedział.

– A dokąd poszły? – zapytał Anton przez łzy.

– Rozeszły się wszędzie – wyjaśnił Gustav. – Próbowaliśmy je znaleźć i wsadzić z powrotem, ale niektóre zostały rozdeptane. To obrzydliwe nadepnąć na jedwabnika.

Gustav zobaczył, że Anton się uśmiecha, jednak potem w jego oczach znów wezbrały łzy i schował twarz w dłoniach.

Gustav zapytał:

– Dlaczego płaczesz?

Anton wyjąkał, że płacze za swoimi kolegami w dawnym przedszkolu w Bernie.

– Czy oni nie żyją?

– Żyją. Ale już ich nie zobaczę. Teraz jestem tutaj.

Gustav stwierdził:

– To głupie płakać za nimi. Czy twoja mama nie jest zła, że wciąż płaczesz?

Anton odsunął ręce od twarzy i szeroko otwartymi oczami wpatrzył się w Gustava.

– Nie – odrzekł. – Ona rozumie, że jest mi smutno.

– No – powiedział Gustav – ale ja myślę, że to trochę głupie. Teraz jesteś tutaj, więc musisz sobie radzić.

Zadzwonił dzwonek na początek porannych lekcji. Anton poszedł za Gustavem do jednej z ławek. Dano im szary papier i pudełka kredek i mieli zacząć dzień od narysowania czegokolwiek, na co mają ochotę.

Łzy Antona skapywały powoli na papier jak wielkie krople deszczu, ale po pięciu czy sześciu minutach chłopiec przestał płakać.

– Co narysujesz? – zapytał Gustava.

– Narysuję moją mamę – powiedział.

– Czy twoja mama jest ładna?

– Nie wiem. To po prostu moja mama. Pracuje w spółdzielni, tam gdzie robią ementaler.

Fräulein postukała w biurko linijką.

– Znacie zasady – powiedziała. – Kiedy rysujemy, jesteśmy cicho. Rozmawiamy w ciszy z naszymi rysunkami, ale nie ze sobą nawzajem.

Gustav chciał narysować Emilie siedzącą przy kuchennym składanym stoliku, więc narysował najpierw stolik, długi prostokąt zawieszony w powietrzu. Pokolorował go na brązowo. Potem zaczął rysować twarz Emilie, nie okrągłą, tylko wąską; nie wiedział, jak to zrobić. Od razu zobaczył, że to, co narysował, jest za wąskie. Podniósł rękę, podeszła Fräulein Frick, a Gustav powiedział:

– To miała być twarz, ale wygląda jak wafel od lodów.

– Nie szkodzi – odparła Fräulein Frick. – To może narysuj wafel i nałóż do niego trochę pysznych truskawkowych lodów.

Było w tym coś zabawnego – że Emilie Perle nagle może się zmienić w wafel. Gustav wyszeptał do Antona:

– Chciałem narysować Mutti, ale mi się nie udała. Teraz będzie lodem.

Wtedy po raz pierwszy usłyszał, jak Anton się śmieje. A był to taki śmiech, jakiemu nie można się oprzeć; musisz też się roześmiać, więc chichotali już obaj. Gustav sądził, że Fräulein Frick spojrzy na nich surowo, ale ona nic nie powiedziała, a kiedy na nią popatrzył (wreszcie udało mu się powstrzymać chichot), wcale nie miała srogiej miny, tylko lekko rozbawioną.

Gustav wziął różową kredkę i dorysował na rożku lody. Potem zerknął, co rysuje Anton. Używał tylko czarnej kredki. Położył na szarym papierze małą linijkę i obrysowywał ją dookoła. W środku tego idealnie odrysowanego kształtu była seria czarnych kresek różnej długości. Gustav wiedział, co to miało być: fortepian.

Gustav opowiedział Emilie o tym, że Anton się roześmiał. Dodał:

– Lubię, jak on się śmieje.

Wieczorem próbował wymyślać zabawne historyjki, które mógłby mu opowiedzieć, tak żeby słyszeć jego śmiech przez cały dzień. A potem wpadł na pomysł, który jego samego zaskoczył: postanowił pokazać Antonowi skarb w swoim pudełku po cygarach. Pokaże mu, bo Anton na pewno zrozumie, że warto było zebrać tę kolekcję. Ale nie będzie ryzykował zanoszenia jej do przedszkola. Zapytał więc Emilie:

– Czy Anton Zwiebel mógłby do nas przyjść na herbatę?

– Zwiebel? – zdziwiła się Emilie. – To bardzo dziwne nazwisko.

– On nic na to nie poradzi.

– Nie. Ale nazwiska są ważne. Kiedy poznałam twojego ojca i powiedział mi, że nazywa się Perle, pomyślałam, że to piękne i że chciałabym zostać Frau Perle.

Gustav spojrzał na matkę. Właśnie zdejmowała czerwoną chusteczkę, którą nosiła w pracy, i postrzępione włosy opadły, okalając jej twarz. Wygładziła je i przyklepała, tak jakby właśnie znów szykowała się na tamto pierwsze spotkanie z mężczyzną, który nazywał się Erich Perle.

– Może we środę? – zapytał Gustav. – Kiedy masz pół dnia wolnego.

– Anton Zwiebel. Ha, pierwszy raz słyszę takie nazwisko. Ale tak, możemy go zaprosić. Jeśli jego rodzice się zgodzą. Mogłabym upiec Nusstorte, jeśli tylko uda mi się dostać orzechy o tej porze roku…

– Ale może on nie lubi orzechów.

– Trudno. Jeśli nie lubi, to nie musi jeść Nusstorte.

Zaproszenie na podwieczorek zostało przekazane dopiero późną wiosną. Ustalono, że Anton może przyjść z przedszkola na Unter der Egg z Gustavem i że ojciec odbierze go o szóstej. Ojciec, jak się okazało, był bankierem, który kiedyś pracował dla dużego banku krajowego w Bernie, a teraz – w mniejszej filii tego samego banku w Matzlingen. Przyczyn przeprowadzki nie wyjaśniono. Anton powiedział tylko, że cała ich rodzina tęskni za Bernem. Herr Zwiebel, bankier, tęsknił za swoim dużym bankiem, Frau Zwiebel, która była gospodynią domową, tęskniła za wspaniałymi sklepami, a Anton tęsknił za dawnymi kolegami.

Co roku w maju na podwórku na tyłach ich domu przy Unter der Egg kwitła wiśnia. Wiosną 1948 roku, może dzięki ciągłym deszczom pod koniec zimy, kwiatów było tak dużo, że gałęzie drzewa zwieszały się nisko nad brukowanym dziedzińcem.

Z okna, przy którym Gustav bawił się blaszanym pociągiem, było widać to drzewo. Chłopiec widział też, jak mieszkańcy, wchodząc do budynku lub z niego wychodząc, niemal zawsze zatrzymywali się i wpatrywali w wiśnię z jej pięknym brzemieniem, a czasem wyciągali ku niej rękę w geście takim, jak do kogoś, za kim się tęskni. Emilie wyjaśniła, że kiedyś także przed domem rosły drzewa wiśniowe, wzdłuż całej Unter der Egg, ale potem je ścięto i zostało tylko to jedno na dziedzińcu.

– To drzewo jest dla ludzi czymś szczególnym, bo przetrwało całą zawieruchę – jak czasem niektóre rzeczy – powiedziała.

– Jakie? – zapytał Gustav.

– No, na przykład takie jak ten biały piesek, którego zauważyłeś wśród ruin Berlina – odparła Emilie. – On przeżył.

– Mówiłaś, że może znalazł sobie dobrego pana, a może zdechł z głodu.

– Mówiłam. Ale chodziło mi o to, że chociaż wszystko dookoła zostało zniszczone, on wciąż tam był. Przetrwał.

Wreszcie nadeszła środa, gdy miał się odbyć podwieczorek. Gustav cieszył się, idąc z Antonem do domu. Czuł dumę, sam nie wiedział dlaczego.

Kiedy przedstawił Antona Emilie, zobaczył, że jego mama spogląda na przyjaciela dłużej niż zazwyczaj na ludzi, których widzi pierwszy raz, i był ciekaw, co sobie pomyślała. Powiedziała:

– Idź z Gustavem do jego pokoju i pobawcie się przez chwilę, a potem będzie herbata i Nusstorte. Mam nadzieję, że lubisz Nusstorte.

– Nie wiem, co to jest – odrzekł Anton.

– Ach – zdziwiła się Emilie. – Cóż, Gustav ci wyjaśni.

Poszli do pokoju, gdzie o tej porze dnia słońce wpadało skośnie przez okno, i Gustav powiedział:

– Nusstorte to takie ciasto z karmelem i orzechami w środku.

Ale Anton nie słuchał. Stali przy parapecie, obok blaszanego pociągu, a Anton wpatrywał się w kwitnącą wiśnię.

– Czy możemy tam pójść? – zapytał.

– Żeby pobawić się na podwórku?

– Chcę zobaczyć to drzewo.

– Ale to tylko wiśnia – odparł Gustav.

– Możemy zejść na dół?

– Musimy zapytać Mutti.

Emilie powiedziała:

– Dobrze, ale pójdę z wami. Nie chcę, żebyście hałasowali na schodach. Pamiętasz, że Herr Nieder jest bardzo chory?

– Herr Nieder to nasz sąsiad – wyjaśnił Gustav Antonowi. – On umiera.

– Och – powiedział Anton. – Czy ma pianino?

– Nie wiem. Ma pianino, Mutti?

– Pianino? – zdziwiła się Emilie. – Dlaczego pytasz?

– No bo gdyby miał – wyjaśnił Anton – zagrałbym mu Dla Elizy.

– Ale może on wcale by nie chciał, żebyś mu grał Dla Elizy – zauważył Gustav.

– Chciałby. Wszystkim się podoba, jak to gram.

– Ale nie teraz – powiedziała Emilie. – Zejdźmy po cichutku, dobrze?

Zeszli więc na podwórko. Anton wpatrywał się w wiśnię, szeroko otwierając ciemne oczy. Podbiegł do drzewa i zaczął skakać z nogi na nogę, pokrzykując z radości.

Gustav stał nieruchomo, przyglądając się Antonowi. Uznał, że jest jakiś związek między jego radością na widok kwitnącego drzewa a tym, że płacze co rano w przedszkolu, ale nie wiedział jaki. Podszedł do przyjaciela, wziął go za rękę i razem zaczęli skakać wokół drzewa, śmiejąc się, aż zabrakło im tchu. Gustav nie miał pojęcia, dlaczego właściwie podskakuje, ale wiedział, że Anton wie, i to wystarczało.

Na podwórko przyszło kilkoro sąsiadów i spoglądali z uśmiechem na dwóch chłopców tańczących wokół starej wiśni. Później, kiedy Anton poszedł do domu, Emilie powiedziała:

– Pewnie w Bernie wcale nie ma wiśni. To mało prawdopodobne, jednak nie można mieć pewności. Może on jeszcze nigdy czegoś takiego nie widział?

– Nie wiem – odparł Gustav.

– To miły chłopiec – orzekła Emilie – ale oczywiście jest Żydem.

– A kto to Żyd? – zapytał Gustav.

– Ach – westchnęła Emilie. – Żydzi to ludzie, których próbował ratować twój ojciec, i dlatego zginął.Nusstorte

Matzlingen, 1948

Pod koniec roku Gustav i Anton przestali chodzić do przedszkola. Mieli po sześć lat.

Posłano ich do tej samej szkoły w Matzlingen, bardzo blisko kościoła, który Gustav i Emilie sprzątali w soboty. Była to szkoła protestancka Sankt Johann i mieściła się w starym budynku, gdzie w korytarzach niosło się echo. Gmach miał otynkowane kamienne ściany, malowane na wiśniowo okiennice i ciężkie drzwi z czarnymi żelaznymi okuciami. Pod spadzistym dachem mieszkały czasem gołębie.

Gustav tęsknił za przedszkolem, za stolikiem przyrodniczym, za piaskownicą, za narysowanymi przez dzieci obrazkami pokrywającymi ściany. W tamtym miejscu była lekkość, poczucie swobody, tak jakby za oknami rozciągały się pastwiska, lasy i szerokie rzeki, zamiast zwykłej ulicy. W przeciwieństwie do tego szkoła protestancka Sankt Johann była ciemna, a sale puste. Gustav tam marzł. Inne budynki napierały dookoła. Panował tam nieustanny dziwny hałas.

– Za jakiś czas przywykniesz – przekonywała go Emilie. – Nie masz innego wyjścia.

Nie mógł się doczekać sobót, kiedy szli sprzątać kościół i kiedy spędzał z Emilie cały dzień. Zamiast czytać swoje czasopisma, pomagała mu w lekcjach. Zazwyczaj nie szło mu dobrze. Powiedziała, że jego prace domowe są godne pożałowania.

– Tyle mogę powiedzieć, Gustav – godne pożałowania.

Był za to dobry w matematyce. W liczbach było coś uspokajającego. Wiedział jednak, że z czytaniem jest gorzej, a pismo ma nierówne. Czasem Emilie uderzała go po knykciach linijką. Mówiła:

– Gdyby był tu twój ojciec, byłoby dużo gorzej.

Starał się ile sił – ze względu na Emilie i na „wysokie wymagania”, jakie stawiano dzieciom w Szwajcarii – ale widział, że nie jest w stanie spełnić tych wymagań. Już teraz tęsknił za czasami, kiedy był bardzo mały i musiał tylko dbać o różne rzeczy: karmić jedwabniki liśćmi morwy i mówić do ludzików ze swojego blaszanego pociągu.

Gustav pytał wiele razy, czy Anton mógłby znów przyjść do nich na podwieczorek, a Emilie się zgadzała, ale kiedy tylko proponował konkretny dzień, od razu mówiła, że jej nie pasuje.

– Prawda jest taka – powiedziała w końcu – że to mieszkanie jest za małe na dwoje dzieci.

– Wcale nie – zaprotestował Gustav. – Ostatnim razem nie było za małe.

– No tak, a może zaprosimy jakiegoś innego chłopca? Przecież masz innych kolegów niż ten Zwiebel, prawda?

Gustav wpatrywał się w matkę. Skończyła zmywanie i teraz składała fartuch, jeszcze raz i jeszcze, aż w końcu bawełniana tkanina zmieniła się w twardy klin w jej rękach.

– Anton to jedyny kolega, którego naprawdę lubię – oświadczył.

Emilie rozwinęła fartuch i powiesiła go za drzwiami. Westchnęła i powiedziała:

– No tak. Czy smakował mu Nusstorte?

– Chyba tak.

– Dobrze. Zaproś go na przyszłą środę. Znów upiekę ciasto.

Anton chyba się ucieszył z zaproszenia. Ale tego dnia, kiedy przyszedł na podwieczorek, Nusstorte się nie udał.

Był to przysmak, który Emilie, jak się chwaliła, potrafiła upiec „z zamkniętymi oczami”. Jednak tego popołudnia ciasto było przypalone na krawędziach, a karmel za gęsty, jak toffi.

Emilie nie przepraszała. Gwałtownym ruchem postawiła talerz z Nusstorte na małym kuchennym stoliku, obok czajnika, ze złością ukroiła kilka kawałków, a potem zapaliła papierosa i odwróciła się od Gustava i Antona, żeby go wypalić.

Kiedy skończyła papierosa, spojrzała wprost na Antona.

– Ostatnim razem nie powiedziałeś nam nic o sobie. Czym się zajmuje twój ojciec?

Anton próbował zjeść swój kawałek Nusstorte, ale trudno mu było go przełknąć. Sięgnął do ust, wyjął grudę kleistego ciasta i przylepił ją do talerza.

– Jest bankierem – powiedział.

– Wiesz, że bardzo nieładnie jest tak robić – zauważyła Emilie Perle, krzywiąc się na widok wyplutego ciasta. – Od jak dawna mieszkacie w Szwajcarii?

– Czy może pani powtórzyć, Frau Perle? – zapytał Anton.

– Pytam, od jak dawna twoja rodzina jest w Szwajcarii.

– Nie wiem.

– Zwiebel to nazwisko raczej niemieckie niż szwajcarskie. Może przyjechaliście z Niemiec podczas wojny?

– Nie wiem. Chyba nie.

– Albo z Austrii? Pewnie dzięki czyjejś pomocy? Pewnie wiesz, że wielu ludzi, takich jak ojciec Gustava, pomagało prześladowanym rodzinom z Niemiec rozpocząć nowe życie w Szwajcarii. Może twoja rodzina też skorzystała z takiej pomocy?

Anton patrzył na Emilie szeroko otwartymi oczami. Paliła kolejnego papierosa, wydmuchując dym w otwarte okno. Anton spojrzał na Gustava.

– Czy możemy pójść się pobawić? – zapytał.

– Pamiętasz Niemcy? – nalegała Emilie.

Anton potrząsnął głową. Gustav zobaczył, że poczerwieniał na twarzy, tak jak wtedy, gdy zbierało mu się na płacz. W jakiś sposób wiedział, że ta dziwna rozmowa o Niemczech ma związek z przypalonym Nusstorte.

W pokoju Gustava Anton usiadł na wąskim łóżku i przyglądał się komodzie, krześle w stylu biedermeier, chodnikowi z gałganków, metalowemu koszowi na śmieci i mapie Mittellandu – jedynym przedmiotom w tym niewielkim pomieszczeniu. Nie odzywał się.

Gustav stanął przy oknie i popychał swój pociąg w tę i z powrotem. Przez kilka minut w pokoju panowała cisza, która Gustava w jakiś sposób bolała. Otworzył okno, z nadzieją że może usłyszy gołębie na dachu. Odgłosy zwierząt albo ptaków mogą czasem przynieść pociechę. Ale nie było słychać gruchania. Gustav podszedł do komody i wyjął pudełko po cygarach ze swoim „skarbem”. Postawił pudełko na łóżku i usiadł obok Antona.

– Popatrz – powiedział. – Miałem ci to pokazać ostatnim razem. To mój skarb.

Anton spojrzał na zawartość pudełka. Twarz ciągle miał czerwoną i Gustav zobaczył, że po policzku spływa mu łza. Wiedział, że powinien coś powiedzieć, ale nie wiedział co.

Anton dotykał kolekcji spinaczy, płatków kwiatów i gwoździ. Potem wziął do ręki złotą szminkę, odkręcił ją i przyglądał się jej szeroko otwartymi oczami. Otarł ręką łzę, przez chwilę patrzył na szminkę, a potem powoli umalował sobie usta na ciemny fiolet. Widok Antona z tymi śliwkowymi ustami był tak dziwny, że Gustav mógł tylko się roześmiać. To był nerwowy, piskliwy śmiech.

Anton się uśmiechnął.

– Masz lusterko? – zapytał.

– Nie.

– Chcę zobaczyć, jak wyglądam.

– Wyglądasz dziwnie.

– Możemy iść do łazienki.

Przebiegli przez przedpokój. Teraz już śmiali się obaj, strach w śmiechu Gustava osłabł. Z chichotem wpadli do łazienki, jak się okazało pełnej pary, a wśród kłębów pary zobaczyli leżącą w kąpieli Emilie. Oczy miała przymknięte, jej mokra głowa opierała się na krawędzi wanny. Kiedy Emilie była zmęczona albo zła, lubiła zrobić sobie kąpiel tak gorącą, że łazienka napełniała się białymi kłębami, a potem leżała w wannie, naga w ciepłej mgle. Kiedy zobaczyła Gustava i Antona, krzyknęła. Wzięła mydło i rzuciła nim, trafiając Gustava w ramię. Nie zabolało mocno, ale przez chwilę miał wrażenie, jakby to był najgorszy ból w jego życiu. Anton gapił się na Emilie, na jej chude ramiona oparte na krawędzi wanny i drobne piersi, i Gustav wiedział, że jego przyjaciel robi coś okropnego. Wypchnął go z łazienki i sam pospiesznie wyszedł za nim, zatrzasnął drzwi, po czym pobiegli z powrotem schować się w pokoju.

– Przykro mi – powiedział do Antona. – Nie słyszałem, że robi sobie kąpiel.

Anton wycierał szminkę z ust wierzchem dłoni. Potem podszedł do okna i patrzył na wiśnię na dziedzińcu. Gustav tarł ramię tam, gdzie trafiło go mydło. Pomyślał o mydle ślizgającym się po linoleum w łazience i uwięzionej w wannie matce, która nie ma się czym umyć.

– Co się stało z wiśnią? – zapytał Anton po chwili.

– Jak to co się stało?

– Już nie jest biała.

– Nie – powiedział Gustav. – Rzeczy są białe tylko przez chwilę.

Emilie nie pożegnała się z Antonem ani nie wyszła przywitać się z jego ojcem, kiedy przyszedł po niego o szóstej. Siedziała zamknięta w swoim pokoju.

– Jak się miewa twoja matka, Gustav? – zapytał uprzejmie ojciec Antona.

– Dobrze, proszę pana, dziękuję – odparł Gustav.

– Chyba nie jest chora?

– Nie. Pewnie śpi.

– Ach, więc powinniśmy być cicho. Co ty masz na twarzy, Anton?

– Nic, tato.

– Hm, to bardzo kolorowe nic!

– To moja wina – powiedział Gustav. – Czy mam przynieść ściereczkę, żeby to zmyć?

– Tak. To dobry pomysł. Anton nie może tak wracać do domu.

Gustav poszedł do łazienki i odkręcił gorącą wodę. Para po kąpieli Emilie już zniknęła, ale w małym pomieszczeniu wisiał wilgotny nieprzyjemny zapach, który budził w Gustavie zakłopotanie. Zmoczył szmatkę i szybko wrócił do Antona i jego ojca. Herr Zwiebel wziął flanelę i z grubsza oczyścił twarz Antona. Gustav po raz pierwszy zauważył złoty sygnet, który Herr Zwiebel nosił na grubym palcu serdecznym.

– Pomyśleliśmy z żoną – odezwał się po chwili Herr Zwiebel – że może miałbyś ochotę któregoś dnia przyjść do nas na podwieczorek?

Gustav poczuł nagłą radość, wymieszaną z czymś, co wyglądało na strach, ale nie chciał przyznać, że to jest strach.

– Dziękuję – powiedział.

– Zapytasz swoją mamę? Możesz przyjść ze szkoły z Antonem, a potem moja żona odwiezie cię samochodem.

– Dziękuję – powtórzył Gustav.

– Będziesz mógł posłuchać, jak gram – powiedział Anton. – Już prawie umiem ten szybki kawałek w Dla Elizy. A teraz uczę się pieśni Schuberta. Schubert jest trudny, prawda, tato?

– Owszem. Ale tak samo jest z wieloma innymi rzeczami. Co, Gustav?

– Tak. Moja mama mówi, że nie można się poddawać, dopóki się czegoś nie opanuje.

– Racja – zgodził się Herr Zwiebel. – Absolutna racja.

Później tego wieczoru Emilie, ze świeżo umytymi włosami okalającymi poważną twarz, powiedziała Gustavowi, że całe to popołudnie – nie tylko historia z łazienką – było dla niej bardzo trudne.

– Przepraszam, Mutti. Nie wiedzieliśmy, że jesteś w wannie – powiedział Gustav.

– Powiedziałam, że nie tylko to! – warknęła Emilie. – Rzecz w tym, że sama obecność tego dziecka w tym żałosnym mieszkanku jest dla mnie dość przykra.

– Dlaczego? – zapytał Gustav.

– Kiedy będziesz starszy, spróbuję ci to wytłumaczyć. Ale teraz proszę, nie zapraszaj go tu więcej. Przynajmniej przez jakiś czas.

Gustav wpatrywał się w matkę. Przed nią stała szklanka anyżkowego napoju, który Emilie popijała szybkimi łykami.

Zawsze, kiedy wspominał ten moment, Gustav wiedział, że poczuł wtedy nagłe obezwładniające zmęczenie – zmęczenie tym wszystkim, czego nie rozumiał. Pamiętał, że przymknął oczy. Obraz Emilie z jej umytymi włosami i zamgloną szklanką pojawiał się i znikał, pojawiał się i znikał, jakby na krawędzi snu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: