Szczęśliwi mimo wszystko - ebook
Szczęśliwi mimo wszystko - ebook
Bądźcie dumni, że istniejecie.
Pamiętajcie, że jesteście jedyni i niepowtarzalni.
Nie zatapiajcie się w marzeniach, lecz realizujcie plany.
Nie odkładajcie niczego na później.
Nie zrzucajcie odpowiedzialności na innych.
Nie obwiniajcie nikogo za swoje problemy.
Nigdy nie lękajcie się żyć.
Bądźcie szczęśliwi!
Valerio Albisetti, propagując od dwudziestu pięciu lat psychoterapię stawiającą w centrum osobę, niestrudzenie pokazuje, jak trzeba żyć, by zostawić po sobie trwały, dobry ślad swojego przejścia przez ziemię. Ujmuje syntetycznie najważniejsze wątki swojego życiowego projektu – ogłaszania wszystkim prawdziwego sensu ludzkiej egzystencji. By każdy wiedział:
• Jaka jest najważniejsza prawda o człowieku, która daje prawdziwą dojrzałość i wolność.
• Jak odważyć się być sobą.
• Jak nie uciekać od problemów teraźniejszości i jak przeżywać dany nam czas.
• Jak znaleźć wymarzoną miłość.
• Jak dobrze realizować macierzyństwo lub ojcostwo.
• Jak przeżyć szczęśliwe życie.
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7660-524-1 |
Rozmiar pliku: | 483 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rok 2010 po Chrystusie nabiera symbolicznego znaczenia dla mojego świadectwa życia, dla mojego pisania.
Dokładnie dwadzieścia pięć lat temu moja myśl zaczęła być publiczną.
Ukazała się moja pierwsza książka.
Mówiła o doświadczeniu młodego psychologa chorego na nowotwór, mającego przed sobą groźbę bliskiej śmierci.
Poznanie z bliska śmierci, formacja psychoanalityczna, a jeszcze bardziej powołanie, pewien projekt dany przez Boga, tajemniczy proces, gdzie wszystko nieustannie łączy się i rozpada, gdzie zlewają się przeszłość i przyszłość, myśl i działanie, zdrowie i choroba, przyjemność i cierpienie, życie i śmierć – wszystko to doprowadziło mnie z czasem do rozpoczęcia pewnej psychoterapii, która stawia w centrum osobę, psychoterapii personalistycznej, psychoduchowej wizji ludzkiej egzystencji.
Psychoduchowość chrześcijańska.
Dokładnie dwadzieścia lat temu zaproponowałem redaktor wydawniczej pierwszą książkę z dziedziny psychoduchowości – książkę, która zapoczątkowała później udaną serię pod nazwą „Psychologia i Osobowość”.
Było to swego rodzaju wyzwanie.
Dla obu stron. Dla mnie, który to proponowałem, i dla Wydawcy, który wówczas, w 1990 roku, zgodził się na serię stawiającą sobie za cel pogodzenie – po raz pierwszy we Włoszech – psychologii i chrześcijaństwa, a nawet psychoanalizy i chrześcijaństwa, i przedstawienie tego szerokiej publiczności w formie prostej, intensywnej, głębokiej.
Już we wprowadzeniu do pierwszej książki Per essere felici¹ nakreśliłem nowy sposób rozumienia psychoanalizy. Przynajmniej tej, którą praktykowałem na moich pacjentach.
O wyborze tytułu włoskiego wydania zdecydowała ówczesna dyrektorka, siostra Ida Spinucci, by złagodzić wstrząs i zarazem wskazać kierunek, w jakim miała później podążyć cała seria.
Seria ciesząca się wieloma sukcesami.
Seria, która mi towarzyszyła, ale też mnie zmieniała, nawracała, przemieniała.
Dzisiaj uświadamiam sobie, że gdybym miał zacząć nową serię, dałbym jej tytuł „Duchowość i Psychologia”, a nie na odwrót.
W ciągu minionych dwudziestu lat działalności w charakterze autora i kierownika serii zawsze byłem wierny i lojalny wobec Wydawcy, nie pisałem gdzie indziej ani nie współpracowałem z nikim innym.
Z drugiej strony, zawsze mogłem napisać nawet więcej niż dwie książki rocznie. Były to jakby umówione spotkania, na których musiałem się stawić, by dać świadectwo mojej drodze wzrastania i nabierania świadomości.
Dzięki temu czytelnik może na podstawie wszystkich tych moich książek prześledzić całą moją życiową sagę.
Wiem, że seria była i jest punktem odniesienia dla wielu zakonników, kapłanów i świeckich, a także dla osób szukających wiarygodnych i autentycznych wzorców.
Świadectw.
Wszystko, co znajdziecie w moich książkach, zostało przeze mnie przeżyte osobiście.
Czasami za wysoką cenę.
Należę do pokolenia, które zawsze wierzyło bardziej przeżytym świadectwom niż czysto formalnym naukom.
Bohaterowie tego pokolenia byli takimi, dlatego że za wartości, w które wierzyli, płacili własną skórą.
Dane mi było także stworzyć nowy sposób pisania.
Zdania krótkie, ale pełne sensu. Nietypowe stosowanie interpunkcji. Bardzo lubię akapity z tylko jednym słowem, bez orzeczenia i bez podmiotu, aby podkreślić jakąś ideę. Zawsze uważałem, że jestem bardziej poetą niż eseistą.
Wydawca postanowił uświetnić tę dwudziestą rocznicę pisania, wydając moją pierwszą książkę cieszącą się dużym powodzeniem, Per essere felici, która miała piętnaście wznowień w samych Włoszech i została przetłumaczona na wiele innych języków i rozpowszechniona na całym świecie.
Dziękuję Wydawcy również za to, że przy okazji tego nadzwyczajnego wydania poprosił mnie o uaktualnienie i przede wszystkim dołączenie ewolucji mojej myśli aż do dnia dzisiejszego.
Już w pierwszym wydaniu znalazło się bowiem wiele filarów mojej wizji życia: świadomość, że musimy umrzeć, i chęć posiadania tej wiedzy, zmniejszenie osobistej neurozy do minimum, świadomość psychoduchowa, życie jako podróż, transcendencja, relacja z drugim, miłość, Bóg. Otóż to nowe wydanie, poprawione i uzupełnione, może być słusznie uznane za mój testament duchowy.
W tym miejscu mojej ziemskiej egzystencji jestem bowiem jeszcze bardziej przekonany, że zadaniem każdej istoty ludzkiej jest pozostawienie jakiegoś śladu swojego przejścia przez ziemię. Jedni zostawiają dzieci, inni pieniądze, a jeszcze inni przesłania, idee.
Być nosicielami przesłania.
Nosicielami sensu.
Przez całą egzystencję starałem się zrozumieć tajemnicę człowieczeństwa i ścierałem się z tajemnicą śmierci.
Śmierci nie jako czegoś, co kończy, ale jako stałego wymiaru życia, otwartego na transcendencję, otwartego na coś innego, co ma przyjść.
Ostatecznej przemiany.
Moja personalistyczna psychoterapia odwołująca się do psychoduchowości chrześcijańskiej stara się żyć rzeczami tego świata z odwagą, z chęcią ich przezwyciężenia, zostawienia za sobą lub raczej w środku, a więc zasymilowania ich, by dać większą moc poznaniu siebie; patrzenia zawsze, nieustannie i bez lęku w głąb samego siebie, by znaleźć sens własnej egzystencji, by – jednym słowem – stać się osobami świadomymi, autorami własnego życia.
Głębokie zrozumienie własnego wnętrza prowadzi do prawdziwej istoty całego człowieczeństwa, gdzie bezużyteczne, obojętne okazują się znaki zewnętrzne, takie jak: pieniądze, seks, sukces, władza, jeśli nie są przeżywane jako pewien rodzaj szyfru.
Lęk, rozpacz, przemoc, depresja, manie, obsesje – wszystko to dzięki psychoduchowości zostaje zrozumiane, przepisane według nowego kodu, gdzie tracą siłę, moc i rozpuszczają się w życiu, w duszy.
Wraz z poznaniem siebie, pragnieniem zrozumienia ludzkiej kondycji, nadania sensu egzystencji, nadaje się sens samotności.
Dla mnie samotność jest samą istotą życia, jego strukturalnym warunkiem.
Człowiek jest zawsze sam. Nawet kiedy stoi w środku tłumu, nawet, jeśli jest kochany, jeśli ma dzieci. Kiedy przychodzi śmierć, złudzenia, role, oczekiwania, pragnienia, jakie towarzyszyły nam przez całą egzystencję, znikają, całkowicie tracą swoją wartość.
Śmierć wskazuje, objawia pewien zasadniczy aspekt życia: samotność.
Samotność jest wpisana w samo życie.
Jeśli cierpimy z powodu samotności, to dlatego, że nie znamy siebie samych, nie zrozumieliśmy struktury życia, nie zaakceptowaliśmy do głębi naszej kondycji istot ludzkich.
Na ogół ten, kto cierpi na samotność, cierpi z powodu braku czegoś, czego nie szukał w sobie.
Wielu pragnie jakiegoś towarzysza, aby otrzymać zrozumienie, którego nie są sobie w stanie dać sami; chcą być w centrum uwagi drugiego, ponieważ nie akceptują siebie; dzierżyć władzę, ponieważ są zasadniczo bezsilni; być pośród ludzi, aby mieć poczucie bezpieczeństwa, bo boją się żyć.
Samotność, o jakiej mówię, niekoniecznie jest samotnością fizyczną, ale jest przekonaniem, że wszystko i wszyscy odnajdują znaczenie w sensie, jaki nadaje się interpretacji własnej egzystencji.
Śmierć każdego z nas jest najbardziej osobistym wydarzeniem, jakie istnieje. Choćby miała nastąpić pośrodku tłumu, jest czymś intymnym.
Zawsze jesteśmy sami przez całe życie, ale nie chcemy tego wiedzieć i zapełniamy naszą samotność rzeczami, osobami, sytuacjami, iluzorycznymi pozorami życia.
Poznanie siebie jest równoznaczne z poznaniem świata.
Każdy psychoanalityk wie, że ważniejsze jest zdobywanie gór, które są w nas, niż gór zbudowanych ze skał. Mówiąc inaczej: kiedy jesteśmy na zaawansowanym stopniu naszej podróży wewnętrznej, znacznie łatwiejsze staje się stawianie czoła trudnym sytuacjom zewnętrznym.
Moja psychoduchowość jest poszukiwaniem.
Zawsze, jeszcze jako dziecko, zadawałem sobie pytania: kim jestem? skąd przybywam? czym się stanę? Już wtedy postanowiłem, że nie pozwolę, by życie przeszło mi nad głową, a ja nawet nie spróbowałbym go uchwycić i zrozumieć jego sensu.
Tylko dzięki temu spotkałem tajemnicę.
Psychoduchowość jest pragnieniem nadania sensu własnej tajemniczości.
Jest nieustannym pytaniem się, choć wiemy, że nigdy nie dojdziemy do wyczerpującej, ostatecznej odpowiedzi.
Zawsze mówiłem, że rzeczywistość jest nieskończenie intensywna i rozległa.
Żywotność każdego z nas polega na nawiązaniu relacji z tym, co nie ma końca.
Bycie żywym oznacza również posiadanie odwagi, głębokiego poznania siebie, aby móc się zapuścić w nieznane drogi, być świadomym włączenia się w nieskończony ruch, zachowując jednak zawsze pragnienie poznania, nadania sensu.
Aby móc dalej być wędrowcami ducha, potrzeba wielkiego powołania, wielkiego szaleństwa. Nie można nigdy zatrzymywać się na rzeczach, ale przekraczając je, trzeba wchodzić w ich głąb, aby następnie nauczyć się z nich wychodzić.
Aby zrozumieć drugiego, potrzeba wielkiego współczucia, w którym drugi może zobaczyć swoje odbicie.
Takie odbicie jest uniwersalizacją nas samych.
Piszę to wszystko raz jeszcze, aby nakreślić właściwą i konieczną drogę duchową, a raczej psychoduchową.
Sensowną.
Ponieważ dzisiaj, w trzecim tysiącleciu, nie można nie uwzględniać psychologicznej strony jednostki, co dla mnie jest bardzo bliskie duchowości, zdolności przekraczania siebie, wyjścia poza istotę ludzką.
W czasach, gdy chrześcijaństwo weszło w fazę schyłku, pomyślałem, że sposób pisania prosty, ale głęboki, jasny, pełen szacunku dla tajemnicy, w stylu, który nie jest kościelny ani tym bardziej księżowski, może trafić do ludzi, którzy zaczęli rzeczywiste poszukiwanie, którzy weszli na autentyczną drogę rozwoju duszy.
Jestem przekonany, że żyjemy dziś w czasach, w których poszukiwanie nie istnieje lub jest powierzchowne, bardziej zewnętrzne niż wewnętrzne.
Jest to najczęściej poszukiwanie pewnej wizji, ujawniające poważne zagubienie znaczenia tego człowieczeństwa, zagubienie nadziei.
W moich działaniach, jeszcze jako młody chłopak, zawsze starałem się przebudzić duszę za pomocą magii słowa pisanego i obrazu.
Nigdy nie chciałem wchodzić w krąg osób zarozumiałych, lubiących bardziej swoją rolę niż samo poszukiwanie, lubiących raczej zwyczajowy konformizm niż podążanie pewną drogą, w której pojawiają się zagrożenia, ale także prawdziwe radości, zadowolenia, głęboki pokój wewnętrzny.
Zawsze uczyłem, by patrzeć dokładnie, patrzeć na wszystko, do samego końca.
Nigdy nie pozwolić, aby rzeczy i osoby przechodziły nam ponad głowami.
Ale trzeba nimi żyć.
Przypominałem i wierzyłem, że za każdą tragedią zawsze kryje się jakiś sens i nadzieja.
Nasz Bóg nigdy nie oddzielił się od ludzi.
Mieszka w ich sercach.
Mam nadzieję, że to moje pisanie pomoże stawiać właściwe pytania, aby podążać naprzód w podróży życia.
Wszystko ma sens.
Nic nie jest stratą czasu, żadne spotkanie nie jest bezużyteczne; tak czy inaczej, pełen uroku jest świat, w którym żyjemy, gdzie Bóg mówi do nas przez wszystko.
Chcę posługiwać się językiem pełnym mocy i ludzkiego zrozumienia dla tych, którzy zamierzają wyruszyć w podróż lub już są w drodze.Wprowadzenie
Człowiek, który chce w pełni przeżywać swą ziemską egzystencję, powinien dystansować się, to znaczy powoli odrywać się od powierzchownego obrazu samego siebie. Ten proces staje się stopniowo coraz bardziej wyrazisty, dokonuje się w każdej chwili dnia.
Przede wszystkim zadaniem każdego powinno być szukanie własnej istoty, własnej jedyności przez demaskowanie i zmniejszanie do minimum swojej osobistej neurozy, uwarunkowań wynikających z rodziny, z której się pochodzi, grupy i społeczności, w jakich się żyje, i wykraczanie ponad to, co pozorne, ponad zewnętrzny, powierzchowny obraz, tak bardzo celebrowany w dzisiejszym społeczeństwie późnego kapitalizmu.
Kiedy myślę przez chwilę o mojej egzystencji, uświadamiam sobie, że zawsze większą wagę przypisywałem istocie rzeczy niż formie.
Istocie.
Już od młodości nigdy nie szedłem za sugestiami ówczesnych możnych tego świata, wyczuwając, że ich celem nie jest wcale czynienie podległych sobie ludzi świadomymi.
Dziś zamiary możnych nie są już tak jasne ani wyraźne jak dawniej, ale subtelnie przemyca się je w komunikatach, które codziennie są nam obsesyjnie przekazywane za pomocą środków masowej komunikacji, samych w sobie neutralnych, a więc trudniej podlegających zakwestionowaniu.
Obecnie powierzchowność, panująca już we wszystkich dziedzinach, staje na przeszkodzie osobistej świadomości.
Sama psychoanaliza i psychoterapie, tak jak się je rozumie, okazały się i wciąż się okazują niewystarczające, nieodpowiednie, niezdolne, by doprowadzić do prawdziwej świadomości osobistej.
Stały się narzędziami ograniczającymi, banalnymi, pseudonaukowymi, służą powierzchowności, nadają się co najwyżej do zredukowania jakiegoś symptomu, który wciąż jeszcze stawia opór konformizmowi kulturowemu, społecznemu, politycznemu.
Dzisiejszy brak świadomości prowadzi do umasowienia sumień, a zwłaszcza do porzucenia wiary w jedyność i niepowtarzalność każdej istoty ludzkiej.
Dlatego współczesny człowiek nie czuje już, że nosi wartość w sobie, ale dostrzega ją jedynie w takiej mierze, w jakiej przyjmuje dominującą ideologię, opartą na braku świadomości, na tym, co zewnętrzne, na powierzchowności ludzkiej egzystencji.
Jakie dziedziny mogły w tym kontekście zacząć królować? Ekonomia, technika, z pewnością nie psychoduchowość.
Dzisiejszy świat jest całkowicie ekonomiczny – w języku, w sposobie bycia, w myśleniu.
A za sprawą globalizacji rozpowszechniło się to na wszystkich szerokościach geograficznych.
Mieszkańcy tego świata są w rzeczywistości tylko elementami ekonomicznymi, zwłaszcza konsumentami, konsumentami rzeczy, dóbr, usług dostarczanych przez ludzi bogatych, wpływowych.
Z jednej strony możni są odpowiedzialni za życie w głodzie ponad połowy świata, a z drugiej pilnują, by bogata część globu stale oscylowała między fazami wzrostu i recesji, tak aby nigdy nie pozwolić na wzbogacenie się zbyt wielu osób.
Narzucana nam codziennie walka o przetrwanie ekonomiczne pochłania wszystkie energie życiowe, odbiera możliwość dojścia do osobistej świadomości, utrudnia wszelką drogę wzrostu o charakterze psychoduchowym.
Nie tylko to.
Świadomi na poziomie psychoduchowym stajemy się nie w sposób łatwy ani też nie za pomocą powierzchowności lub ekonomicznej wizji życia, ale poprzez cierpienie, samotność i ciszę.
Dlatego uważam, że bycie świadomym – tak jak ja to rozumiem – jest dla nielicznych.
Mogą istnieć osoby, które wchodzą na drogę świadomości dzięki Bożemu darowi, na mocy powołania, ale także one muszą następnie przejść przez stany cierpienia, w poszukiwaniu chwil samotności i ciszy.
W rzeczywistości wszystkie istoty ludzkie cierpią, są samotne. Problemem jest to, że większość z nich nie chce zaakceptować tej oczywistości, neguje ją, odrzuca.
Ze strachu.
Dlatego możni podsycają strach w masach. Stan lęku nigdy nie wyzwala, nie pozwala wzrastać, nie czyni świadomym, a przede wszystkim nieustannie wtrąca w stan poddaństwa, skłania do szukania obrony gdzieś poza sobą, do tego, by nie zajmować stanowiska, nie ujawniać, ukrywać się, nie dawać świadectwa, nie czuć się kimś jedynym w swoim rodzaju, ale by biernie podporządkowywać się logice możnych.
Tylko ten, kto pokona lęk, może stać się wolny.I. Sens życia
Zdecydować się żyć
Bardzo często boimy się podejmować działania, obawiamy się innych, lękamy się dawać świadectwo, istnieć.
Tymczasem powinniśmy się wstydzić tego, że do tej pory wstydziliśmy się naszego życia!
Nie ma na ziemi człowieka, który nie byłby w stanie być, żyć, ponieważ jest to już zapisane w planie jego osoby, w jego narodzinach, tkwi w samej istocie jego natury.
Nie trzeba odbyć studiów albo być wybitnie uzdolnionym, aby nauczyć się żyć. Nie trzeba też mieć zdrowego lub nieuszkodzonego ciała, aby umieć żyć. Być żywym znaczy tworzyć projekty, mieć wzniosłe cele i starać się je realizować własnymi siłami, pomimo naszych ograniczeń.
Poznałem ludzi pięknych, zdrowych, bogatych, inteligentnych, a jednak pustych, zmęczonych życiem.
Dlaczego?
Ponieważ nie byli zdolni być, istnieć.
Jesteśmy nosicielami sensu, wędrowcami ducha, którzy przyszli na tę ziemię, aby wypełnić zadanie, zrealizować projekt powierzony im przez Boga.
Jeśli uważamy, że nie mamy żadnego zadania, to dzieje się tak dlatego, że nie potrafimy go dostrzec, nie chcemy go poznać.
Ale zapewniam was: wszyscy je mamy!
Wystarczy go poszukać.
Po co posiadać piękne ciało, jeśli nie potrafimy wskazać mu jakiegoś wzniosłego, głębokiego celu?
Poznałem osoby z ciałem naznaczonym kalectwem, ale szczęśliwe i zadowolone. Jak to wyjaśnicie?
Jeśli nie mamy psychoduchowej świadomości siebie, nie żyjemy naprawdę.
Utrzymujemy się przy życiu.
Świadomość psychoduchowa wykracza ponad ciało, bogactwo, władzę, jakie posiadamy.
A jednak większość współczesnych ludzi w dalszym ciągu biega za seksem, pieniędzmi, władzą, nie wiedząc, że kiedy te cele osiągną, zdadzą sobie sprawę z tego, że zmarnowali czas i życie.
Każdy z nas, bez żadnego wyjątku, będzie musiał rozliczyć się przed samym sobą, kiedy będzie sam i będzie musiał dać sobie odpowiedzi. W przeciwnym razie grożą mu rozpacz, negacja rzeczywistości, neuroza i śmierć duszy.
Bez sensu psychoduchowego istnieje nicość.
Jesteśmy na ziemi tylko po to. By nadawać sens.
Sobie samym i innym.
Ileż razy spotkanie z osobą naznaczoną kalectwem pomogło mi nadać większy sens mojej fizyczności, mojemu ciału.
Jeśli mamy chore ciało, nadamy mu sens, jeśli będziemy mieć je zdrowe, nadamy mu sens i wszystko wówczas będzie miało sens.
Wielu jest ludzi, którzy uważają, że żyją, ponieważ mają dom, pracę, dzieci, żonę lub męża, pieniądze, władzę.
Ale to wszystko jest niczym, jeśli nie wzrośli w psychoduchowości.
Zapewniam was, że życie, również to najprostsze, jest postrzegane w sposób zniekształcony, jeśli człowiek nie jest w pokoju z samym sobą, jeśli nie zmniejszył swojej neurozy, jeśli nie ograniczył narcystycznych i wszechmocnych żądań swojego ja.
Ale co zrobić, aby być sobą?
Pierwszą i najważniejszą sprawą, bez której nie istnieje kontekst strukturalny, w jakim moglibyśmy powiedzieć, że prawdziwie żyjemy, jest świadomość konieczności śmierci.
Istota ludzka jest zwierzęciem, które wie, że musi umrzeć.
Kultura, technika istnieją, ponieważ człowiek wie, że musi umrzeć.
Neuroza istnieje, ponieważ człowiek wie, że musi umrzeć.
Nie przypadkiem istota ludzka jest zwierzęciem, które może zdecydować o zadaniu sobie śmierci.
Szczęście i nieszczęście są cechami wyłącznie człowieka.
Szaleństwo jest tylko ludzkie.
A jednak ta świadomość konieczności śmierci jest odsuwana w naszych sumieniach.
Choć w nieświadomości ona pozostaje.
Kto nie bierze pod uwagę własnej śmiertelności, ten nie może dojść do pogody ducha, radości wewnętrznej.
Szyfr zamykający tajemnicę człowieczeństwa zawiera się w tym jednym: wiedzieć, że musimy umrzeć.
Nie mówię tu oczywiście o śmierci jako zjawisku samym w sobie. Jest ono zwykłym stanem elektro-fizjologicznym, chemicznym.
To mnie nie interesuje.
Również zwierzęta umierają, ale od samych narodzin, przez całą swą egzystencję nie wiedzą, że muszą umrzeć.
Myślę, że nikt nie lubi umierać.
Nikt nie chce umierać.
Istota ludzka boi się umierania.
Ale życie nie rozgrywa się między zadaniem sobie śmierci a powstrzymaniem się od tego, między zaakceptowaniem śmierci a brakiem jej akceptacji. Rozgrywa się na zupełnie innym poziomie, kiedy zaczynamy nadawać rzeczom znaczenie.
To, że zadam sobie śmierć lub – przeciwnie – powiem, że nie czuję lęku przed umieraniem, wcale nie rozwiązuje problemu.
Nie śmierć sama w sobie pozwala nam więcej zrozumieć, ale dopiero wiedza o niej, chęć lub brak chęci posiadania tej wiedzy, tworzą całą naszą duchowość.
W tym miejscu rodzi się człowieczeństwo, jego czynność myślenia.
Zdolność nadawania znaczenia, zdolność rozumienia wypływa właśnie z tego.
W dniu, w którym wszystko to się skończy, zniknie także człowiek, jakiego znamy.
Ze świadomości nieuchronności śmierci oraz z chęci lub braku chęci posiadania wiedzy o niej rodzi się wolność osoby.
Wolność życia w sposób psychoduchowy.
Wolność umierania.
Wolność pozostania w stanie tej wiedzy oraz chęci i braku chęci jej posiadania, wolność niewchodzenia w ten stan, ponieważ nie chce się go znać.
Kto w niego nie wchodzi, ten jest osobą, która w rzeczywistości nigdy nie żyła psychoduchowo.
Nigdy się nie narodziła.
Kto z niego wychodzi – umiera.
Neuroza rodzi się wówczas, gdy nie chcemy zaangażować się w wybór między chęcią a brakiem chęci poznania, że musimy umrzeć.
W każdym razie wiedza o tym, że musimy umrzeć, stanowi – chcemy czy nie – naturalny warunek człowieczeństwa.
Ci, którzy w to nie wchodzą, nie żyją, choć są przekonani o czymś przeciwnym.
Paradoksalnie zresztą ten, kto odrzuca lub neguje istnienie tego naturalnego warunku śmiertelności, odnosi sukces ziemski, wyrażający się w pieniądzach, władzy, seksie, dzieciach przeżywanych jako możliwość nieśmiertelności.
Ale cokolwiek zrobią oni w takiej swojej egzystencji – według mnie, w mojej wizji myślowej – nie będzie miało żadnego znaczenia dla życia psychoduchowego, ponieważ oni angażują się właśnie w to chcenie lub niechcenie posiadania wiedzy o tym, że muszą umrzeć, choć przecież to wiedzą.
Znaczenie, sens rzeczy i ludzi są niczym, jeśli nie wkraczają na teren tego egzystencjalnego wyboru, a nawet – w moim myśleniu – pozostają na najwyższym stadium neurozy. Można posiadać wszystkie rzeczy tego świata, ale pozostawać stale poza prawdziwym znaczeniem, poza prawdziwym życiem – tym psychoduchowym.
Ci, którzy nie opierają życia na tym egzystencjalnym wyborze, nigdy nie włączą się w to żywotne, autentyczne krążenie ludzkiej egzystencji.
Wszystko, co pomyślą i powiedzą, będzie w istocie śmiertelne i destrukcyjne z perspektywy najgłębszego znaczenia życia.
Ich logika musi być z konieczności logiką posiadania.
Paradoksalnie, nie istniałaby neuroza, gdyby nie było wewnętrznej wolności wyboru między chceniem a niechceniem wiedzieć, że musimy umrzeć.
Ta wolność pozwala osobie wejść na drogę wzrastania psychoduchowego w stronę świadomości siebie.
W związku z tym muszę powiedzieć, że w mojej wizji wszystkie istoty ludzkie są neurotyczne, jedne bardziej, inne mniej.
Nie jest dane ludziom doświadczyć doskonałej równowagi psychicznej i duchowej.