Taniec wokół słońca. Autobiografia - ebook
Taniec wokół słońca. Autobiografia - ebook
Kobieta, która na was patrzy, to ja. Ja stara. Ja zmęczona. Ja syta życia i szczęśliwa, że żyję. Na mojej twarzy nie widać szczęścia? Przeczytajcie książkę – w niej przycupnęło szczęście. Nie słyszycie mnie? Szkoda. Śmieję się na cały głos.
Vedrana Rudan
Vedrana Rudan szczerze i bez upiększania pisze o swoim ani trochę beztroskim dzieciństwie, o dzieciach i wnukach, o drodze, którą przeszła od dziewczyny sprzedającej lody nad morzem do najpoczytniejszej autorki w regionie. O tym, dlaczego w socjalizmie nie można było zostać wyrzuconym z pracy i o tym, jak została pierwszą dziennikarką, której się to udało w nowym, demokratycznym, reżimie Chorwacji.
I w końcu – pokazuje, dlaczego najważniejszą i najtrudniejszą rzeczą w życiu jest spojrzenie sobie w oczy bez wstydu.
Vedrana Rudan nie boi się sarkazmu czy ironii. Kiedy stwarza świat dla swoich bohaterek, jest dla nich sroga, ale i zarazem czuła. A wobec siebie? Jej autobiografia to jazda bez trzymanki. Autorka przyznaje, że jest „prymitywna, nietolerancyjna, pełna uprzedzeń, niewykształcona i dzika”. Nie oszczędza nikogo, również najbliższych oraz samej siebie. W czasie lektury łapałam się za głowę i chichotałam. Oto nieokiełznany żywioł słowa, pisarka-ogień.
Sylwia Chutnik
Spis treści
1. DZIECIŃSTWO I WOKÓŁ NIEGO
2. ACH TEN MÓJ TATA
3. MAMA, TATA, KAWA, PRZYJACIÓŁKA I MINISTER
4. KIM JESTEM
5. MAMA, SIOSTRA MOJA I CÓRKA MOJA I SYN MÓJ
6. O UCZENIU I ROZPACZY
7. JA - NAUCZYCIELKA, JA - REZYDENTKA
8. DZIECKO, JA I ON
9. GDY KWIATY KWITŁY W MOIM PRZEDSIĘBIORSTWIE
10. NIE JEST RADIEM WSZYSTKO, CO GRA
11. WOJNA
12. WOJENNE OPOWIEŚCI
13. ORWELL MA DACH NAD TWOJĄ GŁOWĘ
14. MAŁŻEŃSTWO
15. UCHO, GARDŁO, NÓŻ
16. "NACIONAL"
17. PROMOCJE
18. TELEWIZJA
19. ŻYDZI
20. PODRÓŻE
21. BLOG
22. STAROŚĆ
Taniec wokół słońca
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64488-62-7 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Moja wnuczka w połowie października tego roku skończy dziesięć lat, córka pod koniec maja – czterdzieści, a ja w końcu października – siedemdziesiąt.
– Najniższe piętro tortu będzie największe, to twój kawałek, wyżej będzie część mamy, a ostatnie piętro, najmniejsze – moje. Nie mam ochoty na tort, nie mogę jeść słodyczy, ja bym chciała, żebyśmy my, trzy dziewczyny, pojechały do Londynu, zanim zatonie, czytałaś o tych zmianach klimatycznych? Będziemy świętować urodziny przed urodzinami.
Wnuczka ma mnóstwo planów. Córka wyobraża sobie urodziny jako imprezy z hordami swoich przyjaciół, od dziecka otaczały ją hordy ludzi. Ja, ja – jubilatka, ja „okrągła”, jestem przerażona. Siedemdziesiąt? Ja mam siedemdziesiąt? Ja?!1. DZIECIŃSTWO I WOKÓŁ NIEGO
1
Dzieciństwo i wokół niego
Urodziłam się w miejscowości Volosko – to miniaturowa wioska turystyczna pod Opatiją. Dziś nie ma tam porodówki, w Opatii nie było jej nigdy, ale ja zawsze mówię, że urodziłam się w Opatii, bo wkurza mnie, kiedy ludzie pytają: „Volovsko? Gdzie jest Volovsko?”. Muszę wtedy tłumaczyć, że woły nie mają nic wspólnego z miejscem, które nazywa się Vo-lo-sko.
W zeszłym roku mąż i ja postanowiliśmy sprzedać dom, w którym mieszkamy i przenieść się do mojej rodzinnej miejscowości, która wciąż jeszcze wygląda tak, jak wyglądała sto lat temu. Mała przystań, miniaturowa plaża, stare kamienne domy, miejscowi łowią ryby i piją kawę w porcie, wczesną jesienią można zobaczyć w siwym morzu leniwe w cegule z mojej młodości. Nie, nie znam ani literackiej, ani łacińskiej nazwy tej ryby. Ileż to letnich dni spędziłam na nabrzeżu w Dradze, wpatrując się w cegule i drżąc nad przynętą. Ryba połknie czy tylko zdejmie z haczyka? Czasem miałam szczęście, jeśli to było szczęście. Łowiłam ryby, które martwe nie służyły do niczego. Nie jedliśmy ich. Ryby pływały w pobliżu rury, przez którą przepływały nasze gówna, my, dzieci, łowiliśmy dla samego łowienia, to było wyzwanie – wygrać z szarym zwinnym stworzeniem, którego miękkie wargi ostrożnie podbierały z wędki kulki chleba. Co za uczucie, gdy jednak mogłam zdjąć biedną rybę z haczyka i rzucić na rozgrzane nabrzeże. I od początku. I tak godzinami. Draga już nie jest tym, czym była. Stare, przepiękne wille kupili współcześni chorwaccy kryminaliści, plaże wydzierżawili dziwni ludzie i zastawili je leżakami, na „mojej” plaży, tam, pod pomnikiem bohaterów drugiej wojny światowej, pojawił się „beach bar”. Straszliwa muzyka ryczy od rana do nocy. Jedyne, co zostało ze starej Dragi, to Bar, w którym, kiedy byłam dzieckiem, pili i grali w karty tylko mężczyźni. Zostało też trochę ludzi, którzy kiedyś, dawno temu byli podejrzliwi wobec każdego obcego, poza turystami, z których żyli. Dziś przyzwyczaili się do obcych, którzy wykupili Dragę. Cieszę się, że sprzedałam „dom”, który tam miałam.
Zdecydowaliśmy z mężem – Volosko to jedyne miejsce, gdzie jest sens żyć na emeryturze, blisko do Rijeki i szpitali, blisko do morza, tłumy latem nie mogą być nie do wytrzymania, bo brakuje atrakcji, które przyciągałyby tabuny pijanych imprezowiczów. Poszliśmy z wnuczką na pizzę i pochwaliliśmy się:
– Babcia z dziadkiem kupią tu mieszkanie. Pokażemy ci je. Lubisz Volosko, latem do nas przyjedziesz, będziesz mogła chodzić sama na plażę, tuż obok jest twoja ulubiona pizzeria.
Dziecko patrzyło na nas z przerażeniem:
– Widzicie, ile jest schodów do tego mieszkania? Jak dojdziecie do niego? Babciu, jesteś stara, bolą cię nogi, będziesz musiała cały czas siedzieć w domu albo dziadek będzie cię nosił na kawę.
Moja wnuczka tarzała się ze śmiechu, a ja – który to już raz – pożegnałam się z jeszcze jednym marzeniem.
Do moich piątych urodzin mieszkaliśmy w ogromnym mieszkaniu w Opatii. Moja matka i moja babka, jej matka, były w partyzantce, mój ojciec też. Partyzanci to wielkie mieszkanie odebrali kobiecie, mieszkającej w tym samym domu na strychu. Miałam cztery lata, gdy ta pani zerkała ukradkiem przez małe okrągłe okienko, obserwując moją przyjaciółkę, psa i mnie, bawiących się w jej ogrodzie. Jak przez mgłę przypominam sobie sześćdziesiąte urodziny babci. Była duża uroczystość. Przyjechali do nas jej syn z żoną i mój stryjeczny brat – mieszkali w Mošćeničkiej Dradze. Świętowaliśmy w ogrodzie, a ta kobieta patrzyła na nas. Mama była dyrektorką przedszkola, ojciec robotnikiem portowym. Miał odciski na ramionach, ogromne jak kurze jaja. Mama czymś mu je smarowała. Kiedy urodziła się moja siostra, babcia zdecydowała: mama musi rzucić pracę i całkowicie poświęcić się dzieciom, mężowi i jej samej – niezupełnie w tej kolejności. Zgodziła się. Bała się matki. I słusznie. Babcia była panią jej życia. Wypisała ją ze szkoły po piątej klasie, choć świetnie się uczyła. Nauczycielka, Włoszka, zaklinała babcię, żeby tego nie robiła. Babcia swojego syna, miernego ucznia, posłała na naukę do Włoch, a z mojej matki zrobiła własną służącą. Syn został dyrektorem szkoły w Dradze. Babci bardzo brakowało pupilka. Dlatego matka wystąpiła do władz państwowych z prośbą, żeby babci jako „ofierze faszystowskiego terroru” – Niemcy spalili jej dom – przyznały pusty dom w Mošćeničkiej Dradze. Właścicielka Włoszka została spłacona. Kiedy wyprowadziliśmy się z mieszkania w Opatii, nie zwrócono go właścicielce. Zamieszkali tam jacyś inni „partyzanci”. Po każdej wojnie łup należy się zwycięzcy. Babcia dostała dom. Tak właśnie pewnego dnia – miałam wtedy jakieś pięć lat – cały swój dobytek załadowaliśmy na ciężarówkę i ruszyliśmy w stronę Dragi. Kierowca miał na imię Amuš. „Dom”, do którego weszliśmy, okazał się wstrętną norą, z której chciałam od razu uciec i wrócić do naszego dużego, jasnego mieszkania z ogromnym ogrodem. W suterenie, poniżej poziomu ulicy była „kuchnia”, przez małe okno widzieliśmy ludzkie nogi, które niosły właścicieli z górnej ulicy do centrum, na Plac. Gdy jedni schodzili, inni się wspinali – nogi, nogi, nogi. Na lewo od wejścia znajdował się mały pokój z dużym oknem, przez które, jeśli się człowiek wychylił, widać było morze, oddalone od „domu” o dwadzieścia metrów. Wąskie drewniane schody prowadziły na piętro. Tam była toaleta i dwa przejściowe pokoje. W mniejszym spałam ja z siostrą, w większym rodzice. Od okien sąsiedniego domu dzieliły nas trzy metry, balkonu nie mieliśmy. Wszystkie kamienice w wąskiej uliczce – mówiliśmy o niej „wąwóz” – wspierały się jeden na drugim. Trzydzieści kamiennych schodów prowadziło do tarasu, który był niczyj. Mój ojciec postawił na nim ławkę. Starsze kobiety siadały na ławce i patrzyły na głowy przechodniów. Ja sadowiłam się zawsze na murku, na skraju drugich schodów, daleko od gadatliwych kobiet. Cieszyłam się widokiem kutrów w porcie, morza, kamiennego stołu, na którym do południa leżały martwe ryby. Po południu ich miejsce zajmowały owoce i warzywa w drewnianych skrzynkach. Sprzedawał je jedyny prywatny przedsiębiorca, jakiego do wtedy widziałam. Pokrzykiwał na turystów, żądał, żeby ustawiali się w kolejce, zabraniał dotykać owoców. Dziś na targu ze strachem patrzę na sprzedawców i nie dotykam owoców, nawet gdy zachęcają, żebym „pomacała”.
Turyści kupowali owoce na sztuki. Gdy zapadał zmrok i Pjero układał gnijące owoce w stos, schodziłam dziesięć stopni w dół i dostawałam kilka brzoskwiń za grosze. Kiedy byłam mała, babcia odcinała nożykiem zepsuty kawałek brzoskwini, kiedy podrosłam, robiłam to sama. Nigdy nie zapomnę smaku tych brzoskwiń. Orzeźwiający, słodki, ciepły, wilgotny. W okolicznych ogrodach rosły tylko czereśnie i nieszpułki, kradliśmy je i dostawaliśmy za to w skórę. W ogrodach Dragi nie było brzoskwiń. Brzoskwinie się kupowało, były towarem luksusowym. Ojciec niezbyt długo jeździł do pracy z Dragi do Rijeki. Został ogrodnikiem. Uwielbiał swoją pracę, której nigdy nie traktował jako pracy. Rośliny były jego życiem. Wszystko, co dziś w Dradze rośnie i kwitnie, posadził on. Cokolwiek posadził, to coś zawsze zakwitało. Moja matka do śmierci nienawidziła kwiatów, może dlatego, że nienawidziła mojego ojca, o ile go nienawidziła. Ja uwielbiam kwiaty, a nienawidziłam ojca, o ile go nienawidziłam. Pewnego dnia, latem, siedziałam na swoim murku. Po schodach wspięła się do mnie chuda dziewczynka o brązowych, gęstych, kędzierzawych włosach. Spojrzała na mnie błękitnymi oczami i powiedziała swoje imię. Spotkałam kogoś, o kim myślałam, że jest moją pierwszą przyjaciółką. Dziś wiem, że nigdy nie miałam przyjaciółki, ani najlepszej, ani byłej najlepszej, po prostu lubiłam i lubię być sama. Mam nadzieję, że tego moja jedyna i moja najlepsza przyjaciółka nie przeczyta. Miesiąc temu z dziewczynką z pięćdziesiątego któregoś piłam kawę po pogrzebie mojej cioci. Patrzyłam w te błękitne, przejrzyste oczy, które nie straciły nic ze swojej urody, słuchałam głośnego śmiechu, który był tak samo dźwięczny i pytałam sama siebie: czy to możliwe, że życie jest za nią i za mną? Już?
W pierwszej klasie nie czułam się zbyt szczęśliwa. Mój wujek był dyrektorem szkoły, ciotka nauczycielką, ale nie miałam żadnych przywilejów. Dzieci były i pozostały okrutne. Początkujący dręczyciele, którzy z czasem rozwiną się w prawdziwe gady i gadziny. Miałam problemy ze śliniankami, cały czas się śliniłam, nazywali mnie „zaślinionym pionierem”. Wciąż się biłam – i z chłopcami, i z dziewczynkami, żadne zwycięstwo nie mogło osuszyć moich łez. W następnym roku, zanim poszłam do drugiej klasy, zawieźli mnie do szpitala, ślina przestała ciec. Wtedy dzieci odkryły, jaki mam nos. Kartoflany, taki nos, jaki ma każdy krasnal z waszego ogrodu. Kiedy przestałam się ślinić, nazywali mnie Krasnalem, a byłam prawie najwyższa w klasie. W tamtym czasie przemocą rówieśniczą nikt się nie przejmował. Moda na psychologów i pedagogów, którzy w żadnej szkole nigdy niczego nie rozwiązali, nastała dopiero później. Za mojego dzieciństwa problemy rozwiązywało się pięściami. Byłam Krasnalem dopóki nie odkryto, że mnie to już nie boli. Zostałam Wąsaczką, ponieważ mojego ojca nazywano Wąsaczem – jako jedyny w miasteczku miał wąsy. Ostatecznie szlag mnie trafił, kiedy byłam w ósmej klasie. W międzyczasie tak znienawidziłam ojca, że każda uwaga o jakimkolwiek z nim związku raniła mnie do żywego. Któregoś dnia w czasie przerwy – prawdopodobnie padał deszcz, bo nie wyszliśmy na boisko – Globus, chłopak z wielką głową, zawołał: Wąsaczka! Złapałam go za ramiona, podniosłam, choć był wyższy i silniejszy ode mnie, i nadziałam jego głowę, nie wiem jak, na porcelanowy wieszak. Zawisł, dzieci się darły, do klasy wszedł mój wujek, zdjął go z wieszaka, krew była wszędzie, wezwał pogotowie. Globus przeżył, dostałam naganę i przestałam być Wąsaczką. Odrobiłam lekcję. Ludzie rozumieją tylko przemoc. Przemocą można dojść do wolności.
Życie w naszym „domu” było istnym piekłem. Matka od czasu do czasu znajdowała jakieś zajęcie. Pracowała w hotelowym barze, potem w kantorze, posadę traciła z powodu picia albo sama rezygnowała. Wolała w cudzej piwnicy prać obrusy i serwetki dla gospody oddalonej o kilka metrów od naszego domu niż „pracować”. Godzinami wyciągała z piany nasze prześcieradła i obce obrusy, a potem na tarze wyciskała z nich brud. Ręce miała zniszczone aż do łokci. Babcia nalegała, żebym nauczyła się techniki prania bielizny. Uparcie odmawiałam, mówiąc babci, że ja, kiedy dorosnę, będę mieć służącą.
– Służącej ktoś musi rozkazywać, jeśli sama nie będziesz umiała czegoś zrobić, nie skontrolujesz pracy służącej.
Babcia była służącą od piątego roku życia aż do ślubu – wiedziała, o czym mówi. Żyliśmy biednie. Ojciec nocą wypływał z rybakami w morze, w ciągu dnia był ogrodnikiem, a po południu spał. W okresie ochronnym, gdy nie można było łowić, rąbał drwa sąsiadom albo przekopywał ich ogródki. Mieszkaliśmy w jednej z najbogatszych gmin Jugosławii, a my z siostrą nie miałyśmy butów. Nosiłyśmy chodaki z gumowym wierzchem, które w swojej norze w centrum Dragi robił stolarz Berto. Pamiętam zdjęcia nagich kobiet, wiszące u niego na ścianach. Jego żona było drobnym, pobożnym stworzeniem, które przynosiło mu herbatę. Babcia swój spalony dom i kto wie, ile tysięcy metrów kwadratowych ziemi podarowała państwu, żeby mieć prawo do opieki zdrowotnej, a moi rodzice – dodatek na dzieci. A jednak nie pamiętam, żebyśmy były nieszczęśliwe, siostra i ja. W szkole siedziałyśmy do południa. Na drugie śniadanie dostawaliśmy pajdę chleba z żółtym amerykańskim serem albo z grubym plastrem twardej marmolady. Nie lubiłam jeść. Często dawali nam też ryż na mleku. Kiedy byłam mała, ryż i mleko podchodziły mi do gardła, dławiłam się. Ciocia, która w szkole rozdawała śniadanie, wiedziała, że nie mogę jeść ryżu i dawała mi zamiast niego marmoladę, a czasem nawet chleb posmarowany słonym amerykańskim masłem orzechowym. Pycha! Mój wujek dowiedział się, że nie jem tego, co wszyscy. Raz wyszedł ze swojego dyrektorskiego gabinetu i zszedł na podwórko, na którym wpatrywałam się w ryż na mleku.
– Nie wstaniesz od stołu, dopóki tego nie zjesz. Rozumiesz?
Nie rozumiałam. Siedziałam tam aż do ósmej wieczorem, kiedy dozorca musiał zamknąć szkołę. Nie zjadłam ryżu z mlekiem. Dziś to jedna z moich ulubionych potraw, pamiętam Stambuł jako miejsce, gdzie można zjeść najlepszy ryż na mleku. Mój wujek był przystojnym mężczyzną. Wysoki, szczupły, gęste, mocne jasnobrązowe włosy opadały mu na czoło, miał duże zdrowe zęby, często się śmiał, pięknie śpiewał i doskonale tańczył. Jego żona, moja ciocia, była prawdziwą pięknością. Czarne, kręcone włosy, ogromne piwne oczy, ciemnoczerwone pełne usta i śliczne zęby. Nosiła ładne sukienki, on zawsze był w garniturze, czułam się dumna, że w jakiś sposób jestem częścią tej rodziny. Ich syn był moim najlepszym przyjacielem, siostra i ja kąpałyśmy się w ich wannie raz w tygodniu, ciocia raz na jakiś czas dzieliła między nas dużą czekoladę Kraš z całymi orzechami.
– Ciociu – mówiłam – jak dorosnę będę bogata i będę jeść czekoladę.
Była dobrą nauczycielką. Lubiliśmy ją, bo często się śmiała, nie pamiętam, żeby ktoś w klasie dostał pałę.
W szkole mieliśmy kłopoty, bo mówiliśmy po czakawsku¹, chorwacki był dla nas językiem obcym. Kiedy pierwszy raz usiedliśmy w ławkach, moja ciocia pokazała nam kredę i spytała:
– Kto wie, jak to się nazywa, niech podniesie rękę.
Tylko ja wiedziałam i powiedziałam:
– _Žes_.
– Kreda, dzieci, to jest kreda.
Moja ciocia pochodziła z Liki, ledwo rozumiała czakawski, co było dobre. Wszystkie dzieci mówiły w domach po czakawsku, w szkole – po chorwacku, wcześnie opanowaliśmy dwa języki. Włoski był trzeci. Draga w czasie wojny należała do Włoch. Wszyscy nasi rodzice chodzili do włoskich szkół. Kiedy mama i babcia chciały o czymś porozmawiać tak, żebyśmy nie rozumiały, słyszałyśmy włoski. Niestety, nie mówię po włosku, ale go rozumiem. Mama nie chciała, żebym uczyła się „faszystowskiego” języka. W czwartej klasie zaczęliśmy uczyć się niemieckiego. Wielu moich rówieśników z Dragi mówi dziś trzema albo czterema językami i nie ma w tym nic niezwykłego. Każdy marynarz musiał znać angielski, każdy, kto wynajmował pokoje – niemiecki. Mošćenička Draga była ulubioną miejscowością turystyczną dla wielu Niemców. My zamieszkaliśmy tu w pięćdziesiątym czwartym. Dziesięć lat po wojnie nikomu tutaj nie przychodziło do głowy, żeby odmówić jakiemuś Niemcowi kwatery. Miejscowi czasem śmiali się, gdy pokój wynajmował człowiek bez ręki albo bez nogi – „na pewno zostawił ją w Jugosławii” mówili, nie mieli obsesji na punkcie wojny. Praca była tym, co popychało ich do przodu. Nigdy w życiu nie widziałam tylu pracowitych ludzi. Zajmowali się turystyką, rybołówstwem, uprawiali owoce i warzywa, pracowali w jednej z fabryk w Rijece. Każde dziecko, które ukończyło jedenaście lat, wakacje letnie spędzało pracując. Ja targałam walizki od przystanku autobusowego do hotelu, sprzedawałam lody, gazety, udzielałam korepetycji, pracowałam w biurze turystycznym i w hotelowej recepcji. My, dzieci, wcześnie uczyliśmy się, że praca jest ważna, i że – jak ciągle powtarzała babcia – żadna praca nie hańbi. A jednak nasza rodzina była przeraźliwie biedna. W szkole byłam dobrą uczennicą, choć nie interesowało mnie nic poza czytaniem książek. W pierwszej klasie dostałam nagrodę: książkę _Historie o Ticie_, ponieważ ładnie napisałam, dlaczego kocham Titę. Uroczystość odbywała się na dziedzińcu małego hotelu, nazywał się Jadran, zaklinałam mamę, żeby mi na to wielkie wydarzenie kupiła sukienkę. Tylko my z siostrą stale chodziłyśmy w spodniach. Na próżno. Kupiła mi krótkie spodenki, wspięłam się na scenę, odebrałam nagrodę, oddałam mamie i pobiegłam bawić się z dziećmi. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek odrabialiśmy lekcje w ciągu czterech pierwszych lat szkoły. Kiedy patrzę wstecz, widzę tylko zabawę. W dwa ognie, w murarza, w doktora, w Indian i kowbojów. Niezbyt często bywaliśmy lekarzami i lekarkami, albo dokładniej ginekologami i ginekolożkami. Kilka dni temu na targu w Rijece spotkałam zaniedbanego staruszka, który sześćdziesiąt trzy lata temu był moim ginekologiem na dachu hotelu Jadran. Odwróciłam wzrok, byłam przerażona, jak mogłam swoje krocze wydać na łaskę i niełaskę kijka, który w swojej ręce trzymało takie dziwadło. Na szczęście mnie nie poznał. Albo udawał, że nie poznaje. Może pomyślał: „Boże, jak mogłem sto lat temu oglądać cipkę tej starej wiedźmy”. Pewnego razu nasze „badania” przerwało kilka mam, które jednocześnie wyruszyły na łowy na małych zboczeńców. Zakładam, że dostaliśmy lanie, ale nie jestem tego pewna. A skoro już seks chodzi mi po głowie, przypomina mi się, jak w czasie bury² spośród wielkich fal wyławialiśmy długimi kijami deski, które później służyły nam za opał, szczęściarzom trafiał się czasem jakiś balon. Balony były gumowe, żółtawe i długie. Łatwo było je nadmuchać. Nie rozumiałam, dlaczego babcia, kiedy raz przyszłam do domu z „balonem” w ustach, zabrała mi go, a usta porządnie wyszorowała mydłem. Moje pierwsze spotkanie z prezerwatywą. W naszej miejscowości tylko dwie dziewczynki miały prawdziwe zabawki. Małe garnki, małe patelnie, kompletną miniaturową kuchnię. Niewyobrażalne cudo. Bawiły się na schodach swojego domu, a my, reszta, patrzyliśmy z daleka. Zabawki przysyłała im babcia, która po wojnie uciekła z mężem do Włoch. Ich syn był kierowcą, wielką ciężarówką woził robotników z Dragi do Rijeki. Pewnego razu bawiliśmy się na dachu ciężarówki, gdy nagle ruszyła. Jego żona zobaczyła z balkonu, że ciężarówka jedzie, obudziła męża, przybiegł i zatrzymał samochód. To nie była nasza wina, jednak jego żona dała lanie wszystkim dzieciom poza swoimi córkami. Wróciłam do domu z płaczem. Opowiedziałam babci, co się stało. Poszła do domu tej kobiety, waliła do drzwi, dopóki tamta nie otworzyła, wyciągnęła ją z domu za włosy i spoliczkowała.
– Nie masz prawa tknąć mojej Vedrany! Tłucz swoje dzieci!
Moja mama była przerażona. Innym razem babcia pobiła czyjąś mamę za to, że mnie uderzyła w twarz. I znów moja mama była przeciwko swojej. Na próżno. Babcia zawsze trzymała moją stronę i nigdy nie przeszło jej przez myśl, że lanie czasem mi się należało. Dziś rozpoznaję w sobie moją babcię. Mój czterdziestoparoletni syn miał problemy z szefową. Przez nią dostał wypowiedzenie. Nie poszłam po jej jebaną głowę, bo miałabym z nim na pieńku. Nie powiedziałam jej, żeby się pieprzyła i wracała na cholerne zadupie, skąd przyczłapali do Rijeki neandertalczycy, którzy ją poczęli. Żałuję. Przyznaję, jestem prymitywna, nietolerancyjna, pełna uprzedzeń, niewykształcona i dzika. Nie mogę się zmienić, nie mam zamiaru się z tym ukrywać. Podejrzliwość wobec „obcych” i nietolerancję zaszczepił we mnie mój prymitywny ojciec. Ja postarałam się nie ewoluować. On z całego serca nienawidził księży, komunistów, Cyganów, Albańców, Niemców, Włochów, Tity, Jovanki, żony, matki, brata, swojej siostry, mnie, mojej siostry i sąsiadki. Kochał kwiaty, alkohol, psy, mojego syna, moją siostrzenicę i swojego ojca. Uważał go za ofiarę nikczemnej kobiety. Mój dziadek był marynarzem, jego żona często zostawała sama z czwórką dzieci – dwie córki, dwóch synów. Najbardziej na świecie lubiła być poza domem, nawet gdy było to niewybaczalne. Chodziła od sąsiadów do sąsiadów, plotkowała, głośno się śmiała, usta zasłaniała dłonią, jej piwne oczy błyszczały, gdy opowiadała, co Marija zrobiła Tonemu albo co Tone zrobił Marii albo co Frane Zorze. Kiedy do sklepu w Mošćenicach dotarły pierwsze puszki z gotowym jedzeniem, odkryła Amerykę. Wieczorem do garnka wrzucała puszkę, gotowała, a następnego dnia mój dziadek miał obiad. Złośliwi sąsiedzi mówili, że tylko przed domem Tonki wznosi się „góra z żelaza”. W tamtym czasie nie wywoziło się śmieci, babcia Tonka rzucała puszki na stos. Kiedy jakieś dziecko wchodziło do sklepu, żeby kupić puszkę, sprzedawczyni pytała dziewczynkę lub chłopca:
– Czy twoją babcią jest Tonka?
Dla mojego ojca jego matka – ona też we mnie żyje, gotowania nie cierpię bardziej niż karaluchów – była nie do zniesienia, bo nie potrafiła się przystosować. Nie można jej było wybaczyć tego, czego i dziś nie wybacza się kobietom: żyła po swojemu. Ojciec bał się mojej drugiej babci, nazywała się Tilda, w stosunku do niej odczuwał respekt. Ona jedna w naszej rodzinie nie obawiała się go. Kiedy przyłapała go na deptaku nad morzem obejmującego Słowenki – był w czasie zimy dozorcą słoweńskiego ośrodka wczasów pracowniczych zakładów Lesonit – rzuciła się na niego, próbując wydrapać mu oczy. Mama zaklinała babcię:
– Niech go mama zostawi w spokoju. Lepiej, że jest tam z nimi, niż w domu.
Babcia Tilda była dumną kobietą, dwa razy została wdową. Jeden mąż zginął w amerykańskiej kopalni, drugiego, dziesięć lat młodszego od niej, zabił osioł. Bardzo się kochali. On jako młody chłopak, najbogatszy we wsi, zakochał się w mojej babci, wdowie z dwójką dzieci, cały swój majątek przekazał siostrom, tylko po to, żeby „pobłogosławiły” jego związek. Dla mojej mamy był wspaniałym ojcem, zawsze mówiła o nim z dużą czułością. Ten osioł kopnął go w pachwinę. Kiedy kilka lat temu mój mąż, młodszy ode mnie, wrócił do domu i powiedział, że ma przepuklinę, przeraziłam się. Jestem zabobonna. Na szczęście w naszym ogrodzie nie ma nerwowych osłów. Pojechał do Zagrzebia na operację, dzięki świetnemu chirurgowi w klinice Rebro nie doświadczyłam losu babci Tildy.
------------------------------------------------------------------------
1.
Czakawski – dialekt języka chorwackiego używany w zachodniej części Chorwacji.
2.
Bura – silny, chłodny i suchy wiatr od lądu, pojawiający się wzdłuż wschodniego wybrzeża Adriatyku.2. ACH TEN MÓJ TATA
2
Ach ten mój tata
Studiowałam na Akademii Pedagogicznej w Rijece, psychologię dziecięcą wykładał fenomenalny profesor Ivanković. Zapamiętałam jedno jego zdanie: dzieci, które dorastały w Mošćeničkiej Dradze i dzieci, które dorastały w centrum Rijeki, nie są takie same. Chciał podkreślić, że te dzieci z Dragi miały ogromne szczęście. Może i mieliśmy, może i miały – wszystkie dzieci poza mną i moją siostrą. Jestem pewna, że wszystkie ówczesne dzieci były szczęśliwe, bo jestem jedyną osobą, która wyprowadziła się z Dragi i nigdy więcej tam nie wróciła. Nawet moja siostra została.
Kiedy masz rodziców alkoholików, piękno Dragi ci nie pomoże. Czasami, gdy posprzeczam się z dziećmi i chcę im udowodnić, że jestem idealną matką, tylko one tego nie dostrzegają, mówię o mojej pijanej matce przychodzącej do liceum na wywiadówki, leżącej w rowach, o tym, jak szukałam po domu małych butelek z rumem, które potem ze złością wylewałam do zlewu, podczas gdy ona patrzyła na to bezsilnie i ze smutkiem. Mówię im też o dziadziusiu, jakim był podłym okrutnikiem – mojej siostrze, kiedy miała dwanaście lat, powiedział, że nic z niej nigdy nie będzie, zostanie nieudacznikiem w ciele grubego babsztyla. On już to widzi, on wie, że ona, kiedy dorośnie, będzie tłustą, bezkształtną krową. Moja dwunastoletnia siostra paliła dwie paczki papierosów dziennie, przez całe życie nie ważyła więcej niż pięćdziesiąt kilo, swoimi obleczonymi skórą kośćmi udowadniała ojcu, że nie została „krową”. Kiedy zachorowała na raka płuc, ojciec wydarł się na nią na środku Placu:
– Zdychasz, nie masz pieniędzy, ale leżeć w moim grobie nie będziesz!
Sam sobie kupił grób, przykrył go wielką płytą z ciemnego marmuru i sfotografował się na nim. Szukałam tego zdjęcia, chciałam je umieścić na grobie, ale nie mogłam go nigdzie znaleźć.
Przyszła wojna, moja siostra z dnia na dzień straciła pracę. Miała małe dziecko, nie było nikogo, kto by się nim zajął, uznała, że sensowniej będzie zostać w domu z dzieckiem, opiekując się ojcem, którego porzuciła moja matka, on odpłaci jej za wszystko, co dla niego zrobi. Stała się darmową służącą znienawidzonego ojca. Była piękną dziewczyną, ujmującym, mądrym, dowcipnym stworzeniem, ogarniętym obsesyjną potrzebą samounicestwienia. Nikt nie mógł jej pomóc. Ja miałam babcię, która mnie kochała, wstawała w nocy, żeby mnie przykryć, nawet kiedy byłam już matką. Mojej siostry nikt nie zauważał. Kiedy powtórzyła mi to, co powiedział ojciec, byłam przerażona. Ile zła musi być w człowieku, żeby tak rozmawiał ze śmiertelnie chorą córką, która mu gotuje i pierze jego zasrane gacie?
– Już nigdy, nigdy więcej nie zrobię mu knedli ze śliwkami!
Co za idiotka. Czy spadłaby jej korona z głowy, gdyby weszła do domu i wbiła mu nóż w brzuch? Co miała do stracenia?
Ojciec cierpiał na arytmię, mam to po nim, w apogeum wojny leżał w szpitalu, a szansa, że jemu – siedemdziesięciosześciolatkowi – wszczepią rozrusznik, była równa zeru. Kardiolog i mój kolega ze szkoły średniej, podszedł do jego łóżka i spytał, czy jest moim ojcem.
– Jeśli dostanę rozrusznik dlatego, że nim jestem, wolę umrzeć. Albo mi go wstawicie za to, że przez czterdzieści pięć lat harowałem jak wół, albo wolę zdechnąć. Nie chcę niczego po znajomości i nie chcę niczego dlatego, że ona jest moją córką.
Mój przyjaciel zaśmiał się:
– Musiałaś mu się strasznie narazić.
Było mi miło, że śmieć ma godność, a jeszcze milej, że sądzi, że mam władzę. I miałam władzę, mógł dzięki mnie dostać to urządzenie. Dostał je, ale ja nie miałam z tym nic wspólnego. Nigdy z nim nie zerwałam, do dziś jesteśmy nieprzyjaciółmi, choć na każdym portalu czytam o tym, że przebaczenie uzdrawia. Nikt nie ma tylko jednego oblicza. On też nie miał.
Wojna, nas dwoje na wynajętych dwudziestu ośmiu metrach kwadratowych. Z nami moje dzieci, a często także jego syn. Pocieszałam męża – na pewno w końcu będziemy bogaci, uwierz mi, mój ojciec dostanie włoską emeryturę, coś mi da, mama go przyciśnie. Biegliśmy przez jezdnię, nasi najlepsi przyjaciele z tamtego okresu mieszkali w pobliżu, karmili nas, nie mieliśmy parasola, mąż odkrzyknął:
– Słuchaj, cały czas mówisz, że będziemy bogaci. Kiedy? Nie mamy nawet parasola!
Śmialiśmy się, bo byliśmy zakochani i wierzyliśmy, że można żyć i bez dachu nad głową, i bez jedzenia, i bez parasola. A jednak byłam wtedy pewna, że „bogactwo” nadejdzie, tak samo jak byłam pewna, że kiedyś nadejdzie śmierć. W czym problem? Mam najlepszego na świecie faceta, reszta to kwestie techniczne. Mój ojciec dostał siedemdziesiąt tysięcy dolarów w gotówce i włoską emeryturę, siostra i ja dostałyśmy po dziesięć tysięcy marek. Dziesięć tysięcy marek w dziewięćdziesiątym roku, kiedy ludzie, którzy mieli pracę, zarabiali sto, to była fortuna. Świat należał do mnie. W gazecie wyczytałam, że za dinary mogę kupić mieszkanie na kredyt, bez klauzuli dewizowej. Znalazłam dwunastu poręczycieli, wynajęłam to kupione mieszkanie, czynsz z niego pokrywał ratę kredytu, inflacja zjadła kapitał, cena mieszkania w ciągu trzech lat zmieniła się z sześćdziesięciu pięciu tysięcy marek w trzy tysiące, sprzedaliśmy mieszkanie za czterdzieści pięć i mieliśmy w kieszeni ze czterdzieści tysięcy marek. W ciągu niespełna roku. Mój ojciec nie musiał dawać mi tych marek. Może go matka namówiła? Wiedziałam, że nie można go złamać, a co, jeśli dał nam te pieniądze z dobroci serca? Nikczemnik? Ojciec? Potwór? Tata? Nie mogę mu wybaczyć, a tylko dzięki jego pieniądzom mogłam zachować godność i nie jechać do Włoch myć starcze tyłki, żeby wykarmić dzieci.
A jednak – wszystkie te lania, wszystkie po pijaku wysyczane „kurwy”, wszystko, co musiałam przełknąć pomiędzy siódmym a dwudziestym pierwszym rokiem życia, kiedy wyniosłam się z domu – powinnam o tym zapomnieć? Ostatnio na YouTube trafiłam na dziewczynę, która na Lidranie – przeglądzie twórczości literackiej, scenicznej i dziennikarskiej – mówiła tekst „Mój martwy ojciec”. Była najlepsza w Zagrzebiu. Dora Hasanec, zagrzebska licealistka, opowiadała publiczności historię o moim ojcu. Dostałam gęsiej skórki. Przerażający typ. Ale jak kochał mojego syna. Z jaką delikatnością trzymał go za rączkę, prowadził na „kapuczino”, wycierał piankę z brody, nauczył go czytać, zabierał na barkę, pokazywał, jak się łata sieci, kupował w sklepie kiełbaski.
Robił dla niego to wszystko, czego ja nie robię dla swojej rzadko widywanej wnuczki. Mój syn uwielbiał swojego dziadziusia, nieczęsto psułam mu radość. Mój tata był dla niego najlepszym dziadkiem na świecie. Może po to, żebym chodziła na jego grób, przecierała tę czarną płytę i ustawiała na niej wazon z kwiatami? Na jego grobie nie byłam od lat. A może? Jednak? Dziś mój ojciec jest tylko kośćmi, kości nie są niczemu winne, człowiek powinien zachowywać się przyzwoicie, szanować obyczaje ludzi, którzy przykucają przy pobliskich grobach. Ci ludzie będą mieć o mnie dobre zdanie, gdy zobaczą mnie ze ścierką w ręce? Do diabła z ludźmi, zdradziłabym siebie, gdybym z powodu „ludzi”, którzy nigdy nic dla mnie nie znaczyli, zaczęła machać szmatką. A jednak – kiedy sobie przypomnę małe dłonie mojego syna w zgrubiałej łapie mojego ojca… Widzę ten obraz czterdzieści trzy lata. Moje stosunki z ojcem bardzo wcześnie zaczęłam traktować jak walkę. Przez lata przegrywałam. Ostatni raz uderzył mnie dzień przed moim odejściem. Oddałam mu, rzuciłam w jego głowę garnkiem z wrzącą wodą z zamiarem zabicia go. Ledwo przeżył. Skończyłam studia, zostałam nauczycielką, tego dnia miałam na sobie długą spódnicę, bo mini z dnia na dzień musiałam zamienić na maksi.
– Ludzie pytają mnie: twoja córka jest kurwą czy zakonnicą?!
– Kurwą – odpowiedziałam. – Powiedz im, że twoja córka to kurwa w długiej spódnicy.
Matka, skulona obok kuchenki, zaklinała mnie, żebym ucichła:
– Przestań, przestań, przestań.
– Dlaczego to ja mam przestać?! Jak długo ten śmieć będzie w twojej kuchni wrzeszczeć na mnie?! Dom jest twój! – darłam się i patrzyłam w brązowe, psie oczy mamy. – Twój! Twój! On niech przestanie!
Złapał mnie i rzucił na przeszklony kredens, strząsnęłam z siebie szkło, otarłam krew, i spróbowałam go zabić. Następnego dnia złożyłam w szkole wypowiedzenie, przyjęłam pracę rezydentki biura podróży i przez kilka lat mieszkałam po sześć miesięcy w hotelu, a przez resztę roku wynajmowałam pokój. Nie udało mi się zrozumieć ludzkiej podłości. Ojciec nigdy nie był aż tak pijany, żeby nie wiedział, co robi. Dlaczego matka piła? Dlaczego nie odeszła od swojej matki i nie zaczęła nowego życia bez niej i bez niego, wtedy można było to zrobić, ona mogła. Jej „towarzysze” proponowali jej mieszkanie i pracę w Opatii, odmawiała. Zamiast mnie i siostry wybrała flaszkę, swoją matkę i mojego ojca. Jej też powinnam wybaczyć? Dlaczego miałabym coś komuś wybaczać? Dlatego, że wkrótce umrę, a jeśli umrę z nienawiścią w sercu, nie zobaczę raju? Życie nie jest skomplikowane. Niektórych rzeczy nie powinno się wybaczać, człowiek musi walczyć i wywalczyć własną godność i szacunek dla samego siebie. Wszystkimi środkami. Trzeba zacisnąć zęby i wypieprzyć z serca potwora. Nawet jeśli to twój ojciec?3. MAMA, TATA, KAWA, PRZYJACIÓŁKA I MINISTER
3
Mama, tata, kawa,
przyjaciółka i minister
Lubiłam czytać książki, pierwszą ukradłam, kiedy miałam osiem lat. Wsiadłam do autobusu, wysiadłam w Lovranie, tam kiedyś obok przystanku była księgarnia, weszłam do niej i wyszłam z _Oliverem Twistem_. Przeszłam przez jezdnię i na piechotę wróciłam do domu. Siedem kilometrów. Czekała na mnie matka w trzeźwej fazie. Przygotowałam sobie kaszkę na mleku, szczęśliwa, że pójdę na górę i przeczytam historię Olivera. Mama była zła, patrzyła na swoje buty i milczała. Chuda jak śmierć, w taniej sukience bez rękawów, czekała, żeby dojść do siebie i znów zacząć pić. Babcia, siostra i ja zawsze myślałyśmy, że przerwa, którą właśnie widzimy, będzie początkiem nowego życia. Wróci do nas ta dawna mama, przy czym ani siostra, ani ja nie miałyśmy pojęcia, jak wygląda „dawna” mama. Nasza mama była albo pijana, albo chora z przepicia, odkąd sięgałyśmy pamięcią. Nie wiem, kiedy wyrzuciła z łóżka ojca i nie wiem, kiedy do tego łóżka wślizgnęła się babcia, żeby tam zostać do końca życia. Ojciec sypiał w pokoiku obok kuchni, nawet wtedy, gdy w domu zrobiło się pusto. Babcia umarła, siostra wyszła za mąż i wyprowadziła się, ja się wyprowadziłam i wyszłam za mąż, matka zostawiła go i wprowadziła się do mnie. Tak, sprzedałam dom, w którym zmarł ojciec. Rudera była babcina, po jej śmierci przypadła w spadku mamie, ale ani ona, ani ojciec nigdy nie zwrócili się do władz o przydział mieszkania, chociaż mogli je dostać. Byli zmuszeni żyć jedno przy drugim. Dlaczego niektórzy mężczyźni i niektóre kobiety są razem? Głupi mężczyźni z mądrymi kobietami. Idiotki z mądrymi mężczyznami. Kto wybiera? Jak wyczuć dobry towar? Rano byłam z przyjaciółką w kawiarni. Moja rówieśnica odkryła kilka dni temu, że istnieje mądry mężczyzna. Ten młody człowiek wie wszystko o historii, islamie, podwodnym łowiectwie, literaturze, nauczył się łaciny. Moja przyjaciółka ma siedemdziesiąt lat, piękne zielone oczy lśnią w starczej twarzy. Przeczytałam gdzieś, że starzy ludzie też mogą się zakochać, prawdopodobnie mogą, jednak… Mówienie z taką namiętnością o wykształconym trzydziestoletnim chłopcu wydawało mi się lekką przesadą, ale jeszcze dziwniejsze było to, że spotykają się dwa razy w tygodniu, żeby czerpać przyjemność z wielogodzinnych rozmów.
– Zakładam, że to pedał – powiedziałam, gdy kelner w długim czarnym fartuchu postawił na stole przede mną kawę.
Kawiarnia znajduje się w pobliżu naszego domu, przypomina pub, nigdy nie widziałam pubu, właściciel powiedział mi, że jego kawiarnia wygląda jak pub. Stoły przykryte bordowym pluszem, jest nawet kilka „łóżek”, dla mnie ta kawiarnia wygląda jak burdel, choć w burdelu także nie byłam. Siedziałyśmy tam, bo kawa jest doskonała, a muzyka przed południem cicha.
– Dlaczego uważasz, że mogę się podobać tylko pedałom?
– My, chwała bogu, nie możemy się już podobać nikomu, ale to pocieszające, że na stare lata poznałaś mądrego mężczyznę.
– Żebyśmy się dobrze zrozumiały – kocham mojego męża, jedyne, co mi w nim przeszkadza to bęben, który go wpędzi do grobu. Nie mogę sobie wyobrazić życia bez niego. Jesteśmy razem pięćdziesiąt lat.
– Nie rozmawiajmy o mężach, którym nie można się oprzeć, ani o dzieciach, ani o facetach.
– Nudna jesteś – zaśmiała się przyjaciółka. – Zawsze mi przerywasz, gdy zaczynam jakiś temat. Moja córka za żadne skarby nie chce się rozwieść, w nocy znów się pokłóciłyśmy.
Neda nie cierpi swojego zięcia, ponieważ jest niewykształcony, skąpy, egoistyczny, lubi piłkę nożną i zmarnował życie jej córce, tylko ona o tym nie wie. Moja przyjaciółka wiedziała o tym od początku, a początek miał miejsce dwadzieścia lat temu.
– Mówiłam jej, zanim wyszła za mąż, ostrzegałam – „on nie jest dla ciebie, musisz go zostawić, zmarnuje ci życie”. Wiesz, co mi odpowiedziała?
Nie wiedziałam. Patrzyłam przez okno i widziałam doga srającego na przystanku przed kościołem. Właścicielka czekała, aż zwierzę wyciśnie z siebie grubą kiełbasę. Naciągnęła na dłoń plastikową torebkę, zebrała gówno i wrzuciła je do kosza na śmieci.
– Tu jest więcej psów niż ludzi, srają na każdym kroku.
Moja córka przygarnęła psa. Nazwała go Ivančica. Ma na piersiach biały krzyż, jest mieszanką dalmatyńczyka i czegoś jeszcze, kiedy jest szczęśliwa, śmieje się. Dalmatyńczyki to jedyne psy, które się śmieją. Mają wstrętny uśmiech, o ile szczerzenie się naszej Ivančicy to uśmiech.
– Wiesz, co powiedziała mi dwadzieścia lat temu córka? „Mamo, ty byś chciała, żebym została sama, tego byś chciała. Jeśli go rzucę, z kim będę?”.
– Jak to? – byłam zdumiona. Jej córka jest piękna. Szczupła brunetka, odnosi sukcesy, doktor nauk, znam ją od urodzenia. – Skąd pomysł, że zostanie sama, jeśli zostawi tego pajaca? – Nie mogłam w to uwierzyć.
– Nie wiem. Przez całe życie wspieraliśmy ją, zawsze mówiliśmy, że jest piękna i mądra, opłacaliśmy jej wyjazdy, kupiliśmy samochód i mieszkanie, wypychaliśmy z domu, żeby miała życie towarzyskie. Moja córka w dwudziestym roku życia związała się z kretynem ze strachu, że zostanie sama. Nie, nie mogę uwierzyć, że mi się to przytrafiło. Co, kurwa, jest nie tak z nami, kobietami?
Dzisiaj trafiłam na odpowiedź, której moja mama oczekiwała ode mnie pięćdziesiąt lat temu. „Co ty w nim widzisz?”, pytała mnie mama. Byłam z chorym człowiekiem, bo bałam się być sama.
– Stawiam ci drinka, stara. Odkryłam prawdę o sobie. I o kto wie ilu milionach kobiet, które myślą, że lepiej być z byle kim niż samemu. To kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo. Trzeba mieć siedemdziesiąt lat, żeby zrozumieć pewne rzeczy.
– Ja nawet dziś nie mogłabym być sama. Patrzę na te wszystkie wdowy wokół siebie i wcale im nie zazdroszczę.
– Lepszy rydz niż nic – zaśmiałam się.
Nie chciałam jej ani sobie psuć poranka i po raz nie wiadomo który snuć teorii o tym, że wszystkie kobiety powinny żyć same, dzieci zaraz po urodzeniu wręczać mężom i płacić im alimenty. Padał deszcz, przyjaciółka poszła do domu gotować obiad. Kiedy wkładała płaszcz, szepnęła do mnie:
– Gdyby cię ktoś pytał, czy wczoraj między piątą a szóstą po południu byłyśmy razem, powiedz, że tak.
– Załatwione.
Zostałam, żeby przeczekać deszcz. Kto mógłby mnie pytać, czy byłyśmy razem wczoraj między piątą a szóstą po południu? Jej mąż? Nie zna mojego numeru. O czym ta kobieta mówi? Czy to niemożliwe, że naprawdę z tym chłopcem zgłębia islam i łowiectwo podwodne? Kobiety są nieprzewidywalne, zupełnie jak moja matka, gdy w wieku sześćdziesięciu pięciu lat postanowiła przeprowadzić się do mnie. Mój drugi mąż i ja mieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu z trójką naszych dzieci, które, chwała bogu, nie mieszkały z nami stale. Zapytałam mamę, jak sobie wyobraża nasze wspólne życie, gdzie będzie spać i kto za to zapłaci.
– Dlaczego nie sprzedasz domu, jest w końcu twój? Wyrzuć ojca, kup kawalerkę, a za resztę pieniędzy będziesz mogła beztrosko żyć.
– Zawsze mówisz tylko o pieniądzach. Chyba zasłużyłam na twoją pomoc. Przez lata zajmowałam się twoimi dziećmi.
O wieloletnim chlaniu ani słowa. Wprowadziła się. Zadzwoniłam do ojca i zażądałam, żeby oddał matce chorwacką emeryturę, nie stać nas było, żeby utrzymać ją, dzieci i siebie.
– Jesteś kurwą i ona też jest kurwą. Nie dam ani grosza! – wrzasnął do słuchawki i przerwał rozmowę.
Czekaj, czekaj, chuju. Jebał cię pies! Pies cię jebał, ty świnio! Znalazłam kupca na dom. Dał mu sześciomiesięczny termin na wyprowadzkę. Kupiec był ministrem, a mój ojciec był twardym orzechem. Powiedział ministrowi – akurat wtedy rozpisywały się o nim wszystkie gazety, zapomniałam, co kradł lub ukradł i dlaczego to był problem – że obdzwoni dziennikarzy i powie im, że wszechwładny minister złodziej wyrzuca z rodzinnego domu bezbronnego starca. Mój ojciec miał wtedy siedemdziesiąt lat. Z powodu umowy kupna-sprzedaży, która została wtedy opublikowana przez jeden z najpoczytniejszych tygodników, czułam się jak najgorsze gówno. Pojawiła się tam, ponieważ dziennikarze dostali polecenie, żeby gnoić ministra, ja nie byłam istotna. Wyrzucałam to sobie, przywoływałam sceny z dzieciństwa, patrzyłam na film, na którym mnie tłucze, szarpie za włosy, wyzywa od kurew. Wszystko na nic. Czułam się winna. Miał pieniądze, mógł wynająć sobie jakąś norę, moja matka była i biedna, i bezradna, przez lata byłyśmy jego ofiarami, brzydziłam się sama sobą. Minister pękł. Zostawił go w domu aż do śmierci. Zmarł w wieku osiemdziesięciu siedmiu lat. Ze szpitala zadzwoniła do mnie obducentka.
– Pani Rudan, proszę przyjąć wyrazy współczucia, kiedy by się pani mogła spotkać? Powiem, na co zmarł pani tata.
Mam w dupie, chciałam powiedzieć, mam w dupie, ważne, że umarł. Chyba umarł? Nie mogłam uwierzyć. A z drugiej strony – jak na razie nie robi się sekcji żywym.
– Nie rozumiem – odpowiedziałam uprzejmie – dlaczego miałabym przychodzić na rozmowę, mój tata był stary…
– Może zainteresuje panią na co chorował?
– Dziękuję. Nie przyjdę – włączyłam drżenie do rozmowy. – To byłoby dla mnie zbyt bolesne.
Dziś żałuję. Gdybym poszła, dowiedziałabym się, co czeka mnie, moje dzieci i wnuczkę. Może miał problemy tylko z sercem? W jakim stanie były jego żyły? Genetyka jest ważna. Byłabym mądrzejsza, gdybym porozmawiała z tamtą lekarką o trupie mojego ojca. Przez całe życie życzyłam mu śmierci, najstraszniejszej z możliwych. Potrafił czasem pobić się z kimś i oberwać, chciałam, żeby ci z drugiej strony zabili go, do diabła z podbitym okiem. Wyobrażałam sobie jego zwłoki na środku drogi i siebie kopiącą jego głowę nogą w czarnym glanie nabitym ćwiekami. Kiedy sprzedawałam dom, podkreślałam ministrowi, że poważnie choruje na serce, w zasadzie to już umiera, tylko kilka dni dzieli go od śmierci.
– Ma pani na to jakiś dowód? Jakieś papiery?
– Nie, ale mogę mieć, choruje od lat, ma też przerażająco wysoki cukier, a to zabija.
– Ja też mam cukier – minister patrzył na mnie zatroskany, był gruby.
– Pan ma swój cukier pod kontrolą, pan dba o zdrowie, a mój ojciec jest wieloletnim alkoholikiem.
– Moja droga, trudno jest dbać o zdrowie, kiedy człowiek ma tak stresującą pracę. Wie pani, ja też lubię się napić.
Ja pierdolę, po czyjej ty jesteś stronie?!
– Co innego napić się od czasu do czasu, a co innego chlać.
– Pani tata pije tak dużo?
– Mój ojciec wypija dziennie litr rakii, a do obiadu i kolacji po pół litra wina.
– Jakim cudem jeszcze żyje, mówiła pani, że ma siedemdziesiąt lat?
– Tak. I ledwo żyje.
Minister nie żądał już ode mnie dowodów na to, że mój tata stoi nad grobem. W trakcie wielotygodniowych negocjacji mąż i ja zbliżyliśmy się z ministrem. Dlatego zaprosił nas na rozdanie nagród Porin¹. Nie lubię eleganckich przyjęć ani skupisk celebrytów, ale praca to praca, więc poszliśmy. Wydaje mi się, że to był pierwszy Porin. Organizacja imprezy była wspaniała, mąż i ja znaleźliśmy się pod szczególną opieką ówczesnej szefowej telewizji chorwackiej. Łechtało mnie, że tak wysoko postawiona osoba skacze wokół mnie, uśmiechając się i pytając, czy czegoś mi trzeba albo czy dobrze się czuję. Ach. Nie zapomniałam, że z tego samego budynku wyrzucono mnie, a moi biedni koledzy pilnowali się, by nie usiąść zbyt blisko w czasie porannego kolegium redakcyjnego. Nie wiedziałam, że wyjście na Porin odmieni moje życie. Gdy podchodziliśmy do dużego, okrągłego stołu, który stał w niemal najlepszym punkcie sali, dostrzegłam twarz swojego byłego szefa. Wyglądał z kuchni i patrzył, przy których stołach siadają najważniejsi goście. Posłał mi szeroki, szary i brudny uśmiech. „Pies cię jebał” – przekazały mu moje lodowate oczy. Usiedliśmy przy stole udekorowanym gwiazdami telewizji. Nie wiedziałam, że pojawimy się w Dzienniku. Jakaż wrzawa wybuchła następnego ranka. Moi przyjaciele byli przerażeni, że „sprzedałam się hadezetowskiemu² gównu”, moi wrogowie rozpoznawali mnie na ulicy, podchodzili i mówili, że mnie „widzieli wieczorem” i „męża widzieliśmy”. Ten minister prawie wpędził mnie do grobu. Nie wierz hadezetowcowi nawet wtedy, gdy kupuje od ciebie dom. Przeginam, hadezetowcy nie są jedynym szajsem w tym kraju. Dostojnik przyjechał do Opatii, umowę o zadatku podpisaliśmy przy obiedzie w drogiej opatijskiej restauracji. Minister zapłacił rachunek złotą kartą. Paplaliśmy, jedząc, ja pieprzyłam trzy po trzy, byłam przeraźliwie zdenerwowana. Pieniądze za dom miały rozwiązać wiele problemów. O wszystkim długo i szeroko opowiedziałam temu panu. Syn będzie studiował w Austrii, już pożyczyliśmy pieniądze i zapłaciliśmy czynsz za stancję, nie za miesiąc, ale za dwa, egzaminy są strasznie drogie. Syn ukończył średnią szkołę w Ameryce, w Chorwacji nie mógłby zdawać na studia, bo nie honorują tu jego matury, a szczerze mówiąc, nie chcę, żeby szedł na wojnę, matce wynajmiemy mieszkanie, mamy trójkę dzieci, no tak, już mówiłam, i długi, blablablabla… Ratuje nas pan, wyrządził nam pan przysługę, jest mi miło, że zgadza się pan, by mój ojciec pozostał w domu do śmierci, blablablabla… Obiecał, że „za kilka dni” prześle faksem umowę sprzedaży domu. Rozstaliśmy się syci i radośni. Tego samego dnia zadzwoniliśmy do ludzi, którym byliśmy winni pieniądze, oddaliśmy także dług kobiecie, która w Wiedniu zapłaciła dwa czynsze, nieoczekiwanie trafiliśmy na bardzo tanią kawalerkę, kupiliśmy ją dla mojej matki. Umowy jak nie było, tak nie ma. Kiedy w końcu zobaczyłam faks, pomyślałam, że muszę się obudzić. Co to jest? Minister usunął z umowy punkt, zgodnie z którym mój ojciec ma prawo zostać w mieszkaniu dożywotnio. Zadzwoniłam do niego.
1.
Porin – najważniejsza nagroda muzyczna w Chorwacji, przyznawana od 1994 roku.
2.
HDZ – Horvatska Demokratska Zajednica (Chorwacka Wspólnota Demokratyczna) – partia założona w 1989 roku przez Franja Tuđmana, reprezentowała nurt niepodległościowy i nacjonalistyczny.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki