Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Szpieg - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szpieg - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 594 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MO­WA.

Któż z nas nie czy­tał w mło­do­ści z za­par­tym od­de­chem opo­wie­ści o "Miesz­kań­cu pusz­czy"?! Któż z nas nie ma­rzył po jej skoń­cze­niu o wal­kach z In­dja­na­mi, o wy­pra­wie w dzie­wi­cze lasy Ame­ry­ki? Wo­bec tej, jak na książ­ki dla mło­dzie­ży, wca­le gru­bej i tem mil­szej po­wie­ści, wszyst­kie inne na­śla­dow­nic­twa bla­dły – mu­siał mu ustą­pić pla­cu na­wet "Duch pusz­czy" i sen­ty­men­tal­ny "Mło­dy wy­gna­niec", choć opła­ki­wa­ny go­rą­ce­mi łza­mi współ­czu­cia. Na­wet wiel­ka woj­na nie po­tra­fi­ła ze­rwać tej tra­dy­cji i mło­dzież po­wró­ci­ła do swo­jej ulu­bio­nej lek­tu­ry, ulu­bio­nej z dwóch po­wo­dów: daje ona jej fan­ta­zji peł­nię tego, co An­gli­cy na­zy­wa­ją "ro­man­ce", roz­ta­cza­jąc ob­ra­zy, w któ­rych ele­men­ty nie­re­al­ne i praw­do­po­dob­ne mie­sza­ją się w nie­ro­ze­rwal­ną ca­łość, stwa­rza­jąc w ten spo­sób na­strój iden­tycz­ny z tym, w ja­kim sta­le żyje mło­dzież – a oprócz tego po­zwa­la ta lek­tu­ra, w któ­rej groź­ne pro­ble­my woj­ny i eks­ter­mi­na­cji In­djan są przed­sta­wio­ne jako epi­zo­dy o war­to­ści tyl­ko fa­bu­ły po­wie­ścio­pi­sar­skiej, bez kry­ją­cej się pod nie­mi głę­bi spo­łecz­nych za­gad­nień, na wpro­wa­dza­nie w ży­cie tre­ści opo­wie­ści w po­sta­ci "in­dyj­skich" za­baw. Nie­ma bo­wiem w tych 5 po­wie­ściach, któ­re zło­ży­ły się na krót­ki względ­nie wy­ciąg w po­sta­ci "Miesz­kań­ca pusz­czy", żad­ne­go wy­bit­ne­go mo­men­tu mo­ra­li­za­tor­skie­go, żad­ne­go za­nad­to wy­raź­nie za­zna­czo­ne­go sta­no­wi­ska wo­bec pro­ble­mów spo­łecz­nych, żad­ne­go uczu­cia nie­na­wi­ści ra­so­wej czy nie­chę­ci na­ro­do­wej, tak że nic nie mąci po­go­dy du­szy chłop­ca, pra­gną­cej in­stynk­tow­nie wszyst­kie nie­świa­do­me mu źró­dła ży­cio­we­go tra­gi­zmu ta­mo­wać. Jest w tych po­wie­ściach tyl­ko i wy­łącz­nie "przy­go­da", któ­rej nig­dy nie może być za dużo dla cy­wi­li­zo­wa­ne­go czło­wie­ka, skrę­po­wa­ne­go aż do zu­peł­ne­go bra­ku wra­żeń "przy­go­dy" przez mo­ral­ne i spo­łecz­ne prze­pi­sy – cóż do­pie­ro dla mło­dzie­ży, dla któ­rej je­dy­nym wy­kład­ni­kiem ży­cia jest czyn, przy­go­da, źró­dło za­mi­ło­wa­nia do skau­ty­zmu,. wszel­kich spor­tów, na­wet ko­lek­cjo­ner­stwa prze­róż­ne­go, da­ją­ce­go spo­sob­ność do ma­łych, ale jak­że waż­nych w oczach do­ko­ny­wa­ją­ce­go ich, po­su­nięć ku wy­ty­czo­ne­mu ide­al­ne­mu ce­lo­wi. Ale z po­mię­dzy tych wszyst­kich, któ­rzy tyle za­wdzię­cza­ją mi­łych wzru­szeń i rze­tel­nie da­le­ko w świat siny bie­gną­cych ma­rzeń "Miesz­kań­co­wi pusz­czy", nie­wie­lu jest ta­kich, któ­rzy zna­ją na­zwi­sko au­to­ra a jesz­cze mniej ta­kich, któ­rzy ro­zu­mie­ją zna­cze­nie tego na­zwi­ska dla li­te­ra­tu­ry.

Bo na­zwi­sko Ja­kó­ba Fe­ni­mo­re Co­oper'a to świet­na gwiaz­da nie­tyl­ko na ho­ry­zon­cie po­wie­ści ame­ry­kań­skiej, ale peł­na zna­cze­nia tak­że i dla an­giel­skiej i stąd dla ogól­no­eu­ro­pej­skiej po­wie­ści.

Jest bo­wiem Co­oper nie­tyl­ko oj­cem po­wie­ści ame­ry­kań­skiej w do­słow­nem zna­cze­niu, jako pierw­szy ory­gi­nal­ny po­wie­ścio­pi­sarz Sta­nów Zjed­no­czo­nych Ame­ry­ki Pół­noc­nej, ale tak­że jest on prze­cież twór­cą ro­man­su eg­zo­tycz­ne­go, ro­man­su mor­skie­go, na któ­re­go ob­sza­rze ostat­nie­mi la­to­ro­śla­mi byli gen­jal­ny Kon­rad Ko­rze­niow­ski i – na­tu­ral­nie o całą prze­paść kul­tu­ry du­cho­wej niż­szy, ale przez; dzi­siej­szą modę upraw­nio­ny do wzmian­ki w tym za­kre­sie li­te­ra­tu­ry, Jack Lon­don. Nie moż­na bo­wiem "Ro­bin­so­na Cru­soe" De­foe'go, któ­ry w li­te­ra­tu­rze mło­do­cia­nej ry­wa­li­zu­je zwy­cię­sko z "Miesz­kań­cem pusz­czy", uwa­żać za pro­to­typ ro­man­su mor­skie­go, gdyż jest to par excel­len­ce utwór dy­dak­tycz­ny, i wa­lo­ry jego leżą ra­czej w tem, co w skró­tach dla mło­dzie­ży opusz­czo­no, w re­flek­sjach mo­ral­nych i kul­tu­ral­no-spo­łecz­nych. Na­wet "Roz­bój­nik mor­ski" (The Pi­ra­te) Wal­te­ra Scot­ta, po­prze­dza­ją­cy o kil­ka lat pierw­szą mor­ską po­wieść Co­oper'a, "The Pi­lot", wię­cej pod­kre­śla cha­rak­ter hi­sto­rycz­ny ro­man­su, niż kła­dzie na­cisk na śro­do­wi­sko "mo­rza", w któ­rem się treść ro­man­su ma od­gry­wać.

O ży­ciu Co­oper'a sto­sun­ko­wo nie­wie­le wie­my. – Prze­ciw­nie do zwy­cza­jo­we­go sta­no­wi­ska po­waż­nych au­to­rów an­glo­sa­skich, któ­rzy "au­to­ry­zu­ją" ja­kąś bio­gra­fję, pi­sa­ną przez dłu­go­let­nie­go przy­ja­cie­la-kry­ty­ka jesz­cze za ży­cia pi­sa­rza, aby unik­nąć pew­nych nie­do­kład­no­ści w bio­gra­fji, na co bar­dzo jest czu­łą czy­ta­ją­ca pu­blicz­ność an­giel­ska – otóż prze­ciw­nie do tego sta­no­wi­ska Co­oper nie chciał "au­to­ry­zo­wać" żad­nej ta­kiej bio­gra­fji, choć ży­cie jego dłu­gie (1789 – 1851) mo­gło do­star­czyć dużo cie­ka­we­go ma­ter­ja­łu, bo nie pły­nę­ło rów­no i spo­koj­nie, ale mia­ło wie­le za­krę­tów i nie­spo­dzie­wa­nych epi­zo­dów. Krok wiel­kie­go pi­sa­rza wy­pły­nął z jego sto­sun­ku do spo­łe­czeń­stwa, a ra­czej do pra­sy ame­ry­kań­skiej, z ostat­nich 20 lat ży­cia. Co­oper, któ­ry po kil­ko­let­nim po­by­cie w Eu­ro­pie po­wró­ciw­szy do Sta­nów Zjed­no­czo­nych spoj­rzał na układ spo­łecz­ny swej oj­czy­zny nie­co in­nem okiem, niż pa­trzył przed­tem, za­pra­gnął, w prze­sad­nem nie­co po­ję­ciu swo­jej wiel­ko­ści, jako pi­sa­rza na­ro­do­we­go, udzie­lić swym ro­da­kom na­po­mnień i wska­zó­wek i wy­ko­nał ten za­miar w sze­re­gu sa­tyr lub utwo­rów o za­cię­ciu sa­ty­rycz­nem, jak "List do ro­da­ków" ("A Let­ter to his co­un­try­men", 1834), "The Mo­ni­kins" (1835) i o wie­le wyż­szych ar­ty­stycz­nie: "Ho­me­ward Bo­und" (1838 "W dro­dze do domu") i dal­szym cią­gu tej na­pół praw­dzi­wej opo­wie­ści: "Home as Fo­und" ("Jak wy­glą­da oj­czy­zna po po­wro­cie") wy­da­nym w tym sa­mym roku. Ostra, nie­uspra­wie­dli­wio­na żad­ne­mi za­czep­ka­mi ze stro­ny spo­łe­czeń­stwa sa­ty­ra wy­wo­ła­ła też w krew­kiej od sa­mych po­cząt­ków ist­nie­nia pra­sie ame­ry­kań­skiej nie­chęt­ne pi­sa­rzo­wi od­po­wie­dzi – i jako na­stęp­stwo tego sze­reg pro­ce­sów wy­to­czo­nych przez Co­oper'a róż­nym cza­so­pi­smom o oszczer­stwo. Wza­jem­na nie­chęć po­głę­bia­ła się co­raz wię­cej, i wy­ni­kiem tego było wła­śnie owo lek­ce­wa­że­nie pu­blicz­no­ści przez ży­ją­ce­go w ostat­nich la­tach w zu­peł­nej sa­mot­no­ści, w osa­dzie za­ło­żo­nej przez jego ojca, w Co­oper­stown, pi­sa­rza.

Ta osa­da nad brze­giem je­zio­ra Otse­go, w sta­nie no­wo­jor­skim, ode­gra­ła de­cy­du­ją­cą rolę w twór­czo­ści Co­oper'a jako pi­sa­rza. Nie uro­dził się tam wpraw­dzie, ale jako rocz­ne­go chłop­ca za­brał go tam z sobą oj­ciec jego, sę­dzia Wil­liam Co­oper(1), kie­dy po­rzu­ciw­szy za­wód miej­ski, po­świę­cił się wy­łącz­nie pra­cy osad­ni­czej. Co­oper­stown było już kre­so­wą osa­dą – i w owych cza­sach (1790) sto­sun­ki ży­cio­we tam­tej­sze wy­glą­da­ły tak, jak opi­sy­wa­ne przez nie­go w "The Pio­ne­ers" ("Osad­ni­cy"). Je­że­li nie wi­dział ca­łe­go ży­cia wiel­kiej pusz­czy, na któ­rej skra­ju bu­do­wa­ła się co­raz ży­wiej osa­da, to wie­dzy o niem do­peł­nia­ły mu opo­wia­da­nia, któ­re utkwi­ły moc­no w głów­ce na­stro­jo­ne­go na ton ro­man­tycz­nej przy­go­dy chłop­ca. Co­dzien­ne ży­cie nie wy­star­cza­ło mu, wi­dać to z jego sto­sun­ku do szko­ły. Kil­ka lat w szko­le pa­ra­fjal­nej przy ko­ście­le św. Pio­tra w Al­ba­ny wy­ro­bi­ło w nim przedew­szyst­kiem nie­na­wiść do pu­ry­tań­skie­go wy­zna­nia i jego przed­sta­wi­cie­li, a po­byt w uni­wer­sy­te­cie Yale, naj­star­szym, bar­dzo sza­now­nym uni­wer­sy­te­cie Ame­ry­ki Pół­noc­nej, skoń­czył się po trzech la­tach przy­mu­so­wem usu­nię­ciem 17-let­nie­go chłop­ca z za­kła­du. W tym wie­ku trze­ba jed­nak było do­koń­czyć ja­koś edu­ka­cji, i dal­szy jej ciąg – (1) Część na­zwi­ska: Fe­ni­mo­re po­cho­dzi od na­zwi­ska mat­ki, Zu­zan­ny Fe­ni­mo­re; przy­brał ją sam pi­sarz, już po pierw­szych swo­ich dzie­łach, dla od­róż­nie­nia się w tłu­mie an­giel­skich Co­oper'ów.

zna­lazł Co­oper czy na swo­je ży­cze­nie, czy też wsku­tek prze­my­śla­ne­go sys­te­mu ze stro­ny ojca – w służ­bie na stat­ku. (Jak­że to wszyst­ko dziw­nie przy­po­mi­na kar­je­rę Jo­se­pha Con­ra­da, któ­ry mło­dość spę­dził też w eg­zo­tycz­nych stro­nach, na wy­gna­niu w Wo­łog­dzie i po­tem w tym sa­mym wie­ku po­pły­nął na mo­rze!) Przez pięć lat trwa­ła ta służ­ba mor­ska, naj­pierw na stat­ku ku­piec­kim, po­tem już na wo­jen­nych stat­kach ame­ry­kań­skich, w cią­gu któ­rej do­słu­żył się stop­nia ka­pi­ta­na, zwie­dził dwa razy An­gl­ję i dużą część wód Ame­ry­ki Pół­noc­nej. Ale dru­ga i ostat­nia woj­na Ame­ry­ki z An­gl­ją z r. 1812 – 4 nie za­sta­ła go już na po­kła­dzie wo­jen­ne­go stat­ku, któ­rym do­wo­dził jesz­cze w 1811, bo w tym roku oże­niw­szy się z miss De Lan­cey, wy­stą­pił ze służ­by we flo­cie, tak że do jego wspo­mnień mor­skich nie na­le­ża­ła re­gu­lar­na bi­twa z nie­przy­ja­cie­lem, lecz je­dy­nie wal­ki z kor­sa­rza­mi, któ­rych w tych cza­sach snu­ło się bez koń­ca po Atlan­ty­ku, i róż­ne przy­go­dy z okrę­ta­mi wo­ju­ją­cych państw, Fran­cji i An­gl­ji, szu­ka­ją­cych kon­tra­ban­dy na ku­piec­kich stat­kach.

Pra­wie dzie­sięć lat prze­szło póź­niej­sze­mu pi­sa­rzo­wi na spo­koj­nej i mało de­ner­wu­ją­cej wte­dy pra­cy oby­wa­te­la wiej­skie­go, prze­waż­nie w ma­jąt­ku żony, w oko­li­cy West-Che­ster, w sta­nie no­wo­jor­skim, któ­ra to oko­li­ca jest tłem "Szpie­ga". Aż zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­ny przy­pa­dek spro­wa­dził Co­oper'a na wła­ści­wą dro­gę jego istot­ne­go po­wo­ła­nia. Czy­tał swo­jej żo­nie ja­kąś po­wieść an­giel­ską i w kry­tycz­nej jej oce­nie wy­ra­ził się, że po­tra­fił­by na­pi­sać lep­szą. I żona, uchwy­ciw­szy go za sło­wo, za­czę­ła się do­ma­gać, aby wy­ko­nał swo­ją prze­chwał­kę. Tak po­wsta­ła pierw­sza po­wieść Co­oper'a: "Pre­cau­tion" ("Ostrze­że­nie", 1820), któ­ra na­tu­ral­nie nie mo­gła być ar­cy­dzie­łem, jako pierw­sza rzecz pi­sa­na przez czło­wie­ka, któ­ry nig­dy przed­tem nie prze­my­śli­wał nad po­dob­ną pra­cą, ale któ­ra otwo­rzy­ła Co­oper'owi oczy na wła­sny ta­lent. Lek­kie, jak wspo­mnia­łem, obo­wiąz­ki wła­ści­cie­la du­żej far­my nie prze­szka­dza­ły mu w od­da­niu się twór­czo­ści li­te­rac­kiej, w speł­nia­niu ma­rze­nia, któ­re po­sta­wi­ła so­bie od­ra­zu roz­bu­dzo­na am­bi­cja, – stwo­rze­nia ory­gi­nal­nej po­wie­ści ame­ry­kań­skiej.

Am­bi­cja była wiel­ka, ale mia­ła wszel­kie szan­sę urze­czy­wist­nie­nia wo­bec zu­peł­ne­go bra­ku do­brej li­te­ra­tu­ry po­wie­ścio­wej ro­dzi­mej. Osad­ni­cy ame­ry­kań­scy byli prze­cież w ogrom­nym pro­cen­cie wy­chodź­ca­mi z An­gl­ji dla po­bu­dek re­li­gij­nych. Byli to prze­waż­nie pu­ry­ta­nie, dla któ­rych nie­tyl­ko cięż­kie wa­run­ki ży­cia, ale przedew­szyst­kiem ich głę­bo­kie prze­ko­na­nie o nie­pra­wo­ści wszyst­kie­go, co mia­ło swe źró­dło w fan­ta­zji, nie w re­li­gij­no­ści, czy­ni­ło li­te­ra­tu­rę pięk­ną czemś wprost nie­do­stęp­nem. Kie­dy po woj­nie o nie­pod­le­głość sto­sun­ki do­bro­by­tu po­pra­wi­ły się, kie­dy za­czę­ła się wy­twa­rzać war­stwa in­te­li­gen­cji miej­skiej par excel­len­ce, po­wieść wkro­czy­ła i do Ame­ry­ki, ale na­wet wte­dy naj­pocz­ciw­szy, naj­mo­ral­niej­szy Ri­chard­son, dla któ­re­go nie było żad­nej wąt­pli­wo­ści co do usta­lo­nych za­sad etycz­nych, winy i kary, na­wet jego "Pa­me­la" i "Cla­ris­sa Har­lo­we", wy­wo­ła­ły zgor­sze­nie u pu­ry­tań­skich ka­zno­dzie­jów, że "po­ma­ga­ją do pro­wa­dze­nia roz­wią­złych i nie­przy­zwo­itych roz­mów". Za szer­szem czy­tel­nic­twem wkro­czy­ło i na­śla­dow­nic­two w two­rze­niu – prócz Ri­chard­so­na, któ­ry naj­wię­cej za­wa­żył na sza­li, tak­że wiel­cy jego ró­wie­śni­cy, Fiel­ding i Smol­let, byli wzo­ra­mi dla nie­zbyt licz­ne­go za­stę­pu pierw­szych po­wie­ścio­pi­sa­rzy, a wła­ści­wie po­wie­ścio­pi­sa­rek, któ­re prze­wa­ża­ły w tym cza­sie (po­dob­nie zresz­tą jak i w An­gl­ji) w za­kre­sie po­wie­ści "z ży­cia co­dzien­ne­go". Nie­co inne wzo­ry na­śla­do­wał naj­po­waż­niej­szy po­przed­nik Co­oper'a, Ka­rol Brock­den Brown. Na tym au­to­rze zro­bi­ła więk­sze wra­że­nie "po­wieść gro­zy" ("ro­man­ce of ter­ror") ro­dzaj po­wie­ści bar­dzo mod­ny z koń­cem XVIII wie­ku w An­gl­ji, re­pre­zen­to­wa­ny głów­nie przez Annę Radc­lif­fe, i bli­ska tej po­wie­ści twór­czość bo­jow­ni­ka praw skraj­nie de­mo­kra­tycz­nych, Wil­lia­ma Go­dwi­na, któ­ry w za­gma­twa­nych, za­trą­ca­ją­cych o na­sze po­ję­cie "kry­mi­nal­nych ro­man­sów" po­wie­ściach pro­pa­go­wał tak­że swo­je idee. Ale wzór je­den i dru­gi były same przez się bez wiel­kiej li­te­rac­kiej war­to­ści, i mimo nie­za­prze­czo­ne­go ta­len­tu Brock­den Brown wy­pi­sał się szyb­ko (1797 – 1801), oparł­szy się o ta­kie wzo­ry, i prze­szedł bez wiel­kie­go wra­że­nia, sta­no­wiąc może tyl­ko przed­sio­nek do póź­niej­szej o jed­no po­ko­le­nie twór­czo­ści Ed­ga­ra Al­lan Poe.

Nie zna­czy to, aby twór­czość Fe­ni­mo­re Co­oper'a była zu­peł­nie ory­gi­nal­na i nie wpa­try­wa­ła się w ża­den wzór. Szczę­śli­wym jed­nak zbie­giem oko­licz­no­ści dla nie­go było, że od­po­wied­ni dla jego ta­len­tu wzór uka­zał się na kil­ka lat, za­nim za­brał się wo­gó­le do twór­czo­ści li­te­rac­kiej, w po­sta­ci po­wie­ści hi­sto­rycz­nej Wal­te­ra Scot­ta. Scott za­czął już od­daw­na swo­ją dzia­łal­ność na polu li­te­ra­tu­ry, ale pierw­szych kil­ka­na­ście lat od 1800 r. po­cząw­szy, od wy­da­nia "Pie­śni kre­so­wych" ("The Bor­der Min­strel­sy") po­świę­cał po­ezji, stwo­rzyw­szy w no­wym zu­peł­nie ro­dza­ju li­te­rac­kim, po­wie­ści po­etyc­kiej, kil­ka bar­dzo do­brych no­we­lek hi­sto­rycz­nych wier­szem. Współ­za­wod­nic­two By­ro­na w "Po­wie­ściach wschod­nich" z okre­su 1812 – 1814 ka­za­ło Scot­to­wi zro­zu­mieć, że nie osią­gnie już swe­go daw­niej­sze­go roz­gło­su po utwo­rach swe­go wiel­kie­go współ­za­wod­ni­ka i przy­ja­cie­la za­ra­zem, i daw­szy za wy­gra­ną na polu po­wie­ści po­etyc­kiej, za­brał się do ro­man­su hi­sto­rycz­ne­go, któ­re­go jest bez­względ­nie pierw­szym twór­cą. W r. 1814 w je­sie­ni uka­zał się "Wa­ver­ley czy­li 60 lat temu", pierw­szy bez­i­mien­nie wy­da­ny ro­mans, i od tej chwi­li przez 17 lat do śmier­ci Scot­ta wy­cho­dzi­ły co­rocz­nie jed­na lub dwie po­wie­ści hi­sto­rycz­ne jego pió­ra, roz­chwy­ty­wa­ne przez pu­blicz­ność an­giel­ską, kon­ty­nen­tu eu­ro­pej­skie­go i ame­ry­kań­ską, stwa­rza­jąc całe za­stę­py mniej lub wię­cej zdol­nych na­śla­dow­ców. Miał przy­tem stwo­rzo­ny przez Scot­ta ro­dzaj li­te­ra­tu­ry tę wła­ści­wość, że w na­śla­dow­nic­twie po­zwa­lał na za­cho­wa­nie ory­gi­nal­no­ści pi­sa­rza w wiel­kiej bar­dzo mie­rze. Wzór jego bo­wiem po­le­gał przedew­szyst­kiem na me­to­dzie pra­cy, nie na do­star­cza­niu mo­ty­wów, sy­tu­acyj, cha­rak­te­rów. Ma­ter­jał bo­wiem, któ­ry bra­li na­śla­dow­cy Scot­ta do swo­ich po­wie­ści, czer­pa­li oni z zu­peł­nie in­ne­go źró­dła niż Scott, bo z hi­stor­ji wła­sne­go kra­ju, któ­ra ma za­wsze swo­ją od­ręb­ną in­dy­wi­du­al­ność – to, co się na­zy­wa ory­gi­nal­no­ścią. Po za­tem ten ma­ter­jał, któ­ry wska­zał Scott na­śla­dow­com, był nie­prze­bra­nem bo­gac­twem, gdzie róż­no­rod­ność szcze­gó­łów sy­tu­acyj­nych, od­mian cha­rak­te­rów i mo­ty­wów or­na­men­ta­cyj­nych była o wie­le więk­sza niż w za­kre­sie po­wie­ści oby­cza­jo­wej współ­cze­snej, i au­to­rom o mniej­szych na­wet ta­len­tach da­wał moż­ność wy­bo­ru kon­gen­jal­ne­go so­bie te­ma­tu. Zo­sta­ło tyl­ko na­śla­dow­com Scot­ta za­sto­so­wać jego spo­so­by za­in­te­re­so­wa­nia czy­tel­ni­ka, utrzy­my­wać rów­no­wa­gę mię­dzy tłem, a samą ak­cją, umie­jęt­nie wpro­wa­dzać epi­zo­dycz­ne fi­gu­ry w cią­gu po­wie­ści, a przedew­szyst­kiem umieć ma­lo­wać praw­dzi­we tło hi­sto­rycz­ne, t… j… o tyle praw­dzi­we, o ile ów­cze­sny stan wie­dzy hi­sto­rycz­nej o kul­tu­rze i oby­cza­jach daw­nych wie­ków po­zwa­lał. Ten ostat­ni szcze­gół tech­ni­ki Scot­ta był do na­śla­do­wa­nia naj­trud­niej­szy, i tyl­ko ci, któ­rzy go po­ko­na­li szczę­śli­wie, za­słu­ży­li so­bie na imię wiel­kich pi­sa­rzy. Do nich na­le­żał tak­że i Co­oper.

Pierw­sza po­wieść W. Scot­ta no­si­ła pod­ty­tuł "70 lat temu", mia­ła bo­wiem za te­mat ostat­nie po­wsta­nie Szko­tów prze­ciw an­giel­skie­mu rzą­do­wi z r. 1745, kie­dy to w obro­nie praw do tro­nu ostat­nie­go Stu­ar­ta, wnu­ka wy­gna­ne­go Ja­kó­ba II (r.

1688) a za­ra­zem pra­wnu­ka na­sze­go kró­la Jana III przez mat­kę swo­ją, ks. Ka­ro­la Edwar­da, sta­nę­ła po­waż­na część kla­nów prze­ciw nie­chęt­nie na­wet w An­gl­ji wi­dzia­ne­mu Je­rze­mu II, z lin­ji ha­no­wer­skiej, Scott był lo­jal­nym zwo­len­ni­kiem lin­ji ha­no­wer­skiej, – nie­mniej jed­nak "ro­man­tycz­ność" po­wsta­nia ostat­nie­go "błęd­ne­go księ­cia" prze­mó­wi­ła do jego fan­ta­zji, i sta­ra Szko­cja w "Wa­ver­ley'u mie­ni się wszyst­kie­mi bar­wa­mi tę­czy uro­ku po­etycz­ne­go, tę­czy opar­tej o ka­mien­ne fun­da­men­ty sym­pa­tji dla po­wstań­ców, łą­czą­cej się jed­nak ze zro­zu­mie­niem i prze­ciw­nej stro­ny. Dla ame­ry­kań­skie­go na­śla­dow­cy cóż było bliż­sze­go od te­ma­tu po­wsta­nia ame­ry­kań­skich ko­lo­nij, tem świet­niej­sze­go, że uwień­czo­ne­go wspa­nia­łem zwy­cię­stwem uzy­ska­nia nie­pod­le­gło­ści przez ko­lon­je, co było pierw­szym nie­zna­nym przed­tem wy­pad­kiem hi­sto­rycz­nym. Wziął za­tem z nie­go Fe­ni­mo­re Co­oper je­den epi­zod "ro­man­tycz­ny", hi­stor­ję ta­jem­ne­go szpie­ga Wa­shing­to­na, Ha­rveya Birch'a i do­ro­biw­szy do niej ak­cję taką, aby dzia­łal­ność "szpie­ga" mia­ła spo­sob­ność się roz­wi­nąć, stwo­rzył swo­ją pierw­szą po­wieść hi­sto­rycz­ną: "The Spy" w 1821 r. i tem dzie­łem i tą datą roz­po­czął epo­kę ory­gi­nal­nej po­wie­ści ame­ry­kań­skiej w wiel­kim sty­lu.

Po­wo­dze­nie bez­i­mien­nie wy­da­nej po­wie­ści było ogrom­ne, zresz­tą zu­peł­nie słusz­nie – i za­chę­co­ny niem Co­oper nie wy­pusz­czał od­tąd, na wzór swe­go szkoc­kie­go mi­strza, pió­ra z ręki aż do sa­mej śmier­ci, twór­czość na polu czy­ste­go ro­man­su prze­gra­dza­jąc od cza­su do cza­su wspo­mnia­ne­mi wy­żej sa­ty­rycz­ne­mi dzie­ła­mi i zu­peł­nie już po­zba­wio­ną ele­men­tu po­wie­ścio­we­go po­le­mi­ką. Ale róż­ni­ce war­to­ści po­mię­dzy temi prze­szło 30-ma ro­man­sa­mi są więk­sze niż u Scot­ta. Sła­be są zu­peł­nie po­wie­ści oby­cza­jo­we, któ­re się jesz­cze mimo nie­zbyt uda­łej pró­by z pierw­szą "The Pre­cau­tion" cza­sem, choć rzad­ko, tra­fia­ją; zu­peł­nie prze­cięt­ne są trzy po­wie­ści za­czerp­nię­te z te­ma­tów "eu­ro­pej­skich" ("The Bra­vo" 1831, "The He­iden­mau­er" 1832, i "The He­ad­sman" 1833), bę­dą­ce owo­cem 7-let­nie­go po­by­tu Co­oper'a we Fran­cji, gdzie w la­tach 1826 – 1833 zaj­mo­wał sta­no­wi­sko kon­su­la w Lyonie, co było tyl­ko no­mi­nal­ną funk­cją urzę­do­wą i po­zwa­la­ło pi­sa­rzo­wi na zu­peł­nie swo­bod­ne po­dró­żo­wa­nie i zaj­mo­wa­nie się li­te­ra­tu­rą.

Twór­czość opar­ta o mo­ty­wy ame­ry­kań­skie dzie­li się we­dług swo­ich te­ma­tów na trzy od­ręb­ne gru­py. Jed­na z nich, sto­sun­ko­wo naj­słab­sza, to pró­by, w sty­lu kre­so­wej szkoc­ko-an­giel­skiej le­gen­dy Scot­ta, stwo­rze­nia le­gen­dy trzy­na­stu pierw­szych sta­nów, za­ło­ży­cie­li póź­niej­szych wiel­kich Sta­nów. Za­czął ten sze­reg, opar­ty o grun­tow­ne stu­dja "Puł­kow­nik Lin­coln" (1825), ale nie­zbyt go­rą­ce przy­ję­cie spra­wi­ło, że plan ten wy­ko­nał tyl­ko czę­ścio­wo po kil­ku la­tach prze­rwy. Po­szcze­gól­ne­mi ogni­wa­mi tej ser­ji są tyl­ko: "The Wept of Wish-to-Wish" (1829), "The Wa­ter Witch" (1830). Dru­gą gru­pę sta­no­wią po­wie­ści mor­skie; za­czy­na­ją się wspo­mnia­nym "Pi­lo­tem"

(1824), z by­ro­nicz­ną po­sta­cią bo­ha­te­ra (wpływ By­ro­na był w Ame­ry­ce wte­dy tak samo sil­ny jak na kon­ty­nen­cie eu­ro­pej­skim), wkrót­ce po­tem osię­gnął szczyt po­wo­dze­nia w "Czer­wo­nym Kor­sa­rzu" (1828), nie­za­po­mnia­nym dla ni­ko­go, kto go czy­tał w dzie­cin­nych la­tach przez rys "gen­tle­mań­stwa" w wy­ko­ny­wa­niu za­wo­du i swo­je za­mi­ło­wa­nie do mu­zy­ki ope­ro­wej, – i po dłuż­szej prze­rwie wy­peł­nia­ją ra­zem z dzie­ła­mi trze­ciej gru­py dru­gi okres wzmo­żo­nej dzia­łal­no­ści li­te­rac­kiej ostat­nich dzie­się­ciu lat przed śmier­cią; "Dwaj Ad­mi­ra­ło­wie" (1842) "Wing-and-Wing" (1842), a przedew­szyst­kiem pi­sa­ny w for­mie au­to­bio­gra­fji Mi­le­sa Wal­ling­for­da "Aflo­at and Asho­re" (1844) od­zna­cza­ją się prze­pysz­ne­mi sce­na­mi z ży­cia mor­skie­go, zna­ko­mi­te­mi opi­sa­mi bi­tew mor­skich. Ta ostat­nia po­wieść po­ru­sza tak­że bo­le­sny dla kul­tu­ry an­glo­sa­skiej te­mat t… zw. "im­pres­sment", po­ry­wa­nia lu­dzi z nad­brzeż­nych osad prze­mo­cą do służ­by we flo­cie wo­jen­nej. I tu jest kil­ka sła­bych po­wie­ści, jak: "Mer­ce­des of Ca­sti­le" (1848) z hi­stor­ji wy­pra­wy Ko­lum­ba lub "The Cra­ter" (1847), na­śla­dow­nic­two Ro­bin­so­na.

Naj­więk­szą chwa­łę Co­oper'a jed­nak sta­no­wi trze­cia gru­pa – utwo­ry opar­te o te­mat wal­ki osad­ni­ków ame­ry­kań­skich z no­we­mi, nie­zna­ne­mi im wa­run­ka­mi ży­cia, wal­ki z bo­rem, z po­tęż­ną, zu­peł­nie nie­okieł­zna­ną przy­ro­dą, wal­ki z miesz­kań­ca­mi ko­lo­ni­zo­wa­nej zie­mi. Je­śli szczę­śli­wym był chwyt Co­oper'a za te­ma­ty mor­skie, w któ­rych opra­co­wa­niu po­ma­ga­ło mu wła­sne do­świad­cze­nie, to jest, je­że­li szczę­śli­wem było opar­cie się o au­to­bio­gra­ficz­ne prze­ży­cia, to jesz­cze szczę­śliw­szym było kro­kiem zwró­ce­nie się po te­ma­ty z hi­stor­ji osad­nic­twa, któ­rą znał tak do­brze z le­gen­dar­nej stro­ny i na któ­rą pa­trzał po­przez ro­man­tycz­ną mgłę wspo­mnień dzie­cię­cych. Moż­na nie­mal po­wie­dzieć, że za­ję­cie się Co­oper'a tym te­ma­tem było nie­unik­nio­ną kon­se­kwen­cją, z chwi­lą gdy za swój wzór ob­rał Scot­ta. Jak Scott po "Wa­ver­ley'u" cof­nął się śmia­ło w cza­sy wcze­śniej­szej hi­stor­ji Szko­cji i An­gl­ji, tak i Co­oper za­pra­gnął po "Szpie­gu" uczy­nić to samo. Do­daj­my przy­tem, że zwy­cię­ska ame­ry­kań­ska woj­na, jak każ­da zwy­cię­ska woj­na, nie stwa­rza wiel­kiej po­wie­ści hi­sto­rycz­nej o so­bie w krót­kim od­stę­pie cza­su. Jest coś jakg­dy­by wsty­dli­we­go w zwy­cię­stwie z po­wo­du prze­la­nej krwi, choć­by w naj­szla­chet­niej­szym celu, jest jakg­dy­by za mało ele­men­tu sym­pa­tji, mo­gą­cej po­wstać w du­szy czy­tel­ni­ków dla bo­ha­te­rów zwy­cię­skich, aby móc zu­peł­nie stłu­mić bu­dzą­ce się uczu­cie sym­pa­tji dla po­ko­na­nych. W "Szpie­gu" wi­dać do­brze wal­kę tych dwu ele­men­tów uczu­cia, jed­no­rod­nych a prze­cież od­mien­nych, co i sam Co­oper mu­siał od­czu­wać. Wszyst­ko to zło­ży­ło się na to, że do na­stęp­nej swej po "Szpie­gu" po­wie­ści (po­mi­jam "Ima­gi­na­tion and He­art" z r. 1822} cof­nął się po te­mat do prze­szło­ści osad­ni­ków ame­ry­kań­skich. Praw­da, że ak­cja "Osad­ni­ków" (1823) ("The Pio­ne­ers", co ma zu­peł­nie spe­cjal­ne zna­cze­nie w ame­ry­kań­skiem spo­łe­czeń­stwie i po­cho­dze­nie z ro­dzin "pio­nie­rów"

sta­no­wi pe­wien ty­tuł do sui ge­ne­ris ary­sto­kra­cji w tem de­mo­kra­tycz­nem spo­łe­czeń­stwie) – otóż praw­da, że ak­cja tej po­wie­ści roz­gry­wa się w 1793 roku, za­tem po wy­pad­kach opi­sa­nych w "Szpie­gu", ale isto­tą jej jest spo­sób ży­cia "kre­sow­ców", któ­ry oni wie­dli od ca­łych po­ko­leń, tych "kre­sow­ców", któ­rzy na­wet w woj­nie o nie­pod­le­głość nie bra­li udzia­łu, nie mo­gąc so­bie w wal­kach co­dzien­ne­go ży­cia na ten po­li­tycz­ny "zby­tek" po­zwo­lić. Jak da­le­ce to ży­cie było od­mien­ne od ży­cia współ­cze­sne­go za­chod­nich sta­nów, któ­re wy­wal­czy­ły nie­pod­le­głość, świad­czy fakt, że Co­oper, kie­dy w sze­re­gu dal­szych cią­gów i uzu­peł­nień swo­jej pierw­szej po­wie­ści "kre­so­wej" pla­no­wał pier­wot­nie udział jej bo­ha­te­ra w woj­nie o nie­pod­le­głość, prze­cież nie umiał nie­ist­nie­ją­ce­go hi­sto­rycz­nie fak­tu ubrać w for­mę po­wie­ścio­wą – i za­miar po­zo­stał nie­wy­ko­na­ny. W chwi­li gdy pi­sał "Pio­nie­rów", nie my­ślał Co­oper jesz­cze o niej jako jed­nej tyl­ko czę­ści pen­ta­lo­gji, ale po­stać Nat­ty Bum­po, skom­bi­no­wa­na z ca­łe­go sze­re­gu opo­wia­dań i zna­jo­mo­ści Co­oper'a z Co­oper­stown, za­wie­ra­ła w so­bie, jako typ, tyle moż­li­wo­ści, że wy­star­czy­ło ich póź­niej na dal­sze czte­ry po­wie­ści. Uję­cie te­ma­tu w "Osad­ni­kach" świad­czy o ten­den­cji kry­tycz­nej umy­słu po­wie­ścio­pi­sa­rza, któ­ra, jak wspo­mnia­łem, roz­wi­nę­ła się póź­niej w sil­ną sa­ty­rę no­we­go spo­łe­czeń­stwa. Nat­ty Bum­po, przed­sta­wi­ciel war­stwy, ży­ją­cej we­dług praw­dzi­wych za­sad chrze­ści­jań­skich, na­tu­ral­nych – moż­na­by na­zwać, bo przez współ­ży­cie z na­tu­rą wzmoc­nio­nych i utwier­dzo­nych sil­nie w du­szy – ży­ją­cej we­dług praw na­tu­ry su­ro­wych, ale do­bro­czyn­nych za­ra­zem, musi ustą­pić w wal­ce z ze­psu­tą "nową" cy­wi­li­za­cją, wpie­ra­ją­cą się w osie­dla kre­so­we wślad za twar­dą pio­nier­ską pra­cą w po­sta­ci lu­dzi, chcą­cych ko­rzy­stać ze zno­ju po­przed­ni­ków, i uda­je się w ste­py, opusz­cza­jąc uko­cha­ny bór, któ­re­go wszyst­kie po­siadł ta­jem­ni­ce. Te dwa ele­men­ty spo­łe­czeń­stwa ame­ry­kań­skie­go: ide­ali­stycz­ny, bli­żej zwią­za­ny z prze­bo­ga­tą na­tu­rą Ame­ry­ki i pra­cę ce­nią­cy jako świę­tość, i ten dru­gi, nie w pra­cy, ale w pie­nią­dzu wi­dzą­cy swój cel, ma­ter­ja­li­stycz­ny ele­ment "bu­si­ness'u", któ­rych mie­sza­ni­na, za­war­ta już w an­glo­sa­skiem ma­cie­rzy­stem po­ko­le­niu, na­bra­ła jesz­cze dziw­niej­szych od­cie­ni w eg­zo­tycz­nem ży­ciu ko­lo­nij, a któ­ra tak prze­ra­ża swo­ją nie­zro­zu­mia­ło­ścią ob­ser­wa­to­ra z kon­ty­nen­tu eu­ro­pej­skie­go, za­war­ta jest już w śmia­łej syn­te­zie w "Osad­ni­kach". Stąd ta czwar­ta po­wieść z cy­klu ma naj­więk­sze zna­cze­nie, ale do­daj­my za­raz, że wła­śnie z po­wo­du tej swo­jej ide­owo­ści naj­mniej jest przez mło­dzież lu­bia­na. Za­chę­co­ny proś­ba­mi przy­ja­ciół, Co­oper za­czął roz­snu­wać hi­stor­ję ży­cia Nat­ty Bum­po, owej "Dłu­giej Rusz­ni­cy", "So­ko­le­go Oka", "Skó­rza­nej Poń­czo­chy", czy jak się on we wszyst­kich czę­ściach tej po­wie­ści na­zy­wa. Jako suk­ces po­wie­ścio­wy prze­wyż­szy­ła pierw­szą po­wieść dru­ga z rzę­du: "Ostat­ni z Mo­hi­ka­nów" (1826), któ­ra przed­sta­wia nam Na­tan­je­la w kwie­cie wie­ku jako trzy­dzie­sto­let­nie­go męż­czy­znę i na tle bar­dzo zaj­mu­ją­cem bo woj­ny fran­cu­sko-an­giel­skiej o Ka­na­dę z 1757 r., sta­no­wią­cej epi­zod woj­ny 7-let­niej, a za­koń­czo­nej zdo­by­ciem Ka­na­dy przez An­gl­ję. Pro­blem szla­chet­ne­go dzi­kie­go, w sty­lu Ro­us­se­au'a w po­sta­ci mło­de­go Unka­sa miał sta­no­wić myśl prze­wod­nią po­wie­ści, ale na szczę­ście ustą­pił miej­sca świet­ne­mu dra­ma­tycz­ne­mu opo­wia­da­niu, któ­re sta­no­wi­ło jed­ną z naj­ulu­bień­szych ksią­żek przez całe po­ko­le­nie od 1826 r. do po­ło­wy XIX wie­ku. Na­stęp­ny rok (1827) uj­rzał ostat­nią część pen­ta­lo­gji: "Ste­py". Ste­pów Co­oper jesz­cze nie znał wte­dy, gdyż zwie­dzał je do­pie­ro póź­niej, ale sły­sza­ło nich wie­le, o tych roz­cią­ga­ją­cych się po za bo­rem prer­jach, ży­ją­cych swo­istem ży­ciem. Tam na ste­pach na po­cząt­ku XIX wie­ku (bo ak­cja od­by­wa się w 1803) umie­ścił też Co­oper ro­dzi­nę ame­ry­kań­skich osad­ni­ków, ale nie ta­kich, któ­rzy się "nie nada­wa­li do no­wej cy­wi­li­za­cji z po­wo­du swo­ich cnót, jak Nat­ty Bum­po, ale z po­wo­du swo­ich wy­stęp­ków". Dla nie­go, któ­ry ro­zu­miał bór i cięż­ką z nim wal­kę, bę­dą­cą za­ra­zem prze­cież wy­ra­zem wiel­kiej ku nie­mu mi­ło­ści, były ste­py ra­czej miej­scem wy­gna­nia, ja­kimś ele­men­tem nie­spo­koj­nym, nie­usta­lo­nym, cha­osem, kry­ją­cym w so­bie przy­szłość, ale na­ra­zie ciem­nym, nie­pew­nym. "Ste­py" są ra­czej zno­wu jed­ną z pie­śni epo­pei o osad­nic­twie, wię­cej zbli­żo­ną do "Pio­nie­rów" i cen­niej­szą pod tym wzglę­dem od " Ostat­nie­go z Mo­hi­ka­nów", choć ar­ty­stycz­nie mają mniej pięk­nych ustę­pów; do­dać jed­nak trze­ba, że do naj­lep­szych kart w ca­łym cy­klu na­le­ży śmierć Na – tan­je­la w tej po­wie­ści. – Po dłu­giej prze­rwie trzy­na­stu lat po­wró­cił Co­oper jesz­cze raz do swo­jej ulu­bio­nej po­sta­ci i z ży­cia jej wy­brał naj­wcze­śniej­szą mło­dość. W 1840 po­wstał "The Pa­th­fin­der" ("Do­strze­gacz" – "Je­zio­ro On­ta­rio"), w rok po­tem ostat­nia już po­wieść, dzi­siaj sta­no­wią­ca pierw­szą część cy­klu: "The De­er­slay­er" ("Po­grom­ca Zwie­rza"). W obu tych po­wie­ściach ele­ment "pro­ble­ma­tów" znikł zu­peł­nie – Nat­ty Bum­po jest w peł­nej mło­do­ści, to też po­wie­ści wy­peł­nia czy­sta "przy­go­da", mi­łość i woj­na, ale mi­łość z "Je­zio­ra On­ta­rio" daje Na­tan­je­lo­wi tyl­ko spo­sob­ność do czy­nu po­świę­ce­nia, a mi­łość w "Po­grom­cy Zwie­rza" jest tyl­ko lek­ko na­szki­co­wa­na. W tej ostat­niej po­wie­ści jed­nym z naj­waż­niej­szych mo­men­tów jest za­bi­cie po raz pierw­szy czło­wie­ka przez Na­tan­je­la, wy­cho­wa­ne­go wśród szla­chet­ne­go ple­mie­nia De­la­wa­rów. Od­tąd za­cznie się kar­je­ra, peł­na po­świę­ce­nia dla dru­gich, któ­ra z Na­tan­je­la zro­bi­ła coś na­kształt błęd­ne­go ry­ce­rza. I choć ostat­nie czę­ści cy­klu dają inny nie­co ry­su­nek du­cho­wy "Po­grom­cy Zwie­rza", prze­cież przy ko­lej­nem czy­ta­niu nie do­strze­ga się tej róż­ni­cy wo­bec en­tu­zja­zmu, jaki wy­wo­łu­je w nas ry­cer­skość Na­tan­je­la z wcze­snych lat. Dla nas zwłasz­cza, któ­rzy kre­so­wość ro­zu­mie­my le­piej niż inne na­ro­dy, i kre­so­wość nie­odmien­nie łą­czy­my z po­ję­ciem ry­cer­stwa, po­stać Na­tan­je­la jest czemś bar­dzo na­tu­ral­nem i bar­dzo bli­skiem. Za­po­mi­na­my o tem, że sta­no­wi­sko au­to­ra wzglę­dem In­djan nie jest zu­peł­nie spra­wie­dli­we, że świa­tło i cień roz­dzie­lo­ne są za ostro, że za dużo jest In­djan okrut­ni­ków i zbrod­nia­rzy, za mało "szla­chet­nych dzi­kich", – za­po­mi­na­my o tem w po­wie­wie owej "ry­cer­sko­ści kre­so­wej", w któ­rej ro­man­tycz­nym bla­sku ża­den wróg nie jest za­nad­to nędz­ny, ża­den prze­ciw­nik za­nad­to god­ny po­gar­dy.

Z in­nych "kre­so­wych" po­wie­ści żad­na nie do­ra­sta już po­zio­mu owe­go cy­klu, któ­ry w prze­rób­ce kon­ty­nen­tal­nej eu­ro­pej­skiej uzy­skał na­zwę "Miesz­kań­ca pusz­czy"; nie do­ra­sta ani "Wy­an­dotts" (1843), zbli­żo­na te­ma­tem do "Pio­nie­rów", ani "The Oak-Ope­nings" (1848), ostat­nia po­sia­da­ją­ca więk­szą war­tość po­wieść, ma­ją­ca za te­mat cie­ka­we ży­cie naj­now­szej wte­dy war­stwy osad­ni­czej nad je­zio­rem Mi­chi­gan, któ­re po­przed­nie­go roku Co­oper zwie­dzał. Je­dy­nie tyl­ko pierw­sza część try­lo­gji no­szą­cej ty­tuł zbio­ro­wy: "The Lit­tle­pa­ge Ma­nu­scripts", skła­da­ją­cej się z "Sa­tan­stoe" (1824), "The Cha­in­be­arer" (1846) i "The Red­skins" (1846), zbli­ża się do wiel­kie­go dzie­ła Co­oper'a, sto­jąc może nie­co wy­żej pod wzglę­dem ar­ty­stycz­nej for­my przez bar­dzo szczę­śli­wy po­mysł spe­cjal­ne­go sty­lu pa­mięt­ni­kar­skie­go, cha­rak­te­ry­zu­ją­ce­go wprost sa­me­go bo­ha­te­ra po­wie­ści. "The Lit­tle­pa­ge Ma­nu­scripts" to hi­stor­ja trzech po­ko­leń w sta­nie no­wo­jor­skim, spi­sa­na przez nich sa­mych pa­mięt­ni­ko­wo – to pró­ba wca­le uda­ła epo­pei ko­lon­ji ame­ry­kań­skiej jako zbio­ro­wi­ska w dru­giej po­ło­wie XVIII i pierw­szej XIX wie­ku.

Kil­ka słów ob­ja­śnie­nia na­le­ży się jesz­cze po­wie­ści, któ­rą ten wstęp po­prze­dza. Po­nie­waż cały jej in­te­res po­le­ga na za­wi­kła­niu in­try­gi, nie mogę go tu roz­bi­jać przez za­zna­cze­nie pew­nych błę­dów fa­bu­ły i wa­dli­wej cha­rak­te­ry­sty­ki głów­nych osób, co wy­ma­ga­ło­by zdra­dze­nia wią­zań po­wie­ści przed cza­sem. Po­zo­sta­wia­jąc za­tem tę kwe­stję na boku, chciał­bym tyl­ko przy­po­mnieć czy­tel­ni­ko­wi, że po­wieść ta uka­za­ła się przed stu laty, że za­tem nie może być po­czy­ty­wa­ny za błąd ude­rza­ją­cy brak psy­cho­lo­gicz­ne­go ry­sun­ku; że wszyst­kie pro­ce­sy du­cho­we od­by­wa­ją się nie­ja­ko na "po­wierzch­ni", że mamy do czy­nie­nia je­dy­nie z "mar­ko­wa­niem" za­po­mo­cą słów i ge­stów ze­wnętrz­nych – prze­żyć psy­chicz­nych, to nie wina au­to­ra, ale owej epo­ki, błąd to zresz­tą wszyst­kich póź­niej­szych pi­sa­rzy an­giel­skich, któ­ry póź­no, bo do­pie­ro pod ko­niec XIX wie­ku wy­ple­nił w li­te­ra­tu­rze an­glo­sa­skiej Ame­ry­ka­nin, ży­ją­cy jed­nak sta­le w Lon­dy­nie, Hen­ry Ja­mes, twór­ca po­wie­ści psy­cho­lo­gicz­nej an­giel­skiej. Chciał­bym też uprze­dzić czy­tel­ni­ka, że to, co się może wy­da­wać nie­praw­dzi­we­mi szcze­gó­ła­mi w przed­sta­wie­niu wo­jen­ne­go tła, jest jed­nak bar­dzo ma­łem od­chy­le­niem od rze­czy­wi­sto­ści. Pew­ne­go ro­dza­ju brak gro­zy w przed­sta­wie­niu wal­ki o nie­pod­le­głość od­po­wia­da rze­czy­wi­ste­mu cha­rak­te­ro­wi wal­ki, któ­ra to­czy­ła się prze­cież mię­dzy ro­da­mi. "In­sur­gen­ci" byli sto­sun­ko­wo nie­wiel­ką z po­cząt­ku gru­pą; po­waż­ną więk­szość sta­no­wi­li lo­jal­ni zwo­len­ni­cy rzą­dów an­giel­skich, któ­rzy mię­dzy sobą róż­ni­li się wpraw­dzie od­cie­nia­mi lo­jal­no­ści, ale wo­gó­le byli prze­ciw­ni ode­rwa­niu się od ma­cie­rzy. Oko­li­ca West Che­ster, w któ­rej się ak­cja od­gry­wa była jed­ną z naj­więk­szych ostoi zwo­len­ni­ków an­cien régi­me'u, z niej po­cho­dził je­den z naj­wy­bit­niej­szych pi­sa­rzy po stro­nie ro­ja­li­stów, pa­stor Se­abu­ry, pod­pi­su­ją­cy się na swo­ich gwał­tow­nie zwal­cza­ją­cych Kon­gres pi­smach jako "Wes­t­che­ster Far­mer". Sam prze­bieg dzia­łań wo­jen­nych przy nie­da­le­ko­no­śnej bro­ni pal­nej, ręcz­nej i ar­mat­niej, przy ma­łych ilo­ściach żoł­nie­rzy, miał też zu­peł­nie od­mien­ny cha­rak­ter od wo­jen dru­giej po­ło­wy XIX wie­ku i na­szej "wiel­kiej woj­ny". Mała ska­la bi­tew, wła­ści­wie utar­czek, po­zwa­la­ła na stwa­rza­nie z nich jakg­dy­by wi­do­wi­ska, na któ­re przy­jeż­dża­no się przy­glą­dać, jak świad­czą współ­cze­sne pa­mięt­ni­ki, np. pa­mięt­ni­ki ro­dzi­ny Ed­ge­wor­the'ów o po­wsta­niu ir­landz­kiem w 1798 r. To też całe za­cho­wa­nie się ro­dzi­ny Whar­ton'ów wo­bec dzia­łań wo­jen­nych nie ma w so­bie nic nie­na­tu­ral­ne­go, taki np. obiad, w któ­rym bio­rą udział woj­sko­wi an­giel­scy jako więź­nio­wie i ofi­ce­ro­wie ame­ry­kań­scy, z pew­no­ścią był au­ten­tycz­nym szcze­gó­łem. Na­wet nie­ja­sność, z jaką są rzu­ca­ne pew­ne szcze­gó­ły tej woj­ny, świad­czy, że Co­oper daje wier­ny jej ob­raz; wi­dać, że nie ukła­dał tych szcze­gó­łów do­kład­nie w wy­obraź­ni, lecz za­zna­czał je tyl­ko, jako rze­czy do­brze zna­ne swo­je­mu po­ko­le­niu. I dla­te­go " Szpieg" Co­oper'a, po­mi­nąw­szy już jego war­tość jako do­brze zbu­do­wa­nej po­wie­ści, ma jesz­cze war­tość do­ku­men­tu hi­sto­rycz­ne­go; mi­mo­cho­dem, wbrew za­mia­rom au­to­ra, któ­re­mu cho­dzi­ło przedew­szyst­kiem i je­dy­nie o fa­bu­łę, za­ry­so­wu­je się przed nami ob­raz po­wsta­nia z bro­nią w ręku, z jego ja­sne­mi i ciem­ne­mi stro­na­mi. Tych ciem­nych stron jest może na­wet wię­cej niż ja­snych. I z ta­kie­go przed­sta­wie­nia rze­czy bije świe­że źró­dło zdro­we­go opty­mi­zmu. Wi­dząc, jak pięk­nie i wspa­nia­le roz­ro­sły się wol­ne, de­mo­kra­tycz­ne Sta­ny Zjed­no­czo­ne Ame­ry­ki Pół­noc­nej, z cięż­kich, ciem­nych, przy­krych epi­zo­dów wal­ki do­mo­wej o nie­pod­le­głość, na­bie­ra­my otu­chy, że z dni cha­osu i za­mę­tu wy­ło­ni się prze­cież za­wsze pięk­ny nowy świat, że wcie­le­niu się w ży­cie wiel­kiej idei to­wa­rzy­szą za­wsze zja­wi­ska brud­ne, na­wet wstręt­ne, ale że te zja­wi­ska w swo­jej ne­ga­tyw­nej for­mie są krót­ko­trwa­łe, a po ich ko­niecz­nym upad­ku po­zo­sta­je na za­wsze wiel­ka, szla­chet­na idea.

An­drzej Tre­tiak.WSTĘP.

"Je­st­że gdzie czło­wiek z du­szą tak umar­łą,

Któ­ry­by nig­dy nie rzekł sam do sie­bie:

To jest mój wła­sny, mój ro­dzin­ny kraj. "

Cno­ta na szczę­ście jest rów­nie po­cią­ga­ją­cą, jak za­raź­li­wym jest wy­stę­pek. Gdy­by nie ten po­cie­sza­ją­cy wpływ, to przy wro­dzo­nej lu­dziom skłon­no­ści do złe­go, na­dzie­je mą­drych i szla­chet­nych umy­słów na stop­nio­we zwy­cię­stwa spra­wie­dli­wo­ści, roz­wój fi­lan­tro­pji, nig­dy­by się za­pew­ne nie zi­ści­ły.

Ze wszyst­kich wznio­słych uczuć mi­łość oj­czy­zny jest naj­pow­szech­niej­szem. Wszy­scy jed­no­zgod­nie po­dzi­wia­my czło­wie­ka, po­świę­ca­ją­ce­go się dla do­bra spo­łe­czeń­stwa, do któ­re­go na­le­ży; i wszy­scy bez­względ­nie po­tę­pia­my tego, któ­ry z ja­kich­kol­wiek po­bu­dek pod­nie­sie ra­mię lub ob­ró­ci swe zdol­no­ści prze­ciw­ko kra­jo­wi oj­czy­ste­mu. Naj­dum­niej­sze imio­na i naj­pięk­niej­sze na­dzie­je pa­dły pod obu­chem oskar­że­nia o zdra­dę. Uwiel­bia­my Rzy­mia­ni­na, któ­ry umiał po­świę­cić naj­bliż­sze związ­ki krwi na oł­ta­rzu oj­czy­zny, ale mę­stwo i po­wo­dze­nie Kor­jo­la­na ga­sną w ob­li­czu jego prze­nie­wier­stwa.

W praw­dzi­wym pa­tr­jo­ty­zmie jest coś, co pod­no­si jed­nost­kę po­nad wszyst­kie sa­mo­lub­ne wzglę­dy, któ­re z na­tu­ry rze­czy mu­szą tkwić za­wsze w uczu­ciach ro­dzin­nych i oso­bi­stych. Ma on w so­bie pięk­no sa­mo­po­świę­ce­nia bez naj­mniej­szej do­miesz­ki oso­bi­ste­go in­te­re­su.

Przed wie­lu laty au­tor tej książ­ki prze­by­wał w go­ści­nie u zna­ko­mi­te­go męża, któ­ry od­zna­czył się tą wła­śnie cno­tą pod­czas naj­ciem­niej­szych dni re­wo­lu­cji ame­ry­kań­skiej, jak rów­nież wy­so­kiem sta­no­wi­skiem, ja­kie zaj­mo­wał w owych pa­mięt­nych cza­sach. Pew­ne­go razu roz­mo­wa ze­szła na te­mat wpły­wów, ja­kie po­li­ty­ka wy­wie­ra na cha­rak­te­ry, i na uszla­chet­nia­ją­ce dzia­ła­nie mi­ło­ści oj­czy­zny, sko­ro uczu­cie to obu­dzi się w na­ro­dzie.

Ten, któ­re­go wiek, za­słu­gi i zna­jo­mość lu­dzi czy­ni­ły naj­od­po­wied­niej­szym do za­bie­ra­nia gło­su w po­dob­nej roz­mo­wie, głów­nie ją też pod­trzy­my­wał. Za­zna­czyw­szy zna­mien­ny wpływ, jaki wiel­ka wal­ka na­ro­du pod­czas woj­ny 1776 r. wy­war­ła na po­ję­cia i po­stęp­ki tłu­mów, któ­re przed­tem po­chła­nia­ła wy­łącz­nie po­zio­ma tro­ska o po­trze­by ży­cia, opo­wie­dział nam jako przy­kład hi­stor­ję, któ­rej praw­dzi­wość mógł po­rę­czyć jako je­den z bio­rą­cych w niej udział.

Za­targ po­mię­dzy An­gl­ją a Zjed­no­czo­ne­mi Sta­na­mi Ame­ry­ki, acz­kol­wiek nie bę­dą­cy ści­śle ro­dzin­nym, miał wie­le po­zo­rów woj­ny do­mo­wej. Cho­ciaż na­ród ame­ry­kań­ski nie pod­le­gał nig­dy kon­sty­tu­cyj­nie i wła­ści­wie na­ro­do­wi an­giel­skie­mu, miesz­kań­cy obu tych kra­jów byli pod­da­ny­mi wspól­ne­go kró­la, a po­nie­waż Ame­ry­ka­nie jako na­ród nie chcie­li uznać tego pod­dań­stwa, An­gli­cy zaś uzna­li za słusz­ne po­przeć swe­go mo­nar­chę w usi­ło­wa­niach od­zy­ska­nia wła­dzy, więk­szość cha­rak­te­ry­stycz­nych cech we­wnętrz­nej woj­ny zna­la­zła za­sto­so­wa­nie w tym za­tar­gu. Znacz­na ilość emi­gran­tów eu­ro­pej­skich osie­dlo­nych w ko­lon­jach oświad­czy­ła się za ko­ro­ną, i było wie­le miej­sco­wo­ści, w któ­rych wpły­wy ich w po­łą­cze­niu z wpły­wa­mi Ame­ry­ka­nów nie chcą­cych wy­rzec się przy­na­leż­no­ści do An­gl­ji, prze­wa­ża­ły sta­now­czo sza­lę na stro­nę kró­lew­ską. Ame­ry­ka była wów­czas pań­stwem zbyt mło­dem i zbyt po­trze­bu­ją­cem każ­de­go ser­ca i każ­dej ręki, by obo­jęt­nie od­no­sić się do tych od­szcze­pień­czych, acz­kol­wiek w grun­cie rze­czy nie­licz­nych ob­ja­wów. Zło po­więk­sza­ła gor­li­wość An­gli­ków w ko­rzy­sta­niu z tych we­wnętrz­nych nie­po­ro­zu­mień, i sta­ło się ono pod­wój – nie waż­nem, gdy prze­ko­na­no się, że przed­się­wzię­te były kro­ki ce­lem uru­cho­mie­nia wojsk pro­win­cjo­nal­nych, by te w po­łą­cze­niu z arm­ją eu­ro­pej­ską zgnio­tły w za­rod­ku mło­dą re­pu­bli­kę. Kon­gres wów­czas po­wo­łał spe­cjal­ną taj­ną ko­mi­sję dla prze­ciw­dzia­ła­nia tym wła­śnie za­ku­som. Prze­wod­ni­czą­cym owej ko­mi­sji był pan X., ten, któ­ry nam opo­wie­dział po­niż­szą hi­stor­ję.

Przy peł­nie­niu tych waż­nych obo­wiąz­ków pan X. po­słu­gi­wał się agen­tem, któ­re­go czyn­no­ści nie­wie­le róż­ni­ły się od czyn­no­ści po­spo­li­te­go szpie­ga. Czło­wiek ten, jak ła­two od­gad­nąć, na­le­żał do sfe­ry lu­dzi, któ­rzy mniej niż inni wzdra­gać się mo­gli pod­ję­cia tak dwu­znacz­nych obo­wiąz­ków. Był bied­ny, nie­wy­kształ­co­ny, ale prze­bie­gły, spryt­ny i nie­ustra­szo­ny z na­tu­ry. Za­da­niem jego było do­wia­dy­wać się w ja­kich oko­li­cach kra­ju agen­ci ko­ron­ni sta­ra­li się po­ta­jem­nie za­cią­gać męż­czyzn do woj­ska kró­lew­skie­go, a zja­wiw­szy się tam, uda­wać gor­li­we­go stron­ni­ka ko­ro­ny i tą dro­gą do­wia­dy­wać się moż­li­wie naj­do­kład­niej o nie­przy­ja­ciel­skich pla­nach. Te, oczy­wi­ście, ko­mu­ni­ko­wał swo­im zwierzch­ni­kom, ci zaś przed­się­bra­li środ­ki uni­ce­stwia­nia tych kno­wań, czę­sto­kroć z wiel­kiem po­wo­dze­niem.

Ła­two zro­zu­mieć, że tego ro­dza­ju służ­ba po­łą­czo­na była z wiel­kiem oso­bi­stem nie­bez­pie­czeń­stwem; nie­za­leż­nie od moż­li­wo­ści wy­kry­cia praw­dy, gro­zi­ła tu co chwi­la oba­wa po­pad­nię­cia w ręce Ame­ry­ka­nów, któ­rzy nie­odmien­nie ka­ra­li tego ro­dza­ju prze­stęp­stwa, po­peł­nia­ne przez miej­sco­wych miesz­kań­ców, o wie­le su­ro­wiej, niż gdy cho­dzi­ło o eu­ro­pej­skie­go szpie­ga.

Ja­koż w isto­cie wła­dza miej­sco­wa nie­jed­no­krot­nie aresz­to­wa­ła agen­ta pana X. a raz na­wet roz­go­ry­cze­ni ro­da­cy ska­za­li go na szu­bie­ni­cę. Je­dy­nie szyb­kie i ta­jem­ne roz­ka­zy, prze­sła­ne sa­me­mu nad­zor­cy wię­zie­nia, oca­li­ły bie­da­ka od ha­nieb­nej śmier­ci. Po­zwo­lo­no mu umknąć, a to po­zor­ne i w isto­cie rze­czy­wi­ste nie­bez­pie­czeń­stwo było mu wiel­ką po­mo­cą w pod­trzy­ma­niu na­stęp­nie przy­bra­ne­go cha­rak­te­ru wo­bec An­gli­ków.

W naj­bliż­szem oto­cze­niu ucho­dził za śmia­łe­go i za­twar­dzia­łe­go to­ry­sa. W ten spo­sób słu­żył po­ta­jem­nie oj­czyź­nie pod­czas pierw­szych lat woj­ny, ży­jąc w nie­za­słu­żo­nej wzgar­dzie i wśród gro­żą­cych mu co chwi­la nie­bez­pie­czeństw.

W roku… pan X. otrzy­mał wy­so­kie i za­szczyt­ne sta­no­wi­sko przy jed­nym z eu­ro­pej­skich dwo­rów. Przed opusz­cze­niem miej­sca w Kon­gre­sie opo­wie­dział swo­im ko­le­gom po­wyż­sze oko­licz­no­ści, za­ta­iw­szy na­zwi­sko swe­go agen­ta. Za­żą­dał od­po­wied­nie­go wy­na­gro­dze­nia dla czło­wie­ka, któ­ry od­dał tyle cen­nych usług z tak wiel­kiem na­ra­że­niem wła­sne­go ży­cia. Uchwa­lo­no do­syć po­waż­ną sumę i po­wie­rzo­no ją prze­wod­ni­czą­ce­mu dla do­rę­cze­nia.

Pan X. przed­się­wziął na­le­ży­te środ­ki ostroż­no­ści, by po­ro­zu­mieć się oso­bi­ście ze swo­im agen­tem. Spo­tka­li się w le­sie o pół­no­cy. Tu pan X., po­chwa­liw­szy to­wa­rzy­sza za jego wier­ność i zręcz­ność, wy­ja­śnił mu po­wo­dy, dla któ­rych musi wy­rzec się dal­szych jego usług, i wresz­cie wrę­czył mu pie­nią­dze. Tam­ten cof­nął się i nie chciał ich wziąć. "Kraj po­trze­bu­je tego zło­ta", rzekł, "ja zaś mogę pra­co­wać i za­ro­bić na ży­cie w róż­ny spo­sób". Nic nie po­mo­gły na­le­ga­nia; pa­tr­jo­tyzm gó­ro­wał po­nad wszyst­kie­mi in­ne­mi uczu­cia­mi tego nie­po­spo­li­te­go czło­wie­ka. Pan X. od­szedł, za­bie­ra­jąc zło­to i uno­sząc w du­szy głę­bo­ki sza­cu­nek dla tego, któ­ry bez­in­te­re­sow­nie na­ra­żał ży­cie, słu­żąc wspól­nej spra­wie.

Pi­szą­cy te sło­wa ma pew­ne dane mnie­mać, że agent pana X. zgo­dził się osta­tecz­nie na przy­ję­cie za­pła­ty, ale było to do­pie­ro wte­dy, gdy kraj był w moż­no­ści uiścić ją.

Zby­tecz­nem by­ło­by do­da­wać, że tego ro­dza­ju fakt, po­pro­stu lecz do­sad­nie opo­wie­dzia­ny przez jed­ne­go z głów­nych w nim ak­to­rów, wy­warł głę­bo­kie wra­że­nie na wszyst­kich słu­cha­czach. W wie­le lat po­tem, oko­licz­no­ści zgo­ła przy­pad­ko­wej na­tu­ry, i któ­re by­ło­by rze­czą zby­tecz­ną przy­ta­czać tu­taj, skło­ni­ły au­to­ra do na­pi­sa­nia po­wie­ści, ta zaś, sta­ła się – cze­go wów­czas nie prze­wi­dy­wał – pierw­szą z dość dłu­gie­go sze­re­gu na­stęp­nych. Te same przy­pad­ko­we oko­licz­no­ści, któ­re wpły­nę­ły na po­ja­wie­nie się książ­ki, roz­strzy­gnę­ły o jej tle i ogól­nym cha­rak­te­rze. Ak­cja prze­nie­sio­na zo­sta­ła na grunt cu­dzo­ziem­ski i au­tor sta­rał się skre­ślić w niej cu­dzo­ziem­skie oby­cza­je. Po wy­dru­ko­wa­niu po­wie­ści przy­ja­cie­le au­to­ra za­czę­li czy­nić mu za­rzu­ty, że on, Ame­ry­ka­nin z uro­dze­nia i z prze­ko­na­nia, dał świa­tu dzie­ło, któ­re może w pew­nym stop­niu po­dzia­ła­ło na mło­de i nie­do­świad­czo­ne wy­obraź­nie jego ro­da­ków, bu­dząc w nich za­ję­cie ob­ra­za­mi po­czerp­nię­te­mi z ob­cych im zu­peł­nie sto­sun­ków. Au­tor, któ­ry wie­dział, jak da­le­ce to co uczy­nił było czy­sto przy­pad­ko­we, wziął jed­nak do ser­ca ten za­rzut i jako je­dy­ne za­do­sy­ću­czy­nie­nie w jego mocy, po­sta­no­wił na­pi­sać dru­gą książ­kę, któ­rej treść nie na­strę­cza­ła­by już pola do żad­nych tego ro­dza­ju uwag. Ob­rał tedy uczu­cie pa­tr­jo­ty­zmu za te­mat, i ci wszy­scy, któ­rzy czy­ta­ją ten wstęp i książ­kę, od­gad­ną wnet, że wziął bo­ha­te­ra po­wy­żej przy­to­czo­nej opo­wie­ści jako naj­wy­mow­niej­szy przy­kład tej szczyt­nej cno­ty.

Po uka­za­niu się "Szpie­ga" po­czę­to do­mnie­my­wać się róż­nych osób, któ­re ja­ko­by au­tor miał na my­śli, pi­sząc tę po­wieść. Po­nie­waż pan X. nie wy­mie­nił na­zwi­ska swe­go agen­ta, au­tor po­zo­stał na za­wsze w zu­peł­nej nie­świa­do­mo­ści pod tym wzglę­dem. Za­rów­no Wa­shing­ton jak sir Hen­ryk Clin­ton mie­li znacz­ną licz­bę taj­nych emi­sar­ju­szy, gdyż w woj­nie, po­sia­da­ją­cej tyle cech do­mo­we­go za­tar­gu, w któ­rej w obu wal­czą­cych stro­nach byli lu­dzie jed­nej krwi i ję­zy­ka, nie mo­gło być in­a­czej.

Au­tor przej­rzał sta­ran­nie styl po­wie­ści w ni­niej­szem wy­da­niu. Pod tym wzglę­dem sta­rał się uczy­nić ją god­niej­szą ła­ska­we­go przy­ję­cia, ja­kie­go do­zna­ła; acz­kol­wiek zmu­szo­ny jest wy­znać, że po­zo­sta­ło tu jesz­cze dużo do ży­cze­nia, szcze­gól­niej na punk­cie bu­do­wy sa­mej po­wie­ści; lecz za­cho­dzi­ła tu taż sama trud­ność, co z wie­lu zruj­no­wa­ne­mi gma­cha­mi, któ­re ła­twiej by­ło­by prze­bu­do­wać na nowo niż je re­pa­ro­wać. Dzie­sięć lat to ogrom­ny prze­ciąg cza­su, je­że­li się zwa­ży na wiel­kie zmia­ny, ja­kie w trak­cie tego za­szły w Ame­ry­ce, a wśród ogól­ne­go po­stę­pu i li­te­ra­tu­ra nie po­zo­sta­ła wty­le. Kie­dy jed­nak po­wieść ni­niej­sza była pi­sa­na, wy­da­nie ory­gi­nal­ne­go utwo­ru tego po­kro­ju tak mało mo­gło li­czyć na po­wo­dze­nie, że kil­ka mie­się­cy od wy­dru­ko­wa­nia pierw­sze­go tomu "Szpie­ga" mi­nę­ło, nim au­tor zde­cy­do­wał się przy­stą­pić do na­pi­sa­nia dru­gie­go. Wia­do­mo bo­wiem, że tru­dy po­nie­sio­ne bez od­po­wied­niej we­wnętrz­nej pod­nie­ty rzad­ko kie­dy god­ne są tego, któ­ry je po­no­si, jak­kol­wiek skrom­ne­mi mo­gły­by być jego ogól­ne za­słu­gi.

Ja­śniej­sza przy­szłość świ­ta te­raz nad re­pu­bli­ką i dąży ona szyb­kim kro­kiem do za­ję­cia wśród na­ro­dów tego miej­sca, do któ­re­go prze­zna­czy­ła ją na­tu­ra i do któ­re­go nie­uchron­nie zmie­rza­ją jej in­sty­tu­cje. Je­że­li za dwa­dzie­ścia lat wstęp­ne te sło­wa do­sta­ną się w ręce ja­kie­go Ame­ry­ka­ni­na, uśmiech­nie on się z pew­no­ścią na myśl, że ro­dak jego wa­hał się z ukoń­cze­niem tak już da­le­ko po­su­nię­tej pra­cy po­pro­stu dla­te­go, że nie do­wie­rzał, czy książ­ka, opi­su­ją­ca rze­czy ści­śle ze spra­wa­mi jego kra­ju zwią­za­ne, obu­dzi do­sta­tecz­ne w tym­że kra­ju za­in­te­re­so­wa­nie.

Pa­ryż, 4-go kwiet­nia 1831r.ROZ­DZIAŁ IV.

"… Kształ­ty, oko, mowa, obej­ście

tego ob­ce­go lor­da, jego po­sta­wa

śmia­ła i wy­nio­sła, niby mury zbroj­ne­go

zam­ku a jed­nak tak w mia­rę

utra­fio­na, że jego siła ol­brzy­mia

zda­je się być nie­dba­łą swo­bo­dą.

Po­wie­trze i woj­na wy­żło­bi­ły swo­je

śla­dy na tej ma­je­sta­tycz­nej twa­rzy.

Lecz nic nie do­rów­na god­no­ści jego

spoj­rze­nia! Tam chro­nił­bym się

w po­trze­bie pew­ny, że wśród

nie­bez­pie­czeństw, krzywd i bolu

do­znam obro­ny, współ­czu­cia i ulgi.

Ale gdy­bym był win­ny, lę­kał­bym

się tego wzro­ku bar­dziej niż

wy­ro­ku śmier­ci. – Do­syć! Do­syć,

za­wo­ła­ła księż­nicz­ka, to na­dzie­ja

Szko­cji, jej ra­dość i duma. "

Wal­ter Scott.

Po wyj­ściu kra­ma­rza to­wa­rzy­stwo sie­dzia­ło czas ja­kiś w mil­cze­niu. Pan Whar­ton usły­szał do­syć, by za­tro­skać się o sie­bie, nie do­wie­dziaw­szy się ni­cze­go, coby mo­gło zmniej­szyć jego nie­po­kój ze wzglę­du na syna. Ka­pi­tan nie­cier­pli­wie spo­glą­dał na Har­pe­ra, nie mo­gąc się do­cze­kać, żeby ten nie­po­żą­da­ny gość po­szedł so­bie na­resz­cie, choć­by do dru­gie­go po­ko­ju, zaś pan­na Pey­ton koń­czy­ła sprzą­tać od śnia­da­nia z wła­ści­wym so­bie ła­god­nym spo­ko­jem, a tak­że i we­wnętrz­nem za­do­wo­le­niem z na­by­cia tak znacz­nej ilo­ści pięk­nej ko­ron­ki. Sara za­ję­ła się po­rząd­ko­wa­niem swo­ich spra­wun­ków, w czem po­czci­wie do­po­ma­ga­ła jej Fan­ny, za­po­mi­na­jąc o wła­snych za­ku­pach, gdy pan Har­per prze­rwał na­gle mil­cze­nie mó­wiąc:

– Je­że­li ka­pi­tan Whar­ton po­zo­sta­je w prze­bra­niu ze wzglę­du na mnie, niech się zbę­dzie wszel­kiej oba­wy; gdy­bym miał na­wet ja­kie po­wo­dy do wy­da­nia go, w obec­nych oko­licz­no­ściach mu­siał­bym ich po­nie­chać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: