Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Szepty i tajemnice. Tom I - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 listopada 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szepty i tajemnice. Tom I - ebook

„Szepty i tajemnice” to przedstawiona na tle wielkiej historii opowieść o skomplikowanych i nietuzinkowych losach rodziny Matzerów.

Pierwsze dwudziestolecie XX wieku. Paryż, Warszawa i majątek ziemiański Zaborów. Perspektywa nadciągającej Wielkiej Wojny. Akcja koncentruje się wokół dwóch głównych bohaterek – Alicji i Barbary. Dziewczęta, a później kobiety, łączy tajemnicza duchowa więź, odczuwalna pomimo dzielącej je odległości. Alicja – utalentowana pianistka, kobieta o postępowych poglądach i obyczajach – wychowała się i mieszka w Paryżu, jest częścią środowiska artystycznego. Barbara – dziewczyna skromna, pracowita, uduchowiona, lecz targana namiętnościami i marząca o wielkim świecie – całe życie spędziła, pracując w Zaborowie – majątku, który ma wkrótce odziedziczyć. Obie pragną miłości i obie płacą wysoką cenę za dokonane w jej imię wybory.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7942-945-5
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Nowy Jork, rok 1946

– Nie, tato. Kocham cię, ale nie. – Była zdecydowana odmówić, a jednak czuła, że mięknie pod wpływem spojrzenia ojca i ledwo skrywanej prośby w jego głosie.

– Czy warto dłużej tkwić w tym uporze, w tej zawziętości, córeczko? – mówił łagodnie, wykorzystując cały swój urok, ten urok, którego nie mógł zmienić, a tym bardziej zniszczyć, upływ czasu.

Zawsze widziała, że kobiety nie były obojętne na jego wdzięk. Topniały pod wpływem ciepła, jakim emanował… Dosłownie topniały jak wosk. Ona również. Jednak w tej sprawie postanowiła walczyć, jak długo tylko się da.

– Ta kobieta ignorowała nas przez tyle lat. Nie chciała mnie znać, nigdy o mnie nie zapytała. Sam wiesz, jak potraktowała mamę. Sam mi to mówiłeś.

– Tak, mój skarbie. Lecz od tego czasu upłynęły lata. Skoro teraz wyciąga do nas rękę na zgodę…

– Nie ufam jej i nie wierzę w jej dobrą wolę. Przekazałam ci jej prośbę o kontakt z tobą i ścierpiałam nawet to, że umówiłeś się z nią na spotkanie. Twoja wola, tato. Jesteś przecież wolnym człowiekiem. Ale mnie w to nie mieszaj. Teraz ja nie chcę mieć z nią nic wspólnego. Mama zawsze chciała żyć z nią w zgodzie i co ją w zamian spotkało?

– To były sprawy między nimi. Mama pragnęła zgody do samego końca, ale zabrakło jej już czasu. Takie jednak było jej życzenie. Wiem, bo zdążyła to jeszcze wyrazić. Wtedy jednak ja nie mogłem się z tym pogodzić. Teraz już inaczej na to patrzę.

– Nie jestem taka święta jak ty.

Roześmiał się i, chociaż trochę się opierała, posadził ją na swoich kolanach, dokładnie tak jak wtedy, gdy była małą dziewczynką. Pamiętała, że czasami to samo robił z jej matką. Te wspomnienia wciąż wywoływały w niej tęsknotę i pewien rodzaj żalu.

– Nie musisz na razie spotykać się z nią – perswadował. – Przeczytaj tylko te listy i wspomnienia. To wszystko. Wtedy będziesz lepiej wiedziała…

– Nie.

– Takie było życzenie twojej mamy.

– Wystarczy, że ty wykonałeś to życzenie, jak zawsze zresztą. Poświęciłeś dla mamy wszystko. Myślę, że więcej niż ona dla ciebie.

– Dała mi z siebie tyle, ile potrzebowałem do pełni szczęścia. Pamiętaj, dziecko, że miłość nie oznacza, że oddajemy z siebie wszystko, że nic dla siebie nie zostawiamy.

– Wiadomo, komu zostawiła tę resztę siebie – odparła z goryczą, choć wcale nie chciała powiedzieć tego na głos. Nawet tak nie myślała. Tkwiła w niej jednak od kilku lat wciąż ta sama zadra, która czasem przypominała o sobie w przykry sposób.

– Przeczytaj najpierw jego listy do mamy. Specjalnie nigdy ich nie zniszczyła.

– Nie. Zapomnij o tym.

– Ja to zrobiłem i dzięki temu odzyskałem spokój. Wiem na pewno, że jej miejsce jest tam, gdzie przed laty zdecydowałem.

Pokręciła przecząco głową i walczyła z całych sił, aby znowu nie płakać, jak wtedy. Dlaczego ojciec wracał do tych spraw i namawiał ją na spotkanie z tamtą kobietą, chociaż wiedział, że jest to jątrzenie niedawno i z takim trudem zabliźnionej rany?

Nie naciskał już i pozwolił jej wstać. Sam powolnym ruchem podniósł się z fotela i wziął do ręki porzuconą na dywanie gazetę.

– Przeczytaj te listy, córeczko! Zrób to dla mamy i dla mnie. Byłaś naszym wielkim skarbem, prawdziwym prezentem, który sobie sprawiliśmy. Przeczytaj te listy, a potem wszystkie pozostałe, które przywiozła… tamta. Potem, jeśli zechcesz, spotkasz się z nią osobiście.

– Nie zechcę. Nie mam z tym nic wspólnego – odparła zawzięcie, ale już wtedy widziała, że w końcu ustąpi.Rozdział 2

Paryż, 1956 rok

– Mamo, nie pamiętasz? To tutaj.

Uśmiechnęła się pobłażliwie, słysząc słowa córki. Czy ta dziewczyna uważa, że jej matka zaczyna już cierpieć na sklerozę? Już kilka lat temu córka była zszokowana i wzburzona tym, że matka zaproponowała jej przeczytanie swoich listów, swojego dziennika i listów od innych członków rodziny. Były tam także listy ojca do kobiety, z którą związał potem na krótko swoje życie.

– Oszalałaś, mam czytać listy taty do niej?! – krzyknęła wtedy oburzona.

Tyle lat zajęło jej pogodzenie się z przeszłością ojca, pogodzenie się z obecnością w jej życiu własnej siostry. Nie będzie teraz na nowo tego rozdrapywać, nie będzie na nowo cierpieć i nienawidzić. W ogóle, jakim prawem matka to robi? Strasznie się wtedy o to pożarły.

Potem mama wyjechała do swojego syna, do Nowego Jorku i nie było jej prawie dziesięć lat. Dziesięć lat nieobecności nie sprawiło jednak, że zapomniała. Wróciła i zaczęła na nowo wiercić córce dziurę w brzuchu. Nic, tylko przeczytaj i przeczytaj. Gdyby to jeszcze było wszystko!

– Muszę spotkać się z twoimi siostrami – oznajmiła. – Zorganizuj to jakoś w dawnym domu twojej ciotki.

– Oszalałaś! – krzyknęła córka. – Nie chcą cię znać! W dodatku w tym domu!

Ale matka dopięła swego. Oznajmiła, że wraca na stałe do kraju, do Polski, i takie jest jej życzenie.

– Do Polski?! Zacznij w końcu myśleć, mamo! Ledwo cię stamtąd wyciągnęliśmy. Wiesz, co cię tam czeka? Nikt o zdrowych zmysłach nie wraca teraz do Polski.

– Zdrowe zmysły są pojęciem względnym i subiektywnym – odparła pogodnie matka. – Decyzję już podjęłam i nie dyskutuję o niej, a jedynie informuję. Bądź teraz łaskawa zorganizować spotkanie z dziewczętami.

Oczywiście matka doskonale wiedziała, że „dziewczęta” są już dojrzałymi kobietami, ale dla niej nie miało to znaczenia. W końcu zrezygnowana córka ustąpiła i oto są już na miejscu.

Wystarczy tylko zadzwonić do drzwi, ale matka zatrzymała się nagle i jakby zawahała.

– Wiem, że to tu – odparła w końcu na pytanie córki. – Już tu przecież byłam. Jak mogłabym zapomnieć? Pozwól mi tylko na chwilę przystanąć i pomyśleć. Chcę ich zobaczyć.

– Dziewczyny już są i czekają na nas, mamo.

– Nie mówię o nich – odparła z lekkim zniecierpliwieniem matka i stało się jasne, kogo miała na myśli.

Jej oczy były pełne wspomnień o tych, których zobaczyć tu mogła przez krótką chwilę tylko ona. Jej córka i dwie pozostałe kobiety, które czekały już na nie za zamkniętymi drzwiami tego domu, nie mogły nikogo więcej dostrzec. Ona jednak zobaczyła wszystkich i uśmiechnęła się z ulgą. Udało się. Po tylu latach dobrnęła wreszcie do mety.

– Porozmawiam z dziewczętami – szepnęła, patrząc na przesuwające się cienie, które widziała tylko ona. – Muszę im pewne rzeczy osobiście wyjaśnić, bo same tylko listy i spisane wspomnienia nie sprawią, że dziewczyny wszystko zrozumieją. Niełatwo było zrozumieć naszą rodzinę. W tamtych czasach, jeszcze przed poprzednią wojną, była uważana za bardzo, bardzo nietypową. Wszyscy o nas plotkowali…

– Mam zapukać czy będziesz mówić do zamkniętych drzwi? – usłyszała zniecierpliwiony głos córki.

Westchnęła. Boże, jacy ci młodzi są teraz niecierpliwi! I dokąd im się tak spieszy?

– Zapukaj – rzekła.Rozdział 3

Początek XX wieku

Matzerowie nigdy nie byli uważani za wzór rodzinnego stadła, przynajmniej według obowiązujących przyzwyczajeń społecznych. Każdy z członków rodziny żył własnym życiem, zresztą raczej rzadko się spotykali. Sąsiedzi, a zwłaszcza sąsiadki, wypowiadali się o tym z przekąsem.

– Nic dziwnego – mawiały. – Skoro w domu zabrakło kobiety, żony, matki.

– No ale przecież doktor Matzer ożenił się powtórnie – powątpiewali inni.

Rzeczywiście, tak właśnie było. Ożenił się. I to szczęśliwie wtedy, gdy dzieci były jeszcze niedorosłe. Robert miał lat dwanaście, Jaś niecałe dziesięć. W dodatku Marta Majewicz posiadała nie tylko spory majątek, ale była także domatorką i potrafiła dać sobie radę z dzieciakami. Od razu nastały tam inne porządki. Przecież po odejściu Zofii dom Matzerów w Warszawie był potwornie zaniedbany. Chłopcy chodzili swoimi drogami, doktor Matzer całe dnie pracował naukowo albo przy pacjentach, względnie na odczytach, ciągle gdzieś wyjeżdżał. Zdziczeliby, gdyby nie Marta.

Ale co bardziej zawzięte w tej materii panie nie dawały zbić się z tropu.

– To nie jest takie pewne, czy Marta zaprowadziła tam porządki. Przecież w Zaborowie jest na ogół pusto. Zjeżdżają się na Boże Narodzenie, na Wielkanoc i wakacje, a i to nie wszyscy.

– Och, przecież Robert i Jaś są już studentami. – Pani Jadwicka, najbliższa sąsiadka Zaborowa, a zarazem przyjaciółka Marty Matzer, primo voto Majewicz, próbowała się wtrącić. – Robert studiuje medycynę, Janek nauki ścisłe czy coś takiego. Zresztą obaj są za granicą. Trudno, żeby dorośli chłopcy siedzieli w Zaborowie i gnuśnieli.

Gnuśnieli?! To słowo podziałało jak dolanie oliwy do ognia. Wszyscy chłopcy w okolicy pozostawali w majątkach. No, prawie wszyscy. Zresztą co do chłopców doktora Matzera, powszechnie uważano, że na pewno nie dojdą do niczego. Ani Robert, ani Jaś. Prawda, może i zdolni do nauki, może i kształcą się w dobrych szkołach, zresztą zdolności mają po ojcu. Nie należy jednak zapominać, że ich matka była niewydarzoną aktoreczką i odeszła od męża i dzieci. Niewykluczone, że to po niej chłopcy przejęli tę manię do ucieczek w świat. Nie. Chyba w całej Galicji nie było drugiej takiej rodziny, a w każdym razie nie w najbliższych okolicach.

Zresztą nie pochodzili stąd, przybyli z Kongresówki, z Warszawy. Galicjanką była tylko Marta, z domu Koprowiczówna, córka zamożnego i cenionego obywatela ziemskiego, a potem żona młodego dziedzica na Zaborowie, Andrzeja Majewicza. Był to zresztą gagatek nie lada. Całymi dniami tylko polowania, przyjaciele i wino. Zaborów przepadłby z kretesem, gdyby nie wysiłki Marty. Była ona właściwie i panią, i panem na Zaborowie. Ona zarządzała majątkiem, ona prowadziła rachunki, korespondencję i dom, ona nadzorowała wszystkich pracowników, dzierżawców i rządców. Nikt nawet nie próbowałby jej oszukać, bo znała się wybornie na rzeczy. Choć zapracowana od rana do nocy, nigdy jednak złego słowa mężowi nie powiedziała. Andrzej widział ją zawsze uśmiechniętą, zadbaną i śliczną. Mógł się nią pochwalić przed przyjaciółmi, tym bardziej że była także wykształcona, swobodnie rozmawiała po francusku i po niemiecku.

Niedługo trwało jednak to małżeństwo. Andrzej stracił życie w tragicznym wypadku. Marta została sama z trzyletnią córką Basią. Na szczęście majątek ocalał, a dzięki jej rządom zaczynał nawet rozkwitać. Kilka lat potem Basia ciężko zachorowała, tak że okoliczni lekarze byli bezradni. Wówczas jedna z sąsiadek Marty, pani Jadwicka, poleciła jej doktora Matzera. Był człowiekiem bez reszty oddanym swojej pracy, swoim pacjentom, uznanym także w innych krajach europejskich naukowcem. Miał przyjaciół lekarzy chyba w całej Europie. Całym sercem zajął się małą Basią i, jak zawyrokowano, dokonał wprost cudu, by ją wyleczyć. Potem zaś razem z Martą i małą wyprawił się w podróż, by umieścić je w jednym z uzdrowisk w Szwajcarii.

Korespondowali z Martą bardzo intensywnie. Wpierw listy dotyczyły stanu zdrowia małej, potem wymieniali się uwagami i spostrzeżeniami w wielu kwestiach ogólnych, by wreszcie prowadzić poufną, prywatną korespondencję, jak dwoje przyjaciół, jak dwoje bliskich sobie ludzi. Dowiedziała się zatem Marta, że doktor ożenił się był z początkującą, lecz mało utalentowaną, aktoreczką, śliczną jak z obrazka, a wychowywaną przez ciotkę – też aktorkę. Zofia jednak odeszła od męża, gdy Robert miał sześć lat, a Jaś cztery, i zabrała ze sobą nowo narodzoną córeczkę – Alicję. Chłopcy chowali się dobrze, byli zresztą przywiązani tak do siebie, jak i do ojca. Wszyscy trzej – jak to określił doktor – byli przyjaciółmi. Robert chciał pójść w ślady ojca, zostać lekarzem. Jaś zaś uwielbiał sport, był zawołanym młodziutkim pływakiem, piłkarzem i narciarzem. Uczyli się obaj doskonale, utrzymywali rzadkie kontakty z matką i siostrą. Zaakceptowali też Martę i Basię. Także w roli nowej żony ojca i przybranej siostry.

Marta, zapalona pani domu, nie od razu jednak spostrzegła, że chłopcy, których chciała traktować jak przybranych synów, widzą w niej tylko nową żonę ich ukochanego ojca. Nigdy nie będą jej ślepo posłuszni. Nigdy nie pozwolą jej na przekroczenie pewnych granic. Akceptują ją, ale uważają, że jej wymagania ich nie dotyczą. Polubią ją, ale tylko wtedy, gdy ona zaakceptuje ich swego rodzaju niezależność. Ich stosunki z ojcem opierały się na zasadach przyjaźni, a nawet czasem pewnego partnerstwa.

Kiedy Marta to sobie uświadomiła, nie poddała się od razu. Te zasady były zdumiewające i oburzające. Przecież obaj chłopcy byli jeszcze dziećmi. Fakt, że nad wiek dojrzałymi, ale jednak dziećmi. Sądziła, że wszystkiemu winien jest fakt, iż wychowują się bez matki. Ojciec był stale zajęty. Zresztą to nie ojciec wychowuje potomstwo. Marta była dzieckiem swojej epoki. Uważała, że powinna Jaśkowi i Robertowi zastąpić matkę. Postanowiła zatem wszelkimi znanymi sobie metodami zmienić stosunki panujące w rodzinie, absolutnie – jej zdaniem – nienormalne, tak różne od innych domów. Nie takiego domu pragnęła.

Na nic zdały się jej wysiłki. Chłopcy stawili opór, i to skuteczny. Nie ma co ukrywać, najbardziej ze wszystkich cierpiał doktor Joachim. Rozdarty między żoną a synami, pragnący spokoju, tak potrzebnego mu do naukowej pracy, musiał przez kilka miesięcy godzić zwaśnione strony. Zadawał też sobie pytanie, czy nie pośpieszył się z decyzją o małżeństwie. On pragnął domu i rodziny, ale głównie dla potomstwa, które chodziło samopas. Myślał, że on i Marta są dobrymi przyjaciółmi. I byli nimi bez wątpienia. Sądził, że zasady są jasne. Marta zajmie się domem i jego dziećmi, a on zapewni jej mężowską opiekę i wsparcie.

A jednak… wszystko poszło nie tak, jak zakładał. Przede wszystkim – nie dał jej wsparcia. Tak naprawdę miał panią domu i opiekunkę dla dzieci, ale bez aprobaty tychże dzieci. A sama Marta, chociaż kochała dom i obowiązki domowe, najwyraźniej inaczej to sobie wyobrażała. Zapewne sądziła, że zawsze będą razem, dzień w dzień. Tymczasem on był głównie zajęty pracą, którą – poza dziećmi, oczywiście – kochał najbardziej na świecie. Dzieci natomiast, jak się okazało, też nie potrzebowały tradycyjnego domu z nakazami, zakazami i regułami autorstwa jego nowej żony. Chłopcy takiego domu przecież wcześniej nie znali, nie pamiętali. Marta ze swej strony nie potrafiła też być osobą szczególnie ciepłą. Była raczej surowa i oschła. Doktor Joachim nie brał pod uwagę tego, że być może jego żona zwyczajnie nie potrafiła okazać tego ciepła jego synom, gdyż notorycznie sprzeciwiali się jej i negowali wszystkie jej zalecenia. Nieszczęście wisiało na włosku, a biedny profesor nie miał pojęcia, jak mu zapobiec. W jaki sposób ma o tym rozmawiać z rodziną? Trzeba było razem usiąść i wszystko sobie wyjaśnić, a on czuł, że problem go przerasta, odstręczała go sama myśl o takich rozmowach, zwierzeniach, płaczach i lamentach.

Nie docenił wtedy Marty. Obyło się bez rozmów. Nagle zaczęła ustępować. Zajęła się własnymi sprawami. Postanowiła też, że wraca do swego majątku, do Zaborowa.

– Przyjeżdżajcie, kiedy tylko zechcecie i będziecie mogli – oznajmiła Joachimowi i chłopcom. – Rozumiem, że tutaj, w Warszawie, jest szkoła i praca. Tam zaś znajduje się nasz wspólny dom i tam zawsze będę na was czekała. Moje miejsce jest w Zaborowie, gdzie mam swoje zajęcia i swoje życie.

Ustąpiła zatem, choć tylko ona wiedziała, jaki lęk temu towarzyszył. Jej najgorsze obawy nie sprawdziły się. Chłopcy zostali z ojcem w Warszawie. Żadnego z nich nie rozpuścił jak dziadowski bicz, nadal znakomicie się uczyli, byli jego niezawodnymi przyjaciółmi, a w miarę upływu lat stawali się ujmującymi, samodzielnymi nastolatkami. Martę w końcu szczerze polubili i rzeczywiście widywała ich w Zaborowie tak często, jak to tylko było możliwe. Nie musiała im niczego zakazywać i nie miała im nic do zarzucenia. Nie tylko często odwiedzali macochę, ale także – co przyjmowała z wielką radością – rozmawiali z nią chętniej niż z rodzoną matką.

W sumie zatem była to szczęśliwa rodzina, choć, jak zostało już wspomniane na początku, rzadko towarzyszyli sobie w zwykłej codzienności.

Po skończeniu szkoły w Warszawie chłopcy wyjechali na studia za granicę. Czasem odwiedzał ich ojciec, którego kontakty naukowe i zawodowe były bardzo rozległe. Zawsze jednak chętnie przy różnych okazjach przyjeżdżali we trzech do Zaborowa w Galicji, do ciepłego domu i do kobiety, która im ten dom stworzyła.

Marta potrafiła wprawdzie zdobyć się na tak liberalne zasady życia rodzinnego (i narazić się przy tej okazji na plotki sąsiadów), ale i ona stawiała tym zasadom pewne granice. Otóż cały liberalizm w wychowaniu dzieci męża nie mógł dotyczyć jej córki, Barbary. Basia mogła co najwyżej pomarzyć o podróżach i studiach w wielkim świecie.

– Powołaniem kobiety jest dom – mawiała Marta. – Kobieta ma być dobrą żoną, matką i gospodynią. Cóż jej po wielkim świecie, gdy straci dom?

Marta wiedziała, co mówi. To przecież dzięki niej Zaborów przetrwał za życia, a zwłaszcza po śmierci, jej pierwszego męża. To dzięki niej stał się najbardziej imponującym majątkiem w okolicy.

– I bynajmniej nie pomogła mi w tym znajomość języków obcych, zdobyte wykształcenie i ogłada salonowa – dodawała.

Joachim nie wtrącał się w wychowanie pasierbicy, pamiętając, na jaki kompromis zdobyła się żona w przypadku jego synów. Czasami jednak żal mu było Basi. Bogata dziedziczka milionowego spadku pracowała razem z matką w majątku od rana do wieczora. Nie dlatego jej jednak żałował. Wiedział, że dzięki pracy dziewczyna wyrośnie na rozsądną, zaradną kobietę, jak jej matka. Problem polegał na tym, że Basia była przeraźliwie samotna. Po skończeniu pensji dla panien w Krakowie wróciła do domu, do majątku i tu spędzała swoją młodość – bez przyjaciół i niemal bez żadnych rozrywek. Z sąsiadami z okolicznych majątków Marta utrzymywała sporadyczne i raczej wymuszone przez etykietę kontakty. To samo dotyczyło Basi. Po prawdzie dziewczyna i tak nie miałaby o czym rozmawiać z okolicznymi pannami, które otrzymały zgoła inne wychowanie i marnotrawiły czas na nudzie i błahych rozrywkach. Okoliczni zaś kawalerowie w ogóle jej nie interesowali chociaż niejeden ziemiański dom chętnie widziałby w Basi synową. Dodajmy – posażną synową.

Tymczasem Basia od dziecka była samotna i w naturalny sposób potrzebowała rówieśników. Dlatego też przywiązała się do swoich przybranych braci, zresztą z wzajemnością. Byli dla niej wysłannikami z wielkiego, nieznanego jej świata, dzięki nim chłonęła wieści z tego świata, czytała książki, które specjalnie dla niej przywozili bądź przysyłali. Gdy chłopcy przyjeżdżali, rozmawiała z nimi bez końca. Razem bawili się, spacerowali, odbywali konne, szalone przejażdżki. Przy nich znikała jej nieśmiałość, otwierały się szersze horyzonty i dochodziły do głosu marzenia, by żyć tak jak oni.

Basia wiedziała jednak, że to nierealne. Matka nigdy nie pozwoliłaby jej wyjechać. Zresztą, nawet gdyby pozwoliła, to przecież nie na żadne studia. Wprawdzie gdzieś tam, w niektórych krajach nieliczne kobiety miały otwartą drogę do uczelni wyższych, pod warunkiem jednak, że były bardzo zdeterminowane, miały chłonny umysł i nieprzeciętne zdolności.

Ona zaś – wiedziała to bardzo dobrze – takowych zalet nie posiadała. Po latach pracy w majątku nie byłaby już w stanie niczego innego się nauczyć. Zresztą pogodziła się z tym albo też pogodziłaby się, gdyby nie jeszcze jedna sprawa. Sprawa ta była zgryzotą i cierniem w tej rodzinie, kłodą, o którą każdy się potykał.

Chodziło o Alicję, córkę Joachima i Zofii, którą matka, opuszczając męża i synów, zabrała ze sobą do Paryża. Ala była wtedy niemowlęciem i jako taka została oderwana od ojca i braci. Zresztą niedługo potem Zofia porzuciła i swojego kochanka, i małą córeczkę, po czym z nowym partnerem udała się do Algierii. Ala została umieszczona w domu paryskiej przyjaciółki matki i od początku stwarzała rodzinne problemy. Zdaniem Marty dziewczyna była kompletnie niewychowana i nabyła niebezpiecznych przyzwyczajeń. Rzucona w dzieciństwie na głębokie wody, robiła, co chciała. Do nikogo nie była przywiązana, nie stosowała się do żadnych norm. W dodatku nie była tak potulna jak Basia. Martę traktowała – podobnie jak początkowo jej bracia – jedynie jako drugą żonę ojca, i to wszystko. W dodatku nie była też szczególnie zżyta z samym ojcem i braćmi. Nie mieszkała z nimi, rzadko ich widywała. Dom w Zaborowie odwiedziła – jako dziecko i podrastająca panienka – raptem trzy razy i nie były to szczególnie udane wizyty. Równie rzadko widywała też rodzoną matkę. Dodatkowo, dzięki pieniądzom matki i pomocy bliskiego przyjaciela, już jako młoda dziewczyna nabyła w Paryżu mały domek i prowadziła niezależne życie. Zaczęła też zarabiać własne pieniądze, co nie było w owych czasach przyjętą normą ani w Galicji, ani w Paryżu, ani właściwie nigdzie.

Alicja jednak obracała się w towarzystwie, które miało swoje własne normy i zwyczaje, w towarzystwie, gdzie główny ton nadawała bohema artystyczna początku wieku. To zaś automatycznie ustawiało tych ludzi poza nawiasem świata obywateli żyjących według ogólnie przyjętych, konserwatywnych zwyczajów.

Dla Marty Matzer styl życia jej pasierbicy był nie do przyjęcia.Rozdział 4

Było już po północy, ale właścicielka Zaborowa jeszcze nie udała się na spoczynek. Siedziała w swoim kantorku, zapisywała rachunki, kończyła korespondencję. Zajęta była bardzo, toteż bynajmniej nie ucieszyło jej pukanie do drzwi. Służba już o tej porze nie pracowała, a zatem mogło chodzić tylko o córkę.

– Proszę – odpowiedziała ponurym głosem Marta.

Weszła Barbara, dziewczyna wówczas dziewiętnastoletnia. Delikatna blondynka o wiecznie rozmarzonych ciemnoniebieskich oczach, jasnej cerze i strzelistej sylwetce. Zupełnie niepodobna do matki. W każdym razie nikt nie potrafił dopatrzyć się żadnego podobieństwa.

Marta była niewysoką, energiczną szatynką i nigdy nie spoglądała na świat z rozmarzeniem – a przynajmniej od wielu lat. Patrzyła rozmówcy prosto w oczy, a robiła to uważnie, czujnie, czasem przenikliwie. Wprawiało to ludzi w zakłopotanie i sprawiało, że zaczynali odczuwać niepewność, zwłaszcza gdy mieli nieczyste sumienie lub pragnęli pewne sprawy zachować w tajemnicy. Służba i rządcy jej majątków bali się, wiedząc, że nic się przed nią nie ukryje. Córka też się bała, i to pomimo całego przywiązania i podziwu, jaki jednocześnie odczuwała wobec matki.

W jednej rzeczy wszakże były do siebie podobne. Obie nie cofały się przed ciężką pracą, obie były zaradne i przedsiębiorcze. Rozmarzone, wydawałoby się, nieobecne spojrzenie młodej Barbary niejednego wprowadzało w błąd. Podobnie bowiem jak jej matka nie dawała się oszukać w sprawach majątku.

– Ach, to ty – odezwała się Marta na widok córki, choć oczywiście wiedziała, kto pukał do drzwi. – Dlaczego jeszcze nie śpisz? Cały dzień byłaś na nogach, a jutro czeka cię tyle rzeczy do zrobienia.

– Chciałam przez chwilę posiedzieć z tobą – odparła Basia, łagodnie i prosząco. – Nie chcę spać. Muszę ci coś powiedzieć, droga mamo, ale poczekam, aż skończysz.

„Boże, spraw, by się zgodziła” – myślała rozpaczliwie w duchu.

Wreszcie Marta poskładała papiery i spojrzała na córkę.

– No, co się stało? – spytała.

– Dostałam dzisiaj list od Ali, z Paryża – odezwała się nieśmiało dziewczyna. – Przekazuje pozdrowienia dla ciebie.

– Dziękuję – odparła Marta sucho. – Myślę, że mogłaś poczekać z tą rewelacją do rana.

Barbara poczuła, że jej serce tłucze jak oszalałe. Wyraźnie to słyszała, nie tylko czuła.

„Teraz” – pomyślała rozpaczliwie.

– Pisze, że zaproponowano jej koncertowanie w Paryżu – rzekła żywo – i bardzo cieszy się z tego. Przecież wiesz, ile dla niej znaczy każdy występ.

– Z pewnością ma duże znaczenie finansowe – odparła Marta z nutką ironii. – Chociaż źle to wygląda, że osiemnastoletnia dziewczyna z dobrej rodziny zarabia na życie, i to w taki sposób.

– W jaki sposób? – Basia poczuła, że ogarnia ją gniew. – Nie robi przecież niczego nieprzyzwoitego. Nie jest też aktorką ani tancerką o niejasnej reputacji. Udziela lekcji gry na fortepianie, a czasem ma możliwość dawania koncertów. Znawcy uważają, że Ala ma duży talent.

– Jest już późno. – Marta powoli wstała od biurka. – Ciężko dzisiaj pracowałyśmy, i to bynajmniej nie koncertując. W sprawie tej panienki już dawno wyraziłam swoje zdanie i nie będę więcej o tym rozmawiać. Dla zachowania zgody w rodzinie. Ostatecznie nie jest ona moja córką. Mojej córce nigdy nie pozwoliłabym na takie życie.

„Nie wątpię” – pomyślała gniewnie Basia.

Na głos jednak nie ośmieliła się zaprotestować. Czuła, że przegrywa, a najważniejszego jeszcze nie powiedziała.

– Ala zaprasza nas do Paryża – podjęła na nowo. – Ma dla nas bilety na swój koncert. – Spojrzała błagalnie na matkę. – Mamo, jedźmy. Tak pragnę być na tym koncercie.

– Mnie zaprasza tylko z grzeczności, bo tak wypada – odparła Marta. – W głębi duszy jednak, zapewniam cię, ma nadzieję, że nie przyjadę.

Basia w duchu przyznała matce rację, ale nie dziwiła się Ali. Matka czuła do niej dziwną antypatię, którą Ala bezbłędnie wyczuwała i od dwóch lat nie pojawiała się już w Zaborowie.

– I nie pojadę – zakończyła Marta swą wypowiedź.

„Teraz” – ponownie i z jeszcze większą determinacją pomyślała Basia.

– Ja jednak chciałabym pojechać – odezwała się cichym, zdławionym niemal głosem.

„Dlaczego nie potrafię mówić tak ostro i zdecydowanie jak ona?” – myślała z rozpaczą. „Dlaczego tak się jej boję? Czy mój ojciec także z tego powodu był stale nieobecny? Gdybym była mężczyzną, uciekałabym stąd jak on”.

Jednak wcale nie była tego taka pewna.

– Chcesz specjalnie jechać przez pół Europy na jeden koncert? – spytała chłodno Marta.

– Tak. Marzę o tym. A poza tym Ala chce mnie spotkać. Wieki całe nie rozmawiałyśmy ze sobą. Listy nie wystarczają.

– Ona może i rzeczywiście chce się z tobą widywać – zgodziła się Marta ironicznie. – Ma wtedy komu opowiadać o swoim życiu, sukcesach i triumfach, o swojej samodzielności. W tobie ma wdzięcznego słuchacza. Przecież patrzyłaś w nią jak w obrazek, kiedy tylko widziałyście się.

– Nie, to nie tak – zaprotestowała Basia, ale matka przerwała jej kategorycznie.

– Nie jest tak? Przecież widziałam, kiedy tu była ostatnio, bodajże dwa lata temu. Po jej wyjeździe chodziłaś jak nieprzytomna. Roztoczyła przed tobą obraz paryskiego życia, a ty przyjęłaś to tak bezkrytycznie.

– Mylisz się, mamo. Ona odpowiadała tylko na moje pytania. Tak – dodała zuchwale. – Zadawałam jej wiele pytań. Zwiedziła tyle miejsc, mieszka na stałe we Francji, ma matkę w Algierii. Zna wielu ciekawych ludzi. Nie musi się tym chwalić, wszyscy o tym wiedzą. Ma też duży talent. Ja nie mam pojęcia o muzyce. O co ona miałaby pytać mnie? Ja nie mam o czym opowiadać. Spędziłam tu całe życie, raz jeden tylko stąd wyjechałam. Nie znam ludzi, nie spotkałam tu nikogo ciekawego.

– To pewnie moja wina? – spytała z sarkazmem Marta.

– Ala jest skromną osobą, dobrze o tym wiesz. – Basia nie odpowiedziała na to zaczepne pytanie. – A ma z czego być dumna.

– Jest już późno – przerwała matka. – Jutro musimy wcześnie wstać. Pojedziesz do Dąbskiego do Ponierowa. Do tej pory spóźnia się ze sprawozdaniem z mleczarni.

Basia podniosła na matkę wzrok. Była już zmęczona, zrezygnowana, ale czuła, że musi kontynuować walkę.

– Mamo, nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

– Na jakie pytanie? – Marta odwróciła się zdumiona od drzwi.

– Czy mogę pojechać do Paryża, na koncert.

Marta westchnęła i podeszła do córki. Była od niej niższa, więc musiała podnieść głowę, by spojrzeć jej w oczy.

– Moja droga – rzekła wreszcie – myślę, że sama sobie odpowiesz na to pytanie jutro rano. Mamy tu tyle pracy, żniwa w pełni, pogoda wymarzona. Dobrze wiesz, że musimy stale trzymać rękę na pulsie, że nie wolno nam zaufać innym ludziom. Jesteśmy kobietami, a mężczyźni, którzy u nas pracują, nasi rządcy, tylko patrzą, kiedy nas oszukać. Jeśli jednak uważasz, że wolno ci zostawić mnie samą z tym wszystkim…

Basia już wiedziała, że przegrała. Jeśli matka ucieka się do takiego argumentu, to nie ma rady.

– Krótko mówiąc, nie wolno mi jechać – rzekła ze smutkiem i łzami w oczach. – Na jej poprzednich koncertach też nie byłam, pomimo zaproszeń. Tak dawno jej nie widziałam.

Tak bardzo marzyła o tym wyjeździe!

– Ona też tu nie przyjeżdża, pomimo zaproszeń – odparła Marta.

– Nie przyjeżdża, bo ciągle jej docinasz – krzyknęła w końcu Basia. – Każdym gestem, każdym spojrzeniem, każdym słowem dawałaś jej do zrozumienia, co o niej myślisz.

– Moje dziecko – Marta zdobyła się w końcu na łagodny ton – ja trochę znam ten świat i ludzi, wśród których ona się obraca. Zapewniam cię, że nie tylko nasz zaścianek to potępia. Żadna przyzwoita rodzina w Paryżu nie zgodziłaby się na to, aby córka w ten sposób żyła. Jest jeszcze taka młoda, a zarabia na utrzymanie, choć nie musiałaby, gdyby mieszkała z rodziną. Ma własny dom, choć strach pomyśleć, jak go prowadzi. Zaprasza do tego domu podejrzane towarzystwo. Jacyś malarze, pożal się Boże literaci, podrzędni aktorzy, kobiety lekkich obyczajów, nihiliści. Nie zaprzeczaj, bo tak jest. Żadne przyzwoite, dobre towarzystwo nie zadaje się z nimi. Nie zakładają normalnych rodzin. Z Alicją też tak będzie, nawet jeśli jeszcze nie jest. Na razie jest jeszcze bardzo młoda. Zmierza jednak prostą drogą do nieszczęścia, wierz mi. Próbowałam temu zaradzić, ale nie słuchała mnie. Od razu uznała, że jestem jej wrogiem. Trudno, nie moja córka… Nie zmienię jednak zdania. Jeżeli kobieta nie spełnia w życiu swojego powołania, to prędzej lub później zejdzie na złą drogę. Ewentualnie sprowadzi sobie na głowę inne nieszczęście. Tak jest świat ułożony. Żyjemy nie dla siebie, ale dla innych.

– Ona jest moją jedyną przyjaciółką! – wybuchnęła wreszcie Basia z rozpaczą. – Jej bracia to jakby moi bracia. Ala mogłaby być moja siostrą. A tymczasem nawet nie możemy się spotkać.

– Myślisz, że nie chciałam tego samego? Chciałam mieć w niej drugą córkę. Współczułam dziecku wychowującemu się bez ojca i porzuconemu przez matkę w obcym kraju. Zofia Matzer zostawiła najpierw męża i synów. Wiesz przecież, jak było. Poznała mężczyznę młodszego od siebie, właściwie młodego chłopaka, i wyjechała z nim, niespełniona, marna aktoreczka. Dlaczego zabrała ze sobą tylko maleńką córkę, a zostawiła chłopców? Przecież nie kochała żadnego ze swoich dzieci. Ja nie wiem, a Joachim nie chciał podejmować tego tematu. Pragnął jednak odzyskać najmłodsze dziecko, tym bardziej że jego była żona związała się z kolejnym mężczyzną i wyjechała z nim do Algierii. Córkę powierzyła niejakiej Gracji Conti, kobiecie żyjącej nie wiadomo z czego i otaczającej się bardzo podejrzanym towarzystwem. Była jednak Zofii przyjaciółką od serca, a najdziwniejsze, że nic nie dało się zrobić z faktem, że to właśnie tamta, a nie Joachim, zajęła się dzieckiem. Ala zdążyła napatrzyć się tam na niejedno, nasiąkła atmosferą panującą w domu tej kobiety, dziecko przecież chłonie wszystko. Myślisz, że Joachim i ja patrzyliśmy na to obojętnie? Byliśmy tam cztery razy, chcieliśmy nakłonić małą, by zechciała wrócić z nami do domu. W dodatku twój ojczym natrafił na jakieś niezrozumiałe dla mnie przeszkody prawne. Nie chciał o nich mówić, ale podobno nie mógł zabrać dziecka siłą. A mała Alunia, niestety, nie zamierzała z dobrej woli z nami wracać. Za skarby świata nie chciała nawet o tym słyszeć. A ja marzyłam, że mogłybyście wychowywać się razem, jak siostry. Ona jednak wolała Paryż i mieszkanie u tej kobiety. Łaska boska, że miała talent muzyczny i Joachim mógł ją chociaż oddać do konserwatorium. Chociaż tyle się udało… Jednak co z tego, skoro dziewczyna żyje teraz, jak chce, i w dodatku wśród takich ludzi.

– Mimo to Ala jest mi bardzo bliska…

Marta ponownie zaczęła tracić cierpliwość. Te same rzeczy tłumaczyła już Barbarze nie raz, lecz nic to, jak widać, nie dawało. Córka zaczęła ją już drażnić. Wybiła godzina pierwsza w nocy i Marta nie zamierzała kontynuować tej rozmowy.

– To tylko ty uważasz ją za przyjaciółkę – zauważyła oschle. – Bądź pewna, że sama niewiele dla niej znaczysz. Alicja czasem łaskawie zwraca na ciebie uwagę, ale tylko wtedy, gdy nie ma nic lepszego do roboty. Ty jesteś spoza jej świata. Patrzy na ciebie z góry, a mnie nie cierpi. Nic ci po takiej znajomości. Trzymaj się tego, co już masz. A teraz pozwól, że pójdę odpocząć. Jesteś w tak egzaltowanym nastroju, że dalsza rozmowa nie ma żadnego sensu, a jutro czeka nas kolejny dzień pracy.

Barbara długo jeszcze siedziała w swoim pokoju przed lustrem, ale wcale nie dlatego, że podziwiała swój wygląd. Patrzyła wprawdzie w swoje odbicie, ale nie widziała nikogo oprócz dwóch małych dziewczynek, które poznały się kiedyś w tym domu i przyrzekły sobie wieczną przyjaźń. Dziesięcioletnia wówczas Ala spędziła tu wtedy cały miesiąc. Te wakacje sprawiły, że obie stały się wtedy sobie tak bliskie jak siostry. Potem przyjechali także obaj chłopcy i wydawało się, że cała czwórka będzie już trzymać się razem. Nie do końca tak się stało. Po wakacjach przybrane rodzeństwo Basi wyjechało do swych szkół, do swych zajęć, a Ala wróciła do dalekiego Paryża. Pozostały listy i poczucie pewnej wspólnoty, a Basia od tej pory czekała z utęsknieniem na każdą wiadomość, wakacje i święta, na każdy przyjazd.

Chłopcy pojawiali się regularnie, z Alą sprawa była bardziej skomplikowana. A przecież dla Barbary byli to jedyni przyjaciele, jakich miała w swoim niełatwym, samotnym i zapracowanym młodym życiu. Nigdy też nie pozbyła się przeświadczenia, że byli od niej mądrzejsi, lepiej wykształceni, a do tego w przeciwieństwie do niej swobodnie poruszali się po świecie.

A może matka miała jednak rację? Może rzeczywiście Ala traktowała ją, Barbarę, trochę protekcjonalnie, trochę z góry? Nawet gdyby ona, Basia, nie istniała, Alicja nadal miałaby innych przyjaciół i kolorowy, pełen wrażeń świat.

Przyjaźń to podobno jedna dusza w dwóch ciałach. Czy tak było z nimi dwiema?Rozdział 5

Najczęściej z całej trójki rodzeństwa Matzerów do Zaborowa przyjeżdżał Jaś. Wszyscy go tu lubili, od domowej służby poczynając, na jaśnie państwu w okolicznych dworach kończąc.

Miał dar zdobywania przyjaciół i sympatii. Wesoły, bezpośredni i oczytany, posiadał, podobnie jak ojciec i starszy brat, talent do nauk ścisłych. Jaś nie był fizycznie podobny do rodzeństwa. Miał jasne, trochę nawet rudawe, sterczące niesfornie w różne strony włosy, a także wesołe, szaro-niebieskie oczy. Był wysoki, chociaż niższy od brata, i szczupły, choć o masywniejszej sylwetce niż Robert. Basia lubiła go bardzo i nigdy nie czuła się przy nim skrępowana, co zdarzało się jej w obecności Roberta. Jaś nigdy nie stwarzał żadnego dystansu między sobą a innymi ludźmi. Nawet gdy przyjeżdżał do Zaborowa po dłuższej nieobecności, Barbara miała takie wrażenie, jakby widzieli się poprzedniego dnia. W przypadku Roberta i Ali – musiała to przyznać sama przed sobą – tak nie było.

– Żałuję ogromnie tego koncertu – westchnęła, gdy oboje z Jankiem spacerowali polną drogą wzdłuż szumiącego zagajnika.

Było późne, letnie popołudnie, przesycone balsamicznym powietrzem i wszystkimi zapachami tej pory roku. Basia po całym dniu ciężkiej pracy właśnie popołudnie i wieczór ceniła i lubiła najbardziej. Kochała spacery. Musiała przyznać sama przed sobą, że latem nie ciągnęło jej do lektury. Zaś piesze lub konne wycieczki uwielbiała od dzieciństwa.

– W Paryżu nie miałabyś jednak takich widoków – odparł Janek, wskazując na łąkę upstrzoną kaczeńcami, stokrotkami i makami. W oddali ciągnęły się falujące łany zbóż, a po prawej stronie pól na horyzoncie szumiał las. – Nigdzie nie widziałem piękniejszych krajobrazów.

– Niewiele więcej widziałam w życiu, ale myślę, że tu jest w istocie bardzo pięknie – przyznała dziewczyna. – Nie umiałabym chyba żyć gdzie indziej. Czasem jednak pragnęłabym wyrwać się stąd, choćby na trochę… Powiedz mi, ale tak szczerze… Czy Ala była bardzo rozczarowana, że obie z mamą nie przyjechałyśmy do niej? Czy była zła? W liście nic na ten temat nie wspomniała.

– Była rozczarowana – skłamał gładko Jaś, który spodziewał się tego pytania i miał już od dawna przygotowaną odpowiedź. – Jednak Ala rozumie waszą sytuację. Wie, w czym rzecz. Marta nie chciała ruszać się z domu, a ty nie chciałaś zostawiać matki samej z całą robotą na głowie. Sama przyznała, że termin jej koncertu nie uwzględniał prac polowych w Zaborowie.

Ostatnie zdanie wypowiedział wesołym, żartobliwym tonem, mając nadzieję, że jego odpowiedź zabrzmi wiarygodnie.

W istocie, Ala chyba niespecjalnie przejęła się nieobecnością dziedziczek z Zaborowa. Albo nie miało to dla niej znaczenia, albo zręcznie maskowała niezadowolenie. W każdym razie nie drążyła tematu. Janek przyznawał sam przed sobą, że nie rozumiał własnej siostry.

– Dobrze, że chociaż ty, Robert i Joachim tam pojechaliście – odezwała się po chwili Basia. – Inaczej Ala byłaby tam zupełnie sama w tak ważnym dla siebie czasie.

– Och, ona nigdy nie jest sama – odparł beztrosko Jaś. – Tłumy ludzi kręcą się przy niej bezustannie. Była w swoim żywiole. Tak naprawdę my trzej niewiele z nią rozmawialiśmy. Ani jednego wieczoru nie spędziliśmy razem, we czworo. Wierz mi, niewiele straciłaś. Mnie to bardzo męczyło, a co dopiero ojca i Roberta. Gwar, obcy ludzie w domu, przychodzący i wychodzący o każdej porze dnia i nocy, siedzenie po knajpach niemal do rana. I te nerwy przed koncertem… Najchętniej więcej bym tam nie jeździł. Zdecydowanie bardziej podoba mi się tutaj.

– Jesteś jej bratem – próbowała zaprotestować Basia, ale bez przekonania.

– Niewiele to znaczy, wierz mi. Myślę, że ty jesteś mi bardziej siostrą niż Ala. Nie pamiętam już nawet, kiedy ostatnim razem mogłem swobodnie z nią porozmawiać, bez obecności obcych ludzi. Ala tak naprawdę nie ma ojca, matki i braci. Nie potrzebuje naszej rodziny.

„Może i mnie nie potrzebuje” – pomyślała ze smutkiem Basia. „Czy chociaż domyśla się, że ja potrzebuję jej?”

– A Robert? Czemu z tobą nie przyjechał? – spytała cicho.

– Ach, Robert! – Janek roześmiał się. – Wyobraź się, że zakochał się ten idiota…

Barbara gdzieś w środku poczuła lekkie ukłucie. Od dzieciństwa w tajemnicy podkochiwała się w Robercie. Przecież tak naprawdę nie był jej bratem i nie wychowywali się razem. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że to uczucie pozostanie nieodwzajemnione i ma być w dodatku jej tajemnicą. Zadziwiające było jednak to, że nie mijało. Z Robertem nie umiała tak żartować jak z Jasiem, a podczas rozmowy z nim cały wysiłek koncentrowała na tym, by nie zdradzić się przed nim i przed innymi spojrzeniem, drżeniem głosu, rumieńcem. Na co dzień o tym nie myślała. Wystarczyło jednak, że Robert przyjechał, przysłał list czy ktoś o nim wspomniał… To oczywiście było beznadziejne i nie miało przyszłości, a jednak słowa Janka zbiły ją z tropu. Szczerze mówiąc, nie spodziewała się takich wieści. To raczej Janek był stale zakochany. Zakochiwał się, odkochiwał i flirtował, z kim popadło. Robert zaś był poważnym studentem, który bez przerwy się uczył. Nie chciał i nie miał czasu na zabawy. Skoro jednak się zakochał – jak twierdził jego brat – to musiało być coś poważnego. Bowiem w życiu Roberta istniały wyłącznie sprawy ważne.

– Ala wynajęła pokój w swoim domu jakiejś młodej Francuzce, która ma w życiu niemal same problemy – mówił tymczasem Janek wesołym, lekkim tonem. – Studiuje w L’École de Physique et de Chimie i dodatkowo dorabia korepetycjami z przedmiotów ścisłych. Ale wierz mi, cudo! Przepiękna dziewczyna, lecz nie należy do towarzystwa mojej siostry, a nawet wyraźnie się od niego dystansuje. Po wykładach wraca do domu i uczy się całymi godzinami albo idzie douczać tępe dzieciaki. W domu prawie się nie odzywa, tak jak mój brat, więc oczywiście wpadła mu w oko. Nic jednak z tego nie będzie. Ten cymbał nie umie rozmawiać z dziewczynami. Ona też traktuje go obojętnie. Lecz przynajmniej łączą ich wspólne zainteresowania, więc dwoje tych milczków albo czasem wymienia się poglądami naukowymi, albo siedzi razem i milczy. Można skonać ze śmiechu, gdy się na to patrzy.

„No tak” – pomyślała Basia. „Zatem nie mam się czym przejmować”.

– Dlaczego więc uważasz, że Robert jest zakochany? – spytała, zdumiona i lekko ubawiona.

– Czy ja wiem? – Jaś zastanowił się przez chwilę. – Jak na niego, to w sumie niezwykłe. Lubi jej towarzystwo, lubi sobie z nią pomilczeć. Przy innych kobietach zachowywał się tak, jakby kij połknął. Przy niej czuje się dobrze i swobodnie. On nigdy naprawdę się nie zakocha. Nie potrzebuje uczuć, porywów i… no wiesz… – zawahał się – jakby to ująć… cielesności.

Basia zmieszała się, ale po chwili roześmiała. Właściwie sama siebie nie rozumiała. Ona czuła to wszystko – zmysły, cielesność (cóż to za słowo!). To pojawiło się w niej nieproszone. Wiedziała, że Robert znajdował się poza jej zasięgiem. Niby nie byli rodzeństwem, ale ich rodzice byli małżeństwem. Zawsze przecież zakładała, że Robert zwiąże się w końcu z jakąś kobietą. Nagle poczuła ulgę i pomyślała z sympatią o tej młodej studentce z Paryża. Żona, która będzie dla Roberta tylko przyjaciółką… Nie połączy ich uczucie ani zmysły, tylko wspólna naukowa pasja. To w pewnym sensie tak, jakby Robert nadal był wolny. Tak, to byłoby niezłe.

– Oby do tego doszło – powiedziała na głos.

Janek zatrzymał się i spojrzał na nią zdumiony, nie rozumiejąc, o czym ona mówi.

– Oby się z nią ożenił – wyjaśniła wobec tego ze śmiechem. – Potem ożenimy ciebie, a później wydamy za mąż Alę…

– W to ostatnie wątpię – przekomarzał się z nią. – Nikt jej nie zechce. Nie w takim cyrku, jaki widziałem w jej domu i życiu. Ten człowiek nie zaznałby przy niej chwili spokoju. Powiedz lepiej, co z tobą? Za kogo ciebie wydamy?

– Za nikogo – odparła wesoło. – Nigdzie się nie ruszam, a tu w okolicy nikt mi się nie podoba. Co mi tam! Zostanę starą panną. Obie będziemy starymi pannami.Rozdział 8

Tak więc na początku stycznia Twoi bracia i ich przyjaciel odjechali. Wpierw nie mogłam sobie znaleźć miejsca. I wierz mi, siostrzyczko, że wszyscy gapili się na mnie… od salonów po oficyny. Moja wyraźna sympatia wobec pana Lityńskiego, jego zainteresowanie moją osobą były gruntownie omawiane w każdym okolicznym domu ziemiańskim. On sam był tu sensacją nie lada. Jak wiesz, kochana siostro, na bezrybiu i rak ryba. Tu rzadko coś się dzieje. Mieszkańcy sąsiednich majątków umierają na ogół z nudów. Jednak nie potępiam tych ludzi i nie potraktuję ich tym razem z wyższością. Nie będę pogardliwie mówić o moich sąsiadkach, że są bezmyślnymi lalkami i głupimi gąskami. Nie będę śmiać się z tego, że zadurzyły się w Olafie, tak jak do niedawna podkochiwały się w Robercie i Janku. Dopóki nie straciły resztek nadziei, że któryś z nich zwróci na nie uwagę. Nie, Alu, te kobiety już nie są w moich oczach zabawne. Jestem przecież jedną z nich.

Tak więc chłopcy odjechali, a przed nami jeszcze długa zima. Znowu pusto i cicho w Zaborowie… Wszyscy trzej wprowadzali tu tyle życia! A tak… cóż! Niby karnawał, ale rzadko gdzieś bywam. Nie gardzę już towarzystwem, jak już o tym wspomniałam. Tyle że nie mam tym ludziom nic do powiedzenia. Książki mnie nie cieszą. Czekam na wiosnę. Niech wreszcie zacznie się intensywna praca, to zajmę czymś myśli, głowę i ręce. Co się ze mną dzieje?

Barbara oparła głowę o rozgorączkowane czoło. Nie była zadowolona z tego listu, ale nie odważyła się napisać tego, co naprawdę czuła. O pewnych sprawach nie potrafiła nikogo informować, z niektórych nikomu nie umiała się zwierzać. Nawet Ala nie wiedziała o jej wcześniejszym uczuciu do Roberta. Na bo jak powiedzieć czy napisać o miłości do kogoś, kto jest niemal bratem? A Olaf? Jakich słów użyć na opisanie tego rozbudzenia, nie tylko w sercu, ale w całym ciele? Jak opisać pragnienia, które wcale nie są tak niewinne? Kobiety, a zwłaszcza młode panny, nie powinny niczego takiego odczuwać.

Jakiś czas temu Barbara przypadkowo zauważyła swoją młodą garderobianą w niedwuznacznej sytuacji z młodym lokajem. Tak byli sobą zajęci, że nawet nie spostrzegli jaśnie panienki. A ona po raz pierwszy doznała wtedy tego fizycznie odczuwanego napięcia w głębi własnego ciała i rozbudzonej nagle ciekawości. Tym bardziej odczuwała to dziś… po tych zimowych wakacjach spędzonych w towarzystwie zabójczo przystojnego, zainteresowanego nią młodego mężczyzny. Nikomu jednak nie mogła tego powiedzieć. Z matką nie miała zbyt wielu wspólnych tematów poza prowadzeniem majątku. Ona zresztą pewnie nie znała takich pragnień, wzruszeń i uczuć. Przynajmniej Basia nie umiała ich sobie wyobrazić u Marty Matzer, primo voto Majewicz.

Jakże chętnie porozmawiałaby o tym z Alicją! Rozmowa jest łatwiejsza niż list.

Nie wiedziała tylko, że w tym samym czasie jej przyjaciółka w Paryżu próbowała wyplątać się ze znajomości z jednym z wielbicieli i słuchanie zwierzeń na temat uczuć było ostatnim, czego pragnęła.

Gdy Alicja Matzer otrzyma list z Zaborowa, nawet go nie dokończy czytać. Znudzona, odłoży go do komody w sypialni i więcej już do niego nie zajrzy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: