Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szkielet bez palców - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 listopada 2021
Ebook
4,99 zł
Audiobook
24,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Szkielet bez palców - ebook

Wrocław, lata 60. XX wieku. Robotnicy rozbierający szczątki kamienicy natrafiają na ludzkie zwłoki z odciętymi palcami u obu rąk. Początkowo wydaje się, że to upiorna pozostałość po wojnie. W miarę postępów śledztwa prowadzonego przez milicjantów i Zakład Kryminalistyki okazuje się jednak, że trup ma nie więcej niż 4 lata. Niewielka powieść opisuje praktyki śledcze ówczesnej Milicji Obywatelskiej.

Jerzy Edigey - właściwie Jerzy Waldemar Korycki (1913-1983), prawnik, pisarz, jeden z czołowych twórców tzw. polskiej powieści milicyjnej. Przed wojną związany z ruchem narodowym, współpracownik dziennika "ABC". Jeden z pierwszych więźniów Berezy Kartuskiej. Po wojnie z przyczyn politycznych skreślony z listy adwokatów. Został zatrudniony jako trener wioślarstwa i osiągał w tej dziedzinie niemałe sukcesy. Opublikował ok. 50 utworów, głównie kryminałów i powieści przygodowo-historycznych dla młodzieży.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-28-04951-8
Rozmiar pliku: 322 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

Zaczęło się w upalny dzień

Bardzo lubię Wrocławski Klub Dziennikarza. Nawet nie dlatego, że kawa jest mocna i gorąca, a sympatyczne kelnerki nigdy nie odpowiadają „koleżanka”! Ile razy los reportera rzuci mnie do nadodrzańskiego grodu, zawsze wstępuję do Klubu, bo można tam spotkać najciekawszych ludzi z całego Wrocławia i zdobyć masę wiadomości. Klub położony jest przy ulicy Świdnickiej, w samym centrum miasta. Wystarczy usiąść tam i czekać, a na pewno spotka się tego, kogo się szuka.

Ja najczęściej szukałem jakichś wiadomości z dziedziny „kryminału”. Klub jest tak blisko, prawie w bezpośrednim sąsiedztwie Wojewódzkiej Komendy MO, że „upolowanie” tu oficera milicji, który wstąpił na filiżankę kawy, nie było nigdy większym problemem. A wiadomo, inaczej rozmawia się przy kawie lub kieliszku koniaku niż w gabinecie KW MO. Częstym gościem w tym lokalu był major Krzyżewski, spotkałem go więc i dziś.

Znałem majora nie od dzisiaj. Znałem też duży szmat historii jego życia. Wiedziałem, że kiedyś, przed piętnastu laty, młody wówczas porucznik MO, przydzielony do Komendy Stołecznej, pojechał pierwszy raz w życiu do Wrocławia. Służbowo na dwa dni w jakiejś błahej sprawie. Miasto tak go oczarowało, że natychmiast po powrocie do Warszawy złożył podanie o przeniesienie nad Odrę. I tam już pozostał.

Major był niewyczerpaną skarbnicą wiadomości. Prowadził przecież tyle niezwykłych spraw i co bardzo ważne, umiał o nich opowiadać. Teraz również zadał mi na pozór niewinne pytanie:

— Czy w Warszawie słyszał ktoś o szkielecie bez palców?

— Szkielet bez palców? — zainteresowałem się, łowiąc temat. Jakakolwiek byłaby sama sprawa, tytuł naprawdę znakomity. — Co to było? Nie słyszałem o tej historii.

— Nic dziwnego — major nie mógł powstrzymać się od drobnej złośliwości pod adresem przybysza ze stolicy — w Warszawie nie czytają prasy wrocławskiej. I nie zdarza się, żeby któryś ze stołecznych dziennikarzy zainteresował się kiedyś jakimś tam prowincjonalnym śledztwem. Ale to za długa historia do opowiadania. Tym bardziej że została rozwiązana. Dzisiaj leży już w archiwum sądowym i nasiąka kurzem. Nasze podręczne akta milicyjne również zostały obwiązane sznurkiem i zjechały na półkę do piwnicy, gdzie będą leżały jeszcze długie lata. Szkoda czasu na gadanie o tym, co przeminęło.

Znałem dobrze Adama i wiedziałem, że jeżeli teraz zacznę prosić i nalegać, aby opowiedział mi całą historię, nic z tego nie wyjdzie. Major zasłoni się po prostu brakiem pamięci. Więc tylko dyskretnym ruchem kiwnąłem na podającą. Za chwilę na stoliku zjawiły się nowe kawy i kieliszki z koniakiem. Mieszając kawę rzuciłem od niechcenia:

— Szkielet bez palców? Muszę sobie zapamiętać to wyrażenie. Może przy jakiejś innej okazji uda mi się wykorzystać je w tytule. A swoją drogą szkoda, że major nie pamięta tej sprawy.

— Ja nie pamiętam sprawy! — oburzył się Krzyżewski. — Nie zaglądając do akt mógłbym opowiedzieć ją ze wszystkimi szczegółami.

— Niech pan tak się nie przechwala. Przecież macie tysiące najrozmaitszych spraw dużych i małych, i po prostu sprawek. Pamięć ludzka nie jest mózgiem elektronowym. Nowe wiadomości i nowe fakty wypierają z niej wszystko, co działo się dawniej. Oczywiście pozostaje świadomość całej historii, jak gdyby jej streszczenie. Ale co do szczegółów, to już pan przeholował, majorze, tego niepodobna zapamiętać.

— Nieprawda. Tę sprawę pamiętam, jak gdyby to było dzisiaj.

— To się panu tylko zdaje. A gdyby pan zaczął opowiadać, bardzo szybko zabrakłoby panu wątku. Różne drobne szczegóły zawsze zacierają się w pamięci i na to nie ma już rady. Jestem pewien, że nie potrafi pan sobie przypomnieć nawet, jaka była pogoda tego dnia, kiedy zaczęła się cała ta historia. Oczywiście, gdyby pan miał przed sobą akta i mógł do nich zaglądać, wtedy odświeżyłoby się wiele interesujących fragmentów tamtych zdarzeń. Podobnie bywa w teatrze. Nawet najlepszy i najpracowitszy aktor, który umie świetnie rolę, potrafi na scenie tak się zaciąć, że wszystko zapomina. Wtedy jedno słówko, rzucone w porę przez suflera, pozwala mu przypomnieć sobie całą kwestię.

— Przypominam sobie historię tego szkieletu — zauważył siedzący w naszym towarzystwie dziennikarz z wrocławskiej prasy. — Pisaliśmy o tym. Byłem na rozprawie sądowej. Główny „bohater” dostał karę śmierci. Pamiętam, jak wyglądał. Rosły, atletycznie zbudowany młody chłopak. Miał chyba za dwadzieścia pięć lat. Nie więcej. Ale oczywiście nie potrafiłbym dużo o tym powiedzieć. Wiem, że palce szkieletu grały w całej sprawie decydującą rolę.

— Główny sprawca zbrodni został skazany początkowo na karę śmierci — poprawił major. — Jednakże Sąd Najwyższy zmienił wyrok i skończyło się na dożywociu. Miał dwadzieścia trzy lata. Dobrze pan zapamiętał, redaktorze, rzeczywiście był z niego kawał chłopa.

— To zupełnie naturalne — zauważyłem — że pan jako prowadzący śledztwo pamięta nieco więcej szczegółów niż redaktor, który ze sprawą zetknął się tylko powierzchownie i był jedynie na rozprawie. Ale niech pan powie, majorze, wracam do mojego poprzedniego pytania: jaka była pogoda, kiedy ta sprawa do was wpłynęła?

— Nie złapie mnie pan — roześmiał się major. — Tego dnia był ogromny upał. To był chyba najgorętszy dzień nie tylko tamtego lata, ale w ogóle nie pamiętam, żeby we Wrocławiu było kiedykolwiek równie gorąco.

— Lato stulecia?

— Nie. To było pod koniec lipca 1960 roku. Lato nie było wtedy specjalnie gorące. Przeciwnie, często padał deszcz i zdarzało się wiele dni zupełnie chłodnych. Aż tu nagle pod koniec lipca zaczęły się tropikalne upały. Trwały zresztą krótko, niecały tydzień.

— Doskonale pamiętam — przytaknął jeden z kolegów — było tak potwornie gorąco, że kilka osób zemdlało na ulicy. Wszystko, co żyło w naszym mieście, siedziało nad Odrą albo po prostu w Odrze, chociaż i woda była tak ciepła, że niewiele dawała ochłody. Życie we Wrocławiu prawie zupełnie zamarło.

— Przypominałem sobie. Na Dolnym Śląsku panowały upały, a w Warszawie padały deszcze i było chłodno. Meteorolodzy bardzo zawile tłumaczyli to zjawisko dwóch klimatów nad Polską jakimiś niżami i wyżami. Bardzo wam wtedy zazdrościliśmy.

— Mnie nie było czego — powiedział Krzyżewski — okno mojego pokoju w Komendzie Wojewódzkiej wychodzi na słoneczną stronę. Siedziałem więc za biurkiem i dosłownie powoli się rozpuszczałem. Kto tylko miał jakikolwiek pretekst, wymykał się z gmachu komendy. Ja musiałem siedzieć i mogłem tylko marzyć o cienistej alei nad Odrą, ale niestety nie miałem żadnego powodu, aby się tam znaleźć.

Już byłem w domu. Wiedziałem, że kiedy Adam zacznie mówić, to nie przerwie, dopóki nie opowie całej historii do końca. Poprawiłem się więc w fotelu i pilnie słuchałem. Znając Krzyżewskiego nie od dziś, byłem pewien, że major doskonale jednak pamięta całą sprawę.

Oficer milicji upił łyk kawy i jak przewidywałem, podjął swoją opowieść.ROZDZIAŁ II

Meldunek z ulicy Kiełbaśniczej

Wiatraczek elektryczny stojący na biurku majora wirował nieustannie. Ale ten lekki powiew nie dawał najmniejszej ochłody. Mury wielkiego budynku Wojewódzkiej Komendy MO, rozpalone słońcem, grzały jak najlepszy kaloryfer, a promienie słoneczne padały wprost w okno. Toteż w małym gabinecie majora Krzyżewskiego panował upał jak w łaźni.

Major siedział przy biurku i raz po raz ocierał z twarzy pot ręcznikiem, który wisiał na sąsiednim krześle. Kurtka mundurowa i krawat dawno powędrowały na wieszak. Na biurku przed oficerem MO leżały jakieś papiery, ale czy można skupić się na najciekawszych nawet aktach śledztwa, kiedy słupek rtęci na termometrze dawno już przekroczył trzydziestkę i niebezpiecznie zbliżał się do czterdziestki? Po prostu major sam siebie oszukiwał udając, że pracuje. Jego myśli wybiegały nad Odrę. Tam jest zieleń, cień drzew, a szybki nurt wody musi wywoływać powiew chłodzący nieco ten upalny dzień. Niestety, nie wszyscy mieszkańcy Wrocławia mogli uciec przed potwornym gorącem nad rzekę. Większość z nich, podobnie jak major Krzyżewski, musiała tkwić przy swoim warsztacie pracy.

Nagle zadzwonił telefon.

— Krzyżewski, słucham — rzucił w słuchawkę oficer MO.

Dzwonił dyżurny. Właśnie przed chwilą do komendy wpłynął meldunek, że robotnicy pracujący przy rozbiórce jakichś ruin znaleźli pod gruzami szkielet ludzki.

— Dlaczego nie dali znać do Komendy Miejskiej? — zapytał major.

— Twierdzą, że nie mogli się z nimi połączyć — wyjaśnił dyżurny oficer — a pewnie zatelefonowali pod pierwszy numer, jaki znaleźli w książce telefonicznej. Czy zawiadomić miejską?

— A dlaczego zwracacie się z tym do mnie, poruczniku?

— Przepraszam pana majora, ale w operacyjnym chwilowo nikogo nie ma. Wszyscy rozeszli się lub rozjechali do miasta w jakichś sprawach. Dzwoniłem też do kapitana Laska i do kapitana Napiórkowskiego. Ich również nie ma w gmachu...

— Taka spiekota, to każdy prysnął z komendy, gdzie mógł — roześmiał się major.

— To zawiadomić Komendę Miejską? — ponownie zapytał dyżurny.

— Gdzie znaleźli ten szkielet? — zainteresował się major.

— Przy ulicy Kiełbaśniczej. Teraz prowadzą tam rozbiórkę gruzów. Tuż przy Odrze. Domy były spalone i już dawno rozebrali je na cegłę. Pozostały tylko niskie sterty rumowisk. Obecnie mają coś nowego budować, więc przedsiębiorstwo oczyszcza teren i wywozi resztę gruzu. Tego truposza znaleźliśmy na posesji oznaczonej numerem dwudziestym dziewiątym. Jeszcze jeden Niemiec, który zginął w czasie oblężenia miasta i do tej pory przeleżał pod cegłami.

— Przy Kiełbaśniczej? Nad Odrą? — upewnił się Krzyżewski.

— Właśnie. Jeden z ostatnich placów w stronę rzeki — objaśniał dyżurny — posłałem tam już radiowóz, żeby zabezpieczyli wszystkie ślady.

— Który z lekarzy ma dzisiaj dyżur?

— Doktor Stanisław Kamiński.

— Zawiadomcie go, poruczniku, o wszystkim i niech zaraz przyjdzie do mnie. Ponieważ nikogo nie ma, zajmę się tą sprawą i pojedziemy z doktorem na miejsce.

— Tak jest, panie majorze. Samochód będzie czekał na dole.

Major Krzyżewski odłożył słuchawkę. Humor wyraźnie mu się poprawił. Krzyżewski znany był z pracowitości, ale najpracowitszy człowiek cieszy się, kiedy pod godziwym pozorem uda mu się wyprysnąć na parę godzin z biura rozpalonego jak piec piekarski.

Za chwilę zjawił się w pokoju majora lekarz milicyjny, doktor Stanisław Kamiński. On też ciągle ocierał czoło z potu.

— Jedziemy na tę Kiełbaśniczą? — zapytał.

Major z wyraźną niechęcią włożył krawat i bluzę mundurową — warszawa czekała na dole.

— Na Kiełbaśniczą to zaledwie parę kroków — zaoponował lekarz — moglibyśmy się przejść. Może po drodze wstąpimy na lody — kusił.

— Teraz nie da rady. — Krzyżewski chętnie korzystał z okazji, żeby opuścić rozgrzany pokój. — Chyba w drodze powrotnej. Tam czeka radiowóz i cała robota stanęła.

— Wyobrażam sobie, jak się ludzie ucieszyli, że w taki skwar mogą trochę posiedzieć w cieniu. Dzisiaj nawet kupa ludzkich kości jest dobrym pretekstem. Nie pogniewaliby się, gdybyśmy tam przyszli i za cztery godziny. No, ale jak nie można, to nie można. Za to z powrotem nie ustąpię. A z tym trupem uwiniemy się szybko. Jeszcze jeden Niemiaszek, który wyciągnął kopyta „für Führer und Vaterland”. Spisze się protokół i niech go miasto pochowa na cmentarzu w kwaterach żołnierzy hitlerowskich.

Sprawa rzeczywiście była prosta. Przy pracach nad odgruzowaniem miasta znajdowano bardzo często w zawalonych piwnicach lub pod zwałami gruzu szkielety ludzkie. Wrocław przeżywał przecież kilka miesięcy oblążenia, bombardowania i obstrzału artyleryjskiego, zanim wreszcie wojskom radzieckim udało się przełamać ten ostatni punkt oporu hitlerowskiego na ziemiach polskich. Pod gruzami zginęło wielu żołnierzy, a przede wszystkim ludności cywilnej, której broniące się oddziały hitlerowskie nie pozwoliły opuścić miasta. Więc i tym razem odkrycie przy Kiełbaśniczej nie zapowiadało żadnych sensacji. Gdyby nie upał, dla takiego głupstwa Krzyżewski nigdy by nie opuścił swojego gabinetu, gdzie czekały na niego sprawy o wiele ważniejsze.

Za chwilę zielona warszawa zatrzymała się na ulicy Kiełbaśniczej. Tutaj prowadzono roboty rozbiórkowe szerokim frontem — wywożono gruz jednocześnie z kilkunastu posesji. Przed jedną z nich stał radiowóz. Kierowca samochodu majora zatrzymał swoją warszawę tuż koło niego.

Sierżant, dowódca patrolu, zameldował majorowi, co dotychczas zdołano ustalić. Oto ekipa robotników ładowała na samochód ciężarowy sporą hałdę gruzu. Znajdowała się ona, co dało się ustalić z zarysów ścian zburzonego budynku, na środku podwórza. W czasie pracy pod łopatą jednego z robotników błysnęło coś białego. Za chwilę okazało się, że jest to ludzka czaszka. Jeszcze parę uderzeń kilofem i zorientowano się, że jest tam cały szkielet ludzki.

Brygadzista Jan Olszewski, zawiadomił o tym odkryciu technika mającego nadzór nad robotami. Ten zadzwonił do Komendy Wojewódzkiej. Roboty przerwano, grupka robotników rozsiadła się pod pobliskim kasztanem i zażywając odpoczynku komentowała znalezisko.

Major wraz z lekarzem zbliżyli się do hałdy gruzu. W niewielkim zagłębieniu widać było prawie całą ludzką czaszkę i pierwsze kręgi szyi. Doktor Kamiński pochylił się nad kośćmi.

— Nie ulega wątpliwości, że pod cegłami znajduje się reszta szkieletu. Trzeba go odgrzebać.

— Panowie! Dwóch z łopatami! — zawołał sierżant.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: