Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sticky Pines. Miasteczko grozy. Tajemnica Wielkiej Stopy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 marca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
23,99

Sticky Pines. Miasteczko grozy. Tajemnica Wielkiej Stopy - ebook

Obowiązkowa pozycja dla wszystkich fanów trzymających w napięciu historii o nadprzyrodzonych tajemnicach!

Zafascynowana niewytłumaczalnymi zjawiskami Lucy Sladan próbuje rozwiązać zagadkę zaginięć jej sąsiadów z miasteczka Sticky Pines. Dwunastolatka podejrzewa, że mieszkańcy są porywani przez UFO. Szukając dowodów, Lucy wymyka się z domu nocą w czasie burzy. To, co spotyka ją w lesie, przerasta jej najśmielsze oczekiwania. Nie tylko widzi na niebie niezwykłe światła, ale też staje twarzą w twarz z… Wielką Stopą! Razem z nowym przyjacielem Milo dziewczynka zostaje wciągnięta w sieć tajemnic, które mogą zagrozić życiu wszystkich mieszkańców miasteczka.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-7994-6
Rozmiar pliku: 3,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy. Dziwne spotkanie trzeciego stopnia

Tyle razy mówiła, że tam coś jest. Tyle razy nikt nie chciał jej uwierzyć. Po tych wszystkich docinkach, które musiała znosić, tej nocy Lucy Sladan miała udowodnić, że się nie myliła. Z głośnym KLIK załadowała nową kliszę do aparatu, który „pożyczyła” z szafki rodziców. Potrzebowała dowodu, który trudno byłoby podrobić.

Niech wszyscy ludzie na świecie przygotują się na poznanie prawdy.

Z emocji dostała gęsiej skórki. Poprzedniej nocy, gdy wyprowadzała psa, żeby pobiegał po lesie, zobaczyła coś na niebie; coś niezwykłego, coś wspaniałego, co przypominało te nieostre zdjęcia latających obiektów umieszczonych na jej ulubionej stronie internetowej prawdajuzwyladowala.org.

Za okrągłym oknem na strychu błysnął piorun, rzucając poszarpane cienie na ukośne ściany. Przez krótką chwilę wszystko w pokoju Lucy wydawało się być w ruchu. Nawinęła na palec pukiel fioletowych włosów i zdążyła policzyć do dwunastu, nim usłyszała grzmot towarzyszący piorunowi. Nasunęła na nos okulary w przezroczystych oprawkach i ponownie przeczytała podkreślony artykuł z wczorajszej gazety:

DRUGIE ZAGINIĘCIE W STICKY PINES

Mandy Millepoids (66 l.), uwielbiany właściciel sklepu ze słodyczami, został uznany za zaginionego. Ostatni raz widziano go wieczorem trzeciego września, gdy obserwował ptaki w lesie Molasses Grove. Policja poszukuje także Alastaira Chelona (37 l.), pracownika fabryki. Widziano go wędkującego na jeziorze Black Hole. Władze sprawdzają doniesienia o pojawieniu się w okolicy dzikich zwierząt.

Dzikie zwierzęta – żachnęła się w myślach Lucy. Ona wiedziała, co się naprawdę wydarzyło. Tych facetów nie zaatakowano. Zostali uprowadzeni.

Wyobraziła sobie artykuł, który miał się pojawić w jutrzejszej gazecie:

„Lucy Sladan, genialna dwunastolatka, uratowała zaginionych mieszkańców Sticky Pines i w niesamowity sposób raz na zawsze potwierdziła istnienie istot pozaziemskich. Jej dawni krytycy są zdumieni i przesyłają przeprosiny”.

Teraz pozostawało jej tylko ukradkiem wyjść z domu.

Niespodziewane pukanie do drzwi sprawiło, że gazeta wyleciała jej z ręki, a rozdzielone płachty poszybowały po pokoju. Willow, jej dziewięcioletnia siostra, weszła do pokoju, nie czekając na zaproszenie. Lucy zastanawiała się, po co właściwie zawiesiła na drzwiach tabliczkę z napisem „Niedowiarkom wstęp wzbroniony”.

– Co robisz? – spytała Willow. – Nasłuchujesz w radiu sygnałów z kosmosu?

– Jest za dużo chmur – odparła Lucy. Pozbierała strony gazety i poskładała je bez zachowania kolejności. – Dzisiaj wcześniej się położę.

– Normalnie kładziesz się jakieś dwie godziny później.

– Co poradzę? – Lucy przeciągnęła się i ziewnęła całkiem przekonująco. – Jestem wykończona.

– Nie jesteś w piżamie – powiedziała Willow, zerkając na jej T-shirt i jeansy.

– Ja… właśnie miałam się przebrać.

Spokojnie, Lucita. Udane wymknięcie się z domu tkwi w szczegółach. Lucy dowiedziała się tego z internetu.

Willow kopnęła stertę brudnych ubrań, a następnie przeskoczyła przez nią i usiadła na niepościelonym łóżku.

– Słyszałaś, że znowu widziano Wielką Stopę? – powiedziała, chowając dłonie w rękawach różowej bluzy w jednorożce. – Tata powiedział, że sasquatche¹ zjadają tylko turystów, ale mama mówi, że wcale nie wybrzydzają.

Lucy prychnęła.

– Proszę cię. Jak ktoś może wierzyć w takie głupoty jak Wielka Stopa, kiedy tam czai się coś jeszcze? – Rzuciła okiem na wycinek z gazety „Kosmiczny Badacz” wiszący na korkowej tablicy nad biurkiem.

Napis na nim głosił: „Czy kosmici wykorzystują zachmurzenie, by się przed nami ukryć?”.

Lucy znała odpowiedź: Pewnie, że tak!

– Errol znowu uciekł po kolacji – marudziła Willow. – Nie możesz mu dawać jedzenia dla ludzi.

– Jedzenie w kółko psiej karmy jest nudne, Will. – Lucy spojrzała na zegarek. – Chciałaś coś?

– Mama i tata pytają, czy przyjdziesz do nas na wymyślanie piosenek.

Trzecią noc z rzędu?

– Dzięki za zaproszenie, ale jestem zmęczona.

– Jest dopiero ósma – marudziła Willow. – Co ty, masz pięć lat? – Zdjęła z półki figurkę Yody i zaczęła bawić się jego uszami.

– Dobra, spadaj już. – Lucy wyrwała jej z rąk drogocennego wojownika Jedi.

– Przecież nie zepsuję twojej lalki – jęknęła Willow.

– Figurki – poprawiła ją Lucy i wygoniła z pokoju na drewniane schody. – Powiedz mamie i tacie, żeby mnie nie budzili. Jutro szkoła.

– Dobra. – Willow pokazała jej język, ale w końcu ruszyła na dół.

Lucy zgasiła wszystkie światła i położyła się do łóżka w ubraniu. Wpatrywała się niecierpliwie w mrok, aż minęła dziewiąta – pora, gdy Willow kładła się spać. Nikt nie przyszedł do niej na górę, żeby sprawdzić, czy śpi.

Już czas.

Założyła górskie buty i zieloną przeciwdeszczową pelerynę. Zabrała plecak i na palcach zeszła na dół. Idąc, wyginała stopy do wewnątrz tak, żeby zminimalizować skrzypienie podłogi. Ostrożnie, centymetr po centymetrze, przeszła przez korytarz drewnianego domu i dotarła do kuchni. Ledwo uniknęła wykrycia przez siedzących w salonie rodziców, gdy bocznymi drzwiami wymykała się do garażu. Dźwięki banjo, na którym grał tata, i śmiech mamy przycichły, gdy zanurkowała pod uchylonymi drzwiami garażowymi. Zawsze były uchylone, żeby Errol mógł swobodnie wchodzić i wychodzić.

Na dworze błyskawica przecięła wiszące nisko chmury. Pioruny rozchodzące się po niebie przypominały meduzy.

Lucy skierowała się w stronę starego lasu porośniętego mchem.

Dorastała w tych lasach, razem z Willow nadały nawet imiona niektórym charakterystycznym drzewom.

– Cześć, Arnold! – Zasalutowała sękatej sośnie himalajskiej, która choć przełamana, w jakiś sposób rosła dalej.

Jej wygięty, rozchodzący się na dwoje pień przypominał literę A. Trzymała się od niego z daleka. Wiedziała z własnego doświadczenia, że kora jest pokryta grubą warstwą ciemnej żywicy, lepkiej jak klej. Gałęzie poruszone podmuchem wiatru zaszeleściły w odpowiedzi.

Lucy doszła do rozwidlenia drogi i wyjęła własnoręcznie narysowaną mapę. Ustaliła swoją pozycję i zeszła ze ścieżki, zmierzając w ciemną gęstwinę.

Dwa razy poślizgnęła się na błotnistym podłożu i prawie upadła. Zatrzymała się na chwilę, gdy dostrzegła gałąź o odpowiednich rozmiarach. Zrzuciła z niej żółtego ślimaka, który był niemal tak długi jak jej przedramię. Złamała gałąź na pół, żeby zrobić z niej laskę.

Zadowolona, ruszyła dalej, a krople deszczu rozbijały się o jej okulary. Przetarła szkła rękawem i dokładnie przyjrzała się niebu w poszukiwaniu jakichkolwiek nadnaturalnych zjawisk. Gdy obchodziła krzaki jeżyn, usłyszała coś niespodziewanego i zamarła. Tępe, mechaniczne buczenie rozchodzące się echem po lesie. Serce zaczęło jej mocno walić.

To może być to.

Zmrużyła oczy i patrzyła na cienie rzucane przez liście nad jej głową. Pobiegła w stronę czegoś, co wydawało te nienaturalne dźwięki. Czymkolwiek to było, zdawało się wisieć w powietrzu tuż nad jej głową, ukryte w koronach drzew. Niebieskie światło błysnęło spomiędzy liści i latający obiekt wleciał głębiej w las. Dźwięk przypominający bzyczenie komara z każdą chwilą robił się coraz słabszy.

O nie, nie uda ci się uciec!

Lucy ruszyła za nim. Gałęzie smagały ją po policzkach. Przeskoczyła nad skupiskiem przerośniętych paproci i wylądowała w kałuży pełnej lepkiego błota. Poślizgnęła się i wpadła głową w namoknięte runo.

Zabrakło jej tchu. Obróciła się na plecy, deszcz padał jej na twarz. Leżała pośrodku polanki pod burzowym niebem. Nigdzie nie było śladu po Niezidentyfikowanym Obiekcie Latającym.

No dalej, wiem, że tu jesteś.

Zadrżała. Jej ponoć nieprzemakalna pelerynka była przemoczona. Przemarzła na kość.

Wtedy usłyszała dźwięk, którego nie można pomylić z niczym innym: odgłos kroków. Lucy podskoczyła na równe nogi i mocniej chwyciła kij.

Kto byłby na tyle szalony, żeby zapuszczać się tu w taką noc? To znaczy, kto poza mną.

TRZASK. TRZASK. TRZASK.

Coś się poruszało pomiędzy drzewami za jej plecami. Coś dużego. Ze strachem przypomniała sobie wiadomości o „dzikich zwierzętach” w okolicy. Może tych zaginionych ludzi naprawdę zjadły pumy…

Uniosła patyk nad głowę jak kij od baseballu, zamknęła oczy i…

– HAJAAAA!

Zawirowała w mroku, machając kijem na oślep, ale niczego nie trafiła. Błysk pioruna oświetlił duże stworzenie o szorstkiej, szarej sierści i muskularnej sylwetce. Szczerzyło długie, ostre zęby.

Lucy upuściła kij.

– Errol! – Nigdy w życiu tak się nie cieszyła na widok swojego wielkiego, głupiego wilczarza. – O rany, przepraszam, kolego! – Uśmiechnęła się z ulgą i podeszła do kudłatego zwierzaka. – No chodź, piesku.

Ale Errol nie patrzył na nią, tylko na to, co było z tyłu. I ewidentnie mu się to nie podobało.

Położył po sobie uszy i zawarczał groźnie, tak jak robił to wobec Mandy’ego Millepoidsa, dziwoląga, który prowadził sklep ze słodyczami w centrum miasteczka. Tego faceta, który zaginął ostatniej nocy.

– O co chodzi? – Z twarzy Lucy zniknął uśmiech.

Nie była pewna, czy chce zobaczyć, co takiego wystraszyło czterdziestopięciokilogramowego psa, czy jednak woli pobiec do domu, nie zatrzymując się ani na moment, póki nie znajdzie się w swoim łóżku z kołdrą w dinozaury naciągniętą aż po czubek głowy.

Ciekawość wygrała z jej instynktem samozachowawczym. Powoli się obróciła.

– Co…

Na moment zabrakło jej tchu.

Niecałe sześć metrów dalej, na brzegu polanki, stała osłonięta cieniem gigantyczna zgarbiona postać, wpatrzona w niebo. Wyglądała niemal jak człowiek, nie licząc poplątanych włosów zwisających w strąkach aż na wydęty brzuch, niczym golem okryty mchem.

Z miejsca, gdzie stała Lucy, postać była całkiem podobna do stwora, którego można zobaczyć na głupich zdjęciach sprzedawanych w kramach z pamiątkami rozsianych po dolinie. Tych, które wciskano naiwniakom.

Jasny. Kurzy. Gwint.

– Wielka Stopa? – szepnęła.

Stworzenie nagle obróciło głowę niczym groteskowy drapieżny ptak, podczas gdy jego potężne ciało ani drgnęło. Z głębi jego gardzieli wydobył się niski, owadzi syk. Nagły rozbłysk pioruna oświetlił szeroko rozstawione czarne oczy na twarzy stwora przypominającej pysk tępego buldoga. To coś gapiło się prosto na Lucy.

– Nie wyglądasz jak Wielka Stopa na ilustracjach… Kim jesteś?

Serce dudniło jej w piersi. Nie mogła się ruszyć. Sama nie wiedziała, czy z wrażenia, czy ze strachu.

Errol zaszczekał wściekle i rzucił się na potwora. Ten odrzucił żabi łeb do tyłu i wydał z siebie kakofoniczne wycie, jak wilk zaatakowany przez rój pszczół.

Wow.

Errol spanikował i pognał między drzewami w stronę domu, popiskując żałośnie.

– Pie-piesku? – Lucy przełknęła ślinę.

Po Errolu nie było już jednak śladu.

Potwór przekrzywił głowę i wbił wzrok w Lucy, a jego zbyt długie umięśnione ręce zwisały bezwładnie po bokach. Teraz już nie mogła zawrócić. Na pewno nie bez dowodu na to, co zobaczyła.

Dwunożna bestia znów spojrzała na niebo. Lucy wytężyła wzrok, by dostrzec to, na co patrzył stwór, ale widziała tylko wirujący nad nimi mrok.

I wtem TO usłyszała – dziwne, jakby elektryczne buczenie. Poszukała wzrokiem źródła dźwięku i zauważyła, jak coś unosi się w powietrzu nad polaną: cztery widmowe jasnoniebieskie światła ustawione w romb.

Dostała gęsiej skórki. To jest to, czego szukała, od kiedy sięga pamięcią.

Cholerka, UFO i ta dziwaczna Wielka Stopa jednocześnie! Już widziała to zdjęcie na okładce „Przeglądu Nadprzyrodzonego”. Bez dwóch zdań, to najlepszy dzień w jej życiu.

Odzyskała zdolność logicznego myślenia i przyłożyła aparat do oczu. Przez wizjer widziała jednak tylko ciemność. Sprawdziła, czy włączyła flesz. Będzie potrzebny.

Wyjątkowo dziwne stworzenie zawyło jak mors i wskazało na lewitujące światła, wznosząc przykurczone palce jakby w zdziwieniu.

Spoko, brzydalu, też to widzę.

Lucy nabrała głęboko powietrza. Nie miała wyboru, musiała iść na całość. Wycelowała aparat przed siebie z nadzieją, że złapie w kadr zarówno potwora, jak i UFO. To będzie coś…

Wymacała przycisk i go nacisnęła. Mignął flesz. Stworzenie wrzasnęło. Błysnęło oślepiające światło, coś huknęło potężnie, po czym nastała ciemność.Rozdział drugi. Nieznajomy i niebezpieczny

Lucy przebudziła się, drżąca i przemoczona. W uszach jej dzwoniło, a w głowie pulsowało. Pomacała przestrzeń dokoła, a w zamglonych zakamarkach pamięci przewijały jej się świetlne rozbłyski i dziwne dźwięki. Porwali mnie kosmici? Zacisnęła dłoń na grudzie błota i gałązkach. Czyli dalej jest w lesie. Ale rozczarowanie.

Z wysiłkiem otworzyła oczy, jedno po drugim. Zdała sobie sprawę, że patrzy w niebiańsko błękitne oczy otoczone mglistą, żółtą poświatą.

O jeżu. Umarłam?

– Całe szczęście, że żyjesz! – odezwał się jakiś głos, który brzmiał odlegle, ale dobiegał ze strony obcych oczu.

Czyli mamy jasność.

Lucy odchrząknęła i próbowała wstać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa i runęła koło paproci z fioletowymi żyłkami. Zdołała się podnieść i poczuła, jak sosnowe igły wbijają się w jej przemoczone skarpety. Z jakiegoś powodu była boso.

– Wszystko w porządku? – spytała niewyraźna żółta istota.

– Ełebłeee – odparła Lucy.

– To mi nie brzmi zbyt obiecująco – odparł głos. – Lepiej zadzwonię po pomoc.

Plama w kształcie dzwonu poruszała się dokoła niej, w dłoni trzymała mały przedmiot, który rozświetlał mrok.

– Ech, w tym mieście nigdy nie ma zasięgu. Jak wy tu żyjecie?

Lucy cofnęła się mimowolnie, gdy ktoś wcisnął jej do ręki coś kanciastego, po czym zapiszczała z radości, gdy zdała sobie sprawę, że to jej okulary. Założyła je i świat ponownie stał się wyraźny. Wciąż była na polanie. Przed nią stał elegancki chłopiec mniej więcej w jej wieku, ubrany w stylowy żółty płaszcz przeciwdeszczowy i kalosze. Przeciwdeszczowy kapelusz od kompletu był za duży, przez co głowa chłopaka wyglądała na dwa razy większą. Uśmiechnął się szeroko, jak gdyby Lucy wyglądała tak samo niedorzecznie jak on.

Wyciągnął rękę.

– Nazywam się Milo Fisher. A ty?

Lucy już otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, gdy napłynęła fala mdłości. Dziewczynka schyliła się i zwymiotowała resztki klopsa z kolacji wprost na mokrą ziemię. Gdy skończyła, ból głowy zniknął, a ciepła dłoń masowała ją delikatnie między łopatkami.

– Wezwać karetkę? – spytał przejęty Milo. – Macie tu w ogóle karetki?

Lucy nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

– Tak – zaskrzeczała. – Mamy tu karetki. Ale nie trzeba. Wszystko gra.

– Nie do wiary, że to przeżyłaś – ciągnął. – Nigdy czegoś takiego nie widziałem, a widziałem prawie wszystko.

Przeżyłam co? Nagle powróciły do niej urywki wydarzeń z tego wieczoru. Skupiła się na dwóch. Wielka, włochata bestia. Lewitujące światła. Zrobiła krok naprzód i się potknęła. Na szczęście przytrzymało ją wyciągnięte ramię chłopaka.

– Aparat – powiedziała. – Gdzie mój aparat?

– Lepiej usiądź – odparł Milo.

– Potrzebuję swojego aparatu, w tej chwili – Lucy opadła na kolana i zaczęła przegrzebywać liście.

Milo wystawił do góry lśniącego platynowego smartfona.

– Dalej brak zasięgu – westchnął.

– Zasięg jest dla mieszczuchów – powiedziała Lucy.

– Przynajmniej już nie pada. Burza skończyła się zaraz po tym, jak oberwałaś.

Lucy podniosła wzrok ku nocnemu niebu. Rzeczywiście, chmury się rozeszły, a porośnięty mchem las znów ożywiły odgłosy owadów i płazów. Nad nimi bezkresne morze gwiazd migotało na bezksiężycowym niebie. A pod ich stopami było błoto, którym umazała się od stóp do głów.

– Aparat, aparat, aparat – powtórzyła, szczękając zębami. – Gdzie on jest? Przecież nie mógł ot tak zniknąć.

Potknęła się o własne buty trzy metry od miejsca, w którym odzyskała świadomość. Milo chwycił ją w pasie; był silniejszy, niż na to wyglądał.

– Usiądź, dobrze? – powiedział. – Jesteś w szoku albo coś takiego.

Lucy posłuchała i zaczęła pocierać dłonie, by powstrzymać ich drżenie.

Milo ruszył dalej, oświetlając sobie drogę telefonem. Zauważył coś na ziemi, podniósł to i rozwinął.

– Sama narysowałaś tę mapę?

– Tak.

– Wow. Bardzo szczegółowa. A co oznaczają te czerwone krzyżyki?

– To potencjalne miejsca, gdzie można spotkać… e, nic takiego. Mógłbyś mi ją oddać? – odparła Lucy.

– Oczywiście. – Złożył mapę i podał jej, a po chwili odnalazł jeden z butów Lucy. Podniósł go, a z czubka buta pociekł glut przezroczystego śluzu. – Fuj. – Skrzywił się.

Lucy wzruszyła ramionami.

– Pewnie rozdeptałam ślimaka.

Milo wystawił język i szukał dalej.

– E… to jest ten twój „aparat”? – zapytał, pokazując trzymany w dłoni zamoczony aparat kompaktowy marki Fuji.

– Tak! – Lucy wyrwała mu z ręki cenny przedmiot. – Nieee – zajęczała.

– Co? – spytał Milo.

– Cały mokry – jęknęła. – Moje życie się skończyło.

– Kup sobie nowy jak normalny człowiek. Chyba sprzedają takie w sklepach z antykami.

Lucy nabrała powietrza.

– Jest okej, jest okej – powtarzała sobie. – Może klisza nie jest uszkodzona.

Obróciła aparat i serce podeszło jej do gardła. Tylny panel był otwarty, a w środku wszystko zamokło. Aparat nadawał się tylko do kosza. Zdjęcie też. Opadła na ziemię i zaczęła z całych sił walić w nią pięściami.

– Słuchaj – odezwał się Milo. Rzucił jej plecak pod nogi. – Moim zdaniem możesz mieć wstrząs mózgu. Potrzebujemy pomocy. Dasz radę iść czy mam cię zawlec?

– Zawlec? – Lucy zerknęła na niego.

Byli w zasadzie tej samej postury.

Niezrażony, pokiwał głową.

Przyjrzała się jego idealnie skompletowanemu strojowi chroniącym przed deszczem, który nie nadawał się na leśne wędrówki. Nigdy nie widziała tego chłopca, a w Sticky Pines rzadko kiedy bywali tak elegancko ubrani ludzie.

Skąd się urwał ten dzieciak?

Usiadła prosto.

– Czuję się dobrze – oznajmiła. – Muszę wracać do domu. – Zawiązała buty, otrzepała ubranie i wstała. Zrobiła kilka pajacyków. – Widzisz?

Twarz chłopaka wyrażała zwątpienie, a od pajacyków Lucy znów rozbolała głowa.

– Wiesz, nawet mi się nie przedstawiłaś – powiedział.

– Oj – odparła. – Lucy Sladan.

Milo wyciągnął dłoń.

– Powinno się ją uścisnąć – dodał po chwili.

– No tak. – Podała mu rękę, a on grzecznie ją ścisnął.

Na pewno nie jesteś stąd.

– No cóż, Lucy Sladan – podjął Milo. – Wyglądasz naprawdę nieźle jak na kogoś, w kogo właśnie trafił piorun. Nie licząc błota, patyków i takich tam.

Spojrzała na niego, nic nie rozumiejąc.

– Co we mnie trafiło?

– Spodziewałbym się, że będziesz się paliła czy coś. Czy twoje włosy mają być takie fioletowe?

– Piorun, mówisz? – Lucy pogrzebała w plecaku, by znaleźć długopis i notes, który otworzyła na stosunkowo mało zabazgranej stronie. – Bądź tak dobry i zacznij od początku – poprosiła. – Co dokładnie widziałeś? Skąd przyszedłeś i co tu robiłeś?

– Zaraz, chwileczkę. – Milo uniósł dłonie. – To jakieś przesłuchanie? Może ty zacznij?

– Ja? – Lucy zgarnęła z brwi grudę przyschniętego błota. – Przyszłam stamtąd – wskazała za siebie – i wyszłam, bo szukałam… – Zamilkła, rozmyślając o tym, co się wydarzyło tej nocy i jak nieprawdopodobnie to wyglądało.

W życiu mi nie uwierzy.

– O co chodzi? – spytał Milo. – Czy to jakaś tajemnica?

Lucy zmarszczyła brwi.

– Nienawidzę tajemnic. Gdyby wszyscy wszystko wiedzieli, to świat byłby lepszy. – Nabrała głęboko powietrza. – Kręciłam się tu, bo goniłam UFO, okej?

Przerwała, czekając na wybuch śmiechu.

– UFO.

– UFO, no wiesz, niezidentyfikowany obiekt latający.

– Mhm.

– Zobaczyłam też wielkiego kudłatego zwierza, to mógł być sasquatch.

– Sas-co? – spytał Milo.

– Słynna kryptyda² – podsunęła Lucy.

– Krypto-co?

– Wielka Stopa.

– A, jasne. Wow – powiedział Milo. – UFO. Wielka Stopa. To… wow.

– Ty też musiałeś go zobaczyć. Stał tutaj. – Podbiegła do miejsca, gdzie stwór stał chwilę temu, i rozłożyła ramiona, by podkreślić jego potężny rozmiar. – A UFO było tam. – Wskazała.

Milo pokręcił głową.

– Widziałem tylko rozbłysk światła i twoje ciało wyrzucone w powietrze. Nie było żadnej Wielkiej Stopy z kosmosu. – Uśmiechnął się krzywo.

No i proszę.

– Nie wierzysz mi.

– No wiesz, bez przesady. – Zachichotał.

Oczywiście. Nikt jej nigdy nie uwierzy. Na pewno nie bez dowodu. Dowodu, którego dalej nie miała.

– Dobra, zapomnij – powiedziała Lucy. – Dziękuję, że sprawdziłeś, czy nie umarłam. – Wrzuciła zepsuty aparat do brudnego plecaka i ruszyła w swoją stronę.

– Hej, poczekaj chwileczkę! – zawołał Milo, biegnąc za nią.

– Przepraszam – powiedziała, przeskakując przez zwalony pień. – Nie zapraszam do domu obcych.

– Nie jestem obcy. – Milo podbiegł, by się z nią zrównać. – Przeprowadziłem się tu z tatą parę miesięcy temu. Ty i ja jesteśmy właściwie sąsiadami. I możesz śmiać się ze mnie do woli – uśmiechnął się – ale przyszedłem tu w celach artystycznych.

Lucy podciągnęła sobie plecak wyżej.

– Artystycznych? Podczas burzy?

Pokiwał głową.

– Próbowałem uchwycić błyskawicę.

Lucy ominęła kłodę i wkroczyła na ścieżkę prowadzącą do jej domu.

– To gdzie twój pędzel?

– Nie jestem takim artystą – powiedział. – Szedłem w stronę burzy, gdy spotkałem cię na polanie. Szkoda, że nie zrobiłem ci zdjęcia, gdy raził cię prąd. Mógłbym dostać Pulitzera. – Z odrazą wyminął ropuchę. – Wreszcie ustawiłem dobrze tryb działający w słabym oświetleniu. Robiłem zdjęcia z krótkim czasem naświetlania, ale wychodziły niewyraźne. Wreszcie wykombinowałem, co zrobić z czułością matrycy…

– Zaraz. – Lucy się zatrzymała. – Masz aparat fotograficzny?

– No, tak. Widzisz? – Wyciągnął z kieszeni kurtki aparat cyfrowy, który wyglądał na bardzo drogi.

– Masz aparat. – Lucy upuściła plecak i wbiła wzrok w chłopaka, jakby widziała go pierwszy raz w życiu.

– Tak jak powiedziałem – powtórzył powoli Milo. – Robiłem. Zdjęcia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: