Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sztuka radości - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
26 października 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Sztuka radości - ebook

Powieść przeklęta.

Z jej powodu Goliarda Sapienza niemal straciła zmysły, wpadła w ubóstwo a nawet trafiła do więzienia. Odrzucona przez największych włoskich wydawców. Przeleżała w skrzyni dwadzieścia lat czekając na lepsze czasy, aż do śmierci autorki.

Historia opowiada losy Modesty, kobiety urodzonej na Sycylii w 1900 r., której seksualna wolność i intelektualna niezależność były obrazą dla ówczesnej moralności. Libertynki przesiąkniętej ogromnym pragnieniem życia, która nigdy nie przestała uwodzić kobiet ani mężczyzn. Wychowana w ubóstwie Modesta wierzy, że pisane jest jej lepsze życie. Dzięki swoim wdziękom i inteligencji przechodzi drogę z biednej wiejskiej rodziny, przez pobyt w klasztorze aż do pełnego uciech życia u boku arystokraty w królewskim zamku.

To wnikliwe spojrzenie na XX wiek, najważniejsze wydarzenia polityczne i zmiany społeczne, widziane oczami niezwykłej kobiety, która upaja się łamaniem reguł przesiąkniętego faszyzmem patriarchalnego społeczeństwa.

__

„Arcydzieło.”

– „Guardian”

„Niekwestionowane odkrycie. Nadzwyczajna pisarka.”

– „Le Monde”

„Wydawnicze wydarzenie lata. Arcydzieło tak nieposłuszne, niepohamowane i porywające jak kobieta w głębi swojego serca.”

– „The Independent”

„Są książki, które spadają na nas jak meteory, oślepiają a później spalają nas na popiół. Sztuka radości to hymn na cześć zmysłowości, wywrotowej inteligencji oraz seksualnego i uczuciowego nieposłuszeństwa.”

– „L`Express”

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66134-78-2
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od tłumacza

To nie jest łatwa powieść. Nie chodzi o nawet jej przesłanie, dla wielu szokujące i obrazoburcze. Chodzi o język. Autorka wprowadza bowiem czytelnika do swojego świata bez grama kokieterii, na własnych warunkach, wymaga otwarcia na wcześniej nieznaną mowę.

Już na pierwszych stronach zbić z tropu może niespodziewane przechodzenie narracji z pierwszej do trzeciej osoby, czasem nawet wewnątrz jednego akapitu. Badacze tekstu Sapienzy uważają, że to sposób na zdystansowanie się narratorki od opisywanych wydarzeń. Ale to także naśladowanie starego sycylijskiego sposobu mówienia. „Kiedyś musiałem skrzywdzić ciebie i siebie, ale Carminemu zawsze na tobie zależało”, mówi o sobie Carmine, a podobnych zdań w powieści jest wiele. Narratorką jest zawsze Modesta, lecz opowiada ona swoją historię, korzystając ze specyfiki lokalnego języka. Wyspiarską tożsamość podkreśla również szyk przestawny zdania, wplatanie pojedynczych słów dialektu katańskiego (tak częste, że tylko niektóre mogły pozostać w przekładzie), czy nawet całych zdań.

Rzuca się w oczy nieliterackość dialogów, ich całkowita zależność od słowa mówionego, w oryginale podkreślona dodatkowo nieortodoksyjną interpunkcją (nie udało się jej ocalić w przekładzie), szarpane, niedokończone zdania, powtórzenia i zawieszenia głosu, czasem językowe błędy. I cytaty zdań wypowiedzianych w przeszłości, zgodnie z prawami ludzkiej pamięci – zawsze niedokładne. Każda postać mówi tutaj własnym głosem, standardowa włoszczyzna miesza się z dialektami, język wysoki z nieporadnie kleconymi zdaniami dzieci i ludzi prostych, sposób mówienia odzwierciedla wewnętrzne przemiany bohaterów. A jednak w tym królestwie potoczności niektóre dialogi brzmią jak na scenie: wszak Sapienza była aktorką teatralną.

Więcej informacji o dziele i niezwykłej osobowości jego autorki czytelnik znajdzie w towarzyszących powieści tekstach Angela Pellegrina i Domenica Scarpy. Powszechnie wiadomo, że wstępy i posłowia nie cieszą się popularnością wśród czytelników, ale w tym przypadku zdecydowanie warto do nich zajrzeć.Długa droga Sztuki radości

Mówią, że każda książka ma własne przeznaczenie. A skoro tak, to bez wątpienia i ja mam swoje miejsce w losie Sztuki radości od roku 1975, kiedy to poznałem Goliardę, a następnie na jej prośbę podjąłem się pracy nad redakcją powieści. Jej nagła śmierć w roku 1996 związała mnie z książką w sposób ostateczny: na mnie bowiem spoczęła odpowiedzialność za to, jaki los spotka historię o życiu Modesty, którą moja żona ukończyła w odległym 1976 roku. Odrzucona wówczas przez największych włoskich wydawców, przeleżała w szafie w mojej pracowni całe dwadzieścia lat, czekając na lepsze czasy. Te nigdy nie nadeszły. Aż do śmierci Goliardy.

Opublikowałem więc Sztukę radości własnym sumptem w nakładzie tysiąca sztuk w wydawnictwie Stampa Alternativa. Był rok 1998. Powieść otrzymało wielu krytyków i pisarzy. Przemilczeli ją. Pamiętam, że codziennie chodziłem do tej samej księgarni należącej do sieci Feltrinelli, gdzie jedyne dwa dostępne egzemplarze zostały ukryte za innymi książkami na wysokiej półce schowanej za kolumną. Mówiłem sobie za każdym razem: kto ją kupi? Pewnego dnia zauważyłem, że jednej książki brakuje. Wiele bym dał za możliwość poznania tożsamości nabywcy. Po jakimś czasie zniknął również drugi egzemplarz. To było zdumiewające.

Przez kolejne trzy lata nic już się nie wydarzyło. Następnie, dzięki pełnemu pasji zaangażowaniu Loredany Rotondo, w owym czasie ważnej postaci włoskiej telewizji publicznej, w serii Vuoti di memoria (Luki pamięci), poświęconej niedawno zmarłym a zapomnianym osobistościom włoskiego życia kulturalnego, powstał film dokumentalny zatytułowany Goliarda Sapienza, sztuka jednego życia. Dzieło melancholijne, ale sugestywne, bogate w przywołania, pełne licznych świadectw, w tym także moje. Film był emitowany, rzadki przypadek, więcej niż raz, nawet jeśli o tradycyjnie nieprzystępnej godzinie.

I nie na próżno. Dokument wzbudził zainteresowanie wszechmocnych a wrażliwych na wsparcie mediów dystrybutorów, którzy zasugerowali, by Stampa Alternativa wznowiła powieść w większym nakładzie. Ujrzał on światło dzienne w 2003 roku. Tym razem książka została przyjęta z większym zainteresowaniem, choć skierowanym bardziej na wątek obyczajowy niż walor ściśle literacki: taki już zawsze był los odbioru dzieł Goliardy przez krytykę.

Sztuka radości miała zdecydowanie więcej szczęścia poza granicami Włoch. Wraz z pierwszym wydaniem opiekę nad nią powierzyłem młodej agentce literackiej, zajmującej się rynkiem krajów niemieckojęzycznych. Na Międzynarodowych Targach Książki we Frankfurcie powieść wzbudziła zainteresowanie Waltraud Schwarze, genialnej odkrywczyni nieznanych tekstów. Dzięki niej ukazała się w Berlinie nakładem Aufbau-Verlag. Ściślej mówiąc, najpierw ukazała się pierwsza część: w Niemczech dzieło zostało podzielone na dwa osobno wydane tomy. Ale Waltraud Schwarze nie ograniczyła się do rynku niemieckiego. Zatelefonowała do Paryża do Viviane Hamy, uczennicy Roberta Laffonta, wydawczyni znanej z odwagi, sugerując jej przeczytanie powieści „opublikowanej we Włoszech w 1998 roku przez małe wydawnictwo, którego nikt nie zna. Tekst jest nieco osobliwy, ma sześćset stron. Tłumaczenie będzie kosztować majątek, nie ma wielkich szans, by przeczytało ją więcej osób za granicą niż w Italii, ale jest naprawdę wspaniała”.

Hamy natychmiast przesłała powieść jednej z zaprzyjaźnionych tłumaczek, a zarazem powieściopisarce, Nathalie Castagné, która pięć dni później zadzwoniła do niej podekscytowana i jednocześnie zmartwiona. Ekscytacja wynikała z lektury, zmartwienie z obawy, że albo Viviane Hamy zrezygnuje z publikacji przekładu powieści, albo nie zrezygnuje, a wówczas i ona będzie współodpowiedzialna za ewentualny upadek wydawnictwa.

Tak oto rozpoczyna się triumf Sztuki radości we Francji: od wolnej od zazdrości i lenistwa współpracy trzech niezwykłych kobiet. Resztę załatwili krytycy literaccy – i zrobili to dobrze. Po lekturze olbrzymiego zbioru opublikowanych recenzji pozostaje mi, włoskiemu pisarzowi, skonstatować ciekawe zjawisko: we Francji krytycy czytają książki, które recenzują. Być może robią to wyłącznie wtedy, kiedy te książki wydają im się dobre, ale wówczas przynajmniej czytają je w całości.

Dziś przekłady Sztuki radości publikowane są w wielu krajach świata.

Kiedy wiosną 1996 roku zabłysła na horyzoncie szansa opublikowania książki w całości, Goliarda, przygotowując się do przejrzenia Sztuki radości dwadzieścia lat po jej ukończeniu, postawiła przed sobą rodzaj tabliczki z następującym słowami: „Minęło trzydzieści lat od pierwszej notatki na temat Modesty. Uważaj, Goliardo, żeby nie wpaść w pułapkę autocenzury”. Niepokoiła się, że dwie dekady odrzucania tekstu przez wydawców oraz trzy dekady obcowania z bohaterką powieści mogłyby kazać jej osłabić siłę pierwotnego pomysłu i zgrzeszyć autocenzurą, co dla pisarki takiej jak ona stanowiłoby największy możliwy upadek. Obawiała się hańby popełnienia najgłupszej zdrady: niewierności wobec własnej historii.

Każdy na jej miejscu miałby powody do zwątpienia. Dwóch najważniejszych włoskich krytyków wyraziło miażdżące opinie na temat powieści. Pierwszy: „To jest sterta nieprawości. Dopóki żyję, nie pozwolę na publikację podobnej książki”. Drugi, duch bardziej wyrafinowany i wolny, i dość bliski Goliardzie, któregoś razu z cieniem irytacji powiedział przez telefon: „A co ja mam z tym czymś wspólnego?!”.

Sztuka radości musi być powieścią przeklętą: z jej powodu Goliarda wpadła w skrajne ubóstwo, a nawet trafiła do więzienia. Zaczęła ją pisać rok po sporządzeniu pierwszej notatki, czyli w 1967 roku. Zakończyła wówczas List otwarty (Lettera aperta), który został opublikowany w tym samym roku, oraz Nić południa (Il filo di mezzogiorno), która wyszła dwa lata później. Są to dwie pierwsze z cyklu pięciu powieści autobiograficznych, których pisanie Goliarda przerwała na całe dziewięć lat, dosłownie opętana potrzebą powołania do życia swojej bohaterki, Modesty (a więc „skromnej i obyczajnej”: jakże wiele ironii w tym imieniu!).

W tamte szczęśliwe i niespokojne lata zwykle pisała przed południem, zaczynając około wpół do dziewiątej i kończąc około pierwszej trzydzieści, czasem drugiej, czasem zaś przeciągając pracę na cały dzień, próbując się wykręcić – co nie było łatwe – od licznych zaproszeń na śniadanie w promieniach rzymskiego słońca. Zawsze mówiła, że pisanie oznacza wykradanie czasu wszystkiemu, nawet radości. Odpoczywała kanonicznie, w niedziele. Paliła dużo, tak jak wówczas niemal wszyscy. Dzień pracy często kończyła gorącą kąpielą. Późnym popołudniem w drzwiach stawała jej znacznie młodsza przyjaciółka, Pilù, rudzielec o delikatnych piegach na twarzy przesłoniętej dużymi szkłami okularów. Razem piły i paliły, ale przede wszystkim Goliarda czytała jej to, co napisała przed południem. Wydaje mi się, że regularność odwiedzin Pilù była decydująca dla postępu dzieła, które z pewnością nie było historyjką podobną do wielu tych książek, które od paru lat zaczęto u nas nazywać powieściami. Pilù słuchała z uwagą nieprofesjonalnej, ale namiętnej i wykształconej czytelniczki. Goliarda niekiedy dawała też do przeczytania fragmenty tego, co pisała, Peppinowi, kochanemu, wytwornemu i wrażliwemu portierowi kamienicy przy via Denza.

Goliarda i Pilù pracowały tak do wieczora. Później Goliarda przygotowywała szybką kolację. Była niezwykle utalentowaną kucharką. Mogła gotować z wszystkiego, ze wszystkim, a przy tym niemal od niechcenia. Bardzo jej zależało, by ten jej talent został doceniony. Mogliby sobie mówić, że jest przeciętną pisarką, byle nie złą kucharką. Wydaje się, że odziedziczyła tę zdolność po matce, Marii Giudice, która gdzieś pomiędzy udziałem w buncie chłopskim, wspieraniem strajku, obecnością na wiecu i wychowywaniem chmary dzieci z przyjemnością znajdowała czas na gotowanie obiadków, obfitych i cenionych nawet – podczas ich wspólnego wygnania do Szwajcarii – przez niejakiego Mussoliniego, wówczas jeszcze rewolucjonistę i gołodupca.

Goliarda i Pilù często dołączały do grona przyjaciół mieszkających przy pobliskiej via Paolo Frisi i tam, nie wylewając za kołnierz, kończyli wieczór po wspólnie zjedzonej kolacji na mieście. Następnego ranka, po obowiązkowej dla Sycylijczyków czarnej kawie na pusty żołądek, Goliarda szła na samą górę domu, do nieba i chmur – była tam efektowna mansarda przerobiona ze strychowej suszarni, z ogromnym oknem wychodzącym na morze rozmarzonych sosen rosnących w parku Villa Glori – siadała w niskim barokowym fotelu, umieszczała na kolanach jako podkładkę puste tekturowe etui po starej płycie 33 i 1/3 obrotów na minutę (Fantazje Bacha w wykonaniu, jak sądzę, Giesekinga) i wracała do pisania, otoczona masą karteczek z notatkami rozsianych po całej podłodze.

Zawsze pisała na zwykłych kartkach porządnego papieru maszynowego złożonych na pół, ponieważ, jak mawiała, ten zredukowany format dawał jej własną ideę miary – choć ja myślę, że to było wspomnienie czy też tęsknota do formatu starego zeszytu z dzieciństwa – i stosunkowo drobnym charakterem pisma stawiała słowo po słowie, zwiększając lewy margines z każdą nową linią, aż do zredukowania jej do jednego czy dwóch słów. Wtedy zaczynała znowu pisać od początku linii. Wychodził z tego ciekawy rysunek, rodzaj elektrokardiogramu słów. Tak, to było zdecydowanie pismo w rytmie serca.

Goliarda zawsze pisała odręcznie, mówiła, że ma potrzebę odczuwania emocji w uderzeniach tętna w nadgarstku, i używała najzwyklejszego długopisu Bic z czarnym atramentem. Zużywała tych długopisów dziesiątki, bo roznosiła je wszędzie, a potem nie mogła ich znaleźć.

W ten sposób mijały dni, miesiące i lata bez szczególnych wydarzeń, nie licząc podróży do wschodnich granic Turcji (ale Goliarda nigdy nie była wielką podróżniczką) i publikacji dwóch pierwszych powieści. Tymczasem wychodziły z jej domu malowidła, rysunki, rzeźby naprawdę dobrych artystów, za to przychodzili urzędnicy sądowi, komornicy, nakazy eksmisji. Potem przyszedłem ja. Pamiętam, że jednego z pierwszych dni po wprowadzeniu się do jej mieszkania w domu przy via Denza, wchodząc po schodach, natknąłem się na osiemnastowieczny austriacki kufer wynoszony na aukcję. Został zajęty w konsekwencji sporu z gospodynią domową, od dłuższego już czasu nieotrzymującą wynagrodzenia, jednak niezmiennie uwielbianą Argią, której Goliarda pozostała na zawsze wdzięczna za nieocenioną pomoc w domu przez te lata, kiedy pisała Sztukę radości.

Kiedy się poznaliśmy, Goliarda zaczynała właśnie pisać czwartą i ostatnią część powieści. Ukończyła ją w moim domu w Gaecie dokładnie 21 października 1976 roku. Wpisałem datę na rękopisie, a następnie wspólnie zaczęliśmy pracować nad redakcją tekstu. Po kilku miesiącach kontynuowałem ją już sam. Praca trwała do połowy 1978 roku, kiedy to wyjechaliśmy do Chin, przekazując uprzednio, za pośrednictwem znanego krytyka literackiego, tekst powieści jednemu z większych wydawców. Powróciwszy do kraju pod koniec roku, zastaliśmy pierwszą z długiej serii odpowiedzi odmownych. Później wciągnął nas wir bieżących wydarzeń i Sztuka radości została odłożona na bok: w Goliardzie dojrzewały inne dzieła. Nadszedł rok 1994, kiedy sam przygotowałem publikację pierwszej części powieści nakładem Stampa Alternativa: wydawcy, któremu nieobce były śmiałe przedsięwzięcia. Wówczas zaczęliśmy myśleć o opublikowaniu dzieła w całości. Nagła śmierć Goliardy sprawiła, że raz jeszcze na mnie spadło przygotowanie powieści do jej integralnego wydania.

Goliardzie nie było dane zobaczyć swojej Modesty w księgarni. Ale wiem, że to już nie jej ból, tylko mój. Goliardy już nie ma. Ale Modesta istnieje. Szczęściem pisarza jest, jak wiadomo, jego własna praca, patrzenie, jak strona po stronie w znakach drobnego pisma rosną bohaterowie i ich historie, jak zaczynają żyć własnym życiem, gotowi wyjść i wmieszać się między ludzi. Reszta: egzemplarz na półce w księgarni, płynąca z tego satysfakcja – a także niepokój – nie ma nic wspólnego z tym szczęściem.

Wciąż widzę Goliardę wchodzącą rano po schodach na strych z dzbankiem herbaty i nieodłącznymi papierosami i pamiętam doskonale, jak kilka godzin później schodzi, szczęśliwie wyczerpana, czasami bezgłośnie płacząca. Sprawiała takie wrażenie, jakby powoli wynurzała się z otchłannej studni, której dno gęsto zaludniały twory jej wyobraźni, bohaterowie powieści. Byli w większości nią samą, choć ich historie należały do innych. Goliarda nie utożsamiała się zbytnio z Modestą – wszak Sztuka radości nie jest powieścią autobiograficzną – zawsze z pewnym niepokojem odpowiadała, że Modesta jest lepsza od niej. Można powiedzieć, że Goliarda to Modesta – przynajmniej w tym stopniu, w jakim autor może być jednym ze swych bohaterów – ale Modesta zsumowana i zmieszana z innymi bohaterami: z Beatrice, Carlem, Laleczką, Niną, Mattią, a nawet babcią Gaią. Nie miała natomiast prawie nic z cech Joyce, Carminego, Pietra, Pranda, Stelli ani Jacopa czy Carluzzu. Ci, którzy ją dobrze znali, mogą to w jakiejś mierze potwierdzić.

Jestem pewien, że czytelnicy zobaczą w tej powieści ogrom życia. Jakby Goliarda, pisząc, chciała odpłacić losowi, który odmówił jej tak bardzo upragnionych dzieci – a pragnęła ich mieć przynajmniej tyle samo co jej własna matka, ośmioro. Nigdy nie zapomnę dedykacji, którą poeta Ignazio Buttitta wpisał na ofiarowanym jej tomiku wierszy: „Dla G., matki wszystkich, choć sama nie ma dzieci”. Tak, niezliczeni bohaterowie Sztuki radości są nią samą w wielu dzieciach, i najbardziej tyczy się to Modesty.

Z czasem bardziej wnikliwa krytyka zauważy aspekty stylistyczne i strukturalne jej powieści. Być może dojdzie do stwierdzenia, że Modesta jest najbardziej żywą postacią kobiecą naszego dwudziestego stulecia, że narodziny pomiędzy neoawangardą a minimalizmem nie mogły jej służyć, że spotkanie kina i psychoanalizy przywróciło powieści jej naturalny rytm, zamykając wiek antypowieści bez przekształcania jej w czyste kino czy telewizję. Ale Goliardę, doskonale zdającą sobie z tego sprawę, wszystko to niezbyt interesowało. Pisała tak, jak czytała, jako czytelniczka właśnie, pisała dla czytelników najczystszych i najdalszych, ze świetlistą i zarazem pełną pasji rezygnacją, jednocześnie tkliwą i zmysłową, z uwagą skierowaną bardziej na rytm serca swego dzieła niż na koncepcje i formy.

Co innego idee. Na idee była bardzo uważna – w rzeczy samej nazywała się pisarką ideologiczną, zresztą wyraźnie się tu nie doceniając – tak, serce i idee były jej jedynym literackim pożywieniem. Co do reszty, pisała rzeczywiście dla najczystszych i najodleglejszych czytelników, jedynych, których potrafiła uznać za bratnie dusze.

Angelo Pellegrino

maj 1997–styczeń 2006Robert Laffont (1916–2010), ceniony francuski wydawca. Nim Viviane Hamy założyła własną oficynę, była szefową działu promocji w Éditions Robert Laffont.

Maresciallo – najwyższy stopień podoficerski we włoskich siłach zbrojnych (tu: w korpusie karabinierów), odpowiadający mniej więcej polskiemu chorążemu. W mniejszych miejscowościach maresciallo często jest dowódcą posterunku karabinierów .

Jednym z najbardziej popularnych rodzajów sycylijskich słodyczy są minne di sant’Agata (piersi św. Agaty), przypominające kobiecą pierś małe babeczki wypełnione nadzieniem z ricotty, gorzkiej czekolady i bakalii, oblane lukrem, z kandyzowaną czereśnią na czubku.

Dante Alighieri, Boska komedia, Piekło, Pieśń V, wers 142 w przekładzie E. Porębowicza.

Nawiązanie do fragmentu XXIII utworu Dantego pt. Życie nowe. Ten mniej znany tom poety, poświęcony jego muzie Beatrycze, zawiera wiersze i ich prozatorskie objaśnienia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: