Tajemniczy świat Witka. Mój brat ma autyzm - ebook
Tajemniczy świat Witka. Mój brat ma autyzm - ebook
Opowieść o codziennym, a zarazem wyjątkowym życiu dwóch chłopców, połączonych więziami rodzinnymi, jednak różniących się osobowością, zachowaniem oraz postrzeganiem świata, pokonywaniem codziennych trudności oraz odnajdowaniem się w środowisku społecznym. Utwór jest odpowiedzią na liczne pytania i niezrozumienie otoczenia w tej kwestii. Powstał w celu niwelowania lęku przed nawiązywaniem kontaktów i budowaniem relacji z dziećmi i młodzieżą ze spektrum zaburzeń autystycznych.
Książka została napisana prostym językiem, ukazującym codzienne funkcjonowanie rodziny, której najmłodszym członkiem jest główny bohater. W tajemniczy świat Witka czytelnik zostaje wprowadzony poprzez bezpośrednią relację osoby przebywającej w najbliższym otoczeniu chłopca – jego starszego brata, który w prosty sposób opisuje szereg zdarzeń i sytuacji. Nie ocenia, nie krytykuje, pełni funkcję dyskretnego obserwatora.
Utwór jest kierowany również do młodzieży i osób dorosłych, gdyż ukazuje sposób postrzegania przez dziecko dotknięte autyzmem oraz wskazuje przyczyny generujące określony cykl zachowań.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8119-716-8 |
Rozmiar pliku: | 18 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Już jestem – mówię spokojnie.
Witek przestaje płakać. Siadam na jego łóżku i przytulam go mocno. Następnie podaję jego ulubione autko. Mama zawsze odkłada je na nocną szafkę, więc bez trudu sięgam po nie ręką. Witek uśmiecha się, obracając zabawkę pomiędzy palcami. W tym momencie wchodzi mama. Podnoszę się i wychodzę, a mama zaraz pomoże Witkowi się ubrać, oczywiście po serii buziaków, za którymi mój brat nie przepada.
Ten dzień byłby zupełnie zwyczajny, gdyby nie to dziwne przeczucie dręczące mnie odkąd się obudziłem. Jestem niespokojny. Mam wrażenie, wręcz pewność, że już niedługo coś się wydarzy, coś ważnego, a może nawet niezwykłego. Wiem, że coś się zmieni w moim życiu. Nie jestem w stanie określić, skąd mam taką pewność, ale czasami po prostu się wie.
Wypełniam swoje obowiązki jak co ranek, nie zważając na przeczucia i nastroje. Na początku wybiegam do kurnika i szukam jajek. Wiem, gdzie mogą się znajdować: dwa w rogu po prawej stronie od wejścia, dwa przykryte sianem przy najbardziej nasłonecznionej ścianie, no i ostatnie muszę wyjąć spod nioski, czyli takiej wysiadującej je kury. To najtrudniejsze zadanie. Wyciągam drżącą rękę po jajko, mając nadzieję, że tym razem obejdzie się bez awantury. Jednak jest jak zwykle. Kura zaczyna gdakać i machać skrzydłami. Im mocniej trzepoce, tym głośniejszy staje się wydawany przez nią dźwięk. W końcu udaje mi się wyjąć spod niej jajko. Po wykonanej w pocie czoła pracy czmycham przed nioską. Dopiero po zamknięciu kurnika czuję się bezpiecznie, mogę wrócić do domu, gdzie w kuchni wszyscy już czekają na jajka, ostatni składnik śniadania.
Siedzimy przy stole, ja obok Witka, naprzeciwko mama z tatą. Z apetytem pałaszujemy poranny posiłek. Sięgam po kolejną kromkę chrupiącego chleba, upieczonego wczoraj przez mamę. Tata też bierze jeszcze jedną, a mama podaje kawałek chleba Witkowi. Wszyscy lubimy domowe wypieki. W tym czasie mój brat rozgryza pomidora, a fontanna soku pomidorowego trafia prosto we mnie. Z niezadowoleniem odwracam się do Witka, który pomrukuje coś pod nosem. Ma umazaną jedzeniem buzię i myślę sobie, że w tej chwili on sam wygląda bardzo apetycznie. Uśmiechając się, sięgam również po pomidora. Od razu się w niego wgryzam. Pachnie naszym ogródkiem. A może to nasz ogródek pachnie pomidorami, sam już nie wiem. Jest słodki i soczysty. Wyśmienity.
– Co będzie na obiad, Marylko? – pyta tata, kończąc jedzenie.
– Trudno powiedzieć – szepce mama. – Może ugotuję jakąś zupę, albo coś innego, może zrobię ziemniaki z gzikiem, wiecie, to ziemniaki z takim twarożkiem ze szczypiorkiem, albo coś z truskawkami... – zastanawia się głośno.
– Z truskawkami – wtrącam szybko.
Witek chyba też się zgadza. Przyjmuje łagodny wyraz twarzy, nie odrywając wzroku od łyżeczki, którą wymachuje rytmicznie.
W zasadzie w tym momencie nic innego dla niego się nie liczy.
– Niech będzie coś z truskawkami – zgadza się tata.
Mama uśmiecha się do mnie. Lubi, jak czasami coś jej podpowiem. Mówi, że wtedy jest łatwiej podjąć jakąś decyzję. Zresztą wiem, że mama ma wprawę w przyrządzaniu potraw z truskawkami, robi je szybko, a przecież dzisiaj wybieramy się do Warszawy i musimy wyjechać wcześnie, koło południa, więc nie zostało dużo czasu. Tata niechętnie zgadza się na nasze wyjazdy do miasta. Mówi, że teraz, latem, wszystko jest w ogrodzie i nie potrzebujemy niczego kupować w marketach. Mama jednak zawsze tłumaczy, że potrzebujemy produktów, których nie ma ani w ogrodzie, ani w naszym sklepie, takich jak proszki do prania, mydła i leki. My z Witkiem nie protestujemy, bo chętnie udajemy się w każdą podróż naszym samochodem. Wtedy można popatrzeć na wciąż zmieniający się krajobraz, poobserwować, co dzieje się w innych wioskach, no i oczywiście w Warszawie. Tam zawsze dużo się dzieje.
Razem z Witkiem zrywamy truskawki. Ja wkładam każdą do miski, a Witek do buzi. Mam podwójną robotę – muszę zerwać taką ilość owoców, żeby starczyło na obiad, ale też oczyścić z piachu te zrywane przez mojego brata. Nie chcę, żeby zjadał truskawki z piaskiem. Mama mówi, że brudnych owoców nie można jeść, a poza tym nie znoszę, gdy piach chrupie mu między zębami. Na koniec oczyszczam buzię Witka z resztek truskawek, a mamie mówię, że razem zerwaliśmy całą miskę owoców.
Obiad jest pyszny jak zwykle. Zjadamy z Witkiem wszystko. Nikt nie grymasi. Biorę dokładkę. Witek nie chce więcej. Popijamy kompotem z antonówek. To takie duże, żółte jabłka z naszego ogrodu. W szklance pływają cząstki jabłek, które zjadamy na sam koniec. Wsiadamy do auta. Witek ze mną do tyłu. Mama ze swoją dużą
torbą do przodu. Machamy tacie na pożegnanie i ruszamy. Tata rzadko jeździ z nami do miasta. Mówi, że na wsi to jest prawdziwe życie, gdzie można oddychać pełną piersią, powietrze jest przejrzyste, a zapach polnej roślinności unosi się nad ziemią. Uważa, że w mieście można jedynie nabawić się poważnego bólu głowy od zanieczyszczonego spalinami powietrza i kaszlącego tłumu. Latem, jak podczas żadnej innej pory roku, ma odpowiedzialne zadanie tutaj, na wsi.
– Środek lata to czas wytężonych obserwacji upraw. Każdego dnia trzeba dokładnie przyglądać się roślinom, by w końcu wybrać najodpowiedniejszy termin zbiorów – tłumaczy.
Razem z mamą i Witkiem docieramy do marketu. Przed wejściem mijamy kilka osób niosących ogromne torby. Idąc szybkim krokiem, nie zwracają na nas uwagi. Patrzą przed siebie. Właśnie teraz przypominam sobie ostatnią wizytę w znajdującym się w naszej miejscowości sklepie, do którego szliśmy ulicą i witaliśmy się z każdą napotkaną po drodze osobą. W naszej wiosce wszyscy się znamy.
Znajdujemy się w środku warszawskiego molocha, więc po każdy produkt będzie trzeba biegać z jednego końca budynku na drugi. Przeważnie robię to ja i przyznam, że jestem w tym najszybszy. Mama rozwija listę, przygotowaną wcześniej w domu, i podaje mi ją szybko. Chwytam wózek sklepowy i przemieszczam się pomiędzy regałami. Wrzucam do koszyka po kolei produkty z listy. Mam w tym wprawę.
– Co jeszcze? – pytam, wrzucając ostatni element z listy, a mój głos rozchodzi się po rozległej przestrzeni i cichnie.
Mama nie odpowiada. Odwracam się więc i próbuję znaleźć ją wzrokiem. Wokoło kręci się sporo obcych ludzi, których, mam wrażenie, z każdą minutą przybywa. Mają poważne miny. Robią zakupy w pośpiechu, tak jak my. Tak jakby też byli z dzieckiem, a przecież przeważnie są sami. Pewnie w domu ktoś na nich czeka i dlatego się śpieszą.
Szybkim krokiem mijam kilka alejek. Zatrzymuję się dopiero przy artykułach papierniczych. Szukam małych notesów, takich bez linii i bez kratki. Znajduję je, są na najwyższej półce. Gładkie, tylko w dolnym rogu na każdej stronie widnieje miś panda. Biorę od razu dwa, dla siebie i Witka. Mojemu bratu na pewno też się spodoba. Mama nie będzie się złościć, że wziąłem coś spoza listy, bo przecież zawsze mówi, żebym pokazywał bratu litery i cyfry. A jak będziemy mieli takie notesy, będzie można w nich pisać całe zdania i liczby.
Nie widzę mamy, ale domyślam się, gdzie może się znajdować. Słyszę płacz Witka jakieś dwa regały dalej. Podążam w tym kierunku. Mijam półki z wędliną, dochodzę do serów i w końcu widzę mamę. Trzyma za rękę mojego brata, który wygląda trochę śmiesznie z tymi swoimi poszarpanymi, lekko kręconymi włosami, zapłakany, a przecież już nie jest małą dzidzią, jak mówi babcia, ma sześć lat. Ale to normalne w Warszawie. Tu jest zawsze dużo płaczu. Mieliśmy zrobić zakupy wcześniej, jak jeszcze w markecie nie było tyle ludzi. Wstąpiliśmy tylko na chwilę do księgarni. Chcieliśmy kupić książkę o zwierzętach domowych. Mama obiecała, że już niedługo będę mógł przyprowadzić jakieś zwierzątko do naszego domu. Wciąż zastanawiam się, czy będzie to czarno-biały kundel od Stasia, czy rudy kot od Olka, czy złota rybka ze sklepu zoologicznego. Mimo że jeszcze nie wiem, jakie to będzie stworzenie, wiem na pewno, że niebawem zamieszka z nami.
Pan, który pracuje w księgarni, pomagał nam wybrać książkę. Wtedy opowiedziałem mu, jak bardzo chcę mieć własne zwierzątko, i jak je sobie wyobrażam. To trwało jakiś czas, chyba długo, bo przecież nawet nie wiem, jakie zwierzątko mógłbym mieć. Gdy mama nerwowo spojrzała na zegarek, podziękowałem panu i wyszliśmy w pośpiechu, bez książki. Nie zdążyłem wybrać.
Kiedy w końcu znaleźliśmy się w markecie, była późna godzina. Poznałem to po liczbie ludzi przed budynkiem. Na dworze było jasno, ale to nie o to chodzi, po prostu było zbyt późno, by spokojnie robić zakupy. Biegałem od regału do regału i wkładałem do koszyka produkty z listy sporządzonej przez mamę. Chciałem zdążyć, zanim Witek zacznie płakać. I prawie się udało. On nie lubi tłumu, dlatego płacze. Mama kiedyś mi powiedziała, że mój brat ma autyzm i dlatego czasami zachowuje się inaczej niż dzieci w jego wieku. Nie wiem, co to dokładnie jest ten autyzm, ale jak ktoś to ma, tak jak mój brat, jest bardzo porządny. W domu wszystkie zabawki ma poukładane, i inne rzeczy też, a czasami to nawet i w moim pokoju przestawia przedmioty, jeśli nie są na swoim miejscu lub są obrócone w złą stronę.
Stoję przy zanoszącym się płaczem Witku. Podnoszę notesik na wysokość jego oczu. On jednak cały czas płacze, tak jakby mnie tu nie było. Biorę jego rękę i wkładam do niej notes, zaciskam na nim jego palce. Wiem, że zaraz przestanie płakać i zaciekawi się przedmiotem w swej dłoni. Przytulam go. Teraz patrzy na mnie. Chwytam jego drugą rękę i wszyscy podchodzimy do kasy.
Koniec Wersji Demonstracyjnej
_Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach._
_
_
WYDAWNICTWO PSYCHOSKOK