Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Teatr odtrąconych poetów - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Grudzień 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Teatr odtrąconych poetów - ebook

Sam ma 16 lat, robi sobie mistrzowski makijaż i jest jak inne dziewczyny w liceum.

Samanta cierpi na ataki paniki i natręctwo myśli.

Sam bardzo zależy na jej popularnych przyjaciółkach, bez których nie wyobraża sobie życia.

Samanta bezpiecznie czuje się tylko w basenie, podczas samotnego treningu.

Sam i Samanta to ta sama dziewczyna.

Swoje problemy ukrywa, żeby nie być samotną w szkole. Jej życie zmienia się, gdy trafi a do Teatru Poetów w piwnicy szkoły, w którym spotykają się niedopasowani, ignorowani albo odrzucani przez innych uczniów. Znajduje ciepło i akceptację. A nawet uczucie. Ale wtedy zdarza się coś, co każe jej nie ufać sobie…

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-5721-1
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

sześć miesięcy temu

Nie wolno czytać cudzych bilecików.

Hailey przycina różę i mi ja podaje. Błyszczącą różową wstążką przywiązuję bilecik do łodyżki, a przy okazji go czytam. Nie mogę się powstrzymać. Chłopaka trochę poniosło, ale i tak jest słodki. Podaję różę Olivii, która ma ją dołożyć do odpowiedniego bukietu.

– Ale jaja. Słuchajcie! – parska. Obraca bilecik w dłoni. Pewnie też czyta. – Nie wiem, kto to napisał, ale współczuję kolesiowi. Co za tandeta!

Bilecik z czyjąś nieudaną próbą poetycką wędruje z rąk do rąk. Alexis tak się śmieje, że pada na moje łóżko. Kaitlyn i Hailey wiją się na dywanie. W końcu i ja się dołączam.

– Jesteśmy okropne. Nie wolno nam ich czytać – mówię i wtykam różę w środek bukietu, żeby ochronić anonimowego chłopaka, który przelał całą duszę w tych kilka zdań skierowanych do niejakiej Jessiki z lekcji algebry.

Olivia zaczyna grzebać w stosie bilecików, które leżą przede mną.

– Boże, kim są ci ludzie i dlaczego my ich nie znamy?

– Bo nie jesteśmy żałosne? – podsuwa Alexis.

– Poza tym to duża szkoła – dodaje Hailey.

– Dobra, wracamy do pracy. Kwiaty więdną – wtrąca Kaitlyn i chociaż wciąż się śmieje, wraca do roli inicjatorki naszej walentynkowej akcji. – Olivio, skoro nie możesz się powstrzymać od czytania, zamień się z Samanthą.

Olivia kręci głową, aż jej kucyk podskakuje.

– Nie ma mowy. Lubię swoją pracę.

– Ja się mogę zamienić. Już i tak mnie bolą ręce – oferuje Hailey i zamieniamy się miejscami.

Wyjmuję z wiaderka różę i biorę z podłogi nożyczki. Wsuwam palce w okrągłe oczka i nagle nie wiadomo skąd pojawia się myśl. Zanim zdążę zareagować, mój mózg wbija w nią zęby i mocno zaciska. Rzuca mi wyzwanie. Ręce mi się trzęsą i mam sucho w ustach.

To tylko myśl.

Upuszczam nożyczki i kilka razy potrząsam rękami. Rozglądam się dookoła, czy na pewno nikt nie widzi.

Panuję nad wszystkim.

Druga próba. W jednej ręce nożyczki, w drugiej róża. Staram się, ale dłonie już mi się spociły, a palce drżą i nie mogę ciąć. Zerkam na Kaitlyn, która siedzi naprzeciwko mnie. Jej twarz wykrzywia się i rozmazuje, a mnie robi się strasznie niedobrze.

Oddychaj. Znajdź nową myśl.

Jeśli skrócę łodyżkę tej jednej róży, nie powstrzymam się. Wiem o tym. Przejdę do następnej, a potem następnej i będę cięła, aż nie zostanie nic oprócz sterty łodyg, liści i płatków.

Potem zmasakruję te nieznośnie słodkie, starannie wypisane bileciki. Jeden po drugim.

Boże, co za koszmar.

A później złapię między ostrza nożyczek kucyk Olivii i utnę w miejscu, gdzie trzyma go gumka.

Cholera! Nowa myśl. Nowa myśl!

– Pójdę się czegoś napić. – Wstaję i mam nadzieję, że żadna nie widzi kropli potu na moim czole.

– Teraz? – nie wierzy Kaitlyn. – Daj spokój, wstrzymasz całą pracę.

Nogi się pode mną uginają i nie wiem, czy dam radę dojść na dół, ale potem zauważam, że w dłoni nie mam już nożyczek, tylko poręcz schodów. Idę prosto do kuchni i wsadzam ręce pod kran.

Woda jest zimna. Słuchaj wody.

– Wszystko dobrze? – Przez zgiełk w głowie przedziera się głos Paige. Nawet nie zauważyłam, że moja młodsza siostra siedzi przy blacie i odrabia lekcje. Przy okazji zauważam stojak na noże. Noże i nożyczki.

Mogłabym pociąć jej włosy.

Cofam się, aż wpadam na lodówkę. Kolana nie wytrzymują i osuwam się na podłogę. Łapię się za głowę, zakrywam twarz, żeby zrobiło się ciemno i powtarzam moje zaklęcia.

– Sam. Otwórz oczy. – Głos mamy dociera do mnie z daleka, ale wykonuję jej polecenie. Widzę jej twarz tuż przy mojej. – Powiedz coś. Szybko.

Z przerażeniem patrzę na schody.

– Nie bój się – mówi od razu mama. – Nie dowiedzą się, są na górze.

Słyszę, że szepcze do Paige. Każe jej wziąć paczkę chipsów i zanieść dziewczynom, żeby je czymś zająć.

Potem łapie mnie za ręce tak mocno, że jej obrączka wpija mi się w skórę.

– To tylko myśli – oznajmia spokojnie. – Powtórz to.

– To tylko myśli. – Mogę powtórzyć jej słowa, ale stanowczego tonu nie.

– Dobrze. Panujesz nad wszystkim. – Odwracam wzrok, a ona zaciska dłonie jeszcze mocniej.

– Panuję nad wszystkim.

Nieprawda. Nad niczym nie panuję.

– Ile myśli dziennie mózg produkuje samowolnie? – Mama przechodzi do faktów, żebym miała się na czym skupić.

– Siedemdziesiąt tysięcy – szepczę, a łzy skapują mi na spodnie.

– Tak jest. Dałabyś radę realizować wszystkie siedemdziesiąt tysięcy?

Kręcę głową.

– Oczywiście, że nie. Ta myśl jest tylko jedną z siedemdziesięciu tysięcy. Nie ma w niej nic wyjątkowego.

– Nie ma w niej nic wyjątkowego.

– Dobrze. – Mama szczypie mnie w policzek, żebym podniosła głowę i znów na nią spojrzała. – Kocham cię, Sam. – Pachnie ulubionym lawendowym balsamem do ciała. Wdycham go i czuję, jak porcja nowych, przyjemniejszych myśli zaczyna wygrywać z tymi mrocznymi, przerażającymi. – Nieważne, o czym myślisz. To o tobie nie świadczy. Jasne? A teraz powiedz.

Już to przerabiałyśmy. Co prawda od dłuższego czasu był spokój, ale mama wchodzi w swoją rolę, jakby to była jej druga natura. Jest dobrze wyszkolona.

– Nożyczki – szepczę. Znów opuszczam głowę, czuję się brudna, chora i upokorzona. Nienawidzę zdradzać tych koszmarnych myśli, ale ich wiru nienawidzę jeszcze bardziej, a to jest jedyna droga ratunku. Ja też jestem dobrze wyszkolona.

– Róże. Włosy Olivii i… Paige. I… – Mama nie daje mi skończyć. Łapie mnie w ramiona, a ja zaciskam w dłoniach jej bluzkę, szlocham w ramię i przepraszam.

– Nie ma za co przepraszać. – Odsuwa mnie i całuje w czoło. – Poczekaj chwilę. Zaraz wrócę.

– Nie idź – błagam, ale wiem, że nie posłucha. Robi, co trzeba. Aż do jej powrotu wbijam sobie paznokcie w skórę na karku, po trzy razy, bez końca. Otwieram oczy, mama znów kuca przede mną i podsuwa mi leżące nożyczki.

– Weź je.

Nie chcę, ale nie mam wyjścia. Dotykam zimnego metalu i przesuwam palcami po ostrzu. Lekko, powoli, zaledwie muskając powierzchnię. Docieram do uchwytu i wsuwam palce w oczka. Czuję na twarzy włosy mamy.

Mogłabym je obciąć. Nie, tego nigdy bym nie zrobiła.

– Dobrze. To są zwykłe nożyczki. Wywołały kilka strasznych myśli, ale ich nie zrealizujesz, bo jesteś dobrym człowiekiem. – Słyszę jej głos z bardzo bliska.

Kładę nożyczki na podłodze i odpycham jak najdalej. Obejmuję mamę, przytulam mocno i mam nadzieję, że przechodzimy przez to po raz ostatni, ale wiem, że nie ma szans. Ataki paniki są jak trzęsienia ziemi. Czuję ulgę, gdy grunt od nogami przestaje się trząść, ale wiem, że w końcu nadejdzie następny, jak zwykle niespodziewanie.

– Co ja im powiem?

Moje przyjaciółki nie mogą się dowiedzieć o nerwicy natręctw i o niekontrolowanych, destrukcyjnych myślach, bo moje przyjaciółki są normalne. I idealne. Szczycą się swoją doskonałością i normalnością i nie chcę, żeby się dowiedziały, jak mi do nich daleko.

– Paige cię zastąpiła przy różach. Dziewczyny myślą, że mi pomagasz w kuchni. – Mama podaje mi ścierkę, żebym otarła łzy. – Wrócisz, jak będziesz gotowa.

Siedzę i głęboko oddycham. Wciąż nie mogę patrzeć na nożyczki leżące daleko na podłodze i jestem pewna, że w najbliższym czasie mama pochowa wszystkie ostre przedmioty, ale na razie jest w porządku.

Tylko że cały czas słyszę myśl kryjącą się w ciemnych zakamarkach umysłu. Co prawda ona nie atakuje jak pozostałe, ale jest przerażająca z innego powodu. Bo nie znika. A tego, co ze sobą niesie, boję się najbardziej.

Czy ja zwariowałam?najbardziej

teraz

Tor trzeci. Jak zawsze. Moi trenerzy uważają, że to zabawne. Taki przesąd, jak niepranie szczęśliwych skarpetek albo zapuszczanie brody przed zawodami. I świetnie się składa. Więcej nie muszą wiedzieć.

Wchodzę na słupek, skręcam tułów, strzepuję ręce i nogi. Palcami u stóp mocno obejmuję krawędź, patrzę w wodę i trzy razy przesuwam kciukami po taśmie, którą jest oklejona krawędź.

– Przygotujcie się. – Głos trenera odbija się echem po całym basenie, a kiedy rozlega się gwizdek, moje ciało reaguje odruchem bezwarunkowym. Dłoń na dłoni, ramiona przyciśnięte do uszu, skok do przodu. Napinam się i utrzymuję pozycję, aż czubkami palców przetnę powierzchnię wody.

Przez kilka zbawiennych sekund nie słyszę nic oprócz szumu wody.

Zaczynam mocno pracować nogami i szukam piosenki. Pierwsza wpada mi do głowy wesoła melodia z chwytliwym tekstem, więc przystępuję do ruchów motylka i wyrzucam ramiona nad głowę w rytmie doskonale zlewającym się z piosenką. Nogi, nogi, ramiona. Nogi, nogi, ramiona. Raz, dwa, trzy.

Nawet nie wiem, kiedy dopływam do przeciwległej ściany basenu, robię szybki nawrót i odpycham się. Nie patrzę w prawo ani w lewo. Trener mówi, że na tym etapie wyścigu nikt nie ma znaczenia, tylko my.

Co kilka sekund unoszę głowę ponad powierzchnię i słyszę krzyki trenera, że broda niżej albo biodra wyżej, wyprostować nogi albo wygiąć plecy. Swojego imienia nie wyławiam, ale i tak poprawiam sylwetkę. Dzisiaj wszystko idzie dobrze. Ja się czuję dobrze. Jestem szybka. Zwiększam tempo piosenki i dostosowuję się do niego na kilka ostatnich ruchów, a kiedy dotykam palcami krawędzi basenu, podnoszę głowę i zerkam na zegar. Poprawiłam swój najlepszy czas o 0,4 sekundy. Oddycham szybko, a Cassidy z toru obok przybiła mi piątkę i mówi:

– Coś czuję, że w ten weekend na okręgowych powinnam się ciebie bać.

Ona trzy razy z rzędu wygrała zawody okręgowe, a ja nie mam z nią szans i wiem, że po prostu chce być miła, ale i tak mi przyjemnie.

Znów rozlega się gwizdek i ktoś skacze do wody ze słupka nade mną. Czas wyjść z basenu. Wspinam się na krawędź, ściągam czepek i sięgam po ręcznik.

– Wow! Jak to zrobiłaś? – Podnoszę wzrok i staję oko w oko z Brandonem. A raczej oko w klatę… Wiem, że nie mogę się wpatrywać w jego cienki obcisły podkoszulek, więc zmuszam się do spojrzenia mu w oczy, ale z trudem się powstrzymuję przed zerknięciem na krótkie opięte spodenki.

Tamtego lata, gdy się zapisałam do klubu, Brandon był po prostu starszym kolegą z drużyny, który obłędnie pływał kraulem, wygrywał zawody i uczył najmniejsze dzieci. Potem zniknął, ale dwa lata temu wrócił z college’u na wakacje i został młodszym trenerem – czyli moim – w związku z czym jest całkiem poza moim zasięgiem. I przez to jest jeszcze atrakcyjniejszy.

– Dzięki. – Wciąż nie mogę złapać tchu. – Chyba po prostu znalazłam dobry rytm.

Brandon pokazuje w uśmiechu idealne zęby, a wokół oczu robią mu się zmarszczki.

– Bardzo cię proszę, zrób to samo na okręgowych

Usiłuję wymyślić jakąś zabawną ripostę, żeby nie przestał się uśmiechać, ale robię się czerwona jak burak, bo on mi się przygląda i czeka, a ja nie mam nic do powiedzenia. Patrzę pod nogi i przeklinam brak pomysłowości. Zauważam, że woda spływa mi z kostiumu i tworzy wokół moich stóp kałużę.

Brandon widzi to co ja, bo wskazuje na stos ręczników pod ścianą i mówi:

– Zaczekaj. Nie ruszaj się. – Po kilku sekundach jest z powrotem przede mną. – Masz. – Zarzuca mi ręcznik na ramiona i zaczyna mnie wycierać. Czekam, aż mi go odda, ale nie puszcza. Widzę, że też na mnie patrzy. Jakby… chciał mnie pocałować. Mój wzrok mówi to samo, bo ja na pewno chcę go pocałować. Nie mogę myśleć o niczym innym.

Spogląda mi w oczy, ale wiem, że nie zrobi pierwszego ruchu, więc zbieram się na odwagę i robię krok do przodu, a potem drugi. Bez zastanowienia podchodzę tak blisko, że mokrym kostiumem moczę jego koszulkę, która przykleja się do jego skóry.

Trzymając za ręcznik, przyciąga mnie jeszcze bliżej. Przesuwam dłonie z jego bioder na plecy, czuję, że napina mięśnie, schyla głowę i mnie całuje. Mocno.

Rozchyla gorące wargi, Boże, to się wreszcie dzieje! I chociaż wszędzie są ludzie, a trenerzy gwiżdżą i wołają, nie zwracam uwagi, bo w tej chwili chcę tylko…

– Sam? Żyjesz? – Szybko mrugam i kręcę głową. Brandon puszcza ręcznik, który się ze mnie zsuwa. – Gdzieś ty odfrunęła, dzieciaku?

Wciąż stoi dwa kroki ode mnie i nie jest ani odrobinę mokry. A ja nie jestem dzieciakiem. Mam szesnaście lat. A on tylko dziewiętnaście. To nie jest aż tak duża różnica. Poprawia czapeczkę z daszkiem i uśmiecha się tak słodko, jak tylko on potrafi.

– Chyba opuściłaś Ziemię, co?

– Nie. – Wręcz przeciwnie, bardzo się zbliżyłam… Ściska mnie w piersi, a fantazja ulatuje i znika. – Zamyśliłam się.

– Zakład, że wiem o czym?

– O czym?

– Nie masz się czym przejmować. Popłyń tak jak teraz i trenuj cały rok, a uczelnie same ci będą podsuwały stypendia. – Chce dodać coś jeszcze, ale trener Kevin wrzeszczy, że mamy się zebrać pod ścianą. Brandon klepie mnie po ramieniu. Jak trener. – Wiem, jak bardzo tego chcesz.

– Chyba sobie nawet nie wyobrażasz. – Wciąż stoi w odległości dwóch kroków. Zastanawiam się, co by się stało, gdybym naprawdę rozchyliła ręcznik i okryła też jego.

– Sam! Ściana! – krzyczy trener Kevin. Wskazuje na resztę drużyny. Wszyscy już się ustawili i patrzą na mnie. Zajmuję miejsce koło Cassidy, a kiedy trener odchodzi, ona trąca mnie łokciem i szepcze:

– To było słodkie. Ta akcja z ręcznikiem.

– Prawda? – Patrzę na nią trochę zaskoczona. Zaraz na początku wakacji Cassidy zaczęła nazywać Brandona Trenerem Ciacho, ale z tygodnia na tydzień coraz bardziej ją irytowało, że nie chcę gadać o moim zauroczeniu.

– Mówię tylko, że to słodkie, nie, że coś znaczy.

– Skąd wiesz, może znaczy.

– Sam, skarbie. Nie znaczy, uwierz mi. Podał ci ręcznik i trochę cię wytarł, ale to tyle. Ma dziewczynę. W college’u.

– No i co z tego? – Wychylam się trochę, ale tak, żeby nie zauważyła, że go wypatruję. Jest w biurze, pije jakiś napój z puszki i rozmawia z ratownikami.

– To z tego, że ją ma. W college’u! – podkreśla ostatnie słowo. – Cały czas o niej gada i chyba już wszyscy oprócz ciebie się zorientowali, że jest w niej zakochany po uszy.

– Auć.

– Przykro mi, ale ktoś ci musiał powiedzieć. – Spina długie rude włosy w koczek na czubku głowy, a potem obiema rękami chwyta moją dłoń. – Nie mówię ci nic, czego byś nie wiedziała. – Nachyla się: – Ale rozejrzyj się, Sam. – Wskazuje na szereg naszych kolegów z drużyny. – W morzu, którego rolę odgrywa chwilowo ekskluzywny basen prywatnego klubu pływackiego, jest dużo ryb.

Rozglądam się i widzę chłopaków w ciasnych kąpielówkach Speedo. Mają umięśnione brzuchy i cali są opaleni od przebywania na północnokalifornijskim słońcu, a trzy miesiące pływania sprawiły, że ciała mają smukłe i umięśnione, ale żaden nie jest tak doskonały jak Brandon. A nawet, gdyby któryś mi się choć trochę podobał, to co z tego? Lato się już prawie kończy.

Cassidy przechyla głowę i ostentacyjnie wykrzywia usta w podkówkę.

– Co ja bez ciebie zrobię, Sam?

Żołądek mi się ściska, gdy werbalizuje myśl dręczącą mnie od początku sierpnia. Jak wszystkie inne wakacyjne przyjaciółki, Cassidy też nigdy mnie nie widziała poza basenem. Nie ma pojęcia, kim jestem normalnie, więc nie wie, jak wiele ją ominęło.

– Dasz radę – pocieszam, bo przecież to prawda. Ale ja? Tego nie jestem już taka pewna.

Moja lekarka, psychiatra, dobrze to ujęła w czerwcu, kiedy prawie na skrzydłach wpadłam do jej gabinetu i ogłosiłam, że zdałam wszystkie egzaminy końcowe. Sięgnęła do miniaturowej lodówki, wyjęła jabłkowy cydr i nalała do plastikowych kieliszków do szampana.

– Za triumfalny powrót Wakacyjnej Sam!

Stuknęłyśmy się kieliszkami.

Ale lato się kończy. Za dwa tygodnie zacznę lekcje, Cassidy wróci do Los Angeles, a Brandon do college’u. Będę tęsknić za nimi i za porannym nurem do wody na torze trzecim.

Znów będę Samanthą. I najbardziej ze wszystkiego będzie mi brakowało Sam.nasza piątka

Świetnie wyglądasz – mówi mama, kiedy wchodzę rano do kuchni.

Całe szczęście. Od godziny się przygotowywałam do pierwszego dnia w szkole. Rozczesałam i wyprostowałam włosy. Włożyłam przezroczystą bluzkę na biały obcisły top, rurki i buty na koturnie, które wybłagałam. Zrobiłam kreskę na powiekach, a podkładem skutecznie zamaskowałam pryszcz, który w wyniku stresu pojawił się na brodzie.

– Dziękuję. – Przytulam ją i liczę, że wie, że nie chodzi tylko o komplement. Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiła tego lata. Za to, że przychodziła na wszystkie zawody pływackie i wiwatowała tak głośno, aż wieczorem traciła głos. Za rozmowy do późna, zwłaszcza w zeszłym tygodniu, kiedy Cassidy już wróciła do L.A., Brandon na Wschodnie Wybrzeże, a pierwszy dzień szkoły zaczął nadciągać jak wielka chmura burzowa.

Mama ma przyklejony do twarzy uśmiech, ten co zawsze, kiedy wie, że jestem zdenerwowana.

– Nie patrz tak na mnie, błagam cię – mówię i w ostatniej chwili się powstrzymuję przed wywróceniem oczami. – Nic mi nie jest, serio.

Brzęczy moja komórka. Wyjmuję ją z kieszeni i zerkam na ekran.

– Alexis chce, żebym ją podwiozła do szkoły.

– Jak to? – dziwi się mama i podaje Paige miskę płatków. – Przecież wie, że przez pierwszy rok nie wolno ci zabierać pasażerów. – Oczywiście, że Alexis o tym wie, ale się dziwi, że tego przestrzegam, bo większość znajomych nic sobie z zakazu nie robi.

Odpisuję, że nie mogę, bo jak rodzice się dowiedzą, zabiorą mi samochód. Wysyłam i podstawiam telefon mamie pod nos, żeby mogła przeczytać. Z aprobatą kiwa głową.

Wkładam telefon z powrotem do tylnej kieszeni i zarzucam plecak na ramię.

– Miłego dnia – wołam do Paige, a ona pakuje do ust łyżkę płatków.

Idę do garażu, a po drodze cały czas wymieniam SMS-y z Alexis, która błaga, żebym zmieniła zdanie. W końcu wrzucam komórkę do trzymadełka na kubek i tym samym kończę dyskusję, nie zdradzając, czemu tak naprawdę nie chcę jej zabrać. Dzisiaj ani w najbliższej przyszłości.

W tym miesiącu skończyłam szesnaście lat. W dniu urodzin pojechaliśmy z tatą wyrobić mi prawo jazdy. Gdy kilka godzin później wróciliśmy do domu, w garażu stała używana honda civic. W ogóle się tego nie spodziewałam! Zresztą dla mnie to coś więcej niż tylko środek transportu. Ten samochód to dowód, że mama, tata i moja lekarka uznali, że dam radę.

Nie mogłam się doczekać aż pokażę dziewczynom nowe auto, ale Alexis, Kaitlyn, Olivia i Hailey były jeszcze na wakacjach ze swoimi rodzinami, a Cassidy miała szlaban, więc przez resztę popołudnia jeździłam sobie sama, słuchałam muzyki i rozkoszowałam się doznaniem kierownicy w rękach.

Co jakiś czas zerkałam na licznik kilometrów. Fascynowały mnie zmieniające się cyferki. Za każdym razem, gdy ostatnia była trójka, coś mnie ściskało w środku.

Kiedy w końcu podjechałam pod dom, ostatnią cyferką było sześć, więc wycofałam i jeszcze się trochę pokręciłam po okolicy, aż wypadło trzy. Nie mogę przestać zwracać na to uwagi. A że nie zamierzam wtajemniczać Alexis ani reszty przyjaciółek, bardzo się cieszę, że prawo nakazuje mi jeździć samej

Wjeżdżam na parking dla uczniów, ale licznik jest na dziewiątce, więc muszę jechać jeszcze dobry kawałek aż do kortów tenisowych, żeby się zatrzymać na trójce. Wyłączam silnik. Ściska mnie w żołądku i wysycha mi w ustach, więc zostaję na chwilę w aucie i oddycham głęboko.

Nowy rok szkolny. Nowy początek.

W końcu wysiadam, a spacer mnie uspokaja. Avery Peterson piszczy na mój widok. Przytulamy się i umawiamy się na później, a ona wraca do Dylana O’Keefe’a i łapie go za rękę.

Miałam na jego punkcie obsesję przez trzy miesiące na początku pierwszej klasy liceum. Zaczęło się od tego, że zaprosił mnie na imprezę, a skończyło się, gdy Nick Adler pocałował mnie na imprezie sylwestrowej kilka miesięcy później i tym samym zajął jego miejsce.

Jeszcze kilka kroków i widzę Tylera Riolę z kolegami z drużyny lacrosse’a. Siedzą przy stoliku na drugim końcu dziedzińca. Nie mogłam od niego oderwać wzroku przez dużą cześć drugiej klasy, aż zaczęłam się spotykać z Kurtem Frasierem. Tylko wtedy zainteresowanie było obustronne. Lubiłam go, a on lubił mnie, w każdym razie przez kilka miesięcy.

Długo nie mogłam się wyleczyć z Kurta, ale jak się zaczęły wakacje, główną rolę w moich myślach zaczął grać Brandon. Po drodze wyobrażam go sobie w kąpielówkach Speedo. Akurat wychodzę zza rogu, zastanawiając się, co robi.

Staję jak wryta. Czy to moja szafka?

Drzwi są opakowane jasnoniebieskim papierem, a pośrodku pyszni się wielka srebrna kokarda. Dotykam jej. Nie wierzę, że to zrobiły!

Podnoszę wzrok w samą porę, żeby zobaczyć, jak zebrany na korytarzu tłum rozstępuje się przed Alexis. Ona zawsze wygląda, jakby zeszła z okładki „Teen Vogue”. Ma długie jasne włosy, przykuwające wzrok zielone oczy i doskonałą cerę. Słyszę na betonie obcasy jej szpilek, a przy każdym kroku faluje jej markowa letnia sukienka. Niesie ogromną babeczkę z purpurowo-białym lukrem.

Obok niej idzie Kaitlyn i wygląda równie ładnie, ale w zupełnie innym stylu. Ma egzotyczną urodę. Jest seksowna. Ma na sobie obcisły top na cienkich ramiączkach, a ciemne kręcone włosy opadają falami na jej nagie ramiona.

Hailey wyprzedza je i podbiega do mnie z rozłożonymi ramionami. Rzuca mi się na szyję i woła:

– Jezu, nawet nie masz pojęcia, jak za tobą tęskniłam!

Przytulam ją i odpowiadam, że ja też. Wygląda obłędnie, jest opalona po wakacjach spędzonych w Hiszpanii.

Olivia podchodzi tak blisko, że mogę złapać ją za włosy świeżo ufarbowane na kruczą czerń.

– No, kochana, muszę przyznać, że wyglądasz bosko.

Ona wypycha biodro i mówi:

– Prawda?

Wszystkie moje przyjaciółki są już razem, a zebrani wokół nas przestają robić to, co właśnie robili i usiłują się zbliżyć. Tak już się dzieje, kiedy Szalona Ósemka jest razem. Ludzie na nas patrzą.

Zaczęłyśmy się tak nazywać w zerówce i nazwa przetrwała do dzisiaj. Faktycznie, aż do pierwszej klasy liceum było nas osiem, ale potem rodzina Elli wyprowadziła się do San Diego, Hannah przeniosła się do prywatnej szkoły, a w zeszłym roku Sarah zagrała główną rolę w szkolnym przedstawieniu i zaczęła się trzymać z nowymi znajomymi z kółka teatralnego. Zostało nas pięć. Wtedy sobie uświadomiłam, że nieparzyste cyfry nie sprzyjają przyjaźni. Ósemka była w porządku. Szóstka też. Ale piątka? Zawsze jedna z nas odstawała. Często to byłam ja.

– Wszystkiego najlepszego, skarbie! – woła Alexis, podskakuje w miejscu i daje mi babeczkę.

Uśmiecham się szerzej.

– Ale urodziny miałam dwa tygodnie temu!

– Tak, ale gadałyśmy ostatnio, jakie to świństwo mieć urodziny w wakacje. Ani jedna z nas nie mogła z tobą świętować. – Dziwię się, że Alexis nie wspomniała o tym wcześniej. W zeszłym tygodniu widziałyśmy się dwa razy i gadałyśmy głównie o wypadzie do spa, jaki planuje dla nas jej mama i o kabriolecie, który ma dostać na urodziny.

– Jesteście kochane! – Biorę babeczkę, a potem wskazuję na kokardę na szafce. – Serio, dziękuję!

Rozlega się chór „Nie ma za co” pomieszanych z „Kochamy cię”, a potem do przodu występuje Alexis:

– Słuchaj – szepcze. – Przepraszam, że tak cię zarzuciłam SMS-ami rano, ale muszę z tobą porozmawiać i liczyłam, że będzie okazja.

– Co się stało? – Staram się brzmieć normalnie, ale w momencie, gdy ona wypowiada słowa „muszę z tobą porozmawiać”, żołądek natychmiast ściska mi się w ten sam supeł, co na parkingu. Taki początek nie wróży nic dobrego.

– Złapię cię na przerwie śniadaniowej – odpowiada. Ledwie zaczęłam czuć, że to mój najlepszy pierwszy dzień szkoły, a już boję się lunchu.

Podchodzi Kaitlyn i mnie obejmuje.

– Trzęsiesz się? – pyta.

Oddychaj. Oddychaj. Oddychaj.

– Chyba wypiłam rano za dużo kawy. – W mojej głowie rozdzwania się dzwonek alarmowy. Odwracam się do szafki i drżącymi palcami zaczynam wybierać kod. – Widzimy się później, tak?

Jak tylko dziewczyny się rozchodzą, cała reszta zebranych na korytarzu też rusza na pierwszą lekcję. Odstawiam babeczkę na pustą półkę i łapię się drzwiczek, żeby utrzymać równowagę.

Od wewnętrznej strony mam pełno zdjęć i pamiątek. Zbieram je od dwóch lat. Na przykład zdjęcie naszej piątki ubranej w kolory szkoły. I my cztery wokół Kaitlyn, która w zeszłym roku została królową balu. Odbitka policyjnego ostrzeżenia, które dostałyśmy, jak rodzice Alexis wyjechali w ubiegły Halloween, a my urządziłyśmy wielką imprezę. Ludzie mówili o niej jeszcze wiele miesięcy później. No a poza tym bilety z koncertów. Imponująca kolekcja. Od zespołów, o których nikt nie słyszał, po gwiazdy takie jak Beyoncé, Lady Gaga i Justin Timberlake. To dzięki tacie Olivii, który ma niezależną wytwórnię muzyczną i zawsze załatwia nam miejsca w sektorze dla VIP-ów.

W małym lusterku sprawdzam, czy się nie rozmazałam i szepczę do siebie:

– Nie panikuj!

Zamykam drzwiczki i jeszcze raz przyglądam się kokardzie. Dotykam palcem papieru i wstążki.

– Bardzo miło z ich strony. – Słyszę głos tak cichy, że w pierwszej chwili nie jestem pewna, czy go sobie nie wymyśliłam. Odwracam się, żeby zobaczyć, czy ktoś tu jest, ale twarz tej dziewczyny zasłania szafka.

– Słucham? – Mam nadzieję, że nie widziała, jak się roztkliwiam nad kokardą.

– Masz bardzo miłe przyjaciółki. – Zamyka szafkę i podchodzi. Dla pewności wskazuje na ozdobny papier. Już prawie mówię, że „nie zawsze”, ale powstrzymuję się w ostatniej chwili. To nowy rok szkolny. Nowy początek. I dzisiaj faktycznie moje przyjaciółki są bardzo miłe. – Jak otworzyły twoją szafkę?

– Znają kod. To od podstawówki nasza urodzinowa tradycja. Mnie się zdarzyło dopiero drugi raz. Wiesz, te ważniejsze urodziny. Najpierw trzynaste, a teraz… – Znów dotykam srebrnej wstążki. – Szesnaste.

Czemu jej to mówię?

Rozglądam się i widzę, że korytarze są puste.

– Przepraszam, czy my się znamy?

– Raczej nie. – Dziewczyna wskazuje na koniec rzędu. – Mam tu szafkę od pierwszej klasy, ale nigdy nie rozmawiałyśmy. Nazywam się Caroline Madsen.

Patrzę na nią, począwszy od stóp. Brązowe buty trekkingowe. Wypchane, sprane dżinsy. Rozpięta flanelowa koszula, która mogłaby być nawet fajna, gdyby należała do jej chłopaka, ale jestem prawie pewna, że tak nie jest. Pod spodem podkoszulek z napisem: „Co by zrobił Scooby?” Śmieję się w duchu. Wreszcie twarz. Ani śladu makijażu. Fioletowo-biała czapka narciarska chociaż jest koniec sierpnia. W Kalifornii.

– Samantha McAllister. – Dzwoni ostatni dzwonek. Pierwszego dnia szkoły jesteśmy już spóźnione.

Podnosi rękaw koszuli i odsłania stary, zniszczony zegarek.

– Lepiej chodźmy na lekcje. Miło było cię poznać, Sam.

Sam.

W zeszłym roku poprosiłam dziewczyny, żeby tak do mnie mówiły. Kaitlyn się roześmiała i stwierdziła, że Sam można by mówić do psa, Olivia, że to męskie imię, a Alexis oświadczyła, że nigdy, ale to nigdy nie chciałaby, żeby ktoś do niej mówił „Alex”.

Caroline znika za rogiem i jest już za późno na zwrócenie jej uwagi w kwestii imienia.nie mów nikomu

Jak zwykle jemy śniadanie pod naszym drzewem na dziedzińcu. Nagle Alexis dramatycznie wzdycha, podpiera się rękami i nachyla do nas.

– Nie mogę już dłużej. Muszę wam coś powiedzieć.

Kaitlyn kładzie jej rękę na plecach, jakby deklarowała, że jest z nią w tych ciężkich chwilach.

– W ten weekend są moje urodziny – mówi Alexis, teraz i my nachylamy się do środka kręgu. – Od miesięcy planujemy wypad do tego niesamowitego spa w Napa. Niestety, moja mama powinna była się wziąć do tego wcześniej, bo kiedy tam zadzwoniła dwa tygodnie temu, powiedzieli jej, że w ten akurat weekend mają ślub i wszystkie miejsca zajęte. – Znów ostentacyjnie wzdycha. – Zdobyła tylko trzy zaproszenia.

– Trudno. Pojedziemy do innego spa – mówi Olivia.

– Też tak pomyślałam. Ale mama obdzwoniła co lepsze w okolicy i we wszystkich trzeba było rezerwować miejsca z większym wyprzedzeniem. Poza tym to jest jej ulubione, jeździ tam od lat na większe okazje i zawsze chciała zabrać i mnie.

– A nie możemy pojechać w niedzielę? Albo w przyszły weekend?

Alexis patrzy na mnie i marszczy brwi.

– Urodziny mam w sobotę.

Oddycha głęboko i wyjmuje z torby dwie koperty. Jedną wręcza Kaitlyn, a drugą Olivii.

– Myślałam o tym non stop przez cały zeszły tydzień i uznałam, że będzie najbardziej sprawiedliwie, jak wybiorę dwie osoby, które znam najdłużej.

– Wszystkie znamy się od zerówki – zauważa Hailey. Obie pomyślałyśmy to samo.

– To prawda, ale nasze mamy – wskazuje na Kaitlyn i Olivię – znały się już, jak chodziłyśmy do przedszkola. – One kiwają głowami, jakby to wszystko wyjaśniało. Co więcej, mają tupet, żeby otworzyć zaproszenia przy nas.

Znów w imieniu przegranych odzywa się Hailey:

– Samantha ma samochód. Może byśmy do was dojechały i zjadły razem lunch?

Ma tak błagalną minę, że przez chwilę poważnie się nad tym zastanawiam. Ale rodzice w życiu się na to nie zgodzą. A nawet jeśli, to co będzie, jak już dojedziemy do restauracji? Może potrwać dziesięć minut, zanim zaparkuję tak, jak chcę. Poza tym może być facet parkujący samochody gości.

Nie mogę jechać.

– Myślałam o tym – oznajmia Alexis. – Ale ona nie jeździ z pasażerami. Tak, Samantho?

Im dłużej na mnie patrzą, tym robię się bardziej czerwona. Kiwam głową. Alexis rozgląda się wkoło i bez słowa, jedynie ruchem oczu, zwala całą winę na mnie.

Pojawiają się myśli i napierają na taśmę zabraniającą wstępu, która chroni przed nimi mój mózg. Obmyślają strategię, żeby wedrzeć się do środka i przejąć nad nim kontrolę. Powstrzymuję je, wmawiam sobie to, co trzeba, powtarzam mantry, oddycham głęboko i powoli odliczam.

Raz. Wdech.

Dwa. Wydech.

Trzy. Wdech.

Ale nie działa. Czerwienię się coraz bardziej, ręce mi się pocą, oddycham płytko i wiem, że muszę stąd iść. Szybko.

Wyjmuję z kieszeni telefon i udaję, że dosłałam SMS.

– Lecę. Mój nowy partner z laboratorium chce pożyczyć notatki. – Pakuję nietkniętą kanapkę i mam nadzieję, że żadna z nich nie spyta o tego partnera, który w rzeczywistości nie istnieje.

– Nie obraziłaś się? – pyta słodko Alexis.

Trzy razy zagryzam wewnętrzną stronę dolnej wargi i dopiero wtedy patrzę jej w oczy.

– No co ty. Rozumiemy, prawda? – kieruję pytanie do Hailey. Teraz jesteśmy towarzyszkami niedoli, zepchniętymi aż na sam dół towarzyskiej drabiny Alexis.

Potem odchodzę, najwolniej jak mogę, choć napięte mięśnie zrywają się do biegu.

Zasady są takie: jak tylko czuję nadchodzący atak paniki, mam iść do spokojnego miejsca, bez jasnych świateł, gdzie mogę być sama i opanować myśli. Lekarka wpoiła mi te instrukcje tak skutecznie, że stały się moją drugą naturą, ale gdy tylko skręcam za róg, przystaję, opieram się plecami o ścianę budynku nauk ścisłych i zakrywam twarz dłońmi. Może osiągnę ten sam efekt? W końcu zaczynam iść, gdzie nogi poniosą.

Tym sposobem ląduję w teatrze.

Bywałam tu nieraz, na corocznych pokazach talentów, recitalach zespołów i sztukach szkolnego kółka teatralnego. Generalnie na wszystkich imprezach, na których musieliśmy siedzieć, bo odbywały się zamiast lekcji. My zawsze siadałyśmy w ostatnim rzędzie, chichotałyśmy, wyśmiewałyśmy występujących, aż w końcu któryś z nauczycieli miał dość uciszania i wypraszał nas z sali. Jakby to była kara! Siedziałyśmy wtedy na trawie, gadałyśmy i śmiałyśmy się, aż reszta, która musiała dotrwać do końca występu, wychodziła.

Siadam pośrodku pierwszego rzędu, bo tu jest najciemniej. Już jestem spokojniejsza, chociaż Alexis właśnie uszeregowała swoje najlepsze przyjaciółki, a ja wylądowałam na samym dole listy. Z drugiej strony nie muszę już tracić czasu na zastanawianie się, gdzie moje miejsce.

Dzwoni dzwonek i już mam wstawać, kiedy docierają do mnie jakieś głosy. Chowam się za rzędem krzeseł i obserwuję grupkę przechodzącą przez scenę i rozmawiającą ściszonymi głosami. Chłopak mówi:

– Widzimy się w czwartek.

Zza kurtyny wychodzi ostatnia osoba. Już ma zniknąć po drugiej stronie sceny, ale zatrzymuje się i cofa o kilka kroków. Opiera ręce na biodrach, przeczesuje wzrokiem widownię i dostrzega mnie w pierwszym rzędzie.

– Cześć. – Podchodzi do krawędzi sceny, siada i zwiesza nogi.

Mrużę oczy, żeby dojrzeć ją w ciemności.

– Caroline?

– Wow! Zapamiętałaś moje imię! – Zeskakuje na podłogę i siada po mojej prawej. – Aż nie wierzę.

– Dlaczego?

– W sumie nie wiem. Chyba uważałam cię za osobę, której musiałabym się przedstawić więcej niż raz, żeby mnie zapamiętała.

– Caroline Madsen – dodaję nazwisko, żeby ją zapewnić, że pamiętam.

Wygląda, jakbym jej naprawdę zaimponowała.

– Widziałaś nas? – Wskazuje na pustą teraz scenę.

– No tak. Grupkę ludzi. A co?

Odrobinę wykrzywia usta.

– Nic, tak pytam.

Ale teraz jestem już ciekawa. Poza tym takie rozproszenia świetnie mi robią.

– Kto to był? Skąd wyszliście?

– Znikąd. Tak się tylko rozglądamy. – Już chcę ją przycisnąć, żeby zdradziła więcej szczegółów, ale ona się nachyla i zatrzymuje zaledwie kilka centymetrów przed moją twarzą. – Płakałaś?

Kulę się na krześle.

– Chłopak?

– Nie.

– Dziewczyna? – Zerka kątem oka.

– Nie. Nie w tym sensie. Ale poniekąd… Tak, w sumie tak.

– Niech zgadnę. – Udając zamyślenie, stuka się palcem po skroni. – Twoje przyjaciółki od przystrajania szafki są tak naprawdę wstrętnymi manipulantkami?

Patrzę spod rzęs.

– Czasem. To aż tak widać?

– Z perspektywy kilku szafek można się sporo dowiedzieć. – Zsuwa się w dół oparcia, wyciąga długie nogi naprzód i krzyżuje w kostkach, odwzorowując moją pozycję. – Wiesz, czego ci trzeba? – Nie odpowiadam, a ona po dłuższej ciszy dodaje: – Milszych przyjaciół.

– Ciekawe. Moja pani psychiatra powtarza to od lat.

Jak tylko wypowiadam te słowa, aż mnie zatyka. Nikt oprócz mojej rodziny nie wie, że chodzę do psychiatry. Nie jest to moja największa tajemnica, ale trzyma się w czołówce. Patrzę na Caroline, żeby sprawdzić, jak zareaguje. Spodziewam się uszczypliwego komentarza albo protekcjonalnego spojrzenia.

– Czemu chodzisz do psychiatry? – pyta, jakby to było nic wielkiego.

Wygląda na to, że nie mam potrzeby ukrywania się przed nią, bo słowa zaczynają same ze mnie wypływać:

– Mam nerwicę natręctw. Raczej w sferze obsesji niż kompulsji, więc większość odbywa się w mojej głowie. Dlatego łatwo mi to ukryć i nikt nie wie.

Nie wierzę, że mówię o tym na głos.

Patrzy ze szczerym zainteresowaniem, więc trajkoczę dalej.

– Mam obsesję na punkcie wielu rzeczy. Chłopaków, moich przyjaciółek, ale też zupełnie przypadkowych spraw. Pojawia się jakaś myśl i nie mogę się jej pozbyć. Czasem pojawia się nagle, znikąd, i wywołuje atak paniki. Aha, no i jeszcze świr na punkcie cyfry trzy. Sporo liczę. I robię rzeczy trójkami.

– Dlaczego akurat trójkami?

Powoli kręcę głową.

– Nie mam pojęcia.

– Kurczę, Sam, to brzmi strasznie.

Sam.

Caroline patrzy, jakby wszystko, co mówię, było fascynujące. Nachyla się i opiera łokcie na kolanach, dokładnie tak, jak moja lekarka, kiedy chce, żebym mówiła dalej. Więc mówię:

– Nie mogę zapanować nad myślami, więc prawie nie śpię. Gdyby nie leki, spałabym trzy, góra cztery godziny na dobę. Zaczęło się, jak miałam dziesięć lat. – Widzę w jej oczach współczucie. Nie chcę, żeby się nade mną litowała. – Ale jest w porządku. Biorę leki zmniejszające uczucie niepokoju. I wiem, jak reagować w razie ataku paniki. – W każdym razie taka jest wersja oficjalna. Od tego dziwnego impulsu z nożyczkami, w walentynki, stało się to trochę trudniejsze.

– Ja chodzę do psychiatry od trzynastego roku życia – rzuca Caroline ot tak. Po chwili ciszy dodaje: – Mam depresję.

– Serio? – Opieram łokieć na podłokietniku między nami.

– Przez lata próbowaliśmy różnych antydepresantów, ale… Nie wiem, czasem mi się wydaje, że jest gorzej, a nie lepiej.

– Ja też przez jakiś czas brałam antydepresanty. – Jakie to dziwne, że słyszę siebie, mówiącą o tym. Nigdy jeszcze nie rozmawiałam na ten temat z nikim w moim wieku.

Caroline opiera się wygodnie i się uśmiecha. Wygląda ładnie. Byłaby jeszcze ładniejsza, gdyby się trochę malowała.

Mogłabym jej pomóc.

W weekend nie jadę do superekskluzywnego spa z moimi czterema najlepszymi przyjaciółkami. Nie mam żadnych planów.

– Słuchaj, co robisz w sobotę wieczorem?

Marszczy nos.

– Nie wiem. Nic. A co?

– Może chciałabyś do mnie przyjść? Obejrzałybyśmy jakiś film.

I może dałaby się namówić na małą przeróbkę? Kilka pasemek, żeby jej włosy nabrały objętości i korektor, żeby zakryć dzioby po trądziku i pryszcze. Nic wielkiego, tylko odrobina koloru na policzkach, powiekach i ustach.

Caroline wyjmuje z kieszeni workowatych dżinsów długopis.

– Wyślę ci adres SMS-em – mówię i sięgam po komórkę.

Ona kręci głową.

– Technologia to bagno. – Macha długopisem w powietrzu. – Dawaj adres.

Dyktuję, a ona zapisuje na dłoni i z powrotem chowa długopis. Potem podrywa się tak błyskawicznie, że aż się wzdrygam. Podchodzi do sceny, opiera się rękami, podskakuje i już siedzi na krawędzi, tak jak wcześniej.

– Chciałabym ci pomóc, Sam.

Zaraz. Chwileczkę. Ona chce pomóc mnie?

– Jak to?

– Umiesz dotrzymać tajemnicy?

O, w tym jestem świetna! Przyjaciółki zwierzają mi się ze wszystkich paskudnych spraw, bo wiedzą, że nikomu nie powiem. Nie mają pojęcia, że od pięciu lat trzymam przed nimi w sekrecie zaburzenie psychiczne.

– Oczywiście.

– Dobrze. Chciałabym ci coś pokazać. Ale jeśli to zrobię, nie będziesz mogła o tym powiedzieć nikomu. Mówię serio, nikomu. Nawet psychiatrze.

– Ale jej mówię wszystko.

– Tego nie wolno. – Macha, żebym do niej podeszła. Wskazuje na fortepian stojący w rogu sceny. – Przyjdź tu w czwartek, jak tylko zadzwoni dzwonek na przerwę śniadaniową i czekaj na mnie. Nic nikomu nie mów. Schowaj się za kurtyną i nie wychodź, póki po ciebie nie przyjdę.

– Dlaczego?

– Bo tak. – Kładzie mi ręce na ramionach. – Pokażę ci coś, co zmieni twoje życie.

Wywracam oczami.

– Błagam cię!

– Może i nie. – Przesuwa dłonie na moje policzki. – Ale jeśli się co do ciebie nie mylę, tak właśnie będzie.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: