Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnice dworu sułtana. Nurbanu. Synowa odaliski. Księga 5 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
15 marca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Tajemnice dworu sułtana. Nurbanu. Synowa odaliski. Księga 5 - ebook

Kiedy spotykają się dwie żądne władzy kobiety, tylko jedna może ujść z życiem.
Oto piąty tom imponującej sagi historycznej, która stała się inspiracją dla twórców popularnego serialu Wspaniałe stulecie.

Jeśli którejkolwiek kobiety osmański dwór może bać się bardziej niż groźnej Hürrem, to z pewnością jest nią jej synowa, wybranka księcia Selima – Nurbanu. W przeciwieństwie do odaliski jedyną namiętnością Nurbanu jest bowiem władza. Młoda kobieta nie cofnie się przed niczym, by ją zdobyć. Nawet jeśli oznacza to wypowiedzenie otwartej wojny potężnej teściowej. Wydaje się, że Hürrem znalazła wreszcie godną siebie rywalkę…

Demet Altınyeleklioğlu (ur. 1955 w Stambule) – turecka pisarka i dziennikarka. Jest absolwentką Kolegium TED w Ankarze, Wydziału Politologii Uniwersytetu Ankarskiego, Wyższej Szkoły Dziennikarstwa i Uniwersytetu Hacettepe. Od 1980 roku wyprodukowała setki programów dla tureckiej telewizji TRT. Jako pisarka zdobyła popularność cyklem powieści o dynastii osmańskiej, Tajemnice dworu sułtana. Jest również tłumaczką, m.in. romansów historycznych Philippy Gregory. Mieszka w Stambule. Pierwsza część z sześciotomowej serii Tajemnice dworu sułtana ukazała się nakładem Wydawnictwa W.A.B. w sierpniu 2016 r.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-4334-3
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Nie interesuje mnie, co napiszą o mnie w kronikach. Historia opowiada o tym, kto trzyma w ręku pióro. Tych, którzy dziś są bohaterami, jutro nazwą przeniewiercami. Ci, którzy dziś noszą piętno zdrajców, jutro będą zbierać oklaski. Nie obchodzi mnie też, jak osądzi mnie Imperium Osmańskie. Ani to, co mówi czy powie Wenecja. Szłam drogą, którą wytyczyło mi moje przeznaczenie. Czy miałam jakiś wybór? Czy mogłam postąpić inaczej? Los jest jak wiatr, a człowiek jak targany nim suchy liść. W którą stronę zawieje, w tę niesie człowieka. Razem z jego podmuchem przybyłam tutaj. Czy to moja wina? Niech historia pisze, co chce. Niech Imperium Osmańskie powie, co wie. Niech potępi mnie Wenecja, która sama nigdy nie zdejmuje maski. Wszystko to jest lepsze od powrozu, ostrza i topora kata. Prawdę znają ci, którzy ją przeżyli. Ja ją przeżyłam. Z Wenecjanki Cecilii Baffo stałam się Nurbanu. Z odaliski stworzyłam władczynię. Z pijaka władcę…

Niech wszyscy tak o tym myślą. Jestem sułtanką Nurbanu, która dała Imperium Osmańskiemu dwóch padyszachów.Wenecja 13 września 1570 roku

Cztery postacie bezgłośnie ześlizgnęły się do morza. Gdyby nie białka ich oczu, byliby całkiem niewidoczni w nocnych ciemnościach. Chociaż natarli oliwą swoje nagie torsy, chłód wody przenikał ich do szpiku kości. W tamtej chwili nie przyszło im nawet do głowy, że będą jeszcze wiosłować w tym zimnie przynajmniej przez godzinę.

Ich towarzysze, którzy zostali na pokładzie, spuścili na morze długą łódź o lekko zaokrąglonym kadłubie. Czterej mężczyźni znajdujący się w wodzie podpłynęli w tamtą stronę. Liny zostały rozwiązane. Nie wydając żadnego dźwięku poza ledwie słyszalnym szelestem, z wprawą wsiedli na łódź. Teraz ich wilgotne ciała ziębił nocny wiatr. Wszyscy chwycili za krótkie wiosła i przeszli na swoje miejsca. Trzech z nich usiadło. Czwarty stanął na rufie.

Wszyscy wiedzieli, że z drogi, w którą wyruszyli, nie było odwrotu.

Mężczyźni w łodzi usłyszeli ciche głosy dochodzące z okrętu. Towarzysze broni, z którymi ramię w ramię walczyli w tak wielu bitwach, szeptali za nich Fatihę.

Głosy umilkły. Mężczyzna na rufie także usiadł. Cztery krótkie wiosła zanurzyły się w wodzie. Powoli odpłynęli w nocne ciemności.

Po pewnym czasie wiatr przywiał z oddali odgłos kościelnych dzwonów.

– Północ – wyszeptał jeden. – W takim razie już czas.

Jednocześnie wszyscy czterej ułożyli się w łodzi twarzą do dołu. Na zewnątrz wystawały tylko cztery wiosłujące ramiona.

Śmiertelna pułapka pośród ciemności i zimnych fal bezgłośnie zbliżała się do Wenecji.

Zimno i ból przeszywające do szpiku kości… Tylko to czuli czterej mężczyźni w łodzi. Niemożliwy do wytrzymania ból, który rozchodził się od nadgarstków do ramion, zaczęli już odczuwać w kręgosłupie. W palcach oplatających wiosła stracili czucie. Utrzymywali tempo dzięki głosowi, który rozbrzmiewał w ich głowach: „Ciągnij, jeszcze mocniej, ciągnij. Ciągnij, jeszcze mocniej, ciągnij”.

Ten, który był na dziobie, jako pierwszy zauważył, że na wzburzoną wodę padło światło.

– Niech to szlag! Zobaczą nas – mruknął.

Uniósł lekko głowę, nie przestając wiosłować. Najpierw, jakieś sto pięćdziesiąt sążni przed sobą, zauważył budynek. We wszystkich oknach paliły się światła. „Dotarliśmy”, pomyślał z radością. To musiał być pałac. Jednak za chwilę zamarł. Na wieży dokładnie naprzeciwko budowli straże rozpaliły ogień. Blask płomieni padał na wodę, jakby czegoś poszukiwali. Musieli natychmiast wydostać się z tego światła.

– Port – wyszeptał do pozostałych.

Odpłynęli jakieś czterdzieści sążni, zanim wydostali się z padającego na fale blasku. Nie mogli podpłynąć zbyt blisko, bo po tej stronie także czaiło się niebezpieczeństwo. Tutaj ruch na wodzie mogli zauważyć strażnicy pełniący wartę przed dużym kościołem z okrągłą kopułą.

– Bandera – powiedział cicho mężczyzna na przedzie, gdy wypłynęli ze złotego światła na ciemnym morzu.

Powoli unieśli głowy. Byli teraz przy ujściu wielkiego kanału. W smugach światła rzucanych przez latarnie na wodę ujrzeli, że kanał jest pełen ogromnych galer weneckich. Z radością ponownie ukryli się w łodzi. Wszyscy mieli w pamięci słowa kapitana Kemala, które powiedział, zanim wypłynęli: „Na co zdadzą się nocą pochodnie po tym, jak podpalą siedlisko giaurów?”.

Rozkaz był wyraźny. Wenecję miał pochłonąć ogień! A oni mieli go podłożyć. Sądząc po pochodniach na rufach, było tu przynajmniej sto pięćdziesiąt galer. Ucieszyli się. Nie zginą na próżno. Ponownie chwycili za wiosła, zapominając o bólu i zmęczeniu.

Łódź sunęła do ujścia wielkiego kanału. Później nie będzie odwrotu. Niebezpieczeństwo rosło z każdą chwilą. Ich serca zaczęły bić szybciej. Gdyby to było możliwe, gładziliby wodę dłońmi, żeby uspokoić zmącone wiosłami fale. Bali się, że wróg usłyszy mocne uderzenia ich serc. Nie obawiali się śmierci ani tego, że zostaną złapani. Teraz, gdy byli już tak blisko, ich strach wzbudzało jedynie to, że nie uda im się rozświetlić weneckiej nocy osmańską pochodnią.

Ciężko posuwali się naprzód. Na chwilę musieli się rozdzielić. Czterech śmiałków miało zanieść osmański ogień w cztery różne miejsca.

– Hej! A to co?

Głos znajdującego się na pokładzie wartownika dla płynących łodzią był jak wystrzał armatni.

Mężczyzna, wyciągając rękę, wskazał łódź i zwrócił się do swojego towarzysza na bocianim gnieździe.

– Emiliano, spójrz! Co ta gondola robi między galerami? I to o tej porze!

Strażnik Emiliano spojrzał z platformy w tamtą stronę. Później przyłożył do oka długą, smukłą lunetę.

Ujrzał gondolę, a na jej pokładzie czterech ludzi. Jeden z mężczyzn, nie unosząc głowy, machnął ręką w stronę, z której dobiegał głos.

– Co się stało? – Wybuchnął śmiechem Emiliano. – Nie wszyscy są równie pechowi jak my, D’Angelo. Są też tacy szczęśliwcy, którzy wracają po tym, jak dobrze sobie popiwszy, znaleźli uciechę w kobiecych łożach.

– Jesteś pewien?

– Tak.

„Idiota – pomyślał. – Co w tym dziwnego? Czterech marynarzy wracało z nocnej eskapady”.

Gdy Emiliano ponownie obrócił lunetę w stronę ujścia zatoki, rozległ się głos D’Angela:

– Godzina pierwsza… Wszystko w porządku.

Strażnicy nie zauważyli, że spośród czterech mężczyzn w gondoli jednego ubyło. Po pięćdziesięciu sążniach w łodzi zostało dwóch mężczyzn. Później zniknął jeszcze jeden. Ostatni, zauważywszy stocznię, także wskoczył do wody. Gdyby ktoś teraz spojrzał, pomyślałby, że w stronę doków płynie z nurtem odwiązana łódź. Tymczasem czterech mężczyzn przemieszczało się ku czterem różnym celom.

Każdy z nich miał rozpalić ogień. Pierwszy wskoczył do wody. Po blisko godzinie spędzonej przy wiosłach śmiałek opuścił łódź i wpłynął pomiędzy czarne cienie galer. Obrał sobie za cel tę, która wydała mu się największa. Zbliżył się do kotwicy. Wziął kilka oddechów, po czym położył się plecami na wodzie i objął rękami i nogami porośniętą wodorostami linę. Rozpoczął wspinaczkę. W tej samej chwili pojął, że popełnił śmiertelny błąd. Woda, która zebrała się na pokrywie małej beczułki, ściśle przytwierdzonej do jego pasa, z pluskiem wpadła do morza. Mężczyzna zawisł nieruchomo na linie. Był na tyle odsłonięty, że nie mógł się ukryć. Ktoś patrzący z galery, na którą się wspinał, lub z sąsiedniej, z łatwością by go zobaczył. Czekał, a serce tłukło mu się w piersi. Nie stało się jednak to, czego się obawiał. Znów podjął wspinaczkę. Wspinał się i wspinał. Wydawało mu się, że lina nie ma końca. Ręce oplatające linę coraz bardziej go bolały. Zaczynał tracić siły. Twarde, szorstkie włókna raniły mu łydki. Rany piekły pod wpływem morskiej soli. Wstrzymał oddech i zatrzymał się. Trwał tak, wisząc nad wodą.

– Muszę dotrzeć do końca tej piekielnej liny – mruknął i ostatkiem sił zaczął się podciągać.

Po chwili zobaczył duży otwór w burcie okrętu, z którego wyrzucono linę.

„Nareszcie!”, w duchu wydał z siebie okrzyk radości. Powoli zwolnił uścisk. Był teraz na statku wroga. Przez chwilę czekał, żeby wzrok przyzwyczaił się do nowych ciemności. Odwrócił się w stronę, gdzie znajdowały się pokrywy baterii dział. Przytrzymując się relingu, poruszał się naprzód w całkowitym mroku. Po pewnym czasie zauważył czarne ramiona dział skierowane w stronę morza.

Bateria dział!

Zobaczył, że nic nie stoi mu na drodze. Nie było strażnika! Całe jego ciało było napięte. Bezgłośnie padł na ziemię. Gdzie ten przeklęty typ? Przyłożył ucho do pokładu i nasłuchiwał. Gdy podniósł głowę, na jego twarzy malował się chytry uśmiech. Powoli się wyprostował. Zaczął ciężko posuwać się naprzód, wyciągając przed siebie ręce, żeby nie uderzyć o coś w bezkresnych ciemnościach i nie narobić hałasu.

Po kilku bezszelestnych krokach zobaczył światło. Musiało dochodzić z latarni znajdującej się na szczycie schodów, które prowadziły z pokładu do magazynu z amunicją. Mdłe światło latarni było dla jego przywykłych do ciemności oczu jak słoneczny blask. On też tam był. Strażnik. Stał przed drzwiami do zbrojowni, które znajdowały się dokładnie naprzeciwko schodów.

– Psi pies – mruknął. – Mógłby sobie drzemać gdzie indziej.

Wszystko, co następnie zrobił, wykonał bezszelestnie. Strażnik zbyt późno zauważył jego obecność. Osmański sztylet o wygiętym ostrzu wbił mu się w pierś. Z przerażeniem spojrzał na rękojeść i owinięte wokół niej silne palce. Chciał krzyknąć, ale z jego ust wydobyło się tylko stopniowo cichnące rzężenie.

Był teraz u celu. W końcu nadszedł czas, żeby rozpalić osmańską pochodnię. Otworzył drzwi do składu. Wnętrze od podłogi po sufit pełne było prochu, kul i beczek z olejem. Roiło się tam od muszkietów, arkebuzów, szabel, kusz i innych przedmiotów. Musiał się spieszyć. W każdej chwili mógł przyjść ktoś, żeby zmienić wartę, i zauważyć, że przed drzwiami zbrojowni nie ma strażnika. Natychmiast zabrał się do pracy.

Baryłka, którą miał u pasa, wydawała się zbędna pośród tylu łatwopalnych i wybuchowych materiałów, mimo to rozpiął pas. Ściągnął okrywający beczułkę materiał nasączony woskiem, który miał zapobiec dostaniu się wody do środka. Przeniósł ją dokładnie na środek składu, gdzie stały beczki. Odblokował otwór na spodzie i na podłodze usypał w linii proch aż do gwoździa przytrzymującego deski.

Gotowe. Jedyne, czego było trzeba, to mała iskra. Wyciągnął sztylet, którym przed chwilą odebrał życie wartownikowi. Dokładnie wytarł z ostrza krew. Przykucnął. Przesunął sztylet po żelaznym gwoździu. Nic się nie wydarzyło. Przy drugiej próbie ze stalowego ostrza iskry spadły na proch.

Wyprostował się. Patrzył, jak iskry zmieniają się w płomień, który z sykiem przemieszczał się po usypanej z prochu linii w stronę beczek.

Nic już nie zostało. Szeroko otwarte oczy osmańskiego śmiałka płonęły.

– W imię Boga jedynego! – krzyknął.

Ogień dotarł do otworu na spodzie niewielkiej beczki.

I zapłonęła osmańska pochodnia.

Pierwszy wybuch przedarł się przez nocne ciemności.

Wenecjanie wyprostowali się w swoich łóżkach, pytając się wzajemnie:

– Co się dzieje?

– Co to za hałas?

Jednak wybuch, który usłyszeli zaraz potem, zagłuszył ten pierwszy. Ci, którzy podbiegli do okien, pod wpływem wstrząsu spowodowanego serią wybuchów padli na ziemię.

– Wstawaj, Adriano! – krzyknął do żony jakiś mężczyzna. – Morze wybucha! Wenecja płonie!

Olbrzymie galery, przywiązane do siebie, jedna po drugiej z przeraźliwym hukiem wylatywały w powietrze, przywodząc na myśl setki, tysiące, miliony fajerwerków, po czym spadały do wody jako płonące resztki. Ogień ogarnął wszystkie okręty. A gdy płomień docierał do zbrojowni, także i one wybuchały.

Kilku marynarzy zerwało okrętowe liny i starając się dotrzeć do ujścia kanału, uwijało się w szaleńczym pędzie, żeby uratować się przed spadającym na nich z nieba ogniem. Okrzyki przerażenia, strachu i paniki ginęły w huku niekończących się wybuchów. Oglądający to piekło z daleka widzieli, jak setki marynarzy płonących jak żagwie rzucało się do morza. Nie minęło dużo czasu, gdy do trzech punktów, z których dochodziły wybuchy, doszedł czwarty. Jedenaście galer znajdujących się w dokach wyleciało w powietrze. Mnóstwo płonących odłamków spadło do wody. Legendarny wenecki Arsenał¹ przestał istnieć.I Stambuł 11 października 1570 roku

Jeździec jak wicher minął bramę murów.

– Wytrzymaj – wyszeptał mężczyzna do ucha srokacza.

Gorący jak płomień oddech zwierzęcia uderzył go w twarz. Puścił wodze wolno. Objął konia za szyję i pozwolił mu biec. Wielki gniadosrokaty koń mknął przez stepy, a wiatr rozwiewał mu grzywę.

Wyprostował się na widok meczetu, który sułtan Sulejman kazał wybudować dla swojego zmarłego syna księcia Mehmeda. Skręcił w lewo na niewielkim placu, który znajdował się zaraz za nim. Puścił konia w dół zbocza, w kierunku morza. Gdy zbliżał się do domostwa pod lasem, drogę zastąpiło mu czterech jeźdźców odzianych w czerwone szaty.

– Hooop! – krzyknął jeden z nich, unosząc rękę.

Ściągnął wodze.

– Zaraz, zaraz. A dokąd to się wybierasz?

Srokacz zatrzymał się rozsierdzony.

– Kim jesteś?

– Posłańcem kapitana Kemala! – krzyknął czausz, próbując zapanować nad koniem.

Po chwili wprowadzili jeźdźca do budynku. Służący, który wskazywał mu drogę, otworzył wielkie drzwi i usunął się na bok.

Dokładnie naprzeciwko, na sofie ustawionej pod oknem, siedział czarnobrody mężczyzna z kolanem przyciągniętym do siebie.

– Wejdź – mruknął.

„Zatem to jest zięć sułtana Selima, Pijal Pasza²”, pomyślał posłaniec.

– Jakie wieści przesyła Kemal, dżygicie? Ucieszysz nas czy zmartwisz tą wieczorową porą?

Jeździec nawet nie pomyślał, żeby skłonić się w pozdrowieniu.

– Ucieszę, czcigodny paszo. – Jego głos był zdecydowany. – Już dawno od kapitana Kemala nie ma niepomyślnych wieści, to dlaczego miałyby przyjść teraz?

Pijal Pasza opuścił kolano, które trzymał prawie pod brodą.

– No proszę. – W jego głosie bardziej niż gniew słychać było rozbawienie. – Kemal wybrał najbardziej wygadanego ze swoich chłopców?

Posłaniec chciał coś powiedzieć, ale Pijal Pasza uciszył go, unosząc dłoń.

– Mów lepiej, z czym przybywasz.

– Kapitan Kemal kazał przekazać, że zapłonęła osmańska pochodnia. Okryła czerwienią ciemną noc giaurów.

– Bogu niech będą dzięki. – Pasza wstał, ruszył w stronę posłańca i zatrzymał się naprzeciw niego. – W takim razie idź. – Poklepał go po ramieniu. – Odpocznij.

– Niech natychmiast przygotują mojego konia! – rozkazał pasza po wyjściu czausza. – Mamy pomyślne wieści dla władcy.

Wiedział, że gdy dotrze do Nowego Pałacu, nie zastanie sułtana Selima samego. Z pewnością u boku padyszacha będzie Żyd z kozią bródką, mianowany księciem Naksos.

– Nędznik – mruknął, przemierzając długi korytarz w towarzystwie gwardzistów.

Nienawidził Yasefa Nassiego³. Ten mężczyzna podporządkował sobie syna wielkiego sułtana Sulejmana Selima Chana. Kto mógł uwierzyć, że władca osmański sułtan Selim stanie się zabawką w rękach Żyda? Jednak tak właśnie się stało.

– Nadjeżdża sułtanka Nurbanu!

Sułtański powóz nie zdążył jeszcze przekroczyć Bramy Cesarskiej Nowego Pałacu, a już cały harem stał w gotowości.

– Biegnijcie, dziewczęta. Nadjeżdża sułtanka Nurbanu!

Szept niczym burza zawładnął krętymi korytarzami haremu. Wszystkie służące i damy dworu biegały z kąta w kąt w bezgłośnym pośpiechu. Mimo gorączkowej krzątaniny panował porządek. Wszyscy wiedzieli, co zrobi sułtanka Nurbanu Haseki, gdy już przybędzie – co i skąd weźmie, co i gdzie położy. Sułtanka Nurbanu nienawidziła bałaganu.

Tego dnia nawet Dżabbar Aga był rozgorączkowany, a to nie było do niego podobne. Brzuch mu podskakiwał, gdy wyrzucał z siebie rozkazy, a jego czarną twarz pokryły kropelki potu. Dawno temu porzucił raptowność i porywczość, które stały się przyczyną nadania mu tego imienia w dniu, w którym został agą haremu⁴. Teraz, zamiast sam uwijać się nerwowo, wydawał polecenia innym. Jednak tego dnia było inaczej. Przybywała sułtanka Nurbanu, której od miesięcy nie było w Nowym Pałacu.

Nie widziano, żeby Dżabbar Aga choć na chwilę wypuścił z rąk swój dereniowy kij. Niedługo po tym, jak sułtanka Hürrem Haseki odeszła z tego świata, harem znów stał się dawnym haremem. Później zaś żona padyszacha opuściła go i zamknęła się w Starym Pałacu. Teraz harem pełen był odalisek sułtana Selima. Odaliski zaś oznaczały zazdrość, kłótnie, krzyki i zgiełk. Dlatego właśnie wyciągnął swój dereniowy kij. Nie miał wyjścia. Ręka Dżabbara Agi była nieubłagana. Na widok choćby najmniejszego niedociągnięcia czy skrzywionej miny zadawał nią ciosy po nogach i plecach.

Jeśli ktoś znalazł w sobie odwagę, żeby powiedzieć: „Nie rób tego, to grzech”, odpowiadał: „Tak należy. Harem wymaga porządku, organizacji i dyscypliny. Jeśli pożałujesz odalisce razów dereniowym kijem, wejdzie ci na głowę. Powstanie chaos”.

I właśnie tego dnia w haremie powstał chaos.

– Na pewno coś się stało – powiedział do siebie. – W przeciwnym razie dlaczego sułtanka Nurbanu tak nagle przybyłaby tu ze Starego Pałacu? Z pewnością coś się stało. Ale co?

Od chwili gdy po haremowych korytarzach zaczął odbijać się echem szept: „Nadjeżdża sułtanka Nurbanu”, wszyscy zadawali sobie to samo pytanie: „Co ją tu sprowadza?”.

Ten szept dotarł do uszu głównego pokojowca sułtana Selima, Hydyra Efendiego. Zupełnie stracił humor. „Czego ta kobieta tu chce? – mruknął w duchu. – Znów odbierze spokój naszemu panu”.

I co miał teraz zrobić? Stanąć przed drzwiami haremu i powiedzieć: „Nasz pan jest w tej chwili bardzo zajęty. Nie chce, żeby mu przeszkadzano”? Kto wówczas ochroni Hydyra przed jej gniewem?

Jakby sułtanka Nurbanu nie wiedziała, co kryje się za tymi słowami. Oznaczało to: „Padyszach jest w swoich prywatnych komnatach z tym przeklętym Żydem i dziewczętami”. Nieczęsto zdarzało się, aby padyszach przebywał gdzie indziej. Z tego właśnie powodu sułtanka przeniosła się do Starego Pałacu. Kobieta nie mogła znieść mężczyzny – nawet jeśli był padyszachem – od rana zasiadającego przy biesiadnym stole i bełkoczącego coś niewyraźnie, upojonego rozkoszą, której doznawał w ramionach jędrnych, młodziutkich odalisek.

„Niech to szlag!”, zaklął w duchu Hydyr. Musi powiadomić sułtana Selima.

Powoli uchyliwszy ciężkie drzwi do komnaty sułtana, wślizgnął się do środka. Już przy wejściu, w niewielkim holu uderzył go aromat wina. W powietrzu unosił się także dziwny zapach – tych dziwnych liści, z których dym kazał wdychać sułtanowi Yasef Nassi. Tłumił on nawet woń kobiecych ciał wypełniających komnatę.

Pokojowiec otworzył drzwi znajdujące się po lewej stronie i wszedł w chmurę dymu. Do jego uszu dobiegły przyciszone głosy dwóch mężczyzn. Stojąc za aksamitną zasłoną, padł na ziemię jak do modlitwy. Postąpił tak, na wypadek gdyby padyszach, usłyszawszy go, uniósł kotarę i zapytał: „Co jest? Czego chcesz?”. Chociaż tak naprawdę nigdy nic podobnego się nie wydarzyło.

– Panie?

Jego głos był tak cichy, że sam ledwo go słyszał, jednak w środku nastała cisza.

– Wybaczcie waszemu słudze Hydyrowi…

Zamiast Selima Chana usłyszał głos Żyda, księcia Naksos.

– Czego chcesz, Hydyrze Efendi? Czyż nie mówiliśmy, że padyszach nie życzy sobie, żeby mu przeszkadzano?

„Obyś sczezł”, przeklął w duchu Hydyr, nie podnosząc się z miejsca. Później, przesuwając czubkami palców po dywaniku, sięgnął do aksamitnej zasłony. Powoli ją uniósł i zajrzał do środka.

Leżeli rozłożeni na dwóch stojących naprzeciwko siebie wspaniałych sofach. Sułtan Selim wyglądał, jakby był w innym świecie. Turban ześlizgnął mu się na bok, a na jego twarzy malował się komiczny wyraz. Na sofie po drugiej stronie komnaty leżał Yasef Nassi, ale Hydyr mógł dostrzec jedynie podeszwy jego czerwonych safianowych⁵ ciżem.

– Jestem gotów ponieść karę – powiedział cicho. – Jednak…

Jednocześnie nie przestawał obserwować tego, co działo się za kotarą. Przy wezgłowiu sofy padyszacha siedziała dziewczyna w cieniutkich, tiulowych szarawarach. Była bardzo piękna. Ramiona miała odsłonięte. Nagą pierś przykrywała mała niebieska kamizelka. Dziewczyna sięgnęła do stojącego nieopodal stolika i wzięła z niego owoce. Gdy wkładała je do ust Selima, kamizelka rozchyliła się i wysunęła się spod niej wspaniała pierś. Padyszach, mimo iż był pijany, pożądliwie patrzył na mlecznobiały kształt, który ukazał się jego oczom.

Dziewczyna, która siedziała przy sofie Yasefa Nassiego, była odwrócona do Hydyra. Jej plecy także były nagie. Było jasne, że Żyd, słysząc jego głos, przed chwilą zdjął z siebie dziewczynę.

Nagle przed zasłoną ujrzał przechodzącą parę maleńkich, bosych stóp. Im bardziej zbliżały się do sułtana Selima, tym więcej mógł dostrzec. Najpierw ponad stopami ukazały się kostki, potem kolana, a później…

Mój Boże! Dziewczyna była naga.

Usługująca padyszachowi odaliska delikatnie uniosła kryształowy, posrebrzany kielich w stronę roznegliżowanej dziewczyny. Hydyr ujrzał sutki sterczące jak gołębie dzioby w całej swojej okazałości. Chciał przymknąć oczy, ale nie mógł. Usłyszał cichy dźwięk czerwonej cieczy wlewanej do kielicha. Dziewczyna odwróciła się i przeniosła naczynie do grubych warg sułtana Selima. Oczy padyszacha były zamknięte. Upił łyk wina. Odaliska zlizała rubinowy płyn, który z ust sułtana spłynął po brodzie.

– Soki spijane z ust sułtana są dla jego niewolnicy niczym rajski nektar – zaświergotała rozkosznie.

Wargi Selima Chana rozciągnęły się w uśmiechu.

– To nie nektar, tylko najzwyklejsze cypryjskie wino – wtrącił się Nassi.

Główny pokojowiec usłyszał, jak obaj mężczyźni chichoczą. Nie mógł otworzyć ust i powiedzieć, dlaczego przyszedł. Musiał czekać, aż padyszach rozkaże mu, żeby przemówił.

Nagle pomyślał, że jeśli wyda się, że zagląda do środka, może stracić głowę. Natychmiast cofnął palce, które wsunął pod zasłonę. Pozostał skulony na ziemi. Przez chwilę nic nie słyszał.

Później do jego uszu dobiegła zalotna skarga odaliski:

– Ależ, panie, nie róbcie tak. Nie żal wam waszego sługi?

– Gdybyś tylko nie była taka ładna – usłyszał głos sułtana Selima.

Za kotarą coś się poruszyło. To pewnie padyszach wyprostował się na sofie.

– O co chodzi, Hydyrze Ago? – Głos Selima był ospały, jakby władca dopiero się obudził. – Skoro nachodzisz nas w naszych komnatach, musisz mieć dobry powód, który uratuje twoją głowę.

– Hydyr jest gotów nie raz, lecz po tysiąckroć oddać głowę za swojego sułtana – skłamał, wciąż przywierając do ziemi. – Jednak…

– Mówże, człowieku! Jednak co?

„Chcesz, to masz”, burknął w duchu Hydyr.

– Nadjeżdża sułtanka Nurbanu, panie.

Gdyby się nie bał, ponownie uniósłby zasłonę i zajrzał do środka. Usłyszał odgłosy kroków na dywanie. Szuranie pospiesznych ruchów małych stóp. Padyszach odprawił odaliski.

– To niemożliwe. – Głos Yasefa Nessiego był pełen skargi.

Padyszach powiedział coś cicho, ale Hydyrowi nie udało się tego dosłyszeć. Dziewczęta wyszły zza zasłony i szczebiocząc, pospiesznie się oddaliły. Tymczasem z dochodzących ze środka odgłosów dało się wywnioskować, że sułtan Selim także doprowadził się do ładu.

– Dlaczego pani Nurbanu opuściła Stary Pałac? – zapytał podejrzliwym głosem Żyd.

– Nie wiem.

– Panie, musimy jeszcze omówić szczegóły kwestii cypryjskiej.

– Yasefie – zbeształ go padyszach – módl się lepiej, żeby nasza żona nie przybywała tu w związku z poczynaniami twoimi i mojego zięcia Pijala Paszy. Jeśli tak jest, obydwaj będziemy musieli przez jakiś czas zapomnieć o Cyprze. Miej to na uwadze.

Hydyr w ciszy powrócił do siebie. Nie mógł zapomnieć tego, co zobaczył. „Co za grzech – myślał zgorszony. – Hej, wielki Selimie Groźny, powstań i zobacz swojego wnuka Selima”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: