Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Stan nie!błogosławiony - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,90

Stan nie!błogosławiony - ebook

Ciepła opowieść o niespodziewanym macierzyństwie i trudnych życiowych wyborach.

Pola jest szczęśliwa - właśnie skończyła 28 lat, realizuje się zawodowo, ma kochającego męża. Poukładane życie do góry nogami wywracają dwie kreski... na teście ciążowym. A przecież jej plany były inne! W dodatku, lekarze podejrzewają, że dziecko może mieć wadę genetyczną.

Pola staje przed najtrudniejszą decyzją w swoim życiu. Decyzją, którą musi podjąć samodzielnie. Czy uda jej się pokochać rosnące w niej życie?

Ważny i trudny temat. Nadzieja, która staje się dla rodziców jedynym pocieszeniem. Wiara, że dziecko, które ona w sobie nosi, będzie zdrowe. I miłość, która pozwala przetrwać najtrudniejsze chwile...

-Ałbena Grabowska, pisarka

Dante mawiał, że z raju zostały nam gwiazdy, niebo i oczy dziecka. Zanim oczy swojej Iskierki ujrzy Pola, stanie przed najtrudniejszą decyzją w swoim życiu. Magdalena Majcher napisała powieść o miłości, która jest w stanie pokonać wszystko. Bo przecież matki nigdy się nie poddają.

-Natasza Socha, autorka Biura przesyłek niedoręczonych"

Dobrze napisana, przejmująca opowieść o prawdziwym życiu. Kolejne strony przewraca się w napięciu, kibicując bohaterom. Humor przeplata się ze wzruszeniem. Można się w tej historii zanurzyć i odnaleźć własne życie. Polecam serdecznie.

-Krystyna Mirek, autorka m.in. Jabłoniowego sadu i Większego kawałka nieba

Ciąża to zazwyczaj czas, w którym jedynym wyborem stają się: kolor i faktura kocyka, marka wózka czy wzór na pościeli. A co, jeśli akurat trzeba podjąć decyzję zupełnie innego kalibru? Magdalena Majcher, nowe pióro literatury popularnej, już w poprzedniej książce pokazała, że interesują ją tematy trudniejsze. Jeśli was też - koniecznie sięgnijcie po jej najnowszą powieść.

-Joanna Sykat, autorka m.in. Czterech stron miłości i Jutro zaświeci słońce.

Czasami tak się zdarza, że życie poddaje nas próbie, a my musimy podjąć wyzwanie. Magdalena Majcher zdecydowała się poruszyć bardzo aktualny problem - jaką decyzję podjąć w obliczu zagrożenia nieuleczalną chorobą nienarodzonego dziecka? Autorka z wielkim wyczuciem i taktem prowadzi nas przez tę dającą do myślenia opowieść o niepewności, wahaniach, nadziei i cierpieniu. I miłości - pomimo wszystko. To historia o każdej z nas, bo nawet jeśli nie dotyczy nas osobiście, to na pewno przeżyłyśmy ją w wyobraźni i pełnych niepokoju snach. Ważna powieść o ważnych sprawach.

-Agnieszka Krawczyk, pisarka

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7642-997-7
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wcześniej

POLA PRZE­CIĄ­GNĘ­ŁA SIĘ LE­NI­WIE I NA WPÓŁ ŚWIA­DO­MIE UŚMIECH­NĘ­ŁA SIĘ DO SWO­JE­GO MĘŻA, KTÓ­RY OB­SER­WO­WAŁ JĄ Z BRZE­GU ŁÓŻ­KA. Mi­nę­ły trzy lata od ich ślu­bu, zna­li się już dłu­gich lat pięć, a wi­dok Ja­ku­ba na­dal wy­wo­ły­wał w jej brzu­chu po­ru­sze­nie słyn­nych mo­tyl­ków czy też in­nych uskrzy­dlo­nych owa­dów. Pola i Ja­kub byli jed­nym z tych mał­żeństw, o któ­rych mówi się „ta­kie związ­ki nie zda­rza­ją się na­praw­dę, to tyl­ko kit wci­ska­ny na­iw­nym sin­giel­kom, ma­rzą­cym o szar­manc­kim ry­ce­rzu na bia­łym ko­niu, ewen­tu­al­nie za kie­row­ni­cą no­we­go lam­bor­ghi­ni”. A jed­nak ta­kie związ­ki zda­rza­ły się, cze­go pań­stwo Mar­kow­scy byli naj­lep­szym przy­kła­dem. No, może Ja­kub nie jeź­dził naj­now­szym mo­de­lem lam­bor­ghi­ni, ale i tak wio­dło im się bar­dzo do­brze.

– Dzień do­bry, ko­cha­nie – męż­czy­zna uśmiech­nął się sze­ro­ko, wi­dząc, że żona zdą­ży­ła się już obu­dzić.

Pola ener­gicz­nie usia­dła na łóż­ku i ob­da­rzy­ła męża po­ran­nym ca­łu­sem. W jej wie­ku ko­lej­ne uro­dzi­ny nie po­win­ny wy­wo­ły­wać aż ta­kiej eks­cy­ta­cji – w koń­cu koń­czy­ła nie osiem­na­ście, a dwa­dzie­ścia osiem lat – ale od­kąd się­ga­ła pa­mię­cią, uwiel­bia­ła ten dzień, i upły­wa­ją­cy czas nie mógł tu ni­cze­go zmie­nić. W ten je­den, je­dy­ny dzień w roku na­wet mat­ka ujaw­nia­ła swo­je ludz­kie ob­li­cze. Na każ­de uro­dzi­ny Pola cze­ka­ła więc z nie­cier­pli­wo­ścią i lu­bi­ła ce­le­bro­wać swo­je świę­to. W tym roku wy­pa­da­ło w so­bo­tę i Ja­kub mógł spę­dzić z nią cały dzień. Rysą na ide­al­nym ob­raz­ku była per­spek­ty­wa wspól­ne­go pod­wie­czor­ku z mat­ką.

To nie tak, że Pola nie ko­cha­ła swo­jej ro­dzi­ciel­ki i wo­la­ła jej uni­kać. Była po pro­stu… zmę­czo­na jej obec­no­ścią. Cią­głym nie­za­do­wo­le­niem z ży­cia, na­rze­ka­niem, kry­ty­ko­wa­niem. Pola od daw­na wie­dzia­ła, że nie speł­ni ocze­ki­wań mat­ki, prze­sta­ła się na­wet sta­rać. W ci­szy wy­słu­chi­wa­ła, co tam­ta mia­ła do po­wie­dze­nia, po czym gło­śno prze­ły­ka­ła śli­nę i po­wstrzy­my­wa­ła się od ko­men­ta­rza. Cza­sem tyl­ko ze zło­ścią my­śla­ła, że ja­kaś bel­ka po­win­na spaść mat­ce na gło­wę, kie­dy ta wcho­dzi­ła do ko­ścio­ła. Bo oczy­wi­ście, była tam każ­dej nie­dzie­li, cza­sem rów­nież w ty­go­dniu, a po­tem po­wta­rza­ła sło­wa księ­dza o bo­żym mi­ło­sier­dziu i mi­ło­ści bliź­nie­go. Co za ob­łu­da!

– Wra­caj do łóż­ka, ze­psu­łaś mój plan – z za­my­śle­nia wy­rwał ją głos Ja­ku­ba.

– To mo­głeś się we mnie tak upar­cie nie wpa­try­wać – za­uwa­ży­ła. – Cie­ka­we, czy ty byś spał, gdy­by ktoś ci się tak na­mięt­nie przy­glą­dał…

– Śli­ni­łaś się przez sen – uśmiech­nął się sze­ro­ko. – I okrop­nie chra­pa­łaś.

– Ej, nie po­zwa­laj so­bie! – Pola uda­ła obu­rze­nie i rzu­ci­ła w męża po­dusz­ką.

– Wra­caj pod koł­drę i uda­waj, że śpisz!

– Tak jest!

Szyb­ko wgra­mo­li­ła się z po­wro­tem do łóż­ka i za­mknę­ła oczy. Za­czę­ła de­mon­stra­cyj­nie chra­pać, ale kie­dy usły­sza­ła kro­ki Ja­ku­ba, nie mo­gła po­wstrzy­mać śmie­chu. Pod­nio­sła lek­ko po­wie­kę, aby ro­ze­znać się w sy­tu­acji. Wła­śnie pod­cho­dził do łóż­ka, nio­sąc nie­wiel­ki tort z dwo­ma pło­ną­cy­mi świecz­ka­mi: jed­na mia­ła kształt cy­fry dwa, a dru­ga ósem­ki. Pola uzna­ła, że może się już „obu­dzić” i otwo­rzy­ła oczy. Ja­kub jak na ko­men­dę za­czął nu­cić pod no­sem „Sto lat”.

Wy­bu­chła gło­śnym śmie­chem. Ależ ona ko­cha­ła tego fa­ce­ta! Tort – niby nic, ale po­wiedz­my so­bie szcze­rze, ilu męż­czyzn w dniu uro­dzin żony wita ją o po­ran­ku, ser­wu­jąc do łóż­ka tort cze­ko­la­do­wy i śpie­wa­jąc „Sto lat”? Nie­wie­lu. Rzu­ci­ła mu się na szy­ję, kom­plet­nie za­po­mi­na­jąc o za­sa­dach bez­pie­czeń­stwa i po­stę­po­wa­nia przy ogniu.

– Uwa­żaj! – krzyk­nął Ja­kub. – Tort roz­wa­lisz i opa­lisz so­bie tę ślicz­ną buź­kę…

– Ko­cham cię, tak bar­dzo cię ko­cham – oświad­czy­ła już bar­dziej wzru­szo­na niż roz­ba­wio­na Pola. – Ale żeby tak jeść tort z sa­me­go rana, na pu­sty żo­łą­dek?

– Raz w roku moż­na – mach­nął ręką. – Prze­cież i tak ni­g­dy nie dba­li­śmy o za­sa­dy zdro­we­go ży­wie­nia.

– Chy­ba mu­si­my to zmie­nić! Po­dob­no po trzy­dziest­ce pro­ce­sy prze­mia­ny ma­te­rii ule­ga­ją spo­wol­nie­niu.

– Jesz­cze masz tro­chę cza­su – za­uwa­żył lo­gicz­nie Ja­kub.

– Ja tak, ale ty nie!

– Oj tam, do trzy­dziest­ki zo­sta­ło mi jesz­cze kil­ka mie­się­cy – uśmiech­nął się, pre­zen­tu­jąc świe­żo wy­bie­lo­ne u den­ty­sty uzę­bie­nie. – Ko­cha­nie, czy mo­gła­byś w koń­cu ru­szyć swój zgrab­ny ty­łe­czek, po­my­śleć ży­cze­nie i zdmuch­nąć świecz­ki? Nie­wy­god­nie stoi się z tym tor­tem, zwłasz­cza gdy ty wy­ma­chu­jesz rę­ka­mi na wszyst­kie stro­ny, nie­bez­piecz­nie zbli­ża­jąc się do ognia…

Pola od­pły­nę­ła my­śla­mi da­le­ko, za­sta­na­wia­jąc się, cze­go mo­gła­by so­bie ży­czyć. W koń­cu wszyst­ko mia­ła, a ra­czej – wszyst­ko, cze­go pra­gnę­ła. Gdy­by ktoś za­py­tał jej mat­kę, cze­go moż­na by ży­czyć cór­ce, ta z pew­no­ścią stwo­rzy­ła­by dłu­gą li­stę. Dziec­ko, sta­ła pra­ca – ko­niecz­nie na umo­wę o pra­cę – skład­ki eme­ry­tal­ne, pew­na przy­szłość – te do­bra na pew­no zna­la­zły­by się na szczy­cie. Nie­waż­ne, cze­go chcia­ła Pola, waż­ne, cze­go ży­czy­ła­by so­bie dla niej mat­ka. Nor­mal­no­ści. I − ko­niecz­nie – prze­cięt­no­ści. Bo prze­cież wszy­scy dążą do sta­bi­li­za­cji, gro­mad­ki dzie­ci i pew­nej eme­ry­tu­ry. Co z tego, że pra­ca na eta­cie Poli nie sa­tys­fak­cjo­no­wa­ła? Ba! Była źró­dłem fru­stra­cji i wy­wo­ły­wa­ła po­czu­cie osa­cze­nia. Pola nie nada­wa­ła się do ta­kie­go ży­cia, jak wszy­scy. Za­wsze ma­rzy­ła o tym, by pi­sać. Uwa­ża­ła, że każ­dy czło­wiek po­wi­nien wy­ko­rzy­sty­wać na­tu­ral­ne pre­dys­po­zy­cje i ta­len­ty, ja­ki­mi zo­stał ob­da­rzo­ny. Sko­ro od dziec­ka mia­ła smy­kał­kę do pi­sa­nia, uwiel­bia­ła to ro­bić, to dla­cze­go mia­ła­by mę­czyć się w ban­ku czy w skle­pie? Bo tak ro­bi­li wszy­scy?

Wie­dzia­ła, cze­go mo­gła­by so­bie ży­czyć, co spra­wi­ło­by jej ol­brzy­mią ra­dość, dzię­ki cze­mu przy­szłość za­czę­ła­by się ry­so­wać w jesz­cze pięk­niej­szych niż te­raz bar­wach. Chcia­ła ukoń­czyć swo­ją po­wieść, wy­słać do wy­daw­nic­twa i… i… może ktoś zde­cy­do­wał­by się ją wy­dać?

Tak, wła­śnie ta­kie ży­cze­nie po­my­śla­ła w swo­je dwu­dzie­ste ósme uro­dzi­ny. Pra­co­wa­ła nad tą książ­ką od pół roku, kosz­to­wa­ło ją to wie­le emo­cji, gdyż nie po­tra­fi­ła ot tak, po pro­stu, stwo­rzyć bo­ha­te­rów i nie zwią­zać się z nimi. Anna i An­drzej stra­ci­li dziec­ko, a po­tem od­da­li­li się od sie­bie. Do koń­ca zo­sta­ło jej nie­wie­le, może pięć­dzie­siąt, może sto ty­się­cy zna­ków, ale wciąż nie mo­gła do­brnąć do ostat­niej krop­ki. A licz­ba zle­ceń, ja­ki­mi ostat­nio za­sy­py­wa­ła ją re­dak­cja, wca­le nie uła­twia­ła pra­cy.

Zdmuch­nę­ła świecz­ki, a Ja­kub od­sta­wił tort na szaf­kę noc­ną i po­biegł do kuch­ni po ta­le­rze i sztuć­ce. Ciast­ko było prze­pysz­ne. Pola uwiel­bia­ła wszyst­ko, co cze­ko­la­do­we, więc na każ­de uro­dzi­ny mąż or­ga­ni­zo­wał taki tort. Wła­śnie te drob­ne ge­sty de­cy­do­wa­ły o po­wo­dze­niu ich mał­żeń­stwa. Ukrad­ko­we spoj­rze­nia, kom­ple­men­ty oraz ma­gicz­na moc sło­wa „dzię­ku­ję”, o któ­rej tak czę­sto za­po­mi­na­li ich przy­ja­cie­le i zna­jo­mi. Oczy­wi­ście, Pola i Ja­kub nie byli związ­kiem ide­al­nym, gdyż ta­kie nie ist­nie­ją. Byli po pro­stu… bar­dzo uda­nym związ­kiem.

– Dzię­ku­ję – szep­nę­ła Pola, opie­ra­jąc gło­wę na ra­mie­niu męża. – Za dziś… I za wszyst­ko.

Ja­kub bez sło­wa po­ca­ło­wał ją w czo­ło i uśmiech­nął się pod no­sem. Uda­ło im się – mo­gli to gło­śno po­wie­dzieć, bez obaw, że coś się po­psu­je.

* * *

Od kil­ku­na­stu mi­nut sie­dział w sa­mo­cho­dzie, bęb­niąc pal­ca­mi o kie­row­ni­cę i ob­ser­wu­jąc klat­kę scho­do­wą.

– Pola, go­rą­co mi, po­spiesz się! – po­pro­sił, kie­dy jesz­cze cze­kał na żonę w przed­po­ko­ju, a ona bie­ga­ła jak sza­lo­na po miesz­ka­niu.

– Mi­nu­ta, do­słow­nie jed­na mi­nu­ta! – krzyk­nę­ła. – Już koń­czę, tyl­ko… Wi­dzia­łeś moje per­fu­my?

– Z pew­no­ścią są w ła­zien­ce, tak jak za­wsze – za­uwa­żył.

– Rze­czy­wi­ście, masz ra­cję – przy­zna­ła Pola, kie­dy zna­la­zła fla­ko­nik na swo­im miej­scu. – W po­rząd­ku, je­stem już pra­wie go­to­wa. Ko­cha­nie, zejdź na dół, za se­kun­dę do cie­bie do­łą­czę. Rze­czy­wi­ście, bez sen­su, że­byś się spo­cił, a po­tem wy­szedł na mróz.

– To idę. Mi­nu­ta, tak? – po­twier­dził jesz­cze Ja­kub.

– Mi­nu­ta!

Od tej pory mi­nę­ło co naj­mniej kil­ka­na­ście mi­nut, a Pola na­dal nie wy­szła z miesz­ka­nia. Ter­mo­metr w sa­mo­cho­dzie po­ka­zy­wał mi­nus dzie­sięć stop­ni. Całe szczę­ście, że w ubie­głym roku zmie­ni­li auto – jed­nym z po­wo­dów było wła­śnie ogrze­wa­nie, mar­nie dzia­ła­ją­ce w sta­rym sa­mo­cho­dzie.

W koń­cu wy­bie­gła z klat­ki i ru­szy­ła w stro­nę sto­ją­ce­go nie­opo­dal auta, usi­łu­jąc nie po­śli­znąć się na cien­kim lo­dzie.

– Ko­cha­nie, prze­pra­szam cię bar­dzo, ale mama dzwo­ni­ła.

– Po co dzwo­ni­ła? – zdzi­wił się Ja­kub. – Prze­cież wła­śnie do niej je­dzie­my.

– No wła­śnie, dzwo­ni­ła, żeby spraw­dzić, czy na pew­no się nie spóź­ni­my.

– I tym sa­mym spo­wo­do­wa­ła na­sze spóź­nie­nie – za­uwa­żył lo­gicz­nie.

Pola nie sko­men­to­wa­ła tej uwa­gi. Mat­ka mia­ła swo­je dzi­wac­twa. Po­tra­fi­ła, tak jak dziś, za­dzwo­nić do niej trzy­dzie­ści mi­nut przed spo­dzie­wa­ną wi­zy­tą tyl­ko po to, aby upew­nić się, czy aby na pew­no będą na czas, a póź­niej przez kil­ka­na­ście mi­nut opo­wia­dać o cho­ro­bie ciot­ki Ja­dwi­gi, ewen­tu­al­nie na­rze­kać na upo­rczy­we bóle w krę­go­słu­pie, a na sam ko­niec – dzi­wić się ich spóź­nie­niu. Cała mat­ka.

– Za­bra­łaś dla niej ka­wa­łek tor­tu? – upew­nił się Ja­kub, kie­dy już wy­je­cha­li z osie­dla.

– Cho­le­ra, za­po­mnia­łam! Ale nie wra­caj się. Mó­wi­ła, że ku­pi­ła ja­kieś cia­sto, bez sen­su przy­wo­zić jesz­cze tort.

Mat­ka Poli miesz­ka­ła w tym sa­mym mie­ście, cho­ciaż, na szczę­ście, w zu­peł­nie in­nej dziel­ni­cy. Do­jazd sa­mo­cho­dem zaj­mo­wał im za­zwy­czaj oko­ło dzie­się­ciu, pięt­na­stu mi­nut, choć we­dług Poli od­le­głość mo­gła­by być jesz­cze więk­sza – tak by­ło­by bez­piecz­niej dla wszyst­kich. Wciąż nie prze­tra­wi­ła trud­nych re­la­cji, ja­kie łą­czy­ły ją z mat­ką, i bo­le­snych wspo­mnień z dzie­ciń­stwa.

Bo­że­na cze­ka­ła z nie­za­do­wo­lo­ną miną. Nie mo­gła po­wstrzy­mać się od zwró­ce­nia im uwa­gi.

– Czy wy cho­ciaż raz mo­gli­by­ście przy­je­chać do mnie punk­tu­al­nie? – za­py­ta­ła w ra­mach po­wi­ta­nia. – Za­wsze jeż­dżę do was au­to­bu­sem i ni­g­dy się nie spóź­ni­łam, na­to­miast wy…

– Dzień do­bry – prze­rwał szyb­ko Ja­kub, gdyż do­strzegł już minę Poli. On tak­że ży­wił do te­ścio­wej am­bi­wa­lent­ne uczu­cia, jed­nak w prze­ci­wień­stwie do żony był czło­wie­kiem bar­dzo po­wścią­gli­wym i swo­je prze­my­śle­nia za­zwy­czaj za­cho­wy­wał dla sie­bie.

– No, prze­cież mó­wię „dzień do­bry” – prze­rwa­ła ty­ra­dę mat­ka Poli. – Roz­bie­raj­cie się, wsta­wię wodę na her­ba­tę.

– A może byś tak za­py­ta­ła, na co mamy ocho­tę? – rzu­ci­ła ką­śli­wie jej cór­ka.

– Prze­cież wiesz, że nie pi­jam kawy, więc co mia­ła­bym wam za­pro­po­no­wać, sko­ro mam tyl­ko her­ba­tę?

– To może war­to ku­pić kawę dla go­ści?

– Oj tam, fa­na­be­rie – sko­men­to­wa­ła Bo­że­na i znik­nę­ła w kuch­ni.

Pola i Ja­kub zdą­ży­li uwol­nić się z kur­tek, płasz­czy, sza­li­ków, cza­pek i in­nych nie­od­łącz­nych atry­bu­tów zimy. We­szli do je­dy­ne­go w miesz­ka­niu po­ko­ju, któ­ry speł­niał jed­no­cze­śnie funk­cję sa­lo­nu i sy­pial­ni. Bo­że­na przyj­mo­wa­ła tu rów­nież go­ści.

– Czuj­cie się jak u sie­bie – rzu­ci­ła z kuch­ni.

Uwa­ga wbrew po­zo­rom traf­na – to Mar­kow­scy byli praw­ny­mi wła­ści­cie­la­mi nie­ru­cho­mo­ści. W ra­mach nie­zro­zu­mia­łe­go dla ni­ko­go przy­pły­wu czło­wie­czeń­stwa mat­ka za­pro­po­no­wa­ła im, aby wpro­wa­dzi­li się do jej trzy­po­ko­jo­we­go miesz­ka­nia, a ona zde­cy­do­wa­ła się za­miesz­kać w ka­wa­ler­ce, któ­rą Pola i Ja­kub ku­pi­li na kre­dyt jesz­cze przed ślu­bem. A wła­ści­wie – Ja­kub ku­pił, gdyż do­cho­dy Poli były dla ban­ku nie­wia­ry­god­ne i nie mo­gła zo­stać na­wet współ­kre­dy­to­bior­cą. Ni­ko­go nie in­te­re­so­wał plik umów cy­wil­no-praw­nych, któ­re przy­nio­sła w to­reb­ce ze skó­ry eko­lo­gicz­nej.

Zgo­dzi­li się na pro­po­zy­cję Bo­że­ny, cho­ciaż Pola co­raz czę­ściej tego ża­ło­wa­ła i do­cho­dzi­ła do wnio­sku, że wo­la­ła­by miesz­kać w ka­wa­ler­ce, niż zno­sić hu­mo­ry mat­ki, prze­ko­na­nej o na­leż­nej jej do­zgon­nej wdzięcz­no­ści ze stro­ny cór­ki i zię­cia.

– No, sia­daj­cie – po­wie­dzia­ła, nio­sąc tacę z wy­pie­ka­mi z lo­kal­nej cu­kier­ni. Pola była pew­na po­cho­dze­nia cia­sta – mat­ka nie­na­wi­dzi­ła wszyst­kie­go, co wią­za­ło się z go­to­wa­niem i pie­cze­niem.

Po­słusz­nie usie­dli przy sto­le, a Bo­że­na za­wzię­cie zmie­nia­ła ka­na­ły w te­le­wi­zo­rze.

– Tyle pła­cę za te­le­wi­zję, a jak zwy­kle nie ma nic cie­ka­we­go… – stwier­dzi­ła w koń­cu zre­zy­gno­wa­na.

– Nie mu­si­my oglą­dać te­le­wi­zji – za­uwa­ży­ła Pola. – Mo­że­my po pro­stu po­roz­ma­wiać.

– Lu­bię, jak coś się dzie­je.

– Prze­cież dzie­je się – zi­ry­to­wa­ła się cór­ka. – Od­wie­dzi­li­śmy cię.

Bo­że­na przez chwi­lę zda­wa­ła się za­gu­bio­na, jed­nak szyb­ko otrzą­snę­ła się z szo­ku spo­wo­do­wa­ne­go uwa­gą cór­ki.

– No wła­śnie! – zre­flek­to­wa­ła się. – To już dwa­dzie­ścia osiem lat, sama nie wiem, kie­dy ten czas mi­nął.

Za­pa­dła ci­sza prze­ry­wa­na gło­śny­mi ude­rza­nia­mi ze­ga­ra. Mat­ka Poli wie­dzia­ła, że oto nad­szedł mo­ment, w któ­rym po­win­na zło­żyć cór­ce ży­cze­nia, ale, no cóż, nie była w tym mi­strzem. Praw­dę mó­wiąc, ta­kie sy­tu­acje wy­wo­ły­wa­ły w niej lęk. Nie lu­bi­ła zbli­żać się do lu­dzi bar­dziej, niż to ko­niecz­ne, na­wet je­śli cho­dzi­ło o wła­sną cór­kę. Skła­da­nie ży­czeń uro­dzi­no­wych czy wrę­cza­nie pre­zen­tów za­wsze ją stre­so­wa­ło.

– Ko­cha­ni, mam na­dzie­ję, że w przy­szłym roku uro­dzi­ny Poli bę­dzie­my ob­cho­dzić w po­więk­szo­nym skła­dzie… – rzu­ci­ła, wrę­cza­jąc cór­ce ko­per­tę. – Pro­szę, kup so­bie coś ode mnie. Ni­g­dy nie lu­bi­łam wy­bie­rać pre­zen­tów, sama wiesz naj­le­piej, cze­go po­trze­bu­jesz, bar­dziej przy­da­dzą ci się pie­nią­dze.

– Dzię­ku­ję – po­wie­dzia­ła Pola.

– Kie­dy ja by­łam w two­im wie­ku, ty mia­łaś już pięć lat – skon­sta­to­wa­ła Bo­że­na.

– Tak, mamo, pa­mię­tam.

– Ko­cha­ni – zwró­ci­ła się bez­po­śred­nio do cór­ki i zię­cia, a Pola za­uwa­ży­ła, że na­wet tak zwy­czaj­ne sło­wo jak „ko­cha­ni” brzmi w jej ustach sztucz­nie. – Ja wiem, że mło­dzi lu­dzie dzi­siaj ina­czej my­ślą o ży­ciu i uwa­ża­ją, że na wszyst­ko mają czas… Ka­rie­ra, po­dró­że, czy co tam so­bie wy­my­śli­cie… Ale przy­cho­dzi w ży­ciu czło­wie­ka taki mo­ment, że po­wi­nien za­cząć my­śleć o dziec­ku.

– Ależ oczy­wi­ście, że my­śli­my o dziec­ku – pod­ję­ła Pola, lecz wi­dząc peł­ną na­dziei twarz mat­ki, do­da­ła szyb­ko: – Ale jesz­cze nie te­raz.

– A kie­dy? – za­py­ta­ła znie­cier­pli­wio­na Bo­że­na. – Masz dwa­dzie­ścia osiem lat, Kuba za­raz skoń­czy trzy­dzie­ści…

– Ja­kub – prze­rwa­ła jej cór­ka. – Wiesz, że Ja­kub nie lubi, kie­dy ktoś zwra­ca się do nie­go per Kuba.

Mat­ka prych­nę­ła gło­śno, da­jąc wy­raz temu, co my­śli na te­mat fa­na­be­rii zię­cia.

– Nie­waż­ne – po­wie­dzia­ła. – Uwa­żam, że to naj­wyż­szy czas na dziec­ko.

– Po­zwól, że my o tym za­de­cy­du­je­my – za­su­ge­ro­wa­ła Pola.

– Ale ty nie masz naj­mniej­sze­go po­ję­cia o ży­ciu! – za­pro­te­sto­wa­ła Bo­że­na. – Two­ja… two­ja pra­ca jest tego naj­lep­szym przy­kła­dem.

Spo­sób, w jaki wy­po­wie­dzia­ła sło­wo „pra­ca”, był okrop­ny. Ja­kub za­zwy­czaj nie wtrą­cał się w słow­ne po­tycz­ki mię­dzy żoną a te­ścio­wą, jed­nak tym ra­zem po­czuł, że musi za­re­ago­wać.

– Pola do­sko­na­le so­bie ra­dzi – wtrą­cił. – Świet­nie za­ra­bia, zle­ce­nio­daw­cy ją chwa­lą…

– Te­raz ją chwa­lą! – zde­ner­wo­wa­ła się mat­ka. – Dziś do­brze za­ra­bia, a ju­tro zle­ce­nia mogą się skoń­czyć i z czym zo­sta­nie?

– Nie są­dzę, prze­cież pra­cu­je w ta­kim try­bie od kil­ku lat i przez cały czas sprze­da­je swo­je tek­sty – za­uwa­żył przy­tom­nie Ja­kub.

– To pra­ca do­bra dla stu­dent­ki, a nie do­ro­słej ko­bie­ty, któ­ra trzeź­wo pa­trzy na ży­cie. – Bo­że­na nie mo­gła zgo­dzić się z ar­gu­men­ta­mi zię­cia.

– Pola pi­sze książ­kę – do­dał.

– Oglą­da­łam ostat­nio w te­le­wi­zji pro­gram o pi­sa­rzach – za­re­ago­wa­ła na­tych­miast te­ścio­wa. – Wiesz, jak mar­nie za­ra­bia­ją? Prze­cież z tego nie da się wy­żyć…

– Dość tego – prze­rwa­ła jej Pola, wy­raź­nie już wście­kła. – Zda­ję so­bie spra­wę, że uwa­żasz mnie za nie­udacz­ni­ka, ale po­zwól, że prze­ży­ję ży­cie na włas­nych wa­run­kach.

– Prze­cież nie po­wie­dzia­łam, że uwa­żam cię za nie­udacz­ni­ka! – za­pro­te­sto­wa­ła mat­ka. – Po pro­stu chcę, że­byś była szczę­śli­wa i nie mu­sia­ła mar­twić się o przy­szłość.

– Nie mu­szę się mar­twić – za­uwa­ży­ła. – Mam sta­ły do­chód, je­stem nie­za­leż­na fi­nan­so­wo, poza tym Ja­kub cał­kiem nie­źle za­ra­bia.

– Dziec­ko, nie mo­żesz być uza­leż­nio­na od męż­czy­zny – Bo­że­na nie za­mie­rza­ła od­pu­ścić. – Na­wet ta­kie­go wspa­nia­łe­go, jak Kuba.

– Ja­kub.

– Na­wet ta­kie­go wspa­nia­łe­go, jak Ja­kub. – W gło­sie mat­ki na­ra­sta­ła złość. – Po pro­stu nie mo­żesz! Ja by­łam za­leż­na od two­je­go ojca i sama wiesz, jak póź­niej było nam cięż­ko…

– Ale ja to nie ty. – Kon­flikt na­ra­stał, a prze­ra­żo­ny Ja­kub upar­cie sta­rał się tego nie za­uwa­żać. Znał żonę i te­ścio­wą. Po­krzy­czą na sie­bie, po­złosz­czą, a ju­tro Pola za­dzwo­ni do mat­ki, nie mo­gąc się zde­cy­do­wać, jaki ma­ka­ron ugo­to­wać do zupy. Le­piej było po­zo­stać neu­tral­nym.

– Oczy­wi­ście, że nie – prych­nę­ła Bo­że­na. – Po­wie­dzia­łam ci prze­cież, że ja w two­im wie­ku już daw­no by­łam mat­ką i kom­plet­nie nie ro­zu­miem two­je­go upo­ru. Z roku na rok co­raz trud­niej bę­dzie ci zajść w cią­żę. Poza tym… – prze­łknę­ła gło­śno śli­nę, gdyż sło­wo, któ­re wła­śnie za­mie­rza­ła wy­po­wie­dzieć do­słow­nie nie chcia­ło przejść jej przez gar­dło. – Poza tym an­ty­kon­cep­cja jest grze­chem! Je­ste­ście mał­żeń­stwem od trzech lat, a na­dal nie ma­cie dzie­ci. Czy wy so­bie wy­obra­ża­cie, jak pa­trzą na mnie są­siad­ki i lu­dzie z pa­ra­fii, kie­dy mu­szę im tłu­ma­czyć, dla­cze­go jesz­cze nie je­stem bab­cią?

– A co to ob­cho­dzi two­je są­siad­ki i lu­dzi z pa­ra­fii? – obu­rzy­ła się Pola.

– Jak to co? – te­raz z ko­lei zdzi­wi­ła się mat­ka. – Mał­żeń­stwo, któ­re nie ma dzie­ci jest… nie­pro­duk­tyw­ne.

– Nie­pro­duk­tyw­ne – po­wtó­rzy­ła mło­da ko­bie­ta, wście­kła jak osa. – Na­dal nie ro­zu­miem, dla­cze­go na­szym mał­żeń­stwem in­te­re­su­ją się…

– Bo to grzech! – prze­rwa­ła jej Bo­że­na. – Tak samo jak in vi­tro, do któ­re­go to wszyst­ko nie­chyb­nie pro­wa­dzi!

Ja­kub pod­niósł wzrok znad ta­le­rza. Na­wet on nie był w sta­nie po­jąć toku ro­zu­mo­wa­nia te­ścio­wej. Płyn­nie oraz bły­ska­wicz­nie prze­szła z te­ma­tu nie­pro­duk­tyw­ne­go, po­zba­wio­ne­go chę­ci na po­sia­da­nie po­tom­stwa mał­żeń­stwa do in vi­tro. Pola była w nie­co lep­szej sy­tu­acji, wszak wy­cho­wa­ła się w domu tej ko­bie­ty i z pew­no­ścią nie­co le­piej zna­ła wła­sną mat­kę, lecz ona rów­nież zda­wa­ła się nie ro­zu­mieć, o co może cho­dzić Bo­że­nie.

– Ja­kie­go in vi­tro? – za­py­ta­ła, bled­nąc. – O czym ty mó­wisz?

– Jak to o czym? – Mat­ka chy­ba tyl­ko cze­ka­ła na moż­li­wość wy­gło­sze­nia ty­ra­dy. – Ksiądz mó­wił w nie­dzie­lę w ko­ście­le, że za­ży­wa­nie tych, no… ta­ble­tek an­ty­kon­cep­cyj­nych sie­je za­męt w or­ga­ni­zmie ko­bie­ty i pro­wa­dzi do bez­płod­no­ści. Poza tym z wie­kiem dra­stycz­nie ma­le­je szan­sa na zaj­ście w cią­żę oraz uro­dze­nie zdro­we­go dziec­ka. A ty, moja dro­ga – wy­mie­rzy­ła gru­by pa­lec w cór­kę – masz już dwa­dzie­ścia osiem lat i twój czas nie­dłu­go się skoń­czy. I my­ślisz, dziec­ko, że co ci wte­dy zo­sta­nie? Wte­dy na­wet świę­ty Boże nie po­mo­że, a in vi­tro to grzech!

Pola onie­mia­ła, ale szyb­ko od­zy­ska­ła re­zon i ro­ze­śmia­ła się gło­śno.

– Cie­ka­we, co twój ksiądz i lu­dzie z pa­ra­fii są­dzą o roz­wo­dzie. Prze­cież to też grzech – za­uwa­ży­ła ką­śli­wie.

– Twój oj­ciec i ja ni­g­dy się nie roz­wie­dli­śmy – oznaj­mi­ła sta­now­czo Bo­że­na, obu­rzo­na uwa­gą cór­ki.

– Och, tak? – syk­nę­ła Pola sar­ka­stycz­nie. – Rze­czy­wi­ście, nie roz­wie­dli­ście się, ale po­myśl­my, hm… Od ilu lat go nie wi­dzia­łaś? Od dwu­dzie­stu? Od dwu­dzie­stu pię­ciu?

– Od dwu­dzie­stu trzech – Bo­że­na prze­łknę­ła głoś­no śli­nę. – Nie mam so­bie w tej spra­wie nic do za­rzu­ce­nia. To on od­szedł bez sło­wa i zo­sta­wił mnie z ma­łym dziec­kiem, ja ni­g­dy nie zła­ma­łam zło­żo­nej przed Bo­giem przy­się­gi.

– Prze­cież mo­głaś uło­żyć so­bie ży­cie – za­uwa­ży­ła cór­ka.

– Nie – oznaj­mi­ła sta­now­czo mat­ka. – Nie mo­głam. Przy­się­ga­łam przed Bo­giem, że… do­pó­ki śmierć nas nie roz­łą­czy… a co Bóg złą­czył, czło­wiek niech nie roz­dzie­la.

– Ale on od­szedł – przy­po­mnia­ła jej Pola, gdyż tam­ta zda­wa­ła się o tym nie pa­mię­tać.

Ja­kub od­wró­cił wzrok. Roz­mo­wa, któ­rej stał się świad­kiem, za­czy­na­ła go prze­ra­stać. Nie lu­bił mó­wić o swo­ich pry­wat­nych spra­wach, a co do­pie­ro słu­chać o szcze­gó­łach ży­cia te­ścio­wej. Zdzi­wi­ła go ta wy­mia­na zdań, gdyż za­zwy­czaj pa­nie nie wra­ca­ły do wy­da­rzeń sprzed po­nad dwóch de­kad.

– Od­szedł, ale nie prze­stał być moim mę­żem – usły­szał nie­co nie­pew­ny głos te­ścio­wej. Spu­ścił gło­wę. Czuł się nie­swo­jo.

– Prze­cież to głu­po­ta – sko­men­to­wa­ła Pola. – Ale, oczy­wi­ście, to two­je ży­cie i nie będę tego ko­men­to­wać, bo w prze­ci­wień­stwie do cie­bie, mamo, ja sza­nu­ję two­je zda­nie.

Uwa­ga cór­ki spra­wi­ła, że do gło­su znów do­szła daw­na Bo­że­na.

– Tu nie cho­dzi o sza­cu­nek czy jego brak – sko­men­to­wa­ła. – Co się sta­ło, to się nie od­sta­nie, ale chcia­ła­bym do­cze­kać się wnu­ków!

– Mamo, do­cze­kasz się – wtrą­cił Ja­kub. Wciąż z wiel­ką trud­no­ścią przy­cho­dzi­ło mu na­zy­wa­nie ko­go­kol­wiek „mamą”, ale z mie­sią­ca na mie­siąc było mu co­raz ła­twiej. Ro­bił to au­to­ma­tycz­nie, nie za­sta­na­wia­jąc się nad sen­sem wy­po­wia­da­nych słów. – Po pro­stu… bez po­śpie­chu. To waż­na de­cy­zja, któ­ra zmie­ni na­sze ży­cie i z pew­no­ścią wkrót­ce za­cznie­my o tym po­waż­nie my­śleć. To nie tak, że w ogó­le nie chce­my mieć dziec­ka, tyl­ko… jesz­cze mamy czas.

Bo­że­na mach­nę­ła ręką. Chy­ba nie za­mie­rza­ła dys­ku­to­wać z zię­ciem tak za­pal­czy­wie, jak z cór­ką, bo nie­co spu­ści­ła z tonu.

– Dzie­ci, kie­dy wła­śnie o to cho­dzi, że nie ma­cie cza­su – bia­do­li­ła. – Tyle się te­raz sły­szy o róż­nych tra­ge­diach, cho­rych dzie­ciach, kie­dyś tego nie było! My­śli­cie, że skąd się to bie­rze? – za­py­ta­ła, po czym od­po­wie­dzia­ła so­bie sama. – Ano wła­śnie stąd, że mło­dzi lu­dzie pod­cho­dzą do tego tak lek­ko, jak wy! „Mamy czas”, po­wta­rza­ją i ły­ka­ją te… te dia­bel­skie ta­blet­ki.

– Te „dia­bel­skie ta­blet­ki” zna­czą­co pod­nio­sły kom­fort ży­cia ko­biet – Pola nie mo­gła po­wstrzy­mać się od ko­men­ta­rza. Uda­wa­ła, że nie za­uwa­ża zna­czą­ce­go spoj­rze­nia Ja­ku­ba. – Dzię­ki tym „dia­bel­skim ta­blet­kom” ko­bie­ty nie wy­krwa­wia­ją się na śmierć pod­czas ko­lej­ne­go po­ro­du i same mogą zde­cy­do­wać, czy w ogó­le i ile pra­gną mieć dzie­ci. Dzię­ki tym „dia­bel­skim ta­blet­kom” w do­mach dziec­ka jest mniej nie­chcia­nych, po­rzu­co­nych no­wo­rod­ków, nie mó­wiąc już o tych, któ­re mat­ki za­bi­ły za­raz po po­ro­dzie albo zo­sta­wi­ły na pew­ną śmierć w śmiet­ni­ku lub in­nym bar­ba­rzyń­skim miej­scu.

– Pola, daj spo­kój – prze­rwał jej Ja­kub, kie­dy w koń­cu zro­zu­miał, że żona nie wi­dzi lub nie chce wi­dzieć wy­sy­ła­nych przez nie­go dys­kret­nych sy­gna­łów. – Każ­dy ma pra­wo do wła­sne­go zda­nia.

– Oczy­wi­ście – po­twier­dzi­ła. – Ale nikt nie ma pra­wa dyk­to­wać mi je­dy­nej słusz­nej opi­nii na­rzu­co­nej przez za­co­fa­ną in­sty­tu­cję, któ­ra nie za­uwa­ży­ła, że od śre­dnio­wie­cza nie­co zmie­ni­ły się re­alia, więc na­le­ża­ło­by zak­tu­ali­zo­wać swo­je po­glą­dy. Ja­kub, my­ślę, że zja­dłam już do­sta­tecz­nie dużo cia­sta, jest mi za słod­ko – zwró­ci­ła się do męża. – Wy­cho­dzi­my.

Bo­że­na chy­ba za­mie­rza­ła pro­te­sto­wać, jed­nak wi­dząc opór cór­ki, zre­zy­gno­wa­ła. Pola od­ru­cho­wo chcia­ła scho­wać ko­per­tę, któ­rą wciąż trzy­ma­ła w dło­ni, ale w ostat­niej chwi­li zre­zy­gno­wa­ła i po­ło­ży­ła ją osten­ta­cyj­nie na sto­le. Nie za­mie­rza­ła przyj­mo­wać żad­nych pre­zen­tów od mat­ki. Już nie!

* * *

Pro­wa­dził w mil­cze­niu, a Pola rów­nież nie była zbyt sko­ra do roz­mów. Obo­je ana­li­zo­wa­li w my­ślach za­ist­nia­łą sy­tu­ację i za­ostrze­nie kon­flik­tu. Ja­kub wie­dział, że re­la­cje uko­cha­nej z jej wła­sną mamą są, de­li­kat­nie mó­wiąc, skom­pli­ko­wa­ne. Wraz z upły­wem cza­su od­da­li­ły się od sie­bie jesz­cze bar­dziej. Dziw­na to była więź. Z jed­nej stro­ny ska­ka­ły so­bie do oczu przy każ­dej nada­rza­ją­cej się oka­zji, nie prze­ja­wia­ły żad­nych cie­plej­szych uczuć, z dru­giej jed­nak – nie po­tra­fi­ły bez sie­bie żyć.

– Wiem, co chcesz po­wie­dzieć. – Pola prze­rwa­ła ci­szę.

– Nie za­mie­rzam nic mó­wić – za­prze­czył. – Po pro­stu…

– Po pro­stu wy­rzuć to z sie­bie.

– Prze­by­wa­nie w to­wa­rzy­stwie two­jej mat­ki jest po­nad moje siły. A kie­dy ty je­steś z nią w jed­nym po­ko­ju… to mnie prze­ra­sta.

– Wiem, prze­pra­szam. – Spu­ści­ła ze wsty­dem gło­wę. – Pró­bo­wa­łam, chcia­łam, żeby było nor­mal­nie, ale ona… Cho­le­ra no, nie po­tra­fię! My­śla­łam, że już się z tym upo­ra­łam i zo­sta­wi­łam to wszyst­ko za sobą, ale jed­nak nie. Kie­dy tyl­ko pró­bu­ję żyć z nią nor­mal­nie, w zgo­dzie, ona wy­jeż­dża z tymi mą­droś­cia­mi i sta­ra się uło­żyć moje ży­cie we­dle swo­je­go sce­na­riu­sza.

– Mu­sisz ja­sno po­sta­wić gra­ni­ce – za­uwa­żył Ja­kub.

– A co to niby we­dług cie­bie było? – rzu­ci­ła, po czym szyb­ko się zre­flek­to­wa­ła. – Wy­bacz, ko­cha­nie, nie po­win­nam od­re­ago­wy­wać na to­bie stre­sów wy­ni­ka­ją­cych z trud­nych re­la­cji, ja­kie łą­czą mnie z mat­ką.

– Daj spo­kój, ni­cze­go na mnie nie od­re­ago­wu­jesz. Swo­ją dro­gą, po­dzi­wiam cię.

– Mnie? – zdzi­wi­ła się. – A to niby dla­cze­go?

– Wy­obra­żam so­bie, jak wy­glą­da­ło dzie­ciń­stwo spę­dzo­ne z two­ją mat­ką.

– Z pew­no­ścią ty mia­łeś ła­twiej.

– Z pew­no­ścią – po­wtó­rzył Ja­kub z nutą smut­ku w gło­sie.

Pola po­czu­ła złość. Złość na samą sie­bie. Prze­cież wie­dzia­ła, że pierw­sze lata ży­cia Ja­ku­ba na­zna­czo­ne były ro­dzin­ną tra­ge­dią. Zna­ła jego hi­sto­rię. Jak mo­gła być tak nie­roz­sąd­na i rzu­cić nie­prze­my­śla­ną uwa­gę?

– Prze­pra­szam – zre­flek­to­wa­ła się. – Nie to mia­łam na my­śli… To zna­czy… Cho­le­ra! Cho­dzi­ło mi o to, że two­ja bab­cia jest cu­dow­nym czło­wie­kiem i z pew­no­ścią mile wspo­mi­nasz czas spę­dzo­ny w jej domu.

– Masz ra­cję – Ja­kub za­koń­czył te­mat. – Do­brze, że wspo­mnia­łaś o bab­ci. Dzwo­ni­ła do mnie, kie­dy by­li­śmy u two­jej mat­ki, ale nie mo­głem ode­brać. Od­dzwo­nisz może do niej i za­py­tasz, o co cho­dzi­ło?

– Z przy­jem­no­ścią!

Pola uwiel­bia­ła bab­cię Ja­ku­ba. Sta­rusz­ka była peł­ną cie­pła i we­wnętrz­nej har­mo­nii, prze­mi­łą oso­bą. Już ja­kiś czas temu skoń­czy­ła osiem­dzie­siąt lat, ale Pola mia­ła na­dzie­ję, że bę­dzie żyć co naj­mniej sto. Na­wet nie chcia­ła my­śleć, jak czuł­by się Ja­kub, gdy­by stra­cił uko­cha­ną bab­cię.

Wy­bra­ła nu­mer i cze­ka­ła na po­łą­cze­nie. Po kil­ku sy­gna­łach w słu­chaw­ce roz­legł się cie­pły głos bab­ci Anie­li.

– Anie­la Zbo­row­ska przy te­le­fo­nie, słu­cham?

Jako kul­tu­ral­na star­sza pani za­wsze od­bie­ra­ła te­le­fon w ten spo­sób.

– Dzień do­bry bab­ciu, Pola z tej stro­ny. Dzwo­ni­łaś do Ja­ku­ba, a aku­rat by­li­śmy za­ję­ci i nie mógł roz­ma­wiać…

– Po­lecz­ko, dzień do­bry! – ucie­szy­ła się sta­rusz­ka, a Poli od razu zro­bi­ło się cie­plej na ser­cu. – Dzie­ci­no, skoń­czy­ła mi się umo­wa na te­le­fon, wy­sła­li mi nowy apa­rat i nie po­tra­fię z nie­go ko­rzy­stać, a tyl­ko nu­mer Kuby znam na pa­mięć. – Bab­cia Anie­la była je­dy­ną oso­bą, któ­ra mo­gła zwra­cać się do Ja­ku­ba skró­co­ną wer­sją imie­nia. – A ja chcia­łam ci dziec­ko zło­żyć ży­cze­nia uro­dzi­no­we!

– Dzię­ku­ję, bab­ciu, że pa­mię­ta­łaś – Pola uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko.

– A jak­że mo­gła­bym za­po­mnieć! Toż tyl­ko dwo­je wnu­cząt mam, Kubę i cie­bie. O czym in­nym mia­ła­bym pa­mię­tać? A taka sta­ra jesz­cze nie je­stem, żeby o ta­kim waż­nym dniu za­po­mnieć.

– Gdzież­bym śmia­ła tak po­wie­dzieć! – za­pro­te­sto­wa­ła Pola.

– Ko­cha­nie, ży­czę ci speł­nie­nia ma­rzeń – kon­ty­nu­owa­ła tym­cza­sem bab­cia Anie­la. – Two­ich ma­rzeń, a nie pra­gnień in­nych lu­dzi! Obyś za­wsze po­zo­sta­ła sobą i dą­ży­ła do re­ali­za­cji swo­ich pla­nów. No, i mam na­dzie­ję, że już wkrót­ce będę mo­gła ku­pić u nas w księ­gar­ni two­ją po­wieść…

– Bab­ciu – za­śmia­ła się Pola. – Tro­chę mi jesz­cze zo­sta­ło do na­pi­sa­nia, a z tego, co wiem, na od­po­wiedź z wy­daw­nic­twa cze­ka się kil­ka mie­się­cy, więc to chy­ba nie bę­dzie „wkrót­ce”.

– Nie­waż­ne kie­dy. Ja cier­pli­wie po­cze­kam, bo wie­rzę w cie­bie, dziec­ko dro­gie. Do­brze sły­szę, że je­dziesz sa­mo­cho­dem?

– Do­brze, do­brze – po­twier­dzi­ła. – Ja­kub pro­wa­dzi, więc bez obaw. Już je­ste­śmy pra­wie pod do­mem, by­li­śmy u mo­jej mamy.

– Nie idzie­cie gdzieś za­sza­leć?.

– Zo­sta­je­my w domu. Chce­my spę­dzić wie­czór tyl­ko we dwo­je.

– A pew­nie. Kie­dy przy­je­dzie­cie mnie od­wie­dzić?

– Ja­kub bę­dzie miał te­raz mnó­stwo pra­cy, ale może ja wpa­dła­bym w któ­ryś dzień?

– Świet­nie, za­pra­szam. Tyl­ko daj znać wcze­śniej, to na­sma­żę two­ich ulu­bio­nych plac­ków ziem­nia­cza­nych.

– Dzię­ku­ję, bab­ciu – uśmiech­nę­ła się Pola. – Usta­lę z Ja­ku­bem, kie­dy mógł­by zo­sta­wić mi sa­mo­chód i za­dzwo­nię do cie­bie.

– W po­rząd­ku, baw­cie się do­brze, ko­cha­ni.

Pola się roz­łą­czy­ła. Po­my­śla­ła, że ze stro­ny bab­ci Ja­ku­ba, z któ­rą w ża­den spo­sób nie była spo­krew­nio­na, otrzy­ma­ła wię­cej cie­pła niż od ro­dzo­nej mat­ki.

* * *

– Może jesz­cze wina? – za­py­tał Ja­kub. Był w zde­cy­do­wa­nie lep­szym sta­nie niż Pola, któ­ra zdą­ży­ła się już nie­źle upić, ale i tak na pro­po­zy­cję męża za­re­ago­wa­ła en­tu­zja­stycz­nie. Ju­tro za­pew­ne za­pła­ci wy­so­ką cenę za brak umia­ru, ale tego wie­czo­ru nie za­przą­ta­ła so­bie tym gło­wy. Ba­wi­li się świet­nie, oglą­da­jąc sta­re ko­me­die i za­śmie­wa­li się do łez. Na­wet nie zo­rien­to­wa­li się, kie­dy opróż­ni­li dwie bu­tel­ki.

Ja­kub ze sku­pio­ną miną po­dej­mo­wał usil­ne pró­by na­peł­nie­nia kie­lisz­ka żony czer­wo­nym trun­kiem, jed­nak nic z tego – bu­tel­ka była pu­sta.

– Skoń­czy­ło się – za­uwa­żył zdzi­wio­ny.

– Jak to…? – spoj­rza­ła na nie­go nie­przy­tom­nie. – Szu­ge­ru­jesz, że… wy­pi­liśś­śmy… – po­li­czy­ła szyb­ko w my­ślach – czczy li­try wina?

– Bio­rąc pod uwa­gę, że mie­li­śmy dwie pół­to­ra­li­tro­we bu­tel­ki, to tak.

– O kur­de – Pola gło­śno czknę­ła. – Ale będę mieć ju­tro kasa…

– Co bę­dziesz mieć?

– No, prze­cież mó­wię, że kasa!

– Chy­ba kaca – za­chi­cho­tał. – Iść jesz­cze do skle­pu?

– A nie mamy już nic w domu?

– To było ostat­nie.

Pola nie mia­ła ocho­ty koń­czyć jesz­cze im­pre­zy, jed­nak z uwa­gi na jej stan ist­nia­ło wy­so­kie praw­do­po­do­bień­stwo, że za­nim Ja­kub do­trze do skle­pu noc­ne­go na dru­gim osie­dlu, a po­tem z nie­go wró­ci, ona daw­no uśnie na ka­na­pie. Po­sta­no­wi­li więc do­koń­czyć oglą­da­nie fil­mu bez „win­ne­go” wspo­ma­ga­nia. I tak wy­pi­li już całe mnó­stwo, na­stęp­ne­go dnia naj­praw­do­po­dob­niej cze­kał ich cięż­ki po­ra­nek.

Wtu­li­ła się moc­no w męża, a Ja­kub czu­le po­gła­skał ją po wło­sach, któ­re w ubie­głym mie­sią­cu prze­far­bo­wa­ła na blond. Za­wsze mia­ła ciem­ne, więc, kie­dy wró­ci­ła od fry­zje­ra, onie­miał. Nie dla­te­go, że wy­glą­da­ła źle. Ba! Wy­glą­da­ła bo­sko. Po pro­stu zdzi­wi­ła go zmia­na, na jaką się zde­cy­do­wa­ła. Choć to w za­sa­dzie było nie­moż­li­we, te­raz po­do­ba­ła mu się jesz­cze bar­dziej.

Pola prze­cią­gnę­ła się, co w Ja­ku­bie obu­dzi­ło ero­tycz­ne fan­ta­zje. Za­nim zdą­żył się zo­rien­to­wać, ca­ło­wa­li się już na­mięt­nie, zrzu­ca­jąc z sie­bie ubra­nia. Jęk­nę­ła gło­śno, kie­dy, ssąc su­tek, po­zwo­lił so­bie na wię­cej i de­li­kat­nie go przy­gryzł. Do­tknął jej ko­bie­co­ści i prze­ko­nał się, że ona, tak jak i on już wcze­śniej, była go­to­wa.

– Cze­kaj, mu­szę za­ło­żyć pre­zer­wa­ty­wę – wy­sa­pał po­mię­dzy jed­nym a dru­gim po­ca­łun­kiem.

– Nie od­chodź – po­pro­si­ła bła­gal­nie. – Nie te­raz, nie każ mi cze­kać… Ten je­den, je­dy­ny raz mo­że­my so­bie od­pu­ścić.2.

OD KIL­KU MI­NUT WPA­TRY­WA­ŁA SIĘ UPAR­CIE W DWIE GRU­BE NIE­BIE­SKIE KRE­SKI. Co ja­kiś czas od­ry­wa­ła od nich wzrok, aby jesz­cze raz do­kład­nie prze­stu­dio­wać ulot­kę. Je­śli na­gle nie stra­ci­ła zdol­noś­ci ja­sne­go my­śle­nia oraz czy­ta­nia ze zro­zu­mie­niem, co w su­mie też bra­ła pod uwa­gę, to była w cią­ży. Przy­naj­mniej tak wy­czy­ta­ła w ulot­ce do­łą­czo­nej do te­stu.

Jaki pro­cent wia­ry­god­no­ści może mieć taki test? Dzie­więć­dzie­siąt? Dzie­więć­dzie­siąt pięć? Dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć koma dzie­więć? Bo prze­cież nie sto! Pa­mię­ta­ła do­sko­na­le hi­sto­rię ko­le­żan­ki, któ­ra w dru­giej kla­sie li­ceum po­in­for­mo­wa­ła chło­pa­ka, ro­dzi­ców i po­ten­cjal­nych te­ściów o po­zy­tyw­nym wy­ni­ku te­stu cią­żo­we­go, po czym oka­za­ło się, że w cią­ży wca­le nie była. Kie­dy to się wy­da­rzy­ło? Dzie­sięć, je­de­na­ście lat temu? Cie­ka­we, czy od tego cza­su udo­sko­na­li­li te te­sty.

Roz­wią­za­nie na­su­wa­ło się samo. Mu­sia­ła po­wtó­rzyć test, naj­le­piej kil­ka razy, aby zy­skać pew­ność. Jed­nym ru­chem pod­cią­gnę­ła majt­ki i spodnie, spu­ści­ła wodę w to­a­le­cie i wy­bie­gła z ła­zien­ki. Zła­pa­ła to­reb­kę, na­rzu­ci­ła płaszcz, na­cią­gnę­ła ko­za­ki i wy­szła z domu, gło­śno trza­ska­jąc drzwia­mi. Ręce jej się trzę­sły, przez gło­wę prze­la­ty­wa­ło wie­le my­śli, a wszyst­kie łą­czył wspól­ny mia­now­nik: dziec­ko. Małe, czer­wo­ne, po­marsz­czo­ne, nowo na­ro­dzo­ne dziec­ko kon­tra Pola. Roz­trze­pa­na, bez sta­łej pra­cy i − no cóż, lata spę­dzo­ne w ro­dzin­nym domu utwier­dzi­ły ją w tym prze­ko­na­niu – bez­na­dziej­na.

– Po­pro­szę trzy te­sty cią­żo­we – wy­rzu­ci­ła z sie­bie jed­nym tchem, kie­dy do­tar­ła do osie­dlo­wej ap­te­ki i w koń­cu do­pcha­ła się do okien­ka.

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: