Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szczęście z piernika - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 listopada 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Szczęście z piernika - ebook

Święta o zapachu piernika... Poznaj najbardziej smakowitą świąteczną powieść tego roku!

Szczęście z piernika to historia trojga ludzi, których ścieżki przecinają się w Toruniu tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Kalina to dziewczyna z charakterem, która o piernikach wie wszystko. Rafał próbuje na nowo odnaleźć się w rzeczywistości, za którą przestał nadążać, a wchodząca w dorosłość Oliwia ma nadzieję na lepszą przyszłość. Klimatyczna piernikarnia i jeden z najbardziej tradycyjnych polskich przysmaków – piernik – narobią niezłego zamieszania w życiu bohaterów. Zasypane śniegiem miasto, poruszające serca dźwięki gitary i pachnąca piernikami kawiarnia – czy to dobry przepis, aby zakochać się w Toruniu?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-7455-2
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

– Nareszcie – mruknęła do siebie Oliwia, gasząc niedopałek na ścianie altany śmietnikowej.

Czarny ślad był jednym z wielu i do większości przyłożyła rękę właśnie ona. Wychylając się zza węgła, obserwowała, jak babka wychodzi z klatki schodowej i ciężkim, powłóczystym krokiem wydeptuje stałą trasę. Wiedziała, że Wiesława Murek mogła opuścić odcinek swojego ulubionego serialu, ale prędzej by umarła, niż zrezygnowała z codziennego rytuału.

Spożywczak. Trzy mocne piwa. Siedemdziesiąt trzy kroki. Kiosk z gazetami. Paczka tytoniu i gilzy – co trzeci dzień. Sto dwadzieścia sześć kroków. Winda. Ósme piętro sąsiedniego wieżowca. Siedem kroków. Białe drzwi ze śladem buta. Dwupokojowa, śmierdząca dymem rudera – Kasyno. Cztery godziny. Powrót po zmroku. Chwiejąca się w korytarzu Wiesia. „Coś ci nie pasuje, gówniaro?”.

Oliwia znała ten rytuał na pamięć. Zwykle nienawidziła tego narastającego napięcia, które osiągało apogeum tuż przed powrotem babki. Nawet kiedy słuchała muzyki, wyczuwała drgnięcie podłogi spowodowane zatrzymującą się windą. Chrobot klucza w zamku, po którym następowało szukanie powodu do kłótni z wnuczką albo chwiejne wycofanie się do swojego pokoju. To oznaczało, że babka wypiła jedno nadprogramowe mocne piwo i zmierzała prosto na wytarty fotel, w którym zasypiała. Teraz znajomość zwyczajów Wiesi uspokajała Oliwię.

Nasunęła głębiej kaptur i zapięła bomberkę. Przeklinała w myślach pogodę. Gdy tylko babka zniknęła za rogiem budynku, dziewczyna ruszyła szybkim krokiem w stronę klatki schodowej szarego wieżowca. Wiedziała wprawdzie, że ma cztery godziny, wolała jednak jak najszybciej zrobić to, co zaplanowała.

Wstukała kod na domofonie i chwilę później znalazła się w windzie. Jazda na piąte piętro zdawała się trwać wieczność. Oliwia odetchnęła z ulgą, kiedy wreszcie dotarła przed drzwi mieszkania.

– Co za syf – powiedziała, marszcząc nos, gdy tylko poczuła zapach przesiąkniętego dymem tytoniowym, wietrzonego od święta, starego mieszkania. Wprawdzie sama paliła, ale – paradoksalnie – to właśnie smród tanich, skręcanych ręcznie papierosów drażnił Oliwię najbardziej. „Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, jestem w tym burdelu po raz ostatni” – pocieszyła się. Jeśli pójdzie.

Zrzuciła plecak w korytarzu i od razu ruszyła do swojego pokoju. Z szuflady biurka wyjęła klucz i pilnik, który załatwił jej jeden z kolegów z klasy. Musiała przyznać, że Melon spisał się całkiem nieźle. Pilnik doskonale radził sobie ze szlifowaniem klucza. Od kilku dni czuła, że jest blisko, ale to dziś miał być ten dzień, w którym uwolni się od starej alkoholiczki.

Wsunęła klucz do zamka i spróbowała przekręcić. Wprawdzie ani drgnął, ale wiedziała, że to tylko kwestia jednego albo dwóch szlifów pilnikiem. Przez chwilę przyglądała się kluczowi. Wreszcie zdecydowała i wykonała kilka zdecydowanych pociągnięć pilnikiem, sypiąc miedzianozłoty pył na wytarty i poczerniały od wilgoci parkiet. Wsunęła klucz i zamknęła oczy. Musiało się udać.

– Kurwa – zaklęła, kiedy klucz nie przekręcił się ani na jotę.

Była głupia, że sforsowała stare drzwi miesiąc wcześniej. Wprawdzie babka także założyła w nich zamek po tym, jak przyłapała wnuczkę na kradzieży papierosów, ale wystarczyło wybić w nich szybę, żeby dostać się do tego, czego potrzebowała. Po tym incydencie babka nie tylko zabrała Oliwii telefon na miesiąc, ale także wymieniła drzwi na takie, jakie zwykle spotyka się przy wejściu do mieszkania. Grube, drewniane, obite gąbką i skajem. Nie do sforsowania inaczej niż przez otwarcie zamka.

Zamknęła oczy i spróbowała raz jeszcze przywołać obraz klucza, który znała niemal na pamięć. Tym razem była pewna, że wychwyciła różnicę. Pociągnęła z wyczuciem pilnikiem i ponownie wsunęła klucz. Zacisnąwszy zęby, spróbowała przekręcić go w zamku.

– Bingo! – zawołała, kiedy nie poczuła oporu. Przekręciła klucz dwukrotnie i nacisnęła klamkę.

Drzwi się otworzyły, ukazując zalany półmrokiem największy pokój w mieszkaniu. Fetor niewietrzonego pomieszczenia i tanich fajek był tu jeszcze bardziej intensywny, ale nie zwróciła na to uwagi.

Ruszyła do meblościanki na wysoki połysk, otworzyła barek i wyciągnęła niewielką kasetkę. Wewnątrz znajdowało się to, czego najbardziej potrzebowała – tymczasowy dowód osobisty i zwitek spiętych spinką do włosów banknotów stuzłotowych. Wysunęła trzy z nich – dokładnie tyle, żeby babka się nie zorientowała, że zniknęły – i chwyciła za plastikowy dokument, wpatrując się w swoje mocno już nieaktualne zdjęcie. Dziewczynki o długich włosach i niewinnym spojrzeniu już dawno nie było. Zamiast niej w lakierze meblościanki odbijała się wysoka, dobrze zbudowana młoda kobieta w bomberce i dżinsach z wielkimi dziurami. Obcięte na krótko włosy ledwie wystawały spod kaptura bluzy. Na koniec zabrała telefon, zapewne rozładowany miesięcznym pobytem w barku.

Odłożyła kasetkę na miejsce i upewniwszy się, że nie pozostawiła po sobie śladów, ostrożnie wycofała się z pomieszczenia. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, odetchnęła z ulgą i pobiegła do swojego pokoju. Pod łóżkiem leżał zapakowany plecak, który od miesiąca czekał właśnie na ten dzień. Trochę najlepszych ciuchów, ładowarka, notes z adresem dziadków, kilka kosmetyków. Przełożywszy papierosy i legitymację z torby na ramię, pożegnała pokój wzrokiem i ruszyła korytarzem na spotkanie wolności. Wtedy wydarzyło się coś, co zupełnie nie pasowało do jej planu.

W zamku zazgrzytał klucz i otworzyły się drzwi.Rozdział 2

– Ja pierniczę, co za gnojki! – Kalina z wściekłości niemal rzuciła telefonem o podłogę. Powstrzymała ją jedynie świadomość, że przysporzyłoby to tylko dodatkowych wydatków, których w ostatnim czasie i tak nie brakowało.

Kolejny fachowiec wystawił ją do wiatru. Nawet nie chciała liczyć, który to już. Tym razem ten najważniejszy – od pieca. Bez zajmującego niemal całą ścianę poniemieckiego pieca całe przedsięwzięcie nie miało najmniejszego sensu. Ponownie poczuła wściekłość na poprzedniego właściciela lokalu, który zapewniał, że piec nadaje się do użytkowania. Kalina pobieżnie – zbyt pobieżnie – sprawdziła, czy urządzenie grzeje. Wprawdzie po godzinie udawało się osiągnąć pewną temperaturę, ale nie przekraczała ona stu dwudziestu stopni – stanowczo za mało do wypieków cukierniczych. Najgorsza wiadomość była jednak taka, że to był jeden z ostatnich fachowców od pieców piekarniczych, jakich można było zatrudnić w Toruniu. Jeśli na miejscowych rzemieślnikach nie można było polegać, to co dopiero na tych spoza miasta? Opadła ciężko na krzesło i skreśliła zapisany w terminarzu numer telefonu tak mocno, że długopis przebił papier na wylot.

Jakiś ciekawski przechodzień zajrzał przez okno do środka, przykładając dłoń do szyby. Od jego ciepłego oddechu fragment szkła zaparował, a mężczyzna utkwił wzrok w Kalinie. Przez chwilę ich spojrzenia się krzyżowały, po czym przechodzień skinął głową i zniknął. Za oknem zaczynał padać drobny śnieg i wirował w podmuchach wiatru.

Po raz pierwszy od momentu, kiedy Kalina postanowiła spełnić swoje największe marzenie, zachciało się jej płakać. Nic nie szło jak trzeba, choć wszystko miało iść tak gładko. Najpierw się okazało, że lokal przy Korzennej wymaga większego remontu, niż początkowo się wydawało. Pomieszczenia po małej toruńskiej piekarni, usytuowanej na skraju Starego Miasta, może i były klimatyczne, ale dekady powierzchownych remontów nie mogły pozostać bez echa. Wszystko, począwszy od tynku, który nagle zaczął płatami odchodzić od ścian, a skończywszy na cieknącej spłuczce wiekowego górnopłuka, sypało się w rękach. W dodatku Łukasza rozłożyło cholerne zapalenie zatok i od trzech tygodni – czyli mniej więcej od czasu, kiedy Kalina odebrała lokal – trzymało go w łóżku.

Wyglądało więc na to, że ten rok nie skończy się źle. Najprawdopodobniej skończy się fatalnie. Wizja wymarzonej piernikarni, która łączyłaby zakład wypieku pierników i kawiarnię, zdawała się oddalać, zamiast się zbliżać. Kalina odniosła wrażenie, że na każdy krok zrobiony w przód przypadają trzy w tył. Nie zamierzała się jednak poddawać. Upór w jej rodzinie był zakorzeniony równie mocno co tradycje wypieku pierników, a wizja wypiekania pierników na oczach klientów i kuszenia ich aromatem, jeszcze zanim weszli do lokalu, była wciąż żywa.

– Cześć, tu Łukasz. Nie mogę odebrać, proszę, zostaw wiadomość. – Po piątym sygnale odezwała się poczta głosowa jej narzeczonego.

Albo wyciszył telefon, żeby nie być niepokojonym przez współpracowników i klientów, albo właśnie z którymś z nich rozmawiał. Akurat teraz, kiedy Kalina potrzebowała choćby kilku słów wsparcia. W pierwszym odruchu chciała zadzwonić do rodziców, ale po krótkim namyśle zrezygnowała. Oni także uważali, że porywa się z motyką na słońce, i nijak nie mogli zrozumieć, dlaczego Kalina postanowiła zamienić pewną pracę na pełny etat na niepewny interes. Z pozoru się wydawało, że mogą mieć rację. W końcu sklepy z piernikami, manufaktury i wytwórnie pierników wyrastały w Toruniu jak grzyby po deszczu – i równie szybko znikały. Tylko nielicznym udało się przetrwać zabójczą konkurencję. Z każdym rokiem rosło zagęszczenie piernikowych interesów na Starym Mieście, a przecież zabytkowe uliczki nie były z gumy.

Kalina wierzyła jednak, że ma coś, co wyróżni ją na tle konkurencji. Po pierwsze, miała tajny przepis babci Anieli na długo dojrzewający piernik staropolski, po drugie – odwagę w eksperymentowaniu. Od wielu lat zaskakiwała rodzinę i znajomych najrozmaitszymi wariacjami na temat pierników. Wypiekała zarówno małe i kruche ciastka, które po kilku tygodniach w słojach z kawałkami jabłek nabierały tej aksamitnej tekstury, jak i wielkie bloki staropolskiego piernika, którego surowe ciasto mogło bez uszczerbku leżakować w odpowiednich warunkach kilka tygodni, miesięcy, a nawet lat. Pokruszone piernikowe ciasto stanowiło wspaniałą podstawę nalewki, słodkiej i niezwykle aromatycznej, zwanej przez jej przyjaciółki Kalinówką, a śledź korzenny był w stanie zdobyć serce nawet najbardziej zagorzałego tradycjonalisty. Kalina potrafiła przygotować pierniki słodkie i wytrawne, tak aby pasowały do różnego rodzaju alkoholi. Duże, małe, lukrowane i sauté. Brązowe ciasto nie miało dla niej tajemnic. Problem w tym, że dopóki lokal nie był gotowy, mogła wszystkimi tymi pysznościami raczyć jedynie podniebienia najbliższych.

Nie! Nie podda się. W końcu nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.

Sięgnęła po telefon i raz jeszcze przeszukała internet w poszukiwaniu kogoś, kto będzie w stanie naprawić piec. Zostały jej dwa ostatnie numery do sprawdzenia. Wybrała pierwszy z nich, lecz okazał się nieaktualny. Przy drugim serce zabiło jej szybciej. Ktoś odebrał już po pierwszym sygnale.

– Halo? – Głos po drugiej stronie słuchawki był zdecydowany, ale miły.

– Dzień dobry, dzwonię w sprawie naprawy pieca piekarniczego. Mam nadzieję, że mógłby mi pan pomóc… – przybrała błagalny ton.

– Dzień dobry. Może pani podać jakieś szczegóły?

– To stary piec, chyba z lat pięćdziesiątych. – Przerzuciła kartkę w terminarzu i podała producenta oraz model pieca.

Przez chwilę w słuchawce panowała cisza.

– Halo? Jest pan tam?

– Tak, tak. Znam ten piec. Dobra niemiecka konstrukcja. Dosyć skomplikowana, to fakt, ale przy odpowiedniej konserwacji w zasadzie niezawodna. Tylko że jest problem z częściami do niego. A wie pani może, co się właściwie stało?

– Prawdopodobnie jest jakaś nieszczelność w rurach doprowadzających gaz – odparła z westchnieniem Kalina i z rezygnacją pomyślała o ostatnim fachowcu, który nie tylko nie naprawił pieca, ale spowodował, że w ogóle nie nadawał się on do użytku. Wcześniej, choć wypiekał nierównomiernie, długo się nagrzewał, a parę drzwiczek trzeba było podpierać łopatą piekarską, żeby nie opadały, to przy dużej dozie cierpliwości udawało się w nim coś upiec. Teraz był zupełnie bezużyteczny. – Ostatni majster wyrwał także drzwi. Chyba zawias jest wyłamany na dobre.

– To sporo roboty…

– Pewnie tak – przyznała, ale obudziła się w niej iskierka nadziei. W końcu fachowiec nie powiedział, że tego nie zrobi. – To kiedy pan może się za to zabrać?

– W połowie…

– Dopiero? – wykrzyknęła Kalina, nie dając mu dokończyć. – Przecież dziś dopiero drugi grudnia!

Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki chrząknął znacząco.

– W połowie lutego, droga pani. Mam już poumawianych klientów, a od świąt do Nowego Roku nie pracuję.

– O rany… – jęknęła zrozpaczona. – A nie dałoby rady jakoś wcisnąć mnie na początek kolejki? Ja tu mam naprawdę pilną sytuację.

– Wie pani, wszyscy tak mówią. Mogę wykonać usługę ekspresową, ale będzie to sporo kosztowało. I tak naprawa może wynieść kilka tysięcy złotych, a w ten sposób nie zamkniemy się nawet w pięciu tysiącach.

– Pięć tysięcy?! Myślałam raczej o kilkuset złotych. Przecież to kilka rurek i zawias. Góra całe drzwiczki.

Usłyszała, jak rozmówca westchnął, i mogła przysiąc, że pokręcił także głową.

– No tak, tylko że to wszystko ręczna robota. Te części wprawdzie są na zamówienie, ale robią je tylko na podstawie wzorów katalogowych. Nikt nie produkuje już części zamiennych do pieca z połowy ubiegłego stulecia.

Poczuła, jak opuszcza ją nadzieja. Cały entuzjazm, na który zdobyła się w trakcie rozmowy ze skądinąd miłym mężczyzną – i chyba bardziej kompetentnym niż dotychczasowi fachowcy – wyparował w ciągu sekundy.

– Dobrze, niech mnie pan zapisze na luty. Ale nie wiem, czy do tego czasu będzie to jeszcze aktualne.

– Dobrze. Zdzwonimy się po Nowym Roku. Najwyżej ktoś ucieszy się z szybszego terminu w pani miejsce.

Zanim skończyli rozmawiać, Kalina podała jeszcze kilka szczegółów pieca i dane kontaktowe. Rozmówca wszystko skrupulatnie zanotował i pożegnał się krótko, ale uprzejmie. Odłożyła telefon i odchyliła się na krześle, chowając twarz w dłoniach. Miała jeszcze tyle do zrobienia, lecz przez problem z piecem wszystko wydawało się teraz bez sensu. Spróbowała jeszcze raz dodzwonić się do Łukasza, ale nadal nie odbierał. Pewnie spał.

Dopiła herbatę i odstawiła kubek na drewniany blat kontuaru oddzielającego część produkcyjną od strefy kawiarnianej, gdzie ulokowano osiem niewielkich stolików. Zamknęła lokal wcześniej, niż zamierzała, ale być może była to dobra okazja, żeby zrobić Łukaszowi niespodziankę. Biedak od trzech tygodni nie wychodził z domu, walcząc z zapaleniem zatok. Termometr często wskazywał prawie trzydzieści dziewięć stopni i Kalina nie miała pomysłu, jak mogłaby pomóc narzeczonemu.

Zamknąwszy drzwi, założyła słuchawki i puściła w telefonie ulubiony kawałek Queen. Ruszyła chodnikiem, który zdążył się już pokryć cienką warstwą śniegu, czekając na odśnieżenie i posypanie piaskiem z solą. Po kilkuset metrach skręciła w ulicę Szeroką, jak zwykle tętniącą życiem. Nagle stała się kroplą w strumieniu ludzi, płynącym powolnym tempem zwiedzających miasto turystów. Mimo początku grudnia Toruń wciąż przyciągał chętnych do przespacerowania się wśród gotyckich budowli. Pierwszy śnieg i iluminacje, które zawisły kilka dni temu, skutecznie budowały przedświąteczną atmosferę.

Zatrzymała się przy witrynach kilku księgarń, wpatrując się z tęsknotą w tytuły, których i tak nie będzie miała czasu przeczytać. Zdecydowała, że kupi po drodze wino i coś do jedzenia. Łukasz wprawdzie nie mógł pić alkoholu, przyjmował już bowiem trzeci antybiotyk, ale jej lampka lub dwie na pewno dobrze zrobią. Początkowo chciała wstąpić do jednej ze swoich ulubionych wegetariańskich restauracji, lecz w końcu zrezygnowała, chcąc zrobić przyjemność narzeczonemu. Łukasz, niestety, niezbyt dobrze znosił wegetariańskie jedzenie. Na szczęście niedaleko domu mieli całkiem niezłą burgerownię, gdzie serwowano również przyzwoite burgery wegetariańskie. Wiedziała, że Łukasz nie pogardzi bułą z wołowiną, podwójnym bekonem i cheddarem, choćby miał czterdzieści stopni gorączki.

Nie chciała mu robić przykrości i narzekać na przeciągającą się chorobę. W końcu sam nic nie mógł na to poradzić. Irytowało ją jednak to, że rozchorował się właśnie teraz, kiedy był jej najbardziej potrzebny. Przy odrobinie szczęścia trafi na jeden z tych momentów, gdy wysoka temperatura ustępuje. Wtedy Łukasz będzie znowu sobą. Uśmiechnęła się na tę myśl, a We Will Rock You dało jej zastrzyk świeżej energii. Postanowiła, że tego wieczora nie będą rozmawiać ani o piernikarni, ani o pracy Łukasza. Po prostu jak za dawnych lat będą cieszyć się swoim towarzystwem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: