Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Te wszystkie następne lata - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
19 czerwca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Te wszystkie następne lata - ebook

O marzeniach, miłości i sile kobiet.

Książka przedstawia losy dwóch kobiet – Irlandki i Hiszpanki – splecione na tle wydarzeń historycznych, które w ubiegłym wieku wstrząsały Hiszpanią, Cyprem i Irlandią.

Calista, piękna i zdecydowana Irlandka o hiszpańskich korzeniach, zakochuje się w starszym od siebie Alexandrosie i wyjeżdża z nim na Cypr. Na miejscu czar pryska, a Calista staje się więźniarką apodyktycznego męża. Postanawia jednak walczyć o siebie, a po burzliwych przeżyciach i dotkliwej stracie szuka spokoju – i zemsty za swoją krzywdę.

Pilar ucieka z hiszpańskiej wsi do Madrytu w poszukiwaniu lepszego życia. Pragnie za wszelką cenę wyrwać się z biedy, ciężko więc pracuje i ciuła każdy grosz. Ona również ulega urokowi starszego mężczyzny i przez jakiś czas żyje jak w bajce. Kiedy spotyka ją gorzkie rozczarowanie i niepowetowana strata, postanawia mimo wszystko zapewnić sobie dobre życie i naprawić błąd sprzed lat.

Ekscytująca, poruszająca bardzo prawdziwa - Dunne jest jedną z najlepszych współczesnych pisarek.

Roddy Doyle, laureat Man Booker Prize

Bardzo wciągająca opowieść o kobietach.

"Publishers Weekly"

Dunne wie jak napisać o  kobietach wzgardzonych, zdradzonych… bardzo wciągająca lektura. 

"Booklist"

Dunne pisze o obsesyjnej miłości, pokazując, jak pozornie normalne sytuacje mogą doprowadzić do szaleństwa.

"The Times"

Dunne pisze o zwykłych ludzi, ale w jej powieściach ich życie jest niezwykłe.

"Sunday Tribune"

Catherine Dunne (ur. 1954) jest irlandzką pisarką, autorką wielu powieści, w tym "The Things We Know Now", która w 2013 roku została uhonorowana Giovanni Boccaccio International Prize for Fiction. Jej książki wielokrotnie wyróżniano, a także tłumaczono na wiele języków. Catherine Dunne znalazła się ostatnio na liście kandydatów do pierwszej edycji nagrody Irish Fiction Award. Mieszka w Londynie.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-302-2
Rozmiar pliku: 675 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Calista

Estremadura, piątek, 14 lipca 1989

Lipcowy upał jest nie do opisania. Niebo aż razi błękitem. Krajobraz Estremadury drży i rozpływa się w skwarze, jakby starał się za wszelką cenę znaleźć schronienie przed bezlitosnym słońcem w zenicie.

Calista ochlapuje twarz zimną wodą, po czym osusza ją ręcznikiem. Stara się nie pocierać skóry zbyt mocno, bo to tylko pogorszyłoby sprawę. Unosi oczy do lustra i zatrzymuje się na chwilę, jak gdyby widok ją zaskoczył. Przysuwa się odrobinę do tafli. Ze zwierciadła spoglądają na nią obojętnie jej brązowe oczy. Przesuwa palcem wzdłuż linii, które ni stąd, ni zowąd pojawiły się w kącikach jej oczu. Na razie delikatne ryski, myśli. Ani się obejrzę, jak zrobią się z tego głębokie rowy. Pewnego dnia moja twarz upodobni się do spękanego dna wyschniętej rzeki.

Nagle przypomina jej się Maroulla, to, jak wyglądała. Zestarzała się jakby z dnia na dzień. Jakby przeszła prosto z młodości do starości, nie doświadczając żadnego z łaskawych okresów pośrednich. Calista dostrzega teraz na własnych policzkach te same delikatne wykwity czerwieni: cieniutkie żyłki wijące się wokół siebie, przedwcześ­nie zarysowany labirynt starej krwi. Na chwilę wstrzymuje oddech. Nie podoba jej się ten widok. Nie odpowiada jej to, że wygląda starzej, niż powinna.

Odwiesza ręcznik, dokładnie wygładzając jego powierzchnię. Potem odwraca się, ale najpierw jeszcze przesuwa palcami po krótkich srebrnych włosach, poprawiając przy okazji kosmyk czy dwa. Lubi przyglądać się swoim włosom. Cieszy ją widok gęstych pasm w odważnym kolorze stali. Nadal chce i potrzebuje tego codziennego przypomnienia, widocznej oznaki tego, jak to kiedyś w jednej chwili czerń na jej głowie przeszła w szarość. Moc tej transformacji nigdy nie powinna odejść w niepamięć.

Calista nie chce zapominać. Gdyby pofarbowała włosy, w pewnym sensie zdradziłaby Imogen i całą swoją przeszłość.

Teraz przechodzi przez sypialnię i przekracza próg drzwi prowadzących na górny taras. Po wyjściu na zewnątrz od razu znajduje sobie najbardziej zacienione miejsce. Tutaj najłatwiej jest poczuć lekki wiaterek krążący wśród wzgórz i – jak dzisiaj – delikatny zapach sosen. Calista rozkłada się na leżaku ustawionym pod idealnym kątem do chłodniejszych podmuchów powietrza. Ma stąd doskonały widok na bramę posiadłości, choć sama pozostaje w ukryciu. Leży na plecach z dłońmi splecionymi na brzuchu. Jak zwłoki wystawione na widok publiczny, myśli, a potem się uśmiecha.

Jutro, a może jeszcze dzień później, pojedzie do Torre de Santa Juanita i napije się różowego wina z Rosą. Różowe wino z Rosą… Tą grą słów udało jej się rozbawić młodą kobietę. Tym bardziej że tak zabawnie wymawiała hiszpańskie „r”. „Jak rodowita Hiszpanka”, zaśmiała się Rosa.

Nie jestem Hiszpanką, myśli Calista. Nie jestem stąd. Czasami wydaje jej się, że przybyła z bardzo daleka – z miejsca oddalonego stąd o kilka stuleci. Że przybyła tylko po to, aby dopisać koniec jakiejś starożytnej opowieści, a potem ponownie zniknąć.

Na chwilę dopada ją smutek. Jest jej smutno z powodu tego, jak się poczuje Rosa i jej rodzina, gdy to wszystko wyjdzie na jaw, bo przecież w końcu musi wyjść na jaw. Czuje dziwne ukłucie, chyba strachu. Zaczyna oddychać powoli i głęboko, żeby się uspokoić. Wie, że teraz musi trzymać nerwy na wodzy. To nie jest czas na zwierzenia. Spogląda na zegarek. Teraz chwilę odpocznie. Tylko krótką chwilę.

Gdzieś w oddali dzwoni telefon. Calista od razu podnosi się do pozycji siedzącej. Rozgląda się wokół siebie z niepokojem, gotowa do biegu. Trochę jakby szukała odpowiedzi w jasnym powietrzu, które ją otacza. Na razie jest jeszcze za wcześnie, zdecydowanie za wcześnie. Czy to możliwe, że to już koniec?

Wraca do środka, ostrożnie stąpając po schodach. Nie zamierza się spieszyć. Wie, że automatyczna sekretarka już się włączyła. Idzie przez hol w kierunku mrugającego czerwonego światełka. Przez chwilę się waha, przykłada dłoń do gardła. Czuje pod palcami szybkie i równe bicie swojego serca. Wolną ręką naciska „play”. Stoi i czeka. W ciągu tych kilku sekund, które musi odczekać w ciszy, aby po chwili usłyszeć głos, skupia się na przyjemnym chłodzie płytek podłogowych pod bosymi stopami.

Jak słusznie się spodziewała, na automacie nagrana jest tylko jedna wiadomość. Mało kto ma ten numer.

– Afrodyta – odzywa się męski głos. – Już po wszystkim. Sprawa została zakończona.

Calista ponownie odtwarza wiadomość. I jeszcze raz. Potem ją kasuje. W jej głowie pojawia się przelotne, ale żywe wspomnienie męskiej twarzy odbitej w lustrze. Wolałaby ją zapomnieć. Wciska „play” raz jeszcze, tym razem po to, aby się upewnić, że na sekretarce nie ma już ani tej, ani żadnej innej wiadomości. Potem się odwraca. Teraz każdy krok wydaje jej się jakby nowy, znamienny. No! – myśli Calista, wspinając się po schodach. Trzyma się mocno zakrzywionej poręczy. Nie chciałaby teraz stracić równowagi. Nie po tym wszystkim, co przeszła. Ręce jej się trzęsą, nogi też ma jakby słabsze. Strasznie jestem zmęczona, uświadamia sobie nagle ku własnemu zaskoczeniu. Ale odczuwa też przyjemną nową pewność.

Calista marzyła o tej chwili codziennie od czterech lat. Zastanawiała się, jakie to będzie uczucie, czym się będzie zajmować, jak potoczy się jej życie od tego momentu – od chwili, gdy wreszcie doświadczyła tej pustki.

Powietrze wokół niej jakby stężało na chwilę. Jakby dom wstrzymał oddech. Calista przystaje, pozwalając, by wieczór ją otulił. Jeszcze przez chwilę posiedzi na małym krześle, które stoi w rogu na półpiętrze – jak zaproszenie do odpoczynku. Z tego miejsca może podziwiać wiejską okolicę.

Tylko na kilka chwil. Dopóki nie zacznie w pełni rozumieć, co się właśnie dokonało. Dopóki ona i ten dom ponownie nie zaczną oddychać jednym rytmem.Pilar

Madryt, piątek, 14 lipca 1989

Pilar wzdryga się, gdy frontowe drzwi zatrzaskują się za jej plecami. Wyciąga rękę i próbuje chwycić jedną z klamek, ale jednocześnie trzyma też trzy siatki z warzywami, przez co porusza się zdecydowanie bardziej niezdarnie i wolniej niż zwykle. Trzaśnięcie drzwi – szczęk metalu o metal – zakłóca ciszę wczesnego poranka. Pilar czuje pod stopami delikatne drżenie. Na jej twarzy pojawia się grymas. Przez chwilę ma wrażenie, że cały budynek się zatrząsł. Spogląda w stronę drzwi z niepokojem, jak gdyby spodziewała się za chwilę zobaczyć pękniętą szybę. Ostatecznie jednak kończy się na hałasie.

Pilar wzrusza ramionami. Mieszkańcy będą narzekać – i co z tego? Cóż ona jeszcze może na to poradzić? Już przecież powiedziała Juanowi Pablowi, że ma naprawić mechanizm, bo drzwi trzaskają tak od zeszłego czwartku, a drobna usterka pojawiła się już kilka tygodni temu. Juan Pablo zawsze narzeka na takie rzeczy, bo ciężko się to naprawia. Pilar zaś takie drobiazgi irytują bardziej niż inne wady budynku.

Dźwięk telefonu dobiegający z portierni przeszywa powietrze poranka niczym pocisk. Pilar pospiesznie przemierza hol, żeby odebrać połączenie, z trudem opanowując po drodze siatki z zakupami.

– Sí, señora – mówi. – En seguida.

Natychmiast. Zaraz. Teraz.

Pilar zastanawia się czasem, czy lokatorzy znają w ogóle jakiekolwiek inne słowa. Większość z nich w ogóle jej nie zauważa, tak przynajmniej jej się wydaje, choć to ona odbiera pocztę, załatwia sprawunki, dba o stan budynku. To dzięki niej lokatorzy nie muszą na co dzień myśleć o tych wszystkich nieprzyjemnych sprawach, które ona załatwia w ich imieniu. Rufina przychodzi codziennie rano, ale już po tym, jak wszyscy wyjdą, więc nikt nie widzi, jak myje podłogi i nosi wiadra z wodą. Nikt nie spotyka na swojej drodze ruchomego, ale milczącego cienia, który uprząta im z podłóg psie odchody i poleruje chromowane klamki do ich mieszkań.

Pilar ponownie przemierza korytarz wyłożony marmurem, tym razem kierując się do windy. Wróciła z piekła, które już zdążyło rozgorzeć na zewnątrz, więc teraz z przyjemnością wdycha chłodne powietrze z klimatyzacji. Nawet o szóstej rano na rynku panuje niekiedy doleg­liwy skwar. Pilar miała więc już okazję poczuć lepkość na piersiach i ciężar wilgotniejących włosów. Straganiarze wspomagali się wachlarzami, ale na ich koszulkach i tak pojawiły się półksiężyce pod pachami. Powietrze przenikał świdrujący zwierzęcy zapach potu, który trwał przyciśnięty do ziemi przez markizy rozciągnięte nad stoiskami dla ochrony przed słońcem.

Kobiety hurmem narzekały, w większości bardzo głośno. Skarżyły się na ceny, na korupcję urzędników pochodzących z wyboru i na same wybory, które wydawały im się jedynie stratą pieniędzy – bo komu właściwie potrzebni ci politycy w eleganckich garniturach! W dzisiejszych czasach nie da się otworzyć gazety, żeby nie natknąć się na doniesienia o kolejnym skandalu. Woda, plany zagospodarowania przestrzennego, wyjazdy zagraniczne finansowane z pieniędzy podatników... Upał tylko podsycał gorycz ich narzekań, rozniecając w nich dodatkowo ogień świętego oburzenia. Pilar odnosiła wrażenie, że nawet te najstarsze, najspokojniejsze, w czerni, zaczynały tracić cierpliwość. Wszystkie zgadzały się co do tego, że nawet jak na połowę lipca jest stanowczo za gorąco i że to absolutnie nie jest normalne.

Popołudniami Pilar miewa czasem wrażenie, że w powietrzu skończył się tlen, a jego miejsce zajął drapiący czerwony pył wydychany przez kolejne minuty długich i lepkich godzin dnia. Ten pył osiada potem na budynkach, zbiera się nad drzwiami, na listwach przypodłogowych. Zbiera się też na stopniach schodów. Rufina mogłaby raz po raz zamiatać i myć te płaskie powierzchnie, a rdzawy przeciwnik i tak zatriumfuje.

Pilar wsiada do windy i jedzie na drugie piętro. Señor i señora de Molinos zajmują mieszkanie po prawej stronie. Ona jest trochę wyniosła. Zdaniem Pilar nazwisko dobrze do niej pasuje, bo gdy coś ją poruszy, zaczyna wymachiwać rękami i wtedy wygląda jak masywny i przysadzisty wiatrak1. Męża ma spokojnego i układnego, z powiększającą się łysiną. Señor de Molinos za każdym razem unosi kapelusz, gdy rano i wieczorem mija portiernię. To drobny gest uprzejmości, ale konsekwentnie powtarzany. Pilar się do tego przyzwyczaiła. Teraz odstawia warzywa, żeby zadzwonić do drzwi. Palce jej zbielały od wrzynających się w nie mocno uchwytów plastikowych siatek. W prawej ręce czuje nieprzyjemne drżenie.

Señora de Molinos już na nią czeka, drzwi otwierają się więc, jeszcze zanim Pilar zdąży wcisnąć dzwonek. Gracias, mówi, sięgając pulchnymi dłońmi po torby leżące u stóp Pilar. To jej gracias jakoś tak za mocno syczy. Señora de Molinos bardzo się stara, ale nie jest w stanie ukryć swojego pochodzenia. Pilar stawiałaby na Almeríę, na jakąś biedną andaluzyjską wioskę. Bo Pilar nauczyła się na kilometr wyczuwać biedę, widzieć ją ukrytą w zakamarkach i przezierającą przez kolejne warstwy, pod którymi lokatorzy próbują ją ukryć. Nie da się jej tak łatwo oszukać. Dzisiaj Pilar znów zwraca na coś uwagę. Otóż kobieta jest już wyszykowana, ubrana aż nazbyt elegancko. O tej godzinie jest już gotowa do wyjścia! Odrobinę zbyt czarne włosy ma upięte wysoko na czubku głowy i usztywnione połyskliwym lakierem, którego zapach tworzy nieprzyjemną mieszankę z ciężkimi perfumami. Pilar stawiałaby na Opium. To zapach ciemnej nocy i chłodniejszych dni, bardziej stosowny dla znacznie młodszej kobiety.

Pilar spogląda na letnią sukienkę, która mocno opina się señorze na brzuchu. Zwraca uwagę na czerwone paznokcie, zdecydowanie za grubą czarną kreskę na powiekach i rozmazane cienie, na brzydkie grudki tuszu na rzęsach. Nie sposób się w takiej sytuacji nie zastanawiać, jaką młodość señora tak za wszelką cenę stara się odzyskać.

– Gracias – powtarza kobieta, kiwając głową i uśmiechając się do Pilar. Jej wzrok jednak pada ponad głową dozorczyni na drzwi sąsiada z piętra. Spogląda czujnie, jak gdyby spodziewała się za chwilę dojrzeć coś niestosownego.

– Proszę bardzo – odpowiada Pilar, przechylając głowę i racząc lokatorkę wystudiowanym uśmiechem.

Nie ociąga się, bo wie, że señora tego nie lubi. Poza tym Pilar już jakiś czas temu przestała marnować energię na refleksję nad dziwactwami swoich lokatorów.

Pochyla się i wręcza kobiecie dwie pozostałe torby, pełne cebuli i bakłażanów. Pieniądze odbierze jak zwykle pod koniec tygodnia. Musi oddać pani de Molinos sprawiedliwość: ona zawsze podziękuje, a poza tym w piątek dorzuci jej coś ekstra. Niewiele, ale zawsze coś.

Pilar prowadzi swego rodzaju klasyfikację lokatorów. Na samym szczycie znajdują się ludzie szczodrzy, a niekiedy wręcz hojni. Taki na przykład señor Alexandros – czy też pan Alexander, bo tak woli być nazywany – oraz jego elegancka żona, pani Sandra. Pan Alexander bywa arogancki i porywczy, ale skąpstwa to mu na pewno nie można zarzucić. Bywa szczodry, jak zresztą wszyscy lokatorzy Pilar.

Budynek taki jak ten, okolica taka jak ta, to nie miejsce dla ludzi, którzy niechętnie wydają pieniądze.

Już kilka lat temu Pilar nabawiła się garbu, oczywiście nie takiego prawdziwego, bo taka stara to jeszcze nie jest. Dobiega pięćdziesiątki. Jej matka już nie żyje, ojciec jeszcze żyje, ale mieszka w rodzinnej wiosce Torre de Santa Juanita, gdzieś w oddalonych od cywilizacji rejonach Estremadury. A przynajmniej żył tam i mieszkał jeszcze trzy miesiące temu. Pilar nadal od czasu do czasu wysyła mu pieniądze, chociaż już dawno przestała nawet próbować wpływać na to, co ojciec z nimi zrobi. Odkąd nie jest już w stanie uprawiać ziemi, teoretycznie zajmują się nim jej bracia, ale ojciec, im jest starszy i bardziej niedołężny, tym większą nosi w sobie złość. To jeden z tych ludzi, którym się nie podoba, że wymagają opieki.

Pilar współczuje swojemu najstarszemu bratu Paco, który został w domu. Niezbyt często natomiast zdarza jej się myśleć o dwóch pozostałych, Javierze i Carlosie. Choć wcale ich to nie cieszy, nadal mieszkają w tej samej małej wiosce, w której się urodzili. Paco nigdy się nie ożenił, ale to on odziedziczył gaj oliwny. Żony Javiera i Carlosa mają do niego o to pretensje, równie gorzkie jak oliwki, które pomagają zbierać. Pilar nieraz miała okazję widzieć niechęć w ich oczach, słabo skrywaną agresję względem spokojnego Paco, nieustanne kłótnie o pieniądze. A w środku tego wszystkiego, niczym pan feudalny w otoczeniu swoich wasali, siedzi ich ojciec Miguel – agresywny i apodyktyczny – za nic nie chcąc oddać władzy. Pilar często się zastanawia, jak Paco w ogóle to znosi.

Wydaje jej się też, że ojciec nie tylko się złości, ale również zazdrości swoim synom, tym bardziej, im lepiej sobie radzą. Gdy wkroczyli w dorosłość, chyba nagle zaczął postrzegać ich rozkwitające życie jako kpinę z własnej drogi ku końcowi. Nie zgodził się opuścić gospodarstwa, gdy umarła matka. Został w domu i nadal tam mieszka, raz po raz dając upust złości. Pilar rzadko go odwiedza. Gdyby nie obietnica, którą wiele lat temu złożyła señorowi Gómezowi, pewnie w ogóle by się tam nie pojawiała.

Są dni, kiedy Pilar dopada poczucie winy z powodu wyjazdu. Mieszka w Madrycie już od wielu lat, ale często zdarza jej się pomyśleć, że na to nie zasługuje – że udało jej się, ponieważ postanowiła nie dzielić losu swojego ojca, braci, matki i wioski.

Pilar zawsze wiedziała, że jej prawdziwe życie zostało jej brutalnie odebrane ponad dwadzieścia lat temu. Ale ilekroć próbowała je odzyskać, za każdym razem ponownie wymykało jej się z rąk. W takich momentach zawsze wyrzucała sobie brak odwagi. Dobrze poznała pylisty smak żalu.

Teraz jednak wszystko się zmieniło. Życie dało jej drugą szansę. Pilar ma przed sobą świetlaną przyszłość.

Pilar nauczyła się cierpliwości. Wie, jak się należy zachowywać, aby nie robić za dużo zamieszania. Te siwiejące włosy, to ciągłe wahanie i te lekko zgarbione plecy – to wszystko elementy zbroi, za którą chowa się przed życiem lokatorów swojego budynku. Nauczyła się, że wzrok należy trzymać zawsze poniżej linii ich oczu, bo większość z nich nie lubi nawiązywać kontaktu. Nauczyła się, że lokatorzy wolą wchodzić i wychodzić niezauważeni. Pozwala im więc trwać w przekonaniu, że faktycznie nikt ich nie dostrzega.

W rzeczywistości jednak Pilar cały czas bacznie ich obserwuje. Przygląda im się przez prostokątne okienko portierni. Czeka, aż wyjdą pozałatwiać wszystkie swoje sprawy i wyruszą tam, gdzie danego dnia chcą się udać. Rano odhacza wychodzących jednego po drugim. W tym samym notatniku skrzętnie zapisuje też, ile dokładnie kto jest jej winien. Nieraz bowiem miała już okazję przekonać się, że ludziom czasem wygodnie jest o takich należnościach zapomnieć.

Obserwuje ich i czeka. Czeka i obserwuje.

Zrozumiała też, że w przypadku większości lokatorów to, co zaobserwowała, to tylko pozory. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że każdy z nich coś ukrywa.

1 Hiszp. molino – młyn.Calista

Estremadura, 1989

Późnowieczorne powietrze błyszczy. Calista nie bardzo wie, jak długo tu siedzi i wpatruje się przez duże okrągłe okno w krajobraz rozpościerający się poniżej. To jej ulubiona pora dnia. Zawsze jej się podobało, że tu właściwie nie ma zmierzchu. Dzień odważnie zanurza się w mroku nocy z pominięciem pozbawionej wyrazu fazy szarzejącego światła. Świerszcze podejmują swój nocny koncert, woń jaśminu się nasila, a wielka kula czerwonego słońca z niezmienną skutecznością chowa się za linią horyzontu.

Calista wie, że jeśli będzie tak dalej tu siedzieć i patrzeć, to zdoła nieco odsunąć w czasie to, co czeka na nią w pokoju na górze, który teraz również pogrąża się w mroku wieczoru. Przygląda się więc światłom pobliskich wiosek, srebrzystej poświacie malowanych domków i równym rzędom drzewek oliwnych. Od czasu do czasu na drodze pojawi się motocykl, a wtedy odgłos jego silnika na chwilę mąci ciszę. Calista obserwuje krajobraz tonący w ciemności. Wpatruje się w kształty, które zmieniają się wraz z zanikaniem światła. Wzgórza przeistaczają się nagle w przyczajone drapieżniki, a chatki rolników zdają się groźnie dominować nad polami. Widok rozciąga się na wiele kilometrów, a gdzieś w oddali maślany księżyc rozświetla mrok swoim nieruchomym blaskiem.

Tu, z tego miejsca, z punktu obserwacyjnego na szczycie wzgórza, widać wszystko. Żaden atak i żadna ucieczka nie pozostaną niezauważone. Calista wybrała to miejsce z myślą o tym, żeby już nic jej nigdy nie zaskoczyło.

W końcu opuszcza półpiętro i pokonuje ostatni ciąg schodów. Włącza wszystkie lampy, rozświetlając rozległe górne piętro, na którym znajduje się salon z czterema przeszklonymi ścianami. W gorące popołudnia zaciąga się tu zasłony w kolorze morskiej zieleni, a wtedy całą przestrzeń wypełnia falujące światło. Człowiek czuje się tu wtedy jak pod wodą, jak w innym żywiole, jakby życie płynęło tu w innym tempie. Czasami, gdy na górnym i dolnym tarasie jest zbyt duszno, Caliście zdarza się spędzić w salonie godzinę czy dwie na lekturze i odpoczynku.

Sama zaprojektowała ten dom, z pomocą Fernanda, młodego miejscowego architekta, który chętnie przystąpił do realizacji jej ambitnych wizji – a nade wszystko podzielał jej fascynację dziełami Franka Lloyda Wrighta. „To będzie hołd na jego cześć – powiedział z błyskiem w oku. – Wright jest moim bohaterem”. Idąca po łuku klatka schodowa, pokoje pełne światła, elewacja z miejscowego kamienia, za której sprawą dom zdaje się wyrastać w pełni ukształtowany z otaczającego go krajobrazu – wszystko to sprawiało, że przez cały rok trwania budowy przedsięwzięcie to stanowiło główny temat plotek w okolicznych wioskach. Szalona samotna Irlandka. Calista słyszała te wszystkie szepty, plotki i spekulacje, którymi żyli wieczorami bywalcy baru prowadzonego przez José i Inmaculadę. Nieodmiennie ją to bawiło.

Po zapadnięciu zmroku miała w zwyczaju wpatrywać się w ciemność i wspominać. Aż Rosa zapytała ją kiedyś, czy żyjąc tak na widoku, nie czuje się bezbronna. „Nie przeszkadza ci to – spytała – że ludzie wiedzą, kiedy jesteś sama?” Calista była zaskoczona. Jakoś nigdy się nad tym nie zastanawiała. Nie tutaj. Jej dom był jej azylem, a życie w nim było bezpieczne i uporządkowane. Toczyło się w ściśle określonych ramach. Właśnie dlatego wybrała to miejsce. Z tego powodu – i z powodu tego dzikiego piękna.

Calista zawsze chciała wierzyć, że piękno samo w sobie stanowi tarczę ochronną.

Sięga do szafki i wyciąga butelkę whisky. Napełnia szklankę, po czym siada twarzą do kominka. Pije alkohol bez wody, bez lodu. Tak jak dawno temu nauczył ją ojciec, który z pogardą odnosił się do frywolnych nowinek. Przejęła to po nim. Na palenie pozwala sobie tylko wieczorami, więc teraz przykłada ogień do papierosa i z wielką przyjemnością wciąga dym głęboko do płuc. Od razu czuje lekkość umysłu. Potem bierze łyk whisky. Jeszcze moment i będzie gotowa położyć się spać.

Dopalając papierosa, wodzi wzrokiem po galerii czarno-białych portretów, które tworzą imponującą kolekcję na ścianie nad kominkiem. Calista zna je równie dobrze jak własne odbicie w lustrze. Zresztą w pewnym sensie przedstawiają jej oblicze. Koncentruje wzrok na środkowym zdjęciu z młodym ciemnowłosym mężczyzną o jasnych, błyszczących oczach. Jest przystojny, choć urodę ma dość niekonwencjonalną. Wyraziste rysy twarzy świadczą o sile charakteru.

Calista zachowała ten portret Alexandrosa nie dlatego, że ciągle go kocha, ale po to, aby nigdy nie zapomnieć. Po dwóch stronach mężczyzny, niczym satelity orbitujące wokół Księżyca, znajdują się jasne twarze dwojga małych dzieci. Uśmiechnięte, niewinne, spoglądające w przyszłość.

Dziś wieczorem Calista z radością wita emocje, które budzą w niej te fotografie. Jego zdjęcie, ich zdjęcia.

Wszystko, co kochałam, myśli. Wszystko, co kiedykolwiek kochałam.

Już dłużej nie jest w stanie się powstrzymywać. Siada, mocno chwyta szklankę w dłonie i w końcu pozwala sobie zanurzyć się we wspomnieniach.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: