Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sowieci - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
23 listopada 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Sowieci - ebook

Sowieci to najbardziej antykomunistyczna książka w Polsce.

Druga po bestsellerowych Żydach książka z obrazoburczego cyklu autora Obłędu ’44 i Paktu Ribbentrop–Beck. Stawia on w niej szokującą tezę: bolszewizm był gorszy od nazizmu, a Stalin gorszy od Hitlera. I na potwierdzenie tej tezy ma mocne argumenty.

Piotr Zychowicz opisuje zapomniane bestialskie zbrodnie popełnione przez Sowietów oraz wojnę wywiadowczą między II RP a ZSRS. W Sowietach znalazły się też opowieści o wielkich prowokacjach KGB i krwawych wewnętrznych czystkach. O gwałcicielach z Armii Czerwonej i kanibalach z łagrów GUŁagu. Autor rozprawia się również z mitami „wielkiej wojny ojczyźnianej”, które stanowią fundament polityki historycznej współczesnej Rosji.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8062-781-9
Rozmiar pliku: 18 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

10

Czy 17 września się powtórzy?

Rozmowa z profesorem PAWŁEM WIECZORKIEWICZEM, historykiem i sowietologiem

Dlaczego drogie sercu każdego Polaka ziemie wschodnie w 1939 roku były bronione z dużo mniejszą zaciętością niż niemiecki Gdańsk?

Gdyby 1 września to Sowieci zaatakowali nas pierwsi, Wojsko Polskie broniłoby ziem wschodnich, tak jak broniło zachodnich. 17 września armia była już jednak zdemoralizowana porażkami, a poza tym na Kresach poza Korpusem Ochrony Pogranicza znajdowały się głównie oddziały tyłowe czy ośrodki zapasowe jednostek. A więc żołnierze, którzy wówczas nie byli jeszcze w pełni przygotowani do walki. Kresów po prostu nie miał więc kto bronić. W efekcie z bolszewikami walczyli między innymi harcerze i ochotnicy.

Nie popisał się chyba jednak przede wszystkim naczelny wódz.

Bez wątpienia najgorszą rolę odegrał fatalny rozkaz marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza „z Sowietami nie walczyć” i to, że Polska oficjalnie nie wypowiedziała Związkowi Sowieckiemu wojny. Choć całkowita obrona Kresów była niemożliwa, należało stworzyć tam symboliczne Westerplatte. Utworzyć punkt obrony, który przez dłuższy czas stawiałby opór. Broniłby się krwawo i do końca. Na Kresach potrzebne były polskie Termopile, aby zademonstrować wobec świata nasze prawo do tych terytoriów.

Smutnym przykładem na to, jak tragiczne konsekwencje miał rozkaz Śmigłego-Rydza, było poddanie Sowietom Lwowa…

Może właśnie to Lwów powinien być tymi Termopilami. Były bowiem spełnione wszelkie warunki ku temu, aby go bronić. Należało to zrobić chociażby po to, żeby później jakieś Chruszczowy, czy inna swołocz, nie opowiadały o „ukraińskim mieście” i żeby ten argument nie był gładko łykany przez Amerykanów i Brytyjczyków.

Tymczasem generał Langner, poddając bolszewikom miasto, powołał się na rozkaz naczelnego wodza. Sowieccy generałowie i Chruszczow złożyli mu zresztą uroczyste słowo honoru sowieckiego oficera, że polskim żołnierzom nic się nie stanie. Dalsze wydarzenia, czyli Katyń, gdzie trafiła większość kadry dowódczej, pokazują, ile było warte to słowo.

Dlaczego ówczesny polski rząd nie podjął tej wydawałoby się oczywistej decyzji i nie wypowiedział wojny atakującemu nas Związkowi Sowieckiemu?

Można się domyślać, że zadziałały tutaj naciski ambasadorów Wielkiej Brytanii i Francji, którzy bardzo sobie tego nie życzyli. Formalne wypowiedzenie wojny Sowietom przez Polskę zmusiłoby bowiem te państwa do zajęcia w tej sprawie wyraźnego stanowiska. Tymczasem w Londynie i Paryżu już wówczas myślano o wciągnięciu Stalina do koalicji antyniemieckiej. Brak aktu wypowiedzenia wojny bolszewikom przyniósł później tragiczne skutki.

Mimo wprowadzającego chaos rozkazu Rydza walkę z sowieckim najeźdźcą podjął między innymi KOP dowodzony przez generała Orlika-Rückermanna, a także SGO „Polesie” generała Kleeberga, broniły się Wilno i Grodno. Gdzie doszło do największej bitwy z bolszewikami?

Za największe starcie uchodzi Szack, ale powiedzmy sobie szczerze: to były potyczki, a nie żadne wielkie bitwy. Mimo to liczba zabitych przez nas bolszewików jest spora. Oficjalna liczba 800 poległych podawana przez sowiecką propagandę została trzy-, a może czterokrotnie zaniżona, co zważywszy na czas walk i ich małą intensywność, jest niezłym wynikiem.

Czy bolszewicy byliby trudnym przeciwnikiem dla toczącego z nimi normalną walkę polskiego wojska? Jaka armia wkroczyła do Polski?

To właściwie nie było wojsko, tylko jakaś zbieranina. Ubrana w zdekompletowane mundury, z karabinami na sznurkach. Nie był to zresztą dowód na niski poziom wytwórczości sowieckiej, ale na potworny bałagan organizacyjny panujący w Armii Czerwonej. Jedna z jej dywizji poszła nawet na front w ubraniach cywilnych.

Armia ta była także potwornie wykrwawiona przez stalinowską czystkę, która przeorała jej korpus oficerski. Nie miał kto dowodzić, nie umiano tego robić. Oficerowie kompletnie gubili się w każdej trudniejszej sytuacji.

Również żołnierze bolszewicy nie chcieli się bić i bili się bardzo źle. Gdybyśmy rozpoczęli wojnę w 1939 roku tylko przeciwko Sowietom – wskazują na to również doświadczenia fińskie – bez większych kłopotów powstrzymalibyśmy taką agresję. 17 września bylibyśmy już zapewne 150, a może nawet 200 kilometrów na wschód od naszej granicy. Wojna taka toczyłaby się na obszarze sowieckim.

Pomimo beznadziejnego położenia Rzeczypospolitej na naszą stronę przechodzili bolszewiccy żołnierze. Tak jak w 1941 roku przechodzili na stronę Niemców. To chyba sporo mówi o państwie sowieckim.

Trudno powiedzieć, jaka była skala tego zjawiska, ponieważ nie zostało ono dotąd zbadane przez historyków. Wiadomo jednak na przykład, że grupa Kleeberga wzięła około stu jeńców, z czego pięćdziesięciu walczyło ochotniczo w polskich szeregach do końca wojny. We wspomnieniach kleeberczyków można znaleźć opnie, że ich rosyjscy towarzysze broni bili się doskonale. Jaki spotkał ich los? Przypuszczam, że tragiczny.

Wraz z Armią Czerwoną wkroczyli do Polski oficerowie polityczni i NKWD. Jak przedstawiała tę agresję sowiecka propaganda?

Dowódcy obu frontów, Michaił Kowaliow i Siemion Timoszenko, wydali orędzia napisane po polsku do naszych żołnierzy. Wzywali ich, aby zabijali oficerów i przechodzili na stronę Sowietów. Pisane one były jednak tak łamaną, kulawą polszczyzną, że należy się zastanowić, czy była to prowokacja, czy też kompletna nieudolność.

Bolszewicy traktowali wojnę z Polską jako przedłużenie wojny domowej, wojny rewolucyjnej, a w takiej wojnie wroga niszczy się wszelkimi sposobami. Stąd też była to wojna nieludzka, zbrodnicza od samego początku. Popełniane przez Sowietów w 1939 roku zbrodnie charakteryzowały się dużo większą intensywnością, gęstością i okrucieństwem niż zbrodnie popełniane wówczas na Zachodzie przez Niemców.

Opowiadała mi ostatnio pewna pani, wówczas mała dziewczynka, zapamiętany przez siebie obrazek. Gdzieś na Podolu czy Wołyniu, w wiosce, w której mieszkała, bolszewicy wzięli do niewoli polskiego pułkownika, lekarza. „Bawili się” z nim w sposób następujący: rozpruli mu brzuch, okręcili wnętrzności na kołowrocie studni i puściwszy w ruch korbę, zmusili go do biegania wokół, kłując go bagnetami wśród śmiechów i krzyków.

Czy był to odosobniony wypadek?

Nie, było ich setki, jeśli nie tysiące. Na przykład pewien sowiecki lejtnant testował działa w ten sposób, że przed lufą ustawiał rzędem jeńców i oddawał strzał. Sprawdzał, ilu to Polaków można zabić za jednym razem. Takie przykłady można mnożyć.

Dlaczego bolszewicy postępowali tak okrutnie?

To było wynikiem komunistycznej indoktrynacji. Chruszczow, później „wielki przyjaciel narodu polskiego”, pieklił się pierwszego czy drugiego dnia wojny, że do tej pory Armia Czerwona i NKWD nie zamordowały „wystarczającej liczby” polskich oficerów. Denerwował się, jak pracuje kontrwywiad, że nie doszło jeszcze do tego „słusznego aktu ludowej sprawiedliwości”.

Upominając się – i to najzupełniej słusznie – o ofiary bydgoskiej krwawej niedzieli czy innych zbrodni niemieckich, zapomniano o tym, co się działo na Kresach. Powinno się pełnym głosem zażądać od Rosji w imieniu rządu polskiego i Polaków wyjaśnienia oraz symbolicznego, pośmiertnego ukarania winnych tych zbrodni wojennych.

Wspomniał pan o wydarzeniach bydgoskich związanych z działalnością niemieckiej V kolumny. Na Wschodzie również, i to w znacznie większej skali, mieliśmy do czynienia z masową nielojalnością obywateli, szczególnie pochodzenia żydowskiego. Z czego to wynikało?

Zważywszy na usytuowanie społeczności żydowskiej w Polsce, która żyła „równolegle” do społeczności polskiej i nie identyfikowała się specjalnie z państwem, trudno tutaj mówić o zdradzie. Byli tak samo lojalni wobec Polski, jak wcześniej wobec Rosji czy każdego innego państwa, w którym mieszkali. Mówimy oczywiście o przedstawicielach mas żydowskich, a nie o elitach, które w mniejszym lub większym stopniu się spolonizowały.

To fakt, że część młodzieży żydowskiej, bardzo widoczna, lecz wcale nie przeważająca, była zarażona bakcylem komunizmu. W przeciwieństwie do polskich, białoruskich czy ukraińskich współpracowników NKWD żydowscy współpracownicy, ze względu na swoją odmienność etniczną, po prostu rzucali się w oczy. Efektem tego było to, że poddani terrorowi Polacy, a w jeszcze większej mierze Ukraińcy, obwiniali całą społeczność żydowską o przejście na sowiecką stronę. Proszę sobie zresztą wyobrazić, jak czuli się Polacy, widząc na przykład w Grodnie młodych Żydów całujących pancerze sowieckich czołgów. Z drugiej strony pamiętajmy jednak, że duża część Żydów padła później ofiarą sowieckich deportacji.

Jak w praktyce wyglądała działalność tych kolaborantów?

Najpierw sowieccy agenci organizowali z lokalnych komunistycznych elementów oddziały tak zwanej milicji ludowej. Uzbrajano je w różny sposób, na ogół z licznych zakamuflowanych magazynów z bronią, które powstały jeszcze przed wojną i były używane do prowadzenia akcji dywersyjnych.

Grupy takie podczas wojny wyłapywały pojedynczych żołnierzy, ostrzeliwały polskie oddziały i zajmowały się klasyczną wojenną dywersją. W kolejnym etapie wskazywały NKWD wszystkich tych Polaków, którzy mieli podnieść rękę na Armię Czerwoną. Później włączyły się zaś w prowadzenie zwyczajnego, planowego terroru. Usługi konfidenckie ich członków były dla Sowietów niezwykle cenne.

Czy 17 września może się powtórzyć?

No cóż, okazało się, że jednak nie żyjemy w epoce końca historii. Historia nagle wściekle przyspieszyła. Ona zresztą ma to do siebie. Przypomnę na przykład nudne lata siedemdziesiąte, których pan nie pamięta, czy okres spowolnienia dziejów w latach dziewięćdziesiątych. Ale z drugiej strony są okresy, gdy historia rusza z kopyta. Tak było w latach 1989–1990. Niestety również teraz mamy do czynienia z takim okresem. Jest takie chińskie przekleństwo: „Obyś żył w ciekawych czasach”…

Czyli rosyjski najazd na Gruzję nie był jednorazowym incydentem?

Obawiam się, że to dopiero początek. Mamy bowiem do czynienia z imperialnymi planami Rosji, które zaczęła ona realizować za pomocą gwałtownych środków. Europa jest w podobnej sytuacji jak w roku 1938. Wtedy oblała egzamin – nie powstrzymała Hitlera, gdy było to jeszcze możliwe. Niebezpieczeństwo to dostrzegał Józef Piłsudski, który w 1933 roku proponował nawet Francuzom wojnę prewencyjną. Nie spotkało się to z odzewem. Dziś także Polacy, ze względu na nasze doświadczenia historyczne, dostrzegają niebezpieczeństwo. O jedności Europy trudno jednak mówić w świetle prorosyjskiej postawy Włoch czy Niemiec. Historia nie uczy tylko głupców. Niestety większość polityków europejskich to głupcy, którzy nie patrzą w przyszłość i nie potrafią spojrzeć w przeszłość.

Panie profesorze, czy to nie za mocne porównania?

Nie, mówię to z całą odpowiedzialnością. Przypomnijmy choćby ludobójstwo rosyjskie w Czeczenii za rządów Władimira Putina. Rosja jest nieobliczalna. Żeby daleko nie szukać, można jednak wskazać inną analogię – sowiecką w 1939 i 1940 roku. Malutka Finlandia też wtedy napadła na wielki Związek Sowiecki. To się teraz dokładnie powtarza. Maleńka Gruzja „najechała” na atomową potęgę. Malutki króliczek poruszył wąsami i sprowokował tygrysa. Niestety jest to tygrys ludojad.

Jaką rolę w rosyjskich planach strategicznych odgrywał Kaukaz?

Bardzo ważną. Zawsze, gdy Rosjanie budowali imperium – czy to carskie, czy później bolszewickie – podporządkowywali sobie ten obszar. To był naturalny kierunek ich ekspansji. Po raz pierwszy Rosjanie najechali Kaukaz pod koniec XVIII wieku. Jego podbój trwał do lat sześćdziesiątych XX wieku. Był on wyjątkowo krwawy, wyczerpujący i morderczy dla narodów zamieszkujących te tereny.

Potem dzieła dokończyli bolszewicy.

Tak, po upadku Rosji Azerbejdżan, Gruzja i Armenia długo nie cieszyły się wolnością. W 1921 bolszewicy powołali w tych krajach rządy bolszewickie, które dokonały wewnętrznych przewrotów, i zaraz przyszła „na pomoc” Armia Czerwona z towarzyszem Ordżonikidze, duchem Stalina, na czele. Po opanowaniu Kaukazu bolszewicy wymordowali wszystkie tamtejsze elity.

Bolszewicy chcieli wprowadzić na Kaukazie „zdobycze rewolucji”. A jaki cel przyświeca dzisiejszej Rosji?

Rosjanie czerpią z tych wzorów. Już otwarcie mówią, że chcą odwołania prezydenta Saakaszwilego, którego nie traktują jako partnera. Jeżeli uda im się osadzić w Gruzji marionetkowy rząd, to przejmą kontrolę nad tym krajem. To z kolei będzie znaczyło odcięcie Azerbejdżanu i zdobycie kontroli nad jego potężnymi złożami energii. Czyli ostateczne i całkowite uzależnienie całej Europy od rosyjskich dostaw surowców. Chodziło również o uniemożliwienie przystąpienia Gruzji do NATO, wtedy bowiem taki atak wiązałby się już z pewnym ryzykiem.

Do tej pory mówiono, że Rosja takie cele osiąga za pomocą gazu czy ropy. Że bronią XXI wieku będzie kurek z gazem…

Muszę się uderzyć w piersi. Też tak sądziłem. Myślałem, że Rosjanie czegoś się w historii nauczyli. Doszli do wniosku, że podboju można równie dobrze dokonywać środkami ekonomicznymi, tak jak od kilku lat podbijają Europę Zachodnią. Ale okazało się, że krótszą i skuteczniejszą drogą są czołgi, samoloty i bombardowanie ludności cywilnej. Historia się powtarza. Gdy słyszę, że Moskwa ma „historyczne obowiązki” na Kaukazie, to są to obowiązki najeźdźcy, bandyty i zbója. Dzisiejsze wydarzenia pokazują, że Rosja znowu wkroczyła na drogę do budowy imperium.

Kto stoi na tej drodze?

Ukraina, państwa bałtyckie, Polska. Ale nie tylko. Niemcom chciałbym przypomnieć, że „strefa wpływów” Związku Sowieckiego do niedawna sięgała do Łaby. A apetyty – to ważna informacja dla Francuzów – po kanał La Manche.

Jak taka operacja mogłaby wyglądać w wypadku Ukrainy?

Tu sytuacja jest dziecinnie prosta. Wystarczy powołać rząd opozycyjny wobec prezydenta Juszczenki, zakwestionować wynik kolejnych wyborów, obwieścić powstanie niezależnej republiki w Charkowie albo ogłosić, że mieszkający na wschodzie Ukrainy Rosjanie znaleźli się w niebezpieczeństwie. Rosja zawsze bowiem przystępuje do wojny w obronie słabych i uciśnionych. W tym miejscu warto przypomnieć o potwornym błędzie, jaki popełnił Zachód, uznając niepodległość Kosowa. To było pogwałcenie nie tylko prawa międzynarodowego, ale również dobrych obyczajów i zdrowego rozsądku. Rosja, choć oficjalnie obłudnie protestowała, tak naprawdę zacierała ręce. Właśnie ten precedens dał jej fałszywy mandat do takich działań jak atak na Gruzję.

Kosowo uznała również Polska.

Niestety. Podam przykład, który powinien przemówić do polskiej wrażliwości. To, co Rosjanie robią z Osetią Południową, to tak, jakby Niemcy w 1939 roku, zamiast organizować prowokację gliwicką, ogłosili, że ludność Śląska chce przyłączenia do Rzeszy. Następnie Wehrmacht zająłby to województwo, a przy okazji doszedł pod Kraków i zbombardował kilka innych naszych miast.

Czy Polska teraz rzeczywiście powinna czuć się zagrożona?

To, co się stało, to dla nas ważny sygnał. Niestety część naszych elit politycznych go całkowicie ignoruje. Jak słyszę nawoływania, że nie możemy zaogniać stosunków z Rosją, to ogarnia mnie przerażenie. Nie mamy czego zaogniać – my tych stosunków de facto nie utrzymujemy. Jeżeli słyszymy z ust rosyjskich dyplomatów, że Moskwa się z nami policzy, to strategią, którą powinniśmy przyjąć, jest strategia – wybaczy pan – Władysława Gomułki. Po kłótni podczas jednego z posiedzeń Paktu Warszawskiego zaczął on wyklinać rynsztokowymi słowami politykę sowiecką i Sowietów z Breżniewem na czele. Przerażony Cyrankiewicz zaczął mu wówczas pokazywać na żyrandol, gdzie miał znajdować się podsłuch. „Niech te ruskie sk… wiedzą, co o nich myślę. Z nimi można rozmawiać tylko językiem przekleństw” – odparł Gomułka. Niestety, wtedy akurat miał rację. Rosja rozumie tylko siłę. Adekwatnym sposobem reakcji na to, co się stało w Gruzji, byłoby zerwanie stosunków dyplomatycznych i gospodarczych. Całkowita izolacja Rosji przez społeczność międzynarodową. To jest jednak oczywiście nie do wyegzekwowania.

Co więc robić?

Myślę, że powinniśmy zdać sobie sprawę z zagrożenia i mocno zewrzeć szyk pierwszego frontu. Czyli my, państwa bałtyckie, Ukraina i Kaukaz.

A co z naszymi sojusznikami z NATO czy UE?

Jestem głęboko zaniepokojony bardzo dwuznacznym, a właściwie jednoznacznym stanowiskiem Niemiec. To stanowisko tak daleko prorosyjskie, iż myślę, że można już mówić o neo-Rappallo czyli trwałej linii porozumienia rosyjsko-niemieckiego. A żeby Niemcy z Rosjanami zbratali się do końca, trzeba zrobić jedną rzecz – zlikwidować państwo polskie.

Sytuacja jest aż tak poważna?

Nie lekceważmy tego, co się dzieje! W trakcie rozbiorów Rosja także miała decydujący głos. W pierwszym rozbiorze Prusy odegrały rolę czynnego kibica. To samo było w 1920 roku, gdy Niemcy nie przepuszczali broni do Polski, zająwszy stanowisko wrogiej neutralności. Obawiam się więc, że w razie sporu z Polską Niemcy będą po cichu wspierać Rosję.

Panie profesorze, na pewno pojawią się zarzuty, że pańskie argumenty są archaiczne. Nie żyjemy w czasach rozbiorów, lecz w XXI wieku – epoce innej mentalności i zbiorowych paktów bezpieczeństwa, takich jak NATO czy UE. Takie rzeczy już się nie zdarzają.

Niech pan nie żartuje. Mamy też układ wiążący ze sobą państwa ONZ, który zabrania agresji na niepodległe państwo. Jakoś nie widziałem tej „innej mentalności” podczas rosyjskiego ataku na Gruzję.

Czy gdyby Polska, odpukać, została zaatakowana, to nasi zachodni sojusznicy wywiążą się ze swoich zobowiązań i zbombardują Moskwę?

Zejdźmy na ziemię. Gwarancją bezpieczeństwa Polski nie są żadne papierowe układy. W 1939 roku też mieliśmy gwarancje od Francji i Anglii i jak to się skończyło? Nikt nie zbombardował Berlina. W 1939 roku nikt nie chciał umierać za Gdańsk. A w 2010 – nie chcę być złym prorokiem – być może nikt nie będzie chciał umierać za Białystok. Realną gwarancją naszego bezpieczeństwa byłaby obecność na polskich ziemiach silnego amerykańskiego garnizonu. Dlatego pomysł umieszczenia w Polsce tarczy antyrakietowej był pomysłem zbawiennym. Amerykanie mają to do siebie, że nie lubią, jak się zabija ich obywateli lub atakuje ich instalacje wojskowe.

Przyznam, że jestem bardzo sceptyczny wobec takich gwarancji. Dla Amerykanów to ułamek budżetu. Nie wierzę, że w obronie jakichś śmiesznych dziesięciu wyrzutni Ameryka przystąpi do wielkiej wojny z innym mocarstwem, w której może stracić dziesiątki tysięcy żołnierzy. Skończy się na nocie protestacyjnej.

Zgoda, ale chodzi o coś innego. Gdy tarcza będzie w Polsce, agresor dobrze się zastanowi, czy warto nas atakować. W tym wypadku chodzi o siłę odstraszania. Poza tym są różne środki, nie od razu trzeba bombardować Moskwę. Można zacząć od Swierdłowska czy Władywostoku. Jest przecież cała koncepcja wojny prowadzonej etapami, wojny na odstraszanie, cios za cios i tak dalej. Każdy, kto próbuje zaatakować jakieś amerykańskie instalacje, musi się z tym liczyć.

Zgodnie z doktryną o „egzotycznych sojuszach” Cata-Mackiewicza Ameryka, skoro jej niepodległość nie jest ściśle związana z Polską, jako sprzymierzeniec jest dla nas bezużyteczna. Czy zamiast śnić o bohaterskiej US Army, która będzie nas ratować, nie należy raczej starać się rozbić sojusz niemiecko-rosyjski i próbować się porozumieć z Niemcami?

Ba! Koncepcja jest oczywiście słuszna. Wokół nas zaciska się śmiertelna pętla, którą trzeba rozerwać. Ale czy to możliwe przy panujących obecnie w Niemczech prorosyjskich nastrojach? Wątpię. Zresztą czy zachodnia Europa rzeczywiście jest taka potężna? Być może jeszcze w doborowych francuskich jednostkach znaleźliby się ludzie mający ochotę do walki. Dywizje holenderskie czy belgijskie są jednak śmiechu warte. Rosja podczas ataku na Gruzję pokazała jedną rzecz. Jej obywatele – czy tego chcą, czy nie chcą – potrafią umierać w imię rozkazu wydanego przez swojego przywódcę. Ludzie Zachodu zatracili tę zdolność. Potrafią to już tylko Amerykanie.

A Polacy?

Nie wiem. Chciałbym wierzyć, że tak.

Profesor PAWEŁ WIECZORKIEWICZ (1948–2009) był polskim historykiem i sowietologiem. Autor m.in. takich książek jak: Historia wojen morskich, Łańcuch śmierci. Czystka w Armii Czerwonej 1937–1939, Kampania 1939 roku, Historia polityczna Polski 1935–1945.

Kompilacja kilku rozmów przeprowadzonych z prof. Wieczorkiewiczem w latach 2005–2008
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: