Szept wiatru - ebook
Szept wiatru - ebook
Co zrobiłabyś, gdyby przyszło ci walczyć o szczęście i miłość? Do czego byś się posunęła, aby zatrzymać to, co dla ciebie najcenniejsze? Główna bohaterka Szeptu wiatru szuka swego szczęścia, podejmując nierzadko trudne i kontrowersyjne decyzje. Goni za prawdą, zderza marzenia z rzeczywistością, odważnie poszukuje rozwiązań, by sięgnąć marzeń oraz by zatrzymać miłość, która całkowicie zawładnęła jej życiem. Szept wiatru to ostatnia, po Szkole latania i Blisko chmur, pełna emocji odsłona historii Katarzyny Laski, młodej kobiety, która na oczach czytelników przeobraziła się z zakompleksionej i zamkniętej w sobie w rozumiejącą siebie i z podniesioną głową patrzącą w przyszłość.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-583-0 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Miałam wówczas niespełna osiem lat, ale pamiętam ten wieczór bardzo wyraźnie. Babcia Zuza przyszła do mojego pokoju, z kubkiem herbaty pachnącej goździkami i imbirem, którym raczyła mnie każdego mroźnego wieczoru, wierząc w zdrowotne właściwości tej mikstury. Spokojnym krokiem zbliżyła się i przysiadła na brzegu łóżka, po czym subtelnie uśmiechnęła się.
– Kiedy go poznałam, od razu wiedziałam, że to nie jest zwykły mężczyzna – zaczęła enigmatycznie, nie patrząc w moją stronę.
Nie rozumiałam, do czego zmierzała, ale z zaciekawieniem wsłuchiwałam się w jej słowa. Tak właśnie wyglądały nasze wieczory. Ja słuchałam, a ona opowiadała przeróżne historie ze swojego życia. Czasami zabawne, czasami smutne, tajemnicze. Lubiłam te chwile, bo dawały mi poczucie bezpieczeństwa i miłości, której bardzo potrzebowałam, a zdecydowanie za rzadko doświadczałam.
– Mocne spojrzenie, które onieśmielało, sprężyste ruchy, które magnetyzowały, i tembr głosu, którym po prostu oczarowywał, sprawiły, że zakochałam się w nim bez opamiętania. Mój Olgierd… Gdyby żył, obchodzilibyśmy dzisiaj jego sześćdziesiąte piąte urodziny. – Babcia pogładziła mnie po głowie i ucałowała w czoło. – Kasiu, moje ty złotko najdroższe, kiedyś też spotkasz takiego mężczyznę i pokochasz miłością… – Ściągnęła brwi, jakby z garści określeń wybierała to najwłaściwsze. – …miłością niewyobrażalną, taką, która nie pozwoli ci spać, nawet jeśli będziesz zmęczona, i taką, która nie pozwoli ci jeść, nawet jeśli będziesz głodna. Zawsze walcz o taką miłość, bo nawet jeśli ma trwać tak krótko, jak moja, warto. Dla takiej miłości wszystko warto.
Kiedy wspominałam babcię Zuzę, zadziwiająco często powracałam myślami do przepełnionego nostalgią monologu, którego wysłuchałam w tamten styczniowy wieczór, wierząc, że rzeczywiście przyjdzie mi kiedyś przekonać się o prawdziwości jej słów. Nie pomyliłam się. Ten czas nadszedł.1. Stara Krycha
Taksówka podjechała przed mój dom. Spojrzałam na rozświetlone na parterze okna i zobaczyłam w nich sylwetkę matki.
– Proszę jechać dalej – powiedziałam do taksówkarza.
Nie chciałam, aby zadawała mi pytania, a byłam pewna, że widok podpuchniętych od płaczu oczu od razu skłoniłby ją do tego.
– Ale to jest Letnia dwanaście przecież.
– Proszę jechać dalej – powtórzyłam.
– Mam następny kurs. Daleko nie mogę – burknął, łypiąc na mnie w lusterku.
– Nie będzie daleko. Do tamtej ulicy. – Wskazałam przed siebie, nachylając się w jego stronę.
Taksówkarz zrobił zniesmaczoną minę, jakby chciał powiedzieć: „We łbach wam się przewraca, małolaty”, ale ruszył.
– Czterdzieści cztery złote – podsumował.
Nie otrzymawszy napiwku, cmoknął donośnie, wrzucił pieniądze do podłokietnika, jakby nie miały dla niego wartości, po czym szybko odjechał, chcąc najwyraźniej zapomnieć o klientce, która w żaden sposób nie wynagrodziła mu milczącego kursu.
Stanęłam pod znakiem zakazu zatrzymywania się, przyglądając się całemu sznurowi aut, które za nim stały. Mój ojciec wiecznie biadolił na temat lekceważącego stosunku sąsiadów do przepisów ruchu drogowego i o braku kogokolwiek, kto by ich tego nauczył. Sam nigdy nie miał donosicielskiej smykałki, ale kiedyś nawet przebąkiwał, że ktoś taki w naszym otoczeniu by się przydał. „Społecznik, taki prawdziwy i znający się na rzeczy, by tu w końcu zrobił porządek, bo przejechać tą Chromową nie idzie” – mawiał.
Wyjęłam komórkę i przycisnęłam skrót „Zośka”, pragnąc podzielić się całą tą niewyobrażalną historią z jedyną osobą, która mogła mnie zrozumieć, ale zamiast sygnału usłyszałam: „Abonent czasowo niedostępny”. Postanowiłam się przejść, ochłonąć po tym, co wydarzyło się przed jakąś godziną. Nie co dzień, podczas kolacji o raczej romantycznym charakterze, zdarza się być świadkiem próby samobójczej, rodem z najbardziej przerażających thrillerów. Myśląc o tym, co się wydarzyło, cały czas widziałam krwawe plamy, w których leżała Karolina, jej wykrzywioną z bólu twarz i pełne miłości oczy, patrzące na Maksa, faceta, którego każda z nas kochała na swój sposób. Nigdy nie miałam do czynienia z tak wielką desperacją, takim poświęceniem, które za jedyny cel miało zatrzymanie przy sobie mężczyzny.
Nagle stanęłam przed niskim budynkiem, przypominającym robotniczy barak. Szyld nad wejściem kazał nazywać to miejsce Barem u Bosmana, żadnemu bywalcowi jednak nie przeszłoby przez myśl użyć tej nazwy. „U Starej Krychy” – tak mawiali wszyscy, klienci, sąsiedzi, a nawet policjanci, którzy czasami wzywani byli na interwencję.
Przez duże, okratowane okno dostrzegłam dwóch nieźle wstawionych, mocno gestykulujących mężczyzn. Popijali piwo z butelek, tonąc w gęstym dymie, który wypuszczali z ust. Nie wiem, co mnie do tego skłoniło, ale nagle znalazłam się wewnątrz. Śmierdziało tam piwem i jakimiś kiepskimi fajkami, których dym gryzł w oczy. Na stołkach przy ścianie siedziało trzech mężczyzn, którzy, zważywszy na strój, zjawili się pewnie zaraz po pracy na budowie. Debatowali o wyższości hybryd nad dieslami. W sumie słowo „debatowali” nie do końca oddawało poziom ich konwersacji, gdyż mężczyźni po prostu przekrzykiwali się, okraszając swoje wystąpienia siarczystymi przekleństwami. W głębi jacyś przysadziści mężczyźni rozgrywali partyjkę bilardu, okazując dezaprobatę dla kijów, które obarczali odpowiedzialnością za poziom swojej gry. Przy barze nikogo nie zauważyłam. Podeszłam tam i usiadłam na hokerze. Dość długo mościłam się w siedzeniu, które, ze względu na odgniecenia i przecięcia, nie mogło być uznane za wygodne.
– Dzień dobry – powiedziałam w stronę Krystyny Zamojskiej, właścicielki baru, a na co dzień również i mojej sąsiadki.
Rzadko widywałam ją na ulicy. Czasami tylko, jak w zastępstwie męża wyprowadzała ich przedziwnego psa, pół rottweilera, pół teriera.
– Co tu robisz, złotko? – spytała.
Ubrana w wypłowiałą podkoszulkę, dżinsy i czarny, poplamiony fartuch, bardziej przypominała pracownika z zaplecza niż z obsługi klienta. Miała kasztanowe włosy, sięgające do ramion, i ciemne, migdałowate oczy. Jej twarz poprzecinana była wyraźnymi bruzdami i głębokimi zmarszczkami, które, zważywszy na brak widocznego makijażu, zdecydowanie zwracały na siebie uwagę.
– W sumie… Nie wiem.
– To nie jest miejsce dla ciebie. – Uśmiechnęła się, ukazując pożółkłe, ale równe zęby.
– Potrzebuję przez chwilę posiedzieć.
– Tylko nie proś o alkohol. Na sercowe smutki to nie pomaga. – Spojrzałam na nią pytająco. – Myślisz, że co ja na barze przez tyle lat robię? Wysłuchiwanie ludzkich bolączek mam wpisane w cenę. Czasami czuję się jak w konfesjonale. Gadają o wszystkim. Nieraz nie mogłam uwierzyć w te historie. Czego to ludzie nie wymyślą… Czego to nie zrobią dla jakiegoś palanta albo najzwyklejszej lafiryndy.
Zamojska postawiła przede mną szklankę z wodą.
– Alkohol niczego nie uleczy, mówię ci – odparła, widząc moją zaskoczoną minę.
– Ale ja wcale nie chcę alkoholu.
– To i dobrze, złotko. To i dobrze.
– Krycha, jeszcze po jednym tyskim! – zawołał wąsaty mężczyzna znad bilardowego stołu.
– Już nalewam – odparła, sięgając po dwa kufle. – Chcesz mi o czymś opowiedzieć?
– Nie – burknęłam.
– Ale gdybyś chciała mi opowiedzieć o tym, jak chłopak cię rzucił czy jak przespał się z twoją kumpelą, czy jak zmajstrował jej dzieciaka… – Zadrżałam. – …to możesz mówić. Gadanie pomaga. Ja tam sobie posłucham, a tobie ulży.
– Chcę tylko posiedzieć.
– Jasne. W takim razie tylko sobie posiedź, złotko, choć raz jeszcze powtórzę – to nie jest miejsce dla ciebie.
Nagle pod ścianą zrobiło się głośno. Jeden z mężczyzn zacietrzewił się. Wstał od stołu i zaczął gestykulować w stronę siedzącego naprzeciwko bruneta. Ten nie pozostał mu wcale dłużny. Po chwili naprzemiennie wyzywali się, używając coraz to ostrzejszych przekleństw. Trzeci, najbardziej otumaniony alkoholem, ale i najłagodniej usposobiony, próbował ich pogodzić, ale obaj zgodnie kazali mu przymknąć ryj.
– Ej, za chwilę was wywalę! – krzyknęła Krystyna Zamojska zza baru.
Mężczyźni nie zwrócili na nią najmniejszej uwagi, co więcej, zaczęli przechodzić do rękoczynów, poszturchując się jeden przez drugiego.
– Zamknąć mi się, kurwa! – wrzasnęła, niczym przez megafon.
Wszyscy umilkli, nawet rozgrywający partyjkę bilardu i siedzący pod oknem. Wszyscy też wlepiali wzrok w barmankę, która robiąc groźną minę, jeszcze przez moment łypała na awanturujących się. Gdyby nie lecący w tle „Prawy do lewego” Kai i Bregovića, dałoby się pewnie usłyszeć oddechy poszczególnych osób.
– To nie jest żadna speluna, tylko porządny bar! – podsumowała ze złością.
Na rozjuszonych mężczyzn słowa Starej Krychy, ku mojemu całkowitemu zaskoczeniu, podziałały niczym zimny prysznic. Usiedli i, jak gdyby nigdy nic, zaczęli komentować mecz Bundesligi, w którym Lewandowski strzelił wyjątkowego gola.
– Bez przerwy trzeba mieć na nich oko. Jakbym im tylko popuściła, toby wszystko roznieśli. Jak dzieci, zupełnie jak dzieci… – stęknęła w moją stronę, uśmiechając się tryumfalnie.
Upiłam łyk ze szklanki, którą obracałam w dłoniach, i poczułam lekką goryczkę. Kobieta spojrzała na mnie.
– Odrobina czystej. Na koszt firmy – dodała, wycierając blat. – Na nic poza tym nie licz.
Nie liczyłam nawet na tyle. Co więcej, wcale tego nie chciałam. Nie w głowie mi było upijanie się i to na dodatek w miejscu, którego w ogóle nie znałam, i w towarzystwie, o którym mogłam co najwyżej powiedzieć, że było szemrane. Upiłam kolejny łyk, a potem następny. Poczułam mrowienie w udach, a potem w całym brzuchu. Zrobiło mi się przyjemnie ciepło.
Zaczęłam zastanawiać się nad tym, co w tej chwili mógł robić Maks, gdzie był, a raczej czy był już z nią… Oczami wyobraźni widziałam jego pełne troski błękitne oczy, spoglądające na otumanioną proszkami przeciwbólowymi Karolinę. Poczułam skurcz w żołądku i opróżniłam szklankę do dna.
– Mam pięć dych. – Męski bełkot dobiegł do mnie zza pleców.
Spojrzałam na mężczyznę. Miał mętny wzrok, nie domykał ust, a głowa lekko opadała mu na prawą stronę. Śmierdziało od niego, jakby wykąpał się w kadzi z piwem. Zrobiłam skrzywioną minę i nie odpowiadając, odwróciłam się z powrotem w stronę baru.
– Dobra. Jesteś ładna… – ciągnął, z trudem zlepiając słowa. – Dam sześć dych.
Nie zareagowałam, ale facet nie odpuszczał. Dotknął mojego ramienia, na co wzdrygnęłam się.
– Fred, wracaj do siebie! – powiedziała Zamojska, w sposób spokojny, ale zdecydowany.
Mężczyzna z trudem uniósł na nią wzrok.
– Kiedy ja tylko…
– Wracaj do stolika – dodała, machając mu przed twarzą ręcznikiem.
– Ale, Krysieńko kochana, czy już nic mi nie wolno?
– Tego akurat ci nie wolno.
– Ale…
– To nie jest żadna dziwka, tylko moja córka! – powiedziała dobitnie.
Mężczyzna jakby oprzytomniał. Spojrzał na mnie, potem na barmankę. Podrapał się po głowie.
– Ale… ty nie masz córki.
– Teraz już mam!
Pogroził kobiecie palcem, jakby w zwolnionym tempie, zrobił skwaszoną minę, a na koniec czknął.
– Nieładnie tak oszukiwać stałych klientów!
Krystyna Zamojska ruchem ręki odesłała go na swoje miejsce.
– Chciałam się go jak najszybciej pozbyć – wytłumaczyła kłamstwo, choć wcale nie musiała, bo doskonale rozumiałam jej intencje. – Inaczej nie odczepiłby się tak łatwo.
– Jasne.
– Ten chłopak, co to masz z nim problem… – Spojrzałam na nią z zaciekawieniem, choć przecież wiedziałam, że niczego o Maksie mi nie powie. – Sen ci pomoże i czas. Na takie rzeczy nie ma innego sposobu. Jak serce cierpi, niczego nie przyspieszysz. Do tego trzeba czasu. Zamojski to mój trzeci mąż, więc co nieco o tym wiem. Niczego nie rób na gorąco. Nie warto. Jak się wyśpisz, będziesz na to inaczej patrzyła.
Wlepiałam wzrok w kobietę, która dawała mi rady, tak jakby wiedziała, co mnie gryzło, pomimo iż nie wyjawiłam jej przecież ani słowa na temat swoich bolączek. Co więcej, nigdy wcześniej z nią nawet nie rozmawiałam. Wymieniałam co najwyżej najzwyklejsze „dzień dobry”, ale nic poza tym.
Przesiedziałam jeszcze przy barze z dziesięć minut, ukradkiem przyglądając się wieczornemu życiu stałych bywalców, po czym, uśmiechnąwszy się do barmanki, prowadzącej ożywioną rozmowę przez telefon, wyszłam na dwór.2. Oblicza miłości
– Już jesteś? – Mama zdziwiła się, gdy stanęłam w drzwiach.
Marzyłam o tym, żeby przemknąć do swojego pokoju bez konieczności zamieniania z nią choćby słowa. Chciałam okopać się na piętrze, położyć do łóżka, jeśli trzeba nawet wyryczeć się, ale w samotności, a nie w towarzystwie mamy, która ostatnimi czasy była nad wyraz czujna i mało co jej umykało.
– Miałaś być przecież później.
– Tak jakoś wyszło.
– Coś się stało? – nie dawała za wygraną.
„Tak! Bardzo wiele! Karolina chciała się zabić, a Maks i ja znowu nie jesteśmy razem!” – wykrzyczałam w myślach, ale przełknąwszy ślinę, opanowałam się.
– Maks nieoczekiwanie musiał jechać do szpitala – powiedziałam, w zasadzie zgodnie z prawdą.
– Dlaczego?
– Był wypadek.
– Co się stało? – drążyła.
Czułam, że zaczynam się czerwienić. Bycie pod obstrzałem mojej matki to coś, czego absolutnie nie lubiłam.
– Oj, nieważne. To już nieistotne – odparłam, starając się zrobić minę tuszującą kipiące we mnie emocje.
– Jak to nieistotne? Przecież widzę, co się z tobą dzieje. Gotujesz się.
– Nie wiem, o co ci chodzi! – odparłam opryskliwie.
– Co się tak naprawdę stało?
– To, co ci powiedziałam. Maks musiał pojechać do szpitala.
– Do kogo?
Spojrzałam matce prosto w oczy. Była śmiertelnie poważna i skupiona. Nie mogłam jej dłużej okłamywać, nie miałam na to siły.
– Do… Karoliny… – wydukałam zbolałym głosem.
Matka podeszła do mnie i ogarnęła mnie ramieniem. Mocno mnie przytuliła, a ja, nie mogąc się pohamować, zaczęłam szlochać. Poczułam na swojej głowie jej dłoń, delikatnie gładzącą moje włosy.
– Chodź! Zrobię ci herbaty.
Kiedy znalazłyśmy się w moim pokoju, z dwoma kubkami gorącej herbaty i talerzem z owsianymi ciasteczkami, dopiero co wyjętymi z piekarnika, łzy cały czas ściekały mi po policzkach.
– Chcesz mi o tym opowiedzieć?
– Nie…
– Pomogłoby ci.
– Być może, ale… – zająknęłam się.
– Ale nie chcesz o tym opowiadać kobiecie, która jest twoją matką, co? – Uśmiechnęła się.
– Nie o to chodzi…
– Wiem. – Dotknęła mojego ramienia. – Ale to mi wygląda na całkiem poważną sprawę, a jestem tu tylko ja, więc może lepiej podziel się tym, co cię dręczy, skarbie? Jestem pewna, że poczujesz się lepiej.
Być może rzeczywiście poczułabym się lepiej, gdybym o wszystkim jej opowiedziała, gdybym ze szczegółami opisała tę makabryczną scenę, w której Karolina dopięła swego i ponownie odebrała mi Maksa, a raczej w której pokazała mi, że Maks w tym samym czasie kochał nie jedną, lecz dwie kobiety. Nie miałam jednak w sobie wystarczająco dużo sił, aby zwierzać się, nie chciałam ponownie katować się przywoływaniem z pamięci obrazu Maksa, wpatrującego się z miłością w Karolinę. Poza tym to była moja matka! Nie Zocha, która zrozumiałaby moje rozterki, szlochy… Nawet nie Róża, której pojmowanie świata było mi bliższe. To była moja matka, z którą mieszkałam pod jednym dachem i z którą łączyły mnie zdecydowanie odmienne relacje od koleżeńskich.
Podniosłam na nią wzrok. Miała spokojną twarz. Jej oczy wyrażały troskę i emanowały łagodnością. Nie zauważyłam w nich złości czy irytacji.
– On ją cały czas kocha… – wydusiłam w końcu z siebie i głośno odetchnęłam, jakbym zdradziła matce największy sekret na świecie.
– Rozumiem.
– Wątpię. Nie widziałaś ich… Nie widziałaś, jak na nią patrzył.
– Mogę się domyślić.
– Ale to i tak nie będzie to samo – jęknęłam i udając, że herbata nadal jest za gorąca, zaczęłam dmuchać, próbując ją ostudzić.
Matka złapała mnie za dłoń.
– Nie musisz się kryć z bólem przede mną. Naprawdę to rozumiem. Wiem, jak to musiało wyglądać. Ty, on i ona…
Przełknęła ślinę, po czym złapała się za koński ogon i przymknęła oczy. Po chwili otworzyła je. Odniosłam irracjonalne wrażenie, że ich kolor nagle się zmienił na ciemniejszy.
– Wiem, bo sama przez coś takiego przeszłam.
– Co? – stęknęłam.
– Sama przez coś takiego przeszłam – powtórzyła dobitnie.
Patrzyłam na nią, robiąc przy tym jakąś dziwną minę, która zaskoczyła moją matkę, bo ta aż odchyliła głowę.
– Wiem, że może nie brzmi to wiarygodnie, że nie pasuje do mnie, ale to prawda. Ja naprawdę mam świadomość, co to znaczy, kiedy okazuje się, iż mężczyzna, którego się kocha, nie jest twój na wyłączność. To bardzo boli, kiedy dowiadujesz się, że… że on kocha inną kobietę.
Nie odezwałam się, choć moją głowę torpedowały dziesiątki pytań. Matka nigdy nie opowiadała o mężczyznach, z którymi coś ją łączyło. Pamiętałam co prawda, że początki związku z ojcem nie należały do najłatwiejszych. Wiedziałam, że była tą trzecią, że w pewnym sensie zniszczyła związek, w którym był ojciec. Słyszałam o tym. Na jednej z rodzinnych imprez podsłuchałam opowiastkę ciotki Matyldy, kiedy ta wypiła o kilka lampek brandy za dużo i nie mogła wręcz zakończyć swojego ględzenia o trudnym i niezbyt łaskawym, według niej, losie, jaki spotkał jej ukochanego brata, a mojego ojca. Matylda nigdy nie zaakceptowała mojej matki, uważając ją za osobę totalnie niedopasowaną do utytułowanego rodu Laska.
– Jest pewna historia, o której nigdy ci nie mówiłam. Myślę, że teraz… że teraz jesteś już wystarczająco dojrzała, abym ci o niej opowiedziała. – Spojrzała na mnie, lekko uśmiechając się, choć czułam, że ten uśmiech był sztuczny, że tuszował jakiś niepokój, który się w niej pojawił. – Na imprezie u mojej serdecznej przyjaciółki, Basi, jak zawsze zjawiłyśmy się w czwórkę z zamiarem poplotkowania, pośmiania się i poznania kogoś nowego. Baśka była znana z rozrywkowego stylu bycia, miała sporo znajomych, więc te jej imprezy przyciągały różnych ciekawych, często bardzo oryginalnych ludzi: muzyków, aktorów, nauczycieli i filozofów, marzących o tym, że zmienią świat. Uwielbiałam te przeciągające się do rana egzystencjalne dyskusje i choć raczej nie brałam w nich czynnego udziału, to z fascynacją przysłuchiwałam się im. Miałam dwadzieścia trzy lata i na koncie kilka nieudanych związków – mruknęła. – Należałam do tych dziewczyn, które zbyt łatwo zakochiwały się w niewłaściwych facetach, a potem zbyt długo rozpaczały po tym, jak zostały porzucone. Kiedy tamtego wieczoru zobaczyłam wysokiego bruneta z burzą włosów na głowie, po raz kolejny przepadłam. Pamiętam, jak stał przy oknie i sącząc piwo, przyglądał się naszej coraz głośniej chichoczącej grupce. Od pierwszej chwili niesamowicie mi się spodobał. Był taki zdystansowany, taki ekscytująco nonszalancki… Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Do tego zbyt mocne Baśkowe wino domowej roboty zrobiło swoje… Dziwnym trafem po imprezie odprowadzał mnie do domu, ale zamiast na Matejki wylądowaliśmy u niego, w akademiku, na Starzyńskiego. – Westchnęła, przymykając oczy. Czułam, że te ostatnie słowa bardzo dużo ją kosztowały, że miała trudność z wyduszeniem ich z siebie, że wstydziła się ich. – Zakochałam się w nim jak piętnastolatka, a nie jak kończąca studia kobieta, która powinna nieco rozsądniej patrzeć na świat. Powinna… Ale ja wtedy byłam złakniona miłości i całkowicie się zapomniałam.
Przez chwilę trwała cisza. Matka niby się uśmiechała, ale ja rozumiałam, że zbiera się do wyznania czegoś, co nie chciało jej przejść przez gardło, czegoś, co było dla niej bardzo trudne.
– Powiedziałam ci, że przeżyłam coś podobnego do tego, co ty akurat teraz przeżywasz. Na pewno nie takiego samego, ale podobnego. Bo tak właśnie było. Po tej niesamowitej nocy mężczyzna, w którym się zadurzyłam, wymknął się o świcie ze swojego własnego pokoju, zostawiając mnie samą z krótkim liścikiem: „To była pomyłka”. Potraktowałam to jak policzek i po prostu uciekłam stamtąd, najszybciej jak tylko potrafiłam. Nawet nie wiesz, jak było mi głupio… – W oczach mojej matki pojawiły się łzy. Skryła twarz w dłoniach i głęboko westchnęła.
– Nie musisz, mamo…
– Wiem, że nie muszę, ale chcę, abyś o tym wiedziała, bo… bo powinnaś. – Przytuliłam się do niej, czując, jak cała drży. – Nie odezwał się, nie szukał ze mną kontaktu – kontynuowała po chwili. – To było okropne, ale mimo wszystko mój honor nie pozwolił mi na zrobienie pierwszego kroku, choć, szczerze mówiąc, Bóg jeden raczy wiedzieć, ile razy chciałam. Szalałam z rozpaczy i ryczałam każdej nocy, rozmyślając nad tym, jak głupia byłam, idąc do łóżka z facetem, którego w ogóle nie znałam i któremu byłam całkowicie obojętna. Chciałam go wyrzucić z pamięci, chciałam zapomnieć o niesamowitej nocy, którą dane mi było przeżyć. Chciałam, ale nie mogłam, bo… bo okazało się, że tamta noc bardzo wiele zmieniła zarówno w moim, jak i w jego życiu. Tamtej nocy pojawiłaś się po prostu na świecie i nic już nie było takie samo – ani dla mnie, ani dla Roberta.
Mama spojrzała na mnie przenikliwie, a ja nie wytrzymałam i zaczęłam ronić łzy. Czułam jej ból, który ze wszech miar próbowała wówczas ukryć. Przez chwilę w pokoju panowała przeraźliwa cisza, przerywana jedynie przez nasze chlipanie i przyspieszone oddechy, którymi próbowałyśmy zatuszować impulsywną, choć naturalną w tych okolicznościach reakcję.
– Kiedy mu powiedziałam o tobie, nie było łatwo… – Zacisnęła usta.
– Nie cieszył się? – wypaliłam.
Nie odczuwałam szczególnie ciepłych rodzicielskich emocji ze strony mojego ojca. Dopiero niedawno to się zmieniło, ale przez naście lat wspólnego życia ojciec był dla mnie raczej zimnym, nieczułym rodzicem, o wsparciu którego mogłam co najwyżej pomarzyć.
– Hmmm… Mężczyźni nie lubią być zaskakiwani sprawami tego typu. – Powiedziała to w taki sposób, jakby chciała go tłumaczyć. Spojrzałam na nią pytająco. – Nie chcę o tym mówić, skarbie. To przeszłość, już to sobie poukładałam, a raczej poukładaliśmy.
– A dlaczego uważasz, że twoja, a raczej wasza sytuacja była podobna do mojej?
– Robert nie odezwał się do mnie po tamtej nocy, bo był zaręczony, miał się żenić za dwa miesiące. To przypadkowe spotkanie wywróciło nasze życie do góry nogami… Weszłam w czyjeś plany, rujnując je. Obwiniano mnie o zniszczenie rozkwitającej miłości… O wiele rzeczy mnie obwiniano. – Na chwilę zawiesiła głos. – Nie chciałam tego, ale moje szczęście było dla mnie wówczas ważniejsze niż szczęście innej kobiety, bo ja nie walczyłam tylko o siebie, ale również o ciebie. Pragnęłam, abyś miała ojca. Dziś może się to wydawać głupie. Tyle dziewczyn samotnie wychowuje przecież swoje maleństwa i daje radę. Ja jednak myślałam wówczas, że musisz mieć ojca, takiego z krwi i kości, a nie tylko ze zdjęcia, więc postanowiłam o to zawalczyć. Kosztowało mnie to głęboką depresję, narobiłam sobie życiowych wrogów, ale udało się i dziś… Dziś nie żałuję. Niczego nie żałuję, ani jednej minuty. A przede wszystkim tego, że w tamten chłodny wieczór zrobiłam największą i najwspanialszą głupotę w swoim życiu.
Moja matka, moja krucha, chudziutka matka, siedziała na pufie, wpatrując się we mnie swoimi zaszklonymi oczyma. To, co przed chwilą usłyszałam, było dla mnie bardzo ważne, choć gdybym tylko mogła, zadałabym jej jeszcze z tuzin dodatkowych pytań. Nie zebrałam się jednak na taką odwagę, bo widziałam, ile tamto wyznanie ją kosztowało, ile włożyła w nie wysiłku. Uśmiechnęłam się do niej bardzo subtelnie. Czułam, jak drgnęły mi kąciki ust, jak lekki grymas wdarł się na moją twarz, choć nie miałam pewności, czy ona to dostrzegła, gdyż trwała w odrętwieniu. Nie wydawała się smutna ani przygnębiona, tylko zmęczona. Dotknęłam jej dłoni, a ona lekko poruszyła się, jakbym wyrwała ją z letargu.
– Wiem, że mnie zrozumiesz… – powiedziałam, zdobywając się na odwagę zwierzenia się ze swoich odczuć, z emocji, które we mnie nabrzmiały.
Czułam, jak z oczu płyną mi łzy, tworząc nierówne ściegi. Nie zwracałam na nie jednak uwagi, tylko snułam swoją opowieść o tym, co wówczas bolało mnie najbardziej, opowieść o mnie, o Maksie i o tej trzeciej, o Karolinie. Moja matka słuchała mnie bardzo uważnie, ani na moment nie spuszczając ze mnie wzroku. Ocierała mi przy tym łzy, roniąc swoje równie rzewnie.
Kiedy skończyłam opowieść, podała mi chusteczki, a zaraz potem przycisnęła mnie do siebie. Czułam, jak jej drobne ciało unosi się od spłyconego oddechu.
– To nie jest łatwe… – odezwała się w końcu. – Ta sytuacja nie jest łatwa.
– Wiem… – wycedziłam przez łzy.
– I tak naprawdę, choć tego nie chciałaś, nie planowałaś, to ty jesteś tą… tą złą. – Wyrwałam się z jej objęć i spojrzałam na nią z wyrzutem, nie do końca rozumiejąc jej intencje. – W oczach innych częściej będziesz postrzegana jako ta, która zabrała dziecku ojca.
Nie odezwałam się, nie zaoponowałam, bo czułam to samo. Czułam, że to nie była wymarzona rola dla mnie, czułam, że ja wcale nie chciałam brać udziału w tym dziwnym spektaklu trzech aktorów.
– Nigdy nie chciałam być tą trzecią – powiedziałam. – Nigdy nie chciałam rozbić jakiegokolwiek związku, a już na pewno nie w sytuacji, kiedy jest mowa o dziecku.
– Wiem, skarbie.
– I… i już nie chcę rozbijać ich związku. Nie w sytuacji, kiedy wiem, że Maks ją kocha, że patrzy na nią w taki sam sposób jak na mnie. Kiedy zdecydowałam się na bycie z Maksem, nie sądziłam, że on ją kocha, że kocha Karolinę. Gdybym tylko o tym wiedziała, gdybym miała tego świadomość…
– Wiem…
– Muszę o nim zapomnieć.
– Nigdy o nim nie zapomnisz. Pierwsza, prawdziwa miłość pozostaje w pamięci na zawsze.
– Muszę spróbować, bo to jest chyba ponad moje siły, mamo.
– Kochasz go?
– Bardzo…
Matka głośno westchnęła. Poziome zmarszczki pokryły jej czoło.
– Cokolwiek postanowisz, zawsze możesz na mnie liczyć.