Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Strażnicy. Harfa i winorośl kruków. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 lutego 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Strażnicy. Harfa i winorośl kruków. Tom 2 - ebook

 

Druga część fascynującego cyklu powieściowego dla dzieci.

Po Szkatułce i ważce to drugi tom opowieści o świecie Strażników, świecie, w którym zwyczajne przedmioty mają niezwykłe moce, a magia ma naukowe uzasadnienie.
Horacy i Chloe są opiekunami magicznych przedmiotów, mają także nieprzeciętne talenty: Horacy za pomocą szkatułki przepowiada przyszłość, a Chloe wykorzystując moc ważki potrafi przechodzić przez ściany. W Harfie i winorośli kruków bohaterowie znów muszą się zmierzyć z Odmieńcami, a na swojej drodze spotykają nową Strażniczkę, April, której talizman posiada najbardziej spektakularną moc, sprowadzającą jednak ogromne niebezpieczeństwo.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-4375-6
Rozmiar pliku: 4,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy April

April obudziło w ciemności warczenie Barona. Ściśle biorąc, nie mogła usłyszeć psa z tylnego podwórza na skraju lasu. Nie sposób było usłyszeć cokolwiek z zewnątrz przy zamkniętych oknach i świszczącym rzężeniu staroświeckiego klimatyzatora w sąsiednim pokoju wuja Harrisona. Nie, właściwie to nie odgłos warknięcia wyrwał April z niespokojnego snu. A zatem... co? Nie potrafiła znaleźć słowa na określenie tego, w jaki sposób ostrzeżenie psa pojawiło się w jej umyśle.

Nie była pewna, czy w ogóle istnieje na to odpowiednie słowo.

Leżała w łóżku i koncentrowała się na wibrującym w jej głowie gniewie Barona, dokuczliwym niczym brzęczenie gniazda os. Miała niemal wrażenie, że te wibracje dudnią w jej gardle i klatce piersiowej. Serce zabiło jej mocno. Baron to dzielny i bystry wiejski pies, który bez powodu nie wszczynałby alarmu w środku nocy. Przez chwilę April była pewna, że to wróciła tamta obca kobieta o ogniście rudych włosach, którą widziała wczoraj przyglądającą się domowi spośród drzew. Ale nie – wczoraj Baron ledwie zwrócił uwagę na tę rudowłosą nieznajomą, zanim oddaliła się ukradkiem. Cokolwiek zwęszył dzisiejszej nocy, było... czymś innym.

April czekała, aż pies się uspokoi. Jednak jego warczenie nie ucichło – przeciwnie, stało się jeszcze głębsze. April poczuła w rękach i nogach mrowienie; ogarnęła ją chęć działania. Kopnięciem odrzuciła kołdrę, usiadła w łóżku i sięgnęła dłonią do skroni. W istocie nie słyszała warczenia Barona – ale nie musiała go słyszeć.

Po prostu wiedziała.

Wiedziała z powodu tego tajemniczego przedmiotu, na który natrafiła przed dwoma tygodniami na pchlim targu. Była to pięknie, misternie wykonana złocista spleciona winorośl, płaska, wielkości jej otwartej dłoni, z małymi złotymi i srebrnymi listkami. April nosiła ją włożoną za uchem. Pasowała tam idealnie, jakby została stworzona dla niej, i przylegała gładko do boku jej głowy – jedyna biżuteria, jaką kiedykolwiek zdecydowała się nosić. Ale ta złocista winorośl była oczywiście czymś więcej niż tylko ozdobą. Czymś o wiele więcej. April wzbraniała się przed przyznaniem, że jest magiczna. Nie wierzyła w magię i nie przywiązywała wagi do tego rodzaju spraw. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że oddziaływanie tej winorośli jest... niezwykłe. Tak, to odpowiednie słowo. Niezwykłe.

W holu na dole stary zegar szafkowy wybił godzinę trzecią w nocy. Kiedy ucichł, April przycisnęła winorośl do skroni i wytężyła słuch. Za pośrednictwem winorośli cząstka umysłu Barona ożyła w jej głowie. Baron był odważnym, poczciwym psem, który bronił farmy, bronił April, jej starszego brata Dereka i grubego wuja Harrisona. April wiedziała, że wczoraj Baron nie przestraszył się tamtej rudowłosej nieznajomej, a jednak teraz była świadoma tego, jak wściekle warczał na to coś tam na dworze. I co więcej, doświadczała okropnego smrodu dobiegającego spośród drzew pogrążonych w nocnym mroku – obcego, niepokojącego odoru, który drażnił wrażliwe powonienie psa.

Właściwie nie czuła tego smrodu. A jednak duża część umysłu Barona – a tym samym także umysłu April – jakby skurczyła się ze wstrętu. Wstrętu, gniewu i strachu. Pod powierzchnią całej swojej odwagi Baron bał się tego zapachu. I dlatego April też się go bała.

Siedziała w łóżku ogarnięta lękiem, lecz starała się nie ulec panice. Zawsze usiłowała zachować na zewnątrz spokój, bez względu na to, co czuła. „Gdybyż ta winorośl działała tak, jak powinna”, pomyślała. Wtedy być może April, nie ruszając się z miejsca, zdołałaby odkryć, co tak bardzo przestraszyło psa. Może mogłaby dowiedzieć się wszystkiego, co wie Baron – usłyszeć to, co on słyszy, poczuć zapach, jaki on czuje, poznać prawdę o tym groźnym intruzie kryjącym się w lesie. Gdyby winorośl była całością.

Ale winorośl nie była całością, tylko odłamaną częścią.

April przesunęła kciukiem po ułamanym chropowatym kikucie łodygi zwisającym z przodu jej ucha. Winorośl już taka była, kiedy April ją znalazła. Amputowana część. Ta myśl przyprawiła dziewczynę o mdłości. Wolała wierzyć, że brakujący kawałek istnieje nadal gdzieś na świecie – musiała w to wierzyć – lecz bez niego winorośl była niekompletna. A zatem April też była niekompletna. Nie miała pojęcia, skąd to wie, ale wiedziała każdą cząstką siebie. Bez tego brakującego kawałka nie mogła słyszeć tak wyraźnie, jak powinna, nawet kiedy najmocniej się skupiała. A czasami, gdy za bardzo się starała...

Odepchnęła od siebie tę myśl. Nie należy rozważać spraw, na które nic się nie poradzi. Zamiast tego powinna zrobić coś w związku z zaniepokojeniem Barona. Wstała z łóżka, podeszła do okna i otworzyła je ostrożnie. Chociaż była już połowa czerwca, do sypialni wpadł zaskakująco zimny jak na tę letnią porę powiew powietrza, przewracając misternie ułożoną piramidkę skorupek cykad na nocnym stoliku. Kruche bursztynowożółte łupiny rozsypały się po podłodze z twardego drewna. Z zewnątrz dobiegło teraz April rzeczywiste, wzburzone wycie Barona. Potem pies warknął cicho. April poczuła w głowie, jak wraz z tym odgłosem narósł i opadł jego niepokój.

Wylazła przez okno na dach poniżej, szorując gołymi kolanami po szorstkich gontach. Podźwignęła się na nogi, wpierając palce stóp w stromiznę dachu z wprawą, którą zawdzięczała długotrwałej praktyce. Przecisnęła się obok starego klimatyzatora za oknem sypialni wuja Harrisona, uważając, by nie uderzyć o szybę. Przed sobą zobaczyła swój cień, rzucany na dach przez zamglony półksiężyc świecący za jej plecami. Wszędzie wokół podwórza widniały ciemne zarysy drzew, szumiących cicho na wietrze, jakby oddychały. Poczuła na skórze ramion ukłucie zimnego powietrza. Nadchodziła burza – April wyczuwała to intuicją nie tylko swoją, lecz także Barona.

To właśnie dzięki Baronowi odkryła, co potrafi winorośl. Tamtego dnia, kiedy ją kupiła, wróciła do domu, nie wiedząc, czym jest ten przedmiot ani jak działa, ale przepełniona upajającą pewnością, jakiej nigdy dotąd nie doświadczyła. Ta winorośl należała do niej i tylko do niej, była sekretnym ogrodem cudów, do którego jedynie April posiadała klucz. Dziewczyna usiadła na tylnej werandzie, mając przy sobie Barona, i po godzinie przyglądania się winorośli włożyła ją na próbę za lewe ucho. Winorośl pasowała tam idealnie. Kilka wijących się łodyżek sterczało pod uchem, a nad nim jedna dłuższa, kręta przylegała delikatnie do skroni, rozwidlając się koliście niczym bluszcz rosnący na garażu przy domu.

April poczuła na skórze ciepło i kojący dotyk, a potem... coś niemal niemożliwego do opisania. W jej umyśle jakimś cudownym sposobem otworzyła się zupełnie odrębna świadomość, ocean emocji, które nie należały do niej – spokój, sympatia, zadowolenie. Wszystkie były zupełnie obce, a zarazem całkiem znajome. Zaskoczona przestała na moment oddychać, przestała nawet patrzeć. „Kim jesteś?”, spytała na głos i natychmiast ten nowy umysł w jej głowie zadrżał, niemal jakby ją usłyszał.

W tym samym momencie Baron na dźwięk jej głosu uniósł łeb i nastawił uszy. April napotkała jego spojrzenie. Pies zaczął merdać ogonem i dziewczynę zalała powoli fala prostej radości napływająca nie od wewnątrz, lecz z zewnątrz. April zdjęła z ucha winorośl, aby się przekonać, co się stanie, a wówczas wszystko zszarzało i zblakło, cała ta żywa radość znikła. Kiedy April znów włożyła winorośl za ucho, radość powróciła.

I właśnie wtedy April zrozumiała. Czytała w myślach Barona – albo raczej winorośl umożliwiała jego umysłowi pojawienie się w jej umyśle, jakby April była zarazem sobą i tym psem. Mogła czuć miłość Barona do niej – naprawdę ją czuła, tak wielką, prostą i czystą, jak tylko potrafi być miłość, a ponieważ pies ją kochał, miała też przedziwne wrażenie, jakby kochała samą siebie i...

Dość powiedzieć, że się rozpłakała. Z jej oczu popłynęły łzy radosnego zdumienia – właściwie całkiem sporo łez. April była przekonana, że to nie jest żaden powód do wstydu.

Później odkryła, że winorośl działa w taki sposób wobec każdego zwierzęcia, nie tylko Barona. Albo mówiąc ściślej, wobec każdego zwierzęcia niebędącego człowiekiem – nie działała wobec ludzi, na całe szczęście. April i tak zresztą zdecydowanie przedkładała towarzystwo zwierząt nad towarzystwo ludzi. Każde lato spędzała, wędrując po lasach i łąkach wokół domu, wspinając się na drzewa, brodząc w strumieniu Boone i spokojnie obserwując życie tamtejszych zwierząt.

A obecnie dzięki winorośli uległo to wspaniałej przemianie. W ciągu minionych dwóch tygodni April otworzyła się na umysły drozdów wijących gniazda, żerujących szopów i spragnionych pijawek, a raz w leśnej przychodni weterynaryjnej doktor Durbin – na umysł rannego borsuka. Jelenie, ropuchy, wiewiórki, węże, myszołowy – niemal każde zwierzę, jakie można napotkać na północy stanu Illinois. I przy każdym takim spotkaniu część świadomości danego zwierzęcia – strach, ekscytacja, nuda, ból, głód – pojawiała się tymczasowo w umyśle April.

Niekiedy miała wrażenie, że to cud przeznaczony właśnie dla niej – a ta winorośl była bez wątpienia najcenniejszą rzeczą, jaką posiadała. A właściwie więcej, niż posiadała. April była z nią tak złączona, że w tych rzadkich przypadkach, kiedy ją zdejmowała, czuła, jak winorośl przyciąga ją obecnym stale poczuciem tęsknoty i przynależności. Winorośl nie tylko należała do April, to było coś więcej, ta winorośl była nią.

Jednak z powodu brakującego kawałka temu głęboko zakorzenionemu poczuciu własności towarzyszył nieustanny szarpiący ból. April czuła się ułomna, niekompletna. Posługiwanie się odłamaną winoroślą, chociaż cudowne i wspaniałe, przypominało próbę czytania książki, którą zaledwie uchylono, zamiast całkowicie ją otworzyć. Przy każdym wsłuchiwaniu się w zwierzę April wiedziała, że istnieje głębszy poziom, pełniejsza historia niedostępna dla niej. Było to tak, jakby słyszała odległy szmer mowy, lecz nie potrafiła w pełni pojąć jej treści. Dwukrotnie wytężała się, by uchwycić tę pełniejszą opowieść – raz Barona i raz tamtego rannego borsuka – ale kończyło się na tym, że kontakt całkowicie się urywał. Teraz jednak nie mogła zaprzątać sobie tym głowy. W tym momencie musiała zadowolić się ograniczonymi możliwościami winorośli, a nie marzyć o pełniejszych. Po raz ostatni potarła kciukiem odłamaną łodyżkę i ruszyła dalej.

Przekroczyła lepkie pasmo smoły w miejscu, gdzie skraj dachu zawijał się i stykał z tylną ścianą domu. Przed oknem sypialni Dereka uderzył w nią silny poryw wiatru, aż skóra skurczyła się jej z zimna, a długie włosy opadły na twarz.

W dole na podwórzu Baron stał na sztywnych łapach, z żółtą sierścią zjeżoną na szerokim karku i łbem zwróconym czujnie w kierunku lasu za domem. Zakołysał się i warknął, a potem znów znieruchomiał z nastawionymi uszami. April nie czuła żadnego zapachu, ale wiedziała, że Baron nadal łowi nosem cuchnącą, przenikliwą woń spalenizny.

Nie mogła niczego dostrzec w poszarpanej gęstwinie księżycowych cieni. Nie wyczuwała też niczego przez winorośl, oprócz brzęczących owadów oraz rodziny wróbli śpiących w gnieździe pod rynną. To mogło oznaczać dwie rzeczy. Tajemniczy intruz znajdował się poza zasięgiem działania winorośli albo nie był zwierzęciem. Zawołała cicho do psa:

– Baron. Co tam jest?

W reakcji na dźwięk jej głosu przepłynęła przez winorośl znajoma pulsująca fala uczucia. Baron zaskomlał, poruszył się niespokojnie, zerknął z ukosa na April i dwa razy szybko machnął ogonem.

Chwilę później powietrze rozdarł ostry trzask gałęzi pękającej pod stopą gdzieś pośród drzew.

Baron pognał w kierunku tego hałasu. Zatrzymał się na skraju trawnika i zaczął wściekle szczekać. W piersi April eksplodowały panika i furia. Dziewczyna opanowała własny strach – oraz wściekłość Barona – i zbliżyła się powoli do skraju dachu, usiłując wypatrzyć jakiś ruch pomiędzy wyniosłymi, smukłymi cieniami drzew.

I wtedy nagle jeden z tych cieni się poruszył.

Olbrzymia sylwetka, niewiarygodnie wysoka i chuda, przemknęła między drzewami bezszelestnie jak duch. Miała co najmniej trzy metry wzrostu, ręce rozmiaru młodych drzewek i stawiała kroki tak długie, że zaledwie jednym przeszłaby przez strumień Boone.

April bez tchu rzuciła się do tyłu. Zachwiała się, przewróciła i uderzyła głową o ścianę obok na wpół otwartego okna sypialni Dereka. Baron, wciąż ujadając, popędził za oddalającym się cieniem. Czym był ten cień? Zanim April zdołała się powstrzymać, pozwoliła, by zewnętrzny świat zniknął, i otworzyła się przed winoroślą, pragnąc dowiedzieć się tego, co wiedział Baron. Przeniknęły ją wściekłość, strach i wstręt psa. Winorośl zadrgała gwałtownie, opierając się April, ułamana łodyga zabolała jak pęknięta kość. Dziewczyna sięgnęła głębiej, nakłaniając umysł psa do pełniejszego objawienia się w jej umyśle.

A wtedy winorośl zaczęła wrzeszczeć. Jej niemy krzyk wypełnił głowę April.

– Nie, nie teraz – wyszeptała dziewczyna, gdy wszystko stało się rozpaloną bielą, oślepiającą, ogłuszającą i parzącą.

Komórki jej mózgu zdawały się płonąć nieznośnym bólem, lecz go wytrzymała. Szczekanie Barona brzmiało jak grom bogów, wstrząsało jej żebrami. Wszystkie gwiazdy na niebie rozjarzyły się jaskrawo niczym słońca. A nade wszystko czuła coś wstrętnego, cuchnącego i zgniłego – obrzydliwy smród, który wyczuwał Baron. April skoncentrowała się na tym odorze, usiłowała go rozpoznać, ale wrzeszcząca rozpalona biel winorośli narastała, wbijając się od wnętrza czaszki w oczy April, aż w końcu dziewczyna nie mogła już tego znieść. Oderwała winorośl od głowy i dysząc ciężko, upadła znowu do tyłu na ścianę domu.

Szybko odzyskała zmysły. Baron nadal szczekał. Gwiazdy znów były odległe i maleńkie. Wydawało się jej, że wciąż czuje ten wstrętny zapach, nikły, ale wyraźny – jakby zgniłych jajek. Ruchomy cień w lesie zniknął.

W głowie jej łomotało, a trzymana w ręce winorośl zdawała się drżeć z bólu, rozdygotana i napięta.

– Przepraszam – powiedziała do niej April. – Przepraszam.

Z okna obok niej padł na dach trapez światła. Chwilę później Derek otworzył okno niecierpliwym pchnięciem i wytknął głowę na zewnątrz; zasłony wydęły się wokół jego zaspanej twarzy pokrytej szczeciną zarostu.

– Baronie Pierwszy! – ryknął, używając pełnego imienia psa. – Zamknij się!

Pies natychmiast ucichł.

– Ja śpię! – zawołał Derek, jakby musiał się mu wytłumaczyć. – O tej porze ludzie śpią.

Przeczesał dłonią potargane kasztanowe włosy. Przez moment spoglądał sceptycznie w niebo, nadal nie dostrzegając April, a potem cofnął głowę. Dziewczyna starała się uspokoić walące serce, złagodzić ból przeszywający jej głowę. Znowu wsunęła winorośl za ucho, ukrywając ją pod włosami. Zanim Derek zdążył zamknąć okno, odwróciła się ku niemu, wciąż tak zdyszana, że ledwie mogła mówić.

Derek znowu wychylił się z okna i wydał zduszony okrzyk:

– Ach! – Oparł się o komodę. – Pill, co ty tam robisz?

– Przepraszam – wysapała. – Czujesz ten zapach?

– Śmiertelnie mnie przestraszyłaś – rzekł Derek i wyciągnął do niej silną rękę. – Co ty tam robisz? – powtórzył. – Chodź... wejdź do środka.

April rzuciła ostatnie spojrzenie za siebie, między drzewa. Cokolwiek tam wcześniej widziała, już zniknęło. Baron nadal czuł ten smród, ale niepokój psa się zmniejszył, zastąpiony przez rosnącą czujną dumę.

April ujęła dłoń Dereka. Nie potrzebowała pomocy, ale nie chciała wydać się uparta.

– Naprawdę tego nie poczułeś? – spytała, gramoląc się do środka. – To śmierdziało jak... jakiś kwas. Okropnie.

Derek zamknął okno i do nosa April zaczęły dochodzić zapachy wypełniające pokój brata, typowe dla sypialni osiemnastolatka – przepoconych prześcieradeł, brudnych ubrań, pustych puszek po napojach gazowanych, zwietrzałego jedzenia.

– Czy właśnie na to szczekał Baron? – zapytał Derek. – Na smród?

– Tam w lesie coś było.

– Coś? – powtórzył Derek.

– Coś zwariowanie wysokiego. Ale przypominało człowieka.

Derek spojrzał surowo w okno. Jego klatka piersiowa się uniosła.

– Ktoś był tam, na dworze?

– Nie powiedziałam, że ktoś.

– Racja – przyznał wolno. Pokiwał głową z udawaną powagą. – Zwariowanie wysokie, ale przypominało człowieka. I okropnie śmierdziało. Może to yeti.

Drażnił się z nią. Jak zawsze, April odczekała moment, aż minie irytacja, żeby jej nie okazać. Derek nie potraktuje siostry poważnie. I właściwie dlaczego miałby jej uwierzyć? Sama nie była pewna, co o tym myśleć. Niemal odruchowo podjęła łatwy tok ich zwykłego przekomarzania się.

– Nie wierzę w yeti – oznajmiła.

Derek uśmiechnął się i podrapał w szczecinę zarostu, z której starał się wyhodować brodę.

– Racja, wiem. Ale co, jeśli yeti wierzy w ciebie?

– W takim razie doceniam jego wyimaginowane poparcie – odrzekła April.

Odtworzyła w myślach widok ciemnej sylwetki, którą niedawno zobaczyła, i przypomniała samej sobie, że zdecydowanie nie wierzy w yeti, potwora z Loch Ness ani jakiekolwiek tego rodzaju absurdalne stworzenia. Kłopot polegał na tym, że nie przychodziło jej do głowy nic, w co by wierzyła, a co wyjaśniłoby to, co zobaczyli i poczuli ona i Baron. Nie zwierzę. I nie człowiek.

Nagle przypomniała sobie tamtą rudowłosą kobietę. Ona nie mogła przecież mieć żadnego związku z tym incydentem, prawda? Z pewnością nie, a jednak było coś w sposobie, w jaki spojrzała wtedy na April z drugiego końca podwórza. Właściwie nie groźnie, ale... ostro. Przenikliwie.

April zadrżała i zobaczyła swoje odbicie w lustrze komody Dereka. Ku swojemu zaskoczeniu nie wyglądała wcale na przestraszoną. Wydawała się... ożywiona. W istocie była niezbyt ładna mimo gęstych kasztanowych włosów. Miała nieco krzywy nos, co stanowiło cechę rodzinną. Włosy zakrywały winorośl, ale jej złocisty koniuszek lśnił przy skroni April, a w orzechowych oczach dziewczyny błyszczała odwaga. Przyglądając się tym oczom, przez chwilę niemal zapomniała, że patrzy na samą siebie.

Derek się odezwał:

– Pill, a co w ogóle robiłaś na zewnątrz w środku nocy?

– Obudziło mnie warczenie.

– Niewątpliwie szybko wyszłaś na dach.

– Mam lekki sen – odparła April i zakryła włosami koniuszek winorośli. – Wiesz o tym.

– Tylko kiedy masz wiele spraw na głowie.

April musiała się powstrzymać przed potarciem bolącego czoła. Miała mnóstwo spraw na głowie. Tamten cień. Odór. Palący ból i oślepiające światło, które pojawiały się, ilekroć próbowała przezwyciężyć ograniczenia ułamanej winorośli. Zaczynała myśleć o tych niemiłych doznaniach jako o rodzaju zamieci śnieżnej. Powodem był oczywiście ten brakujący kawałek. April usiłowała po prostu osiągnąć to, co chciała zrobić winorośl, co powinna zrobić – ale bez powodzenia. To niemożliwe bez brakującego fragmentu.

Winorośl była teraz spokojna, już nie rozpalona do białości z męki, jednak pozostał w niej ból z powodu tej odłamanej części. Czasami April wyobrażała sobie ten brakujący kawałek, odległy i dryfujący na podobieństwo spadłego liścia niesionego wiatrem daleko od drzewa. Niekiedy w snach miała wrażenie, jakby ktoś wołał głosem, który tylko ona może usłyszeć, a winorośl zdawała się wtedy odkrzykiwać odpowiedź. Ale nigdy nie zdarzało się nic więcej. I może byłoby lepiej, gdyby April założyła, że nigdy się nie zdarzy. Nie wszystko, co zagubione, można odnaleźć.

– Rzeczywiście mam wiele spraw na głowie – rzekła do Dereka. – Ale nigdy nie rozumiałam tego wyrażenia. Czy nie powinno się raczej mówić: „Mam wiele spraw w głowie”?

Derek westchnął. Wiatr szarpnął oknem jego sypialni. O szybę zadzwoniły pierwsze krople deszczu. Na dworze Baron zauważył deszcz, ale nie przejął się nim i nie poszukał schronienia, zdecydowany nadal pozostać na straży. Derek zamknął okno, przeszedł przez pokój i otworzył drzwi.

– Wracaj do łóżka – powiedział. – Cokolwiek masz w głowie, postaraj się to wyrzucić.

– Nie wydajesz się zaniepokojony tym, co zobaczyłam – odrzekła April.

– Bardziej martwi mnie to, że mogłaś spaść z dachu.

April minęła go i wyszła na korytarz. Zniżyła głos, żeby nie obudzić wuja Harrisona.

– To, co zobaczyłam, było tak wysokie, że mogło ściągnąć mnie z dachu – wyszeptała, siląc się na żartobliwy ton.

Ale kiedy wypowiedziała te słowa, zdała sobie sprawę, że wcale nie były zabawne.

Derek przez chwilę tylko przyglądał się jej w milczeniu.

– Zamknij swoje okno i nie wychodź z sypialni – rzekł wreszcie. – Nadchodzi burza.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: