Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Targowisko czarownic - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 czerwca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Targowisko czarownic - ebook

Inspirująca opowieść o miłości i poszukiwaniu własnej drogi Eileen Chen pracuje na uczelni w San Francisco, specjalizując się w wierzeniach ludowych. Chociaż jej babka utrzymywała się z praktyk szamańskich, ona sama publicznie odrzuca wiarę w czary jako zabobon. Jednak w głębi duszy magia ją fascynuje. W związku z projektem badawczym Eileen wyjeżdża na Wyspy Kanaryjskie, gdzie podobno nadal żyją prawdziwe czarownice. Pewnego dnia otrzymuje zaproszenie na lokalne targowisko, na którym kobiety handlują amuletami, talizmanami i urokami miłosnymi. Stopniowo zatraca się w egzotycznych realiach. Kiedy jednak dowiaduje się więcej o życiu samozwańczych czarownic musi odpowiedzieć sobie na pytanie, jak bardzo może zaufać temu nowemu i pociągającemu światu. Przepełniające go miłość, zachłanność i pragnienie zemsty nie ustępują prawdziwej magii; okazują się równie potężne… lub niszczycielskie.

fragment książki

– Ma pani dwie siostry – dobiegł mnie syczący głos wiedźmy.

– Nie, tylko jedną.

– Nie, dwie, ale niestety jedna nie żyje. – Miała poważny wyraz twarzy. – To mogła nie być rodzona siostra, ale duchowa.

Nie miałam pojęcia, o czym mówi, ale jej stanowczy, rzeczowy ton sprawił, że zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie w tym albo w innym świecie mam drugą siostrę.

– W porządku, skoro pani tak twierdzi. Ale co ze mną teraz? Popatrzyła z powrotem na karty, po czym pokazała mi jedną.

– To jest kapłanka. Niech pani spojrzy, oto bogini odziana w wiele warstw białego jedwabiu.

…To pani energia przywiodła mnie do wyboru kapłanki. Na mojej karcie jest z nią sowa. Oznacza to, że jest czarownicą, tak jak my. Przyszła, ponieważ pani jest jej bratnią duszą. Robiło się coraz goręcej i coraz mocniej kręciło mi się w głowie, stołek wydawał się chwiejny.

– Przyjechała pani tutaj, żeby odkryć siebie i swoją duchową siostrę. One odsłonią pani przyszłość. Tak się dzieje zawsze.

– Przyjechałam tutaj, żeby zebrać materiały do książki o czarownicach. – Chociaż czułam, że zaraz zemdleję, starałam się grać opanowaną.

– Pewnie, że tak. – Roześmiała się. – I trafiła pani we właściwe miejsce! Wszystkie tutaj jesteśmy wiedźmami jak pani.

MINGMEI YIP urodziła się w Chinach, uzyskała doktorat na paryskiej Sorbonie. Pisała dla najważniejszych gazet w Hongkongu, gościła również w wielu telewizyjnych i radiowych programach o zasięgu krajowym i międzynarodowym. W roku 1992 wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, obecnie mieszka z mężem w Nowym Jorku. Jej powieści przełożono na 10 języków. W Świecie Książki ukazały się: Pawilon Kwiatu Brzoskwini, Płatki z nieba, Pieśń Jedwabnego Szlaku, Uwodzicielki oraz Dziewięć kręgów nieba.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8031-710-9
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Drogi Czytelniku

Przed około dwoma laty przeczytałam artykuł mojej ulubionej chińskiej autorki Echo o jej wyprawie na targowisko czarownic w Boliwii. Był to wprawdzie bardzo krótki tekst, ale jego tytuł zawładnął moją wyobraźnią i zainspirował mnie do napisania tej powieści.

Zamiast jednak umiejscowić jej akcję w Boliwii, postanowiłam przenieść ją na Wyspy Kanaryjskie. Tych siedmiu wysp strzegą boginie, które są również strażniczkami ukrytych złotych jabłek Afrodyty. Żeglarzy poszukujących legendarnych jabłek przywodziły do zguby piękne nimfy.

Oprócz artykułu Echo inspiracją dla tej powieści było również wydarzenie sprzed lat. Podczas pewnego koncertu byłam tak zirytowana pretensjonalnym stylem wykonawczyni, że zaczęłam wpatrywać się w jej instrument, życząc jej, żeby struny pękły. Ku mojemu zaskoczeniu po kilku sekundach jedna ze strun rzeczywiście pękła i artystka musiała przerwać swój występ w połowie. Zamiast radości poczułam wtedy strach przed dziwnymi mocami, które być może mam. Już nigdy nie próbowałam czegoś takiego. Możliwość osiągnięcia realnego efektu była zbyt przerażająca, wręcz nieetyczna. Doświadczenie to przekułam jednak w Targowisko Czarownic.

Postępuję zgodnie ze słynną poradą Konfucjusza, by szanować duchy, ale trzymać je na dystans.Biję cię człowieczku, żeby twój oddech nie mógł się wydostać!
Biję twoje rączki, żeby nie mogły przeliczać pieniędzy!
Biję twoje stópki, żeby krwawiły od noszenia butów!
Biję twoją główkę, żeby los przyniósł ci smutki!
Biję twój języczek, żebyś nie mógł przeżuwać mięsa i musiał pościć jak mnich!
Biję twoje serduszko, żeby twoje życie było pasmem goryczy!

Bicie małego człowieczka
prastary chiński rytuał służący eliminacji pogardzanych jątrzycieli

Pył tego świata mnie nie bruka,
Troski za mną nie podążają.
Kiedy pada deszcz, ja czekam na tęczę...

Qiu si (Jesienne rozmyślania)
Lu You (1125–1209)

We śnie zapominam, że jestem na tym świecie tylko intruzem.
Upłynął wieczór skradzionego szczęścia,
W samotności opieram się o ogrodzenie.
Rzeki i góry ciągną się w nieskończoność,
Łatwo się rozstać, trudniej znów się spotkać.
Wiosna minęła, jak płynące wody i opadłe kwiecie...

Lang tao sha (Fale wymywają piasek)
Li Yu (937–978)Prolog

Kiedy skończyłam trzydzieści trzy lata, doszłam do wniosku, że pora na wielką zmianę w moim życiu. Nadszedł czas, by zostać czarownicą.

Przyznaję, że nie byłam pewna, czy to dobry pomysł.

Moje chińskie imię brzmi Ailian, „lotos miłości”. Po angielsku nazywam się Eileen Chen. Chociaż urodziłam się w epoce nowoczesności i otrzymałam zachodnie wykształcenie, zawsze uważałam, że jest we mnie coś z czarownicy, przynajmniej jakaś duchowa cząstka. Dorastałam w rodzinie przepełnionej wiarą we wszystko, co metafizyczne, choć trudne do objęcia rozumem.

Moja matka i babka były czarownicami, a raczej szamankami, które Chińczycy nazywają wu. Czasami o wu mówi się także fangshi, „osoby, które posiadły umiejętności” i dzięki nim mają moc wpływania na rzeczywistość.

Matka i babka potrafiły przepowiadać przyszłość i odwiedzać przeszłość, dostrzegały aurę i rozmawiały z niewidzialnymi istotami. Niestety, mama zmarła przedwcześnie, mając nieco ponad czterdzieści lat, i pozostawiła w nieutulonym żalu mnie i swoją matkę, a moją babkę Laolao. Po stracie córki Laolao chciała, żebym to ja została szamanką i podtrzymała rodzinną tradycję. Oprócz uzdrawiania, rzucania uroków, wpadania w trans i przejmowania mocy zwierząt, babcia zajmowała się również wyprawami w zaświaty. Laolao rzucała też czary da xiaoren, „bicie pogardzanych człowieczków”. Urok ten gwarantował, że banalni, drażliwi, rozplotkowani, godni pogardy zawistnicy, z którymi użeramy się bezustannie, dostaną wreszcie to, na co zasłużyli.

Od matki i babki nauczyłam się podstaw magii: zaklinania amuletów, przyrządzania ziół leczniczych, rzucania uroków, komunikowania się ze zmarłymi. Oraz wielkiej chińskiej tradycji feng shui, dzięki której można sprawdzić, czy siedziba jest właściwie położona i ma dobry przepływ energii. Dla zmarłych ważne jest yin, dla żywych zaś – yang. Chociaż zmuszono mnie do przyswojenia tych umiejętności, to jednak nigdy nie stosowałam ich w praktyce. Szczyciłam się tym, że nie jestem kobietą staroświecką i zabobonną, ale nowoczesną. Zamiast więc zostać szamanką jak mama i Laolao, zajęłam się badaniem szamanizmu.

Po obronie doktoratu z tej dziedziny objęłam profesurę na Uniwersytecie Stanowym w San Francisco. Po czterech latach rozpaczliwie potrzebowałam publikacji, która otworzyłaby mi drogę do stałego etatu i awansu na profesora nadzwyczajnego. Timothy Lee, kierownik instytutu antropologii, zasugerował mi dodanie do mojej rozprawy doktorskiej rozdziału o zachodniej magii i publikację całości w formie książki. To była doskonała rada. Z drugiej strony w kwestiach chińskiego szamanizmu czułam się całkiem pewnie, natomiast moja znikoma wiedza o jego zachodnim odpowiedniku pochodziła głównie z książek.

Kim właściwie są czarownice? Czy naprawdę istnieją? Czy to po prostu obłąkane, prymitywne kobiety, które straszą ludzi, żeby wyciągnąć od nich pieniądze?

Uznałam, że jedynym sposobem na zyskanie prawdziwej wiedzy o czarownicach jest zostanie jedną z nich.

Czy się bałam? Oczywiście. Musiałam jednak przygotować publikację, w przeciwnym razie mogłabym stracić pracę. Timothy wspomniał, że gorąco rekomendował mój awans, jednak tylko pod warunkiem wydania książki. Zawsze uważał mnie za najlepszą kandydatkę ze względu na moje pochodzenie. Dorastałam przecież wśród opowieści o przepowiedniach, magii, szamanach, mściwych bożkach, wudu, juju i wszelkich innych czarach praktykowanych przez trzy tysiące lat, od epoki kamienia po erę elektroniki.

Czy naprawdę wierzyłam w istnienie magii? Czasami tak, czasami nie. Nie umiałam się zdecydować. Jakaś część mnie uważała, że jestem czarownicą, kolejną w długiej linii rodu. Inna część, moje akademickie ja, upierała się, że nie jestem wiedźmą, ale zwykłą kobietą badającą magię naukowo.

W każdym razie potrzebowałam tej książki. A do jej napisania konieczne były badania terenowe. Zdecydowałam się więc przeznaczyć roczny urlop na poszukiwanie czarownic i gromadzenie materiałów na ich temat. Gdy już dostanę etat, będę mogła odpocząć i cieszyć się życiem.

W każdym razie taki miałam plan.1 Prezent urodzinowy dla czarownicy

Były moje trzydzieste trzecie urodziny. W kulturze chińskiej trójka uchodzi za niezwykle szczęśliwą liczbę, ponieważ jej wymowa jest bardzo podobna do słów „żywy” i „kwitnący”. Nie trzeba dodawać, że trzydzieści trzy oznacza podwójne szczęście. Nic dziwnego, że chciałam świętować wyjątkowo moje trzydzieste trzecie urodziny, które ma się tylko raz w życiu.

Urodziny wypadły w środku semestralnej sesji egzaminacyjnej, byłam zawalona pracą związaną z klasyfikacją. Z wdzięcznością przyjęłam więc propozycję mojej młodszej siostry o chińskim imieniu Baolian, czyli „cenny lotos” – jej angielskie imię to Brenda – że zorganizuje za mnie przyjęcie. Dwudziestodziewięcioletnia Brenda była już prawniczką specjalizującą się w handlu nieruchomościami. Agresywnie pięła się po drabinie twardego prawa ku własnej kancelarii. Siostrzyczka po trosze zawdzięczała ten sukces świadomości swoich wdzięków. Przede wszystkim wiedziała, jakie sztuczki działają na mężczyzn. Podejrzewałam, że chciała zorganizować przyjęcie, żeby poflirtować z moimi gośćmi, a być może nawet z Ivanem Collinsem, z którym spotykałam się od czasu do czasu. Flirtowała z kim popadnie – z szefem, starszymi stażem kolegami z pracy, kelnerami, portierami, barmanami, taksówkarzami i kurierami.

Kiedy krytykowałam jej zachowanie, puszczała do mnie oczko i mówiła:

– Wyluzuj, Eileen. Potraktuj życie jak wielką imprezę, na której wszyscy świetnie się bawimy!

*

Jako profesor uczelniany nie dysponowałam oczywiście dużym mieszkaniem, do którego mogłabym zaprosić wszystkich znajomych. Na szczęście Ivan zaoferował nam swój przestronny luksusowy apartament w Pacific Heights, pod warunkiem że posprzątamy po przyjęciu. Dla mnie i Brendy nie był to problem, ponieważ dorabiałyśmy sprzątaniem domów i mieszkań przez cały okres nauki w college’u.

Ivan oznajmił, rzecz jasna, że tylko żartował. Jako bankowca inwestycyjnego stać go było na wynajęcie sprzątaczki. Rozwiedziony od kilku lat Ivan zdawał się szukać właściwej kobiety i chyba uznał, że to jestem właśnie ja. Doceniałam jego pracowitość i hojność, nie potrafiłam jednak zaakceptować bezkompromisowego, chorobliwie ambitnego podejścia do świata. Nie odpowiadał mi również jego przesadnie aktywny tryb życia: Ivan był stale w rozjazdach, śniadanie mógł jeść w Londynie, a kolację w Paryżu.

Oczywiście jak większość kobiet nie miałam nic przeciwko posiadaniu zamożnego partnera. Męczyło mnie jednak, że nie umiem pokochać Ivana całkowicie. Pociągały mnie jego inteligencja i sukcesy, ale już przechwałki o sumach, jakie zarobił w tym tygodniu, były dla mnie nużące. Z tego powodu oddaliśmy się od siebie. Ponieważ nigdy nie uskarżał się na luźną formułę naszego związku, zakładałam, że musi spotykać się z innymi kobietami. A może po prostu miał nadzieję, że pewnego dnia zmienię zdanie.

Wtedy znajdowaliśmy się akurat w fazie separacji, żeby – jak to ujął – dać sobie więcej przestrzeni i czasu na zastanowienie się nad naszą przyszłością. Albo dać jemu więcej przestrzeni i czasu na inne miłostki. Wierzyłam, że Ivan naprawdę mnie kocha. Wiedziałam też jednak, że ma świadomość, iż gdyby nam nie wyszło, może zdobyć niemal każdą kobietę, której zapragnie.

Kiedy rozmawiałam z Brendą o moim nieciągłym romansie, powiedziała:

– Eileen, dlaczego po prostu nie wyjdziesz za Ivana, żeby opływać w luksusy? Jeżeli zechcesz, to za kilka lat się rozwiedziesz i będziesz żyła z sutych alimentów na siebie i dzieci. Nie masz nic do stracenia. Słuchaj, starsza siostro, tylko kompletna wariatka wypuściłaby z rąk partię, która trafia się raz w życiu!

– Brendo, kiedy nasi rodzice wpoili nam taki egoizm i materializm? – Obrzuciłam ją złym spojrzeniem, ale ona zignorowała pytanie.

– Zaufaj mi, Eileen. Biorąc ślub z Ivanem, nic nie stracisz, a możesz zyskać wszystko. Kropka.

Chciałam, żeby Brenda przejęła Ivana, ale nie było na to szans. Gdyby się z nią związał, przynajmniej – zgodnie z nadziejami Brendy – pieniądze zostałyby przy nas, zamiast iść na jakieś obce kobiety. Niestety, moja młodsza siostra nie interesowała Ivana, bo za bardzo przypominała jego pozostałe znajome: dla nich liczyła się wspinaczka po korporacyjnej drabinie, pogoń za markowymi ciuchami, luksusowymi samochodami i modnymi restauracjami oraz egzotyczne wakacje.

Myślę, że spodobałam się Ivanowi, ponieważ nie miałam obsesji pieniędzy i statusu. Wiedział, że bardziej niż o doczesny świat troszczę się o to, co jest poza nim. Przy mnie mógł choć przez chwilę zaznać zupełnie innego życia. Obawiałam się jednak, że Ivan mógłby się mną zmęczyć, gdy minie początkowa ekscytacja otoczoną magiczną aurą panią profesor. W każdym razie nie byłam gotowa na taki ruch. Od dzieciństwa czekałam, aż w moim życiu wydarzy się coś niezwykłego lub ważnego. Nie był to związek z Ivanem.

Zaproszenia na moje przyjęcie urodzinowe wysłałyśmy z Brendą do trzydzieściorga przyjaciół i znajomych z pracy. Studentów wykluczyłyśmy, ponieważ nie chciałam, żeby jakieś plotki dotarły do administracji uniwersyteckiej, gdyby ktoś z kadry nadużył alkoholu. Istniało ryzyko, że wspólne picie wykładowców i studentów skończy się opowieściami, których ujawnienia ktoś mógłby potem żałować.

Jako motyw przewodni Brenda zaproponowała magię i zaoferowała, że przygotuje dekoracje.

– W porządku – odparłam. – Ale wszystko ma być niewinne, absolutnie żadnych obrzydliwości w stylu sztucznych zwłok czy obciętych rąk.

– Według rozkazu – odpowiedziała. – W końcu Halloween dopiero za kilka miesięcy.

*

W dniu urodzin prowadziłam popołudniowe zajęcia, do apartamentu Ivana dotarłam więc dopiero o szóstej. Po wejściu do salonu dostrzegłam najpierw rzędy czerwonych świec ustawionych wzdłuż ścian. Dzięki nim atmosfera stała się kameralna, ale i niesamowita.

– Wszystkiego najlepszego, Eileen! – wykrzyknęła Brenda, pędząc w moją stronę.

Przyjrzałam się jej czerwonej sukni z długimi rękawami. Głęboki dekolt odsłaniał spory fragment biustu mojej młodszej siostry. Efekt podkreślały jaskrawoczerwone kolczyki i naszyjnik oraz karmazynowa szminka. Mężczyźni poświęcą jej tego wieczoru mnóstwo uwagi.

– Dzięki, Brendo. Wszystko gotowe?

– Oczywiście. Możesz zawsze na mnie liczyć, siostro.

– W porządku. – Skinęłam głową kilkorgu przybyłym wcześniej gościom, po czym zwróciłam się do Brendy: – Teraz muszę się przebrać.

Stojąc w marmurowej łazience Ivana przed lustrem w złoconej ramie, zdjęłam spodnium, poprawiłam makijaż i przywdziałam szamańską szatę. Zrezygnowałam ze stroju zachodniej wiedźmy, ponieważ nie chciałam wkładać czarnych ubrań w dniu swoich urodzin. Zamiast tego wybrałam różową suknię chińską i ciężki srebrny naszyjnik z taoistycznymi motywami: nietoperzami symbolizującymi szczęście, gruszkami nieśmiertelności oraz boginiami piękna i współczucia. Upięłam włosy w kok i wetknęłam w nie kwiat lotosu z różowego jedwabiu. Potem spojrzałam w lustro, a to, co zobaczyłam, sprawiło mi radość. Tajemnicza egzotyczna szamanka, gotowa robić magiczne sztuczki lub rzucać uroki.

Czy z lustra patrzyła na mnie prawdziwa czarownica? Odpowiedź na to pytanie miałam dopiero poznać.

Kiedy wróciłam do salonu, większość gości dotarła już na miejsce. Wszyscy się zebrali, żeby powitać mnie obowiązkowymi formułkami chińskimi, których Brenda zapewne właśnie ich nauczyła:

Wszystkiego najlepszego, Eileen!
Niech twoje szczęście będzie głębokie jak Wschodnie Morze,
a twoje życie długie jak trwanie Południowej Góry!

Niech każdy rok będzie wspaniały jak ten,
a każde urodziny jak ten dzień!

Więcej bogactwa, więcej lat, więcej sławy,
więcej światła, więcej przyjemności, więcej szczęścia!

Po złożeniu mi życzeń goście skupili się w mniejszych grupkach, rozmawiali lub przechadzali się z kieliszkami wina, podziwiając luksusowe lokum Ivana, jego kolekcję malarstwa współczesnego, ceramiki, indiańskich figurek i egzotycznych meksykańskich masek.

Niebawem u mojego boku zmaterializowała się Brenda. Wzięła mnie za rękę i poprowadziła do stołu przypominającego ołtarz.

– Ta kompozycja zajęła mi kilka godzin. Mam nadzieję, że ci się podoba!

Ulżyło mi, że moja młodsza siostra dotrzymała słowa i nie zaprezentowała niczego odrażającego. Na stole znalazły się świece, szklane kule, talia kart tarota, słoje z barwnymi „medykamentami”, egzotyczne zioła na talerzykach, wiedźma z zabawną buzią, magiczna bransoletka z miniaturowymi talizmanami i służąca do wywoływania duchów tablica ouija. Pełniący funkcję ołtarza stół był przykryty kwiecistą chustą z długimi czarnymi frędzlami. Obrazu dopełniała smolista kotka Ivana, którą Brenda ustroiła w pelerynę i kapelusz czarownicy. Rozparła się na ołtarzu po królewsku, jakby to ona była prawdziwą gospodynią przyjęcia.

Już miałam zacząć narzekać na brak ołtarza przeznaczonego dla chińskiej wiedźmy, gdy Brenda uśmiechnęła się tajemniczo.

– Chodź, Eileen.

Mijając kilkoro gości, poprowadziła mnie na drugi koniec salonu, gdzie zatrzymałyśmy się przed kolejną aranżacją. Ku mojej radości tę część udekorowano amuletami taoistycznymi. Były tam tykwy, długie sznury modlitewne, bębenek, zwierciadło z brązu, ceramiczny moździerz z tłuczkiem, trójnożny kociołek i ręcznie zszyta księga Kobieca pięść Nefrytowej Pani w oprawie koloru pruskiego błękitu.

Chińskim szamanom przypisuje się niebywałą długowieczność, zdolności uzdrowicielskie, odbywanie podróży w zaświaty, praktykowanie alchemii oraz, rzecz jasna, rzucanie uroków i klątw. Kobieca pięść Nefrytowej Pani to podręcznik gromadzenia wewnętrznej energii qi. Chińczycy wierzą, że mocne qi umożliwia w zasadzie wszystko: lewitację, powalanie ludzi na ziemię bez kontaktu fizycznego, przeżycie bez pożywienia, przetrwanie mrozu bez odzieży, a nawet wydostanie się z grobu po zakopaniu żywcem.

Wbrew rodzinnemu dziedzictwu moja młodsza siostra nigdy nie interesowała się ani magią zachodnią, ani chińską. Obchodziły ją tylko kwestie praktyczne, co samo w sobie nie jest niczym złym, ja wierzyłam jednak, że człowiek powinien pielęgnować również swoją duchowość. To na niej można się oprzeć, kiedy – prędzej czy później – nadchodzi katastrofa.

– Dzięki, Brendo – powiedziałam, zdumiona staraniami siostry. – Skąd się o tym wszystkim dowiedziałaś?

– Pomysły zaczerpnęłam z twojej rozprawy doktorskiej i innych publikacji.

– Ale gdzie to wszystko kupiłaś?

– Na Haight-Ashbury. – Zachichotała.

W tym momencie pojawił się Ivan, mój chwilowo były chłopak. Otoczył mnie i Brendę ramionami.

– Wszystko w porządku, dziewczyny?

Tak jak ja musiał pracować do późna, ale w przeciwieństwie do mnie przypochlebiał się grubym rybom i podpisywał kontrakty opiewające na siedmiocyfrowe kwoty. Ja prowadziłam wykłady, oceniałam prace i spotykałam się z ciekawskimi studentami. Podejrzewałam, że garnęli się do mnie po zajęciach z powodu plotek, że jestem prawdziwą czarownicą. Zastanawiali się – choć nie mieli śmiałości zapytać – czy palę stare skarpetki na należącej do mojego kochanka połowie łóżka, żeby zapewnić sobie jego wierność. Czy w tym samym celu przyprawiam jego zupę krwią menstruacyjną. Czy potrafię przygotować z egzotycznych ziół wywar zdolny uleczyć złamane serce lub przeciwnie – złamać je. Mogłam winić tylko siebie. Żeby zwabić większą liczbę studentów na swoje zajęcia, często dawałam do zrozumienia, że faktycznie jestem czarownicą.

– Tak, Ivanie – odpowiedziałyśmy z Brendą jednym głosem.

– I dziękuję, że użyczyłeś nam swojego mieszkania – dodałam.

– Cała przyjemność po mojej stronie.

Gdy wszyscy goście dotarli na miejsce, Ivan dał publiczny pokaz uczuć, obejmując mnie w pasie i całując, chociaż chwilowo nie byłam jego dziewczyną.

– Wszystkiego najlepszego, droga Eileen.

– Wszystkiego najlepszego, Eileen! – Goście wznieśli kieliszki i wypili za moje zdrowie.

– Eileen, wyglądasz pięknie i egzotycznie. – Ivan wpatrywał się we mnie z miłością. – Tylko proszę, nie dosypuj mi dziś niczego do zupy ani do drinka, dobrze?

Zgromadzeni wybuchnęli śmiechem.

Za to lubiłam Ivana – ogromna ambicja nie zabiła w nim poczucia humoru. Tego wieczoru wyglądał szczególnie pociągająco. Miał kształtny nos i mocną szczękę, a dzięki nieustannym treningom na siłowni mógł w wieku czterdziestu trzech lat poszczycić się muskularną sylwetką. Nawet bez pełnego konta uchodziłby za czarującego mężczyznę.

– Proszę, spędzisz ze mną tę noc? – wyszeptał mi do ucha.

– Ivanie, czy nie jesteśmy w sep... – Obrzuciłam go niby groźnym spojrzeniem.

– Eileen, to zimna noc, a ja jestem samotny... – przerwał mi.

– W porządku – powiedziałam z uśmiechem. – Mogę zostać na noc. Ale skoro obiecałam, że nie włożę niczego do twojego drinka, to ty nie możesz wkładać nic we mnie.

– Ech, nie przechytrzysz kobiety, szczególnie z doktoratem i to w dodatku z czarnoksięstwa – wyszeptał w odpowiedzi, krzywiąc się.

Upajałam się byciem w centrum uwagi i krążyłam w moim egzotycznym stroju, gawędząc z gośćmi. Przez cały czas wyobrażałam sobie, że jestem Xiwang Mu, Królową Matką Zachodu, która włada wszystkimi nieśmiertelnymi. Ivan był zaś jak Król Ojciec Wschodu, kontrolujący mnie w trakcie rozmów ze znajomymi zazdrosnymi spojrzeniami. Jeden z moich przyjaciół brzdąkał na gitarze, zapewniając uczestnikom przyjęcia delikatną muzykę w tle.

W kąciku przy ołtarzu Brenda gawędziła z jednym z gości. Jej delikatne dłonie i palce nie znały spoczynku. Teraz igrały na ramionach i barkach mężczyzny. Brenda stale powtarzała mi, że odrobina flirtu nigdy nie zaszkodzi, nawet z gejem czy staruszkiem.

Ivan powrócił do mnie, gdy przywitał się ze wszystkimi. Wzięliśmy ze stołu coś do jedzenia i usiedliśmy na kanapie. Przysiadł się do nas Timothy Lee, kierownik mojego instytutu.

– Wszystkiego najlepszego, Eileen. – Timothy uśmiechnął się, przełykając haust drogiego wina Ivana. – Jak się miewasz?

– Zajęta nauczaniem i pisaniem, jak wiesz.

– Zastanawiałaś się nad moją radą?

– Tak, ale nie jestem mocna w zachodniej magii...

– W takim razie musisz zrobić poważne badania terenowe.

– Myślałam o tym, ale...

– Eileen nigdzie się nie wybiera. Potrzebuję jej tutaj – oznajmił Ivan.

Obrzuciłam go pełnym dezaprobaty spojrzeniem. Timothy zignorował uwagę Ivana i mówił dalej.

– Badania terenowe mogą uwiarygodnić twoją pracę.

– Nie. – Mój chłopak, a niebawem być może były chłopak, objął mnie opiekuńczo ramieniem. – A jeżeli Eileen zachoruje albo porwą ją tubylcy?

– Jeżeli Eileen jest czarownicą, to z pewnością da sobie radę. – Timothy uśmiechnął się. – A jeśli jest szamanką, to przeniesie się w inny wymiar, zanim cokolwiek się stanie, cha, cha! – Mrugnął do mnie, wstał i rozpoczął rozmowę z jednym z profesorów.

Niebawem usłyszeliśmy dźwięk metalu uderzającego w szkło. W pomieszczeniu zapadła cisza, a Timothy zwrócił się do zebranych.

– Poprośmy Eileen Chen, naszą jubilatkę, żeby swoimi czarami zapewniła nam trochę rozrywki!

Rozległ się śmiech i aplauz.

– Wszyscy wiemy, że Eileen jest... – kontynuował podekscytowany Timothy, zaczerwieniony na twarzy i chyba wstawiony kosztownym winem Ivana, które lało się bez ograniczeń. – Ujmijmy to tak, Eileen jest profesorem chińskiej i zachodniej magii. – Zwrócił się do mnie: – Czy mogłabyś zatem pokazać nam kilka sztuczek?

Goście wiwatowali, a Ivan spojrzał na mnie zachęcająco. Znalazłszy się w opałach, naprawdę zapragnęłam posiadania nadprzyrodzonych mocy. Chciałabym na przykład umieć sprawić, że pękają kieliszki – szczególnie ten w dłoni Timothy’ego Lee. Albo po prostu udać się w szybką, tajemniczą podróż w zaświaty. Niestety, nie miałam takich umiejętności. Musiałam jednak przyznać przed samą sobą, że jeśli moi współpracownicy sądzili inaczej, to tylko z mojej winy, ponieważ często sugerowałam, iż faktycznie posiadłam niezwykłe moce.

Zgromadzeni nie zamierzali rezygnować.

– Tak, pokaż nam jakąś urodzinową magię!

– Otwórz nam oczy!

– Prosimy, Eileen, wnieś trochę emocji do naszej nudnej egzystencji!

Postanowiłam spróbować. Gdyby mi się nie powiodło – co było pewne – mogłam wymówić się zmęczeniem po pracy.

Nogi niechętnie zaniosły mnie na środek salonu. Skoncentrowałam się i uaktywniłam wewnętrzną energię, tak jak uczyły mnie matka i babka. Omiotłam wzrokiem pomieszczenie w poszukiwaniu obiektu, na którym mogłabym łatwo sprawdzić swoją domniemaną moc. Po kilku sekundach moje spojrzenie zatrzymało się na strunach gitary.

– John, czy mógłbyś zagrać Taniec pająka? – zapytałam gitarzystę, który był również moim kolegą z pracy. – Grałeś to podczas ostatnich świąt. – Zebrałam się na odwagę i oznajmiłam: – Zamierzam zerwać trzecią strunę.

W salonie rozległy się oklaski.

John wyglądał na nieco zdezorientowanego, spełnił jednak moją prośbę. Po chwili pokój wypełniła szalona melodia, a zebrani kiwali głowami i podskakiwali do taktu. Miałam nadzieję, że John zagra szybko i z taką werwą, iż struna sama pęknie.

Znalazłam się na drodze, z której nie było powrotu. Matka zawsze upierała się, że mam nadprzyrodzone moce, muszę tylko sama w nie uwierzyć. Za dowód uznawała wydarzenie, które nastąpiło gdy byłam dzieckiem. Odebrała mi wtedy szklankę coli, którą uważała za produkt toksyczny. Skoncentrowałam swój gniew na naczyniu w jej dłoni: szklanka pękła, a napój rozlał się wokół i poplamił sukienkę matki.

W ogóle nie pamiętam tego zdarzenia. Mama mogła je wymyślić, ponieważ z całych sił pragnęła, żeby jej starsza córka okazała się niezwykła. Matka mówiła różne dziwne rzeczy, których w większości nie traktowałam poważnie. Jak każde dziecko byłam zbyt mądra, żeby wierzyć we wszystko, co mówią dorośli. W każdym razie nic z tego nie pamiętałam i nie kusiło mnie, żeby sprawdzać swoje domniemane nietypowe umiejętności. Jako naukowiec musiałam podchodzić obiektywnie do przedmiotu badań.

Widziałam, że niektórzy spośród wyniosłych współpracowników Ivana czekają na moją porażkę, żeby mnie wyśmiać. Wielu z nich dało się poznać przede wszystkim jako zadowoleni z siebie głupcy, czyhający na cudze potknięcie.

Nie oczekiwałam sukcesu, miałam jednak zamiar dać z siebie wszystko. Skoncentrowałam się więc i uporczywie wpatrywałam w trzecią strunę. John grał z całych sił już od trzech minut, kiedy nagle rozległ się głośny trzask, muzyka ustała, a sam gitarzysta wyglądał na zszokowanego.

Kocica Ivana siedziała do tej pory leniwie na ołtarzu, obserwując wydarzenia pełnym arogancji, złym wzrokiem. Teraz podskoczyła z głośnym miauknięciem, jakby zobaczyła ducha.

– Co się stało? – Ivan odezwał się pierwszy.

– No właśnie, co się dzieje? – zapytał ktoś inny.

John popatrzył na gitarę, a następnie na gości.

– Pękła trzecia struna. – Przyglądał się instrumentowi ze zmarszczonymi brwiami.

Z kolei wszyscy zwrócili się ku mnie, jedni z ciekawością, inni z pewną obawą. Jakbym niespodziewanie zamieniła się w prawdziwą wiedźmę w czarnej pelerynie, z miotłą, spiczastym kapeluszem, długimi, krwistoczerwonymi paznokciami, zanoszącą się szaleńczym śmiechem.

Ogólne osłupienie pogłębił dźwięk dzwonka, który nagle rozdarł panującą ciszę. Wszyscy zaproszeni zjawili się już na miejscu, kto mógł więc stać po drugiej stronie drzwi? Zdenerwowany sąsiad? Brenda pobiegła otworzyć i wróciła z wielką, przewiązaną wstążką paczką, którą następnie mi wręczyła. Pod czerwoną wstążkę wsunięto karteczkę z napisem Najlepsze życzenia urodzinowe dla czarownicy.

Serce zabiło mi mocniej.

– To jakiś duży prezent urodzinowy, Eileen. – Przez twarz Ivana przemknął grymas zazdrości. – Zobaczmy od kogo.

Tak naprawdę chciał wiedzieć, czy ktoś przysłał mi coś droższego od jego podarunku. Szczerze wątpiłam, ponieważ od Ivana dostałam wcześniej piękny naszyjnik z pereł.

Ignorując ciekawskie spojrzenia gości, przeprosiłam i skierowałam się do łazienki. Otwieranie prezentów przy świadkach było dla mnie zawsze krępujące. Jednak Brenda i Ivan poszli za mną.

– Ivanie, dżentelmen nie chodzi za damą do łazienki, a co dopiero za dwiema. – Spojrzałam na niego z dezaprobatą.

Niechętnie zawrócił do salonu.

Znalazłszy się z Brendą w łazience, szybko rozerwałam błyszczące srebrne opakowanie. Rozdzierany papier wydawał się łkać. Następnie przekopałam się przez kolejne warstwy bibułek, aż w końcu mój wzrok spoczął na czymś dziwacznym. Była to czaszka zwierzęcia, najpewniej małpy. Nie umiałam osądzić, czy ta bielusieńka kość jest prawdziwa.

Obie milczałyśmy. Dlaczego ktoś przysłał mi na urodziny taki prezent?

– Kto to dostarczył? – zapytałam.

– Nie wiem. Leżało na podłodze, kiedy otworzyłam drzwi.

– To bardzo dziwne. – W rzeczywistości było to więcej niż dziwne; było przerażające. Nie chciałam jednak trwożyć mojej młodszej siostry.

– Myślisz, że to zły omen? – I tak wyglądała na zaniepokojoną.

– Jestem pewna, że nadawca chciał, żebym poczuła się nieswojo.

– Tak mi przykro, Eileen. Kto mógłby tego chcieć?

– Nie wiem. Chyba ktoś próbuje przekazać mi jakąś wiadomość.

– Jaką wiadomość?

– Nie wiem, ale to na pewno nic przyjemnego.

A może – pomyślałam – naprawdę muszę zostać czarownicą, żeby stawić czoło nieznanemu złu, które się do mnie zbliża.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: