Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Świat Bourne'a - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
17 lipca 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Świat Bourne'a - ebook

Jason Bourne – perfekcyjnie wyszkolony zabójca, który nie pamięta swojej przeszłości, wychowanek eksperymentalnego programu Treadstone potajemnie prowadzonego przez rząd USA – to najbardziej znana postać literacka wykreowana przez nieżyjącego mistrza thrillera Roberta Ludluma. Bourne jest nieustannie w konflikcie z prawem, nieustannie przez kogoś ścigany; pracuje zarówno na rzecz jak i przeciwko swojej macierzystej organizacji, czyli Centralnej Agencji Wywiadowczej. A przede wszystkim – tropi międzynarodowe spiski wymierzone w bezpieczeństwo wolnego świata. W ŚWIECIE BOURNE’A (podobnie jak w poprzedzającej ją powieści CEL BOURNE’A) głównym przeciwnikiem Jasona jest bractwo Severus Domna, głęboko zakonspirowana zbrodnicza organizacja skupiająca finansową i polityczną elitę współczesnego świata i zarządzana przez charyzmatycznego Benjamina El-Ariana. Jason Bourne, jedyny człowiek zdolny pokrzyżować najnowsze plany bractwa – ataku na mającą ogromne znaczenie strategiczne kopalnię metali ziem rzadkich Indigo Ridge w Kalifornii – ma zostać zlikwidowany. Jako narzędziem bractwo posłuży się najbardziej zaufanym przyjacielem Bourne'a, generałem Borisem Karpowem, nowo mianowanym szefem rosyjskich służb wywiadowczych FSB-2. Chcąc zachować stanowisko, Karpow musi zawrzeć pakt z diabłem. Jeśli Karpow i Bourne staną do walki przeciw sobie, Domny nic już nie powstrzyma...

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7885-134-9
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

RO­BERT LU­DLUM
(1927-2001)

Ame­ry­kań­ski ak­tor, pro­du­cent te­atral­ny i pi­sarz. W la­tach 1945-47 słu­żył w pie­cho­cie mor­skiej. W 1951 ukoń­czył We­sley­an Uni­ver­si­ty. Od naj­młod­szych lat pa­sjo­no­wał się ak­tor­stwem. W wie­ku 16 lat po raz pierw­szy wy­stą­pił w sztu­ce na Broad­wayu. W la­tach 50-tych za­grał w po­nad 200 fil­mach te­le­wi­zyj­nych; był pro­du­cen­tem oko­ło 300 przed­sta­wień te­atral­nych. Jako pi­sarz za­de­biu­to­wał póź­no – ma­jąc 41 lat – po­wie­ścią Dzie­dzic­two Scar­lat­tich. Od­rzu­co­na po­cząt­ko­wo przez 10 wy­daw­ców sta­ła się be­st­sel­le­rem i za­ini­cjo­wa­ła osza­ła­mia­ją­cą ka­rie­rę li­te­rac­ką naj­bar­dziej zna­ne­go współ­cze­sne­go twór­cy thril­le­rów spi­sko­wych. Łącz­na sprze­daż ksią­żek Lu­dlu­ma prze­kro­czy­ła 300 mi­lio­nów eg­zem­pla­rzy w 32 ję­zy­kach. Za ży­cia pi­sa­rza uka­za­ły się 24 po­wie­ści; po jego śmier­ci – kil­ka­na­ście na­stęp­nych, z któ­rych więk­szość po­wsta­ła na pod­sta­wie po­zo­sta­wio­nych przez nie­go no­ta­tek i szki­ców, przy współ­pra­cy ta­kich au­to­rów jak Pa­trick Lar­kin, Ja­mes Cobb, Eric Van Lu­st­ba­der i Paul Gar­ri­son. Do naj­bar­dziej zna­nych thril­le­rów Lu­dlu­ma na­le­żą m.in.: Te­sta­ment Ma­ta­re­se’a, Toż­sa­mość Bo­ur­ne’a, Kru­cja­ta Bo­ur­ne’a, Mo­zai­ka Par­si­fa­la, Straż­ni­cy Apo­ka­lip­sy i Klą­twa Pro­me­te­usza. Wie­le z nich zo­sta­ło ze­kra­ni­zo­wa­nych – jako se­ria­le te­le­wi­zyj­ne lub peł­no­me­tra­żo­we fil­my ki­no­we.Tego au­to­ra

RĘ­KO­PIS CHAN­CEL­LO­RA

PRO­TO­KÓŁ SIG­MY

KLĄ­TWA PRO­ME­TE­USZA

PIE­KŁO ARK­TY­KI

CZWAR­TA RZE­SZA

KRYP­TO­NIM IKAR

STRAŻ­NI­CY APO­KA­LIP­SY

MO­ZAI­KA PAR­SI­FA­LA

IM­PE­RIUM AKWI­TA­NII

STRA­TE­GIA BAN­CRO­FTA

ILU­ZJA SCOR­PIO

TOŻ­SA­MOŚĆ AM­BLE­RA

Ja­son Bo­ur­ne

TOŻ­SA­MOŚĆ BO­UR­NE’A

DZIE­DZIC­TWO BO­UR­NE’A

SANK­CJA BO­UR­NE’A

MI­STY­FI­KA­CJA BO­UR­NE’A

CEL BO­UR­NE’A

ŚWIAT BO­UR­NE’A

KRU­CJA­TA BO­UR­NE’A

UL­TI­MA­TUM BO­UR­NE’A

IM­PE­RA­TYW BO­UR­NE’A

RE­TRY­BU­CJA BO­UR­NE’A

Dy­na­stia Ma­ta­re­se

TE­STA­MENT MA­TA­RE­SE’A

SPAD­KO­BIER­CY MA­TA­RE­SE’A

Paul Jan­son

DY­REK­TY­WA JAN­SO­NA

ODY­SE­JA JAN­SO­NA

OPCJA JAN­SO­NAProlog

Phu­ket, Taj­lan­dia

Ja­son Bo­ur­ne prze­miesz­czał się nie­spo­strze­że­nie wśród tłu­mu. Ze­wsząd ata­ko­wa­ła go mu­zy­ka, prze­ni­ka­ją­ca na wy­lot, przy­pra­wia­ją­ca o za­wał ser­ca, roz­wa­la­ją­ca bę­ben­ki w uszach, któ­ra do­cho­dzi­ła z wy­so­kich na trzy me­try gło­śni­ków, usta­wio­nych przy obu koń­cach ogrom­ne­go par­kie­tu do tań­ca. Nad po­dry­gu­ją­cy­mi gło­wa­mi tan­ce­rzy pa­sma świa­teł przy­po­mi­na­ją­cych zo­rzą po­lar­ną łą­czy­ły się i prze­ni­ka­ły na ko­pu­le skle­pie­nia, by po chwi­li roz­pro­szyć się ni­czym ar­ma­da ko­met i spa­da­ją­cych gwiazd.

Ja­kaś ko­bie­ta z bu­rzą blond wło­sów prze­ci­ska­ła się przed nim przez ro­jo­wi­sko nie­stru­dzo­nych ciał, mi­ja­ła wi­ru­ją­ce pary wszel­kich moż­li­wych kom­bi­na­cji płci. Bo­ur­ne ru­szył za nią. Miał wra­że­nie, że prze­dzie­ra się przez gę­stą watę. Po­wie­trze było tak roz­grza­ne, że pra­wie na­ma­cal­ne. Śnieg na fu­trza­nym koł­nie­rzu jego gru­be­go płasz­cza zdą­żył już stop­nieć, po­dob­nie na wło­sach, któ­re były te­raz po­zle­pia­ne. Ko­bie­ta po­ja­wia­ła się i zni­ka­ła w mi­go­tli­wym świe­tle ni­czym błyszcz­ka pod po­wierzch­nią za­le­wa­ne­go słoń­cem je­zio­ra. Jak­by po­ru­sza­ła się sko­ka­mi: wi­docz­na naj­pierw tu, a za chwi­lę tam. Bo­ur­ne prze­py­chał się za nią. Zbyt gło­śne basy i dud­nie­nie per­ku­sji za­głu­sza­ły mu puls.

Po pew­nym cza­sie zo­rien­to­wał się, że blon­dyn­ka zmie­rza do dam­skiej to­a­le­ty, dla­te­go ob­my­śliw­szy skrót, zre­zy­gno­wał z bez­po­śred­nie­go po­ści­gu i po­dą­żył przez ciż­bę inną dro­gą. Do­tarł tam w chwi­li, gdy zni­ka­ła w środ­ku. Z otwar­tych na mo­ment drzwi buch­nę­ła na nie­go mie­sza­ni­na za­pa­chów traw­ki, sek­su i potu.

Za­cze­kał, aż dwie roz­chi­cho­ta­ne na­sto­lat­ki wy­szły stam­tąd na nie­pew­nych no­gach, oto­czo­ne chmu­rą per­fum, a po­tem wśli­zgnął się do środ­ka. Trzy ko­bie­ty o dłu­gich zmierz­wio­nych wło­sach, po­brzę­ku­jąc ma­syw­ną bi­żu­te­rią, tło­czy­ły się przy umy­wal­kach tak za­ab­sor­bo­wa­ne wcią­ga­niem kre­sek koki, że na­wet go nie za­uwa­ży­ły. Szyb­ko mi­nął rząd ka­bin, przy­ku­ca­jąc, żeby zaj­rzeć pod drzwi. Tyl­ko jed­na oka­za­ła się za­ję­ta. Wy­cią­gnął gloc­ka i na­krę­cił tłu­mik na lufę. Kop­nia­kiem otwo­rzył drzwi ka­bi­ny. Gdy ude­rzy­ły o ścian­kę prze­pie­rze­nia, ko­bie­ta o zim­nych nie­bie­skich oczach i bu­rzy ja­snych wło­sów trzy­ma­ła wy­ce­lo­wa­ną w nie­go nie­wiel­ką sre­brzy­stą be­ret­tę dwu­dziest­kę­dwój­kę. Pierw­szą kulę wpa­ko­wał jej w ser­ce, dru­gą w pra­we oko.

Za­nim ude­rzy­ła gło­wą o po­sadz­kę, roz­wiał się jak dym.

• • •

Bo­ur­ne otwo­rzył oczy. Za­le­wał go blask tro­pi­kal­ne­go słoń­ca. Spoj­rzał na ciem­ny la­zur Mo­rza An­da­mań­skie­go, na za­ko­twi­czo­ne ża­glów­ki i ło­dzie mo­to­ro­we ko­ły­szą­ce się na fa­lach. Prze­szedł go dreszcz, jak­by nadal tkwił pa­mię­cią gdzieś in­dziej, a nie na pla­ży Pa­tong na Phu­ke­cie. Gdzie była ta dys­ko­te­ka? W Nor­we­gii? W Szwe­cji? Kie­dy za­bił tam­tą ko­bie­tę? I kim ona była? Ce­lem zle­co­nym mu przez Ale­xa Con­kli­na, za­nim do­znał sil­ne­go wstrzą­śnie­nia mó­zgu na Mo­rzu Śród­ziem­nym. Pew­ność miał tyl­ko co do tego ostat­nie­go.

Dla­cze­go jed­nak Tre­ad­sto­ne chcia­ło ją zli­kwi­do­wać? Wy­si­lał umysł, sta­ra­jąc się ze­brać w ca­łość wszyst­kie szcze­gó­ły snu, ale ni­czym pia­sek prze­sy­py­wa­ły mu się przez pal­ce. Pa­mię­tał fu­trza­ny koł­nierz pal­ta, swo­je wło­sy mo­kre od śnie­gu. Ale co jesz­cze? Twarz tej ko­bie­ty? Po­ja­wia­ła mu się przed ocza­mi i zni­ka­ła ra­zem z echem po­bły­sku­ją­cych świa­teł. Przez chwi­lę pul­so­wa­ła w nim mu­zy­ka, a po­tem za­mil­kła na do­bre.

Co przy­wo­ła­ło to wspo­mnie­nie?

Pod­niósł się z koca. Od­wra­ca­jąc się, zo­ba­czył syl­wet­ki Mo­iry i Be­ren­ga­rii Mo­re­no Sky­del od­ci­na­ją­ce się na tle go­re­ją­ce­go błę­kit­ne­go nie­ba, ośle­pia­ją­co bia­łych chmur i ster­czą­cych w górę zie­lo­no-brą­zo­wych wzgórz. Mo­ira za­pro­si­ła go do wiej­skie­go domu Be­ren­ga­rii w So­no­rze, ale on chciał zna­leźć się da­lej od cy­wi­li­za­cji, dla­te­go osta­tecz­nie spo­tka­li się w ku­ror­cie na za­chod­nim wy­brze­żu Taj­lan­dii i spę­dzi­li tu ostat­nie trzy dni i trzy noce. Mo­ira opo­wie­dzia­ła mu w tym cza­sie, co ro­bi­ła w So­no­rze z sio­strą nie­ży­ją­ce­go po­ten­ta­ta nar­ko­ty­ko­we­go Gu­sta­va Mo­re­na. Obie ko­bie­ty po­pro­si­ły go wcze­śniej o po­moc, a on zgo­dził się jej udzie­lić. Mo­ira po­wie­dzia­ła, że czas od­gry­wa za­sad­ni­czą rolę. Po wy­słu­cha­niu szcze­gó­łów zde­cy­do­wał się wy­je­chać do Ko­lum­bii już na­za­jutrz.

Po­pa­trzył zno­wu w stro­nę mo­rza i za­uwa­żył ko­bie­tę w ską­pym po­ma­rań­czo­wym bi­ki­ni, bie­gną­cą przez fale i uno­szą­cą nogi wy­so­ko ni­czym cwa­łu­ją­cy koń. Jej gę­ste ja­sne wło­sy lśni­ły w świe­tle słoń­ca. Bo­ur­ne ru­szył za nią, ule­ga­jąc echu frag­men­ta­rycz­nych wspo­mnień. Wpa­try­wał się w jej brą­zo­we ple­cy, w miej­sce, gdzie mię­śnie prę­ży­ły się mię­dzy ło­pat­ka­mi. W tej sa­mej chwi­li ko­bie­ta od­wró­ci­ła się nie­co i zo­ba­czył, jak za­cią­ga się dy­mem z ręcz­nie skrę­co­ne­go jo­in­ta. Przez krót­ki mo­ment ostry za­pach mor­skiej bry­zy zmie­szał się ze słod­ką wo­nią nar­ko­ty­ku. Za­raz po­tem wy­rzu­ci­ła skrę­ta do mo­rza, a on po­dą­żył wzro­kiem za jej spoj­rze­niem.

Pla­żą zbli­ża­ło się trzech po­li­cjan­tów. Mie­li na so­bie mun­du­ry, ale i bez tego nie było wąt­pli­wo­ści co do ich pro­fe­sji. Ko­bie­ta za­cho­wy­wa­ła się, jak­by my­śla­ła, że przy­szli po nią. My­li­ła się. Przy­szli po Bo­ur­ne’a.

Nie wa­ha­jąc się ani chwi­li, sko­czył w mo­rze. Mu­siał od­cią­gnąć ich od Mo­iry i Be­ren­ga­rii, bo Mo­ira na pew­no pró­bo­wa­ła­by mu po­móc, a on nie chciał jej w to mie­szać. Tuż przed za­nur­ko­wa­niem w nad­pły­wa­ją­cą falę spo­strzegł, że je­den z de­tek­ty­wów uniósł rękę, jak­by w sa­lu­cie. Kie­dy Bo­ur­ne wy­nu­rzył się z wody, da­le­ko za li­nią fal, zo­rien­to­wał się, że to był sy­gnał. Dwa sku­te­ry wod­ne pę­dzi­ły ku nie­mu z obu stron. Na każ­dym sie­dzia­ło dwóch męż­czyzn: kie­ru­ją­cy i fa­cet z akwa­lun­giem. Ci lu­dzie za­my­ka­li mu wszyst­kie dro­gi uciecz­ki.

Po­pły­nął w kie­run­ku Pa­ro­le, nie­wiel­kiej ża­glów­ki znaj­du­ją­cej się bli­sko nie­go. Cały czas my­ślał in­ten­syw­nie. Bio­rąc pod uwa­gę ko­or­dy­na­cję i dro­bia­zgo­wość, z jaką go po­de­szli, było pew­ne, że roz­ka­zy nie zo­sta­ły wy­da­ne przez taj­ską po­li­cję, któ­ra nie sły­nę­ła z ta­kich me­tod dzia­ła­nia. Do­wo­dził nimi ktoś inny. Bo­ur­ne po­dej­rze­wał, że wie kto. Za­wsze ist­nia­ło ry­zy­ko, że Se­ve­rus Do­mna bę­dzie szu­ka­ła ze­msty za to, co zro­bił tej taj­nej or­ga­ni­za­cji. Jed­nak do­my­sła­mi mógł za­jąć się po­tem. Te­raz mu­siał wy­do­stać się z pu­łap­ki i uciec, żeby do­trzy­mać obiet­ni­cy da­nej Mo­irze i za­pew­nić bez­pie­czeń­stwo Be­ren­ga­rii.

Kil­ku­na­sto­ma sil­ny­mi wy­ma­cha­mi ra­mion do­tarł do Pa­ro­le. Wcią­gnął się po bur­cie na po­kład i miał za­miar wstać, gdy grad kul za­ko­ły­sał ło­dzią na boki. Pod­czoł­gał się ku zwo­jo­wi ny­lo­no­wej liny, chwy­cił go i obie­ma rę­ka­mi zła­pał za nad­bur­cie. Przy ko­lej­nym ostrza­le sku­te­ry zna­la­zły się już znacz­nie bli­żej. Siła ude­rzeń kul wpra­wi­ła ża­glów­kę w tak gwał­tow­ne chy­bo­ta­nie, że Bo­ur­ne z ła­two­ścią prze­wró­cił ją do góry dnem. Wpadł ple­ca­mi do wody, roz­rzu­ca­jąc ra­mio­na, jak­by zo­stał tra­fio­ny.

Sku­te­ry okrą­ża­ły prze­wró­co­ną łód­kę, ich pa­sa­że­ro­wie szu­ka­li wzro­kiem gło­wy wy­sta­ją­cej po­nad wodę. Po­nie­waż ni­cze­go ta­kie­go nie było wi­dać, nur­ko­wie za­ło­ży­li ma­ski, pod­czas gdy kie­ru­ją­cy po­jaz­da­mi zmniej­szy­li szyb­kość. Do­ci­ska­jąc ma­ski do twa­rzy jed­ną ręką, nur­ko­wie wpa­dli do mo­rza.

Bo­ur­ne, zu­peł­nie dla nich nie­wi­docz­ny, uno­sił się na po­wierzch­ni pod ło­dzią, od­dy­cha­jąc za­mknię­tym tam po­wie­trzem. Ale za­pas był nie­wiel­ki. W prze­zro­czy­stej wo­dzie ła­two do­strzegł bą­ble po­wie­trza, gdy nur­ko­wie zbli­ży­li się z obu stron ka­dłu­ba.

Szyb­ko przy­wią­zał ko­niec liny do kna­gi na ster­bur­cie. Kie­dy pierw­szy z nur­ków ru­szył na nie­go z dołu, zro­bił unik, okrę­cił linę wo­kół szyi męż­czy­zny i moc­no za­cią­gnął. Nu­rek wy­ce­lo­wał ku­szę, chcąc ode­przeć atak, ale Bo­ur­ne’owi uda­ło się ze­rwać mu ma­skę, czym sku­tecz­nie go ośle­pił. Bły­ska­wicz­nie chwy­cił ku­szę, któ­rą tam­ten wy­pu­ścił, od­wró­cił się i strze­lił w pierś dru­gie­mu nad­pły­wa­ją­ce­mu nur­ko­wi.

Krew roz­la­ła się gę­stą pla­mą, któ­rą szyb­ko roz­rze­dzał prąd wzno­szą­cy się z głę­bin. Bo­ur­ne wie­dział, że zo­sta­wa­nie w tych wo­dach, gdy po­la­ła się krew, nie jest mą­drym po­su­nię­ciem. Płu­ca o mało mu nie pę­kły, kie­dy po­now­nie wy­nu­rzył gło­wę pod prze­wró­co­ną ło­dzią. Jed­nak nie­mal na­tych­miast za­nur­ko­wał po­now­nie, żeby od­szu­kać pierw­sze­go z na­past­ni­ków. Woda po­ciem­nia­ła, sta­ła się męt­na od krwi. Mar­twy nu­rek uno­sił się w jej smu­gach z ra­mio­na­mi roz­ło­żo­ny­mi na boki, płe­twa­mi skie­ro­wa­ny­mi pro­sto w czar­ną ot­chłań. Ja­son był w po­ło­wie ob­ro­tu, gdy ny­lo­no­wa lina oplo­tła mu szy­ję i moc­no się na niej za­ci­snę­ła. Pierw­szy nu­rek do­ci­skał ko­la­na do jego krzy­ża i jed­no­cze­śnie cią­gnął za oba koń­ce sznu­ra. Bo­ur­ne spró­bo­wał go chwy­cić, ale męż­czy­zna ła­two się uchy­lił. Lina wrzy­na­ła się moc­no w tcha­wi­cę, trzy­ma­jąc go po­ni­żej lu­stra wody. Choć za­ci­skał war­gi z ca­łych sił, z ką­ci­ka jego ust za­czę­ła wy­do­by­wać się cien­ka struż­ka bą­bel­ków.

Stłu­mił w so­bie chęć sza­mo­ta­nia się, bo wie­dział, że spo­wo­du­je to moc­niej­sze za­ci­śnię­cie liny i wy­czer­pie go. Za­miast tego za­stygł na mo­ment w bez­ru­chu i po­dob­nie jak mar­twy nu­rek znaj­du­ją­cy się o nie­ca­ły metr od nie­go pod­da­wał się prą­do­wi, uda­jąc nie­ży­we­go. Na­past­nik przy­cią­gnął go bli­żej i wy­do­był nóż, żeby pod­ciąć mu gar­dło.

Ja­son się­gnął za sie­bie i na­ci­snął gu­zik czysz­cze­nia na au­to­ma­cie od­de­cho­wym. Ude­rze­nie po­wie­trza było tak sil­ne, że wy­rwa­ło ust­nik spo­mię­dzy warg nur­ka, wy­rzu­ca­jąc do wody gę­sty pió­ro­pusz bą­bli. Lina wo­kół szyi Bo­ur­ne’a zwiot­cza­ła. Uwol­nił się, wy­ko­rzy­stu­jąc za­sko­cze­nie nur­ka. Od­wró­cił się i spró­bo­wał unie­ru­cho­mić ra­mio­na prze­ciw­ni­ka, lecz ten skie­ro­wał ostrze noża w jego pierś. Ja­son od­pa­ro­wał atak kop­nię­ciem, ale nu­rek rzu­cił się na nie­go, żeby nie po­zwo­lić mu na wy­nu­rze­nie się i za­czerp­nię­cie po­wie­trza.

Bo­ur­ne wci­snął so­bie do ust octo­pus – dru­gie źró­dło po­wie­trza z au­to­ma­tu od­de­cho­we­go – i wcią­gnął tlen w bo­lą­ce płu­ca. Nu­rek sza­mo­tał się, pró­bu­jąc się­gnąć po swój ust­nik, lecz Bo­ur­ne go ode­pchnął. Twarz męż­czy­zny sta­ła się bla­da, rysy na­pię­te. Raz po raz usi­ło­wał dźgnąć no­żem Bo­ur­ne’a lub octo­pus, ale da­rem­nie. Za­mru­gał po­wo­li po­wie­ka­mi, za­nim oczy ob­ró­ci­ły mu się w oczo­do­łach, w chwi­li gdy uszło z nie­go ży­cie. Bo­ur­ne się­gnął szyb­ko po jego nóż, lecz nu­rek wy­pu­ścił go z ręki. Ostrze opa­da­ło po spi­ra­li w głąb mo­rza.

Choć Bo­ur­ne od­dy­chał te­raz nor­mal­nie przez octo­pus, miał świa­do­mość, że po czysz­cze­niu w bu­tlach nie zo­sta­ło wie­le po­wie­trza. Mar­twy nu­rek opla­tał go w pa­sie no­ga­mi skrzy­żo­wa­ny­mi w kost­kach, ny­lo­no­wa lina za­plą­ta­ła się wo­kół nich obu, two­rząc coś w ro­dza­ju ko­ko­nu. Bo­ur­ne był za­ję­ty uwal­nia­niem się z niej, gdy po­czuł gwał­tow­ny pęd wody.

Zim­niej­szy prąd uniósł się z głę­bin, a za­raz po­tem w za­się­gu wzro­ku po­ja­wił się re­kin. Miał oko­ło trzech i pół me­tra dłu­go­ści, był sre­brzy­sto­czar­ny i pły­nął w górę pro­sto na Ja­so­na i dwóch mar­twych nur­ków. Zwie­trzył krew, wy­czuł rzu­ca­ją­ce się cia­ła, któ­rych wi­bra­cje w wo­dzie były dla nie­go in­for­ma­cją o zdy­cha­ją­cej ry­bie, może na­wet wię­cej niż jed­nej, mo­gą­cej stać się dla nie­go ucztą.

Bo­ur­ne, cią­gnąc sple­cio­ne­go ze sobą pierw­sze­go nur­ka, z tru­dem ob­ró­cił się ku dru­gie­mu. Roz­piął mu szel­ki bu­tli z tle­nem i ścią­gnął je z nie­go. W tej sa­mej chwi­li cia­ło za­czę­ło opa­dać, oto­czo­ne czar­ny­mi kłę­ba­mi krwi. Re­kin zmie­nił kie­ru­nek i po­pły­nął wprost na tru­pa. Otwo­rzył sze­ro­ko pasz­czę 1 od­gryzł ogrom­ny kęs z cia­ła męż­czy­zny. Ja­son po­zwo­lił so­bie na mo­ment od­po­czyn­ku, choć bar­dzo krót­ki. W każ­dej chwi­li mo­gło po­ja­wić się wię­cej re­ki­nów ogar­nię­tych sza­łem że­ro­wa­nia – do tego cza­su nie po­win­no go być w wo­dzie.

Roz­piął pas ba­la­sto­wy pierw­sze­go nur­ka, a po­tem ścią­gnął mu z ra­mion zbior­ni­ki z po­wie­trzem. Za­ło­żył ma­skę na twarz. Za­czerp­nął tle­nu po raz ostat­ni i pu­ścił bu­tle – i tak były pu­ste. Złą­czo­ny w ma­ka­brycz­nym uści­sku z mar­twym na­past­ni­kiem roz­po­czął wzno­sze­nie się ku po­wierzch­ni, jed­no­cze­śnie sta­ra­jąc się uwol­nić od ny­lo­no­wej liny. Nie wy­glą­da­ło to naj­go­rzej, tyle że bio­dra nadal miał ople­cio­ne no­ga­mi męż­czy­zny. Cho­ciaż sta­rał się ze wszyst­kich sił, nie był w sta­nie ich roz­giąć.

Wy­chy­nął nad po­wierzch­nię i od razu zo­ba­czył je­den ze sku­te­rów, zmie­rza­ją­cy do­kład­nie w jego kie­run­ku. Po­ma­chał ręką. Miał na­dzie­ję, że z po­wo­du ma­ski kie­row­ca weź­mie go za jed­ne­go z nur­ków. Zbli­ża­jąc się do nie­go, sku­ter zwol­nił. Tym­cza­sem Ja­so­no­wi uda­ło się roz­plą­tać linę. Gdy ma­szy­na za­ta­cza­ła wo­kół nie­go krę­gi, chwy­cił się tyl­nej czę­ści sku­te­ra. Klep­nął kie­row­cę w udo i sku­ter wy­star­to­wał. Bo­ur­ne nadal znaj­do­wał się do po­ło­wy w wo­dzie, ale szyb­kość po­lu­zo­wa­ła uścisk nóg mar­twe­go nur­ka. Wal­nął go w ko­la­na, roz­legł się głu­chy trzask pę­ka­ją­cych ko­ści i na­resz­cie był wol­ny.

Wcią­gnął się na sku­ter i skrę­cił kie­row­cy kark. Za­nim wrzu­cił go do wody, od­piął mu ku­szę od pasa. Kie­row­ca dru­gie­go sku­te­ra wi­dział do­kład­nie, co się sta­ło, i wła­śnie za­wra­cał, kie­dy Ja­son ru­szył wprost na nie­go. Męż­czy­zna do­ko­nał złe­go wy­bo­ru. Wy­cią­gnął pi­sto­let i od­dał dwa strza­ły, ale nie był w sta­nie tra­fić w roz­ko­ły­sa­ny sku­ter. Do tego cza­su Bo­ur­ne zna­lazł się wy­star­cza­ją­co bli­sko, żeby sko­czyć. Wy­ce­lo­wał z ku­szy i strą­cił kie­row­cę do mo­rza, przej­mu­jąc jed­no­cze­śnie kon­tro­lę nad jego ma­szy­ną.

Te­raz już sam na sza­fi­ro­wej wo­dzie, Bo­ur­ne po­mknął w dal.Rozdział 1

Ty­dzień póź­niej

– Przez nich wy­cho­dzi­my na głup­ców.

Pre­zy­dent Sta­nów Zjed­no­czo­nych omia­tał gniew­nym spoj­rze­niem Ga­bi­net Owal­ny i wbi­jał wzrok w męż­czyzn sto­ją­cych nie­mal na bacz­ność. Po­po­łu­dnie było cie­płe i sło­necz­ne, lecz w po­miesz­cze­niu wy­czu­wa­ło się na­pię­cie tak duże, że wszy­scy mie­li wra­że­nie, jak­by prze­ta­cza­ła się przez nie pry­wat­na bu­rza pre­zy­den­ta.

– Jak do­szło do tak opła­ka­ne­go sta­nu rze­czy?

– Chiń­czy­cy wy­prze­dza­ją nas o czte­ry lata – po­wie­dział Chri­sto­pher Hen­dricks, nowo mia­no­wa­ny se­kre­tarz obro­ny. – Za­czę­li bu­do­wać re­ak­to­ry ato­mo­we, żeby unie­za­leż­nić się od ropy i wę­gla, ale do­pie­ro te­raz oka­za­ło się, że kon­tro­lu­ją tak­że dzie­więć­dzie­siąt sześć pro­cent świa­to­we­go wy­do­by­cia me­ta­li ziem rzad­kich.

– Ziem rzad­kich! – za­grzmiał pre­zy­dent. – A co to ta­kie­go, do cho­le­ry, te zie­mie rzad­kie?

Ge­ne­rał Mar­shall, szef szta­bu z Pen­ta­go­nu, prze­stę­po­wał z nogi na nogę, naj­wy­raź­niej bar­dzo zmie­sza­ny.

– To mi­ne­ra­ły, któ­re…

– Z ca­łym sza­cun­kiem, pa­nie ge­ne­ra­le – wszedł mu w sło­wo Hen­dricks – zie­mie rzad­kie to źró­dło cen­nych pier­wiast­ków.

Mike Hol­mes, do­rad­ca do spraw bez­pie­czeń­stwa na­ro­do­we­go, od­wró­cił się do Hen­drick­sa.

– Co za róż­ni­ca i kogo to może ob­cho­dzić?

– Każ­dy z tlen­ków me­ta­li ziem rzad­kich cha­rak­te­ry­zu­je się szcze­gól­ny­mi wła­ści­wo­ścia­mi – po­wie­dział Hen­dricks. – Me­ta­le ziem rzad­kich mają za­sad­ni­cze zna­cze­nie dla no­wych tech­no­lo­gii, wy­ko­rzy­sty­wa­ne są do pro­duk­cji sa­mo­cho­dów o na­pę­dzie elek­trycz­nym, te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych, tur­bin wia­tro­wych, la­se­rów, nad­prze­wod­ni­ków, po­tęż­nych ma­gne­sów i, co za­pew­ne jest naj­waż­niej­sze dla wie­lu z pa­nów obec­nych w tym po­ko­ju, a zwłasz­cza dla pana, ge­ne­ra­le, wy­po­sa­że­nia ar­mii we wszyst­kich dzie­dzi­nach ży­wot­nych dla na­sze­go bez­pie­czeń­stwa: elek­tro­ni­ce, opty­ce i ma­gne­ty­zmie. Weź­my na przy­kład bez­za­ło­go­wy sa­mo­lot Pre­da­tor lub inny ro­dzaj uzbro­je­nia no­wej ge­ne­ra­cji, za­pew­nia­ją­cy nie­sły­cha­ną pre­cy­zję, jak la­se­ro­we ce­low­ni­ki czy sieć sa­te­li­tów ko­mu­ni­ka­cyj­nych. Wszyst­kie za­le­żą od me­ta­li ziem rzad­kich, któ­re im­por­tu­je­my z Chin.

– Dla­cze­go w ta­kim ra­zie nie wie­dzie­li­śmy o tym wcze­śniej, do cho­le­ry? – ci­skał się Hol­mes.

Pre­zy­dent zgar­nął z biur­ka kil­ka do­ku­men­tów i trzy­mał je ni­czym roz­ło­żo­ną ta­lię kart.

– Mamy tu do­wód A. Sześć no­ta­tek służ­bo­wych z da­ta­mi z ostat­nich dwu­dzie­stu trzech mie­się­cy od Chri­sa do pań­skie­go per­so­ne­lu, ge­ne­ra­le, w któ­rych Chris pi­sze o tym sa­mym, co nam te­raz po­wie­dział. – Pre­zy­dent wy­cią­gnął jed­ną z kar­tek i od­czy­tał jej treść na głos: – „Czy kto­kol­wiek w Pen­ta­go­nie jest świa­do­my, że po­trze­ba dwóch ton tlen­ków me­ta­li ziem rzad­kich do zbu­do­wa­nia tyl­ko jed­ne­go wia­tra­ka pro­du­ku­ją­ce­go ener­gię elek­trycz­ną, a tur­bi­ny wia­tro­we, któ­rych uży­wa­my, są im­por­to­wa­ne z Chin?”. – Spoj­rzał py­ta­ją­co na ge­ne­ra­ła Mar­shal­la.

– Nig­dy nie wi­dzia­łem tych do­ku­men­tów – od­po­wie­dział szef szta­bu drew­nia­nym gło­sem. – Nie mia­łem po­ję­cia…

– Za­pew­ne jed­nak ktoś z pań­skich lu­dzi je wi­dział – prze­rwał mu pre­zy­dent. – Co ozna­cza, pa­nie ge­ne­ra­le, że pań­skie ka­na­ły ko­mu­ni­ka­cyj­ne są do dupy. – Pre­zy­dent bar­dzo rzad­ko uży­wał wul­ga­ry­zmów, dla­te­go za­pa­no­wa­ło mil­cze­nie wy­wo­ła­ne szo­kiem. – W naj­gor­szym przy­pad­ku – mó­wił da­lej pre­zy­dent – mamy tu do czy­nie­nia z ra­żą­cym za­nie­dba­niem.

– Ra­żą­ce za­nie­dba­nie? – Ge­ne­rał za­mru­gał. – Nie ro­zu­miem.

Pre­zy­dent wes­tchnął.

– Wy­ja­śnij mu to, Chris.

– Nie da­lej jak pięć dni temu Chiń­czy­cy za­po­wie­dzie­li, że w przy­szłym roku ogra­ni­czą eks­port me­ta­li ziem rzad­kich o sie­dem­dzie­siąt pro­cent. Ma­ga­zy­nu­ją je na wła­sny uży­tek, o czym prze­wi­du­ją­co na­pi­sa­łem w mo­jej dru­giej no­tat­ce do Pen­ta­go­nu sprzed trzy­na­stu mie­się­cy.

– Po­nie­waż nie pod­ję­to żad­nych dzia­łań – ode­zwał się pre­zy­dent – mamy te­raz prze­je­ba­ne.

– Po­ci­ski sa­mo­ste­ru­ją­ce da­le­kie­go za­się­gu To­ma­hawk, po­cisk XM982 Exca­li­bur z sys­te­mem na­pro­wa­dza­nia, o zwięk­szo­nym za­się­gu i cel­no­ści, GBU-28 Bun­ker Bu­ster, wy­spe­cja­li­zo­wa­na bom­ba do nisz­cze­nia bun­krów – wy­li­czał na pal­cach Hen­dricks – świa­tło­wo­dy, nok­to­wi­zo­ry, wie­lo­za­da­nio­wy zin­te­gro­wa­ny wy­kry­wacz sub­stan­cji che­micz­nych MI­CAD, wy­ko­rzy­sty­wa­ny do wy­kry­wa­nia ska­że­nia che­micz­ne­go, su­per­czu­łe krysz­ta­ły Sa­int-Go­ba­in do wy­kry­wa­nia pro­mie­nio­wa­nia, prze­twor­ni­ki w so­na­rach i ra­da­rach… – Prze­krzy­wił gło­wę. – Mam wy­mie­niać da­lej?

Ge­ne­rał wpa­try­wał się w nie­go gniew­nie, ale cał­kiem roz­sąd­nie za­trzy­mał ja­do­wi­te uwa­gi dla sie­bie.

– No wła­śnie. – Pre­zy­dent za­bęb­nił pal­ca­mi po biur­ku. – Jak wy­do­stać się z tego szam­ba? – Nie ocze­ki­wał od­po­wie­dzi. Na­ci­snął gu­zik in­ter­ko­mu i rzu­cił: – Przy­ślij go.

Chwi­lę póź­niej ni­ski, krą­gły i ły­sie­ją­cy męż­czy­zna wszedł ener­gicz­nie do Ga­bi­ne­tu Owal­ne­go. Je­śli na­wet po­czuł się onie­śmie­lo­ny aurą wła­dzy pa­nu­ją­cą w tym po­ko­ju, nie dał nic po so­bie po­znać. Za­miast tego skło­nił lek­ko gło­wę w spo­sób przy­po­mi­na­ją­cy po­zdro­wie­nie kie­ro­wa­ne do ja­kie­goś eu­ro­pej­skie­go mo­nar­chy.

– Dzień do­bry, pa­nie pre­zy­den­cie, Chri­sto­phe­rze. Pre­zy­dent się uśmiech­nął.

– Ten dżen­tel­men, pa­no­wie, to Roy Fit­zWil­liams. Od­po­wia­da za In­di­go Rid­ge. Czy ktoś z was poza Chri­sem sły­szał o In­di­go Rid­ge? Tak my­śla­łem. – Po­ki­wał gło­wą.

– Gdy­byś ze­chciał to wy­ja­śnić, Fitz…

– Oczy­wi­ście, pa­nie pre­zy­den­cie – pod­jął skwa­pli­wie Fit­zWil­liams. – W roku ty­siąc dzie­więć­set sie­dem­dzie­sią­tym ósmym Uno­cal ku­pi­ło In­di­go Rid­ge, ob­szar w Ka­li­for­nii z naj­więk­szy­mi po chiń­skich zło­ża­mi ziem rzad­kich. Pe­tro­che­micz­ny gi­gant za­mie­rzał eks­plo­ato­wać te zło­ża, ale z tych czy in­nych po­wo­dów nig­dy do tego nie do­szło. W roku dwa ty­sią­ce pią­tym pew­na chiń­ska fir­ma chcia­ła prze­jąć Uno­cal, ale trans­ak­cję za­blo­ko­wał Kon­gres, tłu­ma­cząc to wzglę­da­mi bez­pie­czeń­stwa na­ro­do­we­go. – Od­chrząk­nął. – Nie cho­dzi­ło jed­nak o zie­mie rzad­kie, o któ­rych za­pew­ne w Kon­gre­sie nig­dy nie sły­sza­no, po­dob­nie jak o In­di­go Rid­ge. Po pro­stu oba­wia­no się, by Chiń­czy­cy nie po­ło­ży­li łapy na prze­twór­stwie ropy naf­to­wej.

– Za­tem – wtrą­cił pre­zy­dent – je­dy­nie opatrz­no­ści bo­żej za­wdzię­cza­my to, że kon­tro­la nad In­di­go Rid­ge po­zo­sta­ła w na­szych rę­kach.

– Co pro­wa­dzi nas do cza­sów obec­nych – po­wie­dział Fitz. – Dzię­ki pań­skim sta­ra­niom, pa­nie pre­zy­den­cie, i pana Hen­drick­sa, utwo­rzy­li­śmy spół­kę o na­zwie Neo­Dy­me. Jed­nak pro­duk­cja me­ta­li ziem rzad­kich wy­ma­ga tak wy­so­kich na­kła­dów, że ju­tro Neo­Dy­me wcho­dzi na gieł­dę z ogrom­ną pierw­szą ofer­tą pu­blicz­ną. Część z tego, co pa­nom po­wie­dzia­łem, nie jest oczy­wi­ście ta­jem­ni­cą. Za­in­te­re­so­wa­nie zie­mia­mi rzad­ki­mi bar­dzo wzro­sło po oświad­cze­niu wy­da­nym przez Chiń­czy­ków. Nie za­sy­pia­li­śmy gru­szek w po­pie­le przy Neo­Dy­me, omó­wi­li­śmy ofer­tę z czo­ło­wy­mi ana­li­ty­ka­mi gieł­do­wy­mi i mamy na­dzie­ję, że będą re­ko­men­do­wa­li na­sze ak­cje swo­im klien­tom. Neo­Dy­me nie tyl­ko roz­pocz­nie wy­do­by­cie, co po­win­no być ro­bio­ne od dzie­się­cio­le­ci, ale tak­że za­pew­ni bez­pie­czeń­stwo na­sze­mu kra­jo­wi. – Wy­cią­gnął ja­kąś no­tat­kę. – Do dzi­siaj zi­den­ty­fi­ko­wa­li­śmy w In­di­go Rid­ge trzy­na­ście róż­nych pier­wiast­ków ziem rzad­kich, w tym szcze­gól­nie cen­ne me­ta­le przej­ścio­we. Czy mam je wy­li­czyć?

Pod­niósł wzrok znad kart­ki.

– Och, nie, może jed­nak nie. – Po­now­nie od­chrząk­nął. – W tym ty­go­dniu nasi geo­lo­dzy prze­ka­za­li nam jesz­cze lep­sze wia­do­mo­ści. Ba­da­nia z ostat­nich od­wier­tów wska­zu­ją na obec­ność kil­ku tak zwa­nych zie­lo­nych pier­wiast­ków ziem rzad­kich, ma­ją­cych ogrom­ne zna­cze­nie dla przy­szło­ści, bo na­wet ko­pal­nie chiń­skie nie wy­do­by­wa­ją tych me­ta­li.

Pre­zy­dent po­ru­szył lek­ko ra­mio­na­mi, co ro­bił za­wsze, gdy do­cho­dzi­ło do sed­na spra­wy.

– W su­mie ozna­cza to, pa­no­wie, że Neo­Dy­me sta­nie się naj­waż­niej­szą fir­mą w Ame­ry­ce i nie­wy­klu­czo­ne… a za­pew­niam, że nie ma w tym prze­sa­dy… na ca­łym świe­cie. – Prze­szy­wał spoj­rze­niem wszyst­kich obec­nych w po­ko­ju. – Nie mu­szę wspo­mi­nać, że bez­pie­czeń­stwo In­di­go Rid­ge to dla nas prio­ry­tet.

Od­wró­cił się do Hen­drick­sa.

– Dla­te­go jesz­cze dzi­siaj po­wo­łam do ży­cia ści­śle taj­ną gru­pę ope­ra­cyj­ną o kryp­to­ni­mie Sa­ma­ry­ta­nin, na któ­rej cze­le sta­nie Chri­sto­pher. Bę­dzie ko­mu­ni­ko­wał się z wami wszyst­ki­mi i żą­dał od was po­mo­cy, jaką uzna za po­trzeb­ną. Ma­cie z nim współ­pra­co­wać pod każ­dym wzglę­dem.

Pre­zy­dent wstał.

– Chcę, żeby to było ja­sne jak słoń­ce, pa­no­wie. Po­nie­waż staw­ką jest bez­pie­czeń­stwo Sta­nów Zjed­no­czo­nych… ich przy­szłość… nie mo­że­my so­bie po­zwo­lić na po­peł­nie­nie choć­by jed­ne­go błę­du, na jed­no prze­kła­ma­nie, jed­ną chy­bio­ną pił­kę. – Jego wzrok po­chwy­cił spoj­rze­nie ge­ne­ra­ła Mar­shal­la. – Nie będę to­le­ro­wał żad­nych wo­je­nek o wpły­wy, in­tryg, wza­jem­ne­go pod­ko­py­wa­nia się ani mię­dzy­agen­cyj­nej za­wi­ści. Każ­dy, kto nie udo­stęp­ni da­nych wy­wia­du albo nie da lu­dzi Sa­ma­ry­ta­ni­no­wi, bę­dzie su­ro­wo uka­ra­ny. Po­trak­tuj­cie to jako ostrze­że­nie. A te­raz że­gnam, pa­no­wie.

• • •

Bo­ris Il­jicz Kar­pow zła­mał rękę jed­ne­mu męż­czyź­nie i wbił ło­kieć w oczo­dół dru­gie­go. Krew pły­nę­ła, gło­wy zwie­sza­ły się bez­wład­nie. Moc­ny smród potu i zwie­rzę­ce­go stra­chu ota­czał obu więź­niów. Sie­dzie­li przy­wią­za­ni do me­ta­lo­wych krze­seł przy­śru­bo­wa­nych do be­to­no­wej po­sadz­ki. Mię­dzy nimi był otwar­ty ka­nał ście­ko­wy, zło­wiesz­czo sze­ro­ki.

– Po­wtórz­cie swo­je hi­sto­rie – po­wie­dział Kar­pow. – I to już.

Kar­pow, nowo po­wo­ła­ny szef ro­syj­skiej taj­nej po­li­cji FSB-2, utwo­rzo­nej przez Wik­to­ra Czer­kie­so­wa z bry­ga­dy an­ty­nar­ko­ty­ko­wej i kon­ku­ren­cyj­nej wo­bec ro­syj­skiej FSB, któ­ra prze­ję­ła obo­wiąz­ki KGB, ro­bił po­rząd­ki. Już od wie­lu lat chciał się tym za­jąć. Te­raz, dzię­ki umo­wie za­war­tej w ab­so­lut­nej ta­jem­ni­cy, do­stał swo­ją szan­sę od Czer­kie­so­wa.

Po­chy­la­jąc się, Kar­pow spo­licz­ko­wał obu męż­czyzn. Nor­mal­na pro­ce­du­ra po­le­ga­ła na od­izo­lo­wa­niu po­dej­rza­nych, żeby wy­ła­pać nie­zgod­no­ści w ich ze­zna­niach, ale tym ra­zem od­by­wa­ło się to in­a­czej. Kar­pow znał od­po­wie­dzi. Czer­kie­sow po­wie­dział mu wszyst­ko, co mu­siał wie­dzieć, nie tyl­ko o czar­nych owcach w FSB-2 – o tych, któ­rzy byli opła­ca­ni przez po­szcze­gól­ne ro­dzi­ny ma­fij­ne, czy­li grup­pi­row­ki, albo przez oli­gar­chów prze­my­sło­wych, któ­rzy utrzy­ma­li się po upad­ku Krem­la – ale rów­nież o ofi­ce­rach pró­bu­ją­cych pod­wa­żyć au­to­ry­tet Kar­po­wa.

Ża­den z więź­niów nic nie po­wie­dział, dla­te­go ge­ne­rał pod­niósł się i wy­szedł z celi. Stał sa­mot­nie w piw­ni­cy bu­dyn­ku z żół­tej ce­gły tuż za pla­cem Łu­biań­skim, gdzie nadal mie­ści­ła się sie­dzi­ba kon­ku­ren­cyj­nej FSB, do­kład­nie tak samo, jak w cza­sach, gdy rzą­dził tam bu­dzą­cy strach Ław­rien­tij Be­ria.

Kar­pow wy­trzą­snął z pacz­ki pa­pie­ro­sa i za­pa­lił. Opie­ra­jąc się o wil­got­ną ścia­nę, pa­lił w mil­cze­niu. Po­grą­żył się w my­ślach o tym, jak wy­ko­rzy­sta po­ten­cjał FSB-2, jak prze­mie­ni ją w siłę, któ­ra za­pew­ni so­bie sta­łą apro­ba­tę pre­zy­den­ta Imo­wa.

Kie­dy pet za­czął pa­rzyć mu pal­ce, wy­rzu­cił go, roz­gniótł ob­ca­sem i ru­szył ener­gicz­nym kro­kiem do na­stęp­nej celi, gdzie sie­dział sko­rum­po­wa­ny ofi­cer FSB-2, te­raz już zła­ma­ny. Kar­pow chwy­cił go za ra­mię i za­cią­gnął do celi, w któ­rej wcze­śniej prze­słu­chi­wał dwóch ofi­ce­rów. Od­gło­sy sza­mo­ta­ni­ny spra­wi­ły, że obaj pod­nie­śli gło­wy i wpa­try­wa­li się w nowo przy­by­łe­go więź­nia.

Kar­pow wy­cią­gnął ma­ka­ro­wa i strze­lił męż­czyź­nie w tył gło­wy. Siła strza­łu była tak duża, że kula prze­szła przez czasz­kę i wy­le­cia­ła przez czo­ło, oto­czo­na roz­bry­zgu­ją­cą się krwią i ka­wał­ka­mi mó­zgu, któ­re ochla­pa­ły ofi­ce­rów przy­wią­za­nych do krze­seł. Trup ru­nął na po­sadz­kę mię­dzy nimi.

Kar­pow krzyk­nął i po­ja­wi­ło się dwóch war­tow­ni­ków. Je­den z nich przy­niósł duży, moc­ny, pla­sti­ko­wy wo­rek, dru­gi – piłę łań­cu­cho­wą, któ­rą uru­cho­mił na po­le­ce­nie Kar­po­wa. Kłąb gę­ste­go nie­bie­ska­we­go dymu uniósł się nad ma­szy­ną. Obaj męż­czyź­ni za­bra­li się do pra­cy przy zwło­kach. Naj­pierw od­cię­li gło­wę, po­tem po­kro­ili resz­tę. Sie­dzą­cy po obu stro­nach ofi­ce­ro­wie pa­trzy­li w dół, nie mo­gąc ode­rwać oczu od ma­ka­brycz­ne­go wi­do­ku. Kie­dy lu­dzie Kar­po­wa skoń­czy­li, ze­bra­li ka­wał­ki i wrzu­ci­li do pla­sti­ko­we­go wor­ka. A po­tem wy­szli.

– Nie od­po­wia­dał na py­ta­nia. – Kar­pow pa­trzył su­ro­wo to na jed­ne­go, to na dru­gie­go więź­nia. – Po­dzie­li­cie jego los, chy­ba że… – Za­wie­sił głos.

– Chy­ba że… – po­wtó­rzył An­ton, je­den z ofi­ce­rów.

– Za­mknij ryj, do kur­wy nę­dzy! – wrza­snął Geo­r­gij, dru­gi ofi­cer.

– Chy­ba że po­go­dzi­cie się z nie­unik­nio­nym. – Kar­pow sta­nął przed nimi, ale mó­wił do An­to­na. – Ta agen­cja się zmie­ni, z wami czy bez was. Po­my­śl­cie o tym w ten spo­sób. Ma­cie je­dy­ną szan­sę na wej­ście do mo­je­go we­wnętrz­ne­go krę­gu, na za­ufa­nie mi i pod­da­nie się mo­jej wła­dzy. W za­mian bę­dzie­cie żyli i nie wy­klu­czam, że cał­kiem do­brze bę­dzie się wam po­wo­dzi­ło. Ale je­dy­nie wte­dy, gdy bę­dzie­cie bez­względ­nie lo­jal­ni wo­bec mnie i tyl­ko mnie. Je­śli wa­sze od­da­nie osłab­nie, bli­scy nig­dy się nie do­wie­dzą, co was spo­tka­ło. Nie zo­sta­ną na­wet cia­ła, któ­re by moż­na po­cho­wać, żeby przy­nieść ulgę ro­dzi­nie. Praw­dę mó­wiąc, nie zo­sta­nie ża­den ślad wa­sze­go po­by­tu na zie­mi.

– Ślu­bu­ję wam do­zgon­ną wier­ność, ge­ne­ra­le Kar­pow. Mo­że­cie na mnie po­le­gać.

– Zdraj­ca! – rzu­cił Geo­r­gij. – Roz­szar­pię cię na strzę­py!

Kar­pow zi­gno­ro­wał ten wy­buch.

– To tyl­ko sło­wa, An­to­nie Fio­do­ro­wi­czu – po­wie­dział.

– W ta­kim ra­zie co mam zro­bić?

Ge­ne­rał wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Je­śli mu­siał­bym ci po­wie­dzieć, to nie mia­ło­by sen­su, praw­da?

An­ton za­sta­no­wił się przez chwi­lę.

– Więc mnie roz­wiąż­cie.

– Je­że­li cię roz­wią­żę, to co wte­dy?

– Wte­dy – od­parł An­ton – przej­dzie­my do sed­na spra­wy.

– Od razu?

– Bez cie­nia wąt­pli­wo­ści.

Kar­pow ski­nął gło­wą, prze­szedł na tył krze­seł obu więź­niów, roz­wią­zał An­to­no­wi ręce i kost­ki nóg. Ofi­cer wstał. Świa­do­mie po­wstrzy­mał się od roz­cie­ra­nia po­ra­nio­nych nad­garst­ków. Wy­cią­gnął przed sie­bie pra­wą rękę. Kar­pow spoj­rzał mu pro­sto w oczy, a po chwi­li po­dał ma­ka­ro­wa, kol­bą w jego stro­nę.

– Za­strzel go! – krzyk­nął Geo­r­gij. – Za­strzel jego, nie mnie, idio­to!

An­ton wziął pi­sto­let i strze­lił Geo­r­gi­jo­wi dwa razy w twarz.

Ge­ne­rał przy­glą­dał się temu z obo­jęt­no­ścią.

– Co zro­bi­my z cia­łem? – za­py­tał to­nem, ja­kie­go uży­wa się na eg­za­mi­nie ust­nym, gdy za­da­je się ostat­nie, roz­strzy­ga­ją­ce py­ta­nie, choć może był to po pro­stu pierw­szy krok do in­dok­try­na­cji.

An­ton od­po­wie­dział rów­nie ostroż­nie co roz­waż­nie:

– Piła łań­cu­cho­wa była dla tam­te­go. Ten czło­wiek… temu czło­wie­ko­wi nic się nie na­le­ży, na­wet mniej niż nic. – Wpa­try­wał się w ka­nał ście­ko­wy, któ­ry wy­glą­dał jak pasz­cza po­twor­nej be­stii. – Tak się za­sta­na­wiam… Czy ma­cie, ge­ne­ra­le, ja­kiś moc­ny kwas?

• • •

Czter­dzie­ści mi­nut póź­niej, w ja­snym słoń­cu pod błę­kit­nym nie­bem, Kar­pow zmie­rza­ją­cy do pre­zy­den­ta Imo­wa, żeby zło­żyć ra­port o po­czy­nio­nych po­stę­pach, ode­brał bar­dzo krót­ką wia­do­mość: „Gra­ni­ca”.

– Ra­mien­sko­je – rzu­cił do kie­row­cy, ma­jąc na my­śli głów­ne mo­skiew­skie lot­ni­sko woj­sko­we, gdzie za­wsze cze­kał na nie­go za­tan­ko­wa­ny sa­mo­lot z za­ło­gą. Kie­row­ca za­wró­cił, gdy tyl­ko ruch mu na to po­zwo­lił, i do­ci­snął pe­dał gazu.

• • •

Kie­dy Kar­pow po­ka­zy­wał swo­je do­ku­men­ty żoł­nie­rzo­wi z kon­tro­li pasz­por­to­wej, z cie­nia wy­ło­nił się męż­czy­zna tak drob­ny, że w pierw­szej chwi­li Bo­ris wziął go za na­sto­lat­ka. Był ubra­ny w ciem­ny gar­ni­tur, pa­skud­ny kra­wat i zno­szo­ne brud­ne buty. Nie było na nim gra­ma tłusz­czu, jak­by mię­śnie wy­pra­co­wał wie­lo­go­dzin­ny­mi ćwi­cze­nia­mi na si­łow­ni. Moż­na było od­nieść wra­że­nie, że trak­to­wał wła­sne cia­ło ni­czym broń.

– Ge­ne­ra­le Kar­pow. – Nie wy­cią­gnął przed sie­bie ręki, nie przy­wi­tał się w ża­den spo­sób. – Na­zy­wam się Za­czik. – Nie po­dał ani imie­nia, ani pa­tro­ni­mi­ku.

– Co? – zdzi­wił się Kar­pow. – Jak pa­la­dyn?

Po­cią­gła twarz Za­czi­ka o ostrych ry­sach nie wy­ra­ża­ła ni­cze­go.

– Kim jest pa­la­dyn? – Za­brał żoł­nie­rzo­wi pasz­port Kar­po­wa. – Pro­szę za mną, ge­ne­ra­le.

Od­wró­cił się i za­czął iść przed sie­bie, a po­nie­waż miał ze sobą do­ku­ment Kar­po­wa, ten, choć wście­kły, mu­siał iść za nim. Za­czik po­pro­wa­dził go ko­ry­ta­rzem, oświe­tla­nym z rzad­ka ża­rów­ka­mi, gdzie śmier­dzia­ło go­to­wa­ną ka­pu­stą i kar­bo­lem, i da­lej przez nie­ozna­ko­wa­ne drzwi do ma­łe­go, po­zba­wio­ne­go okien po­ko­ju prze­słu­chań. Był tam stół przy­śru­bo­wa­ny do pod­ło­gi, a na nim zu­peł­nie nie­pa­su­ją­cy do tego wnę­trza pięk­ny, mo­sięż­ny sa­mo­war ra­zem z dwie­ma szklan­ka­mi, ły­żecz­ka­mi i nie­wiel­ką mo­sięż­ną cu­kier­ni­cą z kost­ka­mi bia­łe­go i brą­zo­we­go cu­kru.

– Sia­daj­cie – po­wie­dział Za­czik, wska­zu­jąc ge­ne­ra­ło­wi jed­no z dwu nie­bie­skich, znisz­czo­nych pla­sti­ko­wych krze­seł. – Pro­szę się roz­go­ścić.

Kar­pow zi­gno­ro­wał za­pro­sze­nie.

– Je­stem sze­fem FSB-dwa.

– Do­brze wiem, kim je­ste­ście, ge­ne­ra­le.

– A kim wy je­ste­ście, do cho­le­ry?

Za­czik wy­jął z kie­sze­ni na pier­si ma­ry­nar­ki le­gi­ty­ma­cję w pla­sti­ko­wej okład­ce i otwo­rzył ją. Kar­pow mu­siał zro­bić kil­ka kro­ków w jego stro­nę, żeby ją obej­rzeć. „Służ­ba Wniesz­niej Ra­zwied­ki”. Prze­czy­tał raz jesz­cze. Ten czło­wiek na­le­żał do kie­row­nic­twa Służ­by Wy­wia­du Za­gra­nicz­ne­go, od­po­wied­nicz­ki ame­ry­kań­skiej Cen­tra­li Wy­wia­du w Fe­de­ra­cji Ro­syj­skiej. Ści­śle bio­rąc, FSB i FSB-2 po­win­ny ogra­ni­czać się do spraw kra­jo­wych, Czer­kie­sow jed­nak roz­sze­rzył za­kres dzia­ła­nia agen­cji na za­gra­ni­cę i nikt mu w tym nie prze­szko­dził. Czy to spo­tka­nie było skut­kiem wej­ścia FSB-2 na te­ry­to­rium SWR? W tej chwi­li Kar­pow bar­dzo ża­ło­wał, że nie po­ru­szył tej kwe­stii w roz­mo­wie z Czer­kie­so­wem, za­nim ob­jął sta­no­wi­sko.

Zmu­sił się do fał­szy­we­go uśmie­chu.

– Co mogę dla was zro­bić?

– Cho­dzi ra­czej o to, co ja… albo mó­wiąc pre­cy­zyj­niej, SWR może zro­bić dla was, ge­ne­ra­le.

– Czyż­by?

Kar­pow stał wy­star­cza­ją­co bli­sko, żeby wy­rwać Za­czi­ko­wi le­gi­ty­ma­cję z ręki, kie­dy ten chciał ją scho­wać. Ma­chał nią te­raz ni­czym pro­por­cem wo­jen­nym na polu wal­ki, nie­mal sły­sząc po­dzwa­nia­nie sza­bel.

Za­czik wy­cią­gnął przed sie­bie rękę z pasz­por­tem ge­ne­ra­ła i obaj pa­no­wie do­ko­na­li wy­mia­ny jeń­ców.

Kar­pow scho­wał pasz­port w bez­piecz­ne miej­sce, po czym oświad­czył:

– Sa­mo­lot na mnie cze­ka.

– I po­cze­ka, do­pó­ki nie do­koń­czy­my tego spo­tka­nia. Pi­lot do­stał od nas ja­sne in­struk­cje. – Za­czik pod­szedł do sa­mo­wa­ra. – Her­ba­ty?

– Dzię­ku­ję, nie.

Agent SWR od­wró­cił się do nie­go ty­łem i na­lał her­ba­ty do jed­nej szklan­ki.

– Błąd, to pew­ne, ge­ne­ra­le. Mamy tu naj­lep­szą her­ba­tę, czar­ną „Ro­syj­ską ka­ra­wa­nę”. Ta mie­szan­ka ulung, ke­emun i lap­sang so­uchong jest wy­jąt­ko­wa, bo wszyst­kie ga­tun­ki są do­star­cza­ne z naj­róż­niej­szych plan­ta­cji przez Mon­go­lię i Sy­be­rię, tak samo jak to się od­by­wa­ło w osiem­na­stym wie­ku, kie­dy ka­ra­wa­ny wiel­błą­dów przy­wo­zi­ły ją z Chin, In­dii i Cej­lo­nu. – Ujął szklan­kę pal­ca­mi i pod­sta­wił pod nos, wcią­ga­jąc głę­bo­ko za­pach. – Zim­ny, su­chy kli­mat spra­wia, że her­ba­ta wchła­nia je­dy­nie odro­bi­nę wil­go­ci, gdy jest trans­por­to­wa­na no­ca­mi przez po­kry­te śnie­giem ste­py.

Na­pił się, od­cze­kał chwi­lę i po­now­nie upił łyk. Po­tem po­pa­trzył na Kar­po­wa.

– Je­ste­ście pew­ni?

– Cał­ko­wi­cie.

– Jak so­bie ży­czy­cie, ge­ne­ra­le. – Za­czik wes­tchnął i od­sta­wił szklan­kę. – Zwró­ci­li­śmy uwa­gę…

– My?

– SWR zwró­ci­ła uwa­gę. Wo­li­cie w ten spo­sób? – Chu­dzie­lec za­ci­snął i roz­pro­sto­wał dłoń. – W każ­dym ra­zie zwró­ci­li­ście na sie­bie uwa­gę SWR.

– Z ja­kie­go po­wo­du?

Za­czik złą­czył ręce za ple­ca­mi. Wy­glą­dał jak ka­det na pla­cu de­fi­lad.

– Wie­cie, ge­ne­ra­le, za­zdrosz­czę czło­wie­ko­wi ta­kie­mu jak wy.

Kar­pow zde­cy­do­wał, że nie bę­dzie mu prze­ry­wał. Chciał, żeby to za­gad­ko­we spo­tka­nie skoń­czy­ło się moż­li­wie jak naj­szyb­ciej.

– Je­ste­ście ze sta­rej ka­dry, prze­szli­ście twar­dą szko­łę, mu­sie­li­ście wal­czyć o każ­dy awans, po­zo­sta­wia­jąc w polu cia­ła tych, któ­rzy oka­zy­wa­li się słab­si od was. – Wska­zał pal­cem wła­sną pierś. – Mnie wszyst­ko przy­szło znacz­nie ła­twiej. Wi­dzi­cie, do­sze­dłem do wnio­sku, że mógł­bym się bar­dzo wie­le na­uczyć od czło­wie­ka ta­kie­go jak wy. – Cze­kał na re­ak­cję Kar­po­wa, ale kie­dy od­po­wie­dzia­ło mu je­dy­nie mil­cze­nie, mó­wił da­lej: – Co są­dzi­cie o zo­sta­niu moim men­to­rem, ge­ne­ra­le?

– Je­ste­ście jak ci wszy­scy mło­dzi tech­no­kra­ci, któ­rzy gra­ją w gry wi­deo i któ­rym się wy­da­je, że to wy­star­czy za­miast do­świad­czeń zdo­by­wa­nych w te­re­nie.

– Mam na gło­wie waż­niej­sze rze­czy niż za­ba­wa w gry wi­deo.

– Za­wsze opła­ca­ło się wie­dzieć, co knu­je kon­ku­ren­cja. – Bo­ris mach­nął ręką. – A te­raz przejdź­cie wresz­cie do rze­czy. Nie mam za­mia­ru tra­cić ca­łe­go dnia.

Za­czik ski­nął gło­wą w za­my­śle­niu.

– Chce­my je­dy­nie za­pew­nie­nia, że bę­dzie­cie prze­strze­ga­li po­sta­no­wień umo­wy, jaką mie­li­śmy z wa­szym po­przed­ni­kiem.

– Ja­kiej umo­wy?

– O Boże, chce­cie przez to po­wie­dzieć, że Czer­kie­sow pry­snął, nie in­for­mu­jąc was o ni­czym?

– Nie sły­sza­łem o żad­nej umo­wie – oświad­czył Kar­pow. – A je­śli do­brze się przy­go­to­wa­li­ście, to wie­cie, że nie wcho­dzę w żad­ne ukła­dy. – Dla nie­go ta roz­mo­wa się skoń­czy­ła. Ru­szył w stro­nę drzwi.

– Po­my­śla­łem – ode­zwał się Za­czik ci­cho – że w tym wy­pad­ku mo­gli­by­ście zro­bić wy­ją­tek.

Kar­pow po­li­czył do dzie­się­ciu i od­wró­cił się do nie­go.

– Wie­cie, roz­mo­wa z wami jest bar­dzo wy­czer­pu­ją­ca.

– Prze­pra­szam – po­wie­dział agent SWR, choć wy­raz jego twa­rzy by­najm­niej nie świad­czył o skru­sze. – Umo­wa, ge­ne­ra­le. W grę wcho­dzą pie­nią­dze… mie­sięcz­ną staw­kę mo­że­my szyb­ko usta­lić… i wy­wiad. Po­dzie­li­cie się z nami wa­szą wie­dzą.

– To nie jest umo­wa – wark­nął Kar­pow. – To wy­mu­sze­nie.

– Mo­że­my ba­wić się w sło­wa przez cały dzień, ge­ne­ra­le, ale jak sami po­wie­dzie­li­ście, sa­mo­lot na was cze­ka. – Ton jego gło­su zhar­dział. – Za­wrze­my tę umo­wę, po­dob­nie jak z wa­szym po­przed­ni­kiem, a wy i wasi ko­le­dzy bę­dzie­cie mo­gli swo­bod­nie prze­miesz­czać się po świe­cie znacz­nie da­lej, niż po­zwa­la na to sta­tut FSB-dwa.

– Au­to­rem na­sze­go sta­tu­tu jest Wik­tor Czer­kie­sow. – Kar­pow na­ci­snął klam­kę w drzwiach.

– Pro­szę mi wie­rzyć, ge­ne­ra­le, że mo­że­my urzą­dzić wam pie­kło na zie­mi. Ostrze­gam was. Nie za­po­mi­naj­cie o tym.

Bo­ris otwo­rzył drzwi i wy­szedł ener­gicz­nym kro­kiem.

• • •

Ra­mien­sko­je dzie­li­ło po­nad ty­siąc ki­lo­me­trów od lot­ni­ska w Ural­sku w za­chod­nim Ka­zach­sta­nie, pła­skie­go i brzyd­kie­go pasa ja­ło­wej, bu­rej i su­chej zie­mi.

Wik­tor Del­ja­go­wicz Czer­kie­sow cze­kał na nie­go opar­ty o za­ku­rzo­ny po­jazd woj­sko­wy i pa­lił czar­ne­go tu­rec­kie­go pa­pie­ro­sa. Był wy­so­kim męż­czy­zną o gę­stych, po­fa­lo­wa­nych wło­sach, si­wie­ją­cych na skro­niach. Oczy miał czar­ne i nie­prze­nik­nio­ne. Wi­dział zbyt wie­le po­twor­no­ści, wy­dał zbyt wie­le roz­ka­zów, brał udział w zbyt wie­lu prze­stęp­stwach.

Kar­pow pod­szedł do nie­go, czu­jąc, że puls mu przy­spie­sza. Układ z tym dia­blim po­mio­tem prze­wi­dy­wał mię­dzy in­ny­mi, że za sto­łek w FSB-2 bę­dzie mu co ja­kiś czas wy­świad­czał przy­słu­gę. Nie za­wra­cał so­bie na­wet gło­wy py­ta­niem, o ja­kie przy­słu­gi może cho­dzić, Czer­kie­sow i tak by mu nie po­wie­dział. Te­raz jed­nak na­de­szło pierw­sze we­zwa­nie i Kar­pow zda­wał so­bie spra­wę, że musi wy­wią­zać się z obiet­ni­cy zło­żo­nej by­łe­mu sze­fo­wi FSB-2. Od­mo­wa nie wcho­dzi­ła w grę.

Czer­kie­sow pod­su­nął mu pacz­kę pa­pie­ro­sów. Kar­pow wziął jed­ne­go i po­chy­lił się, żeby do­się­gnąć pło­mie­nia za­pal­nicz­ki. Nie zno­sił tu­rec­kie­go ty­to­niu, ale nie chciał w ni­czym sprze­ci­wiać się by­łe­mu sze­fo­wi.

– Do­brze wy­glą­dasz – za­ga­ił Czer­kie­sow. – Ruj­no­wa­nie ży­cia in­ny­mi lu­dziom do­brze ci słu­ży.

Bo­ris skrzy­wił się w cierp­kim uśmie­chu.

– A to­bie słu­ży nowe ży­cie.

– Słu­ży mi po­sia­da­nie wła­dzy. – Czer­kie­sow wy­rzu­cił pa­pie­ro­sa. Pet ja­rzył się ja­sno na li­chym as­fal­cie. – Obu nam słu­ży.

– Gdzie się po­dzie­wa­łeś, kie­dy od nas od­sze­dłeś?

Czer­kie­sow się uśmiech­nął.

– W Mo­na­chium. Czy­li nig­dzie.

– Mo­na­chium to rze­czy­wi­ście nig­dzie – po­twier­dził Kar­pow. – Je­śli zo­ba­czę jesz­cze kie­dyś to mia­sto, za­wsze bę­dzie na to sta­now­czo za wcze­śnie.

Czer­kie­sow wy­jął na­stęp­ne­go pa­pie­ro­sa i za­pa­lił.

– Znam cię, Bo­ri­sie Il­ji­czu. Coś cię gnę­bi.

– SWR – od­po­wie­dział Kar­pow. Był wście­kły przez całą dro­gę. – Chciał­bym z tobą po­roz­ma­wiać o umo­wie, jaką z nimi za­war­łeś.

Czer­kie­sow za­mru­gał ocza­mi.

– Ja­kiej umo­wie?

I wte­dy wszyst­ko sta­ło się ja­sne. Za­czik po­su­nął się do ble­fu w na­dziei, że uda mu się wy­ko­rzy­stać fakt po­wo­ła­nia Kar­po­wa na sta­no­wi­sko za­le­d­wie mie­siąc wcze­śniej. Bo­ris opo­wie­dział by­łe­mu sze­fo­wi o od­ra­ża­ją­cej roz­mo­wie na lot­ni­sku Ra­mien­sko­je, nie po­mi­ja­jąc żad­ne­go szcze­gó­łu, od zja­wie­nia się Za­czi­ka pod­czas kon­tro­li pasz­por­to­wej do ostat­nie­go zda­nia, któ­re wy­po­wie­dział, wy­cho­dząc z po­zba­wio­ne­go okien po­ko­ju prze­słu­chań.

Gdy mó­wił, Czer­kie­sow przy­gry­zał w za­my­śle­niu we­wnętrz­ną stro­nę po­licz­ka.

– Chciał­bym po­wie­dzieć, że je­stem za­sko­czo­ny – ode­zwał się w koń­cu – ale nie by­ła­by to praw­da.

– Znasz tego Za­czi­ka? Fa­cet ma w so­bie coś z wa­ze­li­nia­rza.

– Wszy­scy słu­gu­si to wa­ze­li­nia­rze. Za­czik wy­ko­nu­je po­le­ce­nia Be­rii. To na Be­rię po­wi­nie­neś uwa­żać.

Kon­stan­tin L. Be­ria był obec­nym sze­fem SWR i jak jego bu­dzą­cy strach przo­dek, za­sły­nął z pa­ra­noi, pod­łych in­tryg i sto­so­wa­nia prze­mo­cy. Kon­stan­ti­na bano się w rów­nym stop­niu jak kie­dyś Ław­rien­ti­ja Paw­ło­wi­cza Be­rii i tak samo nim po­gar­dza­no.

– Be­ria bał się do mnie zbli­żyć – po­wie­dział Czer­kie­sow. – Wy­słał Za­czi­ka, żeby wy­ba­dał, czy uda im się prze­ka­ba­cić cie­bie.

– Pie­przyć Be­rię.

Oczy Czer­kie­so­wa zmie­ni­ły się w szpar­ki.

– Ostroż­nie, przy­ja­cie­lu. Tego fa­ce­ta nie moż­na lek­ce­wa­żyć.

– Rada przy­ję­ta.

Czer­kie­sow krót­ko ski­nął gło­wą.

– Je­śli sto­sun­ki się po­psu­ją, skon­tak­tuj się ze mną. – Otwo­rzył i za­mknął za­pal­nicz­kę. Od­głos przy­po­mi­nał brzę­cze­nie owa­da ukry­te­go w tra­wie. – A te­raz przejdź­my do rze­czy. Mam dla cie­bie zle­ce­nie.

Kar­pow wpa­try­wał się w jego twarz, szu­ka­jąc ja­kie­go­kol­wiek zna­ku, któ­ry zdra­dził­by mu, cze­go spra­wa może do­ty­czyć. Ale ni­cze­go nie spo­strzegł. Czer­kie­sow wła­śnie taki był. Twarz miał rów­nie nie­prze­nik­nio­ną jak ścia­na ban­ko­we­go sej­fu. Na pa­sie stał woj­sko­wy od­rzu­to­wiec, oto­czo­ny aurą czuj­no­ści i na­pię­cia. Od cza­su do cza­su po­ja­wiał się przy nim me­cha­nik, ale nikt nie zbli­żał się do dwóch Ro­sjan.

Czer­kie­sow ode­rwał kru­szy­nę ty­to­niu od ust i roz­tarł ją na pył.

– Chcę, że­byś ko­goś za­bił.

Kar­pow za­czerp­nął po­wie­trza, nie do koń­ca świa­do­my, że od ja­kie­goś cza­su wstrzy­mu­je od­dech. To wszyst­ko? Po­czuł, jak ogar­nia go fala ulgi. Ski­nął gło­wą.

– Po­daj mi szcze­gó­ły, to się tym zaj­mę.

– Trze­ba to zro­bić na­tych­miast.

Kar­pow po­now­nie kiw­nął gło­wą.

– Oczy­wi­ście. Od razu. – Za­cią­gnął się pa­pie­ro­sem i zmru­żył jed­no oko, bo wpadł w nie dym. – Za­kła­dam, że masz zdję­cie celu.

Uśmie­cha­jąc się zło­śli­wie, Czer­kie­sow wy­jął fot­kę z kie­sze­ni na pier­si i po­dał swo­je­mu na­stęp­cy w FSB-2. Pa­trzył, za­cie­ka­wio­ny i uważ­ny, na twarz Bo­ri­sa, któ­ra sta­wa­ła się bla­da jak kre­da.

– Nie masz wy­bo­ru. I to żad­ne­go. – Od­chy­lił do tyłu gło­wę. – Co? Czyż­by cena za twój awans była zbyt wy­so­ka?

Kar­pow usi­ło­wał coś po­wie­dzieć, ale czuł się tak, jak­by były szef wła­śnie go du­sił.

Uśmiech Czer­kie­so­wa stał się szer­szy.

– Nie, wy­da­je mi się, że nie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: