Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnicza aktorka - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2007
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
15,99

Tajemnicza aktorka - ebook

Przez trzy lata Camilla Knight z wielkim powodzeniem występuje w miejskim teatrze w Bath jako Lysette Davide. W ten sposób zapewnia sobie, matce i siostrze środki do życia, których zabrakło po utracie majątku ziemskiego. Charakteryzacja sprawia, że w aktorce nikt nie rozpoznaje damy z towarzystwa. Camilla wie jednak, że ryzykuje, i postanawia ostatecznie zerwać ze sceną. Pojawienie się Nicholasa Lovella, który odkrywa jej sekret, może mieć groźne konsekwencje…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-7609-0
Rozmiar pliku: 1 013 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

Nicholas Lovell, hrabia Ashby, bawił się lorgnon, słuchając odgłosów dochodzących z parteru. Ze swojej loży widział całą widownię Theatre Royal, mógł więc swobodnie przyglądać się paniom w jedwabnych i satynowych sukniach mieniących się wszystkimi barwami tęczy, a także panom w wieczorowych strojach. Jak zwykle towarzystwo w Bath niewiele robiło sobie z tego, że kurtyna zaraz pójdzie w górę. Zewsząd rozlegały się szepty, śmiechy, przyciszone rozmowy, trwała ożywiona wymiana pozdrowień. W końcu jednak widzowie uciszyli się i w napięciu zaczęli oczekiwać rozpoczęcia przedstawienia.

Być może, myślał Nicholas, jego przyjaciele nie przesadzali, opowiadając o wdziękach madame Lysette Davide, popularnej odtwórczyni ról szekspirowskich, która miała wystąpić przed kapryśną publicznością w Bath po raz ostatni w tym sezonie, co przydawało smaczku dzisiejszemu przedstawieniu.

Pomimo zachwytów przyjaciół, Nicholas nie potrafił obudzić w sobie zainteresowania. Przymknął oczy i odchylił się w fotelu.

– Na litość boską, Lovell, obudź się i spójrz łaskawie na scenę. Przedstawienie zaraz się zaczyna. – George Marlow bezceremonialnie trącił przyjaciela w bok.

Nicholas uniósł leniwie brew i raz jeszcze omiótł znudzonym spojrzeniem widownię.

Zbity z tropu zblazowaną miną hrabiego, który raczej unikał takich póz, George uparcie go przekonywał:

– Powiadam ci, piękna mademoiselle Davide warta jest zainteresowania.

– George dobrze mówi – poparł Marlowa lord Corsham. – Warto przeczekać popisy baletu, żeby ją zobaczyć. Wypij jeszcze kieliszek szampana, mój stary. Za mało widać sobie golnąłeś, stąd ten cały ambaras.

Ostatni z czwórki, sir William Hendricks, który od dawna wykupywał w Theatre Royal roczny abonament na lożę, zerknął z niepokojem na program.

– To Szekspir? Oby nie. Ni w ząb nie rozumiem, co ten jegomość wypisuje.

Nicholas ożywił się wreszcie na widok przerażonej miny starego przyjaciela. Zresztą trudno było nie roześmiać się na tak błyskotliwą ocenę twórczości mistrza ze Stratfordu. Razem kończyli Eton i Nicholas doskonale pamiętał, ile trudu sprawiało Willowi nawet najbardziej powierzchowne obcowanie z literaturą. Młody lord o wiele pewniej czuł się na korcie tenisowym, na łódce czy z kijem do krykieta w dłoni niż nad książką.

– Nie bój się, to nie Szekspir. A swoją drogą, ciekaw jestem, po jakiego diabła abonujesz lożę, mój stary? Toż to wyrzucone pieniądze.

– No wiesz, wszyscy abonują, prawda? Poza tym człowiek nigdy nie wie, czy akurat nie najdzie go ochota spędzić wieczór w teatrze. I to jeszcze ci powiem, że od kiedy pierwszy raz zobaczyliśmy pannę Davide, jesteśmy tutaj prawie co wieczór. – Westchnął markotnie. – Gdybym tylko mógł ucałować jej dłoń!

– I nie tylko dłoń… – George Marlow wyszczerzył zęby.

Nicholas nie poznawał swoich przyjaciół. Zachowywali się jak otumanieni, co zupełnie nie przystawało do dorosłych w końcu mężczyzn. Czyż bywali w świecie i znający uroki życia dżentelmeni nie powinni wykazywać się dystansem, a także odpowiednią dawką cynizmu wobec wszelkich pokus? Spełniać je, sięgać po nie zuchwale, to jak najbardziej, ale wzdychać bezradnie, marzyć z zamglonymi oczami? W żadnym razie. Lecz oto George, który co i rusz brał na utrzymanie kolejną aktoreczkę, a także William i Corsham, wcale przecież nie nowicjusze na tym polu, niczym sztubacy wpadali w cielęcy zachwyt, ilekroć ktoś wspomniał o pięknej pannie Davide.

– Co cię powstrzymuje? – zapytał z irytacją. – To tylko aktorka. Możesz ją mieć, jeśli tylko zechcesz. Dość, byś otworzył sakiewkę, a będziesz sobie całował do upojenia całą tę przecudowną pannę Davide. Od stóp do głów, o rączce nie wspomniawszy. – Z największym ociąganiem dał się namówić na dzisiejszą wizytę w teatrze. Był zmęczony, nie miał ochoty na żadne rozrywki, zresztą od jakiegoś czasu zaczęło mu się przejadać to całe bywanie w towarzystwie i gonienie za przyjemnościami. To prawda, zjechał do Bath tego popołudnia, ale tylko dlatego, że wezwała go starsza siostra, Georgiana. Najchętniej zostałby w domu, zjadł kolację z rodziną i wypił kilka szklaneczek brandy ze swoim szwagrem Henrym. To by mu w zupełności wystarczyło.

– Tylko aktorka! – sapnął sir William, a policzki pokraśniały mu z oburzenia. – To istota czysta. Niezbrukana. Boginka. Niedosiężna! – Reszta przytaknęła z najpoważniejszymi w świecie obliczami.

Coś w tonie ich głosów zaintrygowało Nicholasa na tyle, że odwrócił wzrok od widowni i zmierzył całą trójkę rozbawionym, a zarazem pełnym niedowierzania spojrzeniem.

– Nie ma czegoś takiego jak „niedosiężna aktorka”. To pojęcie wewnętrznie sprzeczne. Jeśli aktorka, to sięgnąć po nią można, a jeśli faktycznie niedosiężna, to nie jest aktorką. Lecz panna Davide występuje na scenie, więc nią jest. Wniosek stąd taki, że alboście się zestarzeli, albo całkiem straciliście nerw do tych spraw.

– Do czorta z tobą, Nick! – sarknął lord Corsham. – Nikomu jeszcze się nie udało. Tobie też się nie uda zdobyć jej względów, idę o zakład. Wszystkim daje odprawę.

– Nie zamierzam zabiegać o jej niedosiężne łaski – ironicznie rzucił Nicholas, krzywiąc się lekko. – A teraz bądźcie cicho, zaczyna się.

Odwrócił się ku scenie, ale Frederick Corsham pociągnął go za rękaw.

– Nawet jeśli założę się z tobą o Pioruna?

Takiej propozycji Nick nie mógł puścić mimo uszu.

– Mówisz poważnie, Freddie? Myślałem, że za żadne skarby nie rozstaniesz się z tym koniem.

– Stawiam Pioruna – z godnością potwierdził Corsham, gdy kurtyna poszła w górę i rozpoczęło się przedstawienie sztuki „Duch zamku”. – Nawet ty nie zdobędziesz mademoiselle Davide.

Pozostali dwaj dżentelmeni przytaknęli poważnym skinieniem głów, choć doskonale wiedzieli, że żadna kobieta, której Nick był łaskaw okazać cień zainteresowania, nie potrafiła oprzeć się jego urokowi. Jednak swoje przekonanie, że Piorun nie zmieni właściciela, opierali na reputacji panny Davide, która w powszechnej opinii uchodziła za kobietę, której żaden mężczyzna nie zdobędzie.

– Zakład stoi – zgodził się Nick – chociaż nie widziałem jeszcze rzeczonej damy.

Tymczasem Lysette Davide prowadziła za kulisami ostry spór z panem Porterem, właścicielem Theatre Royal.

– Nie przypuszczałem nawet, że wystąpisz z czymś takim – denerwował się Porter. – Dobrze, podniosę ci stawkę do… dwunastu funtów tygodniowo. Niech to dunder! Nawet Jordan nie brała tyle w czasach swojego największego powodzenia.

– Za późno, Porter. To moje ostatnie przedstawienie. Rezygnuję, nie będę więcej występowała. Już postanowiłam i nie zmienię zdania. Proszę, nie nalegaj. Zostaw mnie w spokoju.

Lysette poprawiła ciemną perukę, wygładziła niespokojnym gestem białą suknię i wzięła głęboki oddech. Występowała na zawodowej scenie od trzech lat i nigdy dotąd nie czuła tremy przed przedstawieniem, a dzisiaj, przed swoim ostatnim spektaklem, kiedy miała pożegnać się z deskami teatru, była ledwie przytomna ze zdenerwowania, a cicha wymiana zdań z Porterem jeszcze bardziej wytrąciła ją z równowagi.

Inspicjent dał znak i wysoka, majestatyczna panna Lysette Davide wyszła na scenę. Widownia przywitała ją burzą oklasków. Wszyscy bili brawo, i wytworne towarzystwo zasiadające w lożach, i parter, i plebs na jaskółce.

Nicholas z loży sir Williama miał doskonały widok na scenę i stojącą na niej niedosiężną pannę Davide. Przyglądał się jej z niekłamaną uwagą. Była piękna, wytworna, wysoka, zgrabna, a przy tym… miała jakąś szczególną przyciągającą moc, dyskretną, lecz nieodpartą, coś takiego było w jej postawie, gestach, wyrazie twarzy… Sam nie wiedział, jak to określić. W każdym razie nie wypowiedziała jeszcze żadnej kwestii, a i tak wszystkie oczy w niej były utkwione.

Kiedy otworzyła usta, publiczność wstrzymała oddech. Miała silny, dźwięczny głos, mówiła z leciutkim, ledwie słyszalnym francuskim akcentem.

Sztuka była banalna, ot, modny, pełen niezwykłych zwrotów akcji melodramat gotycki, niby osadzona w dawnych wiekach opowieść o ludzkich losach, lecz ani z prawdziwą historią, ani z myślową głębią tak naprawdę niewiele mająca wspólnego. Jednak patrząc na pannę Davide i słuchając jej kwestii, można było pomyśleć, że to Szekspir. Towarzyszące Nicholasowi od kilku tygodni uczucie znudzenia zniknęło bez śladu. Już zaczynał się martwić, że nic go nie bawi. Karty, pogoń za spódniczkami czy inne rozrywki straciły cały swój urok. Z przyjęć wymykał się wcześnie, nawet alkohol przestał mu smakować.

Znajomi zaczęli już szeptać o tej nagłej zmianie, a jedyną osobą, która cieszyła się z odrodzenia moralnego beztroskiego hulaki, był rządca Nicka, bo chlebodawca zaczął wreszcie sumiennie odpowiadać na wszystkie jego listy.

A hrabia Ashby miał po prostu dość lekkiego życia. Wspierała go w tym, jak umiała, jego siostra Georgiana, kobieta niezwykle zasadnicza. Kładła mu do głowy, że powinien wreszcie ożenić się i ustatkować, spłodzić potomka, dziedzica rodowego nazwiska, tytułu i majątku.

Jednak myśl, że miałby ożenić się z jakimś cielątkiem bez polotu i wyobraźni, jedną z tych dziewczątek, które niestrudzenie podsuwała mu siostra, że miałby, jak na statecznego ziemianina przystało, osiąść z taką gąską w swoich włościach w Buckinghamshire, przejmowała go żywą abominacją, choć sprawa dziedzictwa i przedłużenia rodu, owszem, leżała mu na sercu i coraz bardziej ciążyła.

Przez cały czas trwania przedstawienia nie spuszczał wzroku z wysokiej aktorki. Akcja komplikowała się absurdalnie, przez scenę przewijały się jakieś opuszczone przez wszystkich sierotki, pojawił się nawet straszny zbrodniarz w masce i czarnej opończy, dybiący na heroinę dramatu, ale Nicholas nie próbował nawet śledzić splątanych wątków gotyckiej historii, tylko delektował się urodą panny Davide. Myślał przy tym, że zabieganie o względy tak pięknej kobiety może znacznie uprzyjemnić mu najbliższy tydzień, nudny czas, który, na wyraźnie żądanie siostry, miał spędzić w Bath.

Skończył się pierwszy akt i kelner wniósł do loży tacę z kanapkami oraz kolejną butelkę szampana. Kiedy zniknął, trzej przyjaciele obrócili się ku Nicholasowi i zapytali zgodnym chórem:

– I co powiesz?

Nicholas uśmiechnął się szeroko, wyciągnął nogi i uniósł kieliszek.

– Za boską pannę Davide. I za was, żeście znaleźli dla mnie zajęcie na najbliższe dni.

– Czy nie jesteś zbyt pewien wygranej? – zapytał lord Corsham.

– Ma ku temu swoje powody – powiedział George Marlow dobrodusznie. – Nie wiem, jak ty to robisz, Nick, ale jeszcze nigdy żadna ci się nie oparła. Masz diabelne szczęście, przyjacielu.

– Prawdziwie diabelne. Może podpisał cyrograf.

– Nic z tych rzeczy, moi drodzy. Trzeba mieć tylko odrobinę uroku osobistego i to „coś”, czego wam, niestety, brakuje.

– Puszczę mimo uszu to gadanie, bo widać masz już w czubie – oświadczył sir William bez urazy. – Dobrze, że wreszcie się ożywiłeś. Ostatnimi czasy byłeś taki ponury, że już chcieliśmy wołać do ciebie doktora. Ustalmy termin zakładu. Miesiąc?

Przerwa się skończyła. Panna Davide, która pojawiała się dopiero w drugiej scenie drugiego aktu, siedziała w swojej garderobie: przypudrowała dekolt i ramiona, poprawiła muszkę na policzku, przyczerniła brwi, po czym nachyliła się do lustra, by sprawdzić, czy peruka nie przesunęła się do tyłu i nie ukazały się jasne włosy na czole.

– Pierwszy akt dobrze się udał – odezwała się garderobiana Florence i zerknęła w lustro na odbicie swej pani, by sprawdzić, czy sceniczny makijaż nie wymaga korekty.

Lysette Davide występowała zawsze w czarnej peruce. Florence nieodmiennie było żal, że jej pani chowa swoje cudowne złote loki, a przyczernione brwi sprawiają, że piękne zielone oczy wydają się piwne. Jednak żadna charakteryzacja nie była w stanie zniekształcić wspaniałych, olśniewających rysów i zniszczyć przecudownej urody panny Davide.

– Dziękuję, Florence. Też myślę, że poszło nieźle. Muszę ci jednak powiedzieć, że bardzo się denerwuję na myśl o pożegnaniu z publicznością. Pan Porter jest niepocieszony, że podjęłam taką decyzję. A ty, tylko powiedz szczerze, naprawdę nie masz nic przeciwko temu, żeby od następnego sezonu pracować dla pani Scott?

– Dla mnie to zaszczyt służyć takiej wielkiej aktorce, ale będzie mi pani brakowało. Była pani dla mnie bardzo dobra.

Panna Davide dotknęła leciutko dłoni Florence.

– Daj pokój, Florence, bo zaraz się popłaczę. Nic już nie mów. – W tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi. – Czas wychodzić na scenę. Weź, proszę, lusterko i puder.

Kiedy panna Davide pojawiła się przed publicznością, znowu przywitała ją burza oklasków. Drugi akt minął jak we śnie. Zbrodniarz poniósł zasłużoną karę, sierotka odnalazła siostrę i wszystko skończyło się szczęśliwie.

Lysette cztery razy wywoływano przed kurtynę. W końcu podniosła dłoń, uciszając owacje.

– Drodzy przyjaciele, chciałam wam coś oznajmić. Niełatwo mi to powiedzieć, bo przez ostatnie trzy lata dawaliście mi niezliczone oznaki swojej sympatii, ale oto nadeszła dla mnie pora, by zrezygnować ze sceny. Kończę karierę.

Na moment zaległo milczenie, a potem posypały się okrzyki:

– Nie! Nie! Być nie może!

Davide ponownie uniosła dłoń.

– Wiedziałam, że poczujecie się zawiedzeni, ale podjęłam już decyzję. Życzę wam dobrej nocy i żegnajcie, moi drodzy.

Ukłoniła się po raz ostatni i zeszła ze sceny z wypiekami na twarzy, z trudem hamując cisnące się do oczu łzy.

Z wielu powodów nie żałowała swojej decyzji, ale trudno było rozstawać się z ekscytującym życiem w światłach rampy, tak zupełnie innym niż to, do którego była od dziecka przygotowywana.

Podbiegł do niej pan Porter. Był w najwyższym stopniu zdenerwowany. Twarz miał czerwoną, wymachiwał rękami.

– Nie sądziłam, że się na to zdobędziesz! Nie sądziłem… Posłuchaj tylko, co się dzieje. Burzą się, gotowi zdemolować mi teatr! – przekrzykiwał rytmiczne tupanie na widowni.

– Uspokój się, Porter – powiedziała stanowczym tonem młoda dama, która jeszcze przed chwilą była Lisette Davide. – W przyszłym sezonie pokochają inną gwiazdę i interes będzie kręcił się dalej. Zapewniam cię, że nic nie stracisz na moim odejściu – dodała cierpko. Trzy lata znajomości z panem Porterem wystarczyły, by wiedziała, że przede wszystkim liczy się dla niego pieniądz.

Miała właśnie wejść do swojej garderoby, kiedy na korytarzu pojawił się zadyszany Stebbings, portier teatralny.

– Przyjdzie pani do Zielonego Salonu, panno Davide? Czeka tam na panią z tuzin dżentelmenów i nie wiem, co będzie, jak pani się nie pojawi.

Lysette westchnęła. Miała szczerą ochotę wymówić się migreną, prosić portiera, żeby ją wytłumaczył, ale poczucie obowiązku przeważyło. W końcu to jej ostatni wieczór w teatrze.

– Dobrze, Stebbings, ale mogą zostać tylko ci panowie, którzy zawsze przychodzą, moi wierni widzowie, sam wiesz którzy.

Spojrzała na swoje odbicie w lustrze, przypudrowała policzki, wytarła czarne kreski z dolnych powiek i ruszyła śpiesznie przesiąkniętym zapachem wilgoci, z rzadka oświetlonym lampami olejowymi korytarzem. Pan Porter nie myślał wyrzucać pieniędzy na jakieś zbędne faramuszki, których nikt z publiczności nie będzie oglądał, ale na Zielony Salon, gdzie aktorzy spotykali się z widzami, nie żałował grosza.

Gdy Lysette otworzyła drzwi, ukazał się jej znajomy widok: kilkunastu panów w wieczorowych strojach z kieliszkami w dłoniach dzieliło się wrażeniami z wieczoru. Jednak temat tych rozmów był niezwykły, a mianowicie zaskakujące pożegnanie panny Davide ze sceną.

Kiedy weszła, w salonie zaległa cisza, po czym otoczył ją wianuszek wielbicieli. Każdy podawał kwiaty, każdy miał przygotowany jakiś prezent w zgrabnym pudełeczku przewiązanym wstążką. Każdy wyrażał swoje niezadowolenie, że wspaniała aktorka żegna się z teatrem. Każdy błagał, by raz jeszcze rozważyła swoją decyzję.

Lysette z właściwą sobie gracją i dostojeństwem dziękowała, uśmiechała się, kiwała głową. Nikt by nie odgadł, że to tylko dalszy ciąg przedstawienia.

– Te czerwone róże, milordzie, są doprawdy zachwycające – zwróciła się łaskawie do siedemnastoletniego młodzieńca, który tak się speszył, że słowa nie mógł z siebie wydobyć, a przecież był dziedzicem jednego z najznamienitszych tytułów w kraju i, co za tym idzie, potężnej fortuny.

Ledwie to rzekła, drzwi się uchyliły i usłyszała grzeczny, ale stanowczy głos Stebbingsa:

– Panowie wybaczą, ale panna Davide nie przyjmie już nikogo więcej.

– Mnie przyjmie – odparł spokojny głos, znamionujący pewność siebie, i do salonu wszedł wysoki, ciemnowłosy dżentelmen.

– Lovell! – zawołał lord Franklin. – Nie wiedziałem, że jesteś w Bath, staruszku. Widzisz, my się tu, w prywatnym gronie, żegnamy z panną Davide – powiedział, jakby chciał potwierdzić wcześniejsze zastrzeżenie Stebbingsa, i cicho dodał, podchodząc do Nicka: – I wcale nie trzeba nam tu konkurentów.

Nicholas wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, klepnął lorda Franklina, starego znajomego z White Club, po ramieniu i oznajmił, ani trochę nie zbity z tropu mało entuzjastycznym przyjęciem:

– Od jakiegoś czasu i ja jestem cichym wielbicielem panny Davide. Przedstaw mnie, proszę.

Lord Franklin nie miał wyjścia, musiał zrobić dobrą minę do złej gry.

– Panno Davide, oto Nicholas Lovell, hrabia Ashby. Lovell, mam zaszczyt przedstawić ci pannę Davide.

Nicholas skłonił się nisko, przyjmując wyciągniętą dłoń Lisette.

– Pani uniżony sługa.

Lisette kiwnęła głową. Nie podobał się jej ten arystokrata, był zbyt pewny siebie, do tego ironiczny, zapewne nawet cyniczny. Owszem, miał prezencję, to musiała przyznać. Elegancki, ale nie dandys, wysoki i przystojny, za to nazbyt dufny, jakby cały świat należał do niego, co obudziło w niej opór, nie tyle zresztą spontaniczny, ile taki dla zasady.

Miała wprawę w radzeniu sobie z adoratorami, pomimo to jego lordowska mość zręcznie odizolował ją od pozostałych dżentelmenów, zagarnął dla siebie, nalewał szampana w taki sposób, jakby już należała do niego.

Irytował Lysette w najwyższym stopniu, ale obserwowała go spokojnie, nie dając niczego po sobie poznać.

A jednak Nicholas zdołał dojrzeć gniewny błysk w zielonych oczach, uchwycił moment, kiedy panna Davide mimowolnie zacisnęła usta. Sam odczuł lub był świadkiem złego humoru niejednej aktoreczki, kiedy docierało do niej, że interesujący dżentelmen wymyka jej się z rąk, a wraz z nim liczne przyjemności i przeliczane na brzęczącą monetę korzyści. Jednak z panną Davide było odwrotnie: zezłościł ją fakt, że hrabia Ashby okazuje jej zainteresowanie.

Zanosiło się na to, że będzie to jeden z najciekawszych zakładów, jakie kiedykolwiek zdarzyło mu się przyjąć. To, że mógł wygrać Pioruna, nie miało przy tym żadnego znaczenia wobec jakże rozkosznej perspektywy zdobycia względów panny Davide.

Wprawdzie potrafił zachowywać kamienną twarz równie udatnie jak ona, lecz panna Davide była co najmniej tak samo spostrzegawcza jak on i z miejsca wyczuła, że hrabia Ashby rusza właśnie na podbój. Ku jej zdumieniu zarazem ją to zaniepokoiło, jak i zaintrygowało. Przecież z takimi łowcami, z takimi poszukiwaczami zdobyczy radziła sobie dotąd bez najmniejszego trudu, i to w najprostszy z możliwych sposobów, czyli nic sobie nie robiąc z ich wysiłków.

Czemu tym razem jest inaczej?

Zastanowiła ją ta tajemnica.

Podniosła wzrok. Przez chwilę patrzyli sobie prosto w oczy i było w tym coś tak intymnego, że Lysette poczuła, jak oblewa ją fala gorąca.

– Zaniedbuję innych gości, lordzie. Zechce mi pan wybaczyć.

A więc panna Davide naprawdę potrafi grać i najwyraźniej gotowa jest podjąć grę, myślał Nicholas. Zapowiadał się ciekawy tydzień w Bath.

Miał w kieszeni prezent, drobiazg, który przywiózł dla siostry: broszę z kameą, znalezioną w maleńkim sklepiku jubilerskim w City. Nie był to jakiś szczególnie cenny klejnot, za to bardzo ładny i oryginalny. Georgiana, chociaż potrafiła być w najwyższym stopniu nieznośna, była najukochańszą z sióstr Nicholasa. Zobaczywszy broszę, kupił ją natychmiast dla swojej złośnicy. Nie szkodzi, znajdzie dla niej coś innego u tutejszych złotników.

Lysette zrobiła krok, licząc, że hrabia Ashby się odsunie i pozwoli jej dołączyć do towarzystwa, lecz on ani drgnął. Stali teraz blisko siebie, twarzą w twarz. Chciała powiedzieć, żeby dał jej przejść, kiedy dobył z kieszeni maleńkie pudełeczko obciągnięte aksamitem.

– Zechce pani wyświadczyć mi zaszczyt i przyjąć ten skromny dowód mojego podziwu, jakim panią darzę?

Lysette wzięła pudełeczko, potem bez żadnej emocji spojrzała na Ashby'ego.

– Dziękuję, milordzie. Powiem tylko, że przyjęcie prezentu to jeszcze żadne zobowiązanie. Podarki rozumiem wyłącznie jako wyraz uznania dla mojej gry na scenie. Mam nadzieję, że to jasne. – Słowa, które wypowiedziała, nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Zwykle po takim oświadczeniu wielbiciel zostawiał ją w spokoju.

Ale Ashby… Ashby był najwyraźniej inny. I równie prostolinijny jak ona.

– Absolutnie jasne, madame. – Wcale nie krył rozbawienia. – Pani zawsze zwykła w tak przejrzysty sposób stawiać sprawę? – Wreszcie dał jej przejść.

Lysette, ku własnemu zaskoczeniu, zamiast odejść, stała w miejscu.

– Rzadko znajduję ku temu konieczność, milordzie, by mówić wprost, zdarzają się jednak dżentelmeni, którzy, jakby to rzec… trwają w błędnym mniemaniu, że zawód aktorki w sposób naturalny łączy się z całkiem inną profesją.

Co się z nią dzieje? Nie rozumiała siebie. Po co wdaje się z nim w rozmowy, zamiast go zlekceważyć i zająć się pozostałymi gośćmi?

Nie ruszała się, jakby wrosła w ziemię, chociaż hrabia odsunął się jeszcze bardziej, skłonił i powiedział:

– Nie zatrzymuję pani, panno Davide, tym bardziej że to pani pożegnalny wieczór. Może wolno mi będzie złożyć pani wizytę? Na przykład jutro? Poda mi pani adres?

– Z zasady nie przyjmuję w domu, panie – oznajmiła sucho i odeszła, ale Nick dostrzegł, jak nerwowo dotknęła czarnej peruki. Czyżby na moment straciła kontenans?

W salonie pojawiła się Florence i zebrała ofiarowane swojej pani bukiety i drobne podarki.

Nicholas popijał szampana, obserwując, jak Lisette żegna się z gośćmi, podając dłoń do ucałowania tym, z którymi była w największej zażyłości.

Z wysoko uniesioną głową zatrzymała się jeszcze w drzwiach. Podziwiał jej tajemniczy, nieodgadniony urok, postawę, wzięcie, elegancję, klasyczne rysy, świetlistość skóry, piękną sylwetkę, której walory podkreślała mocno wcięta w talii sceniczna suknia z delikatnego tiulu.

Z jakiej sfery pochodzi ta kobieta? – zastanawiał się. Była znakomitą aktorką, bardzo przekonująco grała dobrze urodzoną damę, ale z pewnością nią nie była. Tylko udawała.

Odwróciła się i zniknęła za drzwiami.

Po powrocie do garderoby Lisette przebrała się w prostą suknię wyjściową, w której przyszła do teatru. Zakładała właśnie kapelusik budkę, kiedy do drzwi zapukał Stebbings.

– Niedobrze, panienko. Przed teatrem zebrał się tłum. I od frontu, i przy wyjściu dla aktorów. Nie wiem, czy uda się przywołać powóz dla panienki, czy choćby lektykę, a jeśli nawet tak, to na pewno to potrwa. Radzę, żeby panienka poczekała godzinę, może dwie, aż tłum się rozejdzie. Mogę pójść do gospody i przynieść panience kolację do garderoby.

Lysette marzyła tylko o tym, żeby wyjść jak najszybciej z teatru i znaleźć się wreszcie w domu. Bajka dobiegła końca. Zostawia za sobą świat pięknych iluzji, pora wrócić do rzeczywistości. Nie mogła znieść myśli, że miałaby zwlekać choćby kolejny kwadrans.

– Nie, Nathanielu. Wrócę do domu piechotą.

– Rozpoznają przecież panienkę – zafrasowała się Florence.

– Daj mi tę opończę, którą nosiłam w pierwszym akcie, tę z kapturem. Jeśli zdejmę budkę i naciągnę kaptur, nikt mnie nie rozpozna. Masz tu jeszcze ten kosz, który przyniosłaś w zeszłym tygodniu? Włożę do niego moją torebkę. W pelerynie, z koszem, będę wyglądała jak garderobiana, która wraca po pracy do domu.

– Tu jest, panienko. Budkę też do niego włożymy, przykryjemy ściereczką, nic nie będzie widać. – Florence zdjęła z wieszaka pelerynę i zawiązała ją swej pani pod szyją, tak by ukryć suknię. – Proszę na siebie uważać, mademoiselle. Będzie mi pani bardzo brakowało. – Uściskała Lysette serdecznie, łzy napłynęły jej do oczu, a po sekundzie szlochała już na dobre. Lysette wcisnęła jej w dłonie niewielką paczuszkę, pocałowała w policzek i już jej nie było.

Stebbings miał rację. Przy wyjściu dla aktorów stał gęsty tłum. Lysette nasunęła kaptur głęboko, kryjąc twarz, przygarbiła się i przecisnęła przez tłum prawie niezauważona.

Prawie.

Jedna para oczu wypatrzyła, kto kryje się pod przebraniem. Siedząc wygodnie w swoim powozie, hrabia Ashby patrzył, jak zakapturzona postać zmierza chyłkiem ku Beaufort Square, ogląda się, prostuje, po czym znika w ciemnościach.

Co za nierozwaga! Żeby o tej porze samej chodzić po mieście! Czekał tu, by pojechać za jej powozem czy lektyką, lecz teraz wyskoczył na ulicę, rzucając stangretowi krótkie polecenie:

– Wracaj do domu, Williamie. Ja się przejdę.

Lysette zaczynała żałować swojej pochopnej decyzji. Wprawdzie przed domami świeciły latarnie, ale z bocznych uliczek i zaułków wypełzał niemiły mrok. Z drżeniem minęła kilka grupek rozochoconych mocniejszymi trunkami mężczyzn, ale nie to było najgorsze. Czuła, że ktoś za nią idzie. Kilka razy zatrzymała się i obejrzała, ale nikogo nie mogła dojrzeć.

Powtarzała sobie, że nie ma czego się bać, ale odetchnęła z ulgą, dopiero gdy znalazła się na Walcot Street. Musiała jeszcze minąć zakład poprawczy dla upadłych kobiet, wokół którego często kręciły się różne typki, a potem ulica zmieniała się w całkiem szacowną. Skromną, lecz szacowną.

Znowu się zatrzymała. Tym razem nie miała już żadnych wątpliwości, że ktoś za nią podąża, jest blisko, tuż-tuż.

Zobaczyła dwie postaci w zgrzebnych kaftanach. Prześladowcy przyśpieszyli kroku i zanim zdążyła krzyknąć, wciągnęli ją w ciemny zaułek.

Lysette, chociaż przerażona, nie zamierzała się poddać. Gdy jeden z napastników zakrył jej usta dłonią, ugryzła go z całych sił. Mężczyzna wrzasnął i uderzył ją w skroń. Ogłuszona zachwiała się, ale zdążyła zdzielić drugiego zbira koszem w głowę, strącając mu przy tym czapkę. Obaj cuchnęli potem i alkoholem. Lysette zemdliło, ale walczyła, próbowała zaczerpnąć powietrza, krzyknąć…

Coraz bardziej przerażona, kopnęła napastnika w krocze. Mężczyzna zatoczył się, zgiął w pół i wycharczał do kompana:

– Bierz tę sukę, Clem.

– Nie radzę – rozległ się uprzejmy głos, w którym brzmiała równie uprzejma zapowiedź wszystkiego co najgorsze. Przy wejściu do zaułka stał wysoki mężczyzna. Nie musiał się specjalnie wysilać. Kilka dobrze wymierzonych ciosów laską starczyło, by obaj napastnicy zniknęli w ciemnościach nocnego miasta.

Pod Lysette dopiero teraz ugięły się kolana, zrobiło się jej niedobrze, ale zanim zdążyła osunąć się na bruk, chwyciły ją mocne ramiona. Stała wsparta o pierś wybawiciela. Znany jej głos powiedział stanowczo:

– Zanim pani zemdleje, proszę mi powiedzieć, gdzie pani mieszka.

– Milordzie… – westchnęła z ulgą. – Dziękuję.

– Proszę mi nie dziękować – odparł szorstkim tonem. – Co za nierozwaga iść samej przez miasto po nocy. Niech mi pani powie, dokąd mam ją odprowadzić.

– Pora… To jest… Chciałam powiedzieć, dom numer osiem, tu obok, po lewej stronie.

Udając, że nie zauważył wahania w głosie Lysette, Nicholas ujął ją pod ramię, wziął kosz i ruszył powoli we wskazanym kierunku.

Gdy znów się zachwiała, chwyciła go mocno. Dopiero teraz w pełni do niej dotarło, na jakie niebezpieczeństwo się wystawiła. Pochyliła się w ataku nudności. Nie wymiotowała, tylko męczyły ją skurcze żołądka. Hrabia wziął ją bez słowa na ręce i poniósł do domu.

– Oto i numer osiem – powiedział uspokajającym głosem. – Jesteśmy na miejscu. Nic już pani nie grozi. Ale w oknach ciemno. Służba nie czeka na panią?

Była tak oszołomiona, że z trudem przyszło jej do głowy w miarę zadowalające wyjaśnienie, nie do końca prawdziwe, ale i nie całkiem kłamliwe.

– Moja dama do towarzystwa musiała pojechać do swojej siostry… bo szwagier ciężko zachorował i musi jej pomóc.

– A gdzie służąca? – Lovell postawił ją na ziemi i ujął pod łokieć.

Twarz przysłaniało mu rondo cylindra, ale Lysette czuła na sobie przenikliwe, badawcze spojrzenie niebieskich oczu.

– Ehm… posłałam ją z Margaret. Wiozły z sobą różne wiktuały… galaretkę z nóżek… inne takie – mówiła, co jej przyszło do głowy.

– Cóż… Proszę dać mi klucz. – Nicholas otworzył drzwi i przytrzymał je.

Lysette weszła szybko do bawialni, nachyliła się nad kominkiem, zapaliła od żaru cienki patyczek, przeniosła płomień na świece w świeczniku na kominku, a kiedy pokój zajaśniał żółtym blaskiem, odwróciła się z uprzejmym uśmiechem do swojego wybawiciela.

– Dziękuję, milordzie… – Zamilkła, gdy zobaczyła, że Lovell nie tylko wszedł do pokoju, ale również zamknął za sobą drzwi wejściowe.

Zanim zdążyła zaprotestować, przeszedł pewnym krokiem do kuchni i sprawdził drzwi od ogrodu, upewniając się, że są zamknięte na klucz. Wrócił do pokoju, posadził bladą Lysette na fotelu i stwierdził:

– A teraz herbata.

Lysette, ciągle osłabiona i w szoku, usiłowała się podnieść, ale hrabia położył jej dłoń na ramieniu, nie pozwalając wstać.

– Jestem panu bardzo wdzięczna, milordzie, ale to zupełnie niepotrzebne. Nie powinien pan był tu wchodzić. – Ku własnemu przerażeniu stwierdziła, że to, co powiedziała, nie zabrzmiało raczej jak słowa wdzięczności.

– Gdyby miała pani opiekę i obsługę, z pewnością nie byłoby mnie tutaj – powiedział cierpkim tonem i zniknął ponownie w kuchni.

Lysette słyszała odgłosy krzątaniny: rozniecanie przygaszonego ognia pod kuchnią, nalewanie wody do czajnika. Omal nie parsknęła śmiechem, wyobrażając sobie, jak wytworny Nicholas Lovell, hrabia Ashby, zabiera się do robienia herbaty. Widać wiedział, na czym rzecz polega, acz mało prawdopodobne, by sam kiedykolwiek w życiu zrobił sobie filiżankę tego napoju. Bóg jeden wie, co myślał sobie o skromnym domku. Spodziewał się zapewne, że wzięta aktorka mieszka bardziej okazale.

Wrócił do bawialni z dwoma filiżankami i postawił je na stoliku obok fotela. Lysette upiła łyk, spoglądając uważnie na lorda. Stał obok kominka i był równie na miejscu w ubogim domku, jak kot w psiej budzie, o czym dobitnie świadczyła malująca się na jego twarzy dezaprobata.

Wyprostowała się godnie, próbując przyjąć na powrót postawę damy, którą odgrywała tak udatnie kilka kwadransów wcześniej w Zielonym Salonie.

– Bardzo dziękuję, milordzie, że mnie pan wyratował z opresji i zajął się mną troskliwie, ale nie chcę pana dłużej zatrzymywać. Z pewnością wolałby pan teraz sączyć brandy w towarzystwie przyjaciół, niż popijać ze mną herbatę.

– Wręcz przeciwnie, madame. To miła odmiana. Moja siostra tylko się ucieszy. Ile ma tu pani pokoi?

– Trzy… Jak pan śmie pytać, milordzie? Nie godzi się zadawać takich pytań.

– Nie? – zdziwił się. – Mnie się to wydaje całkiem rzeczowe. Nie mogę zostawić pani samej, a pani towarzyszka nie byłaby zadowolona, gdybym zajął jej sypialnię. Prześpię się tutaj, na kanapie.

Lysette zerwała się na równe nogi, w najwyższym stopniu poruszona niebywałą, wręcz skandaliczną propozycją.

– To niepojęte, że występujesz pan z czymś podobnym. Moja reputacja będzie zrujnowana.

Nicholas uniósł jedną brew.

– Droga panno Davide, wybacz, że ci to przypominam, ale jesteś pani, a w każdym razie do dzisiaj byłaś, aktorką – stwierdził z kpiną w głosie.

– Och! – Lysette tupnęła nogą ze złości, lecz lorda nic nie mogło wytrącić z równowagi. Mówił najbardziej oburzające rzeczy takim tonem, jakby to były najzwyklejsze w świecie stwierdzenia. – Już to panu dzisiaj powiedziałam, nie jestem „taką” aktorką!

Nicholas skłonił się lekko.

– W istocie, dała mi to pani do zrozumienia. Tym bardziej mogę spokojnie przespać się na kanapie, prawda?

– Jest pan… Jest pan zupełnie niemożliwy.

– Tak mówią. Zmieniając temat, to ciekawe, że kiedy wpada pani w złość, ten ledwie słyszalny francuski akcent w pani głosie znika bez śladu. – Pochylił głowę nad filiżanką, ani trochę nie przejmując się wściekłością Lysette.

A ona omiotła go zimnym spojrzeniem. Był wysoki i szczupły, w doskonale skrojonym surducie i obcisłych modnych spodniach prezentował się naprawdę imponująco.

– Nie jestem Francuzką. Nic dziwnego, że akcent zanika – prychnęła. – A teraz, milordzie, pozwoli pan, że go pożegnam. Jeszcze raz dziękuję za przybycie z pomocą, ale proszę już iść. – Nie bardzo wiedziała, co zrobi, jeśli Ashby nie wyjdzie.

– Droga panno Davide, czy jak się tam pani naprawdę nazywa, nie przyszło pani do głowy, że tych dwóch zbirów może czaić się gdzieś w pobliżu, czekając tylko, żebym stąd wyszedł? Bardzo możliwe, że szli za nami. Doświadczenie mówi mi, że takie typki potrafią być bardzo namolne. Nie chcę zostawiać pani na ich łasce.

Problem polegał na tym, że to nie był jej dom. Gdyby lord Lovell zechciał wreszcie się wynieść, również ona mogłaby spokojnie stąd wyjść.

Nie wiedziała, co robić. Nie mogła powiedzieć mu, że to domek Margaret, jej starej niani, która rzeczywiście wyjechała do swojej siostry.

Jeśli nic mu nie powie, Lovell zostanie, ale mama przynajmniej nie będzie się złościć. Przez ostatnie trzy lata zdążyła przywyknąć do późnych powrotów Lysette i po prostu kładła się spać, nie czekając na starszą córkę.

Nicholas z niejakim zdumieniem patrzył, jak na pięknej, wcześniej tak opanowanej twarzy, malują się najrozmaitsze emocje, a trzeba powiedzieć, że rzadko coś go dziwiło.

Panna Davide nie jest Francuzką, to już sobie wyjaśnili. I nie nazywa się Davide, ale to zwykła rzecz, że aktorki przyjmują sceniczne pseudonimy. I nie jest brunetką, jeśli mógł wnosić po jej jasnej karnacji. Za to na pewno jest utalentowaną aktorką, ale nie tylko, nie tylko…

Potarł w zamyśleniu brodę, Lysette tymczasem zaczęła przechadzać się po pokoju. Naprawdę chciała, żeby sobie poszedł i zostawił ją samą. Pomimo lęku przed zbirami. Prawdziwa zagadka. A Nicholas Lovell nie lubił zagadek, na które nie znajdował odpowiedzi.

Lysette przestała się przechadzać, stanęła przed Nicholasem i utkwiła w nim spojrzenie tych swoich ni to zielonych, ni to piwnych oczu, w których malowało się zmęczenie i ślady ostatnich przeżyć.

– Milordzie, proszę… – Uniosła lekko głowę.

Owionął go subtelny, słodki zapach, ten sam, który czuł w Zielonym Salonie, jakby kapryfolium, i zrobił coś, czego zrobić nie zamierzał, o czym nigdy nawet by nie pomyślał. Uniósł mianowicie dłoń i zanim zdołał się pohamować, delikatnie przesunął palcem po podbródku Lysette.

Drgnęła na tę pieszczotę i rozchyliła usta w mimowolnym zaproszeniu. Nicholas nachylił się, otoczył ją ramionami i pocałował.

Oddała pocałunek nieśmiało, z wahaniem i naiwnością, której się nie spodziewał, po czym odsunęła się gwałtownie, a w jej oczach zabłysnął gniew. W impulsywnej złości chciała go uderzyć, lecz Nicholas odparował cios, unosząc dłoń. Rozległo się głuche klaśnięcie i Lysette zniknęła w oka mgnieniu, szeleszcząc spódnicami.

Słyszał jej pośpieszne kroki na schodach, trzaśnięcie drzwiami, potem odgłos klucza w zamku. Stał przez chwilę w bawialni z głupią miną, pocierając piekącą dłoń.

Panna Davide była nie tylko wyniosła i niedostępna. Wszystko wskazywało na to, że nikt nigdy nie dostąpił tego honoru, by jej dotknąć.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: