Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Światło z Libanu. Święty Charbel - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
27,90

Światło z Libanu. Święty Charbel - ebook

Pierwsza w Polsce tak obszerna i rzetelna biografia św. Charbela, maronickiego mnicha z Libanu, znanego coraz szerzej za sprawą spektakularnych cudów, które dokonują się za jego wstawiennictwem. Charbela nie można jednak sprowadzić tylko do roli cudotwórcy. Okazuje się, że jego duchowość jest dla współczesnego człowieka czymś niezwykle pociągającym. Biografia wzbogacona licznymi świadectwami oraz fotografiami z Libanu, Syrii i miejsc kultu.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8043-128-7
Rozmiar pliku: 9,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Wstęp

Św. Charbel — na pierwszy rzut oka trudno go porównać z jakimkolwiek innym świętym, pobudzającym wyobraźnię współczesnych katolików. Słynie z cudów, a ma ich na koncie tyle, że został okrzyknięty „cudotwórcą”. Część z nich jest tak spektakularna i zadziwiająca, że budzi nieufność inteligentów, odżegnujących się od zabobonów. Na dodatek został w naszym zachodnim Kościele spopularyzowany przez ruch charyzmatyczny, preferujący często emocjonalne przeżycie wiary kosztem świadomej, rozważnej refleksji. Z tych, a także innych powodów, św. Charbel stał się modny w pewnych kręgach, niemal niwecząc przy tym szansę na dotarcie do prawdy o jego życiu. Tak działają stereotypy i etykiety — krzywdzą i upraszczają wizerunek. W Polsce ta cudownościowa etykieta przykleiła się do świętego po zaledwie trzech latach od pierwszych jaskółek jego sacrocelebryckiej sławy.

Charbel, a właściwie Józef Makhlouf, żył w XIX wieku w górach Liban, jak wielu mnichów i pustelników przed nim i po nim. Nie był aniołem, jak głosi fama, lecz zwyczajnym, zakochanym do szaleństwa w Bogu Maronitą. Miłość rzecz ludzka. I boska zarazem. Chrześcijanie wierzą, że jej źródłem jest miłość doskonała Trzech Osób: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Święci umierali nie tyle za wiarę w Boga, ile z miłości do Niego i bliźnich. To z jej powodu zostawiali wszystkie obietnice tego świata. Św. Charbel szedł drogą codziennego kształtowania relacji z Bogiem. Uczył się miłości krok po kroku, w ukryciu i radosnym milczeniu. Sławny stał się po śmierci i wbrew sobie. Bóg na pewno „maczał w tym palce”, bo w Jego planach nie ma miejsca na ślepy traf losu.

5 grudnia 2015 roku minęło pięćdziesiąt lat od beatyfikacji Maronity na ostatniej sesji Soboru Watykańskiego. Przełomowej, jeśli chodzi o stosunek Kościoła rzymskokatolickiego do dialogu z Kościołami wschodnimi. Już to skłania do podjęcia próby zrozumienia, kim są chrześcijanie wschodni, zwłaszcza, że wkrótce mogą stać się naszymi sąsiadami jako uchodźcy. Syria jest bliska Libanowi geograficznie, historycznie i kulturowo. Kościół maronicki, jeden z dwudziestu trzech katolickich Kościołów wschodnich, ma swój początek w V w. w Syrii. Założyli go uczniowie św. Marona, syryjskiego pustelnika.

Co wyróżnia tę książkę na tle innych publikacji? Cztery rzeczy: „metoda badawcza”; geneza powstania; ukazanie związków między pustelnikiem św. Charbelem a o. Janem Górą OP; autentyczne opowieści osób, które zechciały się podzielić doświadczeniem obecności św. Charbela w swoim życiu. Są to ludzie w różnym wieku, różnych wyznań i narodowości, mniej lub bardziej znani, bardziej lub mniej praktykujący, co pozwala poszerzyć spektrum wyobrażeń o bohaterze książki. Chciałabym, aby stała się ona wezwaniem do wznoszenia mostów ponad podziałami. A także zaczynem przebaczenia, pojednania i pokoju, bo tego świadectwo dawał św. Charbel, a także śp. Jan Góra OP. Kiedy ten drugi mówił: „Kocham was”, nie były to czcze słowa (bez jego pustelni książka nigdy by nie powstała, nie tylko dlatego, że dzięki niemu kiedyś na Jamnej zaczęłam szukać Boga).

Libańscy Maronici, jako jedyna wspólnota chrześcijan wschodnich, nigdy nie odłączyli się od Rzymu. Katolickie Kościoły wschodnie to te, które uznają prymat Biskupa Rzymu. Paradoksem jest sytuacja, w której spośród kilkudziesięciu Kościołów wschodnich polscy wierni znają głównie grekokatolików i... Koptów. Potocznie dzielimy chrześcijan na katolików, prawosławnych i protestantów, co wynika z doświadczeń historycznych. Wiele razy spotkałam się z poglądem, że określenie „Kościoły wschodnie” odnosi się do tych na wschód od Polski. Może gdyby nasz kraj był centrum chrześcijańskiego świata... Nie jest nim jednak.

Historia chrześcijaństwa jest dłuższa, niż 1050 lat od chrztu Polski. Zaczęła się na Bliskim Wschodzie. Tam urodził się Jezus, umarł i zmartwychwstał. Tam nauczał. Tam apostołowie zakładali pierwsze gminy chrześcijańskie. Powstawały zręby teologii, dogmaty i Credo. I tam zaczął się monastycyzm — na pustyni Egiptu, Palestyny i Syrii. Wydaje się nam, że klasztory były od zawsze. Nie zastanawiamy się nad korzeniami życia zakonnego (eremickiego i cenobitycznego, czyli wspólnotowego). Przykładowo — dominikanie świętują w tym roku jubileusz 800-lecia istnienia. Nie byłoby św. Dominika, gdyby św. Antoni Wielki i św. Pachomiusz nie wyszli na pustynię na przełomie III i IV wieku. Dziś, dzięki św. Charbelowi, możemy poznać świat zapomnianych braci w wierze z Bliskiego Wschodu. Nie jest to jednak proste, gdyż wymaga rzetelnej pracy i znajomości innej kultury. Jako absolwentka studiów doktoranckich w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, znając dorobek antropologów kultury, podeszłam do tematu z pewnym warsztatem metodologicznym. Dzięki temu udało mi się uniknąć kilku pułapek, w tym bezkrytycznego cytowania maronickich źródeł, ale i rozwikłać kilka zagadek. Do najciekawszych zaliczam kwestię libańskich snów.

Geneza powstania książki ma wpływ na jej treść. W marcu 2013 roku ukazała się moja książka Kochaj i walcz o kulcie św. Rity. Pod koniec czerwca otrzymałam propozycję napisania nowej, o św. Charbelu. Nie paliłam się do tego pomysłu. Kolejny święty od spraw niemożliwych? Nie odmówiłam od razu, ponieważ dwie kwestie mnie zaintrygowały. Po pierwsze, Charbela beatyfikował, a potem kanonizował, soborowy papież Paweł VI. Kierunek reform Soboru nie pasował mi do ascety. Po drugie, nabożeństwa za wstawiennictwem św. Charbela odbywają się 22 dnia każdego miesiąca. W te same dni, co do św. Rity. Moje nawrócenie było procesem, ale ma konkretną datę: 22 lutego 1995 roku. Odcinając się od numerologii, a trzymając wiary w „nieprzypadkowe przypadki”, nie mogłam przejść obok tego obojętnie. Sprawdziłam daty dotyczące Charbela. Jego wspomnienie przypada na świecie 24 lipca, w Polsce 28 lipca. Zostało przeniesione, bo w naszym kalendarzu liturgicznym pokrywałoby się ze wspomnieniem bardziej znanej św. Kingi. Skąd zatem 22 dzień miesiąca? Otóż w nocy z 21 na 22 stycznia 1993 roku miała miejsce jedna z najbardziej niezwykłych interwencji świętych. Sparaliżowana Nouhad Al-Chami, została zoperowana podczas snu przez św. Charbela w asyście drugiego mnicha. Charbel nie żył od 1898 roku; operację tętnic szyjnych przeprowadził perfekcyjnie. Tydzień później Libance przyśniła się z kolei św. Rita (popularna w Libanie), wyjaśniając, że przy zabiegu asystował św. Maron. Po nagłośnieniu sprawy przez media Nouhad chciała wyjechać. Wtedy przyśnił jej się św. Charbel i polecił, aby 22 dnia każdego miesiąca odprawiała pielgrzymki do jego pustelni. Szerzej analizuję ten przypadek w rozdziale II.

Aby podjąć ostateczną decyzję o pisaniu książki, pojechałam na Jamną.

Jamna to wieś położona na szczycie zalesionej góry, w gminie Zakliczyn, dwie godziny drogi od Krakowa. O. Góra kojarzony był przede wszystkim z wielotysięcznymi spotkaniami młodych nad Jeziorem Lednickim. Przygodę z Jamną zaczął wcześniej, w 1992 roku. To miejsce odosobnione, kameralne, prawdziwe gospodarstwo i dom modlitwy. Nasycone pamięcią tragicznych wydarzeń z czasu II wojny światowej. Na początku lat dziewięćdziesiątych XX w. opustoszałe, bez przyszłości i nadziei. Wyjechali stamtąd prawie wszyscy młodzi ludzie. Dziś, kilkaset metrów nad Sanktuarium Matki Bożej Niezawodnej Nadziei, stoi pustelnia. Po kilku dniach ulewy udało mi się tam dotrzeć. Otworzyłam drzwi, skręciłam w lewo do izby i stanęłam jak wryta. Dosłownie. Na wprost mnie wisiał obraz mnicha w kapturze, z długą brodą, spuszczonymi oczami i białym krzyżem na piersiach. Czy to możliwe? Nie dowierzałam.

To był św. Charbel. W czasie następnej wizyty pod koniec sierpnia, na odwrocie obrazu znalazłam wizytówkę malarza. Dzięki niej dotarłam do Bogusława Onsowicza. Dowiedziałam się, kto i kiedy zamawiał obraz (na Jamnej nikt tego nie pamiętał). Osoba ta chce pozostać anonimowa. Malarz przesłał obraz na wskazany adres; a osoba napisała do o. Jana list, który zaginął. Obraz przeznaczyła do nowego kościoła. Trafił do pustelni. Przez kilka lat nikt się nie interesował Charbelem — aż do dnia, w którym poszłam przemyśleć, czy pisać o nim książkę...

Dzień mojego nawrócenia, tj. 22 lutego, to — przypadkiem — wspomnienie św. Małgorzaty z Kortony, nazywanej Marią Magdaleną od św. Franciszka. Pustelnia jest pw. św. Marii Magdaleny, apostołki apostołów. 13 marca 2013 roku następcą św. Piotra został Jorge Maria Bergoglio i przybrał imię Franciszek. Książka ukazuje się podczas trwającego w Kościele katolickim Roku Miłosierdzia. Decyzją biskupa tarnowskiego Andrzeja Jeża w kościele na Jamnej, gdzie kult Bożego Miłosierdzia jest bardzo żywy (posługują siostry ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego, tzw. Faustynki), ustanowiono Jubileuszową Bramę Miłosierdzia. Wtedy wystarczyła mi wiedza, że 22 lutego Jezus objawił też św. Faustynie obraz „Jezu ufam Tobie”. Ponieważ jestem wychowanką o. Jana, podobnie jak on, lubię „chodzić za przypadkami”. Było tu tyle przypadków i znaków, że decyzja mogła być tylko jedna.

O. Jan Góra OP był niedoścignionym mistrzem czytania znaków, przywracania sensu symbolom. Mówił o tym między innymi ks. bp Grzegorz Ryś w homilii wygłoszonej 6 lutego 2016 roku. w Bazylice Mariackiej w Krakowie. Nic dziwnego, że w taki właśnie sposób podeszłam do tematu „życie i kult św. Charbela”. Jest to pierwsza znana mi próba odczytania niektórych cudów tego świętego jako znaków od Boga. Czyż cuda Jezusa miały na celu tylko troskę o potrzebujących?

O. Góra zdawał się chodzić tropami św. Charbela, ale do czasu naszej rozmowy o obrazie nic o nim nie wiedział. Co nie zmienia faktu, że znaki łączą ich w szczególny sposób. O. Góra napisał do książki piękne świadectwo o kontemplacji w pustelni. Obiecał coś na tylną okładkę. Nie zdążył. Ostatni raz rozmawiałam z nim telefonicznie 25 listopada, miesiąc przed śmiercią (sms-y wciąż mam w telefonie). Zmarł nieoczekiwanie, w symboliczny sposób. Bardzo podobnie do św. Charbela. Pewne analogie do świętego nie oznaczają, że dominikanin zostanie wyniesiony na ołtarze. Pokazują jednak, że nas katolików łączy z Maronitami więcej, niż bylibyśmy skłonni przyznać.

Opowieść o. Góry o pustelni znajdzie czytelnik w rozdziale III, wraz z siedemnastoma innymi i wywiadem z maronickim duchownym, proboszczem parafii w Stanach Zjednoczonych.

Kościół maronicki liczy około 3,2 miliona członków, z czego w Libanie mieszka połowa, około 1,6 miliona. Spośród osób żyjących w diasporze 94 proc. Maronitów pochodzi z Libanu. Można ich spotkać na całym świecie. W Europie mieszka 75 tysięcy Maronitów, z tego we Francji aż 52 tysiące — tyle samo, co w Syrii (dane sprzed wojny). W Polsce są nieliczni. Wywiad z libańskim Maronitą przeprowadził polski ksiądz. Pozostałe historie nagrałam podczas spotkania z autorami lub w czasie rozmowy telefonicznej; kilka zostało napisanych i przesłanych. Stanowią bezcenny wkład w opowieść o św. Charbelu, integralną część książki podzielonej na trzy rozdziały. Pierwszy, to biografia, drugi dotyczy rozwoju kultu. Wszystkie zawierają duży ładunek merytorycznych informacji o Maronitach.

Liban jest niepodległym państwem dopiero od 22 listopada 1943 roku. Po okresie gospodarczej prosperity (był nazywany Szwajcarią Bliskiego Wschodu) w 1975 roku wszedł w okres wojny domowej, trwającej do 1989 roku. Zakończyło ją podpisanie Karty Zgody Narodowej (tzw. porozumienie z Taif). Wojska syryjskie wycofały się z niego dopiero w 2005 roku (po protestach będących reakcją na śmierć premiera Rafika Haririego w zamachu bombowym). W 2011 roku wybuchła wojna domowa w Syrii. W Libanie, kraju o powierzchni nieco ponad 10 tys. km mieszka 4 mln ludzi. Przyjęli oni 1,5 mln uchodźców z Syrii i około 400 tys. Palestyńczyków. Polscy katolicy chętnie szukają pomocy u cudotwórcy z Bliskiego Wschodu. Jaki cud musiałby się zdarzyć, żeby zamiast liczb w każdym uchodźcy zobaczyli twarz konkretnego człowieka? Nie tylko w Roku Miłosierdzia! Może Charbel przybliży Polakom los tych, których lękają się, zapewne z niewiedzy.

Liban jest krajem demokratycznym. Demokracja ta, nazywana konfesyjną, opiera się na proporcjonalnej reprezentacji grup etniczno-religijnych (tzw. „formuła libańska”). Zgodnie z konstytucją prezydentem kraju musi być chrześcijanin — Maronita, premierem — muzułmanin sunnita, a przewodniczącym parlamentu — muzułmanin szyita. Kościół maronicki odegrał wielką rolę w odzyskaniu niepodległości przez Liban i przyczynił się do jego demokratyzacji. Jest to jedyny kraj arabski (językiem urzędowym w Libanie jest arabski, nie ma języka libańskiego), który nie jest muzułmański — i jedyny, który ratyfikował Konwencję Praw Człowieka ONZ. W 1971 roku Charles Malik, znany libański filozof i dyplomata, wiele miejsca w debacie publicznej poświęcał walce krajów Europy Środkowo-Wschodniej o prawa człowieka. Bliskie są nam jego słowa o Libanie: „Duchowość pomogła stworzyć niepodległy kraj, a kraj pomaga ocalić duchowość”. Liban tylko pozornie pozostaje obcy.

Spójrzmy jeszcze na imię zakonne — Charbel. To francuska wersja greckiego Sarbeliusz. Można czasem spotkać spolszczoną wersję: Szarbel. Czy mazurki Fryderyka Chopina budziłyby mniejszy zachwyt, niż Szopena? Czyż pełna libańskich cedrów Pieśń nad Pieśniami nie przemawia także do nas?Rozdział I: Tryptyk z cedru

ROZDZIAŁ I

Tryptyk z cedru

Liban leży na styku trzech kontynentów: Europy, Azji i Afryki, a także trzech wielkich religii monoteistycznych: chrześcijaństwa, judaizmu i islamu. Z jednej strony sąsiaduje z Izraelem, z drugiej — z Syrią. Z trzeciej falami uderza o brzeg Morze Śródziemne. Liczy około 4 mln mieszkańców, którzy reprezentują 18 wyznań. Łączy w sobie dziedzictwo wielu starożytnych kultur. Różnorodność jest wpisana w jego sposób istnienia, choć w czasach św. Charbela, przedtem i później, lała się tam krew. Święty nie zginął jednak za wiarę. Jego droga to tak zwane „białe męczeństwo”. Był bezkrwawym męczennikiem codzienności, umierając z miłości po trochu, systematycznie i bez rozgłosu.

W życiu św. Charbela splatają się mocno: wiara, nadzieja i miłość. Żył dla miłości, jej zawierzył, na wieczne obcowanie z nią po śmierci miał nadzieję. I chyba się nie przeliczył, skoro często daje o sobie znać, okazując miłość tym, co na ziemi. Do jego sanktuarium w Annaya co roku pielgrzymuje tylu ludzi z całego świata, ilu mieszka w Libanie. Polacy też. Tylko, czy naprawdę wiedzą, kim jest? Kim są Maronici? Nie są obcy. O ich przodkach czytamy w Biblii. Ojciec Charbel mieszkał w kraju cedrów, znanym na przykład z dialogu Oblubieńca i Oblubienicy z Pieśni nad Pieśniami, erotycznej, pełnej uniesień i zachwytów miłości księgi Starego Testamentu. Przodkinią Charbela była wyjątkowa bohaterka Nowego Testamentu — Syrofenicjanka. Wiara poganki tak zaskoczyła Jezusa, że uległ jej prośbie uwalniając córkę od złego ducha. Wcale tego nie planował.

Ojczyzna Charbela była bliska św. Janowi Pawłowi II. Jego adhortacja Nowa Nadzieja dla Libanu to jedyny tego typu dokument, w którego tytule występuje nazwa kraju. Libańscy chrześcijanie kochają Polkę, św. Faustynę. Ksiądz Tomasz Grzyb z papieskiej organizacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie, która pomaga prześladowanym chrześcijanom w różnych częściach świata, wspomina:

W 2012 roku byłem w Libanie i odwiedziłem sanktuarium św. Charbela. Jest przepięknie położone, na wzgórzu. Piękny jest stary klasztor. Urzeka ogrom ludzi, który się tam przewijają. Akurat trwały przygotowania do pielgrzymki Benedykta XVI w Libanie, może miało to wpływ? Mnóstwo autokarów z pielgrzymami, przyjeżdża też dużo osób prywatnych, co widać po samochodach. Miejscem szczególnego wyciszenia pozostaje kaplica, w której znajduje się sarkofag z ciałem św. Charbela. Bardzo proste, zwyczajne miejsce, pasujące do drogi świętego. Trochę ponure, szare, ale zupełnie nie przytłacza. Surowa, zakonna prostota pokazująca, jak niewiele człowiekowi potrzeba do szczęścia.

W Libanie zauważyłem wiele wizerunków Matki Teresy z Kalkuty. Nie wiem, czemu akurat ona jest bliska Libańczykom. Może wynika to z tego, czym się zajmowała, bo tu także jest dużo ubogich „ludzi ulicy”, którzy potrzebują pomocy. Wszędzie są też zdjęcia Jana Pawła II. W wielu miejscach można zobaczyć — obok obrazu Jezusa Miłosiernego — św. Faustynę Kowalską. Widziałem też obrazy dzieci z Fatimy.

Św. Charbel nigdy nie myślał o tym, żeby zyskać sławę na tym świecie. Stał się najbardziej rozpoznawalnym świętym z Bliskiego Wschodu. Spróbujmy poznać go nieco bliżej.

Część 1. Dom w górach

Część 1. Dom w górach

Święty Charbel urodził się 8 maja 1828 roku jako Józef (Youssef) Makhlouf w górskiej miejscowości Biqa-Kafra, w północnym Libanie, około 140 kilometrów od dzisiejszej stolicy — Bejrutu. W biogramach osób ważnych dla Kościoła maronickiego, z jego długą historią, nie zawsze udawało się odtworzyć datę narodzin co do dnia. Tradycyjnie podawano natomiast dokładną datę chrztu. Już to pokazuje głęboką wiarę ludu, z którego święty się wywodził. Józef został włączony we wspólnotę Kościoła 16 maja 1928 roku.

Najmłodszy z rodziny

Był piątym dzieckiem Antoniego (Antoun Zaarour) Makhloufa oraz pochodzącej z Baszarri Brygidy (Brigitty), córki Eliasza Jakuba Chidiaca. Miasteczko Baszarri leży w niezwykle malowniczej Dolinie Kadisza (Wadi Kadisza), która uważana jest za kolebkę Maronitów jako nacji. Nazwa doliny pochodzi od płynącej przez nią rzeki: w języku aramejskim, z którego wywodzi się syriacki (język liturgii) sprawowanej przez św. Charbela, „kadisza” znaczy „święta”. Warto nadmienić, że w Baszarri za życia sławnego syna Brygidy Chidiac — wtedy już przebywającego w pustelniczym odosobnieniu — przyszedł na świat Khalil Gibran (1883-1931), najbardziej znany pisarz libański, autor między innymi Proroka. Znajduje się tam jego muzeum, które chętnie odwiedzają turyści, łącząc je z wizytami w zabytkowych klasztorach, w tym w sanktuarium św. Charbela w Annaya. Z Biqa-Kafra, najwyżej położonej miejscowości (1600 metrów n.p.m.), rozciąga się malowniczy widok na Dolinę Kadisza i góry, które są dużo wyższe niż polskie Tatry. Najwyższy szczyt Kurnat as-Sauda mierzy 3083 metrów n.p.m. Ponieważ na tej wysokości śnieg leży przez większą część roku, starożytni mieszkańcy tych ziem mówili na nie „lebanon”, przywołując obraz mlecznej bieli w językach semickich. Język arabski, wywodzący się z tej grupy językowej, mleko nazywa „leban”. Liban to zatem „Biała Góra”. Państwo Liban rozciąga się na przestrzeni 10 452 kilometrów kwadratowych, obejmując góry Liban, żyzną Dolinę Bekaa, nieco niższe góry Antyliban, a także pas wybrzeża z portami nad Morzem Śródziemnym. To jedno z najmniejszych państw w tamtym regionie.

W Świętej Dolinie narodziła się lokalna legenda św. Antoniego Wielkiego, który był co prawda Koptem, ale kluczowym (o czym wiedzą tylko nieliczni badacze z Zachodu) dla maronickiego monastycyzmu. Podobno w IV wieku osiedlili się tu uczniowie św. Antoniego, dając początek pierwszemu klasztorowi maronickiemu w górach Liban — klasztorowi w Qozhaya. Z czasem nabrał on wielkiego znaczenia, zarówno w sensie duchowym, jak i materialnym (kulturowym). Najlepiej ujął to ks. Karam Rizk z uniwersytetu w Kaslik. Według niego wśród Maronitów panowało powszechne przekonanie, że gdyby wszystkie klasztory zgromadzenia zostały zburzone, a tylko ten w Qozhaya się ostał, trwanie zakonu nie byłoby zagrożone. Jeśli jednak klasztor w Qozhaya uległby zniszczeniu, żaden inny nie byłby w stanie już go zastąpić. Józef dorastał zatem u źródła tożsamości mniszej i pustelniczej Kościoła maronickiego.

Do dziś w dolinie znajdują się klasztory chrześcijańskie różnych wyznań, fantastycznie usytuowane na skalnych nawisach, a także wspaniałe lasy cedrowe. Niektóre drzewa mają ponad tysiąc lat, inne — kilkaset. Libańskie cedry są przywołane w Biblii kilkadziesiąt razy, głównie jako synonim mądrości, sprawiedliwości, mocy i potęgi Boga. Pojawiają się często w Księdze Psalmów i Pieśni nad Pieśniami. Są to drzewa wyjątkowo odporne na działanie szkodników, chorób i procesów gnilnych. Starożytni uważali je za symbol niezniszczalnego życia. Według proroka Izajasza ich wieczna zieleń symbolizuje Królestwo Boże . Święty Cyryl, patriarcha Aleksandrii, który miał duży udział w sporach dogmatycznych w V wieku, dających początek części Kościołów wschodnich, twierdził z kolei, że drzewo cedrowe symbolizuje niezniszczalność ciała Jezusa Chrystusa. Cedry wydają miłą woń, niektóre osiągają ponad 30 metrów wysokości (10 pięter) przy ponad 10 metrach obwodu pnia. Rosną na zboczach gór. Ich szlachetne drewno służyło jako budulec wielu starożytnym władcom, powstała z niego świątynia króla Salomona.

Maronici, prześladowani na przestrzeni wieków przez różne grupy narodowe i religijne, w górskiej dolinie znajdowali bezpieczne schronienie. Ukrywali się w naturalnych jaskiniach i grotach, które z czasem zaczęły być wykorzystywane jako eremy. Do dziś w przyklasztornych eremach mieszkają pustelnicy, którzy żyją według niezwykle surowej reguły.

Charbel miał dwóch wujów ze strony matki: Antoniego i Józefa, którzy wybrali drogę eremicką. Pierwszy nosił imię zakonne Daniel, drugi — Augustyn. Mieszkali w pustelni przy klasztorze pw. Świętego Antoniego Wielkiego w Qozhaya, w Dolinie Kadisza, odległym od domu rodziny Makhlouf o 5 kilometrów. Obaj byli wzorami i autorytetami dla młodego Józefa, bardzo ważnymi na drodze rozeznania jego powołania.

Miał czworo rodzeństwa. Dwóch braci o imionach Hanna i Beshara oraz dwie siostry: Kawn i Wardeh. Wardeh, znana z pobożności, zmarła jako młoda dziewczyna, pozostawiając we łzach narzeczonego. Dzieci z rodziny Makhlouf zostały wychowane w atmosferze szacunku wobec innych, pracy i modlitwy. Józef wzrastał w skromnych warunkach, ale otoczony miłością. Domy, podobnie jak wszystkie budynki we wsi, wznoszono z dostępnego w górach budulca — kamienia. Rodzina mieszkała w jednej izbie. Źródłem utrzymania były uprawa zboża i winorośli, sady owocowe, a także hodowla zwierząt. Biqa-Kafra ma zimy długie i śnieżne. Surowe warunki hartowały górali, którzy „wyrywali” naturze płody, budując tarasy uprawne na zboczach gór. Znosili kaprysy pogody za cenę względnego spokoju od wojen i burz politycznych. Góry były schronieniem i azylem, lecz mieszkanie na takiej wysokości miało swoją cenę. Charbel już od dziecka był przyzwyczajony do niewygód, wyrzeczeń i ciężkiej pracy.

W Libanie do dziś ogromną rolę odgrywa struktura rodowo-klanowa, powiązana silnie z tożsamością religijną. W tamtych czasach nie istniał naród libański. Pozostawał on wieloetniczny i wielowyznaniowy. Państwo Liban pojawiło się na mapie (uzyskało niepodległość) w 1943 roku. Liczyła się przynależność do etniczno-religijnej zbiorowości Maronitów. W XIX wieku, gdy Europa przeżywała czas rewolucji przemysłowej, industrializacji, urbanizacji i wiary w racjonalizm naukowy oraz postęp moralny, na terenach dzisiejszego Libanu panował pewien typ ustroju feudalnego. Rolę szlachty pełnili tradycyjni szejkowie. Chłopi, w tym ojciec Józefa Makhloufa, posiadali niewielkie kawałki ziemi. Zwierzęta dawały mleko, mięso, wełnę — podstawowe produkty. Ponieważ nie było wtedy elektryczności, do oświetlania domu w nocy służyły lampy oliwne.

We wsi był kościół. Ksiądz nie tylko pełnił posługę związaną z liturgią, udzielaniem sakramentów i duszpasterstwem, ale także prowadził szkółkę dla dzieci. W lecie lekcje czytania i pisania odbywały się pod wielkim dębem. Księża parafialni nie musieli kończyć szkoły wyższej, jaką jest seminarium duchowne. Wystarczało im podstawowe wykształcenie, którym dzielili się z młodym pokoleniem. Chłopców przygotowywali przy tym do roli ministrantów. Kościół maronicki, podobnie jak inne Kościoły wschodnie, nie wymaga celibatu od prostych księży, zakazując jedynie ożenku, jeśli celibatariusz przyjął już święcenia. Żonaty mężczyzna może zostać księdzem, ale ksiądz nie może się ożenić. Hierarchia w szeroko pojętym chrześcijaństwie wschodnim rekrutuje się natomiast zazwyczaj spośród mnichów, którzy są celibatariuszami z racji złożonych ślubów. Księża, zwłaszcza żonaci, dzielili codzienność ze świeckimi mieszkańcami wiosek. Tak jak oni żyli z pracy swoich rąk, musieli wyżywić rodzinę, wychować dzieci, zaopiekować się starszymi i chorymi krewnymi. Nie odczuwało się zjawiska określanego na Zachodzie jako klerykalizacja, nie było takiego dystansu między osobą duchowną a świecką. Tym bardziej, że zwykli ludzie byli bardzo pobożni i nie stronili od surowych praktyk ascetycznych. Jak piszą Guita G. Hourani i Antoine B. Habchi, Maronici są „ludem monastycznym”. Ich życie zawsze koncentrowało się wokół klasztorów, a z mnichami łączyło ich uprawianie ziemi. Surowa asceza jest zresztą typowa dla chrześcijaństwa syryjskiego z pierwszych wieków, z którego wywodzi się Kościół maronicki.

W tym kontekście nie dziwi aż tak bardzo, że Brygida Makhlouf poza regularną modlitwą nakładała na siebie umartwienia i posty. Kiedyś postanowiła całkowicie zrezygnować z jedzenia mięsa, lecz zabronił jej tego kierownik duchowy, uznając, że byłoby to zbyt duże obciążenie dla zdrowia. Była ona dla małego Józefa pierwszą mistrzynią żarliwej modlitwy, ascezy i duchowości maryjnej (nazywanej „sercem maronickości”). Lubiła modlić się w odosobnieniu, o co nie było łatwo przy gromadce dzieci i braku własnego pokoju czy choćby drugiej izby. Pamiętała o tym, by codziennie odmawiać różaniec. Dzieciom zaszczepiła wielką miłość do Maryi, nazwanej w 1908 roku przez patriarchę Maronitów „Królową Libanu”. Maryja czczona jest również przez muzułmanów, ponieważ była matką Jezusa, którego islam uznaje za ostatniego proroka przed Mahometem. Brygida, kiedy tylko mogła, starała się uczestniczyć we mszy świętej. Oboje rodzice uczyli dzieci prawd wiary i dbali o wspólną modlitwę w domu, paląc kadzidło przed domowym ołtarzykiem.

Kiedy Józef skończył trzy lata, miało miejsce dramatyczne wydarzenie, które na zawsze odcisnęło ślad na jego życiu. Pewnego letniego wieczoru do drzwi zapukali tureccy żołnierze. Liban od 1516 roku znajdował się pod panowaniem Wielkiej Porty, która w 1831 roku została zaatakowana przez wojska Muhammada Alego, paszy Egiptu. Najechał on Liban od południa, szybko posuwając się naprzód. Okazało się, że Antoni oraz wybrani mężczyźni ze wsi mają z rozkazu emira porzucić swoje zajęcia i rodziny, zabrać juczne zwierzęta i rano wyruszyć w drogę, by dostarczyć zaopatrzenie tureckim oddziałom wojskowym. Maronici, podobnie jak inni mieszkańcy gór, byli ludem podbitym. Odmowa nie wchodziła w grę. Ojciec Józia wstał więc o świcie, przygotował osła do długiej wędrówki, pożegnał się z rodziną i poszedł. Nikt nie przypuszczał, że wyprawa skończy się tragicznie. W drodze powrotnej Antoni ciężko zachorował, a osłabiony organizm nie wytrzymał jarzma, jakie narzucili żołnierze eskortujący tragarzy. Nie pozwolono mu zsiąść i zostać w bezpiecznym miejscu na czas leczenia. Zmarł 8 sierpnia 1831 roku w pobliżu wsi Gherfin (blisko nadmorskiej miejscowości Amchit, 40 kilometrów na północ od Bejrutu). Pochowano go anonimowo przy drodze, a czekająca z niepokojem żona dowiedziała się o wszystkim długo po fakcie, dzięki wizycie przyjaciela, który szedł z Antonim. To był ciężki czas dla całej rodziny. Józef, jako najmłodszy, nie zdążył nawet ojca dobrze zapamiętać.

Bóg ma upodobanie w tym, co najsłabsze. Tylko tak może pokazać swoją moc, gdy nie buduje na ludzkich zaletach. Bez niego wszystko pozostaje marnością. Wszystkie talenty stworzeń są darem od Stwórcy. Niejednokrotnie pokazywał, że starożytna, patriarchalna tradycja okazywania szczególnych względów synom pierworodnym, nie jest zgodna z Jego logiką. Przykłady można mnożyć: od Józefa, syna Jakuba i Racheli sprzedanego przez braci do Egiptu, po syna marnotrawnego z przypowieści Jezusa. Józef Makhlouf — jako najmłodszy — wpisuje się w ten sposób myślenia.

Groty dwóch świętych

Zgodnie ze zwyczajem, jaki panuje na Bliskim Wschodzie, opiekę nad wdową z dziećmi przejął brat Antoniego — Tanios. Był człowiekiem pracowitym, odpowiedzialnym, praktycznym, obdarzonym zdrowym rozsądkiem. Według niektórych źródeł pełnił funkcję diakona. Nie mógł jednak zastąpić dzieciom rodzonego ojca, a Brygidzie — męża. Była ona wciąż młodą kobietą, jak na wdowę z piątką dzieci. Ładna i miła, miała wiele zalet cenionych przez mężczyzn, toteż wkrótce zaczęli się nią interesować chłopi — mieszkańcy okolicy. Czas żałoby i opłakiwania minął, górska osada to nie jest miejsce dla samotnej matki, która musi wyżywić dużą rodzinę! Musiała myśleć o przyszłości. Zabezpieczyć podstawy egzystencji. Wahała się. Po nocach rozważała, jak postąpić. Po dwóch latach zdecydowała się przyjąć oświadczyny Lahouda Ibrahima z tej samej wsi. Pobrali się w październiku 1833 roku. Po pewnym czasie Lahoud, za zgodą żony, przyjął święcenia kapłańskie (procedura była dużo prostsza niż dziś) i objął funkcję proboszcza w miejscowym kościele. Józef miał wtedy pięć lat i na pewno przeżył to bardziej niż starsze rodzeństwo. Z czasem na świecie pojawili się jego przyrodni bracia: Tannus i Noe. Matka przeniosła się do domu drugiego męża, dzieląc się z Taniosem opieką nad dziećmi z pierwszego małżeństwa. Nic już nie było tak, jak dawniej. Nie dziwi więc, że chłopiec szukał oparcia wśród mężczyzn z rodziny poza domem, a nawet — wioską. Im stawał się starszy, tym bardziej fascynowali go wujowie — eremici, którzy za zgodą przełożonych przychodzili do nich z wizytą (każda była wydarzeniem). Czasem to on odwiedzał ich w pustelni.

Mając ojczyma proboszcza, stryja — diakona i wujów — zakonników eremitów, chłopiec dojrzewał w klimacie Bożej obecności. Z czasem został ministrantem i pomagał drugiemu mężowi mamy w sprawowaniu Eucharystii. Był obowiązkowy, do ołtarza podchodził zawsze z wielką czcią i ufną miłością. Przede wszystkim jednak szukał woli Bożej, wsłuchiwał się w Pismo Święte i je rozważał. Msza święta odprawiana była każdego dnia, oczywiście nieco inna niż „nasza”, zgodnie z maronicką liturgią i po syriacku. Kościoły wschodnie, także te katolickie, zachowały swoje obrządki. Ważnym elementem jest liturgia godzin. Recytując śpiewnie psalmy i hymny wspólnie ze wszystkimi, Józef dawał się niekiedy porwać uniesieniu. Od dziecka tonował wyrażanie emocji, taki miał temperament. Był inteligentny, ale skryty.

Zawsze lubił samotność, szukając jej w chwilach wolnych od obowiązków.

Dzieci w Biqa-Kafra od wczesnego wieku pracowały w gospodarstwie i w polu, na miarę swoich możliwości. Kiedy górskie pastwiska zaczynały się zielenić, Józef wyprowadzał na nie krowę, pilnował kóz. Piękne otoczenie sprzyjało rozmyślaniom i kontemplacji; względna bliskość obłoków nastrajała do marzeń o tym, co się za nimi kryje. Roztapiał się w ciszy płynącej z majestatu gór, przerywanej tylko świergotaniem ptaków lub dobiegającym ze wsi śpiewem dzwonów. Chłopiec chętnie bawił się z innymi dziećmi, ale jeszcze chętniej przebywał sam — był z tego znany. Znalazł pustą grotę, w której ustawił zrobiony przez siebie ołtarzyk dla Maryi i zaszywał się tu na długie kwadranse, modląc się i rozmyślając. Koledzy żartowali sobie nawet, że kiedyś... zostanie świętym. Miejsce było nazywane we wsi (również żartobliwie) „grotą świętego”. Nie było to raniące czy złośliwe. W tych czasach wspólnota maronicka mogła się poszczycić tylko jednym świętym (uznawanym przez Rzym), a był nim „protoplasta” Kościoła, żyjący piętnaście wieków wcześniej w Syrii, eremita Maron. Koledzy lubili Józefa, nie obrażał się z byle powodu. Był dobrym chłopcem, z nikim nie wchodził w spory, unikał bójek, nie skarżył dorosłym. Jego chodzenie swoimi ścieżkami nikomu nie wadziło. Bardziej intrygował, niż budził negatywne emocje. Miał pewne dziwactwa, lecz w tej małej społeczności odnajdywał się bez problemu.

Jako nastolatek Józef najbardziej lubił wizyty u wujków. Podczas samotnych spacerów świętą, mistyczną Doliną Kadisza nawiedzały go obrazy pierwszych eremitów, którzy osiedlili się w tutejszych grotach, integrując się z dzikim pięknem przyrody. Wyobraźnię poruszała zwłaszcza postać św. Antoniego Wielkiego, patrona klasztoru w Qozhaya, o którym opowiadali mu dużo wuj Daniel i wuj Augustyn. Starał się — tak samo jak pierwszy Ojciec Pustyni — czytać boską księgę natury, która w Libanie jest piękniejsza i ciekawsza niż na egipskiej pustyni. Miejsce budziło pamięć o mnichach i pustelnikach, którzy przez wieki rezygnowali ze szczęścia i zadowolenia z życia w rozumieniu doczesnym, idąc za Bożym wołaniem. Józef wręcz namacalnie czuł ich obecność. Wujowie nie byli gadatliwi, jest to zresztą sprzeczne z regułą eremu, lecz nikt nie potrafi tak pięknie snuć historii, jak ludzie Wschodu! Dla Józefa robili wyjątek, wykonując potężną pracę wychowawczą i apostolską zarazem, bo kochali go najczystszą miłością braci jego matki. A co najważniejsze, potwierdzali swoje słowa świadectwem życia. Dali mu przykład. Bez tego słowa byłyby puste. Odbijałyby się tylko głuchym echem, jak pogłos w studni, by na skrzydłach wiatru poszybować dalej. A tak — osiadły w duszy, zaszczepiając w niej pragnienie świętości.

Dorównać św. Antoniemu, który walczył i wygrywał z demonami... Temu, za którym tysiące poszły potem na pustynię! Józefowi coraz trudniej było wracać do gwarnego i wypełnionego prozą życia domu. Kochał matkę i rodzeństwo, ale najlepiej czuł się wtedy, gdy jako ministrant służył do mszy świętej — nie w kościele, a w pustelni. Tam czuł się „na swoim miejscu”. Marzył, że kiedyś to on weźmie Ciało i kielich z Krwią Pana w dłonie (Maronici udzielają komunii pod dwoma postaciami), wypowiadając słowa konsekracji. Nie chciał jednak żyć tak jak jego ojczym ksiądz. Powodowało nim pragnienie radykalnej przemiany siebie... i świata.

Może fakt, że Józef miał własną grotę, nie jest przypadkowy? Został wyniesiony na ołtarze i sławą przewyższył wielu Ojców Pustyni z początków chrześcijaństwa. Nawet Wielkiego Antoniego Pustelnika, którego grota znajduje się właśnie przy klasztorze Qozhaya! Jak głosi maronicka legenda, osiedlili się w niej jego uczniowie, a on sam odwiedził ich, udając się do Ziemi Świętej. Źródła historyczne tego nie potwierdzają, ale dla pobożnych Maronitów jest to bez znaczenia. Nie ma też bowiem dowodów na to, że tak nie było. Dobrze wykształceni ojcowie tłumaczą ludowi, że w IV wieku istniały ożywione kontakty między Egiptem i Syrią — wtedy góry Liban były częścią Syrii. Zgodnie z legendą św. Efrem Syryjczyk (306-373) wybrał się do Egiptu, aby uczyć się życia na pustyni od tamtejszych abbów. Więc dlaczego św. Antoni nie mógł pokonać tej samej drogi, tylko w przeciwnym kierunku? Ojciec Pustyni miał rzekomo uzdrawiać w jaskini chorych psychicznie i opętanych. Upamiętniają to ciężkie łańcuchy, które do dziś zwisają ze skalnych ścian. Przykuwano nimi szukających pomocy ludzi, aby zapanować nad ich niekontrolowanym zachowaniem. Noszenie ciężkich łańcuchów na gołym ciele było też w pierwszych wiekach jedną z form okrutnej ascezy, praktykowanej głównie na terenie Syrii. Inne praktyki ascetyczne to: mieszkanie na specjalnie wybudowanych słupach z platformą (zapoczątkował je św. Szymon Słupnik), zamykanie się w tak wąskim pomieszczeniu, że trzeba było spać na stojąco, wystawianie się na ukąszenia owadów, znoszenie najgorszych warunków pogodowych bez szukania schronienia, post przez 40 dni itd.

Z czasem grota stała się miejscem kultu św. Antoniego. Pojawili się liczni pielgrzymi. Niektórzy zaczęli się dobrowolnie zakuwać na noc w łańcuchy, prosząc o wstawiennictwo i uzdrowienie. W 1998 roku klasztor i Grota św. Antoniego zostały wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jest to miejsce niezwykle ważne dla Kościoła św. Charbela i darzone czcią przez Maronitów.

Intrygi matrymonialne

Wymykanie się nastolatka do doliny, coraz wyraźniejsza tendencja do przebywania w samotności i unikanie rozrywek typowych dla chłopców w jego wieku zaczęły niepokoić bliskich. Brygida, choć wierząca i rozmodlona, miała swoje plany i marzenia co do przyszłości syna. Aż się wzdrygała na myśl o kolejnym eremicie w rodzinie. Widziała go w roli gospodarza w Biqa-Kafra w otoczeniu żony i dzieci.

Kochała braci pustelników, ale znając ich od dziecka, obserwując skrajne poświęcenie, ubóstwo i codzienne męczeństwo, dla syna pragnęła lepszego życia. Młodszy wstąpił do klasztoru dopiero po śmierci ojca — wcześniej opiekował się nim w chorobie. Miał czas, żeby dojrzeć do decyzji. Był silny, odpowiedzialny, wytrwały. Brygida doskonale wiedziała, jak trudne jest to powołanie. Chciała, by jej syn, wrażliwy i delikatny, wychowany w niepełnej rodzinie zaznał ciepła domowego ogniska. Szczęścia w ramionach kobiety. Józef był młody, przystojny, inteligentny, uczynny, pracowity. Potrafił zażartować, choć często się zamyślał. Dotrzymywał słowa, kiedy coś obiecał; był obowiązkowy jak na swój wiek. W dodatku nosił w sobie tę irytującą niedostępność kuszącą harde „z natury” góralki. Lody są od tego, żeby je przełamywać,... We wsi wszyscy wiedzieli, że Józef jest trudny do zdobycia, zamknięty w swoim świecie. Niczego mu nie brakowało jako młodzieńcowi. No może odrobiny luzu, chęci do tańców. Nie był towarzyski, ale przynajmniej żona będzie go miała tylko dla siebie, bez potrzeby dzielenia się nim z kolegami. Dziewczyna, którą pokocha „święty”, byłaby jedyna i wybrana. Wyjątkowa. Lecz on nie pozwalał się do siebie zbliżyć. Wiele dziewcząt z okolicy zerkało z nadzieją w jego stronę, mógł się podobał jako kandydat na męża i ojca.

Brygida Makhlouf najbardziej lubiła kuzynkę Marię (Miriam). Znała ją od dziecka, znała jej rodziców — pobożnych i szanowanych ludzi. Dziewczynka wyrosła na pełną wdzięku, spokojną i miłą kobietę. Dobrze się ze sobą rozumiały. A przede wszystkim od dawna była zakochana w jej synu, piękniała w jego towarzystwie. Błyszczały jej oczy. Józef zdawał sobie sprawę z uczuć Marysi i życzenia matki, podzielanego przez większość rodziny. Zadbała o to, próbując go swatać, mniej lub bardziej subtelnie. Wiedział, że prędzej czy później musi zadecydować, co dalej, ale odwlekał sprawę, jak tylko mógł. Nie chciał nikogo skrzywdzić. Lubił, nawet kochał Miriam, lecz... jak jedną z sióstr! Zaczynały go męczyć niedwuznaczne aluzje bliskich, które najpierw zbywał żartami, potem już tylko milczeniem. Doszło do tego, że zaczął unikać Miriam, gdyż w jej towarzystwie czuł się skrępowany niewidocznym sznurem oczekiwań. A już zupełnie się peszył, gdy spotykał ją w gromadce dziewcząt, które chichotały i szeptały za jego plecami. Mijał je i przyspieszał kroku, zanosząc akty strzeliste do Maryi, aby zachować czystość myśli. Co nie było łatwe dla zwyczajnego chłopaka, wcale nie bezcielesnego anioła, za jakiego uważa się go dzisiaj.

Wszystko to sprawiało, że jeszcze bardziej niż zwykle separował się od bliskich. Nie znajdował zrozumienia, czuł się sterowany marzeniami innych. Było mu przykro, zwłaszcza ze względu na matkę. Nie mógł jednak pozwolić, aby jej bezdyskusyjne postanowienia i sprytne zabiegi zdominowały głos Boga Ojca, którego wezwanie docierało do niego z coraz większą siłą. Wielu młodych ludzi zmaga się z presją rodziny, gdy odkrywają swoje powołanie do zakonu. Różnie się to kończyło w historii. Na przykład św. Franciszek z Asyżu, jedna z najbardziej lubianych i popularnych postaci z panteonu świętych, popadł w poważny konflikt z ojcem.

Patron młodzieży św. Stanisław Kostka SJ uciekł ze szkoły do zakonu i krył się w przebraniu przed ścigającym go z woli rodziny bratem. Wbrew ojcu do klasztoru wstąpiła św. Teresa z Ávili, rodzinie sprzeciwiała się św. Katarzyna ze Sieny — obie zostały doktorami Kościoła. Rozterki Józefa miały co prawda odrobinę inny charakter niż w przypadku rzymskich katolików, gdyż należąc do Kościoła maronickiego, mógł — gdyby chciał — pogodzić kapłaństwo z życiem rodzinnym. Przykład miał u siebie w domu. Matka miała nadzieję, że Józef pójdzie tą właśnie drogą. Syn służyłby Bogu jako żonaty ksiądz, a ona cieszyłaby się nim, synową, rosnącymi wnukami. Stryj Tanios miałby nadal pomoc w gospodarstwie, a jej mąż po pewnym czasie zyskałby następcę na probostwie. Plan wydawał się praktyczny i rozsądny. Był tylko jeden problem. Józef miał wewnętrzne przekonanie, że jego droga jest inna i musi nią iść, nawet za cenę nieposłuszeństwa matce i ojczymowi. Był uparty.

Aby lepiej zrozumieć ówczesne dylematy Józefa i sposób funkcjonowania jego lokalnej społeczności, warto sięgnąć po książkę Amina Maaloufa Skała Taniosa, której akcja rozgrywa się w podobnym czasie, w wiosce, w tych samych górach. Znajdujemy w niej fragment dotyczący młodego chłopaka o imieniu Butros. Był synem proboszcza. Miał piękną kuzynkę, która od dawna była mu przyrzeczona.

Plan rodzinny zaczął walić się w gruzy, gdy na scenę od dawna wyreżyserowanej przez tradycję i zwyczaje „sztuki” wkroczył pewien włoski ksiądz, który z pasją opowiadał młodemu człowiekowi o „innym świecie”. Cywilizowanym, wspaniałym, pełnym możliwości. Za jego namową zachwycony perspektywą życia konsekrowanego na dalekim Zachodzie chłopak postanowił wyjechać do Europy. Po to, by wstąpić do zakonu. Zdeterminowana panna, zakochana kuzynka Saada (nazywana hurijje) postanowiła wybić mu pomysł z głowy. Ponieważ wyrzuty, krzyk, a nawet płacz jej i członków rodziny nie odnosiły skutku, sięgnęła po niekonwencjonalną, ostatnią deskę ratunku. Udała się po pomoc do szejka, który poza sprawowaniem władzy pełnił rolę opiekuna mieszkańców na swoim terytorium. Ten, ujęty odwagą dziewczyny (nie było w zwyczaju, aby kobieta rozwiązywała po swojemu kwestie małżeńskie; w dodatku Saada poszła do zamku sama, niewezwana), nakazał Butrosowi stawić się wraz z ojcem na rozmowę. Dialog między chłopakiem a szejkiem jest znamienny. Pomijając trudne kwestie stosunku libańskich chrześcijan do Kościoła i Rzymu, niektórych argumentów szejka mogli używać bliscy i przyjaciele Józefa. Zwłaszcza stryj, który był zdecydowanie przeciwny jego zamiarom.

Szejk: „Oni nie szanują naszych tradycji. Może się okazać, że pewnego dnia przyślą nam tu nieżonatych proboszczów ”.

Butros: „We Francji wszyscy księża są nieżonaci, a mimo to są dobrymi chrześcijanami!”.

Szejk: „Francja to Francja, a nasze góry to nasze góry! Zawsze mieliśmy żonatych proboszczów i zawsze dawaliśmy im najpiękniejszą dziewczynę z wioski, by nasycili sobie oko i nie rozglądali się pożądliwie za cudzymi żonami”.

Butros: „Są mężczyźni, którzy umieją stawić czoło pokusie!”.

Szejk: „Łatwiej im stawić czoło, gdy mają obok siebie żonę! Posłuchaj mnie synu . Jeśli chcesz zostać świętym mężem, weź przykład ze swego ojca, chociaż żonaty, ma w sobie więcej świętości niż cały Rzym; jeśli zatem chcesz służyć wiosce i wiernym, wystarczy, byś poszedł jego śladem. Ale jeśli twoim celem jest zostanie biskupem, a twoja ambicja wyrasta ponad sprawy wioski, możesz sobie wyjechać do Rzymu, Stambułu czy gdziekolwiek indziej. Wiedz tylko, że pókim żyw i nie pogrzebany, nigdy więcej twoja noga nie postanie w naszych górach”.

Butros nie znalazł w sobie siły, aby przeciwstawić się szejkowi i narazić całej rodzinie. Pod wpływem przymusu (szantażu!) zrezygnował z wyjazdu, zaręczył się z Saadą. Byli potem udanym, bardzo szczęśliwym małżeństwem.

Wbrew sugestiom szejka nie chodziło mu o zaspokojenie ambicji, kościelną karierę, gdyż wtedy szukałby innych możliwości. Jeśli był Maronitą (tego nie wiemy) starałby się pewnie o wyjazd do Kolegium Maronickiego w Rzymie. Od 1584 roku kształciło ono przyszłych księży, aby podnieść poziom maronickiego kleru i zacieśnić związki z papiestwem. Butros nie przemyślał dokładnie, czego chce, nie rozeznał powołania, idąc pochopnie za porywem wyobraźni, rozbudzonej przez piękne, romantyczne wizje. Historia Butrosa pokazuje również, że wbrew stereotypowym sądom na temat uległości kobiet w kulturze Bliskiego Wschodu miewają one swoje zdanie i potrafią o nie zawalczyć. Matka Józefa, jak się przekonamy, również łatwo nie dała za wygraną. Nie była w tym okresie wzorem zawierzenia, jak Maryja... Rozmodlona, pobożna, miała jednak praktyczny charakter Marty, podczas gdy Józef tęsknił za cząstką Marii .

Buntownik z wyboru

Józef Makhlouf nie chciał wyjeżdżać do dalekiej Europy. Marzył o wstąpieniu do Zakonu Libańskich Maronitów, w którym byli obaj wujowie. Rodzina nie zamierzała odpuścić. Sprzeciwiała się zbyt radykalnemu — w jej przekonaniu — rozwiązaniu, uważając, że jest ono efektem zbyt... wrażliwej natury, braku więzi z utraconym wcześnie ojcem i mistycznej atmosfery, którą chłonął u wujków, a nie faktycznego, autentycznego powołania.

Józef Makhlouf, który przeszedł do historii jako człowiek milczący, skromny, posłuszny, pokorny i nieomal bezwolny, w tym przypadku zachował się odwrotnie, niż Butros, bohater literacki. To pokazuje, że miał silny charakter i głębokie przekonanie co do drogi życiowej. Po pewnym czasie przestał się zwierzać z tęsknoty za klasztorem. Dzielił się nią tylko z wujkami w dyskrecji. I z Maryją, odwiedzając czasem grotę — „pustelnię” z czasów dzieciństwa. Nie mógł już dłużej udawać. W samotności podjął decyzję, której mimo przeszkód konsekwentnie się trzymał.

Pewnego dnia wstał o świcie, wziął przygotowany ukradkiem węzełek z najbardziej niezbędnymi rzeczami i cicho, by nikogo nie obudzić, uciekł z domu. Bez pożegnania z najbliższymi, którzy mogliby go zawrócić. Nie zostawił żadnej wiadomości. Nie starał się przekonać, uzasadnić. Przestał prosić o zgodę. Z perspektywy matki i wuja, swojego opiekuna, zachował się oburzająco, haniebnie, niegodnie, wręcz skandalicznie. Samowola tego typu w małych społecznościach, opartych na więziach klanowych, była czymś o wiele gorszym, niż nam się dzisiaj wydaje. Władza rodziców została niebezpiecznie podważona. Miał już 23 lata ale w tamtej kulturze, w tamtych czasach, ważne były lokalne tradycje a nie formalna pełnoletniość — ustawowy wiek podejmowania czynności prawnych.

Najpierw biegiem między domami, następnie spokojnym, rytmicznym marszem zmierzał na spotkanie z niewiadomym. Po drodze pił wodę ze strumieni, które skrzyły się w słońcu kryształami spiętrzonych kropli i szemrały pieśń pochwalną na cześć Stwórcy. Tylko raz zatrzymał się na skromny posiłek, kryjąc się w cieniu skały. Jego celem był klasztor Naszej Pani w Mayfouq. Starannie omijał ścieżki, na których mógł spotkać ludzi. Przez cały dzień maszerował przez góry, nie oglądając się za siebie. Wieczorem wdrapał się na ostatni wierzchołek, z którego zobaczył budynki średniowiecznego klasztoru i dachy domów w pobliskiej wsi. Dym z palenisk świadczył, że toczy się tam życie. Dotarł do celu, chciał spróbować. Był bardzo zdeterminowany. Widok, jaki się przed nim roztaczał, wyrwał mu z płuc okrzyk zachwytu. W oddali, za górami widać było połyskujący błękit Morza Śródziemnego. Zachodzące słońce oświetlało panoramę, nadając jej złotą oprawę. Tonęła w blasku.

Szybko odmówił modlitwę do Matki Bożej, patronki miejsca, którą od dawna czcił w szczególny sposób. Powierzył jej swój wybór, niepojęty według ziemskich kryteriów. Nie wiedział, jak go tu przyjmą... Energicznym krokiem, jakby nagle zyskał nowe siły, zszedł na dół. Nie czuł już zmęczenia, był podekscytowany i pełen nadziei. Wkrótce spotkał jednego z braci, który akurat wracał ze wsi. Ten zaprowadził go do superiora (przeora) klasztoru. Wszystko zależało teraz od niego. Niech oceni, czy naprawdę Bóg go wzywa, czy to tylko miraż i młodzieńcze złudzenia.

Wierzył, że z Bożą pomocą pokona wszelkie przeszkody — wewnętrzne i zewnętrzne. Kogo Bóg woła po imieniu, daje mu siły i dary, aby przyniósł owoce. Szedł nawet pod wiatr. Nawet po ciemku. Nawet po wodzie. Bez lęku.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: