Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sprawa Ziętary. Zbrodnia i klęska państwa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
28,00

Sprawa Ziętary. Zbrodnia i klęska państwa - ebook

 1 września 1992 roku. Jarosław Ziętara po raz ostatni żegna się ze swoją dziewczyną i wychodzi ze swojego mieszkania w Poznaniu. Dziennikarz tropiący afery gospodarcze zostaje porwany w drodze do pracy. Do tej pory nie odnaleziono jego ciała, a śledztwo dwukrotnie umarzano. Koledzy Ziętary nie poddali się jednak i po latach doprowadzili do wznowienia postępowania.

Sprawa Ziętary. Zbrodnia i klęska państwa przedstawia nieznane fakty dotyczące destrukcyjnego, przestępczego wpływu tajnych służb na wyjaśnianie zbrodni. Pokazuje bulwersujące tajniki wcześniejszych nieudanych śledztw i kulisy podjętego w 2011 roku postępowania prokuratorskiego. Mówi o zacieraniu śladów i zagadkowych zgonach podejrzanych. Dowodzi, że polskie państwo poniosło klęskę, wykazując swoją bezsilność wobec sprawców i zleceniodawców zbrodni uderzającej w podstawy demokracji. Obarcza państwo współodpowiedzialnością za tę zbrodnię.

Krzysztof M. Kaźmierczak i Piotr Talaga w 2012 roku otrzymali honorowe wyróżnienie „Watergate” Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich za publikacje o sprawie Jarosława Ziętary.

„Sprawa Jarosława Ziętary to gigantyczny wyrzut sumienia polskiego wymiaru sprawiedliwości, który przez tyle lat nie potrafił ukarać sprawców szokującej zbrodni. Książka Krzysztofa M. Kaźmierczaka i Piotra Talagi to zapis nieznanych faktów i okoliczności śledztwa, ale także hołd dla odważnego dziennikarza, który za dążenie do prawdy zapłacił cenę najwyższą”.

                                                                      Bogdan Rymanowski, dziennikarz TVN24

„Porażająca opowieść o szukaniu prawdy i ponaddwudziestoletniej próbie demaskowania kłamstwa. Ta historia pokazuje też, jak wysoką cenę płaci się za uczciwość i rzetelność zawodową”.

                                                                      Krzysztof Ziemiec, dziennikarz TVP

 „Nie da się zrozumieć sprawy Jarka Ziętary bez przeczytania tej książki. To dramatyczna opowieść o życiu i śmierci dziennikarza, który upominał się o innych, ale nikt w porę nie upomniał się o niego. Dlatego autorzy oskarżają służby specjalne, policję i prokuraturę o błąd zaniechania, brak kompetencji i – co brzmi najpoważniej – złą wolę. Mają w garści mocne dowody”.

                                                                      Piotr Pytlakowski, tygodnik „Polityka”

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7785-735-9
Rozmiar pliku: 11 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ta książka dotyczy człowieka, który wierzył, że swoją dziennikarską pracą służy publicznemu dobru; który nie zrezygnował z podjętego tematu, mimo prób przekupstwa, zastraszania i pobicia; który był przekonany, że w demokratycznym kraju nie morduje się dziennikarzy, i którego zabito w 1992 roku, a jego tragiczny los został zlekceważony przez państwo i instytucje powołane do tego, by stać na straży prawa.

Jarosław Ziętara to jedyny polski dziennikarz zamordowany po 1989 roku w związku ze swoją pracą zawodową. Pełne wyjaśnienie jego śmierci to dla nas, jego kolegów, kwestia osobista, ale w swym wymiarze społecznym — fundamentalna. W opinii organizacji stojących na straży praw człowieka zabójstwo dziennikarza to uderzenie w podstawy państwa prawa, w wolność słowa, w demokrację. Zabicie dziennikarza to zarazem najbardziej drastyczna forma cenzury. Ta książka jest głosem sprzeciwu wobec niewywiązania się przez państwo z obowiązku ścigania sprawców zbrodni i pociągnięcia ich do odpowiedzialności.

Konieczność opowiedzenia prawdziwej historii o Jarku (tak często zakłamywanej czy zniekształcanej), o zbrodni, której padł ofiarą, i jej przyczynach, towarzyszyła nam od lat. Czynimy to, gdy zbliża się finał trzeciego już śledztwa w sprawie Jarosława Ziętary. Od początku mieliśmy przekonanie, że — niezależnie od rezultatów — będzie ono ostatnim. Przebieg tego śledztwa, niestety, nie nastraja nas optymistycznie.

Naszą rolą nie jest zastępowanie organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. W książce nie ma zatem aktu oskarżenia. W zamian za to dowiedzą się Państwo, dlaczego wielu współodpowiedzialnych za zbrodnię nie zasiądzie na ławie oskarżonych oraz jak destrukcyjną rolę w sprawie Ziętary odegrały służby specjalne. Przedstawiamy nigdy nieujawniane okoliczności sprawy, niepublikowane fakty i dokumenty. Nie unikamy także prawdy o świecie mediów.

W swym zamyśle książka ta nie jest tylko przedstawieniem i analizą zgromadzonych faktów. To także zbiór myśli i emocji, które nam towarzyszyły, choć nie zawsze były one zbieżne. Dlatego przyjęliśmy formułę, w której występuje dwóch narratorów. Każdy z nas przedstawia niejako osobistą, ale jednocześnie wspólną historię — przeplataną komentarzami i dopowiedzeniami współautora.

Oddajemy książkę do druku w momencie, gdy niewiadomy jest jeszcze epilog śledztwa. Będzie on znany powszechnie z gazet i telewizji — o jego kulisach (i wielu innych nieznanych okolicznościach sprawy Ziętary) dowiecie się natomiast Państwo z tej publikacji.

Krzysztof M. Kaźmierczak, Piotr TalagaPIERWSZE DNI PO ZNIKNIĘCIU

Piotr Talaga

— Piotr, masz gości — usłyszałem czyjś głos, który ledwie przebił się przez redakcyjny harmider. Byłem nieco zaskoczony, bo z nikim się nie umawiałem, a goście odwiedzali mnie w redakcji raczej rzadko. Zaintrygowany wychyliłem się ze swego pokoju i moje zaskoczenie jeszcze wzrosło. W drzwiach zobaczyłem Beatę Sauer i Wiesia Kucharskiego — dziewczynę Jarka i kolegę z Uniwersyteckiego Centrum Radiowego. Nigdy wcześniej nie odwiedzali mnie w pracy, ba, nie przypominałem sobie, bym ich wcześniej razem widział. To, że się znali, było dla mnie oczywiste. Ziętara, mimo że już od jakiegoś czasu pracował w „Gazecie Poznańskiej”, miał kontakt ze studenckim radiem, zapewne bywała tam także Beata. Kucharski był dla nas symbolem UCR-u. Gdy trafiliśmy do radia, on już tam był, i to od kilku lat. Kilka lat to była wówczas epoka! Skończyliśmy studia, komuna zdążyła upaść, a on nadal pracował w tej rozgłośni.

— Czy Jarek był może u ciebie wczoraj? — spytała Beata wyraźnie poruszona.

— Nie, dlaczego miałby u mnie być? — odpowiedziałem automatycznie.

— Myśleliśmy, że może spał u ciebie… — wtrącił Wiesiu.

Okazało się, że Ziętara dzień wcześniej wyszedł rano do pracy i nie wrócił do domu. Beata, która mieszkała z nim przy ul. Kolejowej, pierwsze kroki skierowała do UCR-u. Liczyła, że może tam się zatrzymał, ale u Wiesia Jarka nie było. Kucharski od razu zaopiekował się Beatą. Wsadził ją do swego samochodu i razem przyjechali do mojej redakcji. Pracowałem wówczas w „Expressie Poznańskim”, którego siedziba mieściła się w tym samym budynku co redakcje „Gazety Poznańskiej” oraz „Głosu Wielkopolskiego”. Wszystkie trzy tytuły wchodziły wcześniej w skład komunistycznego koncernu Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej „Prasa, Książka, Ruch”. Teraz jednak każda z gazet miała już swego prywatnego właściciela. Tytuły rywalizowały, ale dziennikarze utrzymywali ze sobą kontakty towarzyskie niezależnie od redakcyjnych podziałów.

— Jarek był u mnie przedwczoraj. Wpadł na kawę. Od tego czasu się z nim nie widziałem — powiedziałem. — Skoro wczoraj wyszedł do pracy, to należałoby się raczej w redakcji „Poznańskiej” zapytać, czy może go nie wysłali w nagłą delegację — dodałem.

— Jasne. Do redakcji ponoć wczoraj nie dotarł… Po prostu myśleliśmy, że może był u ciebie — odparła nieco zakłopotana Beata.

Chyba nie byłem wówczas zbyt miły, raczej wręcz obcesowy. Niby rozumiałem, co mówią, ale jakoś sens tych słów do mnie nie docierał. Byłem zaaferowany jakimiś bieżącymi sprawami w redakcji. Nawet nie pomyślałem, że mojemu koledze mogło się stać coś złego. Wiesiu z Beatą zeszli dwa piętra niżej do redakcji „Gazety Poznańskiej”. Nie pamiętam, czy ich tam zaprowadziłem… Potraktowałem ich jak intruzów, którzy zapewne coś pokręcili. Byłem pewien, że wszystko niebawem się wyjaśni.

Wizyta w „Poznańskiej” nie przyniosła niczego nowego. Nie wiedziałem wówczas, że zanim trafili do mnie, już tam dzwonili. Beata rozmawiała między innymi z Krzysztofem M. Kaźmierczakiem. Połączono ją z nim, ponieważ z Jarkiem często wyjeżdżali w delegacje jednym samochodem służbowym. Każdy przygotowywał własne teksty, ale jeździli razem. Ot, taka ekonomika wyjazdów redakcyjnych. We wtorek 1 września 1992 roku, czyli w dniu zniknięcia Ziętary, też mieli jechać w trasę volvo należącym do „Gazety Poznańskiej”. Tyle że dzień wcześniej okazało się, że zarezerwowany samochód nie będzie dostępny, ponieważ miał być wykorzystany w redakcji do innych celów. Podobna sytuacja już się kiedyś zdarzyła, dlatego obaj przyjęli to jako rzecz naturalną. Oznaczało to jednak zmianę planów. Krzysztof mógł zatem wiedzieć, co Jarek zamierzał robić we wtorek. Ale nie wiedział. To od Beaty usłyszał, że nie było go poprzedniego dnia w pracy i nie wrócił na noc do domu.

K.M.K.: Być może, gdybym był z Jarkiem w przyjacielskich relacjach, tak jak Piotr, to powiedziałby mi, co zamierza robić w dniu, który był wcześniej zarezerwowany na nasz wspólny wyjazd. Nie znaliśmy się jednak tak dobrze. Ziętara przez pierwsze miesiące pracował w „Poznańskiej” niejako na pół gwizdka, gdyż pisał pracę magisterską. Częstszy kontakt miałem z nim dopiero w ostatnich dwóch miesiącach przed porwaniem. Pracowaliśmy wtedy biurko w biurko w związku z remontem redakcji i jeździliśmy kilka razy zbierać materiały do artykułów o funkcjonowaniu wielkopolskich gmin (było na nie wtedy duże zapotrzebowanie, gdyż gazeta miała kilka mutacji terenowych). Sporo wówczas rozmawialiśmy, ale Ziętara był raczej skryty. Nie poruszał dwóch kwestii: spraw prywatnych i tematów, którymi się zajmował dziennikarsko. O tym, że Beata była jego dziewczyną, dowiedziałem się dopiero po jego zniknięciu i wtedy pierwszy raz miałem z nią kontakt. Jarek nie mówił mi też o swoich zamierzeniach. Sam nie odnotowałem, że 1 września nie było go w pracy. Po zakończonym remoncie pracowaliśmy bowiem już w innych pomieszczeniach.

W redakcji nikt nie był zaniepokojony. 1 września Zenon Bosacki, bezpośredni przełożony mojego kolegi, wprawdzie zauważył, że nie dotarł on do pracy, ale nie wszczął alarmu, ponieważ tego dnia Ziętara nie miał do oddania żadnego tekstu. Wówczas w redakcjach nie organizowano częstych zebrań i nie kontrolowano tak czasu pracy dziennikarzy, jak to jest obecnie. Mogło zatem ujść uwagi, że pracujący w dziale politycznym Jarek nie pojawił się w pracy. Bosacki jednak się zorientował, bo akurat chciał z Ziętarą na jakiś temat porozmawiać.

Dopiero po powrocie do domu zaczęło do mnie docierać, że prawdopodobnie stało się coś niedobrego. Ogarnęły mnie złe przeczucia. Zastanawiałem się, o czym rozmawialiśmy, kiedy Jarek odwiedził mnie w redakcji. Minęło niewiele czasu, a treści tej rozmowy już nie pamiętałem. Analizowałem to spotkanie wielokrotnie. Czy Jarek nie chciał dać mi jakiegoś znaku? A może nawet wysyłał jakieś sygnały, których nie odebrałem? I wtedy byłem, i teraz jestem przekonany, że nie chciał mi niczego ważnego powiedzieć.

Zniknięcie Ziętary zostało zgłoszone na policję. W poznańskich mediach ukazały się komunikaty o jego zaginięciu. Obdzwoniono wszystkie szpitale i komendy policji w województwie. Jarka jednak w nich nie było, ani wśród żywych, ani wśród martwych. Po prostu wsiąkł. Po kilku dniach redakcja „Gazety Poznańskiej” ustanowiła nagrodę dla osób, które przyczynią się do odnalezienia redaktora Ziętary. Wówczas było to 20 milionów złotych. Biorąc pod uwagę późniejszą denominację, nie była to kwota oszałamiająca — obecnie raptem 2 tysiące — choć wartość tej sumy była wtedy znacznie wyższa niż teraz. Brak jakichkolwiek sygnałów o losie zaginionego z pewnością nie był zależny od wysokości nagrody. To, że nikt się nie zgłosił, zaskoczyło samych policjantów, zwłaszcza że Jarek nie mieszkał na odludziu.

— Zazwyczaj się ktoś zgłasza — mówił nam jeden z nich. — Nie zawsze są to wiarygodne informacje, ale jakieś zawsze do nas docierają. Tym razem nie mamy nic.

Dziennikarz „Gazety Poznańskiej” wyszedł z domu krótko przed dziewiątą rano, i to 1 września, gdy dodatkowo wzmożony ruch na ulicach wynikał z rozpoczęcia roku szkolnego. Nie zgłosił się jednak nikt, kto by go widział. Zastanawiające było także, że w domu zostały dokumenty i kalendarz dziennikarza, choć zawsze nosił je w torbie. Jeśli czegokolwiek zapominał, zwykle wracał do domu. Tego dnia jednak nie wrócił.

— Dokumenty znalazłam w bardzo dziwnym miejscu — opowiadała Beata — schowane w szufladzie, w saszetce, w której zwykle trzymaliśmy pieniądze. Notes był w biurku w drugim końcu pokoju.

K.M.K.: Fakt, że Ziętara wyszedł do pracy, a jednak znaleziono potem w domu jego dokumenty i kalendarz, który traktował jako podręczny notes i zawsze nosił przy sobie, obudził moje podejrzenia, że nasz kolega padł ofiarą przestępstwa. I to nie przypadkowego, tylko dobrze zaplanowanego i profesjonalnie zrealizowanego. Sprawcy chcieli utrudnić wyjaśnianie, co stało się z dziennikarzem, i podrzucili do jego domu dokumenty i kalendarz, dając w ten sposób pole do podejrzeń, że nie wyszedł on do pracy, tylko popełnił samobójstwo lub się ukrywa. Tyle że nie wiedzieli, gdzie Jarek zwykle przechowywał te przedmioty, i umieścili je w nieodpowiednich miejscach. Z dostaniem się do mieszkania nie mieli problemu, gdyż Beata wyszła wkrótce z domu na kilka godzin, a przestępcy dysponowali kluczami porwanego (nie znaleziono ich na Kolejowej). Przypuszczalnie wizyta nieproszonych gości wiązała się z przeszukaniem i zabraniem materiałów Ziętary, które mogłyby wyjaśnić, czym zajmował się przed porwaniem, lub choćby sprawdzeniem, czy czegoś takiego nie przechowywał u siebie.

Podrzucenie kalendarza i dokumentów oraz prawdopodobnie przywłaszczenie obciążających kogoś materiałów było dziełem fachowców. Świadczy o tym fakt, że Beata nie zorientowała się, że w mieszkaniu był ktoś obcy. Sprawcy dobrze się do tego wejścia przygotowali. Musieli wiedzieć, kiedy mieszkanie będzie puste. Być może od dłuższego czasu je obserwowali i znali rozkład dnia domowników? Może ktoś śledził Beatę po opuszczeniu przez nią mieszkania i miał zagwarantować, że uniemożliwi jej powrót w czasie przeszukiwania przez pozostałych przestępców? Prawdopodobne jest także, że to na przetrzymywanym Jarku wymuszono udzielenie informacji o planowanym rozkładzie dnia Beaty.

Znaleziona w mieszkaniu legitymacja prasowa Jarosława Ziętary.

Nieważny paszport dziennikarza.

Pierwsze komunikaty o zniknięciu naszego kolegi.NIEPROSZENI GOŚCIE

Krzysztof M. Kaźmierczak

To było w drugim tygodniu po zniknięciu Jarka. Wyszedłem na cały dzień do pracy. Krótko potem z wynajmowanego przez nas wtedy mieszkania przy ul. Święty Marcin wyszła także moja żona. Wraz z małym dzieckiem pojechała tramwajem do swoich rodziców. Podczas podróży ktoś wyciągnął jej z torby klucze do mieszkania. O tym, że doszło do kradzieży, zorientowała się dopiero po jakimś czasie. Próbowała się ze mną skontaktować, ale byłem poza redakcją, a komórek (poza niemal walizkowymi telefonami firmy Centertel) wówczas jeszcze nie było w użyciu. O kradzieży kluczy dowiedziałem się dopiero po południu. Zaniepokojony natychmiast zdecydowałem się wrócić do domu. Wkrótce okazało się, że klucze żony się odnalazły. Jakiś mężczyzna odniósł je do domu… moich rodziców i odszedł, nic nie mówiąc. A byłoby co wyjaśniać, bo moi rodzice mieszkali pod innym adresem.

Brak logiki w tych wydarzeniach dał mi podstawy, by sądzić, że pod naszą nieobecność ktoś mógł być w mieszkaniu. Nic w nim na szczęście nie zginęło. Nie miałem jednak wątpliwości, że przeszukano szuflady, w których trzymałem swoje notatki i inną dokumentację dziennikarską. W poprzedni weekend zrobiłem porządek w twórczym bałaganie w papierach, pogrupowałem je tematycznie. Nieproszeni goście niczego nie wywrócili do góry nogami, niewątpliwie starali się działać dyskretnie, ale część dokumentów była pomieszana, znajdowała się w teczkach dotyczących innych tematów.

Gdyby w drzwiach były zamontowane typowe zamki, to pewnie nigdy nie dowiedziałbym się o tej „wizycie”. Spece od cichych włamań pokonują takie zabezpieczenia bez problemów. Wiedziałem o tym, gdyż miałem znajomego, który był specjalistą do spraw mechanoskopii. Występował jako biegły sądowy w sprawach włamań, usługowo zaś zajmował się bezinwazyjnym otwieraniem zamków, a nawet sejfów. Poza tym doradzał w kwestiach związanych z mechanicznymi systemami zabezpieczania mienia. To właśnie on zalecił mi zakup nietypowej, masywnej zasuwy, odpornej na próby siłowego pokonania. Jej szczególną cechą był zamek otwierany niestandardowym kluczem. Był on znacznie dłuższy, wykonany ze specjalnie utwardzonej stali, a zamiast typowych rowków miał na trzpieniu bardzo precyzyjnie zrobione nacięcia. Każde z nich miało inną szerokość i kąt. Mój znajomy zapewniał mnie, że tego zamka nie da się otworzyć żadnym wytrychem, a kluczy do niego nie można nigdzie dorobić. Co więcej, nawet dla kogoś posiadającego oryginał klucza wykonanie kopii we włas nym zakresie byłoby niezwykle trudne.

Obawiałem się, że wizyta nieproszonych gości może się powtórzyć. Nie chciałem zostawiać żony i dziecka samych. Nie poszedłem więc na wieczorne spotkanie naszej grupy dziennikarskiej. Niestety, nie mogłem nikogo o tym powiadomić (taki urok czasów przed epoką telefonów komórkowych). Było już dosyć późno, gdy ktoś zapukał do drzwi. Trochę się wystraszyliśmy, ale okazało się, że to Zbigniew Mamys. Po spotkaniu dziennikarzy przyszedł sprawdzić, co się ze mną dzieje — jego i kolegów zaniepokoiła moja nieobecność.

P.T.: Nie tylko ja uważałem wtedy, że nieobecność Krzysztofa na spotkaniu miała, delikatnie mówiąc, dziwne przyczyny. Historia z kluczami wydawała mi się mało wiarygodna. Uważałem, że albo zmyśla, by dodać sobie znaczenia, albo… że trzeba na niego uważać. Nie ufałem Krzysztofowi. Chodził swoimi ścieżkami, nie integrował się z innymi. Miałem podejrzenia, że może działać na rzecz drugiej strony. Ale jakiej? Wtedy jeszcze nie potrafiłem tego zwerbalizować. O swych wątpliwościach poinformowałem innych członków grupy. Ustaliliśmy, że trzeba mieć na niego oko. Minęło trochę czasu, zanim zweryfikowałem swoje podejrzenia i całkowicie wyzbyłem się rezerwy wobec Krzysztofa.

Przeżyłem wówczas niespokojną noc — prawie wcale nie spałem, pilnowałem mieszkania. Następnego dnia wymieniłem zamki, w tym zasuwę, na dokładnie taki sam model. Jeśli ci, którzy przeszukali mieszkanie, jakimś sposobem dorobili klucz, musieli być zawiedzeni. Początkowo nie wiązałem tego zdarzenia ze sprawą Ziętary. Jako dziennikarz zajmowałem się bowiem potencjalnie niebezpiecznymi tematami związanymi z przestępczością kryminalną i gospodarczą. Myślałem, że ciche przeszukanie dotyczyło jednego z przekrętów, którym się interesowałem. Przyjąłem, że może ktoś chciał się zorientować, czy dysponuję materiałami, które mogą kogoś obciążać. Uznałem, że akcję tę przeprowadzili funkcjonariusze UOP-u, bo wiele tematów, którymi się zajmowałem, było zbieżnych z zainteresowaniami tej instytucji.

Nie chciałem wówczas niepokoić zdenerwowanej sytuacją żony, więc nie mówiłem jej o moich podejrzeniach. Kiedy po dłuższym czasie wróciliśmy do tamtego zdarzenia, to od niej usłyszałem, że ci, którzy dostali się do nas, najprawdopodobniej zrobili to w związku ze sprawą Jarka. Wtedy dopiero uświadomiłem sobie, że było to bardzo możliwe. W ostatnich miesiącach przed jego zniknięciem spędziłem z nim sporo czasu. Wyjeżdżaliśmy kilkakrotnie na całodzienne wojaże reporterskie. Poza tym przez kilka tygodni pracowaliśmy biurko w biurko, przenoszono nas razem podczas trwającego generalnego remontu w redakcji, między innymi przez pewien czas jako jedyni dziennikarze siedzieliśmy w… biurze ogłoszeń. Jeśli o tych kontaktach wiedzieli zleceniodawcy zabójstwa Jarka (czy też funkcjonariusze UOP-u zainteresowani nieujawnieniem ich relacji z dziennikarzem), to mogli przypuszczać, że współpracowałem z nim i mogłem posiadać jakieś materiały dotyczące tego, czym się zajmował.

Niezależnie od tego, kim byli nieproszeni goście i jakimi motywami się kierowali, brałem pod uwagę możliwość zainstalowania przez nich podsłuchu. Nie podzieliłem się tym podejrzeniem z żoną, aby jej nie martwić, ale od tamtego czasu w domowych rozmowach nie tylko nie poruszałem spraw związanych z Ziętarą, ale wręcz starałem się usypiać czujność lub dezinformować ewentualnych podsłuchujących. Nie mówiłem nic o faktycznych podejrzeniach i ustaleniach, wyrażałem też często wątpliwości co do szans wyjaśnienia sprawy Jarka. Oczywiście inaczej wypowiadałem się, rozmawiając z małżonką poza domem, w warunkach, które uważałem za bezpieczne. Z czasem zresztą powiedziałem jej, że na wszelki wypadek w mieszkaniu lepiej nie poruszać niektórych kwestii. Było to konieczne, gdyż jako dziennikarz niejednokrotnie zajmowałem się tematami wymagającymi daleko posuniętej dyskrecji.

Czy zawiadomiłem o tym dziwnym zdarzeniu policję? Nie. Nazajutrz poinformowałem o nim mojego redakcyjnego przełożonego — Jerzego Nowakowskiego. On z kolei rozmawiał na ten temat z Maciejem Szubą, szefem wydziału kryminalnego. Obaj uznali, że jeśli nic z mieszkania nie zginęło, to nie ma sensu zawiadamiać policji. Podzieliłem ich pogląd, gdyż znałem realia policyjnej pracy i widziałem, że sprawa zostałaby umorzona, i to pewnie bez wykonywania jakichkolwiek czynności. Rok później, gdy wszczęto wreszcie śledztwo w sprawie uprowadzenia Jarka, opowiedziałem o przeszukaniu prokuratorowi Jackowi Tylewiczowi. Nie uznał on za stosowne, by cokolwiek w tej sprawie zrobić. Nie odnotowano tego nawet w formie notatki. Zeznałem o tym — w sumie z własnej inicjatywy — w styczniu 1995 roku, kiedy byłem przesłuchiwany przez aspiranta Janusza Nowaka ze specjalnej grupy operacyjnej. Powiedziałem wówczas także o uzyskaniu z UOP-u sygnału, że w zabójstwo był zamieszany Roman K. ps. „Kapela”, ochroniarz z Elektromisu, który rzekomo popełnił samobójstwo, ale w rzeczywistości miało to być zabójstwo. Odniosłem wrażenie, że policja i prokuratura nie były zainteresowane ani jednym, ani drugim zdarzeniem.

Wykradziony we wrześniu 1992 roku klucz był bardzo trudny do podrobienia.

Fragment protokołu przesłuchania na temat cichego przeszukania.KTO ZABRAŁ MATERIAŁY Z REDAKCYJNEGO BIURKA ZIĘTARY?

Krzysztof M. Kaźmierczak

Drogą eliminacji różnych wersji dosyć szybko przyjęliśmy jako główną tezę, że zniknięcie Jarka było skutkiem porwania związanego z jego pracą zawodową. Dla zbadania takiego scenariusza kluczowe znaczenie mogły mieć wszelkie autorskie zapiski, nagrania oraz dokumenty, które Ziętara gromadził. Tymi samymi materiałami zainteresowani byli zapewne zleceniodawcy i realizatorzy zbrodni oraz służby specjalne — jednym i drugim zależało na tym samym — ukryciu wszystkich powiązań z dziennikarzem.

Nie mam wątpliwości, że aby przejąć potencjalnie obciążające materiały, przynajmniej dwukrotnie przeszukano mieszkanie, które Jarek wynajmował. Za pierwszym razem stało się to w dniu jego uprowadzenia, w czasie kilkugodzinnej nieobecności w domu mieszkającej wraz z nim Beaty (wyszła z domu wkrótce po Jarku, a wróciła po południu). Zrobili to sprawcy porwania lub współpracujące z nimi osoby. Co zabrali — tego pewnie nie dowiemy się nigdy, wiadomo jednak, że wizyta miała jeszcze jeden istotny cel: podrzucenie dokumentów i notesu Ziętary. Zabierał on je ze sobą, wychodząc z domu. Tymczasem Beata znalazła je w mieszkaniu i to — co niezwykle ważne — w innych miejscach, niż Jarek zwykł je przechowywać. Podrzucenie dokumentów i notesów miało prawdopodobnie na celu wprowadzenie zamieszania w wyjaśnianiu tego, co stało się z dziennikarzem. Mogło sugerować, że wcale nie wyszedł do pracy, bo przecież nie wziął ze sobą tego, co zabierał zawsze.

Mieszkanie przy ul. Kolejowej 49 przeszukano po raz drugi po tygodniu od zniknięcia. Pretekstem było pobranie z niego… odcisków palców. Wykonanie takiej czynności było pozbawione racjonalnych podstaw. Ziętara nie był bowiem wówczas traktowany jako ofiara przestępstwa, tylko jako osoba zaginiona, a badanie odcisków palców nie należy do czynności wykonywanych podczas poszukiwań. Tym bardziej że badania daktyloskopijne przeprowadzono pod nieobecność Beaty, a od niej samej odcisków nie pobrano, mimo iż daktyloskopowanie domowników to standard w takich sytuacjach, wynikający z konieczności eliminacji najczęściej występujących w danym miejscu śladów. O tym, że pobranie odcisków z mieszkania było tylko preteks tem, świadczą dwie ważne okoliczności. W aktach nie ma śladu informacji o tym, kto zlecił przeprowadzenie badań, a bez tego takie czynności nie zostałyby wykonane. Na dodatek z wyników daktyloskopijnych nie zrobiono żadnego użytku — nie zlecono sprawdzania odcisków w kartotekach. Prawdopodobnie wraz z technikami policyjnymi do mieszkania weszły osoby, które miały do zrealizowania określoną misję. Kto był inicjatorem tego przeszukania, także nie wiadomo. Równie dobrze mog ło chodzić o Urząd Ochrony Państwa, jak i o osoby zamieszane w zbrodnię na dziennikarzu. Jedni i drudzy mogli mieć wpływ na działania policji.

Mam pełną świadomość, że dwa pierwsze przeszukania trudno udowodnić. Przekonanie, że je przeprowadzono, opiera się wyłącznie na poszlakach wspartych dedukcją. Nie ma natomiast żadnych wątpliwości co do trzeciego przeszukania — przeprowadzono je bowiem w redakcji „Gazety Poznańskiej”, i to w obecności pracujących tam osób. Jego celem było biurko Jarka stojące na dużej hali, między kilkunastoma innymi. Do dzisiaj zastanawiam się, co takiego kryło, że zdecydowano się na tak ryzykowny krok. Może wynik przeszukań w mieszkaniu był niezadowalający, a może uznano, że lepiej dmuchać na zimne i pozbyć się wszelkich śladów.

Generalnie wiem, co znajdowało się w szufladach biurka Ziętary. W pierwszych dniach po jego zniknięciu zajrzałem do nich wraz z redakcyjnymi kolegami. Zobaczyłem kilkanaście kaset magnetofonowych, które były wtedy używane do nagrywania w dyktafonach. Prócz nich były dyskietki komputerowe służące wówczas do zapisywania artykułów (pierwsze komputery w „Gazecie Poznańskiej” nie miały twardych dysków, a popularny obecnie nośnik danych, czyli pendrive na USB, nie został jeszcze nawet wynaleziony) oraz jakieś papiery ułożone w stos. Żałuję, że nie sprawdziliśmy, co jest nagrane na kasetach i dyskietkach, ani nie zajrzeliśmy do dokumentów. Nie było jednak ku temu powodów, to był jeszcze czas, w którym liczyliśmy, że może sprawa zniknięcia Jarka skończy się happy endem.

Kasety i dyskietki, a być może także jakieś dokumenty, zabrało kilku mężczyzn, którzy przyszli do redakcji, przedstawiając się jako policjanci. Nikt ich nie legitymował. Początkowo ufaliśmy poznańskiej policji. Ja ufałem jej chyba nawet bardziej niż koleżanki i koledzy z dziennikarskiej grupy śledczej. Zajmowałem się bowiem w „Poznańskiej” sprawami dotyczącymi przestępczości i znałem z dobrej strony wielu funkcjonariuszy, co było podstawą do zaufania. Uznawałem wtedy policję, podobnie zresztą jak UOP, za sojusznika w staraniach o wyjaśnienie tego, co stało się z naszym kolegą. Dlatego kiedy tamtego dnia podający się za funkcjonariuszy policji mężczyźni zabierali kasety i dyskietki, nikt nie zażądał od nich wylegitymowania się, sporządzenia protokołu czy choćby zostawienia pokwitowania rekwirowanych rzeczy.

Kto zabrał tamte materiały? Pewne jest tylko, że nie zrobili tego policjanci. Po ujawnieniu przeze mnie w jednym z artykułów, że osoby podające się za policjantów zabrały rzeczy Jarka, w Komendzie Wojewódzkiej podjęto starania, by to wyjaśnić. Przesłuchano wówczas wszystkich policjantów z komendy na Grunwaldzie, którzy zajmowali się poszukiwaniami Ziętary (notabene znaliśmy ich z widzenia, więc od początku wiedzieliśmy, że to nie oni ogołocili biurko). O konkluzjach z tych wyjaśnień powiadomił redakcję ówczesny zastępca komendanta wojewódzkiego Krzysztof Krzyżański. „Wiedzę na ten temat posiada redaktor Jerzy Nowakowski” — napisał o kasetach i dyskietkach zabranych z biurka w przesłanej faksem do „Gazety Poznańskiej” odpowiedzi na mój artykuł. Nie została ona nigdy opublikowana. Jerzy Nowakowski w czasie porwania Jarka, i przez wiele kolejnych lat, był zastępcą redaktora naczelnego. Pytany przeze mnie o stanowisko policji na ten temat, wielokrotnie zaprzeczał, że wie, kim byli osobnicy przeszukujący biurko Ziętary.

Nie byli to policjanci, więc kto? Przez wiele lat byłem przekonany o tym, że akcję tę przeprowadzili funkcjonariusze Urzędu Ochrony Państwa. Może obawiali się, że Jarek nagrał rozmowę dotyczącą próby zatrudnienia lub werbunku albo spotkanie z jakimś swoim informatorem ze specsłużb? Za takim scenariuszem przemawiała wtedy logika. Coraz częściej jednak myślę o tym, że policjantów mogły udawać osoby wysłane w celu „posprzątania” tropów wiodących do osoby czy osób, którym zależało na zamknięciu na zawsze ust dziennikarzowi „Gazety Poznańskiej”. Bez względu na to, kim byli zagadkowi mężczyźni i dla kogo pracowali — oni lub ich zleceniodawcy musieli być zdesperowani, skoro odważyli się w biały dzień wejść do redakcji i na oczach pracowników zabrać materiały z biurka Jarka. —

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: