Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Spełnione marzenie - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Spełnione marzenie - ebook

Świat australijskiego biznesmena Dominica Pirellego rozsypuje się w gruzy. Sprawia to jeden telefon nieznajomej kobiety, Angeliny Cameron. Oświadcza ona, że na skutek pomyłki w procedurze in vitro nosi jego dziecko. Dziecko, o którym on i żona marzyli przez tyle lat!

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-3247-0
Rozmiar pliku: 780 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Nie zna mnie pan, ale jestem w ciąży i noszę pana dziecko.

Czy to możliwe, żeby jeszcze za życia krew przestała krążyć w żyłach? Dominic Pirelli słysząc te słowa, doświadczył czegoś podobnego. Serce niemal przestało mu bić, a krew przestała płynąć. Nie był w stanie się poruszyć ani odsunąć telefonu od ucha.

W końcu jednak nabrał głęboko powietrza w płuca, a puls powoli powrócił do normalnego rytmu. To niemożliwe! Nieważne, co lekarz próbował powiedzieć mu dziś rano. Nieważne, co ta kobieta mówiła teraz. To było niemożliwe.

„Pana dziecko”.

Jej słowa nieustannie brzmiały mu w uszach, pozbawione jakiegokolwiek sensu czy logiki. Dominic Pirelli nie był przyzwyczajony do takich absurdów. Zawsze konsekwentny w działaniu, wszystko robił w przemyślany, zaplanowany sposób, co zapewniało ogromną skuteczność w prowadzeniu interesów. To dzięki temu osiągnął w pracy sukces i pokonał wielu przeciwników. Niejedna kobieta próbowała położyć rękę na jego milionach, ale jak dotąd żadnej się to nie udało.

Dzisiejszy dzień był jednak inny od wszystkich innych.

Rano zadzwoniono do niego z kliniki.

Dowiedział się, że ktoś popełnił błąd.

Wszystko zdarzyło się tyle lat temu. Ktoś zapewne pomylił nazwiska albo wyciągnął nie te akta, co trzeba. Tłumaczono mu jednak, że jedyna pomyłka, jaka zaszła, to ta, że przed trzema miesiącami pewnej kobiecie wszczepiono niewłaściwy zarodek. Dominic wprost nie mógł w to uwierzyć.

Po jakimś czasie telefon zadzwonił ponownie i jakaś kobieta oznajmiła mu, że nosi jego dziecko.

Opadł na fotel i odwrócił się przodem do okna, żeby móc zawiesić na czymś wzrok. Jednak dziś nie widział pod sobą panoramy portu, stojących w nim żaglówek i statków. Zacisnął mocno powieki, ale to też w niczym mu nie pomogło.

To nie mogło się dziać naprawdę!

Nie w ten sposób.

To nie miało być tak!

– Panie Pirelli… – Kobiecy głos był drżący i pełen wahania. – Jest pan tam jeszcze?

Powoli wypuścił mimowolnie powstrzymywane powietrze.

– Po co pani to robi?

Usłyszał coś jakby zduszony płacz i przez chwilę zrobiło mu się jej żal. Szybko jednak wrócił do rzeczywistości. Z doświadczenia wiedział, że ludzie większość rzeczy robią z chęci zysku. W tym wypadku zapewne było podobnie.

– Uznałam, że w zaistniałych okolicznościach powinien się pan o tym dowiedzieć.

– Koniecznie.

Chwila przerwy.

– Przykro mi, że tak pan to widzi. Chciałam tylko z panem porozmawiać. Zobaczyć, czy uda nam się znaleźć jakiś sposób wybrnięcia z tego całego bałaganu.

Z tego bałaganu. Tu przynajmniej się nie myliła.

– Myśli pani, że takowe istnieje? Jakieś proste rozwiązanie, które załatwi całą sprawę? Naprawdę ma pani nierówno pod sufitem?

Spodziewał się, że odłoży słuchawkę, ale niestety, nie zrobiła tego. Wiedział, że on sam nie będzie w stanie pierwszy zakończyć tej rozmowy. Teraz, kiedy dowiedział się, że jest szansa na dziecko, którego tak pragnął, a którego nigdy już miał nie mieć. Nadzieja umarła wraz z jego żoną.

Po drugiej stronie słuchawki panowała cisza. Po chwili zdał sobie sprawę, że czeka na jej odpowiedź. Co ona sobie myśli? Czego naprawdę chce? Piętnaście lat budował swoje finansowe imperium, ale nie był przygotowany na coś takiego.

– Wiem, że to dla pana szok – powiedziała miękko. – Rozumiem to.

– Naprawdę? Bardzo wątpię.

– Proszę posłuchać, mnie też nie jest łatwo. Myśli pan, że byłam szczęśliwa, kiedy się dowiedziałam, że noszę pana dziecko?

Jego dziecko? Niesamowite. Ta kobieta nosi w łonie jego dziecko. Jego i Carli. Dziecko, którego tak bardzo pragnęli. Którego żona nie mogła począć. Pomimo tylu prób, procedur, in vitro. Przyłożył dłoń do czoła, czując, jak żółć podchodzi mu do gardła.

A ta kobieta tak po prostu nosi ich dziecko. Carli tyle razy się nie udało, a jej tak.

Dlaczego?

Kim była ta kobieta, która w jednej chwili przewróciła do góry nogami całe jego życie? Przywołała duchy z przeszłości? Kto dał jej prawo ingerowania?

Wiedział tylko, że musi się z nią spotkać. Nie może omawiać tak ważnej sprawy przez telefon. Musi ją ujrzeć twarzą w twarz.

Rozluźnił krawat, rozpiął górny guzik koszuli, ale wcale nie zrobiło mu się przez to chłodniej.

– Jak się pani nazywa?

– Angie. Angie Cameron.

– Proszę posłuchać, panno Cameron…

– Pani Cameron, ale Angie w zupełności wystarczy.

Naturalnie. Być może miała głos jak jakaś nastolatka, ale musiała być od kilku lat mężatką, skoro zdecydowała się na in vitro.

– Proszę posłuchać, pani Cameron – powiedział, ignorując jej ofertę przejścia na ty. – To nie jest temat, na który chciałbym dyskutować przez telefon.

– Rozumiem.

Boże, czy ona musi odzywać się do niego, jakby była jakąś cholerną psychoterapeutką? Skoro tak bardzo przygnębił ją fakt, że nosi jego dziecko, dlaczego nie protestowała głośno przeciw niesprawiedliwości tego świata tak, jak on miał ochotę to robić? Czy ona w ogóle zdawała sobie sprawę, że świat, nad którego zbudowaniem pracował tyle lat, właśnie legł w gruzach?

Nie mógł na to pozwolić!

– Powinniśmy się spotkać – powiedział przez zaciśnięte zęby. – I to jak najszybciej. Przełączę panią do mojej sekretarki. Ona ustali szczegóły.

Nawet jeśli chciała coś jeszcze dodać, nie usłyszał tego, gdyż wcisnął guzik interkomu i odłożył słuchawkę. Czuł się tak, jakby przebiegł kilka kilometrów. Był spocony i miał zadyszkę. Simone na pewno sobie z tym poradzi. Zawsze potrafiła uporządkować chaos, jaki wokół siebie stwarzał, podczas gdy on podejmował kolejne wyzwania.

Krew pulsowała mu w skroniach, czuł, jak wnętrze pali go żywym ogniem. Zupełnie, jakby był wypełniony gorącą lawą, która szuka ujścia na zewnątrz.

Stało się to, co było niemożliwe.

Coś, czego nawet nie był w stanie sobie wyobrazić.

I ktoś za to zapłaci.ROZDZIAŁ DRUGI

Angie drżącą ręką odłożyła słuchawkę. Jej policzki były mokre od łez. Czego się spodziewała? Że ten człowiek ucieszy się z wiadomości, że nosi jego dziecko? Że potraktuje to jak jakiś cud?

Mało prawdopodobne. Otarła łzy i wydmuchała nos. W końcu ona sama, kiedy się o tym dowiedziała, też nie była uszczęśliwiona. Mimo to ten cały Pirelli mógł zachować się uprzejmiej. W końcu to nie była jej wina, że tak się stało. Instynktownie położyła dłoń na płaskim brzuchu, który był schronieniem dla jej dziecka. Dziecka, którego tak naprawdę nigdy nie pragnęła. To Shayne marzył o synu, nie ona.

Może to jednak była jej wina?

Shayne uznał, że normalna kobieta na pewno chciałaby mieć dziecko. Postanowili nie jechać na wakacje, żeby mieć środki na kurację w najlepszej klinice w Australii. Normalna kobieta nie musiałaby poddawać się zabiegowi in vitro, żeby zajść w ciążę.

I właśnie kiedy jej się udało i była nadzieja, że Shayne będzie miał upragnione dziecko, okazało się, że zaszła koszmarna pomyłka i znów była przegrana. Normalna kobieta nie chciałby mieć dziecka z innym mężczyzną. Zażądałaby, żeby pomyłka została naprawiona.

Może jednak Shayne miał rację. Może to była kara za to, że nie jest normalną kobietą. Będzie miała dziecko, którego nie chce, i które nawet nie jest jej.

Dla Shayne’a wszystko było proste. Wystarczyło, że zgłosi się do kliniki, żeby to naprawili. Nie rozumiał, że nosi w sobie żywe dziecko, a nie worek ziemniaków. Po tym wszystkim, co przeszła, po tych zastrzykach, badaniach, procedurach nie mogła tak po prostu pozbyć się tej ciąży.

Zresztą, decyzja nie należała jedynie do niej. Byli w to zamieszani ludzie, którzy włożyli tyle wysiłku co ona w poczęcie tego życia. Dziecko było ich. Niezależnie od tego, co się dalej wydarzy, mieli pełne prawo do tego, żeby dowiedzieć się o jego istnieniu.

Zacisnęła powieki i wsunęła ręce do kieszeni szortów. Biedne dziecko, trafiło na nią, która nigdy nie pragnęła zostać matką i poddała się tym wszystkim procedurom jedynie po to, aby ocalić swoje małżeństwo.

Cóż za ironia losu!

– Przykro mi, skarbie. Wkrótce poznasz swojego tatusia. A może nawet mamusię. Jestem pewna, że powitają cię z radością.

A jeśli nie?

Po jej policzku popłynęła pojedyncza łza. Przypomniała sobie ton głosu mężczyzny, z którym rozmawiała przez telefon. Zupełnie, jakby była winna temu, co się wydarzyło. Ona też przez to wszystko przeszła: szok, niedowierzanie, zdziwienie, że w tak doskonałej klinice mogła zajść tak absurdalna pomyłka. A potem przypomniała sobie reakcję Shayne’a. Był nie mniej zaskoczony niż ona, a potem wpadł we wściekłość. Dziecko, o którym zdążył już opowiedzieć wszystkim znajomym i krewnym, okazało się nie jego. Ale najbardziej był wściekły na nią za to, że nie zgodziła się na przeprowadzenie aborcji, którą zaproponowano w klinice.

Och, tak, doskonale rozumiała, co czuł teraz pan Pirelli. Mógł wszakże wszystkiemu zaprzeczyć. A jednak postanowił się z nią spotkać. W tej sytuacji nie mogła zrobić nic innego, jak tylko dać dziecku szansę przebywania z własnymi rodzicami. Ludźmi, którzy przeszli piekło, żeby powołać je do życia, i którzy mieli do niego wszelkie prawa.

Przed domem zatrzymał się samochód. Odruchowo spojrzała na zegarek. Dochodziła szósta. Wyobraziła sobie, że to Shayne wraca z pracy i przez chwilę zaniepokoiła się, że nie przygotowała obiadu.

Potem jednak przyszło otrzeźwienie.

Shayne nie wróci do domu.

Była całkiem sama.

Promenada w porcie była pełna ludzi, głównie turystów, którzy robili sobie tysiące zdjęć, zajadali lody i przyglądali się popisom ulicznych artystów. Towarzyszył im krzyk szybujących nad głowami mew i dźwięki dochodzącej zewsząd muzyki.

Dominic westchnął, czując się tu zupełnie nie na miejscu. Jego asystentka wybrała to miejsce na spotkanie, uznając, że jest to lepszy pomysł niż rozmowa w bardziej intymnym i spokojnym miejscu. Neutralne terytorium, nieformalny charakter, z dala od kancelarii prawniczych, co mogłoby sugerować, że chce zawrzeć jakąś umowę. Simone uznała także, że umawianie się w budynku, w którym znajdowały się jego biura, mogłoby zostać potraktowane jako epatowanie zamożnością. Nie miał żadnych powodów, aby sądzić, że panią Cameron kierują altruistyczne pobudki. Nie chciał kusić losu.

Simone miała rację, uznał, zdejmując marynarkę i przewieszając ją sobie przez ramię. Tutaj mógł zachować anonimowość. Nikt nie wiedział, że jest Dominikiem Pirellim, biznesmenem, który obracał milionami, a który teraz na godzinę uciekł z biura.

Czekał na kobietę, która nosiła jego dziecko. Już była spóźniona.

– Myślisz, że w ogóle się pojawi? – Simone spojrzała przez ramię, a w jej głosie dało się słyszeć niepokój. – Może zmieniła zdanie i nie przyjdzie? Nie dała nam nawet swojego numeru telefonu.

– Przyjdzie – zapewnił ją. Po wczorajszej rozmowie wcale by się nie zdziwił, gdyby zmieniła zdanie. Nie martwił się tym jednak zbytnio. Znał jej nazwisko i wiedział, że nie zdoła się przed nim ukryć. – Na pewno się pojawi.

Angie niemal biegła. Oczy szczypały ją niemiłosiernie i nie musiała spoglądać w lusterko, żeby wiedzieć, że są czerwone jak u królika. Obudziły ją jakieś hałasy i całe szczęście, bo miała bardzo nieprzyjemne sny. Jakieś psy szarpały ją za ubranie, mówiąc, że nigdy nie będzie prawdziwą kobietą. Jednocześnie próbowały wyrwać jej dziecko, a jeden z nich, wyjątkowo wielki i groźny, szczerzył na nią obnażone kły. Zerwała się mokra od potu i drżąca. Dopiero po chwili zdołała się uspokoić. Była bezpieczna. Później nie mogła już zasnąć, rozbudzona odgłosami ulicy, a przede wszystkim własnymi myślami. Jak wypadnie dzisiejsze spotkanie?

A teraz letnia bryza rozwiewała jej włosy, niosąc ze sobą zapach spalin z pobliskich ulic. Żołądek podszedł Angie do gardła. Poczuła mdłości. Życie naprawdę było niesprawiedliwe.

Boże, proszę, nie teraz. Nie tutaj. Nie w takim momencie. Zwróciła całe śniadanie – suchą grzankę i filiżankę herbaty chwilę po tym, jak je zjadła. Od tamtej pory nie miała nic w ustach. Godzina spędzona w zatłoczonym pociągu nie pomogła jej wiele. Kiedy z niego wysiadła, musiała na chwilę usiąść, żeby odzyskać siły i poczekać, aż serce zacznie bić w normalnym tempie.

A i tak była zdenerwowana do granic możliwości.

Poprawiła okulary i zeszła po schodkach na chodnik. Nagle pożałowała, że nie ubrała się w coś lżejszego. Dżinsy i stary kardigan okazały się za ciepłe na tę pogodę. Na deptaku było mnóstwo ludzi. Roześmiane dzieci z wymalowanymi twarzami, zakochane pary, obojętne na wszystko wokół, ludzie uprawiający jogging w porze lunchu i całe mnóstwo turystów mówiących językami, których nie rozpoznawała.

Ruszyła przez tłum, żałując, że zgodziła się na spotkanie w takim miejscu. Kiedy sekretarka pana Pirelli zaproponowała Darling Harbour, uznała, że to nie najgorszy pomysł. Teraz jednak nie była już jednak tego taka pewna.

Wtedy była tak uszczęśliwiona, że w ogóle zgodził się z nią spotkać, że miejsce nie miało dla niej żadnego znaczenia. Uznała, że to dobry znak. Skoro chce się z nią zobaczyć, to zapewne będzie chciał tego dziecka.

A jeśli zdecydują, że jednak go nie chcą?

Cóż, istniały inne możliwości, inne pary, które nie mogły mieć własnych dzieci i które z radością zaadoptują niemowlę. Tego była pewna.

Wyjęła z kieszeni zmiętą kartkę i przeczytała szczegóły dotyczące miejsca spotkania. Rozejrzała się wokół siebie, rozpoznając zielony łuk Harbour Shopping Center, naprzeciw którego miała czekać. Zwolniła kroku, niepewna, co robić dalej. Na nadbrzeżu był tłum ludzi i nie sposób było rozróżnić w nim nikogo. A jeśli zrezygnował? Jeśli na nią nie czeka?

Podeszła bliżej i dostrzegła parę siedzącą przy stoliku, z pochylonymi ku sobie głowami. Czy to mogli być oni? Czy to właśnie byli rodzice dziecka, które w niej żyło? Kobieta ocierała łzy. Angie poczuła ucisk w sercu. To na pewno oni. Spóźniła się, a ta kobieta być może rozpaczała, obawiając się, że Angie nie przyjdzie.

Nie podeszła do nich, nie chcąc przeszkadzać w tak intymnym momencie. Rozejrzała się dookoła, szukając innej pary, która mogłaby być tą, do której przyszła. Zobaczyła japońskich studentów, włoską rodzinę zajadającą lody i stojącą do niej tyłem kobietę w białej koszuli z przewieszoną przez ramię marynarką.

Jej wzrok niemal się po nim prześlizgnął.

Niemal.

Stał tam wysoki, ciemny, zupełnie zniewalający. Kiedy odwrócił głowę w stronę szczupłej kobiety, zobaczyła jego profil. Mocno zarysowana szczęka, duży nos, ciemne grube brwi.

Uznała, że ta para jest mało prawdopodobna. Kobieta sprawiała wrażenie zbyt chłodnej i opanowanej. Nie wyglądała, jakby czekała na osobę, która nosi jej dziecko. On zaś był zbyt doskonały, zbyt pełen życia. Choć wiedziała, że płodność nie ma nic wspólnego z wyglądem, jakoś nie mogła sobie wyobrazić, żeby ten mężczyzna mógł mieć problem ze spłodzeniem dziecka. Odwróciła wzrok. Nie, to nie mogła być jej para. W tym momencie usłyszała krzyk. Kobieta zerwała się z ławki, a mężczyzna próbował ją powstrzymać.

Ogarnęło ją poczucie winy. Nie powinna się spóźnić. Nie powinna tak długo się wahać. Zrobiła głęboki wdech i ruszyła w kierunku tych dwojga ludzi.

– Myślisz, że to mogą być oni?

Dominic spojrzał we wskazanym przez Simone kierunku. Patrzyła na siedzącą nieopodal przy stoliku parę. Czy to była kobieta, z którą rozmawiał? A ten mężczyzna siedzący obok to jej mąż? Najwyraźniej nie byli turystami. Zaczerwienione oczy kobiety wskazywały na to, że coś między nimi jest nie tak. Czy chodziło o to, że nosi w sobie dziecko innego mężczyzny? Jego dziecko? Przyglądał im się z uwagą, czekając, aż jego oddech się uspokoi. Kobieta była szczupłą blondynką, z pewnością już po trzydziestce. Mężczyzna był od niej starszy, a ona była w wieku, w którym ma się ostatnią szansę na urodzenie dziecka.

Spojrzał na jej ubranie. Oboje mieli na sobie drogie rzeczy, co wskazywało na to, że pieniędzy im nie brakuje. Oczywiście, skoro leczyli się w Carmichael Clinic, na pewno nie należeli do biednych.

Wszystko zdawało się pasować.

– Co o nich myślisz? – ponagliła go Simone.

– To chyba ci.

Rozejrzał się dookoła. Wszędzie tłoczyli się ludzie, całe rodziny, mnóstwo turystów i jakaś kobieta, która sprawiała wrażenie nieco zagubionej. Nie, nikt inny nie pasował. Skinął głową.

– Chodźmy się dowiedzieć.

Jeszcze nie skończył mówić tych słów, kiedy kobieta zerwała się z krzesła z krzykiem. Mężczyzna próbował ją powstrzymać. Czyżby myślała, że Dominic się nie pojawi? Niepotrzebnie się zawahał. Mężczyzna trzymał ją za rękę, a ona mówiła coś podniesionym głosem.

– Pani Cameron?

– Państwo Pirelli?

Oboje spojrzeli na niego zdziwieni, ale on odwrócił już wzrok na kobietę, która pojawiła się z jego lewej strony.

– Kim pani jest?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: