Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ten jeden dzień - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ten jeden dzień - ebook

Pozory mogą mylić.

Paul Strom wiedze życie, które jawi się jako spełnienie amerykańskiego snu. Piękna młoda żona Mia, dwóch wspaniałych synów w elitarnej szkole, ogromny dom na przedmieściach, satysfakcjonująca praca w agencji reklamowej. On sam jest idealnym mężem i ojcem, który właśnie zaplanował romantyczny weekend dla swojej żony w ich domu nad jeziorem, tylko we dwoje.

Jednak kiedy Paul i Mia wyjeżdżają z miasta, zaczyna narastać między nimi napięcie. Jak bardzo sobie ufają? Czy to z pozoru doskonałe życie amerykańskiej rodziny jest tylko ułudą?

Mia bardzo mnie kocha, oczywiście ja ją również. Jesteśmy razem prawie od dziesięciu lat. Znamy się zarówno od najlepszych, jak i najciemniejszych stron. Choć jeśli mam być szczery, to nie jestem pewien, czy Mia w ogóle ma jakieś mroczne alter ego. Najgorsze, co można o niej powiedzieć, to to, że bywa gderliwa, ale przeważnie tylko wtedy, kiedy jest zmęczona albo jeden z naszych synów ma jakieś problemy. Zastanawiam się, czy sam nie skrywam jej zdaniem jakichś ponurych tajemnic. Najprawdopodobniej w jej oczach jestem tylko drogim, kochającym mężem.

Teraz jednak, dzisiejszego ranka, Mia emanuje jakąś energią, która aż się z niej wylewa, promieniuje z nieskazitelnej twarzy. Dochodzę do wniosku, że to właśnie jest przyczyną dziwnego napięcia, które między nami pulsuje.

(fragment)

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-6654-0
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

9:00 1

Spoglądam na żonę, która wsiada właśnie do samochodu od strony pasażera. Światło słońca iskrzy w jej jasnych włosach jak zimne ognie na Dzień Niepodległości. Ogarnia mnie poczucie pewności siebie. Wszystko jest dokładnie tak, jak powinno być.

Wyruszamy na weekend do naszego domku nad jeziorem, tylko ona i ja. Ten dzień to ukoronowanie wszystkiego, na co pracowałem, wszystkiego, co razem zbudowaliśmy. Słońce praży przez boczną szybę z taką siłą, że muszę osłonić oczy ręką, choć mam na twarzy okulary przeciwsłoneczne. W innych okolicznościach, każdego innego dnia, na pewno by wystarczyły. Ale dzisiaj coś między nami jest inaczej; w nieruchomym powietrzu samochodu pulsuje jakieś dziwne napięcie. Niewidoczne, lecz obecne. Chciałbym móc nadać mu jakąś nazwę. Odkryć jego źródło i je wyeliminować.

Jednak z drugiej strony mamy za sobą poranek pełen zamieszania. Dziś piątek, a kiedy ma się dzieci, piątki zawsze wydają się bardziej chaotyczne niż pozostałe dni. Trzeba obudzić chłopców, dopilnować, żeby się ubrali, odwieźć ich do prestiżowej podstawówki, mieszczącej się w budynku z czerwonej cegły i otoczonej nieskazitelnie zaprojektowanym ogrodem. Bez wątpienia obaj doskonale się spiszą na lekcjach – jeden jest w pierwszej, drugi w trzeciej klasie.

Prawdę mówiąc, zazwyczaj rzadko występuję w scenariuszu, który właśnie opisałem. Wszystkimi porannymi zadaniami związanymi z dziećmi zajmuje się Mia, moja żona. Pod tym względem jesteśmy tradycyjną rodziną z przedmieścia. Ja zaś robię sobie kawę, biorę prysznic, ubieram się i wychodzę do pracy, zanim chłopcy zdążą się obudzić. Owszem, przeważnie moje poranki wyglądają dość samolubnie, koncentruję się wtedy tylko na sobie.

To kolejny powód, dla którego ten dzień jest tak wyjątkowy. Dzisiaj to ja odwiozłem synów do szkoły i przypomniałem im, że po lekcjach odbierze ich opiekunka. Po powrocie do domu włożyłem brudne naczynia do zmywarki. Jeśli chcę, potrafię być pomocny, choć zazwyczaj wolę nie przypominać o tym Mii, żeby się do tego nie przyzwyczaiła. Kiedy skończyłem z naczyniami, zawołałem z dołu, żeby się pospieszyła. Już od ponad roku nie spędziliśmy weekendu tylko we dwoje. Dzisiaj mieliśmy się skupić wyłącznie na sobie nawzajem i trzeba było ruszać w drogę.

Mia odkrzyknęła do mnie z prośbą, żebym pomógł jej z bagażami. Jej napływający z góry głos brzmiał lekko, bez ponaglania. Chwilę później taszczyłem już po schodach dwie ogromne walizy. Mia zeszła za mną, niosąc kosz na pranie wypełniony Bóg wie czym.

– Zamierzasz tam zostać na dłużej? – zażartowałem.

Mia zarumieniła się zawstydzona; jak zwykle zapakowała o wiele za dużo rzeczy. Ale ja się nie skarżyłem. To jej dzień. Jeśli chciała zabrać na wyjazd całą masę gratów, to proszę bardzo. Kiedy uporaliśmy się z pakowaniem i wszystko trafiło do samochodu, a Mia wreszcie zaczęła się uspokajać, zadzwonił mój telefon. Nie powinienem był go odbierać. Ale trudno. To tylko drobne potknięcie, czeka nas przecież jeszcze cały wspaniały dzień.

Siadam na fotelu kierowcy i synchronizuję komórkę z samochodowym systemem nagłośnienia. Odszukuję playlistę, którą ułożyłem dla żony. W drodze odsłuchamy wszystkie jej ukochane piosenki. Muzyka jest niezwykle ważna, jeśli chce się zachować w związku element romantyzmu.

Wreszcie ruszamy. Mia odwraca się do mnie i uśmiecha. Ma idealny uśmiech: jej usta tworzą wtedy półksiężyc, a zęby są białe i lśniące. Moje usta układają się raczej w prostokąt. Pomimo starań zdaję sobie sprawę, że zawsze wyglądam, jakbym krzywił się w złośliwym grymasie. Przynajmniej zęby mam perfekcyjne dzięki kosmetyce dentystycznej. Ja także uśmiecham się szeroko do żony.

Mia bardzo mnie kocha, oczywiście ja ją również. Jesteśmy razem prawie od dziesięciu lat. Znamy się zarówno od najlepszych, jak i najciemniejszych stron. Choć jeśli mam być szczery, to nie jestem pewien, czy Mia w ogóle ma jakieś mroczne alter ego. Najgorsze, co można o niej powiedzieć, to to, że bywa gderliwa, ale przeważnie tylko wtedy, kiedy jest zmęczona albo jeden z naszych synów ma jakieś problemy. Zastanawiam się, czy sam nie skrywam jej zdaniem jakichś ponurych tajemnic. Najprawdopodobniej w jej oczach jestem tylko drogim, kochającym mężem.

Teraz jednak, dzisiejszego ranka, Mia emanuje jakąś energią, która aż się z niej wylewa, promieniuje z nieskazitelnej twarzy. Dochodzę do wniosku, że to właśnie jest przyczyną dziwnego napięcia, które między nami pulsuje.

– Wydajesz się czymś przejęta, skarbie – zauważam. Mam ochotę poklepać ją po nodze i powiedzieć, żeby się zrelaksowała, ale tego nie robię. Pomimo swego nastroju Mia nadal jest pod każdym względem piękna, niemal idealna.

– Naprawdę? To chyba dlatego, że tak się cieszę na nasz wyjazd – odpowiada, potwierdzając moje domysły, i przeciąga się, wysuwając ręce przed siebie. Diament na jej ślubnej obrączce błyszczy w intensywnym słońcu, jakby również pulsował tą samą energią co ona.

– Ja też. Ale czeka nas długa droga, więc spróbuj się rozluźnić. Chcę, żeby ten jeden dzień był po prostu wspaniały. – Usiłuję nadać głosowi odpowiednie brzmienie. Mia musi uwierzyć, że jestem równie szczęśliwy i beztroski jak ona. Że pierwsza w tym roku wycieczka do domku nad jeziorem to największa atrakcja, jaką mogę sobie wyobrazić.

– W takim razie może zboczymy odrobinę z trasy? W Port Clinton jest ta mała piekarnia, tuż przed zjazdem do Lakeside. Chciałabym tam zajechać po drodze. Kupilibyśmy trochę croissantów. Pamiętasz to miejsce? Oczywiście dziś już nie zdążymy się załapać na ich śniadanie, ale możemy przynajmniej zaopatrzyć się w rogaliki na jutro – mówi Mia. Na szczęście jej błękitne oczy są ukryte za okularami przeciwsłonecznymi, równie nieprzejrzystymi jak moje. Patrzę na nią, ale przez tak ciemne szkła właściwie nie jesteśmy w stanie nawiązać prawdziwego kontaktu wzrokowego.

Zastanawiam się, czy uwaga, że dziś już nie zdążymy tam zjeść, była wymierzoną we mnie szpilą, i dochodzę do wniosku, że owszem. No tak. W końcu to ja odebrałem telefon dokładnie w momencie, kiedy wszystko było gotowe do drogi i wystarczyło wskoczyć do samochodu. To był błąd. W dodatku okazało się, że chodzi o jakiś drobiazg, chociaż czekałem na ważne wieści. W rezultacie zmarnowałem trzydzieści minut na bezwartościową rozmowę z głupim headhunterem i teraz się spóźnimy. Zanim dojedziemy do piekarni, croissanty już się rozejdą.

– Tak, pamiętam to miejsce. Taki brzydki pasaż handlowy, ale jasne, możemy się tam zatrzymać. Więc przestałaś się wreszcie zamartwiać glutenem? – Przez jakiś czas Mia i jej obecny lekarz sądzili, że jej zaburzenia żołądka, utrata wagi i inne problemy trawienne były spowodowane alergią na gluten. Ulżyło mi, kiedy po kilku tygodniach bez żadnych ziaren nie stwierdziła najmniejszej nawet poprawy i postanowiła darować sobie tę modę. Nadal jednak obstaje przy diecie wegetariańskiej, co znacznie ogranicza jej wybór, kiedy jemy na mieście, i rodzi niekończące się pytania do kelnerów. Drażni mnie to. Ale odpycham od siebie te myśli. Moja żona po prostu stara się, jak może.

– Okazuje się, że to nie gluten był winowajcą – mówi Mia z uśmiechem. – Więc owszem, chciałabym się tam zatrzymać. Oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko temu.

Nie miałem w planach przystanku w piekarni, w której na pewno zabraknie croissantów. Mia wie, że jestem człowiekiem czynu i kiedy raz ułożę plan, lubię się go trzymać. Wolałbym jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Ale dzisiaj każde jej życzenie jest dla mnie rozkazem.

– Jak sobie życzysz, skarbie.

Jestem mężem idealnym. Uśmiecham się, kiedy z głośników rozbrzmiewa jedna z piosenek, których słuchaliśmy zaraz po tym, jak zaczęliśmy się spotykać. Ułożenie doskonałej playlisty to sztuka. A ten kawałek, Unforgettable, stanowił podkład muzyczny do naszej pierwszej wspólnej nocy. Mia była wtedy taka niewinna… Przez cztery lata studiów udało jej się nie stracić dziewictwa – jakimś cudem żaden z napalonych studenciaków nie zdołał się do niej dorwać. Czekała na kogoś starszego, wyrafinowanego, kto się nią zajmie. Znalazła to wszystko we mnie.

Zarezerwowałem wtedy apartament w najlepszym hotelu w centrum Columbus, z widokiem na lśniącą w dole rzekę. Byliśmy ze sobą od dwóch miesięcy i czekałem tyle, ile tylko można wymagać od mężczyzny. Mia bardzo się przejmowała, siedziała spięta na krawędzi krzesła obitego tapicerką w biało-czerwone pasy, ściskając kieliszek do szampana niczym broń, która zapewni jej bezpieczeństwo. Miała na sobie błękitną sukienkę podkreślającą barwę jej oczu. Kiedy przyciągnąłem ją do siebie i zaczęliśmy tańczyć, materiał łatwo zsunął się jej przez głowę. Do tej pory doskonale pamiętam tamtą noc. Słońce już wstawało, kiedy wreszcie przekonałem ją, żebyśmy poszli na całość. Mia przejmowała się złożoną matce obietnicą.

– Jeśli w lesie upada drzewo, ale nikt tego nie słyszy, czy to znaczy, że naprawdę upadło? – zapytałem. Roześmiała się na te słowa, a ja położyłem się na niej, delikatnie przytrzymałem jej ramiona nad głową i mocno pocałowałem w usta. Wreszcie się poddała. Na to wspomnienie oblizuję wargi i poruszam się na fotelu.

– Kto dzwonił? Ktoś z biura? – pyta Mia, kiedy wyjeżdżamy z podjazdu.

– A kto inny? Czasami mam wrażenie, że nie mogą przeżyć beze mnie ani minuty – odpowiadam.

Na jej twarzy pojawia się jakiś dziwny wyraz, ale Mia odwraca się do okna pasażera. Temat uznaję za zamknięty. Powinienem przeprosić za opóźnienie, ale tego nie robię. Między nami zapada przyjazna cisza.

Muszę przyznać, że uwielbiam swój wizerunek człowieka sukcesu – tak właśnie się czuję, wyruszając w piątkowy poranek z żoną z naszej eleganckiej okolicy do drugiego domu za miastem. Jeżdżę fordem flexem, z granatową karoserią. Specjalnie wybrałem ten model. Ma pokazywać, że wspieram amerykański przemysł i że moje ego nie wymaga wspaniałego sportowego auta ani luksusowego sedana. O nie: jestem ojcem rodziny i znam swoją wartość. Nasze życie to spełniony amerykański sen.

Żona nadal spogląda przez szybę po swojej stronie. Wydaje się zajęta podziwianiem pierwszych oznak wiosny. Trawniki zaczynają się ładnie zielenić, a drzewa, tak nagie w ciągu długich i szarych zimowych miesięcy, wreszcie puszczają pąki i rozkwitają. Nasze przedmieście znowu staje się piękne, i to w samą porę. Wyjeżdżamy na autostradę i kierujemy się na północ przez centrum Columbus. Ogarnia mnie duma z rodzinnego miasta, zupełnie niezwiązana z sukcesami naszej drużyny sportowej. Columbus zaczyna dojrzewać. Wszyscy uważają je teraz za wyrafinowane, kosmopolityczne miejsce, a nie tylko miasteczko uniwersyteckie, dokoła którego pasą się krowy. Kiedy mówię, że stąd pochodzę, nie muszę już dodawać: „To w Ohio”. Jako jedyne miasto w całym stanie figurujemy na międzynarodowych mapach meteorologicznych. Nasza pogoda liczy się bardziej niż pogoda w Cleveland albo Cincinnati. To dla mnie dowód, że wreszcie zostaliśmy uznani za poważną metropolię.

Tym razem jednak, choć przemykamy po peryferiach centrum, gdzie drapacze chmur pną się pod czystym błękitnym niebem, kierujemy się na wieś. Columbus stale się rozrasta, ale większość stanu to nadal tereny rolnicze. Moja żona i ja żyjemy przeważnie w swoim małym światku na przedmieściach, a w mieście jesteśmy tylko przejazdem. Dochodzę do wniosku, że naprawdę powinniśmy lepiej je poznać. Ale codziennie mam wrażenie, jakbym miał na głowie tyle spraw, że nie starczy mi na to czasu. Dlatego właśnie zawsze wszystko planuję.

Mia porusza się na fotelu, odwraca się do mnie na tyle, na ile to możliwe przy zapiętych pasach, i pyta:

– Naprawdę uważasz, że truskawki się przyjmą? Na zdjęciach od Bucka wyglądało na to, że tak. Może nawet trochę urosły. Ale wszystko może się zmienić.

Zauważam, że trzyma w rękach telefon; jej smukłe palce, ozdobione wesołym czerwonym, nomen omen truskawkowoczerwonym lakierem, poruszają się szybko po małej klawiaturze. Kiedy się poznaliśmy, była copywriterką w naszej agencji reklamowej, i do tej pory śmiga po klawiszach z niesamowitą prędkością.

– Podobno truskawki należy kupować z zaufanych hodowli. Nie jestem pewna, czy dobrze wybrałam. I potrzebują dużych dołków, żeby korzenie mogły się swobodnie rozrastać. Bardzo kapryśne rośliny – dodaje. Jej usta zaciskają się, jakby zjadła coś kwaśnego.

– Na pewno nic im nie będzie – uspokajam ją. – Nikt nie zapewni im lepszej opieki niż ty.

Z prawej strony mija nas czarny sportowy samochód; pędzi tak szybko, że właściwie dostrzegam tylko mignięcie metalu. Nawet go nie zauważyłem we wstecznym lusterku. Śmieszne, jak czasem coś atakuje człowieka niespodziewanie, zupełnie znikąd.

– To tak, jakbym znowu miała małe dzieci albo szczeniaka – mówi dalej Mia, nie zwracając uwagi na wyścigówkę, podczas gdy ja włączam migacz i zjeżdżam na prawy pas. – Podobno nie można ich sadzić za głęboko. Korzenie muszą być zakryte, ale korona powinna wystawać nad glebą. Może lepiej zadzwonię do Bucka i poproszę, żeby sprawdził, czy wszystko się zgadza.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: