Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Śpiąca Alicja - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 lutego 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Śpiąca Alicja - ebook

Szykujcie oręż przeciw memu zaraniu, które lada chwila strąci Ciebie i Harry’ego w mroki zapomnienia, napisała Alicja do swojego brata Williama w 1891 roku. Nie zdążyła, zmarła kilka miesięcy później w wieku czterdziestu trzech lat. 

Kim była? Młodszą siostrą Henry’ego, sławnego pisarza, autora „Bostończyków”, „Portretu damy” i „Domu na placu Waszyngtona” oraz Williama, wybitnego amerykańskiego psychologa i moralisty. Bohaterką sztuki teatralnej Susan Sontag „Alicja w łóżku” z 1993 roku. Postacią niebanalną. Piekielnie inteligentną kobietą. Feministką. Przenikliwą obserwatorką rzeczywistości, zepchniętą na boczny tor życia przez tajemniczą chorobę. Gdyby urodziła się wiek później, zostałaby słynną pisarką, filozofką, aktywistką. Żyła pełnią życia. 

Alicja wspomina swoje życie przykuta do łóżka w londyńskim pensjonacie. Silną więź z rodzicami i braćmi. Zakazane miłości. Wymarzony Paryż, w którym nie dane jej było zamieszkać. Rozstania z ukochaną Katherine. Czytelnik podąża za Alicją na Montmartre, gdzie z bratem zwiedzała budzące zgorszenie lokale. Zasiada wraz z nią przy rodzinnym stole Jamesów, gdy – najmłodsza z rodzeństwa i jedyna córka – przysłuchiwała się z uwagą dyskusjom najznamienitszych przedstawicieli bostońskiej inteligencji. 

Znała swoją wartość. I zdawała sobie sprawę z ograniczeń, jakie narzuciły na nią społeczeństwo i choroba. Co naprawdę dolegało Alicji? Co uwięziło ją w Londynie, nie pozwoliło na powrót statkiem do domu? Depresja czy schizofrenia? A może histeria i kłopoty z tarczycą? W posłowiu autorka przeprowadza intrygującą analizę dolegliwości psychicznych rodziny Jamesów oraz historii medycznej samej bohaterki. 

Czytając druzgocące analizy postaci w „Of Moths and Men”, byłem przekonany, że talent tej cudownie inteligentnej pisarki sprawdzi się także w beletrystyce. „Śpiąca Alicja” potwierdziła moje przewidywania. Jako pisarz czuję się podwójnie nagrodzony. Po pierwsze, mogłem przeczytać absolutnie wspaniałą powieść, przemawiającą ostrym, bezlitosnym głosem Alicji. Po drugie, jedna z moich najzdolniejszych konkurentek odeszła z gry. Ostatnie zdanie jest żartem. Ale cała reszta to szczera prawda. Judith Hooper jest doskonałą pisarką w każdym gatunku.

Charles C. Mann, dziennikarz i pisarz („1493: Świat po Kolumbie”)

W debiutanckiej powieści „Śpiąca Alicja” Judith Hooper przedstawia bogaty, sugestywny i zuchwale intymny portret Alicji James, inspirującej w swoim heroizmie. Bohaterka jest kimś znacznie więcej aniżeli cierpiącą inwalidką, to silna, odważna i samodzielna artystka, która w pełni zasługuje na uznanie jej za pełnoprawnego członka słynnego literackiego klanu Jamesów.

David R. Gillham, pisarz

Dzieło zapierającej dech w piersiach wyobraźni. W postaci wybitnej pamiętnikarki, jaką była Alicja James, Hooper pokazuje nam osobę zuchwale ciekawą, niepokornie oryginalną, dorównującą pod każdym względem wybitnym braciom, Henry’emu i Williamowi. Klan Jamesów słynął z ekscentryczności nawet w Bostonie, a więź między rodzeństwem została tu pokazana jako czuła, trwała oraz pełna humoru. Niezwykłe osiągnięcie literackie, porywająca lektura.

Thad Carhart, pisarz

Judith Hooper jest dziennikarką i autorką książek „Of Moths and Men” (nominowanej do Los Angeles Times Book Award oraz PEN/American Award) i „The Three-Pound Universe”. Współpracuje z „The Atlantic” i „New York Times”. Mieszka w Massachusetts.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-867-6
Rozmiar pliku: 730 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

HENRY JAMES

3 BOLTON ST., W.

4 LISTOPADA 1885

DO WILLIAMA JAMESA

Doktor Garrod z Londynu twierdzi, iż przyczyny wszelakich problemów zdrowotnych Alicji upatrywać należy w utajonej podagrze. Wprawdzie nie wiem, jaki to ma związek z atakiem choroby morskiej na pokładzie Pavonii, lecz ona wydaje się być wdzięczna za diagnozę, jakąkolwiek diagnozę. Wciąż bardzo jest słaba i nerwowa, podatna na ataki i omdlenia. Rozpacza za Katherine, która zabrała Louisę do Bourne­mouth ze względu na jej płuca. Poprosiłem niejaką pannę Ward, „szlachetnie urodzoną kobietę w trudnej sytuacji życiowej”, o dotrzymanie towarzystwa Alicji. A. lubi ją dostatecznie, kolekcjonuje jej powiedzenia do – jak mówi – „Księgi złotych myśli panny Ward”. Nadal nie może chodzić. Nie wiem, co przyniesie przyszłość.

HENRY JAMES

3 BOLTON ST., W.

9 MAJA 1887

DO WILLIAMA JAMESA

Alicja i Katherine w minionym tygodniu wyruszyły w podróż do Leamington, gdyż zdrowie Louisy w końcu pozwoliło jej na powrót statkiem do Bostonu. Morale A. znacznie się podniosło. Po kolejnej scysji – i długiej, niepokojącej utracie przytomności – tutejszy lekarz zalecił jej pobyt w Royal Leamington Spa. Cała nadzieja w tamtejszych leczniczych wodach.

HENRY JAMES

3 BOLTON ST., W.

PAŹDZIERNIK 1887

DO WILLIAMA JAMESA

Upór Alicji, aby pozostać zimą w Leamington, oparty jest na rozsądnych argumentach. Tak czy owak, już postanowione. Jej izolacja w połączeniu ze słabością wydaje się nam przykra, lecz ona tego tak nie postrzega. Tęskni wprawdzie za Katherine, lecz elle en a pris son parti1. Dowodzi to jej siły. Tego rodzaju siły posiada pod dostatkiem. Szalenie mi jej tutaj brakuje, jako zawsze dobrze poinformowanej partnerki do rozmów.

1 Elle en a pris son parti (franc.) – Pogodziła się z sytuacją.JEDEN

W wyobraźni znowu widzę ulice Bostonu i Cambridge, pojawiają się bezwiednie jak marzenia. Z Ashburton Place numer trzynaście przy Beacon Hill – gdzie nasza rodzina zamieszkała, kiedy miałam lat piętnaście – stopy wiodą mnie w dół stromych, brukowanych ulic, lśniących po nocnym deszczu, złota kopuła Massachusetts State House góruje za moimi plecami i nade mną niczym pyzaty, jaskrawy księżyc. Mijam słupy do przywiązywania koni i furmanki, słyszę stukot kopyt na bruku, głos ostrzyciela noży wołającego: „Noże ostrzę! Noże!”.

Potrafię zwolnić i przyjrzeć się każdemu źdźbłu trawy, odpryskowi w kamiennej ścianie, zauważyć brak guzika przy sukience staruszki siedzącej na parkowej ławce, muchy na łbie konia ciągnącego wóz mleczarza. Możliwe, że brak kontaktu ze światem zewnętrznym sprawia, iż życie wewnętrzne rozkwita. Mój brat William powinien przeprowadzić na ten temat badania psychologiczne.

Stoję w grupie ludzi na skrzyżowaniu ulic Charles i Beacon w oczekiwaniu na konne tramwaje. Kiedy nadjeżdżają, podzwaniając, wchodzę po schodach tuż za damą w upiornym nakryciu głowy z piór marabuta i atłasowych kokard, wdycham znajomą woń brudnej słomy i starych ubrań zmieszaną z zapachem rzecznej bryzy. Zimą spoglądam na skutą lodem rzekę, połyskującą błękitem w późnopopołudniowym świetle, latem liczę białe żagle żaglówek. Wysiadam w Cambridge, na zakurzonym Harvard Square, w cieniu olbrzymiego wiązu. Na baśniowym rozstaju dróg: do Bostonu, Watertown, Arlington i Charlestown.

Pielęgniarka poszła na zakupy pół godziny temu i jeszcze nie wróciła, co według wszelkiego prawdopodobieństwa oznacza, że spotkała po drodze kogoś znajomego i zapewne przyniesie najnowsze plotki z sąsiedztwa. Mam taką nadzieję, ponieważ jej opowieści są moim jedynym kontaktem ze światem, czasem przez wiele tygodni. Być może nikogo nie spotkała, po prostu w piekarni jest długa kolejka, nie sposób odgadnąć.

Osuwam się na powrót w przeszłość. Mijam kilka przecznic dzielących mnie od szkoły pani Agassiz, na rogu ulic Quincy i Broadway, naprzeciwko harwardzkiego dziedzińca. Siadam w porysowanej, drewnianej ławce w pracowni na trzecim piętrze, wdycham zapach mokrej wełny, kredy i wosku. Dziewczęta wiercą się na swoich krzesłach, podczas gdy pan Agassiz, wybitny specjalista w dziedzinie historii naturalnej oraz mąż pani Agassiz, opowiada nam o lodowcach, na których zna się jak nikt inny na świecie. Mimo że jesteśmy tylko dziewczętami, znakomici profesorowie z Harvardu uczą nas matematyki, fizyki oraz greki. (W Bostonie nawet niewiasty powinny odebrać staranne wykształcenie, choć prawdą jest również, że kobieta intelektualistka nie stanowi atrakcji towarzyskiej w żadnych kręgach). Młodsza córka pana Agassiza, Pauline, z pochodzenia Szwajcarka, uczy nas francuskiego. Wszystkie darzymy ją uwielbieniem, fascynuje nas jej sposób ubierania, manieryzmy, rysy twarzy, włosy, zauważamy każdy nowy szal, spinkę, wstążkę czy medalion. Siedzimy zapatrzone, kiedy pisze coś na tablicy lub czyta na głos dictée zza nauczycielskiego biurka. Ma czarne włosy, czarne roześmiane oczy, różane usta i idealny dołeczek w jednym policzku. W obliczu jej doskonałości żałujemy, że nie urodziłyśmy się Szwajcarkami.

Jestem jedną z najlepszych uczennic na lekcjach francuskiego, od dzieciństwa mam kontakt z tym językiem. Lubiłabym szkołę, gdybym mogła siedzieć w ławce przez cały dzień i wielbić mademoiselle Pauline opowiadającą o Wiktorze Hugo, aleksandrynach, zasadzie trzech jedności oraz explications de texte. Nie przeszkadzałyby mi też inne zajęcia, choć nigdy nie zdołałam polubić geologii i matematyki. Moją największą zmorą były koleżanki. Znały się od niemowlęctwa i rozmawiały ze sobą niezrozumiałą dla mnie bostońską gwarą.

Dotychczasową edukację odebrałam w domu, wychowałam się głównie w Europie, gdzie za jedynych towarzyszy zabaw miałam braci. Najwyraźniej brakowało mi podstawowych dziewczęcych umiejętności i zainteresowań. Złote myśli, sekretne pamiętniki, zaszyfrowane listy, zabawy sznurkiem, drabiny Jakubowe, wróżby i przyjaźnie aż po grób pieczętowane krwią. Równie dobrze mogłam być Eskimosem, tak mało wiedziałam o tych dziewczęcych sekretach. Ktoś zapytał, czy potrafię zrobić dziesiątki, a ja nie wiedziałam nawet, że mówi o grze w gumę.

Ukrywałam się pod maską dobrze wychowanej panienki. Kryłam pod nią przerażenie. Hałaśliwość dziewcząt, w autobusie i na ulicy, napawała mnie lękiem. Żyłam w strachu, że wyniosłe panny z Bostonu dowiedzą się pewnego dnia, iż nie spędzamy wakacji nad wodą, ponieważ mój jednonogi ojciec nie potrafi utrzymać równowagi na piasku, że moi rodzice mieszkali kiedyś we francuskiej komunie, że ojciec cierpiał przed moim urodzeniem na „boleść duszy”, przez którą został mistykiem, że nasze drzewo genealogiczne składa się z plejady pijanych dziwaków i rozpustników, którzy często umierali młodo z powodu pijaństwa lub szaleństwa.

Mimo naszej ekscentryczności i statusu półobcokrajowców moi rodzice zostali bardzo ciepło przyjęci przez bostońskich braminów. Ojciec uwiódł bostońską socjetę swoim urokiem osobistym oraz hipnotyzującymi opowieściami, otrzymał zaproszenie członkowskie do Saturday Club, do którego należeli potomkowie najstarszych, najznamienitszych rodów Bostonu. Szybko trafiliśmy pod skrzydła takich ludzi jak Nortonowie, Childsowie, Holmesowie, Fieldsowie, Lowellowie, Appletonowie. Ojciec szczególnie upodobał sobie piękną, wykształconą i błyskotliwą Annie Fields, żonę redaktora naczelnego miesięcznika „Atlantic”, która w tamtym czasie prowadziła salon literacki, a przynajmniej jego odpowiednik w mieście.

Ja natomiast, gdybym nie miała interesujących braci (William i Harry bez wysiłku dołączyli do bostońskiej jeunesse dorée2, podobnie jak później Wilky i Bob), zapewne pozostałabym w Bostonie nikim. Dużo czasu poświęcałam na studiowanie swojego odbicia w lustrze i analizowanie defektów urody, karmiąc się nadzieją, że czas zadziała na moją korzyść. Nie chcę powiedzieć, iż byłam brzydka, uważałam się za nijaką, za dziewczynę bez wyrazu. Blada cera, matowobrązowe włosy, nieciekawe oczy i usta ze skłonnością do opadania w kącikach, nadające twarzy smutny wyraz. Byłoby lepiej, gdybym niedostatki urody nadrabiała urokiem osobistym, żywiołowością i miłym usposobieniem, lecz tych cech również mi brakowało.

Pewnego deszczowego poranka, kiedy zdejmowałam kalosze w szkolnej szatni, podsłuchałam toczącą się za rogiem konwersację. Jakaś dziewczyna cytowała ze śmiechem recenzję najnowszej książki ojca The Secret of Swedenborg, pióra Williama Deana Howellsa, opublikowaną w „Atlantic Monthly”.

„Henry James nie zdradził nam sekretu Swedenborga!” – cytowała z szyderczą intonacją, a jej dwie towarzyszki zanosiły się śmiechem. W pierwszej chwili nie zrozumiałam, co je tak rozbawiło – a gdy nagle to do mnie dotarło, poczułam wstyd. Pan Howells sugerował, że styl ojca jest niezrozumiały, można przeczytać całą książkę i wciąż nie wiedzieć, jaki jest tytułowy sekret Swedenborga. Popularny pisarz nie zdołał pominąć tej okropnej prawdy, choć był dobrym przyjacielem naszej rodziny.

Aż do tamtego momentu nie znałam opinii na temat twórczości ojca, nie przyszło mi do głowy, żeby przeczytać jego książki, lecz zakładałam, że są niesłychanie mądre i elokwentnie napisane, jak zapewniała matka. Oddzielone ode mnie rzędem drewnianych szafek dziewczęta śmiały się histerycznie, parskając przez nos. Kiedy wreszcie mnie dostrzegły, jedna miała na tyle przyzwoitości, by spłonąć rumieńcem, pozostałe dwie chwyciły swoje podręczniki, po czym szybko przeszły do klasy, trzymając się pod ręce i szepcząc coś konfidencjonalnie. Moja twarz płonęła. Wiele bym wtedy dała za dar bycia niewidzialną!

– Masz za wysokie czoło, Alicjo. Dlatego twoja twarz tak wygląda. – Ten beztroski komentarz padł z ust Charlotte Dany kilka miesięcy później. Nie miała nic złego na myśli, chciała być pomocna, doradziła zasłonięcie czoła lokami. Po tej uwadze wpadłam w obsesję na punkcie wielkości mojego czoła, które atakowało mnie z każdej lustrzanej powierzchni. Zniszczy mi życie, wieszczyłam. Gdziekolwiek pójdę, cokolwiek zrobię, wielka, błyszcząca kopuła zawsze będzie ze mną. Kilka lat później potwierdził to dobry przyjaciel moich braci, Oliver Wendell Holmes Junior, który nie przepuszczał żadnej okazji upokorzenia mnie.

– Alicjo, jakiż ogrom wiedzy musi się mieścić pod oślepiającym blaskiem twojego czoła! – oświadczył, udając, że prawi mi komplement. Pomyśleć tylko, że pozwalamy temu człowiekowi wpływać na nasze prawo!

Po wielu latach zwierzyłam się ukochanej z rozterek związanych z moim wielkim czołem.

– O czym ty mówisz? – zapytała.

– Spójrz na mnie.

Obejrzała mnie ze wszystkich stron.

– Niczym szczególnym się nie wyróżnia – orzekła.

Miała rację. Albo zmieniły się proporcje mojej twarzy, albo nigdy nie miałam tak wysokiego czoła, jak mi się zdawało. Tamtego dnia pozbyłam się obsesji na punkcie czoła.

Wspomnienia przerywa wejście pielęgniarki. Fascynuje mnie jej osobowość, jest w końcu jedynym rozbitkiem poza mną na tej bezludnej wyspie. Wczoraj zadałam jej pytanie, czy różnię się od angielskich dam.

– Tak. Nie udaje pani takiej ważnej.

Uśmiecha się tajemniczo, zapewne przynosi ciekawe wieści.

2 Jeunesse dorée (franc.) – złota młodzież.DWA

– Od nioski Bradleyów, panienko – mówi i wyjmuje z koszyka cztery dorodne brązowe jajka. – Tej żółtej, brązowa jest chora i nieść się przestała. Zamierzają ją zjeść.

Zastanawiam się, ile posiłków jest w stanie uzyskać z chorowitej kury ta uboga rodzina. To, czego dowiaduję się o życiu angielskiej biedoty, jest dla mnie brutalnym przebudzeniem. Jedna z działaczek społecznych zaprzyjaźnionych z Katherine powiedziała nam, że tysiące londyńskich rodzin gnieżdżą się w jednej izbie, żyją o chlebie i wodzie. Nie jest to – jak sądziłam do tej pory – przenośnia. Ci ludzie namaczają w wodzie suchy chleb, który dostają z parafii. Rodziny robotników, stolarzy, którzy rwą się do jakiejkolwiek pracy!

Ale widzę, że moja opiekunka ma też inne wieści i nie może się doczekać, by je wyjawić. W piekarni, gdzie kupuje dla nas bułki, rozmawiała z nowym sąsiadem, który niedawno zamieszkał w tym samym pensjonacie, piętro wyżej.

– Młody początkujący pastor, panienko. Bardzo sympatyczny. Chciałby panienkę odwiedzić. – Czubek jej nosa poczerwieniał od zimna.

Och. Przykuta do łóżka stanowiłam łatwy cel dla duchownych. A moja pielęgniarka, zagorzała anglikanka, jest uzależniona od kościoła.

– Ostrzegłaś go, że jestem poganką z Bostonu?

– Ależ nie, panienko. – Zaczerwieniła się. Ostrzegła go.

– Dobrze, siostro. Pod warunkiem, że nie będzie robił sobie nadziei.

Pielęgniarkę (nazywa się Emily Bradfield) zatrudniła trzy miesiące temu Katherine, wkrótce po naszej przeprowadzce z Londynu do Leamington. K. przewidziała, że prędzej czy później zostanie zmuszona do powrotu do Ameryki z powodu kłopotów rodzinnych (takich jak jej siostra Louisa). Jej przypuszczenia szybko się potwierdziły, wyjechała niedługo po tym, jak otrzymałam ociekający litością list od brata Williama (który przeszedł do historii pod nazwą Łzawa Epistoła). Wyznałam wtedy Katherine, że bez niej zgasłabym jak świeca.

– Och, Alicjo, nie mów tak! – zaprotestowała.

– Taka jest prawda. Mój najstarszy brat potrafi sprawić, że czuję się zbędna na tym świecie. Mam szczęście, że ty jesteś obok – powiedziałam, tylko na poły żartobliwie.

Kiedy Katherine odpłynęła do domu, pękało mi serce. Nie mogę wrócić do Ameryki. Nigdy. Dzieli nas ogromny ocean, a właśnie choroba morska zwaliła mnie z nóg dwa i pół roku temu, pięćset mil morskich na wschód od Nowej Fundlandii. Po dopłynięciu do wybrzeży Liverpoolu nie mogłam już chodzić ani stać. Do dziś na samą myśl uginają się pode mną kolana, a świat wiruje mi przed oczami. Byłam już u wielu doktorów, z których każdy obdarował mnie inną, oryginalną diagnozą: neuropatia kręgosłupa, przeczulica nerwowa, utajona podagra. Przyczyna moich dolegliwości pozostaje nieznana, aczkolwiek wszyscy są zgodni, że nie mam co marzyć o podróży statkiem.

Kilka pierwszych dni rejsu upłynęło w bardzo miłej atmo­sferze, a raczej upłynęłoby, gdyby nie zaborczość Louisy. Za każdym razem, kiedy grałyśmy z K. w shuffleboard na pokładzie, zjawiała się Louisa z ręką przyciśniętą do czoła w pozie umierającej nimfy, a K. musiała iść, by jej usługiwać, podczas gdy ja tkwiłam na rozkołysanym pokładzie, otoczona misjonarkami zmierzającymi na Daleki Wschód, by nawracać pogan. W chłodne wieczory, kiedy spacerowałyśmy po pokładzie, owinięte wełnianymi chustami, Louisa trajkotała na temat kuzynów pierwszego i drugiego stopnia, których ja nie znałam. Bostończycy i ich kuzyni! Louisa choruje na suchoty – choć dla mnie wygląda jak Amazonka – i w jej mniemaniu to naturalne, że siostra ważniejsza jest od przyjaciółki.

Podczas tej podróży bywały momenty, w których rozważałam wylanie swoich żalów w liście, K. wydawała się tak odległa, kiedy stała między nami Louisa. Teraz to już zamierzchła historia. (Tak się złożyło, że Katherine była jedyną osobą na statku, która nie zachorowała. Przypisywała swoją odporność lekarstwu od Williama, plastrowi za ucho, mającemu coś wspólnego z kanałami półkolistymi ucha środkowego. Nie wiem nic więcej, ale pisał o tym dla żurnali medycznych).

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: