Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnica Leili - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
16 marca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Tajemnica Leili - ebook

Prawdziwa historia kobiet, którym grozi egzekucja za zajście w ciążę lub utratę dziewictwa poza związkiem małżeńskim.

W fundamentalistycznym Iranie ciąża jest często wyrokiem śmierci.        

Urodzony w slumsach z ojca muzułmanina i matki żydówki, Kooshyar Karimi zdobył wykształcenie i został odnoszącym sukcesy lekarzem, nagradzanym pisarzem oraz uwielbiającym swoją córkę ojcem. Mógł prowadzić wygodne życie, ale nie pozwoliło mu na to sumienie – nie potrafił odmawiać niezamężnym kobietom, błagającym go, by uratował ich życie, dokonując zabiegu przerwania ciąży, w przeciwnym wypadku kobiety te czekała śmierć przez ukamienowanie.

Jedną z nich jest dwudziestodwuletnia Leila. Piękna, inteligentna, pełna życia, pragnie studiować na uniwersytecie, ale jej surowo przestrzegająca nakazów wiary rodzina nie wyraża na to zgody. Wracając pewnego dnia z biblioteki – każde wyjście z domu wymaga specjalnego pozwolenia – Leila zakochuje się w przystojnym właścicielu butiku…
Kooshyar uratował niezliczoną ilość kobiet, Leila jednak szuka jego pomocy z innego powodu, takiego, który będzie go dręczył przez lata i zainspiruje do podjęcia niemożliwej misji, kiedy uda mu się uciec z Iranu i po wielkich trudach osiąść w odległej Australii.

„Tajemnica Leili” to książka fascynująca i wzruszająca, przedstawia codzienne życie kobiet w kraju, gdzie miłość może być przestępstwem. Jednakże pomimo całego swego tragizmu ta niezapomniana lektura paradoksalnie podnosi czytelników na duchu, autor przekazuje nam bowiem nadzieję, że my sami – i opowiadane przez nas historie – możemy przeciwstawić się złu.


Niezwykła książka… Karimi zaskarbia sobie nasze zaufanie dzięki swym doświadczeniom i współczuciu dla niedoli osób wyrzuconych poza margines.
Owen Richardson, „Saturday Age”

Głęboko poruszająca historia, pięknie opowiedziana, pełna wyjątkowych spostrzeżeń, napełniająca nas podziwem dla odwagi moralnej autora.
Robin de Crespigny, autor „The People Smuggler”

Niezwykła, zdumiewająca książka. Historia Leili wzrusza do głębi, Kooshyar Karimi jest wytrawnym narratorem.
Shirley Walker, autorka „The Ghost at the Wedding”

„Tajemnica Leili” jest przepełniona współczuciem i pragnieniem, dobitnie przedstawia dzieje reżimu duszącego naród i niszczącego wszystko, co było w nim wielkie. Lektura tej książki jest jak wgląd w kulturę i zrozumienie desperacji narodu.
„The Hoopla”

Pasjonująca relacja o niewinnej dziewczynie opierającej się miażdżącym rządom irańskiego reżimu. Arcydzieło o moralnych dylematach, pełne napięcia.
Bob Brown

Inspirujące… często wstrząsające… Prezentuje wgląd w przyczyny, dla których człowiek gotów jest przedłożyć dobro innych ponad własne bezpieczeństwo.
„Townsville Bulletin”

Frapujące i potężne.
„Sunday Age”


Kooshyar Karimi urodził się w Teheranie, obecnie mieszka w Sydney. Jest autorem bestselerów: „Tajemnica Leili”, „Journey Of A Thousand Storms”, kilku książek na temat Iranu, Chin i asyryjskich mitów i historii, z których jeden został wycofany z publikacji przez rząd irański.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-920-8
Rozmiar pliku: 595 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NOTA OD AUTORA

To jest prawdziwa historia kilku – a zwłaszcza jednej w szczególności – spośród wielu kobiet, którym zgodnie z prawem obowiązującym w Iranie grozi egzekucja za zajście w ciążę lub utratę dziewictwa poza związkiem małżeńskim. Wprawdzie wydarzenia opisane w niniejszej książce miały miejsce pod koniec lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, ale prawa nie uległy zmianie i irańskie kobiety nadal cierpią w rękach ekstremistów.

Według wielu historyków Iran jest najstarszą istniejącą nieprzerwanie cywilizacją na świecie. Imperium Perskie, jak nazywano Iran, w starożytności przetrwało wojny z Grecją i cesarstwem rzymskim, miało najdłużej panującą na świecie dynastię królewską, a w roku 550 p.n.e. było pierwszym królestwem, które wydało deklarację praw człowieka. Jednak w 1979 roku w tej starożytnej kolebce cywilizacji islamscy fundamentaliści dokonali rewolucji, w której wyniku zasady islamistyczne obowiązujące w siódmym wieku powróciły do konstytucji i zamieniły to państwo w gniazdo fanatyzmu i nietolerancji. Dzisiejszy Iran to kraj, gdzie aresztuje się najwięcej dziennikarzy na świecie, nadal dokonuje się egzekucji nieletnich, kamienuje kobiety za cudzołóstwo i wiesza mężczyzn za homoseksualizm.

Tak się składa, że historia Leili jest odbiciem historii milionów kobiet w Azji i Afryce. W świecie islamskim co roku ponad dwadzieścia tysięcy kobiet traci życie w wyniku tak zwanych zabójstw honorowych. Napisałem tę książkę z nadzieją, że pewnego dnia tolerancja zastąpi prześladowania, i z wiarą, że jeśli nauczymy się wybaczać, nadejdzie wolność.

Historia niniejsza jest prawdziwa, ale konieczna była zmiana nazwisk niektórych osób oraz nazw miejscowości w celu ochrony tożsamości moich bohaterów. Pozwoliłem sobie także na swobodę rozwinięcia przemyśleń poszczególnych postaci, ich życia wewnętrznego i otoczenia, aczkolwiek w żadnym wypadku nie zmieniłem istotnych faktów.

Kooshyar Karimi, styczeń 2015Ciężką ciszę w pokoju od czasu do czasu mąci ścieżka dźwiękowa telewizyjnej kreskówki, sącząca się przez zamknięte na klucz drzwi. Śmieszne głosy, komediowe efekty dźwiękowe, wesoła muzyczka – wszystko to nie pasuje do sytuacji, ale nie ma innego sposobu, by moja mała córka pozostała nieświadoma tego, co niedługo rozegra się na końcu korytarza.

W czerwcowy dzień 1997 roku brzemienna Leila siedzi sztywno na krześle w pokoju gościnnym, który został przekształcony w prowizoryczną salę operacyjną. Dłonie ma ściśnięte w pięści, jej ciało drga z napięcia. Jest młoda, piękna i niezamężna, a jej głęboki wstyd z powodu własnego postępku jest niemal fizycznie obecny. Popełniła najcięższą zbrodnię w Islamskiej Republice Iranu: zakochała się. W tej części świata miłość jest zakazana i ktoś musi z jej powodu umrzeć. Ona albo dziecko.

Leila nie wygląda na swoje dwadzieścia dwa lata, bezbronność nieudolnie ukrywa pod cienką warstwą determinacji. Choć pod pewnym względem ma szczęście. Przeprowadzam aborcje w podziemiu, tylko nielicznym kobietom los sprzyja na tyle, by poprzez jednego z moich znajomych trafić do mnie. Dokonując takiego zabiegu, za każdym razem łamię przysięgę Hipokratesa, a robię to dlatego, że kiedyś moja matka powiedziała: „Kooshyar, czasami w życiu dla większego dobra trzeba czynić małe zło”.

Jednego nie jestem w stanie zrobić dla tych kobiet: przywrócić im godności.

Dobrze znam wyraz malujący się na twarzy Leili. Prawdę mówiąc, straciłem rachubę, ile razy widziałem na twarzy młodych kobiet tę dziwną mieszaninę strachu, desperacji i zdecydowania. Ten przypadek jest jednak inny. Leila nie jest kolejną zrozpaczoną dziewczyną, nadal przerażoną, nadal zamkniętą w sobie po niedawnym odkryciu, że spodziewa się dziecka. Leila jest w ósmym miesiącu ciąży.

Kiedy na moją prośbę, żeby się rozebrała do badania, z wahaniem zdjęła czador i rozpięła guziki płaszcza, z niedowierzania otworzyłem szeroko oczy. To jakiś żart? Jej brzuch całkiem się zaokrąglił; nie pojmowałem, jak zdołała przez cały ten czas go ukrywać. Była blada i znużona, pot moczył pasma włosów wymykające się spod chusty. Wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć, i wcale mnie to nie dziwiło. Żadna ciężarna kobieta nie powinna wędrować przez miasto w tym obezwładniającym upale. Nie miałem pojęcia, co tu robi. Przecież chyba nie sądzi, że choć przez sekundę rozważałbym przerwanie równie zaawansowanej ciąży?

– Jesteś za blisko rozwiązania – mówię. – O wiele za późno na usunięcie. Przykro mi, nie mogę tego zrobić.

Już mam wyjść z pokoju, kiedy łapie mnie za rękaw. Po jej policzkach płyną łzy, błaga mnie o pomoc i ustępuję. Ale nie takiej pomocy spodziewałem się jej udzielić.

Leżąc na stole z kroplówką wkłutą w żyłę, Leila opowiedziała mi historię, którą do końca życia będę nosił w sercu. Podczas długich godzin gehenny wiele pytań pozostawiła bez odpowiedzi, ale szczegóły poznałem później. Mam nadzieję, że będzie mi wybaczone, iż jej historię opowiem w odcinkach. Tak bardzo przeplata się z moją własną, że już nie umiem myśleć o jej i swoim życiu jako odmiennych i oddzielnych, ponieważ ja też byłem niechcianym dzieckiem.

W 1945 roku fanatyczni muzułmanie zabili Żyda, który zamierzał otworzyć sklep z alkoholem w Isfahanie. Kilka miesięcy później wdowa po nim wydała na świat ich czwartą córkę. Nadano jej imię Turan. Po czterech latach matka przekazała Turan pod opiekę wuja, ponieważ ponownie wyszła za mąż. Od szóstego roku życia Turan zmuszano do pracy w zamian za jedzenie, ubranie i naukę. Kiedy miała szesnaście lat, poznała przystojnego muzułmanina, kierowcę autobusu, który przyrzekł, że uratuje ją od okrutnego wujka. Rok później z nim uciekła – po to tylko, żeby po dwóch tygodniach się przekonać, że już ma dwie żony. Kiedy po raz drugi zaszła w ciążę, jej pierwszy syn miał ledwie szesnaście miesięcy, a mąż prawie jej nie odwiedzał w nędznym mieszkaniu w piwnicy. Turan wielokrotnie usiłowała pozbyć się ciąży, ale dziecko i tak przyszło na świat. Urodziło się po północy na tylnym siedzeniu wozu policyjnego w okrutnych i dręczonych chorobami slumsach Teheranu. Tym dzieckiem byłem ja.

Kiedy miałem półtora roku, o mało nie zginąłem w pożarze wznieconym przez drugą żonę mojego ojca, która chciała się mnie pozbyć. Jako sześciolatek cudem wyszedłem z tyfusu. Na przekór wszystkiemu przeżyłem z jedną tylko nadzieją, jedną przyczyną i jednym przekonaniem: by wybaczyć.

Po usłyszeniu historii Leili miałem wrażenie, jakbyśmy doprowadzili do związku małżeńskiego pomiędzy smutkiem i niepokojem, dokonali rytuału połączenia, w którego wyniku nasza krew się pomieszała.LEILA

Przytrzymując czador rękoma, przepycham się przez tłum na chodniku. Wiatr rozwiewa czarną tkaninę jak flagę. Ten strój mnie irytuje. Zawsze kiedy go wkładam albo zdejmuję, zastanawiam się, czy świat naprawdę by się skończył, gdybym bez niego wyszła z domu. Ale już znam odpowiedź i pan, doktorze Karimi, także ją zna, bo doskonale rozumie pan to, co kobiety muszą znosić w naszym kraju. Świat istotnie by się skończył, w każdym razie dla mnie. Gdybym wyszła z domu bez czadoru, ojciec i bracia rzuciliby się na mnie jak sępy i rozerwali na kawałki. Na tego rodzaju błahostkach ludzie w Iranie budują monstrualne zasady, które mogą – i czasami rzeczywiście tak się dzieje – doprowadzić do usankcjonowanego przez państwo morderstwa.

Zawijam się w tę czarną tkaninę od szóstego roku życia, a mimo to nadal są chwile, kiedy pragnę zerwać ją z siebie, swobodnie oddychać. Nie ośmielam się jednak wypowiadać tych myśli na głos. Strach przed konsekwencjami nadal jest potężniejszy od pragnienia pozbycia się czadoru. Nocami nie śpię i przerażona zadaję sobie pytanie, czy nadejdzie pora, kiedy nie będę w stanie dłużej kontrolować tego impulsu. Leila, mówię do siebie, bądź rozsądna.

Ciocia Sediqa nieświadomie podsyca ten płomień. Kiedy nas odwiedza, cenię sobie czas, który przeznacza na bycie ze mną sam na sam. Rozmawiamy wtedy bez strachu o rzeczach, o których nikomu innemu bym nie powiedziała. Jakże często ratuje mnie perspektywa tych chwil, bo chociaż zdarzają się rzadko, przynajmniej wiem, że nie jestem osamotniona w pragnieniu wolności, nie ja jedna snuję niebezpieczne myśli. Mimo że ciocia Sediqa jest dla mnie drogowskazem, bywa, że z powodu tych myśli czuję się jak potwór, a jeśli nie potwór, to jedna z tych osobliwości w cyrku, które przyciągają przerażoną uwagę widowni, ponieważ tak bardzo różnią się od zwykłych ludzi. Słyszałam, że w takich pokazach (nigdy żadnego nie oglądałam, odbywają się tylko w Teheranie) biorą udział kobieta z długą brodą, mężczyzna zakładający nogi za plecy albo mający po sześć palców u każdej dłoni. „Dziwadło” to słowo, którego szukam. Jestem dziwadłem. Coś w moim umyśle łaknie takiego sposobu myślenia, który mnie wyróżni, każe uznać za dziwadło.

Oto przykład: uważam, że kobiety powinny być lotnikami. I następny: kobiety powinny móc swobodnie chodzić ulicami o każdej godzinie dnia i nocy. I odwiedzać bibliotekę, żeby zgodnie ze swoimi upodobaniami wybrać książkę i czytać ją pod drzewem w parku. Jest wiele innych przykładów. Powinnam czuć przerażenie, że moja wyobraźnia jest siedliskiem tego rodzaju apetytów. I czasami rzeczywiście jestem przerażona. Widzi pan, to jest problem. Mam zbyt rozwiniętą wyobraźnię, żeby wyszło mi to na dobre, zbyt silne pragnienie uczenia się i wolności. Jestem kobietą z brodą. Czasami żałuję, że nie mogę wymienić mózgu na taki, który przyczyni mi mniej niepokoju.

I jest ciocia Sediqa: ona zaraziła mnie miłością do książek. Opisuje mi cudowne tomy literatury zgromadzone w swoim domu, „ustawione po sam sufit”, jak mówi (to przesada). Kiedy byłam młodsza, przemycała dla mnie powieść albo książkę historyczną, a ja łakomie pożerałam każde słowo na stronicy. Teraz, kiedy dorosłam, razem z moją siostrą Samirą dostaję godzinę wolną od obowiązków domowych na wizytę w naszej bibliotece. Rozumie jednak pan, jak to jest? Nie prosiłam o umysł, który mam, i ciocia Sediqa też o swój nie prosiła. Obie musimy radzić sobie z myślami, które rodzą się w naszych głowach.

Przeciskam się przez gęstą ciżbę, poprawiając czador na głowie, kiedy przypadkiem się zsunie. Próbuję udawać, że nie jestem w małym Ghuczanie ze zniszczonymi drogami, ale idę ulicami nowoczesnego irańskiego miasta z wysokimi, lśniącymi budynkami. Widzę siebie modnie ubraną, w pięknym długim beżowym płaszczu ze złotymi guzikami, z włosami upiętymi pod kolorowym szalem, w ślicznych rękawiczkach z różowej skóry, które widziałam w reklamie, i wyobrażam sobie ich dotyk na dłoniach. Widzę siebie w białych wysokich butach, z modną torebką, dumnie noszącą okulary przeciwsłoneczne, które dodają mi tajemniczości. Niemal czuję aromat wyimaginowanych perfum: nocny kwiat i oceaniczna bryza. Fantazja odchodzi tak szybko, jak nadeszła, kiedy na zatłoczonej ulicy potrąca mnie nieznajomy.

Gdyby ta wizja miała choćby najmniejszą możliwość urzeczywistnienia, pewnie łaknęłabym jej z większą siłą. Jaki jednak pożytek z takich pragnień? Niewykluczone, że nigdy w życiu nie wyjadę z tego niszczejącego miasta. Nie poznam swobody płaszczy ani barwnych szali. Nigdy nie zobaczę połyskliwych budynków miasta całujących niebo. Nie mogę pragnąć tego, co nigdy się nie spełni.

Słyszę, jak z oddali Samira woła mnie po imieniu. Tak się pogrążyłam w tych snach na jawie, że oddaliłam się od niej na drugą stronę ulicy. Samira szybko przez nią przechodzi, unikając pędzących samochodów i rowerów, które wzniecają tumany kurzu.

– Zawsze chodzisz z głową w obłokach czy tylko wtedy, kiedy jesteś w moim nudnym towarzystwie? – żartuje. – O mało nie potrącił cię samochód. Nie słyszałaś klaksonu?

Pokornie zwieszam głowę. Za często robię to mojej starszej siostrze, tak się zanurzam w świecie fantazji, że nie słyszę połowy tego, co do mnie mówi.

Samira przewraca oczami i wzdycha z rezygnacją, w geście wybaczenia ściskając moją rękę.

– Wracajmy do domu – mówi i głową wskazuje mroczniejące niebo. – Mama będzie się o nas martwiła.

Przychodzimy pięć minut później niż zwykle i jak można było przewidzieć, mama wystawia głowę z kuchennych drzwi, patrzy znacząco na zegar i mruczy coś z dezaprobatą. Samira i ja krzywimy się na tę wcale nie tak subtelną przyganę. Obie nie znosimy traktowania, jakbyśmy były dziećmi.

Ja mam dwadzieścia jeden, Samira dwadzieścia dziewięć lat. Większość dziewczyn, z którymi chodziłyśmy do szkoły, ma już mężów i dzieci, ale Samira i ja nadal mieszkamy z rodzicami i trzema braćmi w starym domu we wschodniej części Ghuczanu. Nie tak sobie wyobrażałyśmy nasze życie, ale się nie skarżymy. W naszym domu, tak samo jak we wszystkich domach, istnieje struktura władzy, a my z pokorną rezygnacją zajmujemy miejsca na samym jej dole. Na szczycie jest ojciec, Abdullah, pięćdziesięciodziewięcioletni, którego władzy nikt nie kwestionuje. Nasz główny dochód pochodzi z małego gospodarstwa położonego kilka kilometrów za miastem; ojciec spędza tam wiele godzin. Bracia również dokładają się ze swoich niskich zarobków, ale muszą oszczędzać na założenie własnych rodzin.

Druga jest matka, prowadzi dom na poziomie praktycznym. Podejmuje decyzje dotyczące pieniędzy wydawanych na pastę do zębów, ziemniaki, sól, przyprawy, jabłka – na wszystko, łącznie z ubraniami dla każdego członka rodziny. Jeden z moich braci mówi: „Mamo, potrzebuję nowej koszuli” i tym samym daje początek długiej kampanii prowadzonej przez matkę w celu uzyskania najlepszej ceny w Ghuczanie. Czasami z podziwem patrzę, jak przegląda wieszaki na bazarze, robiąc wiele zamętu w związku z jakością szwów przy kołnierzyku, krzycząc na sprzedawcę, oskarżając go, że jest najgorszym zbirem w liczącej dwadzieścia stuleci historii Persji, domagając się ni mniej, ni więcej, tylko żeby on zapłacił jej za zaniesienie tej koszuli do domu. Myślę sobie: czy kiedykolwiek będę tak umiała? I odpowiadam przecząco. Zaakceptowałabym cenę podaną przez sprzedawcę, co uznano by nie tylko za szaleństwo, ale niemal za grzech.

Tak więc mama jest druga z kolei, ale w szczególny sposób. Moi bracia, będąc mężczyznami, nadal odczuwają, że mogą ją terroryzować, a ona do pewnego stopnia na to się godzi. Istnieją jednak niewidzialne granice w relacjach matki z dorosłymi synami i jeśli moi bracia je zignorują, mama podejmie walkę i zwycięży. Tak jak przy zakupie koszuli.

Trzeci jest Ali. Ma dwadzieścia osiem lat i pracuje z ojcem przy hodowli owiec i bydła. Dwaj młodsi bracia, dwudziestoletni Hosein i osiemnastoletni Madżid, zajmują miejsca czwarte i piąte. Obaj od niedawna pracują jako mechanicy w mieście.

Samira i ja pomagamy mamie sprzątać, gotować i wypełniać polecenia męskich członków rodziny, jak nakazuje tradycja w Iranie. Chociaż jestem starsza od dwóch braci, nigdy nikt nie miał wątpliwości, kto spośród nas ma władzę. Przez całe życie usługuję braciom, jakbym zaciągnęła u nich dług przez sam fakt, że urodziłam się kobietą. Żywię ambicje, jakich nie mają mężczyźni w mojej rodzinie, ale nic dobrego z nich dla mnie nie wynika. Samira i ja marzyłyśmy o studiach uniwersyteckich, ale ojciec nawet nie chciał o tym słuchać. Mama próbowała go przekonać.

– Leila pragnie uczyć dzieci – powiedziała.

A ojciec odrzekł:

– Potrzebujesz pomocy w domu. Nie jesteś już taka młoda i nie dasz rady w pojedynkę zajmować się czterema mężczyznami.

– Samira wie, jak bardzo Leili zależy na studiowaniu – powiedziała mama – i zaproponowała, że zostanie w domu, jeśli ja wyjadę.

Ojciec jednak się nie zgodził i tak oto nadzieja, że mogłabym zdobyć wykształcenie, rozwiała się jak dym. Całą moją przyszłość ustalono w ciągu dwóch minut. Wszystko, czego łaknął mój umysł, odrzucono.

Wiem, że jestem inteligentna. Czy mogę tak mówić i nie brzmieć przy tym zarozumiale? Bo nie jestem zarozumiała. To po prostu cecha, którą u siebie zauważyłam, tak jak mogłabym ją zauważyć u innej osoby. Czerpię przyjemność z bycia inteligentną, wyjątkiem są te okazje, kiedy staję się kobietą z brodą. I to nie jest próżność. Bardzo wielu inteligentnych ludzi – mężczyzn i kobiet – ma w głowach i sercach tylko intelekt. A jak powiedziałam wcześniej, pod pewnymi względami trochę oleju w głowie tylko utrudnia życie. Często trudno mi trzymać język za zębami. Czasami mówię do siebie: Leila, lepiej, żebyś była idiotką, bo tego wszyscy od ciebie oczekują. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby to przychodziło naturalnie! Mój umysł pragnie zajęcia.

Drogi Allahu – właśnie przyszło mi do głowy, że mam coś wspólnego z tymi chłopcami i mężczyznami, którzy łakną męczeństwa, którzy idąc przez pole minowe, śpiewają na chwałę Najwyższego i Jego Proroka. Tego, w co wierzą, nauczyli się od mułłów, tak jak ja nauczyłam się swojej niebezpiecznej wiary od ciotki Sediqi. Ich miłość do wiary jest tak głęboka, że pójdą prosto na wroga z opuszczonymi rękoma – tak było w czasie wojny z Irakiem. Czy ja taka jestem? Czy wrze we mnie głód męczeństwa? Nie chcę umierać za to, w co wierzę. Niewykluczone jednak, że jeśli w naszym wnętrzu dzieją się takie rzeczy, podejmujemy decyzję na poziomie zbyt głębokim, żeby zdawać sobie z tego sprawę. Mój umysł łaknie strawy. Boję się, że ten głód pewnego dnia mnie zabije i złapię się na tym, że kroczę przez pole minowe, śpiewając hymny pochwalne na cześć wielkich pisarzy i poetów, a potem nagle nastąpi wybuch.

Będę gniła w tym domu, chyba że znajdę męża. Najpierw jednak za mąż musi wyjść Samira – do tego czasu muszę pozostać samotna. Taka jest niepisana zasada. Gdyby młodsza siostra pierwsza wyszła za mąż, Samira straciłaby na atrakcyjności. A równocześnie z każdym mijającym dniem maleje szansa, że znajdziemy odpowiedniego męża dla mojej starszej siostry. Chociaż jest słodka i dobra, większość mężczyzn nie bierze jej pod uwagę jako kandydatki na żonę. Jedyny zalotnik, jakiego miała, był czterdziestodwuletnim dilerem samochodowym z reputacją człowieka niegodnego zaufania i wybuchowego, który rozwiódł się z żoną i zostawił ją z trojgiem małych dzieci. Serce pęka mi na myśl, że powodem, dla którego nie są jej pisane małżeństwo, szczęście i spełnienie, będące marzeniem wszystkich młodych dziewcząt, jest długa blizna w kształcie półksiężyca na lewym policzku. Jedna blizna, przekleństwo na całe życie.

Być może mamie przyszło do głowy, że szanse Samiry na znalezienie konkurenta do ręki jeszcze zmaleją, jeśli spędzi całe życie zamknięta w domu. Ale mama jest tak samo bezgranicznie przywiązana do zwyczajów jak ojciec. Jej zdaniem dziewczęta i młode kobiety muszą większość czasu spędzać w domu, w przeciwnym razie stracą opinię cnotliwych. Sprzedawcy i przechodnie będą o nas plotkować, oskarżać o flirtowanie, a łatka kokietki wywoła fatalne skutki. W Iranie kobieta nie musi robić nic skandalicznego, żeby zyskać opinię dziwki. Mama widziała niejedną porządną dziewczynę, która traciła szanse na małżeństwo, ponieważ za często się uśmiechała, wymieniała pozdrowienia z mężczyzną w czasie zakupów albo w trakcie wizyty u przyjaciół. Najbezpieczniejszą strategią, uważa mama, jest trzymanie nas w odosobnieniu. Myśli, że musi nie tylko chronić mnie i Samirę przed ewentualnymi błędami – wzrok mimowolnie skierowany na twarz przystojnego mężczyzny i pozostawiony tam pół sekundy za długo – ale także przed zakłamaniem rywalizujących rodziców. To przeciągłe spojrzenie, zbyt krótkie, by zostało zauważone w innych społeczeństwach, tutaj staje się istotną informacją. Matka innej dziewczyny może o nim wspomnieć takim tonem, jakby niemal widziała, że wychodzimy z poradni wenerycznej. Najdrobniejsza aluzja na temat niestosowności może stać się krecim kopcem, na którym wznosi się cała góra plotek.

Kiedy jednak jesteśmy w domu, stajemy się niewidzialne. Aby ogłosić światu, że istniejemy, musimy pozwolić choćby na przelotne zerknięcie. Dlatego też raz w tygodniu, o ile posłusznie wykonałyśmy obowiązki i nie jesteśmy potrzebne w domu, mama pozwala nam pójść do biblioteki albo na zakupy do pobliskich sklepów, przy czym mamy na to niewiele czasu, zwykle niecałą godzinę.

Tego czerwcowego dnia 1996 roku obie z siostrą jesteśmy szczególnie podekscytowane, ponieważ Samira zanosi kilka swoich ręcznie robionych lalek do pana Taqavi, właściciela sklepu, który handluje różnego rodzaju ozdobami i drobiazgami. Lalki są pomysłowo i artystycznie wykonane z fragmentów starych ubrań. Pan Taqavi sprzedaje je po cenie o wiele wyższej od tej, którą płaci Samirze, ale ona i tak się cieszy z dodatkowych pieniędzy.

Kiedy mamy taką możliwość, rozdzielamy się z siostrą, żeby maksymalnie wykorzystać nasz cenny czas. Uzgadniamy, że pójdę sama do biblioteki i spotkamy się w domu. Żadna z nas nie chce się spóźnić, ponieważ wtedy mama niemal na pewno nie pozwoli nam wyjść w przyszłym tygodniu.

Pomimo żaru lejącego się z nieba otulamy się szczelnie czadorami i labiryntem wąskich uliczek idziemy na bazar, największy teren handlowy w mieście. Tłumy ludzi szukają tutaj okazji, targują się o ceny. W powietrzu unoszą się aromaty przypraw, olejków oraz jagnięciny i wołowiny piekących się na otwartym ogniu. Samochody tłoczą się jeden przy drugim, nieruchomiejąc, kiedy w drogę im wejdą kury i kozy. Wszędzie dokoła widzimy małe dramaty rozgrywające się pomiędzy klientem a sklepikarzem, matkami a dziećmi, mężczyznami załatwiającymi interesy, zgłodniałymi ludźmi szukającymi odpowiedniego miejsca do zaspokojenia apetytu. Przechodzimy z Samirą do sklepu pana Taqavi.

– Niedługo będziesz robiła tyle lalek, że będę musiała zostać twoją wspólniczką w interesach i otworzymy sklepy na całym świecie.

Samira podejmuje tę fantazję.

– Tak, i wynajmiemy własne mieszkanie w mieście, a ty będziesz mogła pójść na uniwersytet.

Stykamy się głowami, szepcząc cichutko, żeby nikt nie pomyślał, że za bardzo się cieszymy, i nie zaczął się zastanawiać, co knujemy.

– Będziemy miały specjalny pokój dla ciebie – mówi Samira – twoją własną bibliotekę z półkami od podłogi do samiutkiego sufitu. Będziesz potrzebowała drabiny, żeby sięgnąć do wszystkich książek. Będziemy przyjmowały wielkich pisarzy i uczonych. – Teraz jednak Samira wraca do prawdziwego życia i odkłada na bok fantazje. – Nie chodź z głową w chmurach i nie spóźnij się – ostrzega mnie tak jak powinna, ponieważ w otoczeniu książek zwykle tracę rachubę czasu.

Jedyna w Ghuczanie mała biblioteka publiczna to moje ulubione miejsce na ziemi. Ten mój raj jest skromny. Rząd nie wydaje pieniędzy na książki i wybór jest ograniczony. Ale tutaj jestem wolna od lekceważenia, które literaturze okazują ojciec i bracia. W domu czytaniu towarzyszy poczucie winy. W jakiejś niszy, którą uważałam za prywatną, mogą mnie przyłapać z książką kupioną za pieniądze z prezentów urodzinowych, zarobione za prace wykonane dla sąsiadów, takie jak szycie czy sprzątanie. I och, ta pogarda moich braci i ojca! Ale nie tutaj. Nie tutaj.

Bibliotekarką jest pani Salimi; należy do osób, które kocham najbardziej na świecie. Kiedy mijam jej biurko, macha do mnie na powitanie. Zerkam na zegar za jej plecami i z przerażeniem uświadamiam sobie, że zmarnowałam ponad połowę bibliotecznego czasu na odprowadzenie Samiry na bazar.

Powodem, dla którego rząd w ogóle przekazuje jakieś fundusze bibliotekom, jest to, że pełnią one funkcję ośrodków dystrybucji dzieł propagandowych. Ten czy inny urzędnik pisze o chwale i pięknie rewolucji, jego książkę drukuje się w setkach tysięcy egzemplarzy i wysyła do bibliotek od Meszhedu przez Tebriz do Bandar Abbas. Tyrani zawsze wierzą, że literatura musi mieć społecznie budujący cel, a jaki cel może być bardziej budujący od czczenia mądrości, cnót i dobroci władców? Tylko że ludzie wszędzie, nie tylko w Iranie, jak sądzę, wiedzą, kiedy mają do czynienia z propagandą. Rzadko mogą zaakceptować jej część, mogą nawet częściowo się z nią zgadzać, ale od pierwszego spojrzenia rozpoznają przesadzone twierdzenia o fantastycznych korzyściach (więcej chleba, więcej samochodów), które dzięki działaniom rządu na nich spływają.

I oto tutaj na honorowym miejscu są wszystkie te dzieła, tomy z entuzjastyczną oceną rządu. Nie zwracam na nie najmniejszej uwagi, chyba że jestem do tego zmuszona. Szukam czegoś, co poprawi mi nastrój w zupełnie innym sensie, czegoś, co dotknie mej duszy.

Tego dnia, doktorze Karimi, wybieram dwie książki, których przeznaczeniem będzie wyniesienie mnie w niebiosa, rozradowaną niczym anioł, one też będą ze mną, gdy spadnę w swoje prywatne piekło. Jedna to Prorok Khalila Gibrana, książka o miłości i lekcja miłości, lekcja życia. Wcześniej nie widziałam jej w bibliotece, jest nowa, niedawno przełożono ją na farsi. Druga także traktuje o miłości. To Mały Książę Francuza Antoine’a de Saint-Exupéry’ego, polecona mi przez panią Salimi. Och, doktorze, gdybym wiedziała, gdybym tylko wiedziała! Ale w trakcie tej wizyty w bibliotece, w moim raju, nie wiem. Nie wiem także, jak szybko rozpocznie się podróż, w którą zaraz wyruszę, jak szybko miną dni, doktorze, dzielące mnie od dnia, gdy będzie pan świadkiem mojego wstydu. Widzę niepokój w pańskich oczach, niepokój, a także – chyba mogę to powiedzieć – miłość.

Wiem, że teraz matka będzie się zastanawiała, gdzie jestem, ale na ulicy zwalniam, by podziwiać kolory. Wszędzie sprzedają kwiaty – czerwone róże, żółte słoneczniki, stokrotki, orchidee, mieczyki, goździki, cynie. Mijam szlochającego chłopczyka, który domaga się wzięcia na ręce. Jego matka, sfrustrowana żądaniem i uginająca się pod ciężkimi torbami, ciągnie go za sobą, nie reagując na płacz. Na zakurzonych policzkach chłopczyka łzy żłobią strumyczki. Prawdopodobnie ma pięć lat. Bose stopy są brudne i kiedy unosi jedną, żeby ją wytrzeć o znoszone spodnie, na nogawce pojawia się plamka krwi. Zastanawiam się, dlaczego matka bardziej o niego nie zadba. Musi być bardzo biedna, w przeciwnym razie lepiej by go ubrała, a już na pewno kupiłaby mu buty. Ze smutkiem patrzę, jak malec wlecze zmęczone stopy po ziemi, i o mało nie wpadam na wózek ze słodyczami na chodniku.

Odwracam się do starca za wózkiem. Słońce spiekło jego czaszkę okrytą rzadkimi włosami, policzki ma czerwone z upału.

– Proszę dwa lizaki – mówię pośpiesznie. – Pomarańczowe.

– Dwieście tomanów – mówi chrapliwie, podając mi słodycze.

Szukam wzrokiem chłopczyka, ale zniknął. Biegnę, zaglądając w boczną uliczkę, z nadzieją, że jego matka tędy poszła, nigdzie ich jednak nie widzę.

A zresztą może to nie jest dobry pomysł. Matka mogłaby się obrazić. Chowam lizaki w połach czadoru i idę do domu.

Wyobrażam sobie własne dzieci, to, jak będę zasypywała je prezentami, czekoladą i miłością. Zaraz ogarniają mnie wyrzuty sumienia, bo wiem, że nie wszystkie dzieci mogą liczyć na takie uczucie. W mieście bieda jest obecna na każdym kroku, na widok głodujących dzieci w brudnych łachmanach serce mi się kraje. Przystaję. Mama powtarza, żebym nie pozwoliła się przytłoczyć nieszczęściom widzianym na ulicy. Mówi, że po prostu tak to jest, taka jest wola Allaha. Ale ja nie wierzę, że Allah chce, by tak było. Myślę, że Jego wolą jest, by ci, którzy mają, dzielili się z tymi, którzy nie mają.

W witrynie sklepu z odzieżą wisi piękna błękitna bluzka, nie mogę od niej oderwać wzroku.

– Mamo? – Ktoś szarpie mnie za czador. Odwracam się i widzę chłopczyka. Ręce nadal ma podniesione. – Przepraszam! Przepraszam! Myślałem, że pani jest moją mamą. – Wycofuje się rakiem, przestraszony, że dostanie burę.

Klękam i szepczę:

– Hej, wszystko w porządku, wszystko w porządku. Zgubiłeś się? Nie wiesz, gdzie jest mama? – Chłopczyk drży lekko i wygląda, jakby zaraz miał wybuchnąć płaczem. Szybko sięgam pod czador i podaję mu lizaki. Jego buzia na kilka sekund się rozjaśnia, potem znowu się chmurzy, a ja sobie uświadamiam, że jest zszokowany, bo ktoś okazał mu dobroć. Kładę słodycze na jego rączce i zamykam wokół nich paluszki. – Weź je, są twoje.

Chłopczyk wpatruje się we mnie szeroko otwartymi oczami.

– Dziękuję – mówi nieśmiało i zrywa się do biegu.

Kiedy się odwracam, żeby iść dalej, widzę mężczyznę opierającego się o framugę sklepu z odzieżą. W rękach trzyma książkę: to Mały Książę.

– Och – mówię, szukając w torbie mojego egzemplarza. Nie ma go tam. Musiałam go upuścić w czasie rozmowy z chłopczykiem.

– To dobra książka. Jedna z moich ulubionych – mówi nieznajomy. Ależ on jest przystojny! Przypuszczalnie pod trzydziestkę, z krótkimi brązowymi włosami, doskonale utrzymaną brodą i ciepłymi, ciemnymi oczami. – To wcale nie jest literatura dla dzieci. – Oddaje mi książkę, a ja szybko chowam ją pod czadorem.

– Mm… dziękuję – jąkam się i patrzę w ziemię, choć to trudne. Doskonale wiem, że kobiety nie mogą nawiązywać kontaktu wzrokowego z nieznajomymi, a mimo to muszę walczyć z potężnym impulsem, by postąpić niewłaściwie.

Ktoś woła go z wnętrza sklepu. Unoszę oczy i widzę, że po jego twarzy przemyka wyraz irytacji. Przeprasza z ociąganiem, tak ja to odbieram, i wchodzi do sklepu. W progu jednak odwraca się i mówi coś, czego w żadnym razie nie powinien mówić:

– Mam nadzieję, że znowu będzie pani tędy przechodzić.

Moje serce bije tak szybko jak serce kota. Jego oczy! Och, już wcześniej zauważałam atrakcyjnych mężczyzn i mówiłam sobie w duchu: Jaki przystojny! Ale to jest inne doznanie. Doświadczam nowego uczucia, dziwnego i poruszającego moje serce. Chodzi o to, że teraz jestem starsza? Albo więcej rozmyślałam o romantycznych związkach? Nie wiem.

Mama już na mnie czeka.

– Gdzie się podziewałaś, głupia dziewczyno? Ojciec wróci lada chwila. Chodź i pomóż mi z tymi warzywami.

Oczywiście wykonuję polecenie. Ale gdy myję marchewki i obieram ziemniaki przy akompaniamencie szczękania garnków i patelni, bo mama zwija się jak w ukropie, żeby przygotować na czas wieczorny posiłek dla męża i synów, słyszę w uszach muzykę i widzę oczy, jego oczy.

Zaczęło się.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: