Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sposób na księcia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 sierpnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Sposób na księcia - ebook

Henry John Edgar Thomas Pembrook, książę Wessco, kocha być nieodpowiedzialnym i ani mu w głowie się zmieniać. Problem w tym, że jako członek rodziny królewskiej niewiele ma w tej sprawie do gadania. Królowa Lenora postanawia dać wnukowi nieco swobody, żeby ten mógł wreszcie poczuć ciężar związany z podejmowaniem samodzielnych decyzji. Ku zgrozie wszystkich jego pierwsze postanowienie wiąże się z… wzięciem udziału w randkowym reality show. I tak dwadzieścia najpiękniejszych arystokratek rozpoczyna rywalizację o serce Henry’ego. Wśród zamkowej scenerii kandydatki nie zawahają się użyć całego swojego uroku, byle tylko usidlić niepokornego księcia i zdobyć brylantową tiarę. Tymczasem Henry dostrzega prawdziwe piękno w najbardziej niepozornej z nich.

Sarah Mirabelle Zinnia Von Titebottum jest cicha i nie lubi się narzucać. O dziwo, to właśnie jej prostolinijność, siła i dobroć przykuwają uwagę Henry’ego. Nie bez znaczenia jest też sprośny humor, z którego słynie dziewczyna… Czy Sarah znajdzie sposób na nauczenie księcia odpowiedzialności?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8075-562-8
Rozmiar pliku: 838 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

HENRY

– Dupa.

Przerżnąłem.

Nie znam właściwego określenia. Skusiłem? Spartoliłem? Nieważne. Golf nigdy mnie nie kręcił. Jest zbyt powolny. Zbyt cichy. I nuuudny. Lubię sporty takie jak seks – dzikie, głośne i kontaktowe.

Wybieram raczej futbol albo rugby. Polo też jest spoko.

Do diabła, w tej chwili zadowoliłby mnie nawet porządny mecz quidditcha.

– Słucham, Wasza Książęca Mość? – pyta sir Aloysius.

Podaję kij mojemu pomocnikowi i obracam się dość energicznie, by stanąć twarzą w twarz z ludźmi odpowiedzialnymi za moje popołudniowe tortury.

– Powiedziałem „dupa”.

Hrabia Pennington – Lord Bellicksbub, co w wymowie podobne jest do Belzebub – pomarszczoną dłonią zakrywa siwą brodę i chrząka, odwracając wzrok w zakłopotaniu, ponieważ nie powinienem wypowiadać już takich rzeczy. To niestosowne. Nieobyczajne. Książę, następca tronu Wessco, nie powinien tak mówić. Dzięki temu, że starszy braciszek się zakochał – gnojek – i zrzekł się praw do korony, by poślubić wspaniałą Amerykankę, taki mam właśnie teraz tytuł.

W zeszłym roku powtórzono mi już chyba milion razy, że następca tronu musi się należycie zachowywać. Ale nigdy nie byłem dobry w robieniu tego, co mi kazano. W tym właśnie szkopuł.

To jak odruch. Jeśli ktoś powie „w lewo”, udam się w prawo. Jeśli powie „siadaj”, podskoczę. Jeśli nakaże dobrze się prowadzić, pójdę się upić i spędzę weekend, pieprząc trojaczki – siostrzenice arcybiskupa. Fajne z nich dziewczyny. Zastanawiam się, co robią w piątek.

Nie, cofam to. Wcale się nad tym nie zastanawiam. Zastanawiałby się dawny Henry. Wesoły, beztroski, z którym każdy chciał się bawić.

Teraz muszę być Henrym, z którym nikt nie chce przebywać. Poważnym. Erudytą. Szlachetnym, nawet jeśli ma mnie to zabić – a z pewnością zabije. Królowa wymaga dobrych manier. Oczekują tego członkowie parlamentu – tacy, jak Aloysius czy Belzebub. Tego potrzebują moi poddani. Wszyscy na mnie liczą. Polegają. Wyczekują, bym został ich liderem. I to dobrym.

Abym był królem.

Chryste… Żołądek wywraca mi się za każdym razem, gdy choćby o tym pomyślę. A kiedy ktoś o tym mówi, chce mi się rzygać. Powinienem być wielką nadzieją dla kraju, ale wiem, że wszyscy mamy przez to po królewsku przerąbane.

– Uderzenie było dobre, Wasza Książęca Mość – mówi sir Aloysius – ale tajemnica tkwi w doborze piłek.

Ściema. Dobrze wie, co spieprzyłem, ale do gry w golfa dochodzi polityka. Fałszywe uśmiechy i noże wbijane w plecy. Nienawidzę polityki jeszcze bardziej niż golfa.

Ale teraz tak właśnie wygląda moje życie.

Aloysius mruży oczy, patrząc na swojego pomocnika.

– Lepiej, żebyśmy przy następnej partyjce mieli porządne piłki, inaczej osobiście dopilnuję, byś już nigdzie nie dostał pracy. Przeproś księcia za swoją niekompetencję.

Młody, blady chłopak kłania się przede mną w pas.

– Strasznie mi przykro, Wasza Książęca Mość.

Ponownie kurczy mi się żołądek.

Jak Nicholasowi udawało się to znosić przez te wszystkie lata? Kiedyś myślałem, że przesadnie narzekał.

Teraz rozumiem. Zamiana ról jest do bani.

Bycie całowanym przez kogoś po tyłku mogłoby się wydawać choć odrobinę przyjemne, ale kiedy próbuje cię dopaść stado padalców – starających się lizać rozdwojonymi językami – to odrażające.

– Spoko – mówię chłopakowi, ponieważ mam przeczucie, że narobiłem niepotrzebnego kłopotu, a Aloysius nadal będzie się na nim wyżywał.

Pomocnicy zostają za nami, gdy idziemy głębiej w pole.

– Jakie są pańskie przemyślenia odnośnie do ustawy rekompensacyjnej, Wasza Książęca Mość? – pyta od niechcenia Belzebub.

– Reko-czego? – odpowiadam bez namysłu.

– Rekompensacyjnej – mówi Aloysius. – Chodzi o umożliwienie korporacjom ukaranym za rażące uchybienia w prawie pracy powrócenie z zagranicznym kapitałem do Wessco bez konieczności ponoszenia kar finansowych. W ten sposób stworzylibyśmy tysiące dodatkowych miejsc pracy. Ustawa od tygodni leży w parlamencie. Dziwi mnie, że Jej Królewska Mość jeszcze księciu o tym nie napomknęła.

Zapewne to zrobiła. Wraz z milionem innych informacji o ustawach i temu podobnych, których musiałem nauczyć się na wczoraj. Nie jestem idiotą – potrafię błysnąć intelektem, kiedy czuję temat. W szkole zawsze dobrze sobie radziłem.

Ale trudno zainteresować się nieinteresującymi rzeczami.

Początkowo babcia wysyłała mi informacje na maila – przypomnienia, ale gdy zapchał się pałacowy serwer, zaczęła mi je drukować. W tej chwili w moim pokoju znajduje się zapewne cały pocięty na kartki las. Przepraszam cię, środowisko.

Być może zupełnie nie znam się na polityce, ale przywołuję uśmiech i po mistrzowsku ukrywam swoje niedociągnięcia. Gram. Udaję. Robiłem to przez całe życie.

– Tak, oczywiście, rekompensacje. Wydawało mi się, że mówił pan „repetryfikacje”. Zapoznaję się właśnie z tematem, ale uważam, że przyczyna bliska będzie memu sercu. – Na widok zdziwienia na ich twarzach, krzyżuję ręce na piersi, opuszczam głowę i wyjaśniam z powagą: – Repetryfikacja to przydzielenie bezpańskich zwierząt starszym osobom. Wyślę panom notkę.

Lord Bellicksbub kiwa głową.

– Interesujące.

Sir Aloysius się zgadza.

– W rzeczy samej.

A to, panie i panowie, jest mój sposób na wygraną.

Aloysius odbiera kij od pomocnika i bierze testowy zamach, nim podchodzi do piłeczki. Kiedy przybiera postawę, pyta mnie:

– A jeśli chodzi o rekompensacje? Czy to również jest dla Waszej Książęcej Mości ważne?

Czas pomyśleć, zanim coś powiem. Babcia byłaby dumna.

Kiwam po chwili głową.

– Więcej miejsc pracy dla kasy robotniczej zawsze jest dobre. Uważam to za świetny pomysł.

Belzebub uśmiecha się powoli, żółte zęby błyszczą w popołudniowym słońcu.

– Wybornie.

***

– Coś ty sobie myślał?

Okazuje się, że babunia wcale nie jest dumna.

Uderza gazetą „Sunday Times” w blat biurka, pokazując nagłówek:

Korona zmienia stanowisko – wspiera

kontrowersyjne rekompensacje.

Siedząc w fotelu naprzeciwko niej, wskazuję na gazetę.

– Nie to powiedziałem.

Powinienem był wiedzieć, że wezwanie do gabinetu babci oznacza kłopoty. Wezwanie do królowej nie różni się znacząco od wezwania do dyrektora – nie może być dobre.

Babcia się krzywi, patrząc na mnie. Linie wokół jej ust są o wiele głębsze niż jeszcze rok temu. Tak właśnie działam na ludzi.

– Przez wiele miesięcy lobbowaliśmy za odrzuceniem tej ustawy. Jedyne, co uniemożliwiało poddanie jej pod głosowanie, to nasza konsekwentna dezaprobata. A teraz, jednym zdaniem, wyrzuciłeś do kosza całą tę pracę.

Pocę się pod garniturem. Przeczesuję palcami włosy, które, jak mi powiedziano, powinienem przystrzyc. I właśnie dlatego już niemal dotykają moich ramion.

– Niczego nie wyrzuciłem! To była tylko luźna uwaga. W rozmowie.

Królowa opiera dłonie na blacie i pochyla się.

– Jesteś następcą tronu, nie przysługuje ci luksus „luźnych uwag”. Przemawiasz w imieniu korony i każde twoje słowo, gest, a nawet oddech mogą zostać przekręcone i wykorzystane, jeżeli ktoś uzna to za konieczne. Rozmawialiśmy o tym, Henry.

Niegdyś byłem ulubieńcem babci. Łączyła nas szczególna więź. Bawiły ją moje opowieści i przygody. Skończyło się to jednak w dniu, w którym zostałem jej dziedzicem. Już nie jest rozbawiona – do diabła, chyba mnie już nawet nie lubi.

– Potrudziłeś się w ogóle, by przeczytać, jakie zajmujemy stanowisko w tej sprawie? Christopher posłał ci wiadomość już kilka tygodni temu.

Christopher jest sekretarzem królowej – jej pachołkiem. Niegdyś podejrzewałem, że chodził z kauczukową kulką w ustach, z doczepionym do niej jej zdjęciem.

– Nie miałem czasu.

– Nie znalazłeś czasu.

Na kiepskie wymówki najlepiej działa przekierowanie winy.

– To ty nalegałaś, bym poszedł na tego głupiego golfa z tymi dupkami.

Jej słowa są szybkie i ostre – niczym nieprzerwany ogień karabinu maszynowego:

– Ponieważ, jak głupia, wierzyłam, że znane ci jest powiedzenie „przyjaciół trzymaj blisko, wrogów jeszcze bliżej”. Kretynka ze mnie.

Zaczynam wrzeć.

– Nie prosiłem się o to!

O tę rolę. O tę miażdżącą odpowiedzialność. Nie chciałem dostać klucza do tego królestwa – byłem szczęśliwy, wchodząc i wychodząc bocznymi drzwiami.

Babcia staje prosto i unosi głowę. Nie rusza się, ani drgnie.

– Gdyby to ode mnie zależało, też nie znalazłbyś się na tym stanowisku.

Auć! Uderzenie w brzuch od siedemdziesięcioośmioletniej staruszki nie powinno za bardzo boleć, ale jeśli cios zadaje kobieta, którą podziwiam, która jest mi jak matka, ponieważ wychowuje mnie od dziesiątego roku życia – cholernie boli.

Reaguję jak zwykle. Rozsiadam się w fotelu, kładę kostkę na przeciwnym kolanie i uśmiecham się szeroko.

– Wygląda na to, że doszliśmy do porozumienia, babuniu. Powinniśmy przemianować nazwę tego pałacu na Titanic lub Hindenburg?

Nawet nie drgnie, nie mrugnie i się nie uśmiechnie. Szare oczy patrzą ostro i błyszczą niczym ostrze gilotyny. Są równie śmiercionośne.

– Żartuj sobie. Jeśli ta ustawa zostanie przegłosowana, zniesie przywileje dla najgorzej uposażonych pracowników. Wystawi ich na działanie nieuczciwych i potencjalnie niebezpiecznych praktyk szefostwa. Sądzisz, że będą się wtedy śmiać z twoich żartów, Henry?

W mordę, dobra jest. Kiedy matka wzbudza wyrzuty sumienia, jest to skuteczne, ale gdy robi to królowa, poziom jest o wiele wyższy.

Uśmieszek zostaje starty z mojej twarzy.

– Wydam oświadczenie stwierdzające, że zostałem wprowadzony w błąd przez sir Aloysiusa, a moje słowa wyrwano z kontekstu.

Kręci głową.

– To tylko doleje oliwy do ognia, mówiąc światu, że jesteś baranem, którego można oszukać.

– Wydam więc oświadczenie, że zastanowiłem się nad tą kwestią i zmieniłem zdanie.

– To pokaże ludziom, że nie wolno ufać twoim słowom, a twoje opinie są niestałe, bo nie mówisz tego, co myślisz.

Chryste, jak chińska pułapka na palce – im mocniej się wyrywasz, tym silniej się zaciska. Nie palę, ale z pewnością przydałby mi się w tej chwili papieros. Albo szklaneczka whisky. Mógłby być też pistolet.

– Co, u licha, mam więc zrobić?

– Nic – syczy. – Naprawimy to. Pójdziesz do Guthrie House i tam zostaniesz. Nie będziesz z nikim rozmawiał, nie będziesz przyjmował gości. Będziesz… czytał, Henry. Nauczysz się czegoś dla dobra ogółu.

W ten właśnie sposób królowa odsyła księcia do jego pokoju.

Odwraca się i wygląda przez okno, trzymając niewielkie, pomarszczone dłonie za plecami.

Wstaję i unoszę rękę z zamiarem powiedzenia… czegoś. Przeproszenia czy obiecania, że się poprawię, ale po chwili ją opuszczam, ponieważ to i tak nie będzie miało znaczenia. Zostałem odprawiony.

***

Przechodzę przez próg Guthrie House – budynku, w którym znajdują się apartamenty następcy tronu – mojej rezydencji od roku. Więzienia. Wchodzę po dwa stopnie na raz i kieruję się do sypialni. Dobrze mieć cel, kierunek, plan.

A planuję pić, aż zapomnę, jak się nazywam. I jak oni wszyscy się nazywają.

Kartki pokrywające wszystkie powierzchnie trzepoczą jak ptasie skrzydła, gdy do pokoju wpada wiatr. Nie żartowałem, mówiąc, że babcia kazała mi tu przenieść poszatkowany las. Rozłożyłem wszystkie te strony w pomieszczeniach, by czytać podczas ubierania, zasypiania i natychmiast po przebudzeniu. Muszę pilnować, by zaraz rano nie otwierać oczu, bo rządowe doktryny są zabójcze dla porannego drąga. Żywię również skrytą nadzieję, że wchłonę te informacje przez bycie w ich pobliżu. Ale do tej pory to jednak nie zadziałało, osmoza to ściema.

Zrzucam granatowy garnitur – ciasny i niewygodny. Choć powiedziano mi, że wyglądam jak prezes, nie jest on w moim stylu. Za każdym razem, gdy go wkładam, czuję się jak w obcej skórze.

Pamiętam, gdy miałem sześć lat i próbowałem włożyć garnitur taty. Mama zrobiła kilkanaście zdjęć, śmiejąc się z mojej niezdarności. Zastanawiam się, czy są gdzieś na strychu lub, co bardziej prawdopodobne, w łapach królewskiego historyka, który opublikuje je po mojej śmierci, aby dowieść, że dawno, dawno temu książę Henry był prawdziwym chłopcem.

Uwielbiałem tatę. Zawsze wydawał mi się takim wysokim, postawnym mężczyzną. Był mądry i stanowczy, nie było zadania, któremu by nie sprostał. Ale miał też w sobie wesołość. Był trochę niepokorny. Zabierał mnie i Nicholasa na koncerty i do parków rozrywki, choć ochronie włos się jeżył na głowie. Nie beształ nas, gdy się pobrudziliśmy czy pobiliśmy. Pewnego razu skrócił spotkanie z premierem, by porzucać się z nami śnieżkami w ogrodzie.

Niekiedy czuję, jakbym nadal nosił jego garnitur. I bez względu na to, jak bardzo się staram, on nie chce pasować.

– Co to niby tu robi? – pyta lokaj Fergus, piorunując wzrokiem leżącą na podłodze, pomiętą marynarkę.

Wzruszam ramionami, wkładam koszulkę i zapinam ulubione jeansy.

– Idę do Kozła.

Reaguje dość przewidywanie.

– Królowa poleciła, byś został w pałacu, książę.

Mam dwie teorie na temat tego, że Fergus zawsze wszystko wie – albo ma wszędzie mikrofony i kamery, dzięki czemu z tajemniczej sterowni obserwuje i słucha, albo to jego wszystkowidzące „leniwe” oko. Kiedyś go zapytam, choć zapewne zwyzywa mnie od kretynów.

Wkładam znoszone buty wojskowe.

– No właśnie. A obaj wiemy, że jestem kiepski w spełnianiu poleceń. Każ podstawić samochód.ROZDZIAŁ 2

HENRY

Gdyby stolica była uniwersyteckim kampusem, Jurny Kozioł byłby bezpieczną kryjówką. Kokonem. Kocykiem, gdyby znajdował się pod nim alkohol.

To historyczny budynek, najstarszy zabytek w mieście – z przeciekającym dachem, krzywymi ścianami i wiecznie lepką podłogą. Plotka głosi, że niegdyś był to burdel – co jest całkiem poetyckie. Nie w sensie rozpusty, ale sekretów, które od zawsze skrywały te ściany. I które nadal skrywają. Ani jedno wydarzenie z udziałem mojego brata czy moim nie wyciekło za te zgrzytające drzwi. Żadne wypowiedziane po pijanemu zdanie nie zostało powtórzone lub wydrukowane.

Co dzieje się w Vegas, nie zawsze pozostaje w Vegas, ale co dzieje się w Koźle, nigdy nie ma szans ujrzeć światła dziennego.

Odpowiedzialnym za brak wycieków jest właściciel – Evan Macalister. Kozioł jest w rękach jego rodziny od pokoleń. Kiedy siadam na wysokim stołku przy barze, barczysty, odziany we flanelową koszulę, stawia przede mną kufel.

Unoszę rękę.

– Na bok, Guinnessie, to robota dla whisky.

Evan bierze butelkę i nalewa mi szklaneczkę.

– Ciężki dzień w pałacu, Wasza Książęca Mość?

– Ostatnio wszystkie takie są. – Unoszę szklankę do ust, odchylam głowę i wypijam alkohol do dna.

Większość osób pije, by stępić zmysły, zapomnieć, ale palenie w gardle witam niczym całkiem przyjemny ból. Czuję się dzięki niemu przytomny. Żywy. Pozwala mi się skupić.

Gestem proszę o dolewkę.

– Gdzie jest dziś Meg? – pytam.

To córka Macalistera i była partnerka mojego brata na późnonocne eskapady, zanim ten poznał małą Olivię. Jeśli chodzi o kobiety, nie jestem wybredny, nie przeszkadza mi bycie drugim, a ta dziewczyna jest ładna – chociaż nie tknąłbym jej nawet, gdyby jutro miał skończyć się świat. Moją naczelną zasadą jeśli chodzi o płeć przeciwną jest to, by nie nurzać różdżki w miejscu, w którym mógł znajdować się mój brat. To po prostu obrzydliwe.

Ale mógłbym rzucić okiem na jej ładną twarz – lub dupcię.

– Wyszła z chłopakiem, z którym się ostatnio spotyka. Tristan, Preston czy jakoś tak, brzmi podobnie do nazwy marki odzieżowej dla dziewuch – mamrocze, nalewając szklankę i sobie. – Beznadziejny gnojek.

– Czyż nie jak my wszyscy?

Śmieje się.

– Żona lubi mi o tym przypominać. Według niej byłem bezużyteczny, jeszcze zanim mnie dopadła.

Unoszę szklankę.

– Za dobre kobiety, niech nie przestają widzieć nas takimi, jakimi moglibyśmy być, a nie takimi, jakimi jesteśmy.

– Amen. – Stuka się ze mną szkłem, obaj wychylamy alkohol.

– Też za to wypiję – mówi drobna brunetka, siadająca tuż obok.

Praktycznie czuję, jak James – mój jasnowłosy ochroniarz – przygląda jej się, siedząc przy drzwiach. Przywykłem do ochrony, to dla mnie nic nowego, ale ostatnio jest większa, surowsza, zaciska się wokół mnie jak pętla.

– Co pani podać? – pyta Macalister.

– To samo, co pije książę Henry – odpowiada z uśmiechem, rzucając na bar wystarczająco kasy, by zapłacić za siebie i za mnie.

Lubię kobiety. Nie, kocham je. Sposób, w jaki się poruszają, jak myślą. Uwielbiam ich głos, woń skóry, ciepło i miękkość ciała, ale w tej kobiecie nie ma niczego miękkiego. Jest kanciasta – ma wystające kości policzkowe, chude kończyny i wystający podbródek oraz ciemne włosy obcięte na boba sięgającego tuż za ucho. Nie jest brzydka – jednak szczupła i ostra jak strzała. Akcent ma typowo amerykański, wygląda jakby była w podobnym do mnie wieku, ale bije od niej aura ostrości, która pojawia się wyłącznie u kobiet w średnim wieku. W starym piecu diabeł pali. Uwielbiam takie ryczące czterdziestki – kobiety, które są na tyle doświadczone, że dokładnie wiedzą, czego chcą, i są na tyle odważne, że potrafią się do tego głośno przyznać.

Intryguje mnie ta osoba. Podnieca. Nie bzykałem się jak należy od… cóż, ślubu Nicholasa. Chryste, minęło wiele miesięcy. Nic dziwnego, że jestem kłębkiem nerwów.

Macalister nalewa guinnessa do kufla i stawia przed nią wraz z kieliszkiem. Dolewa mi whisky i idzie zająć się czymś po drugiej stronie baru.

Obracam się na stołku i unoszę szklankę.

– Zdrówko.

Jej tęczówki są jasnoniebieskie jak lód.

– Chluśniem, bo uśniem.

Puszczam do niej oko.

– Nie to robię w łóżku z kobietami.

Prycha, po czym wypija alkohol jak profesjonalistka. Zlizuje resztki z warg, patrząc na moje lewe przedramię.

– Fajny tatuaż.

To tak naprawdę dwa tatuaże. Królewski herb zaczyna się za nadgarstkiem i przechodzi w sztandar armii Wessco. Pierwszy zrobiłem jako szesnastolatek, gdy w szkole z internatem wymknąłem się ochronie po godzinie zamknięcia drzwi. Uciekliśmy z kumplami do miasta. Myślałem, że jeśli będę nosił długie rękawy, babcia się nie zorientuje. Iluzja ta trwała dokładnie jeden dzień – tyle potrzeba było dziennikarzom, by zdjęcie mojego tatuażu znalazło się na pierwszych stronach gazet. Drugi dodałem kilka lat temu – po podstawowym szkoleniu wojskowym – wraz z chłopakami z oddziału.

– Dzięki.

Wyciąga rękę.

– Vanessa Steele.

Z pewnością Amerykanka. Gdyby pochodziła z Wessco, dygnęłaby przede mną. Ściskam jej dłoń – suchą i gładką.

– Henry, ale to już wiesz.

– Wiem. Ciężko cię złapać.

Popijam piwo.

– To może dopiję, co mam w szklance, a ty będziesz mnie obłapiać jak długo zechcesz, kochana.

Śmieje się, oczy jej błyszczą.

– Jesteś lepszy niż sobie wyobrażałam. – Stuka czerwonym paznokciem o bar. – Mam dla ciebie propozycję.

– Cieszę się na każdą. U ciebie czy u mnie? – Pstrykam, gdy sobie o czymś przypominam. – Będziemy musieli wpaść do pałacu. Mam tam umowę z klauzulą poufności, którą powinnaś podpisać, po czym będziemy mogli przejść do dużo bardziej zabawnej części.

Vanessa opiera łokieć na barze.

– Ale nie taką propozycję. Nie chcę z tobą spać, Henry.

– A kto mówił cokolwiek o spaniu? Miałem na myśli seks. Dobry. Mocny.

Kobieta rumieni się i śmieje.

– Nie chcę uprawiać z tobą seksu.

Klepię ją po ręce.

– Nie bądź głupia. Zabawa w kotka i myszkę może być pociągająca, ale nie jest konieczna. – Ściszam głos do szeptu. – Łatwo mnie namówić.

Uśmiecha się przebiegle i pewnie.

– Tak słyszałam, ale chodzi o interesy, a nigdy nie mieszam ich z przyjemnościami.

Moje zainteresowanie natychmiast topnieje. Ostatnio „interesy” są bardziej skuteczne niż zimny prysznic.

– Szkoda.

– Wcale nie musi tak być. Jestem producentką telewizyjną. Dopasowani, słyszałeś o tym show?

Mrużę oczy, próbując sobie przypomnieć.

– To program o randkach? Jak Ryzykanci, tylko z walkami lasek w mikroskopijnym bikini?

– Zgadza się.

Kątem oka zauważam, że Macalister kiwa ręką do jednego ze swoich ochroniarzy – mięśniaka bez szyi. Vanessa również musiała to zauważyć, ponieważ mówi pospiesznie:

– Zamierzam wydać specjalną edycję: królewską i chciałabym, byś został jej gwiazdą. Wszystkim byśmy się zajęli, znaleźlibyśmy kandydatki. Umieścilibyśmy dwadzieścia szlachetnie urodzonych panien w jednym zamku, a ty musiałbyś tylko pozwolić, by o ciebie walczyły. Program trwałby miesiąc i byłby jak niekończąca się impreza. Pod koniec połączyłbyś przyjemne z pożytecznym i wybrał sobie przyszłą królową.

Ten monolog nie jest do końca zły. Interesuje się nim ta część mnie, która pamięta jeszcze proste, niewymagające dni. To niczym zimna grudniowa noc, gdy marzysz o słodkim ciepłym słoneczku.

Staje za nami ochroniarz.

– Czas na panią.

Vanessa podnosi się z miejsca.

– Pomyśl o mnie jak o żeńskiej wersji Billy’ego Kida. – Puszcza do mnie oko. – Uczynię cię sławnym.

– Już jestem sławny.

– Ale bawisz się tym, Henry? Mogę zrobić dla ciebie coś, czego nie dokona nikt inny. Mogę tę sławę ponownie uczynić fajną. – Zostawia wizytówkę na barze. – Pomyśl o tym i zadzwoń.

Obserwuję, jak odchodzi do drzwi, i choć nie mam zamiaru korzystać z propozycji, wkładam jej wizytówkę do portfela. Tak na wszelki wypadek.

***

Pod względem muzycznym lata osiemdziesiąte to srodze niedoceniany okres. Ludzie nie szanują ich jak powinni. Staram się wykorzystywać swoją pozycję, by zwrócić uwagę na tę ironię, śpiewając ballady, ilekroć mam ku temu okazję. Na przykład teraz. Stoję na scenie, śpiewając na karaoke What About Me zespołu Moving Pictures. Mam zamknięte oczy, gdy skupiam się na słowach i kołyszę się za mikrofonem.

Ale nie robię tego do rytmu. Jestem tak napruty, że cudem jest, iż nadal stoję.

Zazwyczaj gram też na gitarze, ale moje funkcje motoryczne zostały odcięte już jakąś godzinę temu. Jestem wspaniałym muzykiem – nie żeby ktokolwiek to zauważył. Talent zatonął w morzu tytułów przed moim nazwiskiem, w ten sam sposób, w jaki potomstwo dwóch utalentowanych gwiazd zostaje obciążone równymi oczekiwaniami.

Miłość do muzyki przekazała mi mama – grała na kilku instrumentach. Miałem nauczycieli – najpierw fortepianu, później skrzypiec – ale najbardziej pasowała mi gitara. Scena karaoke w Koźle była niegdyś moim drugim domem, a przez ostatnie kilka godzin poważnie zastanawiałem się, czy pod nią nie zamieszkać.

Jeśli Harry Potter mieszkał pod schodami, ja mógłbym być księciem, który zajął miejsce pod sceną. No bo dlaczego, do cholery, nie?

Kiedy dochodzę do drugiego refrenu, na obrzeżach mojej świadomości kołacze się jakiś głos. Słyszę go, ale nie rozumiem.

– Chryste, ile czasu tak się wydurnia?

Lubię ten głos. Jest kojący. Głęboki. Niesie spokój. Przypomina mi brata, ale to nie on, ponieważ Nicholas jest daleko, daleko stąd.

– Dość mocno się nawalił.

A teraz głos brzmi jak Simon – najlepszy kumpel mojego brata. Koleś od czasu do czasu sprawdza, co u mnie, ponieważ jest spoko facetem.

– Ostatnie miesiące były dla niego trudne – mówi Simon.

– Miesiące? – pyta gładki głos.

– Nie chcieliśmy cię niepokoić, póki nie mieliśmy pewności, że dzieje się coś poważnego.

Głos jest piękny. Mógłby należeć do oszałamiającej i przerażająco bezpośredniej żony Simona, Franny. Zastanawiam się, czy kobieta ma siostrę bliźniaczkę. Gdyby miała, mógłbym się nią zainteresować.

– James zadzwonił do mnie, gdy Henry odmówił pójścia do domu. Od dwóch dni przeszedł z kiepskiego stanu do…

– …upodlenia – mówi Franny, kończąc zdanie Simona. Co za urocza para.

Udane małżeństwo.

– Wow. Wy, książęta, niczego nie robicie połowicznie, co? – Wcina się ładny głos z amerykańskim akcentem. – Nawet wasze załamania muszą przechodzić do historii.

Piosenka po chwili się kończy, więc unoszę powieki. Klaszcze jakiś samotny klient siedzący naprzeciw, popiół z jego papierosa opada w zwolnionym tempie na podłogę.

Unoszę głowę.

Wzrokiem spijam wspaniały widok.

Mój brat, Nicholas, stoi wyprostowany przy barze, na jego twarzy maluje się zmartwienie. Być może to tylko fantazja albo iluzja, ale wezmę, co podsuwa mi los.

Uśmiecham się i próbuję do niego podejść, ale zapominam, że znajduję się na scenie, i po postawieniu pierwszego kroku spadam. Chwilę później wszystko ciemnieje.

***

Kiedy ponownie otwieram oczy, leżę na podłodze na plecach, wpatrując się w sufit Jurnego Kozła, pełen plam po zaciekach z deszczu i… chyba jest tam nawet jakaś guma. Co za porąbaniec przykleił gumę do żucia do sufitu? Przecież to na pewno stanowi zagrożenie dla zdrowia.

Pojawia się nade mną twarz brata, blokując widok na całą resztę. W mojej piersi rozpala się słodka, błogosławiona ulga.

– Nicholas? Naprawdę tu jesteś?

– Tak, Henry – mówi cicho. – Naprawdę tu jestem. – Kładzie wielkie dłonie na mojej głowie. – Mocno walnąłeś, dobrze się czujesz?

Dobrze? Przecież mogę latać.

– Miałem właśnie najbardziej niedorzeczny sen. – Wskazuję na brata. – Ty też w nim byłeś. – Wskazuję na Simona. – I ty. – Następnie na Franny. Cała grupa tłoczy się nade mną. – I ty też. Oddałeś tron, Nicholasie. Wszyscy chcieli zrobić mnie królem. – Prycham maniakalnym śmiechem, aż… obracam głowę w prawo i zauważam ciemnoniebieskie tęczówki, słodkie usta oraz czarne kręcone włosy.

Krzyczę jak pensjonarka.

– Aaaaaa!

To Olivia. Żona brata. Amerykanka.

Obracam się z powrotem do Nicholasa.

– To nie był sen, prawda?

– Nie, Henry.

Ponownie kładę głowę na podłodze.

– Kurrrwa – mówię, ale zaraz się tego wstydzę. – Przepraszam, Olivio. Wiesz, że bardzo cię szanuję.

Uśmiecha się do mnie czule.

– W porządku, Henry. Przykro mi, że ci ciężko.

Ocieram twarz, próbując myśleć racjonalnie.

– Dobra, to nawet lepiej. Nowy plan. Nie muszę już mieszkać pod sceną.

– Zamierzałeś się tam przenieść? – pyta Nicholas.

Macham ręką.

– Zapomnij. To głupi pomysł z Harry’ego Pottera. Taki z niego cudowny czarodziej, jak ze mnie król.

Brat wygląda, jakby mocno się martwił.

Wskazuję na niego.

– Ale teraz tu jesteś. Możesz zabrać mnie ze sobą do Stanów?

– Henry…

– Udręczone, biedne, ciemiężone masy łakną wolności, co dokładnie oddaje moje pragnienie! Jestem uciemiężoną masą, Nicholasie!

Łapie mnie za ramiona i potrząsa.

– Henry, nie możesz przenieść się do Ameryki.

Chwytam go za koszulę, a mój głos przybiera ton ośmiolatka wyznającego, że widzi martwych ludzi.

– Ale ona jest podła, Nicholasie. Jest tak bardzo podła.

Klepie mnie po plecach.

– Wiem.

Nicholas i Simon stawiają mnie na nogi.

– Coś wymyślimy – mówi brat. – Będzie dobrze.

Kręcę głową.

– Ciągle to powtarzasz. Zaczynam myśleć, że nie masz pojęcia, o czym mówisz.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: