Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sztuka skutecznego proszenia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 sierpnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Sztuka skutecznego proszenia - ebook

Autor bestsellerowego „Emocjonalnego SOS” i mówca Ted Talks Guy Winch powraca, by nauczyć nas skutecznie wyrażać swoje potrzeby i walczyć o swoje. Narzekamy na niejedno, często nawet nie oczekując, a tym bardziej nie osiągając zamierzonych celów. Bezproduktywne marudzenie zatruwa nam życie, psuje nastrój, męczy i pogarsza samopoczucie. Wystarczy jednak umieć prosić, by osiągnąć cel i ukoić zszargane nerwy. Autor przedstawia praktyczne i uzasadnione psychologicznie techniki, ułatwiające zrozumienie, na które aspekty naszego życia warto narzekać i w jaki sposób wyrażać swoje uwagi, by zachęcić drugą stronę do współpracy. Z każdym można się porozumieć, korzystając z metod skutecznego proszenia, dzięki którym osiągniemy nasze cele oraz wzmocnimy osobiste, rodzinne i zawodowe relacje oraz poczucie własnej wartości!

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-0872-3
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORA

W opisach swoich pacjentów nie podawałem prawdziwych danych, aby uszanować ich prywatność. Zmieniłem imiona i nazwiska, a w dwóch przypadkach (mojego przyjaciela Billa z rozdziału 2 i protektorki drzewa Cari z rozdziału 8) użyłem pseudonimów.

Starałem się poprzeć swoje twierdzenia naukowymi badaniami empirycznymi, ze szczególnym uwzględnieniem opublikowanych w czasopismach naukowych, poddanych ocenie losowo wybranych specjalistów. Pełne informacje podane są w przypisach do rozdziałów (choć z braku miejsca musiałem je znacznie okroić). Części moich sądów na temat narzekania i jego wpływu na naszą psychikę oraz emocje (na przykład korzyści płynące z terapii narzekaniem) nie mogę jeszcze poprzeć innymi badaniami naukowymi – poza moimi własnymi obserwacjami i studiowaniem przypadków, ale zawsze starałem się zaznaczyć to w odpowiednim miejscu w tekście.

Dodatkowo dołączyłem informacje o materiałach na inne tematy poruszone w książce, jak obrona praw konsumenta, pomoc dla rodziców dzieci uzależnionych od narkotyków, przeciwdziałanie nadmiernemu obarczaniu dzieci pracą domową przez szkoły. Informacje te znajdują się w przypisach do odpowiednich rozdziałów.WPROWADZENIE

Kto najgłośniej krzyczy, najwięcej dostaje.

amerykańskie porzekadło

W czasach powozów konnych życie pod wieloma względami było prostsze. Gdy koła skrzypiały, trzeba było je naoliwić, więc dostawały co trzeba. Informacja zwrotna między powozami a ich właścicielami działała bezbłędnie. Codzienne życie człowieka było wtedy dużo cięższe fizycznie, ale mniej czasu spędzaliśmy na wzajemnym biadoleniu.

Dziś nawet najwięksi mistrzowie zrzędzenia, geniusze narzekania, niedoścignione jęczybuły marnują czas i pokłady zasobów emocjonalnych, nie uzyskując żadnych wymiernych korzyści. Narzekamy na wszystko, od najważniejszych problemów globalnych po drobiazgi życia codziennego. Z jednakową pasją uskarżamy się na złych polityków i na źle wykonany pedikiur, równie często narzekamy na wojny co na pogodę (a nawet na pogodę dużo częściej). Krytykujemy postępowanie bohaterów ulubionych seriali z tym samym osobistym zaangażowaniem co działania swych partnerów życiowych czy przyjaciół.

Wraz z upływem wielu dziesięcioleci nasze narzekania z czynności niegdyś celowej i pożytecznej zmieniły się w rodzaj powszechnego hobby. Nabraliśmy zwyczaju biadolić na codzienne niedogodności, na wszystko, co nas drażni i denerwuje, ale nie mamy pojęcia, jak robić to z oczekiwanym skutkiem. W kategoriach psychologicznych takie ciągłe zrzędzenie to utrata naszych ograniczonych zasobów emocjonalnych na niebotyczną skalę.

Zgoda, drobne skargi same w sobie na ogół nie mają znaczenia dla naszego zdrowia psychicznego. Jednak bakterie też są maleńkimi organizmami, a wspólnie tworzą one masę większą od wszystkich innych żywych organizmów na Ziemi razem wziętych. Podobnie jest z narzekaniami. Pojedyncze skargi są błahe (na przykład: Jak gorąco! Spóźniłeś się! Znowu miejsce w przejściu! To jest niesłone! A teraz za słone!), lecz skomasowane mogą przeważyć wszystkie nasze stwierdzenia pozytywne. I tak narzekanie stało się ważnym elementem w naszym codziennym życiu. Przedsiębiorstwa amerykańskie wydają rocznie miliardy dolarów na obsługę skarg i reklamacji klientów. Wielkie biura skarg i zażaleń nie są już jedynymi graczami o pieniądze klientów. W Internecie powstają liczne portale związane z procedurami skarżenia, które za drobną opłatą przeprowadzają za innych skargę. Niektóre z tych przedsięwzięć doczekały się milionowych inwestycji kapitałowych.

Wpływ ustawicznego narzekania na naszą psychikę i ogólny nastrój jest porażający. Nieskuteczne narzekanie może nam zniszczyć poczucie własnej wartości, doprowadzić do stanów lękowych i depresji oraz blokować naszą karierę zawodową. Może nas kosztować dużo pieniędzy, zrujnować małżeństwo, ułatwić naszym dzieciom drogę do uzależnień, a w niektórych przypadkach stworzyć istotne zagrożenie dla zdrowia i długowieczności.

Na przestrzeni lat doszedłem do wniosku, że narzekanie może być szansą, a nie przeszkodą. Zachęcałem więc licznych swoich pacjentów do narzekania w bardziej znaczący i skuteczny sposób. Po to, by nie tylko wyrzucić coś z siebie, ale także uzyskać coś konkretnego. Wypowiedzenie na głos skargi i rozwiązanie dzięki temu jakiegoś problemu sprawia, że czujemy się mocniejsi, bardziej asertywni, skuteczni i zaradni. Zwiększa nasze poczucie wartości i wiarę we własną skuteczność. Pomaga przezwyciężyć depresję, poprawia nasze relacje z innymi, ratuje związki i pogłębia przyjaźnie.

Narzekanie powinno być czymś więcej niż tylko werbalizowaniem swoich bolączek. Może ono stanowić narzędzie wprowadzania ważnych poprawek w wielu aspektach naszego życia. Skutecznym narzekaniem można dokonać zasadniczych zmian w całej społeczności i poprawić jej publiczne funkcjonowanie. Gdy reklamujemy jakiś produkt i firma musi go wymienić lub naprawić, z naszego działania korzystają również inni konsumenci. Gdy siedmioletnia Sydney Hotard napisała skargę do naczelnika parafii cywilnej Terrebonne w Luizjanie, Michela Claudeta, na niebezpieczne wyposażenie pobliskiego placu zabaw, jej inicjatywa przyniosła korzyść wszystkim dzieciom z okolicy. Zmodernizowano plac zabaw i ustawiono bezpieczne przyrządy. Ludzie narzekający skutecznie przynoszą pożytek swoim lokalnym społecznościom i całemu krajowi. Zastanówmy się, ile zmian moglibyśmy wprowadzić na świecie, gdyby więcej ludzi nauczyło się składać skuteczne reklamacje tego, co jest dla wszystkich ważne.

Większość z nas nie ma nic przeciwko temu, by narzekać skutecznie. Nie wiemy tylko, jak rozwinąć w sobie taką umiejętność. Sam miałem z tym problem na początku swej drogi do krainy narzekania. Jednak z czasem, metodą prób i błędów, zacząłem rozwijać i doskonalić swoją umiejętność narzekania. Najpierw zająłem się narzekaniem w życiu osobistym i jako konsument; później – gdy była taka potrzeba – zacząłem doradzać pacjentom, jak mogą poddawać kontroli swoje narzekanie.

Niniejsza książka jest pierwszym krokiem i narzędziem do osiągnięcia tego celu. Najwyższy czas przywrócić narzekaniu funkcję w komunikacji międzyludzkiej, jaką kiedyś pełniło.ROZDZIAŁ 1 ZAWIAS, KTÓRY NIE SKRZYPI, NIE ZOSTANIE NAOLIWIONY

Dzięki, Liso, że wszędzie udzielasz dzieciom cennej lekcji.
Jeśli coś nie idzie po twojej myśli, skarż się i skarż,
dopóki twoje marzenie się nie ziści.

Bill Clinton w serialu Simpsonowie (2000)

Wejście w nowe tysiąclecie nie zapowiadało kontynuacji trwającego od połowy lat dziewięćdziesiątych boomu w nowojorskim handlu nieruchomościami. Wydawało się, że tak zwana bańka internetowa, widmo recesji oraz tragiczne wydarzenia z 11 września 2001 roku zebrały wspólne żniwo w mieście tak potrzebującym powrotu do spokoju i stabilizacji. A jednak stało się coś zaskakującego. Szaleństwo budowlane w Nowym Jorku nie ustało, a nawet się nasiliło. Deweloperzy budowlani i prywatni inwestorzy przypuścili szarżę, zahipnotyzowani niekończącym się wzrostem koniunktury.

Wszyscy rzucili się jak sępy na nieliczne pozostałe jeszcze wolne działki i tereny parkingowe w mieście. Niemal z dnia na dzień nastąpiło przekwalifikowanie stref mieszkalnych, a chylące się ku upadkowi budowle przemysłowe zmieniono w ekskluzywne bloki mieszkań własnościowych. Otrzymały niewyszukane ceglane fasady i sztampowo urządzone pomieszczenia, ale przed wejściem ustawiono portierów ubranych jak żołnierzyki w mundurach galowych. Zamiast spokoju i stabilizacji – wszędzie zmiany.

Nie trwało długo, nim blok, w którym mieszkałem od ponad sześciu lat, został sprzedany nowym właścicielom, a ci przerobili go na apartamenty do wynajęcia i podwoili cenę wynajmu. Zacząłem szukać nowego miejsca do życia. Większość nowo budowanych mieszkań przeznaczonych było na rynek luksusowych apartamentów. Szybko się zorientowałem, że te nowe, „luksusowe” mieszkania nie były wcale ani większe, ani bardziej nowoczesne od tego, w którym mieszkałem, za to były dwa razy droższe. Oto, jak mi tłumaczył jeden szczególnie nieciekawy zarządca nieruchomości:

– Proszę pana, my zapewniamy całodobową, umundurowaną straż przy wejściu, profesjonalną kuchenkę Viking o sześciu trybach gotowania oraz bidet w każdym mieszkaniu.

Jakoś udawało mi się dotąd żyć bez wymienionych luksusów. Najwyraźniej nie były mi przeznaczone.

Wkrótce znalazłem istną perełkę: skąpane w słońcu mieszkanko z rozległym widokiem, na jednym z wyższych pięter, w nowo wybudowanym bloku i szczęśliwie bez portiera. Wprowadziłem się tam w dniu, gdy go oddano do użytku. Zaraz po wniesieniu mi mebli, lawirując pośród stert pudeł i mebli owiniętych folią bąbelkową, podszedłem do swych słonecznych okien. Otworzyłem je szeroko, wychyliłem się i zaczerpnąłem średnio czystego manhattańskiego powietrza. Spojrzałem w dół i zobaczyłem coś, co stanowiło największe zagrożenie dla okien z widokiem na południowy Manhattan: wolną działkę.

Zrozumiałem natychmiast, że dni pełne niezmąconych widoków i słońca są policzone. Patrząc z okna, wyobraziłem sobie pnącą się w górę betonową konstrukcję, która przesłoni mi poranne słońce niczym permanentne zaćmienie. Serce mi się ścisnęło. Miałem znajomego w branży budowlanej. Natychmiast do niego zadzwoniłem.

– Jak wysokie są budynki po obu stronach? – zapytał.

– Jeden czternastopiętrowy, a drugi to stara kamienica.

– Więc będzie miał czternaście pięter – stwierdził zdecydowanie. – Ale kamienica z drugiej strony oznacza, że wyższe piętra będą prawdopodobnie cofnięte, więc będziesz miał słońce rano i po południu, ale nie w południe.

– Mogę z tym żyć – odparłem z ulgą, bo moje nowe mieszkanie miało pozostać słoneczne.

Kopać – co prawda dopiero po wielu miesiącach – zaczęli w niedzielę rano o szóstej trzydzieści. „Kopać” to bardzo delikatne określenie. W manhattańskim podłożu trudno po prostu kopać. Jest o wiele za twarde dla zwykłego spychacza czy młota pneumatycznego. Właśnie dlatego na wyspie jest tak dużo drapaczy chmur, że znajduje się ona na jednej z najtwardszych skał na Ziemi, tak zwanym łupku manhattańskim. Da się on rozkruszyć tylko bardzo ciężkim sprzętem. Huk wiercenia, jaki mnie obudził tamtego ranka, był tak ogłuszający, że znalazłem się przy oknie, jeszcze zanim się całkiem obudziłem. Odsłoniłem żaluzje i ujrzałem potężną żółtą maszynę wyszarpującą skałę pod spodem. Zacisnąłem pięści i mruknąłem:

– Łupki!

Hałas był nie do zniesienia, pomimo że okna mojego mieszkania zrobiono z grubego szkła i było w nich więcej uszczelniacza niż lukru na ciasteczkach. Nawet okna z podwójnymi ramami nie tłumiły kucia manhattańskich łupków. Na domiar złego wierceniu towarzyszyły tak gwałtowne wstrząsy, że całe ściany drżały, naczynia szczękały, a meble wędrowały po pokoju.

– Jak długo to będzie trwało? – spytałem mego znajomego z branży budowlanej jeszcze tego samego dnia.

– Samo wiercenie to szybko – zapewnił mnie. – Nie więcej niż sześć tygodni.

Sześć tygodni wydawało mi się wiecznością. Ale zaraz potem odkryłem, że budowany przed moim oknem „luksusowy apartamentowiec” będzie miał podziemny garaż. Musi zatem sięgać niżej pod ziemię, niż przewidywał znajomy.

– Jak dużo głębiej? – zapytałem go nazajutrz.

– Trochę ponad dwa miesiące głębiej – odpowiedział.

– Co? – Wpadłem w przerażenie. – Chcesz powiedzieć, że mam żyć z tym hałasem i tymi wstrząsami przez pięć dni w tygodniu przez cztery miesiące?

– Nie, nie – sprostował pośpiesznie, jakbym palnął coś głupiego. – Oni pracują sześć dni w tygodniu, a nie pięć. – To zaczynało być koszmarem. – Pracują także w soboty, ale w weekend nie wolno im zaczynać przed ósmą rano, żebyś się mógł wyspać. – Najwyraźniej definicja wyspania się dla mojego znajomego była całkiem odmienna od mojej.

Niebawem w całym naszym budynku podniosła się wrzawa. Upiorny hałas stał się jedynym tematem rozmów sąsiadów, gdy spotykali się przy wejściu, na korytarzu lub w windzie. Cierpieli wszyscy w mieszkaniach od południa. Moi sąsiedzi złożyli skargi na hałas do zarządu spółki telefonicznie i na piśmie. Niektóre odpowiedzi były uprzejme, inne bardziej ostre, ale każdy otrzymał podobną: zarządca naszej nieruchomości nie ma nic wspólnego z nową budową i nic nie może z tym zrobić.

Nawet się nie spodziewałem, że zarządca coś zrobi. W tamtym czasie w Nowym Jorku pełna władza należała do właścicieli posiadłości. Znałem kilka innych budynków narażonych na hałas z sąsiedniej budowy i nikt z ich mieszkańców nie wyegzekwował od swych zarządców żadnej pomocy czy rekompensaty. Bardzo chętnie wylałbym swoje żale na zarząd mojego budynku, lecz wiedziałem, że to absolutnie mija się z celem. Zamiast więc tracić czas na bezcelowe działanie, postanowiłem zacisnąć zęby i wytrzymać.

Wytrzymałem dwa dni. W nocy z piątku na sobotę nie mogłem spać z powodu okrutnego przeziębienia i dopiero nad ranem szczęśliwie udało mi się zasnąć. W niecałą godzinę później zaczęli wiercić. Zrozumiałem, że pomimo zaciśniętych zębów nie wytrzymam tego dłużej. W głowie mi pulsowało, w uszach dzwoniło, a moje naczynia w kuchni tańczyły makarenę. Łupki przebrały miarę.

Postanowiłem napisać pismo do właściciela domu z żądaniem obniżki czynszu, choć mnie samemu wydało się to absurdalne. Wystosowałem pismo, najlepsze, jakie potrafiłem, i następnego dnia je wysłałem. Nie za bardzo się spodziewałem odpowiedzi od firmy, chyba że byłaby to informacja o ich rozbawieniu moją naiwnością. A jednak dwa dni później zadzwonił do mnie sam zarządca nieruchomości.

– Kontaktuję się z panem, ponieważ otrzymaliśmy liczne telefony i pisma na temat tego hałasu. Bardzo liczne. Oczywiście, my nie mamy nic wspólnego z tą budową – dodał śpiesznie – ale wie pan… pana pismo było świetnie napisane. – Przerwał i po chwili oznajmił: – Dam panu obniżkę czynszu, powiedzmy na czas trwania obecnej umowy. Plus kilka miesięcy na podpisanie nowej.

O mało nie wypuściłem z ręki telefonu. Wiercenie miało potrwać tylko kilka miesięcy. Oferował mi zniżkę na ponad sześć miesięcy więcej!

– Dziękuję! – wykrztusiłem. – Dziękuję bardzo.

Byłem kompletnie zaskoczony. Umówiliśmy się, że wpadnę do biura, i jeszcze tego samego popołudnia podpisałem aneks do umowy na niższą kwotę czynszu.

* * *

koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: