Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Starzy przyjaciele - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
27 marca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Starzy przyjaciele - ebook

Piękna opowieść o wieloletniej przyjaźni, pasji i przemijaniu

Marc, Mateu, Lidia, Ada i Santi, którzy poznali się w Akademii Sztuki, wyruszają w wyprawę do Paryża. Ich celem jest wystawa prac Paula Gaugina. Krótki wypad do stolicy Francji daje początek niezwykłej przyjaźni na resztę ich życia.

Tworzą zgraną paczkę ludzi, którzy mają wspólną pasję. Dzielą ze sobą radosne i trudne chwile, razem przeżywają zawody i uniesienia.

Jednak lata młodości i beztroskiej wolności szybko mijają. Starzy przyjaciele muszą zmierzyć się z życiem, zachowując w sercach prawdę o sobie i innych.

__

O autorce

SÍLVIA SOLER – urodziła się w 1961 roku w Figueras w Katalonii. Jest dziennikarką i pisarką, autorką trzynastu powieści. Na podstawie jej książki "39+1" powstał serial telewizyjny. Za książkę "Lato, które się zaczyna" w 2013 roku otrzymała prestiżową Nagrodę im. Ramona Llulla. Stale współpracuje z katalońskimi mediami.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66338-00-5
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ada i Mateu

A gdyby tak móc przypomnieć sobie pierwsze wrażenie, jakie wywarła na nas osoba, którą od wielu lat znamy i kochamy?

Tamtego dnia, inaugurującego nowy rok akademicki na wydziale sztuk pięknych, Mateu od razu zwrócił uwagę na Adę, dziewczynę o niezwykłych oczach. Były one jak wabik: wielkie i błyszczące, o nieokreślonym odcieniu szarości i bieli. Ich spojrzenia spotkały się zaledwie na kilka sekund, ale to wystarczyło, by wydały mu się zimne niczym srebrne łuski.

Obserwował ją potem przez chwilę z drugiego końca sali, bo oprócz jej lodowatego spojrzenia podobało mu się w niej wszystko. Przyglądał jej się otwarcie, z uporczywością domagającą się odpowiedzi – odrzucenia lub wzajemności – ale ona zupełnie go ignorowała. Pokazywała mu dobitnie, że to namiętne spojrzenie muskające jej nagie ramiona i linię szyi aż do obojczyka zupełnie jej nie wzrusza. W rzeczywistości jednak – i Mateu zdawał sobie z tego sprawę – jego wzrok ją parzył.

Ale ona nie mogła sobie na to pozwolić, nie mogła odpowiedzieć mu wzajemnością.

Przeżyła bowiem osiemnaście lat, dziewięć miesięcy i trzy dni, czekając na tę chwilę, na rozpoczęcie studiów będących przepustką do świata dorosłych. Zaplanowała sobie zawczasu wszystko, jakby miał to być moment nadzwyczajnego doznania, w którym pewne olśniewające stworzenie da się poznać światu i znajdzie w nim swoje miejsce. Nie mogła doczekać się chwili, w której zostawi za sobą tamtą zwyczajną nastolatkę z prostej rodziny, otoczoną zewsząd lepką przeciętnością. Zrzuci ją z siebie jak wąż skórę, jak gąsienica jedwabnika zmieniająca się w motyla.

Miała jasno określony cel i kiedy tylko skończyła liceum, postanowiła zmienić swoje imię na bardziej wyrafinowane. Kazała więc swojej rodzinie i najlepszym przyjaciółkom nazywać się Adą. Żadnej Immy, nigdy więcej. Jej koleżanki przyjęły ten pomysł z entuzjazmem, a nawet niejakim podnieceniem (tak naprawdę od zawsze wiedziały, że Ada jest inna i że któregoś dnia odnajdzie swoją prawdziwą tożsamość, w której zabraknie miejsca dla ich szkoły prowadzonej przez zakonnice, dla ich robotniczej dzielnicy Sant Andreu i dla nich samych). Rodzicom jednak przychodziło to z trudem, przez całe lato nie mogli się przyzwyczaić. „Słuchaj, Immo... to znaczy, Ado” czy „Poproś Immę... przepraszam, Adę”. Jej siostra bliźniaczka wzbraniała się do samego końca i czasami, chcąc się zemścić za tę komedię, dogryzała jej: „Imma, Imma, Imma, Imma”.

Tamtego pierwszego dnia na uczelni, w tej przełomowej chwili, nowa Ada nie mogła sobie pozwolić na wymianę wymownych spojrzeń z najbardziej zaniedbanym chłopakiem w całej grupie – z ciemnymi rozczochranymi włosami zasłaniającymi mu pół twarzy i w zniszczonych sandałach – który właśnie gawędził i dzielił się papierosem z jakąś ogoloną i niechlujnie ubraną Sinead O’Connor, typową kandydatką na artystkę.

Aby nie czuć na sobie ciężaru namiętnego spojrzenia Mateu, Ada wdała się w banalną rozmowę z dziewczyną obok. Przysiadła się do niej, gdyż wyglądała na kogoś z dobrego domu: markowe dżinsy i biała bluzka o nieskazitelnym kroju, włosy w kolorze ciemnego blondu upięte w kucyk, skórzane mokasyny, dyskretne złote kolczyki. Dziewczyna – która faktycznie mieszkała w drogiej dzielnicy Barcelony – wyciągnęła do niej rękę w nietypowym dla studentów sztuk pięknych geście i powiedziała: Gloria Ponsirenes.

Ada odpowiedziała z satysfakcją: Ada Garcia-Torralba. Wymówiła te dwa słowa, jakby były jednym nazwiskiem połączonym dywizem. Wydawało jej się, że w ten sposób brzmi ono lepiej. Uśmiechnęła się, nie mogąc ukryć zadowolenia: do widzenia, nudna Immo Garcia. Dzień dobry, Ado Garcia-Torralba. Oto narodziła się gwiazda.

Wygląd Ady pasował do jej nowej tożsamości: była szczupła, miała długą szyję, wystające kości policzkowe i duże, szeroko rozstawione oczy. Tym, co wyróżniało ją z tłumu – głęboko w to wierzyła – było również nienaganne zachowanie. Na studiach Ada miała nie tylko poznać tajniki tak zwanego savoir faire, ale również nauczyć się nawiązywania kontaktów, zgromadzić wiedzę i rozwinąć swój wrodzony talent. Oczami wyobraźni widziała siebie jako pięćdziesięcioletnią elegancką kobietę z siwymi włosami i w sukience od Armaniego inaugurującą w jakiejś ekskluzywnej galerii w dzielnicy Eixample wystawę będącą podsumowaniem całej jej kariery.

W czasie pierwszego trymestru Ada i Mateu nie mieli ze sobą kontaktu. Łakome spojrzenia chłopaka stopniowo traciły na intensywności, aż w końcu zupełnie zniknęły. Mateu miał dosyć błagania o uwagę tych popielatych oczu. Na pierwszym roku było pełno dziewczyn o oczach niebieskich niczym woda w basenie, rozmarzonych, pełnych światła. Sam często stawał się obiektem zainteresowania z powodu swojej nonszalanckiej postawy i długiej ciemnej brody. Dziewczyna, która starała się upodobnić do Sinead O’Connor, towarzyszyła mu wiernie na każdym kroku i uważała, że przypominał Gustava Klimta. Nie była to prawda, ale wiedziała, że Mateu sprawia to przyjemność. A żeby zasłużyć sobie na jego uśmiech, byłaby gotowa powiedzieć, że wygląda jak brat bliźniak samego Leonarda.

Mateu nie był podobny do Klimta. Miał jednak – trzeba mu to oddać – żywe, inteligentne i przenikliwe spojrzenie, niczym Klimt, Picasso, de Renoir, Frida Kahlo czy Modigliani. I Leonardo również.

Cechował go też niski i aksamitny głos, którym perorował z pasją, zwłaszcza na tematy dotyczące sztuki. Wykładowcy chętnie go słuchali, a koledzy z grupy szanowali. Mateu wcale nie musiał odkrywać ani tworzyć siebie na nowo i to właśnie z tego powodu Ada nie darzyła go sympatią. Można by pomyśleć, że mu zwyczajnie zazdrościła, zwłaszcza jego wrodzonych zdolności przywódczych, ale chyba nie o to chodziło. Podziwiała jego żywe spojrzenie, lecz nie znosiła jego niechlujnego wyglądu.

Oboje świetnie się uczyli i często zabierali głos na zajęciach, walcząc o uwagę wykładowców. Tę rywalizację widać było szczególnie na lekcjach doktora Vegary, wybitnego antropologa, który odkrywał przed nimi zdolność człowieka do reprezentowania rzeczywistości za pomocą sztuki, i zdradzał tajniki życia egzotycznych kultur niemających kontaktu z tak zwaną cywilizacją – świata rządzonego przez szamanów, pełnego tajemnic, niecodziennych doznań i rytualnych tańców, inspirującego i ekscytującego.

Zajęcia doktora Vegary mogły przyjąć formę wykładu, w czasie którego studenci spijali mu słowa z ust, lub zamienić się niespodziewanie w ożywioną debatę na temat, dajmy na to, tego, czy sztuka może – i czy powinna – integrować wiedzę naukową z myśleniem magicznym.

Mateu, który już wtedy był zapalonym czytelnikiem umiejącym nawiązać do każdego przeczytanego dzieła, podnosił swoje silne ramię i prosił o możliwość zacytowania słów Leviego-Straussa: wszyscy wiedzą, że artysta ma w sobie zarówno coś z mędrca, jak i rzemieślnika.

Vegara kiwał głową, a Mateu uśmiechał się zadowolony i zerkał przelotnie w przeciwnym kierunku sali, gdzie wcześniej dostrzegł wyniosłą właścicielkę szarych oczu.

Ada zarzucała mu popisywanie się na zajęciach i bez przerwy podawała w wątpliwość rzeczywisty stan jego wiedzy o sztuce. Twierdziła, że jest on jednym wielkim mise en scène (i właśnie tak wymawiała te słowa, z francuskim akcentem prosto z dzielnicy Sant Andreu, wyćwiczonym na lekcjach siostry Angeli): zaniedbana i nieco za długa broda, chustki na szyi w krzykliwych kolorach – fioletowym, zielonym, czerwonym – ręcznie zawijane papierosy, wiecznie niedomknięty plecak, z którego wychylało się jakieś tomisko o teorii sztuki, ikonologii czy estetyce.

Oboje próbowali zwrócić na siebie uwagę, zdobyć przychylność wykładowcy i odpowiadać na jego pytania szybko i błyskotliwie.

Dlatego właśnie tamtego grudniowego poranka, kiedy doktor Vegara wszedł do klasy zdecydowanym krokiem i – nie siląc się nawet na „dzień dobry” – zapytał: „Kto potrafiłby mi powiedzieć coś ciekawego o Gauguinie?”, te same wewnętrzne mechanizmy uruchomiły się naraz w Adzie i Mateu i obydwoje podnieśli ręce.

– Pani w golfie... Ada, prawda?

Vegara pamiętał jej imię. Ada obrzuciła salę triumfalnym spojrzeniem, rozkoszując się tym pierwszym zwycięstwem.

– Francuski postimpresjonista. Jego malarstwo ewoluowało w kierunku syntetyzmu i symbolizmu, zwłaszcza w okresie jego pobytu na Polinezji. Jego estetyczna koncepcja wywarła silny wpływ na ekspresjonistów i fowistów.

Przerwa. Ada nabrała powietrza i wbiła spojrzenie swoich stalowych oczu w wykładowcę, który wpatrywał się w nią wyzywająco. Postanowiła ciągnąć dalej.

– Niektóre z jego najsłynniejszych dzieł to „Żółty Chrystus”, „Tahitańskie kobiety na plaży” czy „Van Gogh malujący słoneczniki”. Jego relacja z Van Goghiem...

– Dziękuję. Wysłuchajmy teraz pana Alerta.

Usiadła z wyprostowanymi plecami, tak jak wpoiły jej to zakonnice. Chciałaby coś jeszcze dodać. Przygryzła wargę, gdy zobaczyła, że spojrzenia wszystkich jej kolegów skierowały się na Mateu. On tymczasem wstał niespiesznie, jakby wcale nie miał na to ochoty. Pomyślała, że wygląda jak obdartus.

– Gauguin był dzikusem. Chciał być dzikusem! Dlatego właśnie porzucił wygodne życie, klepał biedę, znosił pogardę krytyków i publiczności... a wszystko w imię malarstwa. Bez norm społecznych czy akademickich, starając się dotrzeć do sedna. Próbował odnaleźć raj w Bretanii, na Tahiti i Martynice, udowodnić swoim europejskim przyjaciołom, białym i zamożnym, że piękno może mieć inne kształty i kolory. Jedyne, co miał, to pędzle i farby olejne, a także bezgraniczna wiara we własną twórczość. Malował samotne niebieskie drzewa skąpane w słońcu, czerwone pola, kwiaty przypominające iskry. Mawiał, że kreatywność rodzi się, gdy w duszy artysty zderzają się ekstremalne uczucia, które wybuchają niczym wulkan. Powtarzał również, że szczęśliwym jest tylko ten, kto jest wolny. I że wolności może zaznać jedynie ten, kto jest tym, czym może być, czym musi być.

W sali zapanowała wibrująca, pełna entuzjazmu cisza, na którą Ada zwróciła szczególną uwagę. Mateu usiadł w ten typowy dla siebie sposób, zginając się w pasie i pozwalając ciału opaść bezwładnie. Doktor Vegara pokiwał głową w geście widocznej aprobaty. Po chwili powiedział, że wiosną tego roku, 1989, odbędzie się w Paryżu najważniejsza wystawa dzieł Paula Gauguina w historii, z eksponatami z muzeów z całego świata. Była to wyjątkowa okazja, stwierdził wykładowca i zachęcił, żeby się na nią wybrali.

Tej nocy Ada długo nie mogła zasnąć. Nienawidziła samej siebie. Rozpamiętywała swoją wypowiedź o Gauguinie na poziomie przeciętnego licealisty. Tę wyklepaną formułkę z encyklopedii. Tę beznadziejną odpowiedź na pytanie doktora Vegary. Zaprzepaściła swoją pierwszą szansę na wybicie się, pozwoliła dojść do głosu odpychającej i żałosnej Immie Garcii.

Nienawidziła siebie również i następnego ranka, kiedy wyszła z kawiarni uniwersyteckiej ze spuszczoną głową i posępną miną. Przy wyjściu czekała na nią podekscytowana Gloria, która powiedziała „Chodź!” i pociągnęła ją ze sobą. „Szybko, do tablicy ogłoszeń!” Choć Ada nie stawiała oporu, czuła, że żadne ogłoszenie powieszone przez wykładowców lub kogoś z sekretariatu nie wzbudzi jej entuzjazmu.

Gloria wzięła ją za rękę i zaczęła popychać od tyłu, dopóki nie stanęły razem przed kartką żółtego papieru. Wtedy Ada przeczytała niechętnie: „OFERUJE SIĘ KIEROWCA NA WYJAZD DO PARYŻA NA WYSTAWĘ GAUGUINA”. A poniżej mniejszymi literami: „Jeżeli ktoś dysponuje samochodem i jest chętny, może mnie znaleźć pod numerem...”.

Ktoś ma tupet, przyszło jej zaraz do głowy. Nie ma samochodu i szuka okazji, żeby pojechać za darmo.

Gloria szturchała ją łokciem w bok. „I co? Co? Piszemy się na to?”

Dopiero wtedy – gdy litery zaczęły tańczyć jej przed oczami od tych natarczywych kuksańców przyjaciółki – Ada zobaczyła podpis autora tego bezczelnego ogłoszenia: Mateu Alert. Jej reakcja była natychmiastowa: „Nigdzie z nim nie jadę”. Gloria z kolei stwierdziła, że jeżeli tylko znajdzie się jakiś samochód, to ona chętnie przyłączy się do wyprawy. Wycieczka do Paryża! Pomyśl tylko!

Samochód znalazł się już następnego dnia. Jakiś chłopak o imieniu Santi napisał na tablicy ogłoszeń, że on również wybiera się do Paryża i że jego wujek zgodził się pożyczyć mu swojego peugeota 205 w przyzwoitym stanie. Poniżej ktoś dopisał: „Ja też chciałabym jechać!” i imię: Lídia. Ada nie zmieniła jednak zdania: nic nie było w stanie zmusić jej do podróży z tym niechlujnym typem, nawet wystawa Gauguina.

Następnego dnia Gloria oznajmiła przygnębiona, że jej rodzice nie wyrazili zgody na wyjazd. Ada próbowała ich usprawiedliwić: „Nie dziwię się, przecież wcale tych ludzi nie znasz i nie wiesz, jak kierują... Nigdy nic nie wiadomo”.

Na tablicy ogłoszeń pojawiło się czwarte imię: Marc Daura. Ada wiedziała, kim jest, zwróciła na niego uwagę już wcześniej. Zawsze nosił jasne koszulki polo, był przystojny, miał grecki profil i szeroką szczękę podtrzymującą pogodny uśmiech. Od wielu tygodni próbowała wpaść na niego w kawiarni lub bibliotece, ale nigdy nie wiedziała, jak nawiązać rozmowę.

– Idziemy? – Gloria pospieszała ją, bo nie chciała się spóźnić na zajęcia z rzeźby, na których była prymuską.

– Idź, ja zaraz przyjdę...

Gloria nie zdążyła się odwrócić, gdy zobaczyła, że Ada dopisuje coś do ogłoszenia. Pomyślała, że pewnie są to jakieś wyzwiska, i podeszła bliżej. Ale nie. Pod imionami: Mateu Alerta, Santi, Lídia i Marc Daura widniało teraz: Ada Garcia-Torralba.

Widząc zdumione spojrzenie swojej przyjaciółki, Ada uśmiechnęła się szeroko i oznajmiła: „No to jest nas piątka”.

Z wyjazdu do Paryża Mateu szczególnie utkwiła w pamięci noc: mżawka, przemoczone ubrania, drżące ciało Ady, przenikliwa wilgoć. Siedzieli na brzegu Sekwany, na kamieniu, Adzie było zimno i chciała wracać. On wolał zatrzymać ją przy sobie i powiedział, żeby zamknęła oczy i pomyślała o obrazach Gauguina, które oglądali kilka godzin wcześniej. „Zamknij oczy i uczucie zimna zniknie. Wyobraź sobie tropikalną noc i nas w krainie cudów, gdzie ziemia jest żyzna, a roślinność bujna. Nie czujesz zapachu gardenii? W naszym kierunku idą młode Tahitanki, ciemnoskóre i bose. Chcą poczuć pod stopami wilgotną trawę. Kolory wokół nas są jaskrawe, powietrze zaś upalne”. Słuchając go, Ada – która dalej nie przestawała drżeć – przytuliła się do jego piersi i skuliła się w swojej puchowej kurtce. Potem podniosła głowę i spojrzała na niego, prosto w jego oczy przypominające dwa jeziora, które kiedyś wydawały jej się nieprzeniknione, lecz tamtej nocy były przezroczyste. Jej wzrok mówił: „Dobrze, zostanę”.

– Jeszcze wczoraj nic o sobie nie wiedzieliśmy, a dzisiaj jesteśmy jak brat i siostra, zauważyłaś to?

Ada sprostowała:

– Gorzej. Wcześniej się nienawidziliśmy. Ja przynajmniej nienawidziłam ciebie: od tamtego dnia, kiedy poniżyłeś mnie na zajęciach Vegary.

Niechęć, z jaką traktowali siebie nawzajem od początku studiów, ulotniła się w czasie kolacji, na którą poszli w piątkę. Siedzieli przy marmurowym stoliku w rogu kawiarni, a ich rozmowa w którymś momencie zeszła na ich dzieciństwo.

Marc – dwie młodsze siostry, dziadek malarz, sztalugi i farby otrzymane w prezencie na Trzech Króli, jedynka z matematyki, hokej, rodzinna wyprawa do Nowego Jorku.

Santi – skromne mieszkanie w robotniczej dzielnicy Sant Adria, sardele w occie, kotka Perełka, wspomnienie mężczyzny malującego kominy fabryczne na jaskrawe kolory, letnie zapalenie płuc.

Lídia – córka właścicieli pracowni oprawy obrazów, klienci ze świata sztuki, dzielony z siostrą pokój (i poszewki na kołdrę w tęczowe wzory), wakacje spędzone w nadmorskiej miejscowości Palamos, siwowłosa nauczycielka rysunku, która ciągle przeklinała.

Ada słuchała ich w zamyśleniu; nie miała ochoty opowiadać o swoim dzieciństwie w dzielnicy Sant Andreu, o swoim smutnym pokoju z łóżkiem piętrowym, o siostrze Angeli i ściegu krzyżykowym, cieciorce na obiad, głupiutkiej serialowej Heidi, niedzielnych popołudniach wypełnionych nudą i meczami piłki nożnej. Postanowiła sobie, że nikomu się do takiego dzieciństwa nie przyzna, że wymaże je z pamięci i wymyśli nowe: z przestronnym, słonecznym pokojem ze ścianami w truskawkowym kolorze, wielkimi oknami i jednym tylko łóżkiem – jej własnym.

Nie wiedziała jednak, czy odważy się skłamać – nie była chyba aż tak cyniczna. Czy jednak była? Zastanawiała się nad tym, widząc skupienie, w jakim pogrążyła się reszta. Dostrzegała je w postawie ich ciał, lekko pochylonych do przodu, w ich uważnych spojrzeniach, ciszy, która zdawała się trzeszczeć niczym celofan. Nadstawiła na nowo ucha.

Przyszła kolej Mateu. Docierały do niej tylko pojedyncze słowa: bicie, ojciec, krzyki, strach. Mateu mówił powoli, tym swoim poważnym głosem, coraz niższym i niższym, jakby zaraz miał zniknąć pod ziemią. Że jego ojciec miał problem z alkoholem i go bił. Że gorsze od policzków były tylko wyzwiska. „Ty idioto, gówniarzu, gnojku”. Wstrząśniętej Adzie wydawało się, że Mateu wypowiadał teraz słowa jeszcze wolniej, a jego głos odbijał się od ścian jak w kościele.

Reszta słuchała go z mieszaniną współczucia i złości, nie domyślając się nawet, że tuż obok, we wnętrzu siedzącej z nimi przy stole osoby, która coraz bardziej kuliła się w sobie, rozgrywała się właśnie krwawa bitwa. Ada próbowała się bronić, podciągając golf swojego swetra aż po czubek nosa, choć jasnoniebieska wełna łaskotała ją w twarz, aż do linii oczu, które były teraz niemal tego samego koloru co jej ubranie.

Widziała, jak Marc szuka słów wsparcia i pocieszenia, jak Lídia dyskretnie ociera ręką łzy, jak Santi kładzie Mateu rękę na ramieniu i potrząsa nim z serdecznością. Ona sama nie ruszyła się z miejsca, pewna, że jeżeli wykona najmniejszy choćby ruch, z jej ust popłyną słowa, zdławione i spragnione powietrza.

Po chwili rozmowa się urwała i każdy z nich zaczął ziewać ze zmęczenia. Następnego dnia mieli wstać wcześnie i iść na wystawę impresjonistów, dlatego też podnieśli się od stołu, szurając krzesłami. Ktoś nagle zapytał:

– Ado, nie idziesz z nami? Źle się czujesz?

Ona najpierw pokiwała głową, a potem pokręciła nią przecząco. Kiedy spróbowała się odezwać, zatrzęsła jej się broda. Reszta usiadła z powrotem, a Lídia położyła dłoń na jej plecach i spytała: „Wszystko w porządku?”.

I kiedy Ada dalej upierała się, żeby milczeć, głos zabrała Imma, która powiedziała, że rozumie Mateu doskonale, bo jedna z najbliższych jej osób też miała problemy z alkoholem, ale nie był to ojciec, tylko matka, co dla niej było jeszcze bardziej przerażające, niepojęte i upokarzające.

Wyrzuciła to z siebie. A potem Imma odeszła i zostawiła ją samą, bezbronną w obliczu niebezpieczeństwa. Po jej słowach zapadła grobowa cisza, którą przerwała dopiero dłoń Mateu uderzająca płasko o blat marmurowego stolika.

– Wina, tego nam właśnie potrzeba! Garçon, s’il vous plaît!

Ada usiadła prosto. Wydawała się teraz jeszcze szczuplejsza i bledsza niż zazwyczaj. Nie czuła się na siłach, by stawić czoła zaistniałej sytuacji. Alkoholizm jej matki był czymś, do czego nigdy się nie przyznawała, nie wyobrażała sobie większego poniżenia niż opowiedzenie o nim ludziom, których ledwo znała. Nie wiedziała, co ją do tego skłoniło, ale to niewyjaśnione coś właśnie pogrzebało Adę Garcię-Torralbę. Znowu stała się Immą Garcią, dziewczynką z robotniczej dzielnicy skazaną na przeciętność. Nigdy sobie tego nie wybaczy.

Z oburzenia zaczęła drżeć. Lídia to zauważyła i zaproponowała reszcie udanie się na spoczynek. Chodźmy spać, jutro będzie nowy dzień. Wszyscy chętnie się zgodzili, aby jak najszybciej wybrnąć z tej kłopotliwej sytuacji. Wszyscy oprócz Mateu, który nie ruszył się z miejsca i położył swoją silną dłoń na ramieniu Ady, żeby się upewnić, że z nim zostanie.

W ten właśnie sposób znaleźli się na prawym brzegu Sekwany, przemoczeni od paryskiego deszczu i przemarznięci do szpiku kości. Ze zdrętwiałymi dłońmi i posiniałymi ustami. Ona oparta o jego pierś.

Ada płakała, przypominając sobie tamtą małą dziewczynkę, która modliła się, by matka nie przyszła po nią do szkoły. Ona i jej siostra wychodziły z klasy i od razu przebiegały wzrokiem po czekającej grupce kochających dziadków, uśmiechniętych mam, babć chichoczących z radości, gdy wnuczki wpadały im w ramiona. Ich koleżanki przepychały się do wyjścia i biegły do swoich rodziców, cioć i starszych sióstr, którzy witali je z rozbawieniem.

Ona pragnęła jedynie, żeby jej matki tam nie było. Nawet jeśli to oznaczało, że się upiła i zasnęła gdzieś w kącie.

Kiedy matka jednak się zjawiała, Ada natychmiast zauważała ją w tłumie i nie bacząc na siostrę, podchodziła do niej szybko, brała za rękę i zaczynała ciągnąć za sobą, bo bała się, że jeszcze wda się z kimś w rozmowę.

Czasami obejmowała ją w pasie i wszyscy – łącznie z matką – odbierali to jako gest czułości. A ona tylko próbowała się upewnić, że matka idzie prosto.

Mateu słuchał jej z uwagą, przesuwając palcem to po jej brwiach, to po czubku nosa czy szyi. Od czasu do czasu wycierał z jej skóry krople deszczu, które mogły być łzami.

W końcu przestała płakać. Niebo nad Paryżem się rozpogodziło, a żółty i nieco nieforemny księżyc ukazał im swoje oblicze. Wtedy to Mateu zaczął mówić. Zapytał o jej ojca, siostry. Pamiętała swoją matkę trzeźwą? Kiedy mniej więcej zaczęło się jej uzależnienie? Czy zastanawiała się, co mogło być jego przyczyną?

Ada przypomniała sobie krótki okres swojego wczesnego i dosyć szczęśliwego dzieciństwa. Z zakochanymi w sobie rodzicami i nimi, dwiema ślicznymi bliźniaczkami – Immą i Rosą – o oczach w morskim kolorze. To prawda, że się u nich nie przelewało, ale w ich szarym życiu nie brakowało również chwil wypełnionych słońcem – ulotnych i świetlistych jak robaczki świętojańskie.

A potem babcia – matka jej matki – zachorowała, ciężko zachorowała, a ponieważ była wdową, postanowiono, że zamieszka u nich w mieszkaniu. W tym miejscu wspomnienia stają się bolesne. Babcia straciła głowę i nie była już jej babcią, tylko oszalałą staruszką, która krzyczała i miotała przekleństwa. Ojciec coraz później wracał z pracy, ponieważ twierdził, że atmosfera w domu jest nie do wytrzymania. Matka mizerniała w oczach i zaczęła źle sypiać. Wtedy się dowiedzieli, że znowu jest w ciąży, i ojciec wpadł w szał. Krzyczał, że jeszcze tylko im potrzeba kolejnego bachora.

Urodziła się Angels i przez kilka pierwszych miesięcy matka nie miała dla niej, Ady, nawet chwili czasu. Albo zajmowała się noworodkiem, albo babcią. Ojca praktycznie nie widywała; kiedy wstawała rano, już go nie było, a gdy szła spać, nie wrócił jeszcze z pracy. Miała tylko swoją siostrę bliźniaczkę, Rosę, która nie opuszczała jej na krok i w kółko chciała bawić się lalkami albo wymyślać sekretny język znany tylko im dwóm. Ada – wtedy jeszcze Imma – powtarzała jej, że jest nachalna, i poniżała ją przed koleżankami.

Kiedy najmłodsza z rodziny poszła do szkoły, babcia przestała mówić i wstawać z łóżka, ale śmierć dalej omijała ją z daleka. Adzie wydawało się, że to właśnie wtedy jej matka zaczęła pić. Spędzała całe dnie zamknięta w domu, z nikim nie rozmawiała, zajmowała się wyłącznie myciem babci i smarowaniem jej odleżyn, a także praniem pościeli i ręczników poplamionych krwią i ropą. „Wszędzie czuję zapach moczu”, powtarzała zbolałym głosem.

Rano, kiedy ona i Rosa w granatowych mundurkach i z włosami upiętymi w dwa kucyki były gotowe do wyjścia, matka żegnała się z nimi w drzwiach. Wkładała im do plecaków kanapki i całowała w policzki. Ada wyczuwała w jej oddechu alkohol. Wtedy nie wiedziała dlaczego, ale zawsze odruchowo próbowała się odsunąć, kiedy matka do niej podchodziła. To chyba najsilniejsze i najbardziej bolesne wspomnienie ze wszystkich – odpychanie matki, która próbowała ją pocałować, i uczucie wzbierającego obrzydzenia, od którego aż czerwieniały jej policzki. Odwracała się do Rosy, szukając jej zrozumienia i choć odrobiny solidarności, ale jej siostra bliźniaczka jakby nie zauważała tego odoru wina. Nienawidziła jej za tę głupią niewinność.

Mateu wysłuchał jej uważnie, a potem opowiedział o własnym poczuciu wstydu, nocnym lęku, wstręcie, poniżeniu. Dorzucił do tego również siniaki na plecach, próbę analizy i poskładania sobie wszystkiego w całość, wymazanie wspomnień, zrozumienie, wybaczenie.

Wstali i poczuli, że mają zdrętwiałe nogi i obolałe krzyże. Szli w stronę pensjonatu w ciszy, dopóki Mateu nie rozśmieszył Ady, wskakując do kałuży niczym Gene Kelly i intonując Singin’ in the Rain.

Szli korytarzem, trzymając się za ręce. Przed drzwiami pokoju, w którym spała Lídia, spojrzeli sobie w oczy. On obrysował palcem linię jej szczęki i powiedział „Dobranoc, słodkich snów, do jutra”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: