Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szesnaście żywiołów geneza emocji - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Luty 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Szesnaście żywiołów geneza emocji - ebook

Za siedmioma westchnieniami, za siedmioma spojrzeniami, był sobie ktoś. Niekoniecznie wybitny. Ktoś usilnie potrzebujący wyrzucić z siebie ogrom emocji. Ktoś niemogący żyć nie wyrzuciwszy z siebie tego bólu i cierpienia, miłości i nadziei. Ktoś niemogący bez tego zasnąć wieczorem. Ktoś niemogący bez tego budzić się każdego poranka. Niemogący bez tego żyć, istnieć. Ten ktoś nazywany był artystą. Tom trzeci z serii książek Szesnaście żywiołów.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8221-718-6
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

(Lata 1520–1530 według kalendarza słonecznego krainy Touss)

„To taka przemożna ochota, by…”

— Matylda

Na ziemi dywan. Czerwony z czarno-żółtymi elementami, tworzącymi niesamowite wzory. Chwilami dostrzec na nim można było zamki, które po chwili zmieniały kształty i stawały się całkowicie czym innym (jedynie przy rozbudowanej wyobraźni patrzącego, rzecz jasna). Drzwi całe białe, dość masywne, na nich cztery prostokątne wgłębienia. W lewym przeciwległym rogu do drzwi potężne łóżko. Wielka, drewniana rama, a w niej miękki materac z najlepszego materiału w królestwie, materiału godnego, aby spała na nim sama księżniczka. W prawym rogu przeciwległym do drzwi regał szeroki na pięć metrów i wysoki na dwa. W nim pięćdziesiąt półek, wszystkie zapełnione książkami. Przy samym regale ustawiona komoda szeroka na dwa metry i wysoka na metr. W niej cztery wysuwane szuflady, wszystkie w pełni zapełnione strojami księżniczki Matyldy. Jej matka zawsze nalegała zarówno na większą ilość ubrań, jak i samej przestrzeni dla nich, lecz Matylda zawsze odpowiadała: „Daj spokój”. Jeden czerwony fotel, niezwykle wygodny, służący jedynie do czytania. Naprzeciw komody kolejne drzwi, wykonane z drewna, tak jak pierwsze, tym razem koloru brązowego, bez jakichkolwiek wzorów. Drzwi te prowadziły do niewielkiej łazienki, w której znajdowały się jedynie latryna i wanna, obie wykonane z marmuru. Ściany łazienki w całości wyłożone płytkami. Sufit pomalowany na biało. Ściany w pomieszczeniu natomiast pomalowane kolorem nadziei — zielonym. Znajdowały się tutaj również dwa okna. Jedno umiejscowione pomiędzy łóżkiem a szafą, drugie natomiast — metr na prawo od drzwi do łazienki. Na komodzie ustawione piętnaście świec w pięknych, złotych świecznikach. Kapcie i stertka ubrań zawsze stojące w tym samym miejscu przy łóżku, gdy Matylda śpi. Trzy świeczniki wmontowane w ścianę pół metra na prawo od okna przy drzwiach do toalety, w nich świece, palące się każdej nocy, wymieniane codziennie przez służbę podczas innych czynności, które wtedy wykonywano. Zawsze jedynie wtedy, gdy Matylda spała.

„To taka przemożna ochota, by podejść do komody i wysunąć dolną szufladę. W niej znajduje się…”

— Matylda

Tamtego dnia Matylda obudziła się z samego rana. Ziewnęła i przeciągnęła się, po czym wstała. Gdy ubierała się, zauważyła, iż lubiła poranne wstawanie. Wstające na horyzoncie słońce napawało optymizmem. Wyjrzała przez okno, miała piękny widok, jako że jej pokój znajdował się w najwyższej wieży w mieście. Zawsze, spoglądając przez okno, czuła lekką radość, lecz natychmiast po niej pojawiała się nostalgia, a po niej już tylko smutek… Jak codziennie po wstaniu Matylda udała się do łazienki i wyjątkowo wzięła szybką kąpiel. Gdy wróciła do pokoju, już czekały na nią kanapki wraz z ciepłą herbatą. Tym razem nie przyniosła ich jej matka, jak zwykle bywało, przyniósł je Nieśmiertelny. Matylda ujrzawszy go, swobodnie powiedziała:

— Cześć.

Ukłonił się sztywno i rzekł tym swoim wiecznie spokojnym i basowym głosem:

— Pani.

— Mama dziś nie przyszła, dlaczego?

— Królowa jest dość zajęta.

— Rozumiem.

— Przykro mi, muszę już iść. Smacznego.

— Dziękuję.

Matylda zjadła na łóżku. Jej mama nalegała, by miała stół w pokoju, ale Matylda nie chciała, aby stół zagradzał jej włości. Poza tym nie przeszkadzało jej jedzenie na łóżku. Natychmiast po zjedzeniu odłożyła talerzyk i kubek na komodę, po czym zgasiła trzy wciąż palące się świece. Kiedyś gasiła je służba, lecz Matylda, wstając, zawsze była przerażona, że jakoś magicznie świece gasną w nocy. W związku z tym teraz gasiła je osobiście zaraz po wstaniu. Nie zawsze, ponieważ czasem zdarzało się jej spać w dzień i siedzieć w nocy. Wtedy po wstaniu odpalała kilka kolejnych.

Po odłożeniu talerzyka i kubka wzięła książkę z półki i udała się do toalety. Aktualnie czytała dzieło zatytułowane _Proza szlachetności_. Było to genialne dzieło, które przenosiło czytelnika do innego świata. Dla Matyldy było to niezwykle istotne. Taka ucieczka ratowała jej życie, pozwalała przetrwać.

Czytała ponad godzinę w toalecie, aż delikatnie zesztywniały jej nogi z braku krążenia. Wiedziała, że to znak, iż musi przenieść się na fotel. Spędziła kolejne cztery godziny, czytając na fotelu. Zamierzała tego dnia ukończyć to dzieło i następnego zacząć kolejne. Miała jeszcze tak wiele do przeczytania, tak wiele do poznania.

Matylda miała dopiero dwadzieścia lat, lecz była o wiele dojrzalsza, niż sugerował jej wiek. Była świadoma swej dojrzałości, nawet miała teorię wyjaśniającą tę nietypową sytuację. Dzisiaj postanowiła ją przedstawić swojej mamie, była ciekawa jej reakcji. Ta właśnie weszła do pokoju, przynosząc obiad. Mama Matyldy była wysoką kobietą o blond włosach, sięgających ramion, i błękitnych oczach. Dla Matyldy była ona uosobieniem wszystkich królowych z baśni. Matylda zawsze była zła na siebie, że nie odziedziczyła jej urody, choć jej wygląd był nawet bardziej fascynujący i niezwykły niż jej czarująco pięknej matki.

Matylda miała długie do ramion, jaskrawozielone włosy i oczy tego samego koloru. Nikt w krainie Touss nie miał takich włosów. Inni zawsze fascynowali się nimi, mówili, iż są przepiękne i niezwykłe. Księżniczce ta niezwykłość przeszkadzała, wręcz bała się jej do pewnego czasu, aż dowiedziała się, jak się sprawy mają. Poznała prawdę o swoim rodzie, rodzie Patiens i krainie Touss, którą znała tylko ona, jej rodzice i Nieśmiertelny. Matylda była średniego wzrostu, o mlecznobiałej karnacji i piersiach średniej wielkości, za co była zła na los. Zawsze wtedy pocieszała się świetną figurą. Nawet gdy objadała się wieczorami słodkim, nigdy nie wychodził jej brzuszek, tak wielce niepożądany. Zawsze miała wcięcie w talii, którym w chwilach radości potrafiła się szczycić, niestety jedyne przed sobą i jedynie w myślach. Anna Patiens położyła obiad na komodzie, po czym przytuliła córkę.

— Jak się czujesz, córeczko?

Matylda nie lubiła takiego zachowania matki, zawsze było jej wtedy smutno. Wiedziała, że ma ona dobre intencje, a całość zachowania wynika z troski, lecz ta sama troska uwypuklała sytuację, w której Matylda się znajdowała. Delikatnie odepchnęła matkę.

— Mamo, mówiłam ci już o zachowaniach tego typu.

Królowa przewróciła oczami i powiedziała:

— Przepraszam.

— Nie musisz przepraszać, nie o to tutaj chodzi. Usiądź na chwilę, muszę ci o czymś powiedzieć. Myślałam ostatnio o pewnej fascynującej rzeczy.

Annie mocno się śpieszyło, lecz nie mogła odmówić Matyldzie. Usiadła na fotelu, milcząc.

— Kiedyś zastanawiałaś się, skąd wynika moja dojrzałość, która jest zbyt jaskrawa, aby ją podważać.

— To prawda.

— Ostatnio o tym myślałam. — Matylda wstała i zaczęła krążyć po pokoju, jednocześnie mówiąc z fascynacją. — Bo widzisz, co tak właściwie sprawia, że czterdziestolatek jest czterdziestolatkiem, a dwudziestolatek jest dwudziestolatkiem?

— Nie mam pojęcia.

— Najprostszą i najwłaściwszą odpowiedzią jest: to, że czterdziestolatek przeżył lat czterdzieści, a dwudziestolatek przeżył dwadzieścia. Wiem, to dość banalne, ale właściwie genialne jednocześnie przy właściwym zrozumieniu. A co, jakby w ciągu dwudziestu lat przeżyć lat trzydzieści? I czy to w ogóle możliwe?

Anna słuchała zaintrygowana, jej córka każdego dnia ją szokowała. Matylda kontynuowała:

— Przeżywanie to każda sekunda wspomnień i emocji, każda sekunda naszej historii, zapisanej gdzieś głęboko w nas. A więc starzenie się to doświadczanie, i zawsze sekunda jest sekundą, a minuta jest minutą, lecz zrozumiałam, że czas można zagiąć. Nie dosłownie, rzecz jasna. Można zagiąć to, w jaki sposób go odczuwamy. Zawsze, kiedy czytam, w przeciągu paru godzin przeczytam i — co najważniejsze — przeżyję, nie w sensie życia, lecz w sensie odczuwania, o wiele więcej czasu. Nie twierdzę, że jest to jeden do jednego. Kiedy w ciągu dnia przeczytam książkę, w której minie, powiedzmy, tydzień, nie minie dla mnie tydzień, choć na pewno też nie jeden dzień. Myślę, że stąd właśnie wynika moja dojrzałość: dzięki temu, że przeczytałam masę książek w ciągu dwudziestu lat życia, emocjonalnie przeżyłam o wiele więcej. — Matylda spojrzała na matkę zaniepokojona. — Nie jestem pewna, czy właściwie ubrałam w słowa całość tej myśli, do tego pamiętaj, to tylko wstępne rozważania, co do których nie jestem jeszcze do końca pewna.

Anna analizowała przez dłuższą chwilę słowa swojej córki, po czym powiedziała:

— W zupełności się z tobą zgadzam, lecz niestety muszę już iść, przepraszam.

Matylda wyraźnie posmutniała.

— Ale dopiero co weszłaś.

Anna pocałowała córkę w czoło.

— Przepraszam, córeczko, naprawdę mam wiele do zrobienia. Musisz opowiedzieć o swojej teorii Nieśmiertelnemu, wiesz, że on sięga umysłem dalej niż inni. — Po tych słowach Anna opuściła pokój Matyldy. Ta natomiast chwilę jeszcze myślała nad swoją ideą, jedząc, po czym powróciła do czytania. Czytała aż do wieczora i w końcu położyła się spać. Zasypiając, uznała, że był to dobry dzień, mimo że Nieśmiertelny i mama byli u niej ledwie chwilę. Dziś się nie smuciła, ani nie zadręczała, co było dość niezwykłe.

„To taka przemożna ochota, by podejść do komody i wysunąć dolną szufladę. W niej znajduje się rzecz, której normalnie nie chcesz mieć w komodzie…”

— Matylda

— Co o tym myślisz? — Matylda podekscytowana chodziła po pokoju, bardzo zależało jej na zdaniu Nieśmiertelnego. Ten długo myślał, gdyż myśl jego rozmówczyni była dość głęboka.

— Zastanawiam się, czy wynika to z „zagięcia czasu”, czy może z tego, jak ten czas wykorzystujemy.

— A więc twierdzisz, że mimo intensywnych przeżyć podczas czytania w trakcie jednego dnia mija jedynie jeden dzień, natomiast sęk tkwi w jakości wykorzystania tego czasu?

— Dokładnie, porównałbym to do przemieszczania się w czasie. W trakcie godziny pieszo możesz przebyć o wiele mniejszą odległość od tego, ile byś przemierzyła, jadąc konno. Przemierzając większą odległość, również doświadczysz więcej, więcej ujrzysz. Analogicznie czytanie, jak i intensywne rozwijanie się, to tak jakby szybsze przemieszczanie się w czasie.

Matylda myślała dość długo, myśl Nieśmiertelnego była dość zawiła i dla niej niejasna.

— Takie emocjonalne przemieszczanie się?

— Określiłbym to bardziej jako przemieszczanie się po różnych płaszczyznach związanych z naszym rozwojem. Rozwój emocjonalny, intelektualny, zdobywanie mądrości. Twoją dojrzałość związaną z tym, iż wiele czytasz, bardziej określiłbym jako rzetelne spojrzenie na rzeczywistość związane z brakiem naiwności.

— Brakiem naiwności, a więc w skrócie z mądrością?

— Dokładnie.

— Ale czy to nie oznacza, iż w trakcie dwudziestoletniego życia nie przeżyłam więcej lat?

— Myślę, iż jest to naciągana teoria. Po prostu lepiej wykorzystałaś te dwadzieścia lat, bardziej się rozwinęłaś. Odmienne zachowanie starców wynika ze zdobytego podczas życia doświadczenia i mądrości, dla mnie wynika z ogólnie rozumianego rozwoju, choć same przemierzanie czasu nie musi wiązać się z rozwojem.

— Nie rozumiem? Można nie iść do przodu, przemierzając czas?

— Tak, to prawda. Przemierzając życie, każdy doświadcza i zdobywa wiedzę, lecz istnieje wiele substancji, które mogą człowieka cofać w rozwoju, do tego w większości są to substancje mocno uzależniające, to po pierwsze. Drugą rzeczą jest to, że rozwój jest trochę jak kula śniegowa. Osoba, która jest dość rozwinięta, na przykład intelektualnie, docenia intelekt i wie, jak bardzo wpływa on na nasze decyzje i zachowania, jak bardzo wpływa na nas. Taka osoba będzie chciała dalej się rozwijać intelektualnie. Taka osoba będzie chciała się intensywnie douczać i rozwijać, jednakże sprawy mają się zupełnie inaczej w przypadku osoby zaślepionej głupotą. Po trzecie bardzo łatwo jest wpaść w błędne przekonania, które mogą dać intelekt, a z drugiej strony blokują zdobywanie mądrości. Można się intensywnie rozwijać intelektualnie przez całe życie, a mimo tego wierzyć w stek bzdur i na podstawie tych nieadekwatnych do rzeczywistości prawd podejmować decyzję. Jest to bardzo niebezpieczne. Ile było ideologii, które popchnęły ludzi do czynów moralnie złych? Do czynów po prostu głupich?

Matylda przetwarzała to, co powiedział Nieśmiertelny, i analizowała, po czym powiedziała:

— A więc można przeżyć ten sam czas bardziej intensywnie, lecz nie oznacza to dokładnie, że w trakcie lat dwudziestu przeżyło się lat trzydzieści. Oznacza to natomiast, że te dwadzieścia lat było bogate w poznanie, co oznacza, że w trakcie tego czasu można przemieścić się o różne odległości na skali rozwoju. Analogicznie do przemieszczania się w przestrzeni.

— Dokładnie, takie jest moje spojrzenie na tę sprawę. Oczywiście nie istnieje jakakolwiek skala rozwoju, natomiast chyba oboje rozumiemy, iż to określenie jest używane jedynie na potrzeby zobrazowania tej myśli i nie jest trudne zrozumienie, co ono określa.

— Tak, rozumiem, lecz zwróć uwagę, jak złożone jest to pojęcie. Skala rozwoju oznacza nie jedynie rozwój intelektualny. Dochodzi tutaj mądrość, rozwój emocjonalny, nawet rozwój empatii, który nie zawsze musi iść w parze z rozwojem emocjonalnym. Do tego każdy z tych poszczególnych rozwojów jest bardzo złożony, na przykład intelekt dzieli się na masę różnego rodzaju wiedzy.

— Tak to prawda. — Nieśmiertelny, do tej pory siedzący w fotelu, wstał. — Przykro mi, Matyldo, muszę już iść.

Matylda jedynie pokiwała głową i powróciła do swych przemyśleń. Musiała to sobie poukładać, jej wcześniejsza myśl była błędna, lecz jednocześnie bliska prawdy. Dopiero Nieśmiertelny zdołał jej zobrazować tę kwestię w sposób wystarczający i przekonujący. Nieśmiertelny żył już setki lat i był o wiele bardziej rozwinięty niż inni, których Matylda spotkała podczas swojego życia, jego spojrzenie na wiele kwestii było niesamowicie mądre.

Dziewczyna wyjrzała przez okno. Na dworze padał deszcz, co nie zdarzało się często w krainie Touss. Myśli dziewczyny krążyły dookoła rozmowy z Nieśmiertelnym i były one pozytywne, lecz dość szybko obrały niepożądany kierunek.

„A więc intensywnie się rozwijam, super”. Twarz o szerokim uśmiechu. Patrząc na nią, samemu uśmiechalibyśmy się odruchowo. Tyle że to nic nie zmieniło… Uśmiech natychmiastowo zniknął, całość wyrazu twarzy się zmieniła, powoli pojawiały się na niej uczucia całkowicie odmienne. „Po co mi ten rozwój, skoro i tak nigdzie nie wychodzę?”. Powoli wypływające na zewnątrz uczucie smutku widoczne w oczach, krzyczące z rysów twarzy. „Nieważne, jak bardzo będę się rozwijać, zawsze będę nikim, jedynie brudną ścierą do wycierania”. Łzy napływające do oczu.

„To taka przemożna ochota, by podejść do komody i wysunąć dolną szufladę. W niej znajduje się rzecz, której normalnie nie chcesz mieć w komodzie, rzecz służąca do czynu bardzo złego. Do czynu, którego nie chcesz popełnić…”

— Matylda

Dokładnie pięćset lat temu na dworze księcia, który władał jednym z wielu małych księstw, którymi była porozdzielana cała kraina Touss, pojawił się niezwykły staruszek, który wszystko zmienił. Gdy wszedł na dwór, wszyscy zamilkli. Pozornie zwyczajny staruszek ubrany był w skromne szaty, ale jego oczy o różnych barwach, wymieszanych ze sobą i jakby wciąż się zmieniających, zdradzały, iż jest on kimś więcej. Było coś jeszcze, trudno to opisać, ponieważ było to coś, czego nie dało się zauważyć, lecz bez wątpienia dało się to poczuć. Wyczuwalny spokój bijący od tej postaci czuli wszyscy, spokój i niewiarygodną siłę, które to wręcz wybrzmiewały w powietrzu i sprawiały, iż powietrze dookoła tej niesamowitej postaci drżało. Dworacy opuścili salę jak na polecenie, wychodząc jedynie przyglądali się przybyszowi, jak się później okazało, przybyszowi z dalekich krain. Staruszek stanąwszy przed tronem, ukłonił się i przemówił:

— Witam największego i bez wątpienia najmądrzejszego spośród książąt krainy Touss, bo czyż wielkość nie wynika z mądrości? Oferuję waszej książęcej mości przymierze.

Książę chciał poruszyć się na swym wielkim tronie, lecz zaistnienie tej jakże nietypowej sytuacji go sparaliżowało. „Dlaczego po wejściu tego starca wszyscy wyszli jakby na polecenie? Dlaczego jego szata jest tak absurdalnie czysta? Dlaczego czuję się, jakby był to najistotniejszy moment w moim życiu? Dlaczego jest w nim coś takiego, że sprawia… Coś takiego… To tak, jakby wniósł ze sobą do tego pomieszczenia spokój”.

— Na czym miałoby polegać to przymierze?

— Na dobrowolnym poświęceniu się jednostki.

— Nie do końca rozumiem.

— Cała kraina Touss porozdzielana jest na małe księstwa, które to toczą ze sobą wojny od lat, wojny, w których ginie wielu ludzi, wojny, w których wielu ludzi cierpi. Oferuję ci całą krainę Touss jako królestwo, którym twój ród będzie władał przez setki, a może nawet tysiące lat w pokoju.

Pierwszą myślą księcia było: „To niemożliwe, abyś miał taką moc sprawczą”. Mimo tego jakże oczywistego stwierdzenia książę gdzieś w głębi siebie miał pewność, że ów staruszek ma takową moc. Było to całkowicie irracjonalne, lecz właśnie tak było. Książę postanowił potraktować ofertę staruszka w zupełności poważnie.

— Również pragnę zjednoczenia krainy Touss pod moim sztandarem, ale dokonanie tego nie jest czymś łatwym.

— Nie dla mnie.

Książę delikatnie przechylił się w stronę staruszka:

— Z tego, co mi wiadomo, podczas przymierza obydwie strony są do czegoś zobowiązane. Załóżmy, że jesteś w stanie dokonać tego, co obiecałeś. Czego oczekujesz w zamian?

— Dobrowolnego poświęcenia jednostki — powtórzył przybysz.

— Czy mógłbyś wyjaśnić?

— W zamian za całkowity koniec wojen w krainie Touss jedna osoba z każdego pokolenia w rodzie Patiens będzie cierpiała niezasłużenie i będzie to niewiarygodny ogrom cierpienia, lecz nigdy nie będzie to dziedzic lub dziedziczka tronu.

Książę myślał przez dłuższą chwilę, bo była to absolutnie nietypowa propozycja, i doszedł do wniosku, że ma ona w sobie zawartą część absolutnie nie do spełnienia.

— Jak mogłoby być to dobrowolne poświęcenie jednostki, gdy osoby, które będą miały cierpieć, jeszcze się nawet nie narodziły?

— Wybiorę jedynie te osoby, które z czasem to zrozumieją i zaakceptują.

Książę wiedział, jak bardzo irracjonalna jest ta oferta, jednakże gdzieś wewnątrz siebie wiedział również, jak bardzo irracjonalne było to, co przed chwilą zaszło, jak bardzo irracjonalne było zachowanie wszystkich gości znających doskonale etykietę, gdy wszedł nietypowy staruszek. Jak bardzo irracjonalne były uczucia wypełniające pomieszczenie, które bez wątpienia były wywołane pojawieniem się tej fascynującej i niesamowitej osoby. Jak bardzo irracjonalna była ta pewność księcia, że jest to najważniejsza chwila w jego życiu. Irracjonalna była nawet siła, z jaką to uczucie pojawiło się, i towarzyszący temu niepojęty i tak bardzo wszechogarniający spokój. W związku z tym wszystkim książę stwierdził, że racjonalność może w tej specyficznej sytuacji jest niewystarczająca, wręcz myląca.

— Zgadzam się, jednakże jeżeli to, co mówisz, jest prawdą, chciałbym, abym pierwszą osobą cierpiącą był ja, ponieważ byłoby to z mojej strony nieuczciwe dać takie brzemię innym, samemu go nie zasmakowawszy.

Staruszek pokiwał głową z uznaniem, najwidoczniej spodobała się mu postawa księcia, po czym rzekł:

— W takiej sytuacji zaraz po zjednoczeniu całej krainy władzę będzie musiała przejąć twoja żona, jako że cierpienie będzie na tyle wielkie, iż nie byłbyś w stanie wykonywać tej funkcji.

Księcia zdecydowanie przeraziła ta myśl, lecz mimo tego rzekł:

— Dobrze.

Staruszek powolnymi krokami podszedł do wyjścia. Wtem zatrzymał się na chwilę, aby coś dodać:

— Nie martw się, w najtrudniejszych chwilach ja was wesprę. — Uśmiechnął się, po czym wyszedł.

Ten uśmiech dodał siły księciu. Siedem dni później książęta z całej krainy Touss postanowili się spotkać, aby zakończyć to niekończące się pasmo wojen i podziału krainy Touss na mniejsze księstewka. Po kolejnych siedmiu dniach doszło do spotkania, na którym głosowanie książąt miało uznać jednego spośród nich za prawowitego władcę całej krainy. Oczywiście nie obeszło się bez kłótni, lecz ostatecznie to ród Patiens został wybrany do tego, aby dzierżyć władzę w całej krainie Touss po wsze czasy. Po kolejnych siedmiu dniach król zamknął się w swoich komnatach i już do końca życia z nich nie wyszedł, cierpiąc przy tym niewyobrażalnie i tym samym dopełniając przymierza. Od tej pory w każdym pokoleniu rodu Patiens jedna osoba w swoje osiemnaste urodziny rozpoczynała trwające od tego momentu do końca ich życia dopełnianie przymierza.

„To taka przemożna ochota, by podejść do komody i wysunąć dolną szufladę. W niej znajduje się rzecz, której normalnie nie chcesz mieć w komodzie, rzecz służąca do czynu bardzo złego. Do czynu, którego nie chcesz popełnić. To taka przemożna ochota, by podejść do komody…”

— Matylda

„Czasami mam wrażenie, że zastygam. To wszechogarniający smutek, jakby rzeczywistość dookoła mnie zastygała. Jakbym była jedynie starym obrazem wiszącym na ścianie, istniejącym jedynie, gdy ktoś na mnie spogląda. Obrazem pozbawionym kolorów, jedynie szarym wspomnieniem w pamięci innych. Pozostawionym w starym miejscu pełnym kurzu, do którego nikt nie chce zaglądać. Starym obrazem, który usilnie pragnie krzyknąć, ile sił w płucach, o pomoc, lecz w rzeczywistości jest jedynie szarą postacią pozbawioną głosu. Wtedy zadaję sobie pytania: Dlaczego właśnie ja? Dlaczego mam cierpieć za innych? To nieuczciwe. Oni nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jaką ceną został okupiony ich dobrobyt, pokój trwający latami. Marnują moje poświęcenie, marnują ogrom cierpienia, który na siebie nakładam dla nich. Podchodzę wtedy do okna i obserwuję ludzi chodzących na dworze. Krzątają się, niczego nieświadomi, zajmując się swoimi codziennymi sprawami. Wtedy widzę ich, często naiwnych, wręcz błąkających się podczas tej jakże istotnej próby, jaką jest życie, marnujących czas i zdolnych do czynienia zła i choć to wszystko czyni ich dalece niedoskonałymi, dostrzegam, że tak często mimo swych ciągłych upadków i potknięć, wciąż wstają i walczą dalej. Zastanawiam się wtedy, skąd w nich ta siła? Zaczynam wtedy dostrzegać, jak wielkich i wspaniałych rzeczy mogą dokonać, jak wytrwali i waleczni potrafią być. I choć niektórzy z nich potrafią być okrutni, zdecydowana większość zmierza w stronę światłości i wtedy widzę ich takimi, jakimi naprawdę są, i już nie jestem zastygłą postacią w świecie bez kolorów. Wtedy wiem całą sobą, że warto o nich walczyć, choćby miało to oznaczać konieczność poświęcenia całego swojego życia. I już nie jestem sfrustrowaną i wrogą postacią ze starego obrazu, a świat wcześniej zastygnięty nabiera barw i tempa, i widzę go takim, jakim jest, jakim w rzeczywistości jest — pełen kolorów i odcieni, pełen nadziei i dobrych ludzi, pełen potencjału, za który warto walczyć. Pełen zmagań i wyzwań. Bohaterów wychodzących zwycięsko z małych bitew codzienności”.

Matylda po przebudzeniu czuła się tragicznie, wszystko ją bolało i nie miała sił ani chęci, aby wstać. Ostatnie tygodnie były dla niej fatalne. Mama i Nieśmiertelny mieli wiele pracy, dlatego też całe dnie spędzała w samotności. Zastanawiała się, po co ma wstać. Chwilami kryzys egzystencjalny, z którym musiała często walczyć, przytłaczał ją. Chwilami wszystko wydawało się nie mieć sensu. Matylda, spędzając tygodnie w samotności, tygodnie w jednym pokoju, tygodnie w więzieniu bez ścian, w więzieniu umysłu, czuła się okropnie.

Najgorszym w tym było to, że było to takie nieoczywiste. Niektórzy, myśląc o jej życiu, wyobrażali sobie córkę pary królewskiej rozpływającą się w luksusach zamku. Nie mieli oni pojęcia, przez co musi przechodzić i z czym musi się mierzyć każdego dnia. W każdej chwili swojego życia, dzień i noc. Samotność powoli ją zabijała. Chwilami tak bardzo pragnęła, aby to się już skończyło. Chwilami płakała nad swoim losem, leżąc na łóżku w ciszy i samotności. Choć jej matka robiła wszystko, aby jej pomóc, ostatecznie to było brzemię Matyldy. Była ona niewyobrażalnie twarda, jak każdy z rodu Patiens, komu przyszło cierpieć za pokój. Tajemniczy staruszek, zawsze gdy dawał komuś wyzwanie, dawał mu również siłę, dzięki której mógł temu wyzwaniu sprostać. Mimo tego często nadchodziły chwile, podczas których Matylda miała dość i żałowała, że zaakceptowała swój los. Wtedy marzyła tylko o jednym.

Dzień toczył się powoli i gdy Matylda już znalazła zajęcie, zapomniała o smutku. Niestety nazajutrz znów miało przyjść jej się z nim zmierzyć, następnego dnia również i każdego kolejnego, aż do końca życia. Kryzys egzystencjalny i cierpienie często wydawały jej się tak dojmujące, że wręcz namacalne. Łatwo jest być twardym przez godzinę, trudność pojawia się, gdy ta godzina ciągnie się w nieskończoność. Podczas walki Matyldy przez lata były chwile wzlotów i niewiarygodnego szczęścia, jak i upadków i wszechogarniającego cierpienia. Niestety przez lata smutek i cierpienie stawały się coraz bardziej dojmujące.

Mając lat trzydzieści, Matylda wyglądała jak cień samej siebie sprzed lat. Wychudzona i wiecznie blada, z wciąż obecnymi i poszerzającymi się cieniami pod oczami, przywodziła na myśl dojmujący smutek i współczucie.

„To taka przemożna ochota, by podejść do komody i wysunąć dolną szufladę. W niej znajduje się rzecz, której normalnie nie chcesz mieć w komodzie, rzecz służąca do czynu bardzo złego. Do czynu, którego nie chcesz popełnić. To taka przemożna ochota, by podejść do komody i wyjąć nóż znajdujący się w niej. To taka przemożna ochota, by odebrać sobie życie, aby już nie istnieć, aby już nie cierpieć, aby to się wreszcie skończyło”

— Matylda

Wpatrywał się w nią, gdy spała. Ostatnio często przychodził w nocy i zastanawiał się. Nie łatwo było poruszyć takiego wampira jak Nieśmiertelny, nie odczuwał on już prawie nic, uczucia w nim przypominały jedynie echa bardzo dalekich i dawno zapomnianych dźwięków. Jednakże Matylda poruszała w nim najgłębsze instynkty i pokłady emocji, o które sam wcześniej by się nie podejrzewał. Było to spowodowane ich niezwykłą relacją — Nieśmiertelny był na dworze, od kiedy Matylda się urodziła. Jako że jej ojciec zmarł przed jej narodzinami, dziewczynka szukała mężczyzny, który zastąpiłby jej ojca. Wybrała wampira żyjącego na dworze od setek lat, a on, o dziwo, zaakceptował tę dziwną relację, z dnia na dzień przybierającą na sile. Latami patrzył, jak księżniczka dorasta i dojrzewa, po czym, gdy skończyła lat osiemnaście, jak przymierze dopełnia się poprzez jej osobę.

Przez wiele lat przed skończeniem osiemnastu lat martwił się o to, iż to ona będzie cierpiącą osobą z następnego pokolenia. Widział już wiele cierpiących i bał się, że jeżeli trafi na nią, w końcu nie wytrzyma, że nie zniesie tej bezsilności. Wiedział, że Matylda jest u kresu swojej drogi. Przez lata zauważył, iż cierpiący dożywają różnego wieku, lecz w każdym przypadku pod koniec byli już okropnie wycieńczeni i wyniszczeni. Wiedział, że Matyldzie przyjdzie jeszcze przejść przez etap końcowy, który był najokrutniejszy, i nie mógł się z tym pogodzić. Właśnie dlatego teraz stał nad nią i się zastanawiał. Wiedział, że wystarczyłoby ją przemienić i to wszystko się skończy. Ostatnio całe noce spędzał, wpatrując się w nią i zastanawiając. Znał genezę cierpiących i bał się, że przemieniając ją, mógłby złamać przymierze. Mimo tego, gdy codziennie spotykał Matyldę, nie mógł tego znieść, nie mógł już patrzeć na jej męczarnie. Do tego widział już dziesiątki cierpiących i wiedział, co jest jeszcze przed nią. Wiedział, że tego nie wytrzyma. Był już bardzo stary, nawet jak na wampira, i kilka razy już przemieniał innych, dlatego też nie obawiał się, że się mu nie uda. Matylda delikatnie uchyliła powieki i przemówiła delikatnym szeptem:

— Śniło mi się, że tutaj jesteś. Wiem, nad czym się zastanawiasz.

Milczał. Po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.

— Ja nie dam rady tak dłużej. — Odchyliła głowę na bok i zgarnęła włosy ze swojej szyi. — Proszę.

***

Gdy obudziła się z ranka, kilka dni później, pierwszy raz od lat nie czuła smutku i bólu w całym ciele. Przy jej łóżku siedziała jej mama, po jej oczach widać było, że w ciągu ostatnich kilku dni wiele płakała. Gdy tylko zobaczyła, że Matylda się obudziła, natychmiast zapytała:

— Córeczko, jak się czujesz?

Matylda chciała odpowiedzieć, ale widoczna żyła na szyi matki dziwnie mocno pulsowała. Matylda widziała krew płynącą pod skórą i poczuła przemożne pragnienie, takie inne od wszelkich do tej pory napotkanych podczas życia, zdecydowanie mocniejsze od wszystkich. Obok siedzącej Anny stał Nieśmiertelny. Anna chciała przytulić córkę, lecz wampir położył dłoń na jej ramieniu, aby ją powstrzymać.

— Musisz pamiętać, że Matylda jest teraz wampirem, a ty jesteś jej potencjalną przekąską.

Matylda przez chwilę wpatrywała się w szyję matki jak zahipnotyzowana. Po dość długiej chwili, walcząc, aby oderwać wzrok od szyi matki, uświadomiła sobie, że nie jest w stanie. Nieśmiertelny wyprowadził Annę, zdając sobie sprawę, iż nie zmierza to do niczego dobrego. Dał jej chwilę, po czym przemówił:

— Muszę wywieźć Matyldę. Świeżo przemieniony wampir nie może być wśród ludzi.

— To moja córka, jak śmiesz!

— Gdy oswoi się ze swoim wampiryzmem, wróci. Jeżeli zostanie, zabije kogoś, a wtedy zginie. Tłumaczyłem ci zasady.

— Dobrze, czy… — Anna spojrzała w podłogę, bała się zadać to pytanie.

— Tak?

— Czy ona nie będzie teraz nic czuła?

— Osoby wrażliwe za życia odczuwają więcej niż pozostałe wampiry.

— Rozumiem. — Po chwili milczenia Nieśmiertelny począł odchodzić, ale Anna dodała jeszcze: — Dziękuję, że ją ocaliłeś przed śmiercią.

„Ocaliłem czy może skazałem na wieczne istnienie gdzieś między życiem a śmiercią?”, pomyślał, stanąwszy w miejscu, lecz nie powiedział nic.Rozdział drugi

Wielka inkwizytorka

„I przybyła, posępna i nieugięta niczym sama śmierć.

Prawo jej nie dotyczy, jest ponad nim. Niektórzy twierdzą,

iż to ona jest prawem. Dla mnie jest niczym wola pierwszego.

Jest jego niewidzialnym mieczem, jego wolą, jego potęgą i tronem”

— Lestat de Lioncourt, obywatel krainy Ainran

Markus jak zazwyczaj siedział za swoim biurkiem w Darze Życia i czytał jakieś opasłe tomiszcze. Uwielbiał czytać, zanurzać się w świecie wykreowanym przez innych. Po wielu latach intensywnego czytania nabrał takiej wprawy, iż czytając, nie widział już liter bądź wyrazów. Jedynie odgrywające się sytuacje, postacie odczuwające i zmieniające w całym tym potoku liter. Drzwi jego pracowni uchyliły się. „Pewnie któryś z członków gildii wrócił z misji”, pomyślał. Nie podnosił wzroku, musiał doczytać stronę. Kątem oka zobaczył postać siadającą spokojnie na krześle naprzeciwko niego. Lekko się zdziwił, i jednocześnie zaciekawił. Choć niewiele czuł, to zdarzały się te niezwykłe chwile przebłysków emocji. Naprzeciw niego siedziała młoda dziewczyna, było to tak bardzo nieprawdopodobne. Mimo niezwykłości tej sytuacji Markus przemówił spokojnym głosem, jak gdyby nic nadzwyczajnego się nie stało:

— Chyba zabłądziłaś w górach, dziewczyno.

Kobieta siedząca naprzeciw niego wydawała się być całkowicie nieporuszona jego słowami, wyglądała jakby wiedziała, gdzie jest i jakby właśnie tutaj chciała się znajdować. Nie powiedziała nic, jedynie sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej jakiś mały przedmiot, który to trzymała w zaciśniętej pięści. Markus był szczęśliwy z tej niezwykłej sceny odgrywającej się właśnie teraz w jego życiu. Usilnie pragnął dostrzec, co ta tajemnicza postać trzyma w dłoni, lecz niestety nie był w stanie. Nieznajoma wyciągnęła rękę przed siebie i wypuściła przedmiot trzymany w dłoni na blat biurka. Była to czarna moneta, która, uderzywszy o blat, zabrzęczała solidnie. Siedzieli chwilę w milczeniu.

Teraz Markus już wiedział, dlaczego nieznajoma pojawiła się znikąd bez słowa i bezpardonowo wparowała do jego pracowni. Istniała jedynie jedna taka moneta. Wszystkie wiekowe wampiry ją znały. Należała ona do wielkiej inkwizytorki. Było to jedyne w swoim rodzaju stanowisko wyznaczone przez samego Maximusa lata temu. Wielka inkwizytorka była jako jedyna wśród wszystkich wampirów ponad ich prawem, nawet ponad dwoma pierwotnymi prawami. Była wyznaczona przez pierwszego wampira do wykonywania szczególnych zadań i podlegała jedynie jego jurysdykcji. Markus wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę. Słyszał o tej dziewczynie niewyobrażalne rzeczy. Niektóre plotki graniczyły z niemożliwym tak bardzo, iż Markus nie dawał im wiary. Wiedział, że musiało stać się coś bardzo istotnego, ponieważ inkwizytorka nie była wysyłana do byle jakich misji. Większość czasu śniła w Ainran, a gdy była potrzebna, Maximus wybudzał ją na jakiś czas. Milczenie przedłużało się, lecz nie było niezręcznie, ponieważ obydwoje z siedzących w tym jakże nietypowym pomieszczeniu wampirów niewiele czuło. Markus postanowił, iż musi przemówić, dać znać, że wie, co owa moneta oznacza.

— A więc to ty jesteś tą słynną wielką inkwizytorką, o której tak wiele słyszy się wśród społeczności wampirów?

Matylda nie zmieniła się prawie nic od momentu, gdy została przemieniona w wampira. Jej wygląd się nie zmienił, jednakże to, w jaki sposób teraz odczuwała, zmieniło się znacząco. Okazało się, iż Matylda jest wampirem jednym na milion, ponieważ właśnie z taką częstotliwością zachodzą nietypowe zmiany podczas przemiany wśród wampirów. Po przemianie jej uczucia były przytępione całkowicie. W odróżnieniu od wszystkich pozostałych wampirów nie posiadała ona swoich emocji, lecz była ona w stanie wywołać u siebie dowolne emocje i je kontrolować. Była w stanie przywołać jedno lub mieszankę uczuć i potęgować je lub wyciszać. Była to bardzo niezwykła zdolność, z której od czasu do czasu korzystała. Mimo iż miała ona już za sobą minione cierpienie, teraz, będąc wampirem i nie czując prawie nic, Matylda poza wykonywaniem obowiązków wielkiej inkwizytorki nie widziała dla siebie sensu istnienia. Będąc wampirem, większość czasu śniła, ponieważ Maximus wybudzał ją bardzo sporadycznie. Po ostatnich ponad stu latach śnienia nadal miała dziwne wrażenie. Cały świat wydawał się być strasznie nierealny, nie była pewna, czy nie śni dalej. Pobudziła w sobie emocję skupienia i znacząco ją spotęgowała. Jej postawa i wyraz twarzy natychmiast się zmieniły, a przemyślenia zmieniły tor.

— Tak, jestem wielką inkwizytorką i nie mam czasu. Muszę znaleźć jednego z członków twojego bractwa. Nie wiem, jak ma na imię, lecz zapewne wiesz, o kogo mi chodzi.

— Skoro jesteś tym, kim jesteś, musi chodzić o Leona. Byłem pewien, iż on już dawno nie żyje, przecież napił się krwi tej dziewczyny, Maximus powinien go zabić.

— Dokładnie. Leon. Z tego, co mówisz, wnioskuję, iż wysłałeś go na misję, z której nie powrócił. Potrzebne mi wszystkie szczegóły jego misji.

— Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, czy Leon nadal żyje.

— Nie zwykłam wtajemniczać w szczegóły swoich misji kogokolwiek. Chyba nie liczyłeś na to, iż zrobię dla ciebie wyjątek. — Matylda szybkim ruchem zgarnęła monetę z blatu i włożyła ją do kieszeni.

— Rozumiem.– „Ciekawe dlaczego Maximus ją przysłał”. — Ponad rok temu wysłałem Leona do Miasta Króla, aby zabił niejaką Wenus tam mieszkającą. Zbierała ona informacje na temat wampirów, dlatego musiałem się jej pozbyć. Leon znał ją z czasów, gdy nie był jeszcze wampirem. Przed przemianą ją kochał, najwidoczniej coś z tego zostało po przemianie, ponieważ postanowił spróbować ją przemienić. Jako świeżo przemieniony wampir oczywiście nie zdołał i ją zabił, tutaj kończy się moja wiedza na jego temat. Po zabiciu dziewczyny przepadł. Podejrzewam, iż został unicestwiony przez Maximusa. — Markus wpatrywał się w Matyldę, choć wiedział, że to nic nie da. — Leon to dość szczupły wampir z głęboko osadzonymi, ciemnobrązowymi oczami i czarnymi włosami. To wszystko, co wiem. Matylda analizowała przez chwilę to, czego się dowiedziała.

— Co wiesz o śmierci króla?

— To Maximus nie wie, kto go zabił? Jego specyficzne połączenie działa przecież na każdego wampira i zawsze wie, kto zabił?

— To, co wie bądź czego nie wie Maximus, nie jest twoją sprawą. Odpowiedz na moje pytanie i nie zadawaj własnych.

Markus nie lubił być traktowany w taki sposób, wymagał szacunku, lecz musiał to przełknąć ze względu na to, kim była ta wyglądająca jak młoda dziewczyna osoba.

— Jednego dnia ktoś zabił króla i tyle, nie zajmowałem się tą sprawą znacząco.

Matylda delikatnie przechyliła głowę na bok.

— Z tego, co wiem, jesteś tutaj, aby prowadzić tajną gildię zabójców, która to kontroluje sytuację w Królestwie Ludzi.

— To prawda. Początkowo byłem wściekły, że ktoś zabił króla, znałem go trochę. Nie żebym miał jakiekolwiek sentymenty do niego lub do kogokolwiek. Następnie okazało się, iż jest to dla mnie dobrą wiadomością.

— Nie rozumiem?

— Podczas jego rządów w królestwie nic się nie działo, mało miałem okazji do manipulacji i kontroli, co, nie ukrywam, było dość nużące. Teraz królestwo jest na skraju wojny domowej, najprawdopodobniej nieuniknionej, dla mnie to super. Będzie się działo, w skrócie.

— A więc nie wiesz, kto zamordował króla?

— Niestety, chciałbym ci pomóc. Jak zachowałaś tak młodzieńczy wygląd? Z tego, co mi wiadomo, masz już troszkę wiosen na karku.

— Skupmy się na moich pytaniach. — Jedynymi dopuszczanymi uczuciami przez Matyldę obecnie na powierzchnię były: poczucie obowiązku, rzetelność i skupienie. Dzięki temu całe jej postrzeganie się zmieniało i była bezbłędna w wykonywaniu misji. Fascynowało ją jak zależna od emocji jest percepcja.

— Jesteś nieugięta.

— Co wiesz o istotach zamieszkujących ten kontynent, zwanych cieniami?

Markus milczał dłuższą chwilę i zastanawiał się. Dlaczego Maximusa interesują cienie, śmierć króla i Leon, który już dawno temu powinien nie istnieć?

— To duchy z innego wymiaru, które są w stanie opanowywać ciała innych istot. Nie wiem, czy są w stanie opanować ciało wampira. Z relacji moich ludzi wynika, iż cienie to dość mroczne istoty.

— A więc nie spotkałeś się z przypadkiem opanowania przez cień ciała wampira?

— Nic mi o czymś takim nie wiadomo, jednakże nie wykluczałbym tego.

— Jak długo znałeś króla?

Markus chwilę myślał:

— Nieco ponad tysiąc lat, lecz nie wiedziałem o nim wiele. Był dość tajemniczy, czasem mieliśmy wspólne interesy.

Matylda chwilę analizowała to wszystko, po czym wstała.

— To wszystko, czego potrzebowałam, dziękuję za twoją pomoc.

— Wycisnęłaś ze mnie wszystkie informacje jak z cytryny i nie podarujesz mi chociaż strzępka w zamian?

Matylda oparła ręce na biurku i nachyliła się do Markusa:

— Doskonale wiesz, że nasza relacja jest jednostronna, ja pytam, ty odpowiadasz. Jak mi się nie spodobają twoje odpowiedzi, wtedy pozbawiam cię istnienia, tak właśnie to działa, zawsze tak działało.

Markus nie odpowiedział, a Matylda po prostu opuściła Dar Życia. Nie miała czasu. Zamierzała wykonać misję jak najszybciej i wrócić do Ainran, aby znów śnić. Ostatnie pięćset lat bycia wampirem zmieniło Matyldę diametralnie, praktycznie nie było w niej już nic z tamtej uwięzionej w swoich komnatach cierpiącej dziewczyny. Wspomnienie dawnych czasów było w niej nadal silne, lecz od kiedy była w stanie kontrolować całkowicie swoje emocje, zmieniała swoje postrzeganie, co zaburzyło jej istotę bycia. Miała wrażenie, że nie jest już osobą, że jest jedynie zlepkiem wspomnień i wciąż zmieniających się uczuć. Było dla niej to niezwykle dojmujące i wszechogarniające jej osobę przeświadczenie.

Koniecznie musiała odnaleźć Leona i dowiedzieć się czegoś więcej o cieniach. Maximus po raz pierwszy w życiu nie był w stanie pozbawić istnienia wampira. Ten Leon był wampirem i Maximus poczuł, kiedy wypił krew dziewczyny, lecz z jakiegoś powodu nie mógł go pozbawić istnienia. Do tego nie poczuł on, gdy ktoś zabił króla w Królestwie Ludzi, który to był wampirem. Matylda miała jasne wytyczne, ponieważ Maximus podejrzewał, iż król był cieniem, dlatego nie poczuł, kto i kiedy go zabił. Musiało to oznaczać, iż jego kontrola przestaje działać na wampiry, których ciało zostaje przejęte przez cienie. Właśnie dlatego Matylda miała dowiedzieć się, co się da, o cieniach, i dlatego też dla Maximusa nie była to aż tak istotna sprawa jak sprawa tajemniczego wampira zabijającego swoją ukochaną. Dla Maximusa to było kluczowe, wiedział, że przez to dwie podstawowe zasady ich prawa mogą upaść. Jeżeli Tom dowie się o tym chłopaku, może też dojść do tego, dlaczego Maximus nie może go zabić i rozszerzy te powody na wszystkie wampiry. Nawet jeżeli byłby w stanie rozszerzyć je jedynie na siebie, byłoby to katastrofalne dla Maximusa.

W związku z tym Matylda musiała dowiedzieć się, dlaczego Maximus nie mógł pozbawić istnienia Leona, po czym miała go zlikwidować, aby nikt inny się o tej sprawie nie dowiedział. Miała również pozbawić istnienia wszystkich, którzy wiedzą o tym, iż przeżył on wypicie krwi dziewczyny. Matylda niewiele tak właściwie dowiedziała się od Markusa, lecz to nic. Maximus polecił jej wybadanie sytuacji i udanie się na Wyspę Tajemnic, ponieważ podczas swojego bardzo długiego bytowania przekonał się, iż jest to dość tajemnicze miejsce, a znikający bez śladu zazwyczaj mają tendencję do znajdowania się właśnie w takich miejscach.

Matylda również jakoś instynktownie podejrzewała, że właśnie tam znajduje się Leon, jednakże postanowiła najpierw udać się do Miasta Króla. W ciągu kilkunastu dni już widziała je na horyzoncie, ponieważ podróżowała dzień i noc. Zmierzała właśnie trasą prowadzącą z Diamentowego Grodu, gdy została zatrzymana na moście przez rabusiów. Tak właściwie spodziewała się tego, ponieważ w owej krainie zbliżała się wojna domowa, wszyscy lordowie zbierali wojska i tak właściwie obecnie nikt nie sprawował rządów nad całą krainą w Królestwie Ludzi. Wiele osób dostrzegało w takich czasach okazję do rabowania lub gorszych czynów, ponieważ nikt nie zajmował się pilnowaniem prawa. Mosty były wyśmienitym miejscem dla opryszków, pewnikiem do złapania zdesperowanych podróżnych. Szóstka zbirów dość dobrze zaplanowała zasadzkę, gdyż zasadzili się oni na Matyldę po dwóch stronach mostu. Gdy była na samym środku, wybiegli z pobliskich zarośli. Trzech zagrodziło jej jedną drogę wyjścia z mostu, kolejnych trzech zagrodziło drugą. Na ich twarzach widać było wielką i nieskrywaną radość, nie mieli pojęcia, że trafili na pięćsetletnią wampirzycę. Matylda postanowiła się z nimi troszeczkę zabawić. Nie lubiła korzystać ze swoich szczególnych zdolności, aby bawić się ludźmi, lecz dla tej szóstki postanowiła zrobić wyjątek. Jeden z nich przemówił pewnym siebie i uradowanym głosem:

— Cześć, ślicznotko, dokąd to zmierzasz?

Sięgnęła w głąb siebie i wywołała najgłębszy i najpotworniejszy lęk, po czym spotęgowała go do ogromnych rozmiarów. Nie do maksimum, ponieważ takie przerażenia sparaliżowałaby ją. Przywoływane przez nią uczucia były jak najbardziej realne. Jej twarz natychmiast się wykrzywiła z niewiarygodnego strachu. Cała jej postawa się zmieniła, wręcz skurczyła się w sobie i zaczęła drżeć. Napastnicy najwidoczniej byli zadowoleni z tej reakcji, gdyż z pewnością siebie zaczęli podchodzić do swojej ofiary z nadal widocznymi uśmiechami na twarzach. Matylda powiedziała drżący głosem, raz po raz się jąkając ze strachu:

— P-p-p-pro-sz-szę, n-n-nie r-r-ó-ó-b-c-cie mi k-k-k-krzywdy.

Napastnicy za nic mieli jej błagania. Jej głowa delikatnie opadła do przodu, jej gęste i długie jaskrawe zielone włosy przykryły jej twarz. Momentalnie przestała drżeć, jakby zastygła w miejscu. Stała bokiem do zbirów, którzy teraz podeszli dość blisko. Szeptała coś, lecz nie byli w stanie dosłyszeć, co dokładnie. Uśmiechy z ich twarzy zniknęły, nie spodziewali się tak dziwnego zachowania po swojej ofierze. Teraz, cho

nadal zbliżali się do niej, byli poważni i jakby trochę się bali. Matylda bardzo się postarała, aby odnaleźć w sobie najgłębszy z możliwych gniew. Niewiarygodny szał, który, gdy już go odnalazła, wstrzymywała, aby spotęgować go do maksimum. Gdy napastnicy usłyszeli jej szept, natychmiast zatrzymali się. Szeptała, że ich zajebie, szeptała to w tak przerażający sposób, że zbladli, usłyszawszy to. Odchyliła twarz, aby włosy jej już nie ukrywały. Gdy dostrzegli tę twarz, tak silnie kontrastującą z jeszcze przed chwilą przerażoną twarzą ofiary, natychmiast wypuścili swoją broń. Zrobiło im się słabo, przez co nie mieli siły utrzymać broni. Dla nich była to scena z najgorszego z możliwych koszmarów, właśnie zgotowała im ją pięćsetletnia wampirzyca. Po tej krótkiej chwili, gdy tak stali w miejscu, role się odwróciły. Teraz to oni byli ofiarami, a ona była napastnikiem, i wszyscy doskonale zdawali sobie z tego sprawę. To na ich twarzach widoczne było to samo skrajne przerażenie, które jeszcze przed chwilą widoczne było na twarzy Matyldy. To ich ciała teraz spazmatycznie drżały. Po tej krótkiej chwili ruszyła na nich w dzikim pędzie, nawet nie wyciągając ostrza. Nie potrzebowała go, zabiła ich wszystkich gołymi rękami.

Po zabiciu ich chwilę stała i wpatrywała się w ich ciała. Potrzebowała trochę czasu, aby ochłonąć z tak przepotężnego szału. Choć kontrolowała swoje emocje w pełni, nie była w stanie wygasić takiej furii natychmiastowo. Była jak pożar wewnątrz ciała. Dopiero po dłuższej chwili opanowała się całkowicie i jeszcze chwilę przypatrywała się ich ciałom. Tym razem jednak przypatrywała się im z tym specyficznym i typowym dla wampirów spokojem na twarzy. Teraz całkowicie nic nie czuła. Przypomniały jej się słowa Maximusa sprzed lat. W kontekście nauki, jaką jest psychologia, i zestawu cech oznaczających psychopatię każdy spośród wampirów jest psychopatą, każdy z nich manipuluje innymi, chwilami bez litości, i każdy potrafi być bestią pozbawioną empatii. Matylda zgadzała się z jego twierdzeniem. Większość istot, wpatrując się w rozszarpane gołymi rękami ciała owych opryszków, odczuwałaby cokolwiek, lecz nie wampir. Dla wampira zupełnie naturalnym jest wpatrywanie się w zmasakrowane ciała z całkowitą obojętnością. Matylda przemyła ręce z krwi w pobliskiej rzece i ruszyła dalej.Rozdział trzeci

Powody

„…Czym tak właściwie jesteśmy? Niezwykłym zbiorem cech,

wspomnień, przemyśleń, odczuć, samoświadomości i czegoś

znacznie ponad to, czego dziś nie jesteśmy w stanie

zdefiniować i określić, lecz co bez wątpienia jest również nami”

— Tea, myślicielka

Łukasz Lewiatan siedział w swoim fotelu i wpatrywał się w okno. Ostatnio spędzał tak większość czasu. Ostatnio również niewiele jadł i spał, co znacząco odbiło się na jego wyglądzie. Wciąż powtarzał jedno zdanie w myślach: „Nie tak miało się to skończyć, dlaczego byłem tak głupi?”. Możecie natychmiast uznać Łukasza za bezlitosnego mordercę, który zabił swojego ojca dla władzy, po czym brata ze strachu przed konsekwencjami. Możecie również wysłuchać mojej relacji o tym, co tak naprawdę działo się przez ostatnie lata w zamku Śmierć Lewiatana.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: