Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnica rodu Sogliano - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 października 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Tajemnica rodu Sogliano - ebook

Antyczna willa rodu Sogliano, skryta w cieniu drzemiącego Wezuwiusza, przez całe stulecia była świadkiem rosnącej potęgi i fortuny klanu handlarzy koralu – złota południowych mórz, kruszcu zdobiącego klejnoty koronne najważniejszych ludzi świata. Pasja, honor i wierność rodowym tradycjom, przekazywane z ojca na syna, z matki na córkę, przydały chwały nazwisku Sogliano, czyniąc klan jednym z najbardziej wpływowych w swoim fachu. Za zimną maską kupieckiego profesjonalizmu kryją się jednak szaleńcze namiętności i słabości członków klanu, przez lata osnute mgłą tajemnicy. Teraz, po śmierci głowy rodziny – Edoarda Sogliana, jego ukochana żona Orsola będzie musiała stawić czoło demonom przeszłości męża i swoim własnym, niedokończonym historiom, których echo, towarzyszące jej przez całe życie, powróci w najtrudniejszym momencie żałoby. Zwłaszcza że w niezmąconą małżeńską idyllę jak grom z jasnego nieba wdziera się wiadomość o nieślubnym potomku krystalicznego jak łza Edoarda. Czy misterna struktura zależności wewnątrz familii, pozbawiona głównego filaru, nie runie nagle niczym domek z kart?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8069-827-7
Rozmiar pliku: 575 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Zapukał kilka razy, a kiedy nie doczekał się odpowiedzi, pchnął skrzydło drzwi i wszedł do pogrążonego w półmroku pokoju. Blask poranka sączył się przez okiennice, a pojedyncze promienie słońca niczym ostrze przecinały ciemności w sypialni rodziców. Puszysty dywan wygłuszał jego kroki, gdy Saverio bezszelestnie zmierzał do łóżka swojej matki.

Kobieta była pogrążona w głębokim śnie.

– Mamo… – szepnął, pochyliwszy się nad śpiącą.

Orsola wykrzywiła wargi w przelotnym grymasie, ale nie zareagowała.

– Mamo! – powtórzył znacznie głośniej.

Otworzyła oczy. Pogładził ją po policzku i usiadł na brzegu łóżka.

Marzyła tylko o tym, by ponownie zapaść w sen, niewidzialną barierą odgrodzić się od rzeczywistości.

– Goście się schodzą. Powinnaś wstać – oznajmił stanowczo.

– Zostanę tutaj. Chcę, żeby mnie zostawili w spokoju – wyszeptała.

– Źle się czujesz? Zadzwonić po doktora? – Zaniepokoił się, ponieważ Orsola zemdlała poprzedniego wieczoru.

Wezwali Sergia De Santisa, od dwudziestu lat zaufanego lekarza rodziny Sogliano, który zmierzył Orsoli ciśnienie i natychmiast podał lekarstwo. Później zrobił jej zastrzyk, który posłał ją do krainy snów.

– Śmierć męża to nie tylko twoja tragedia, to także straszne przeżycie dla całej rodziny – mówił do niej, kiedy zasypiała. – Jesteś silną kobietą, odwagi, moja droga, będzie ci teraz potrzebna, bo wszyscy na ciebie liczą.

Na odchodne zalecił, by odpoczywała jak najdłużej.

Spałaby zapewne dalej, gdyby nie starszy syn Saverio, który obudził ją i nakazał wrócić do rzeczywistości. Rzeczywistości, która zdawała się sennym koszmarem.

– Nie chcę tam iść, proszę, daj mi spać – powiedziała płaczliwie.

Saverio westchnął z rezygnacją.

– Dobrze. Spróbuję coś wymyślić.

Pocałował ją w policzek i wyszedł z pokoju.

Orsola poczuła, jak niepokój chwyta ją za gardło i oplata ciasnym węzłem. W najgorszych snach nie przewidziała, że w wieku pięćdziesięciu lat zostanie wystawiona na tak bolesną próbę, a jej spokojne i szczęśliwe życie legnie w gruzach. Wkrótce po nagłej i niespodziewanej śmierci męża, który zginął w wypadku samochodowym, przypadkiem odkryła jego skrzętnie skrywaną dotąd tajemnicę.

Jej myśli powędrowały w stronę tłumu krewnych i przyjaciół czekających na dole. Dusiła się w natłoku ich objęć, uścisków dłoni, słów pocieszenia, współczujących spojrzeń. Poczucie winy, które ją dręczyło, nie wypływało jedynie z żałoby, którą teraz miała nosić.

Chwilę później drzwi do pokoju znów się uchyliły, a na progu zamigotał drobny cień.

– Mogę wejść? – zapytała ledwo słyszalnym głosem jej teściowa Margherita.

Orsola zapaliła lampkę stojącą na komodzie, podnios­ła się i usiadła na łóżku.

– Proszę, niech mama wejdzie i spocznie obok mnie.

– Jak się masz, córeczko? – zatroskała się starsza pani.

O takiej teściowej jak Margherita Sogliano marzy każda kobieta. Szczodra i bezkonfliktowa, pełna słodyczy, szanowała prywatność małżonków i nie przekraczała żadnej granicy. Sprawiała, że Orsola od razu poczuła się częścią rodziny. Wiedziała, jakie to trudne – młodziutka dwudziestoletnia dziewczyna z północy kraju, córka szewca, szybko musiała przywyknąć do nowych obyczajów i tradycji mieszkańców Torre del Greco. Właśnie teściowa wspierała Orsolę, gdy jako młoda mężatka stawiała pierwsze kroki w fascynującym świecie poławiaczy i handlarzy koralu.

Ród Sogliano opływał w bogactwa, a ich fortuna narodziła się w początkach dziewiętnastego wieku. Wprawdzie w ich żyłach nie płynęła błękitna krew, ale należeli do arystokracji – koralowej szlachty. W istocie światowy rynek cennego, wyławianego z morza czerwonego kruszcu znajdował się w ich rękach oraz w rękach kilku innych rodów, które od przeszło dwustu lat żyły i pracowały w maleńkim miasteczku przyklejonym do groźnego masywu Wezuwiusza.

W przeszłości zajmowali się nawigacją, budowaniem statków, rybołówstwem, inwestowali w rozmaite interesy, byli rzemieślnikami z fantazją godną artystów, ale zawsze określali się mianem ludzi koralu. Rezydowali w potężnych willach i antycznych kamienicach, które stanowiły również siedziby ich przedsiębiorstw – obok sypialni, okazałych, reprezentacyjnych salonów i pokojów dziennych znajdowały się magazyny, laboratoria, biura, w których krzątanina nie ustawała od świtu do zmierzchu i które zawsze tętniły rozmowami, szumem pracujących maszyn, dziecięcym płaczem i śmiechem, melodią miłosnych pieśni nuconych przez robotnice przy pracy… A kiedy robotnicy i ich przełożeni razem spożywali obiad, nad stołem unosił się szelest opowieści, mocny aromat kawy górował zaś nad przenikliwym, słonawym zapachem koralu, który nie ulatniał się nawet po kilkukrotnym myciu, obróbce, cięciu i polerowaniu gałązek czerwonego kruszcu.

W koralu zamknięty jest morski powab i tajemnica natury, harmonia między królestwami minerałów, roślin i zwierząt. Choć przypomina kamień, wcale nim nie jest, choć kształtem podobny jest do rośliny, nie można nazwać go rośliną, i nie jest też zwierzęciem, mimo że jego szkielet rodzi się z wydzieliny milionów mikroskopijnych polipów, którym zawdzięcza wytrzymałość i ognisty kolor krwi.

– To raczej ja powinnam się zapytać, jak się czujesz, mamo – rzekła teraz w odpowiedzi na pytanie Margherity.

Orsola chwyciła ją za rękę i mocno uścisnęła.

– Bóg daje, Bóg zabiera – szepnęła teściowa, a jej westchnienie było ciężkie od smutku.

Orsolę kusiło, by wyznać, że przybyło jej kolejne zmartwienie, które nie daje jej spokoju, nie chciała jednak przysparzać matce bólu.

– Niedługo go zabiorą, do jutra jeszcze jest nasz – ciągnęła Margherita i dodała po chwili: – Powinnaś wstać i stawić temu czoła. Dobrze ci to zrobi, ból trzeba podzielić na wiele głosów, aby stał się znośny.

Orsola z powagą patrzyła w twarz teściowej, na której czas odcisnął swoje piętno, jasne oczy zasnute całunem świeżych łez, delikatne usta, które cierpienie wygięło w podkówkę, i bez zastanowienia chwyciła ją w ramiona. Przytuliła ją mocno.

– Nie dam rady, potrzebuję pobyć sama – wyszeptała.

– Teraz będziesz miała całe mnóstwo czasu na samotność, gdy twój mąż umarł – powiedziała Margherita, uwalniając się z uścisku synowej. – A ty w dalszym ciągu musisz odgrywać swoją rolę w rodzinie i w naszej społeczności. Jesteś panią Sogliano, nie zapominaj o tym – upomniała ją łagodnie.

Orsola nie podzielała zdania teściowej. Właśnie dlatego, że była panią Sogliano, nie powinna pokazywać się rodzinie i przyjaciołom w tym stanie, rozkojarzona i zatroskana swoim niedawnym odkryciem.

– Ubierz się i zejdź do nas – nakazała jej Margherita, wychodząc z pokoju.

Orsola wstała z łóżka i wślizgnęła się do łazienki. Przez drzwi balkonowe wychodzące na ogród przedarło się mocne światło dnia i oślepiło ją przez chwilę. Nachyliła się nad umywalką, odkręciła kurek z zimną wodą i ochlapała twarz. Wytarła się, zsunęła z siebie koszulę nocną i weszła pod prysznic, pozwalając, by strumienie ciepłej wody smagały jej ciało. Wróciła myślami do poprzedniego wieczora.

Mieli siadać do obiadu, czekali tylko na Edoarda. Wtedy zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszała głos kapitana policji, który poinformował ją, że jej mąż stracił życie w wypadku. Niewiele myśląc, zabrała dzieci i pojechała do Neapolu, do szpitala Cardarelli – trzeba było zidentyfikować ciało. Wróciła później do Torre po garnitur dla zmarłego męża.

Późnym wieczorem weszła do gabinetu Edoarda. Szukała gotówki, a kiedy otworzyła szufladę biurka, między papierami zauważyła kolorowe zdjęcie. Przedstawiało małego, słodkiego chłopczyka o migdałowych oczach, w białej koszulce i z rakietą do tenisa w dłoni. Uśmiechał się do obiektywu. Miał dziewięć, może dziesięć lat. Nie przyjrzała się uważnie – oczy przesłaniały jej łzy, a serce przeszywał ból. Jej ukochany, najdroższy mąż, ojciec jej cudownych dzieci leżał martwy na stole w prosektorium.

Wrzuciła zdjęcie do szuflady, a wtedy upadło na drugą stronę i ukazało na rewersie kilka linijek napisanych ręką dziecka:

Drogi tato, kiedy odwiedzisz mnie w Hongkongu, wyzywam cię na pojedynek w tenisa i wtedy zobaczysz, że jest ze mnie materiał na mistrza. Przyjedź szybko, bo bardzo tęsknię. Twój syn Steve.

Pod spodem dopisał: 12 maja 2013.

Dziesięć dni temu.

Ród Sogliano, jak większość poławiaczy koralu, posiadał swoją siedzibę w tym wielkim orientalnym mieście, celu częstych wypraw w interesach.

Orsola poczuła, jak lodowacieje krew w jej żyłach. Trzęsącymi się dłońmi zaczęła przerzucać zawartość szuflady, natykała się na inne fotografie przedstawiające jej męża z tym chłopcem. Stali objęci i uśmiechali się do obiektywu.

Zamknęła szufladę, a wtedy nogi się pod nią ugięły i osunęła się na ziemię, nieprzytomna.Rozdział 2

Ród Sogliano zamieszkał w Torre del Greco na początku dziewiętnastego wieku, kiedy to odkupili ten siedemnastowieczny budynek od rodziny Spinellich, szlachetnie urodzonych neapolitańczyków.

Monumentalne bramy zamknięto na znak żałoby, a na głównej ulicy Umberto I wstrzymano ruch, ponieważ wozy, które później miały ruszyć w kondukcie pogrzebowym, musiały wyładować katafalk, kandelabry, ciężki czarny kir, który miał zostać upięty przy bramie i na schodach, wskazując gościom drogę do zielonego salonu, gdzie znajdowało się miejsce na trumnę.

Margherita Sogliano wybrała drewnianą, surową skrzynię bez ozdób – miało w niej spocząć ciało jej pięćdziesięciopięcioletniego syna, który odszedł przedwcześnie, rażony zawałem serca. Gdy swoim mercedesem wracał z Neapolu do domu, auto wypadło z drogi – brzmiała wersja lekarzy. W ciągu kilku godzin wieść o jego nagłej śmierci obiegła cały świat i już z samego rana rodzina została zasypana telegramami, kwiatami, telefonami i mejlami z wyrazami współczucia. Przez cały dzień najszczersze kondolencje napływały z Paryża, Londynu, Nowego Jorku, Kōbe, Tokio, Hongkongu oraz z Sydney.

Edoardo Sogliano był jednym z najważniejszych dystrybutorów koralu w Torre del Greco, cieszył się szacunkiem i poważaniem zarówno we Włoszech, jak i za granicą.

Neapolitański dziennik „Il Mattino” opublikował obszerny artykuł z kolorowymi zdjęciami obrazującymi najważniejsze momenty jego życia. Na jednej z fotografii ściskał dłoń cesarza Japonii, na innej pozował z prezydentem Stanów Zjednoczonych, na kolejnym z królową Anglii Elżbietą, w parlamencie w Strasburgu, na konferencji oceanograficznej w Melbourne, z prezydentem Włoch, przyznającym mu w Rzymie najwyższe państwowe odznaczenie – Order Kawalera Pracy…

W zielonym salonie Margherita Sogliano wraz z dwoma córkami i wnukami przyjmowała napływający tłum gości, którzy przybyli, by zapewnić rodzinę o swoim wsparciu w tych trudnych chwilach. Przez moment miała wrażenie, że cofnęła się w czasie o czterdzieści lat. Wtedy żegnała pierworodnego syna, zaledwie osiemnastoletniego, którego ojciec wysłał do Nowego Jorku, by przejął rodzinny interes i zadbał o sklep jubilerski na Piątej Alei. Dziesięć lat później śmierć przyszła po jej męża Saveria, którego zabił bezlitosny rak. Teraz żegnała swojego drugiego syna, a wdowa po nim wciąż do nich nie dołączyła. Na szczęście w pobliżu był Saverio, najstarszy syn Edoarda, i przejął obowiązki matki. Miał dwadzieścia dziewięć lat i przejawiał zdolności, którymi obdarzony był również jego ojciec – talent do interesów. Po matce natomiast odziedziczył poczucie odpowiedzialności.

Margherita przywołała do siebie Giuliettę, najmłodszą wnuczkę, która witała właśnie swoje szkolne koleżanki.

– Słucham, babciu. – Dziewczynka dygnęła przed nią.

– Wciąż nie ma tu z nami twojej matki, a wszyscy o nią pytają. Poproś, żeby zeszła na dół – szepnęła.

– Ale przecież już ją o to prosiłaś, a jeszcze wcześniej był u niej Saverio – odpowiedziała cichutko wnuczka.

Margherita pogłaskała ją po miedzianych włosach, które falami spływały jej na plecy, poskręcane w serpentynki. Giulietta była jej ulubioną wnuczką – to właśnie w niej, bardziej niż w pozostałych, widziała siebie samą za młodu: te same rude włosy, to samo silne i wesołe usposobienie.

– Poproś ją, żeby do nas dołączyła – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Orsola siedziała przed lustrem toaletki, wpinając szylkretowe spinki w kok upięty nad kształtnym karkiem. Miała na sobie antracytowy, klasyczny kostium z żorżety, a jej szyję zdobiła kolia z naturalnych pereł, z kunsztownym zapięciem z cennego koralu ze Sciakki.

Giulietta nie weszła do pokoju, tylko zatrzymała się w progu, patrząc na jej lustrzane odbicie. Jej mama była piękną kobietą i wciąż miała w sobie mnóstwo dziewczęcego uroku. Poczuła, jak wzruszenie ściska ją za gardło, kiedy uświadomiła sobie, że już nigdy nie zobaczy ojca u jej boku.

Z jej piersi wyrwało się głębokie westchnienie i właśnie wtedy Orsola dostrzegła jej obecność. Odwróciła się, spojrzała na córkę i podbiegła do niej z szeroko otwartymi ramionami, a potem przytuliła mocno do siebie z matczyną czułością.

– Moja maleńka, masz tysiąc powodów, by rozpaczać i się na mnie gniewać, że wciąż tu siedzę. Powinnam być z tobą i twoimi braćmi. Ale teraz już cię nie wypuszczę z moich ramion – wyszeptała jej do ucha.

– A tata mnie zostawił… Dlaczego mi to zrobił? Tak strasznie mi smutno – wyjąkała Giulietta, zalewając się łzami.

– Wszystkim nam jest smutno, kochanie – zapewniła ją Orsola.

– Ale ty nie płaczesz, a ja czuję się tak okropnie – załkała dziewczynka.

– Bo ja pochodzę z zimnego Mediolanu i mam serce twarde niczym głaz, a ty jesteś wrażliwa tak jak twój tata. No już, chodź, musimy dołączyć do reszty rodziny.

Zeszły po schodach na pierwsze piętro, skąd dobiegał szmer rozmów, z którego wybijały się wysokie głosy mniszek z pobliskiego zakonu. Weszły do salonu, w którym ciężkie, witryny zawieszone na ścianach kryły w sobie arcydzieła sztuki złotniczej, wytwarzane przez kolejnych członków rodu Sogliano od początków dziewiętnastego wieku.

Na środku pokoju, na katafalku obitym welurem w kolorze starego złota, ustawiono trumnę, w której spoczęło ciało Edoarda. Trumnę otaczał wianuszek jego dzieci oraz dwie starsze siostry – Priscilla i Archetta. Brakowało jedynie Steve’a, tajemniczego, nieślubnego synka, pomyślała Orsola i nagły ból przeszył jej serce.Rozdział 3

Tłum gości rozstąpił się i przepuścił Orsolę, idącą u boku Giulietty. Przed trumną Edoarda córka zostawiła matkę i dołączyła do braci. Gwar ucichł, a w salonie, w którym na znak żałoby przymknięto okiennice, zapadła cisza.

Orsola spuściła głowę i stanęła przy trumnie, resztkami sił powściągając rozpacz.

Przypomniała sobie jego przepiękną twarz, którą okalała gęsta, kasztanowa czupryna z czerwonym połyskiem, sięgająca kołnierzyka koszuli. Śmierć brutalnie zabrała jej ukochanego mężczyznę, z którym przez trzydzieści lat wiodła szczęśliwe życie, i od teraz miała być jedyną strażniczką jego niepokojącego sekretu. Na samą myśl o tym z oczu Orsoli popłynęły łzy i przesłoniły jej oczy. Wyprostowała się gwałtownie i wyszła, by dołączyć do teściowej w pokoju obok.

Margherita Sogliano siedziała na kanapie obitej naturalnym jedwabiem w żywym, złotym kolorze. Orsola nachyliła się nad teściową, musnęła jej czoło pocałunkiem i zajęła miejsce przy niej. Margherita przykryła swoją dłonią dłoń synowej i posłała jej krzepiący uśmiech, podczas gdy Titina i Rosaria, dwie leciwe pokojówki, które od wieków pracowały w domu Sogliano, podeszły do nich z nabożnym szacunkiem, by złożyć kondolencje, wycierając przy tym oczy haftowanymi chusteczkami.

– Dziękuję – powiedziała Orsola, po czym dodała: – Czas podać kawę.

W drzwiach salonu, w którym tłoczyli się krewni i znajomi, stanął żwawy i postawny sześćdziesięciolatek – wielebny Antonio Bartiromo, proboszcz bazyliki Świętego Krzyża, we własnej osobie. W swoich niedzielnych homiliach, wygłaszanych donośnym głosem, surowo gromił przewinienia parafian, grożąc im gniewem aniołów mścicieli, którzy mieli wymierzyć sprawiedliwość za ich występki, zachłanność i nikczemność, za szarganie najświętszych wartości.

Parafianie, nawet ci najbardziej cnotliwi, wychodząc w niedzielę z kościoła, czuli dreszcz grozy biegnący wzdłuż kręgosłupa i nierzadko poczucie winy, choćby czyści byli jak łza. W konfesjonale jednak, kiedy rozmawiał z każdym z osobna, wielebny Bartiromo odkrywał swoje ojcowskie oblicze, pobłażliwe, wyrozumiałe i pełne miłosierdzia. Mieszkańcy Torre kochali go, klękali przed nim i przez niego błagali Boga o odpuszczenie win.

Wszedł do salonu sprężystym krokiem wojownika, chwycił krzesło, ustawił je przed paniami Sogliano i opadł ciężko na siedzenie, po czym wyciągnął z kieszeni sutanny chusteczkę, którą wytarł spoconą od wysiłku i gorąca twarz.

– Łączę się z wami w bólu, siostry – oznajmił, a obie dobrze wiedziały, że mówi prosto z serca.

– Dziękuję, ojcze – odpowiedziała Margherita.

– Edoardo zasługiwał na życie znacznie dłuższe, choćby po to, by skierować chłopców na właściwą drogę. Są jeszcze młodziutcy i potrzebują przewodnika – ciągnął kapłan.

Spojrzał Orsoli w oczy.

– Tobą jednak martwię się bardziej. Twój spokój nie wróży nic dobrego. Wolałbym widzieć, jak zanosisz się płaczem, a ty zdajesz się dusić wszystko w środku, taka jesteś opanowana.

– Mam się dobrze – odpowiedziała krótko Orsola bezbarwnym głosem.

– Może to i lepiej – odrzekł. – W końcu po śmierci Edoarda wszystko spadnie na ciebie, a ciężar, który odtąd będziesz dźwigać na własnych barkach, nie należy do lekkich, zwłaszcza że to ty zajmiesz się dziećmi i interesami. Jesteś teraz głową całej rodziny. Uważaj, zanim się obejrzysz, posypią się propozycje. Niektóre uznasz za kuszące i będziesz miała chęć pozbyć się dziedzictwa, które Sogliano budowali przez dwa stulecia. Ale twoim zadaniem jest przekazać je dzieciom. W całości. Jeśli będziesz potrzebowała wsparcia duchowego, wiesz, gdzie mnie znaleźć, jeśli potrzebna jest ci konkretna pomoc, wystarczy, że rozejrzysz się wokół – masz liczną rodzinę i współpracowników Edoarda na każde swoje skinienie. Wyraziłem się jasno?

Orsola skinęła głową.

– Święte słowa – szepnęła jej teściowa.

Była wdzięczna księdzu, że kilkoma szczerymi zdaniami dodał jej otuchy, a później przeszedł do kwestii praktycznych, nie pozwalając, by zawładnęło nią wzruszenie. Postanowiła zacisnąć zęby i nie okazywać słabości, by towarzyszyć mężowi w jego ostatniej drodze. Czekała na nią jeszcze jedna sprawa, która budziła w niej ogromny niepokój.

Kolejni goście napływali do salonu, żeby po oddaniu honorów Edoardowi w pokoju obok złożyć kondolencje jej i Marghericie.

Kapłan wstał, pożegnał obie panie i wyszedł.

Młodzi Sogliano, jedno po drugim, dołączyli do matki i babki, stanąwszy za ich plecami, a Rosaria i Titina krążyły wśród zgromadzonych, popychając przed sobą wózeczki ciężkie od filiżanek i srebrnych dzbanków, z których unosił się aromat świeżej kawy.

Na środek salonu wystąpił Onofrio Di Salvo, senior rodu, który zbił fortunę i zbudował potęgę swojej rodziny na produkcji kamei z muszli mórz tropikalnych. Był inteligentnym siedemdziesięciolatkiem, obdarzonym niezwykłym zmysłem handlowym. Mówił w lokalnym dialekcie, gdyż nigdy nie ukończył żadnych szkół i rzadko posługiwał się czystym włoskim, przemawiając dziwnym, ostro brzmiącym językiem. Mimo to dogadywał się wyśmienicie z kupcami z całego świata. Jego ojciec był poławiaczem koralu, a on, już jako ośmioletni chłopiec, został czeladnikiem u grawera. Szybko nauczył się zdobić delikatne powierzchnie egzotycznych muszli, a kiedy zgłębił tajniki rytownictwa, spod jego ręki wyszły pierwsze kamee, ujawniając jego nieprzeciętny, wrodzony talent.

Od wielu lat jego firma tworzyła miniaturowe arcydzieła dla najbardziej znanych sklepów jubilerskich we Włoszech i na świecie. Wszystkie jego dzieci ukończyły studia, teraz zaś wspólnie pracowali pod czujnym okiem ojca, niezmiennie podziwiając jego umiejętności i profesjonalizm.

– Margherito, Orsolo, wielmożne panie. – Skłonił się z szacunkiem.

Margherita gestem wskazała mu krzesło, które przed chwilą zwolnił wielebny Bartiromo.

Usiadł i wziął głęboki oddech.

– Przybyłem tu, by wyrazić moje głębokie ubolewanie w związku z nieszczęściem, które na was spadło. – Znów zaczerpnął powietrza w płuca. – Jestem tu również po to, by was zapewnić, żem gotów jest podać wam pomocną dłoń w każdej, nawet najmniejszej z potrzeb, jako że odejście do wieczności waszego syna i współmałżonka, naszego niezrównanego przyjaciela don Edoarda, rozdziera mi serce na strzępy. Takoż to zarówno wy, jak i wszyscy członkowie waszej szanownej rodziny niechaj pamiętają, żem jest waszym pokornym sługą i na każde wasze skinienie pospieszę z pomocą. I mówię to w imieniu nie tylko własnym, ale również całej mojej rodziny.

Mimo strapienia obie kobiety z trudem powstrzymały uśmiech, słysząc jego przemowę.

– Dziękujemy ci, Onofrio, a także twojej rodzinie – odparła Margherita.

– Może kawy? – zapytała Orsola na widok Titiny z tacą w rękach.

– Chętnie, na cześć drogiego zmarłego przyjaciela – odpowiedział i chwycił filiżankę za uszko, po czym wydał z siebie głębokie westchnienie. Wyglądało na to, że długo przygotowywał swoją przemowę.

Tymczasem w salonie wciąż przybywało gości. Titina nalewała wszystkim kawy, a Rosaria krążyła między kuchnią a salonem, wynosząc puste dzbanki i donosząc pełne. Z pokoju obok napływał zapach gromnic i kwiatów oraz smętny dźwięk głosów zakonnic recytujących różaniec.

Do salonu energicznym krokiem wkroczył Vincenzo Scapece. Kapitan Scapece, kilka lat starszy od Margherity, cieszył się sławą pożeracza serc niewieścich i sam zresztą lubił tak o sobie mówić. Był najzamożniejszym wśród koralowych przedsiębiorców – to właśnie jego rodzina pierwsza zakupiła ogromne ilości martwych koralowców z okolic Sciakki, których wartość znacznie wzrosła przez lata – teraz ich cena przewyższała cenę złota.

– To gad – szepnęła Margherita do synowej. – Pamiętaj, uważaj na niego.

– Niech mama będzie spokojna. Nie zamierzam wdawać się w jakiekolwiek układy z nim ani z nikim innym – zapewniła Orsola stanowczo.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: