Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

The Division. Skoro świt - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 maja 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,90

The Division. Skoro świt - ebook

Oficjalna powieść gry The Division 2

W Nowym Jorku w Czarny Piątek wybuchła niszczycielska pandemia, która doszczętnie zrujnowała Stany Zjednoczone.

Kilka miesięcy później cywilizacja zaczyna się odradzać. Nadchodzi wiosna. Ludzi przepełnia nadzieja; łączą się w grupy, tworzą osady i próbują ułożyć sobie życie. Ponieważ rząd nie istnieje, a cała nowoczesna infrastruktura jest zniszczona, tylko Division – niezależna jednostka tajnych agentów, którzy pojawiają się dopiero wówczas, gdy zawiedzie wszystko inne – chroni ludzi przed żądnymi krwi drapieżnikami, śmieciarzami, zamierzającymi ich ze wszystkiego ograbić, i wszystkimi innymi, którzy tylko czekają, by wykorzystać naiwnych i słabszych.

Aurelio Diaz to agent Division i człowiek honoru. Ściga jednego ze swoich kolegów, który w niewyjaśnionych okolicznościach porzucił służbę, przyczyniając się do śmierci wielu cywilów.

Trop prowadzi do April Kelleher, odważnej kobiety, która wydostała się z Nowego Jorku, by dotrzeć na niespokojny Środkowy Zachód. April ma nadzieję, że znajdzie tam wyjaśnienie zagadki morderstwa swojego męża i dowie się, czy rzeczywiście istnieje panaceum na śmiertelną zarazę.

Agent Diaz i April wspólnie odkrywają, że stabilna przyszłość odradzającego się kraju jest poważnie zagrożona. Muszą podjąć zdecydowane koki, by powstrzymać nowego wirusa oraz uchronić cywilizację przed ostatecznym upadkiem.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66360-04-4
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

VIOLET

Violet wbiła czubek buta w ziemię na skraju zalanej strefy. Około stu pięćdziesięciu metrów wody dzieliło ją od hotelu, w którym przez jakiś czas przebywała wraz z przyjaciółmi tuż po tym, jak Dolarowa Grypa czy też Zielona Trucizna – jak zwał, tak zwał – zaczęła zabijać. W budynku hotelu władze urządziły obóz dla uchodźców pod nadzorem JTF. Violet nie wiedziała, co oznacza ten skrót, ale to byli ludzie, którzy zajmowali się sprawami wojskowymi. Rozdawali też jedzenie i lekarstwa. W hotelu sytuacja była dość stabilna… Przynajmniej od czasu, gdy umarli już wszyscy, którzy mieli umrzeć. A wśród nich rodzice Violet.

Nie miała jednak zamiaru teraz o tym myśleć.

– Tęsknię za tamtym miejscem – stwierdziła cichym głosem.

Jej przyjaciele stali wokół niej.

– Tja… – odpowiedział Saeed. – Ja też.

Bliźnięta Murtaugh, Noah i Wiley, pokiwali głowami. Pozostała trójka dzieciaków z grupy – Shelby, Ivan i Amelia – tylko się przyglądała. Ivan trzymał się blisko Amelii. Była jego starszą siostrą. Czasem Violet bardzo zazdrościła tym mieszkańcom osady, którzy wciąż posiadali rodzeństwo albo rodziców.

Mieli teraz zbierać zioła i jadalne rośliny, ale zamiast tego woleli popatrzeć na hotel, w którym nie mogli już mieszkać. Agenci rządowi przenieśli ich tam, gdy tylko wybuchła zaraza. Kiedy minęło najgorsze, Violet i reszta dzieci pomagali stworzyć na hotelowym dziedzińcu ogród. Teraz ich sadzonki znalazły się prawdopodobnie pod wodą, która zalała wszystko dokoła.

Ale i tak przyjście tutaj i grupowe użalanie się nad sobą były lepsze niż poszukiwanie jadalnych roślin w zarośniętych częściach parku National Mall, czym powinni się teraz zajmować. Mieli dzięki nim uzupełnić istniejące już uprawy w ogrodach Zamku. Choć może lepiej byłoby pójść do innego parku czy podobnego miejsca i trzymać się z daleka od National Mall. Po dawnych muzeach i ich otoczeniu kręcili się teraz źli ludzie. Wszyscy na Zamku by to zrozumieli.

Ale Violet i tak się denerwowała. Starała się raczej przestrzegać zasad, bo widziała straszne rzeczy, gdy Zielona Trucizna szalała w Waszyngtonie. Wszyscy je widzieli. Było ich siedmioro, mieli od dziewięciu do jedenastu lat i każde straciło przynajmniej jedno z rodziców. Między innymi to ich połączyło. Efekt był taki, że inni mieszkańcy osady traktowali ich jak jedną grupę pod nazwą Dzieciaki, Którymi Trzeba się Opiekować… Było to irytujące, ale jednocześnie na swój sposób miłe. Większość dzieci w osadzie unikała ich, jakby sieroctwem można się było zarazić.

Do czasu powodzi mieszkali z około setką ludzi na niższych piętrach Mandarin Oriental. Hotel był ufortyfikowany, okna zabito deskami, a żołnierze JTF często tam zaglądali, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Wodę czerpali z beczek na deszczówkę. To było dość bezpieczne miejsce w porównaniu z innymi. A przynajmniej tak się wydawało, tak samo jak można było odnieść wrażenie, że w Waszyngtonie sytuacja była teraz lepsza niż zimą. Może dlatego, że łatwiej było poczuć się lepiej, gdy wokół kwitły kwiaty i wszystko się zieleniło.

I właśnie wtedy, na początku kwietnia, rzeka wystąpiła z brzegów i musieli opuścić hotel.

Teraz mieszkali w starym Zamku Smithsonian. Było tam dość tłoczno, bo do Zamku przeniosła się większość ludzi z hotelu. Inni przebywali ponoć gdzieś po drugiej stronie National Mall. Kilka grup postanowiło wyruszyć na wschód, mając nadzieję, że sytuacja w pobliżu bazy wojskowej będzie stabilniejsza. Violet nie mogła sobie przypomnieć jej nazwy.

– Saeed – powiedziała. – Jak się nazywa ta baza wojskowa nad rzeką? Nie nad Potomakiem, tylko nad tą drugą.

– Połączona Baza Anacostia-Bolling – odpowiedział. Zawsze wiedział takie rzeczy. Tak samo jak wiedział, że JTF to skrót od Joint Task Force, czyli Połączonej Grupy Zadaniowej. Mógłby opowiedzieć wszystko o JTF powstałym, gdy członkowie oddziałów wojskowych i służb ratowniczych ginęli tak licznie, że tych ocalałych przeorganizowano pod nową nazwą. Wiedział też, że Dolarowa Grypa to była tak naprawdę czarna ospa, która przyszła z Nowego Jorku. Violet była zadowolona, że Saeed jest z nimi. Był jak internet, choć internetu – jak wszystkiego innego – już dawno nie było.

Violet zastanawiała się, czy rzeczywiście w pobliżu rzeki Anacostia jest bezpieczniej. Problem polegał na tym, że pomiędzy tymi dwoma miejscami kręcili się źli ludzie. Cały obszar wokół budynku Kapitolu stanowił strefę zakazaną dla dzieci. Wszyscy w osadzie byli co do tego zgodni. Tak było jeszcze przed powodziami, a i teraz niemal każdego ranka ktoś im o tym przypominał. Jakby nie przetrwali wielkiej zarazy i całego związanego z nią zła. Dorośli nie rozumieli, że dzieci potrafią kombinować, jak przetrwać, równie dobrze, jak oni sami.

Pozwalali jednak dzieciom w miarę swobodnie biegać w grupie – oczywiście w ramach pewnych ograniczeń. I dziś dzieci te ograniczenia testowały. Zamiast zbierać rośliny na obrzeżach National Mall, ruszyły w przeciwną stronę. Siódmą na południe do Hancock Park, gdzie od stacji metra tory kolejki wiodły powyżej poziomu ulicy. Szli torami, aż zrównały się z ziemią, a potem zniknęły na skraju zalanej strefy. Wokół nich wznosiły się puste biurowce. Na południu, wzdłuż dawnego brzegu rzeki, wystawały z wody wysokie, wąskie budynki mieszkalne. Woda w rzece była błotnista i wzburzona, a drobiny piany przypominały plamki lukru. Violet podniosła kołnierz i ustawiła się tyłem do wiatru. Nad samą rzeką czuło się chłód.

– Jak myślicie, kiedy ta woda opadnie? – zapytała Shelby. Była z nich najmłodsza.

– Myślę, że nadal się podnosi – odpowiedziała Amelia. – Ostatnim razem, jak tu byliśmy, dało się podejść bliżej hotelu.

Violet też była tego zdania. O ile się jeszcze podniesie? Pomyślała, że Zamek jest położony tylko trochę wyżej. Czy będą musieli znowu się przenieść?

Wtedy Wiley i Noah jednocześnie powiedzieli:

– Powinniśmy już iść.

Nie byli bliźniętami jednojajowymi, jednak byli do siebie bardzo podobni. I przydarzały im się dziwne rzeczy, zupełnie jak bliźniętom jednojajowym, na przykład w tej samej chwili wpadali na identyczny pomysł.

– Pewnie tak – odparła Amelia. – Ale naprawdę powinniśmy zebrać jakieś rośliny, zanim wrócimy na Zamek. – Dorośli nie kontrolowali ściśle, co robią, ale oczekiwali, że Violet i reszta będą słuchać ich poleceń.

– Racja – powiedziała Violet. – Moglibyśmy przeszukać okolicę Mauzoleum Lincolna.

– Ale to kawał drogi – stwierdził Ivan. Shelby go poparła.

Zgodzili się na Ogrody Konstytucji, w połowie drogi między Pomnikiem Waszyngtona a Mauzoleum Lincolna. Najpierw jednak musieli obejść zalany teren aż do Independence Avenue. Przeszli szeroką, pustą ulicą do parku i przystanęli, wypatrując obcych. O ile grudzień i styczeń były straszne, a luty i marzec całkiem niezłe, to kwiecień sytuował się gdzieś pośrodku. Nie było jak zimą, kiedy wszędzie leżały trupy i nieustannie rozlegały się strzały. Ale nie panował jednak taki spokój, jak przez jakiś czas w marcu, gdy dorośli w hotelu zaczęli myśleć, że może jednak rząd nadal działa i że wszystko się jakoś ułoży.

Violet zastanawiała się, kto był teraz prezydentem. Rozeszły się pogłoski, że prezydent Mendez umarł, a czy to nie oznaczało, że powinni wybrać kolejnego? Może i wybrali, ale nikt o tym nie wiedział. Nie było już internetu ani telefonów. Violet i pozostałe dzieci wiedzieli tylko tyle, ile podsłuchali z rozmów dorosłych.

– Violet, idziesz? – Saeed obejrzał się na nią. Reszta grupy już go wyprzedziła, pędząc wzdłuż południowego skraju National Mall.

Ruszyła biegiem, by ich dogonić. W parku czuła się dziwnie. Wszystko tu przypominało muzeum. Nie tylko same muzea. Wszystko. Punkty informacji turystycznej, toalety Służby Parków Narodowych… Wszystko wyglądało tak, jakby powstało w zupełnie innym świecie. Violet miała dopiero jedenaście lat, ale zdawała sobie sprawę, że przeżyła coś tak przełomowego, że świat potem już zawsze będzie inny od świata przedtem.

Ivan uważnie obserwował park. Zawsze był czujny i wypatrywał ludzi, którzy mogli stanowić zagrożenie. Terapeuta powiedział im, że mnóstwo dzieci po traumie tak robi. To się nazywa „nadmierna czujność”. Trochę to było uciążliwe, ale też przydatne. W Waszyngtonie nadal przebywało mnóstwo złych ludzi. Rządu nie było, armii nie było, policji też nie było. Powodzie dokuczyły każdemu. Ledwo co gdzieś osiedli i zaczęli przyzwyczajać się do sytuacji, a tu nagle musieli się znowu przenosić.

Każdy musiał zadbać o siebie. Agenci Division nie mogli robić wszystkiego.

Gdy dogoniła grupę, Saeed nawet na nią nie spojrzał.

– Wiem – powiedziała, gdy napotkała wreszcie jego wzrok. – Chcesz pójść do Muzeum Lotnictwa i Przestrzeni Kosmicznej.

Kiwnął głową.

Saeed chciał zostać astronautą. Violet pamiętała wycieczkę do tego muzeum dwa lata wcześniej, gdy była w czwartej klasie, ale nie przypominała sobie statku kosmicznego. Kosmos niezbyt ją interesował. Bardziej biologia. Chciała zostać weterynarzem. Albo poetką.

Za to pamiętała kapsułę Apollo 11 w olbrzymim holu i wiszące wokół niej samoloty. Zastanawiała się, czy nadal tam są. Muzeum Lotnictwa i Przestrzeni Kosmicznej było jednym z zakazanych miejsc. Zajęli je ponoć jacyś źli ludzie.

– O co chodzi, Vi? – Ivan szturchnął ją w ramię. – Martwisz się czymś?

Myśl o muzeum sprawiła, że przyszły jej do głowy te wszystkie rzeczy, które ludzie dawniej wystawiali w muzeach, by je zapamiętano. Teraz wspomnieniem był obraz świata sprzed zarazy. Wycieczki szkolne, weekendowe wyjścia z rodzicami, wszystkie te codzienne czynności, które się kiedyś wykonywało.

Nie zamierzała rozpłakać się przy Ivanie.

– Chodźmy – powiedziała. – I znajdźmy coś na sałatkę.Rozdział 2

AURELIO

Agent Division Aurelio Diaz wypatrzył samotnego cywila, który wszedł do Strefy Mroku tuż po dwunastej w południe. Aurelio stał na dachu, z którego roztaczał się widok na Pięćdziesiątą Ósmą i Piątą Aleję, naprzeciwko pomnika Williama Tecumseha Shermana. Zatrzymywał się tu codziennie podczas rutynowego patrolu, o ile bieżące zadania nie kierowały go w inne rejony miasta. Budynek był na tyle niski, że Diaz mógł w razie potrzeby szybko znaleźć się na poziomie ulicy, a jednocześnie wystarczająco wysoki, żeby zapewnić widok na barykady, które miały uniemożliwić wdarcie się do Strefy Mroku.

Cywilem była kobieta.

Przeskoczyła barykady i zatrzymała się za nimi, obserwując otoczenie. W pierwszym odruchu Diaz chciał sprawdzić ją w bazie rozpoznawania twarzy ISAK-a, używając specjalistycznego wyposażenia, które mieli przy sobie wszyscy agenci Division: zaawansowanych technologicznie soczewek kontaktowych, by utrwalić obraz; zegarka SHD, by zsynchronizować obrazy z soczewek oraz zamienić je w trójwymiarową projekcję oraz tak zwanej kostki ISAK-a, czyli przekaźnika komunikacyjnego umieszczonego na plecaku. Przekaźnik łączył Diaza – i wszystkich innych agentów Division – z ISAK-iem, zastrzeżoną siecią sztucznej inteligencji.

Problem polegał na tym, że kobieta przemieszczała się pod kątem w stosunku do niego i nie mógł złapać odpowiedniego obrazu jej twarzy. W każdym razie zaintrygowała go. Agenci Division mogli wchodzić i wychodzić ze strefy przez punkty kontrolne rozmieszczone wokół jej granicy, która biegła od południowo-zachodniego rogu Central Parku do Dwudziestej Trzeciej na Broadwayu, a potem dalej i z powrotem obok Grand Central Station aż do Sześćdziesiątej Piątej. W teorii nikomu innemu nie wolno było wchodzić do strefy ani z niej wychodzić pod żadnym pozorem. Strefa Mroku była jednym z pierwszych obszarów w mieście objętych kwarantanną, gdy wybuchła Zielona Trucizna, a bezradne wobec epidemii jednostki JTF odgrodziły ten teren, próbując uratować resztę miasta.

Teraz, pięć miesięcy po wybuchu zarazy, Strefa Mroku była spokojniejsza, ale nadal nie było to odpowiednie miejsce dla samotnego cywila. Często nie było to miejsce odpowiednie nawet dla samotnego agenta Division. Inne części Nowego Jorku niemal nadawały się do zamieszkania, lecz na terenie Strefy Mroku panowało kompletne bezprawie. Gorzej – strefa ta zdawała się przyciągać najbardziej świrniętych i niebezpiecznych ludzi w mieście. Gromadzili się szczególnie na jej północnym skraju, bo działania Division i JTF rozciągały się z południa na północ. Niektóre południowe okolice Strefy Mroku prawie powróciły do normalności, ale na północy nadal była to strefa wojny. A nawet gorzej niż wojny. Był to raczej rodzaj masowego psychotycznego załamania, przy czym każdy psychol był solidnie uzbrojony. Nie wspominając o wszechobecnym zagrożeniu – przyczajonym wirusie, który mógł wywołać nową falę śmiertelnych infekcji.

I oto samotna kobieta przeskakuje barykadę, by dostać się do środka. Diaz patrzył, jak przemieszcza się Sześćdziesiątą na wschód. Była spokojna i skupiona. Wiedziała, dokąd zmierza – a przynajmniej chciała, by takie wrażenie odnieśli ci, którzy ją obserwowali.

Zeskoczył na poziom ulicy i ruszył jej śladem. Wkraczasz do Strefy Mroku, oznajmił ISAK. „Tja – pomyślał Diaz – wiem o tym”. Wokół widział tylko błąkających się śmieciarzy.

Wcześniej tego ranka Diaz stwierdził, że odbębni patrol, a potem porozmawia z dowództwem JTF w bazie operacyjnej na Poczcie, czy nadal go tutaj potrzebują. Oczywiście w każdej chwili miał prawo zrezygnować. Agenci Division na podstawie prezydenckiej Dyrektywy 51 mogli działać z niemal nieograniczoną swobodą. Nie obowiązywały ich zasady dotyczące użycia siły i nie odpowiadali przed żadnym szczeblem w wojskowej hierarchii dowodzenia. Rekrutacja i szkolenie agentów przebiegały w sekrecie, a mobilizowano ich tylko w momentach krytycznych, gdy rządowi amerykańskiemu albo porządkowi społecznemu groził upadek. Przed Dolarową Grypą Diaz był nauczycielem WF-u w Waszyngtonie i miał dwoje dzieci oraz żonę, która pracowała w banku.

Wszystko to zmieniło się w Czarny Piątek, gdy jakiś szaleniec wypuścił w świat zmodyfikowanego wirusa czarnej ospy. Zrobił to właśnie tutaj, w Nowym Jorku. W ciągu paru tygodni zaraza opanowała cały glob… Żona Diaza, Graciela, umarła. Być może dotknęła dwudziestodolarowego banknotu, które zainfekowano wirusem – stąd nazwy Zielona Trucizna, Dolarowa Grypa i tak dalej – a może złapała od kogoś innego. W sumie to nieistotne. Umarła razem z milionami innych osób.

Teraz, pięć miesięcy później, nadal nie przywrócono w Nowym Jorku porządku, lecz wiosna niosła nową nadzieję. Diaz uważał, że niedługo będzie mógł opuścić miasto i wrócić do domu, gdzie czekały jego dzieci. Gdy zmobilizowano go w Waszyngtonie, przybył do Nowego Jorku tuż po tym, jak pierwsza fala agentów Division została zabita lub zbuntowała się w pełnym przemocy chaosie po wybuchu epidemii. W tamtym momencie Nowy Jork potrzebował pomocy, a sytuacja w Waszyngtonie wydawała się stosunkowo stabilna. Nie był pewien, czy tak jest nadal… W każdym razie zbyt długo przebywał z dala od Ivana i Amelii. JTF miało się nimi zająć, jednak Diaz wolałby mieć pewność.

Nadal planował wrócić do Waszyngtonu, ale zanim się odmelduje w kryjówce JTF przy Czterdziestej Piątej i Broadway i opuści Strefę Mroku, musi sprawdzić, dokąd zmierza ta kobieta i po co. Nie mógł tak po prostu pozwolić jej się tutaj kręcić w pojedynkę.

Doszła Sześćdziesiątą do Madison i skręciła na południe. W tej części Madison szalały pożary i okolica była właściwie opustoszała. W przeciwieństwie do Piątej i Park Avenue – tam łowcy i bandyci pozaznaczali i poogradzali swoje terytoria mniej więcej pomiędzy ulicami Pięćdziesiąta Drugą a Sześćdziesiątą. Granice te były płynne.

Podążając za kobietą, Diaz uświadomił sobie nagle, że wybiera ona trasę tak, by ominąć niebezpieczny odcinek Piątej i Park Avenue. Znała tę część Strefy Mroku. To wzbudziło jego ciekawość. Zainteresowała go też strzelba śrutowa Benelli Super 90 wisząca na jej prawym ramieniu obok plecaka, który wyglądał jak plecaki Division… Potężna superdziewięćdziesiątka też była ulubioną bronią agentów. Ale kobieta nie miała zegarka ani ISAK-a na plecaku. Nie była agentem. W takim razie kim?

Skręciła na zachód w Pięćdziesiątą Piątą, a u Diaza włączył się sygnał alarmowy. Na rogu Piątej Alei i Pięćdziesiątej znajdował się Kościół Prezbiteriański zajmowany przez gang wyznawców apokaliptycznego kultu. Jeśli tam dojdzie, rzucą się na nią jak stado piranii. Przyśpieszył kroku, zbliżając się na niecałe trzydzieści metrów, zanim go usłyszała i obejrzała się przez ramię. „Niezła czujność” – pomyślał. Spostrzegł, że rzut oka na wyposażenie Division wystarczył, by skategoryzowała go jako brak zagrożenia. Ciekawe. To znaczyło, że wie, że nie robi nic, czym mogłaby wywołać konflikt z agentem Division.

Nawet jeśli tak, to nadal zmierzała prosto do świątyni wyznawców kultu.

Żeby ją wyprzedzić, Diaz przeciął biegiem Madison, a potem ruszył na zachód Pięćdziesiątą Szóstą. Przedarł się przez ruiny restauracji, która spłonęła po wybuchu epidemii. Za nimi znajdowała się wąska alejka prowadząca między kościołem a wysokim wieżowcem na północy. Przeskoczył płot i stanął przed wejściem do kościoła.

Świeże zwłoki wisiały na szubienicy na dziedzińcu świątyni. Diaz odnotował w głowie, że on, albo inny agent Division, będzie musiał się tym zająć. Dziś miał jednak inną misję. Ciężkie drewniane drzwi wychodzące na Piątą Aleję otwarły się i grupa wyznawców kultu zauważyła go. Stał naprzeciwko, z lufą G36 skierowaną w dół, generalnie w ich kierunku, ale nie celując w nikogo w szczególności.

– Spokojnie – powiedział.

Minęli go wzrokiem i zobaczyli kobietę. Ona także ich zobaczyła… I dostrzegła Aurelia.

Jej reakcja zaintrygowała go jeszcze bardziej. Przecięła ulicę, by zapewnić sobie przestrzeń, ale nie spanikowała, nie zaczęła biec. Nie była zwykłym cywilem, tego Aurelio był pewien. Doszła do następnej przecznicy, trzymając się Pięćdziesiątej Piątej w kierunku Szóstej Alei. Aurelio cofnął się w stronę ulicy. Wyznawcy kultu wyszli na schody kościoła, wwiercając w niego wzrok. Widział już takie spojrzenia. Chcieli, żeby on również zawisł na ich szubienicy. „Naciśnięcie spustu G36 oszczędziłoby mnóstwa problemów” – pomyślał… Ale dopóki nie wykonali wrogiego gestu, nie byłby w stanie tego uzasadnić. Zgodnie z Dyrektywą 51 mógłby skosić całą ich grupę i nikt by słowa nie powiedział, ale Aurelio Diaz – podobnie jak i Strategic Homeland Division, w skrócie SHD – wyznawał inne poglądy. Wycofał się do prowadzącej na kościelny dziedziniec bramy, otworzył ją i wyszedł na chodnik.

– Zachowałeś spokój – stwierdził, ruszając dalej.

Nikt nie poszedł jego śladem. Gdy dotarł na róg, zobaczył kobietę na drugim końcu ulicy, niemal przy Szóstej Alei. Skręciła na północ – to go zaskoczyło. Najwyraźniej wybierała okrężną drogę do swojego celu, gdziekolwiek ten się znajdował. Choć ominięcie Piątej Alei było jak najbardziej rozsądne, to chyba nie miała pełnej informacji o terenie, bo nie zbliżyłaby się do tego kościoła.

Dokąd zmierzała?

Okazało się, że na Pięćdziesiątą Ósmą. Gdy tam dotarła, stała dłuższą chwilę, patrząc na pozbawioną znaków szczególnych frontową ścianę po północnej stronie ulicy obok garażu podziemnego. Nad otwartą fasadą powiewała poszarpana markiza. Wnętrze wyglądało tak, jakby w środku prowadzono prace budowlane. Niewiele mógł dostrzec.

Kobieta przeszła przez ulicę i weszła do środka. Diaz pomyślał, że nie kojarzy, by coś znajdowało się w tym budynku. Albo w garażu obok. Nad dawnym sklepem było kilka pięter zwykłych okien. Wydało mu się, że widzi światło w jednym z nich, ale nie był pewien, czy to nie odbicie innej szyby w wysokościowcu przy tej samej ulicy.

Diaz postanowił zostać w tym miejscu przez kilka minut i zobaczyć, co się wydarzy. Potrafił wyczuć złe zamiary u innych – bez tego nie przetrwałby w zdewastowanym Nowym Jorku – i nie wyczuwał ich u tej kobiety. Mimo wszystko przemierzyła około półtora kilometra od wejścia do Strefy Mroku, choć od celu dzieliło ją niecałe dwieście metrów. To jeszcze wzmogło jego ciekawość.

Jeśli wkrótce wyjdzie, podąży za nią aż do wyjścia ze Strefy Mroku. Po części dlatego, że uważał, że może jej się przydać eskorta, ale był też zaintrygowany. Zwykle ludzie starali się opuścić Strefę Mroku, a nie do niej wejść. Co ona tu robiła?Rozdział 3

APRIL

Spędziła wiosnę na przeszukiwaniu Strefy Mroku, kierując się wskazówkami, które poskładała zimą. Przez ostatnie tygodnie zaznajomiła się z każdym odcinkiem bariery separującej strefę od reszty miasta. Wiedziała, gdzie są luki oraz skąd i dokąd prowadzą podziemne przejścia pomiędzy budynkami. Owe luki i tunele nigdy nie istniały zbyt długo. Albo zamykało je JTF, albo przejmowali je kryminaliści i wtedy korzystanie z nich stawało się zbyt niebezpieczne. Lecz równie szybko jak znikały stare przejścia, pojawiały się nowe. Utrzymanie obszaru wielkości Strefy Mroku w całkowitej izolacji było niemożliwe.

Problem polegał na tym, że miejsce, do którego musiała dotrzeć, znajdowało się w najgorszej części Strefy Mroku – tuż przed Central Parkiem. Po południowych obszarach łatwiej się było poruszać. Tam też było niebezpiecznie, jednak główna baza JTF znajdowała się bliżej południowego krańca strefy. Przez kilka miesięcy po ataku Dolarowej Grypy, która spustoszyła Nowy Jork, JTF i Division zaczęły przywracać namiastkę porządku od mniej więcej Trzydziestej Czwartej na południe. Ale nie na północ. Tam agenci Division pojawiali się rzadziej, a obecność JTF ograniczała się do ufortyfikowanych kryjówek rozrzuconych wokół granic Central Parku i okolicznych ulic. Nauczyła się oceniać, jak niebezpieczna jest dana okolica w oparciu o to, jak często widziała charakterystyczne cechy agenta Division: pomarańczowe kółko na plecaku, sprzęt optyczny i audio, a przede wszystkim typową dla nich niezależność. Chodzili, gdzie chcieli, nie ograniczały ich żadne zasady użycia siły, mieli mandat, żeby robić wszystko, co konieczne, by powstrzymać całkowity upadek cywilizacji. Im więcej ich widziała w okolicy, tym niebezpieczniejszy był dany obszar – a okolice, gdzie poruszali się zespołami, a nie w pojedynkę, były najgorsze.

Północy sektor Strefy Mroku był jednym z takich obszarów.

Obserwowała więc, zachowując spokój i korzystając z nadarzających się okazji. Wchodziła do strefy tylko w ciągu dnia, trzymając się grup, którym ufała, i wymykając się, gdy tylko robiło się gorąco. W niektóre dni do Strefy Mroku nie można się było dostać. Albo zawracali ją agenci Division czy patrole JTF, albo miały miejsce strzelaniny, albo rozpętywały się pożary. Całe kwartały były wypalone przez apokaliptyczne gangi, które wyrastały jak grzyby po deszczu po wybuchu epidemii. Nawet jeśli zdołała wejść do strefy i miała szansę, by zbliżyć się do budynku, który był jej celem, to wpadała wtedy w tarapaty. Najczęściej udawało jej się uniknąć rozlewu krwi, a trzy lub cztery razy życie uratowali jej agenci Division. Kilka razy musiała kogoś zastrzelić. Choć wiedziała, że nie dało się tym śmierciom zapobiec, czuła ich ciężar. Nie chciała żyć w świecie, w którym zabójstwa są na porządku dziennym.

Ale taki właśnie był w tym momencie świat, a przynajmniej taki był Nowy Jork. Lepszy niż wcześniej, ale na pewno daleki od normalności. Zresztą nie miała pojęcia, jak miałaby teraz normalność wyglądać, skoro miliony ludzi umarły, rząd upadł, komunikacja nie działała, wielkie miasta opustoszały, ziemia uprawna leżała odłogiem… Po pewnym czasie normalne było tylko to, że budzisz się rano. Ludzie musieli się jakoś dostosować. Jej się to udało.

Po części dlatego, że zaraza i jej skutki pokazały, że ma odporność, jakiej się po sobie nie spodziewała. Gdy pół roku temu siedziała przed komputerem, nie przyszłoby jej do głowy, że będzie wspinać się po niszczejącej barykadzie do objętego kwarantanną piekła. Ale miała misję. Czy raczej obsesję, która zapłonęła w jej wnętrzu, gdy przetrwała zarazę i morderczy chaos, jaki po niej nastąpił. Utrzymywała ją przy życiu podczas mroźnych nocy i wypełnionych głodem dni, zapewniała koncentrację, dawała cel w życiu. Najważniejszą wskazówką był adres:

58. Zachodnia 117

Dziś wreszcie tu dotarła. Po części dlatego, że udało jej się pociągnąć za sobą agenta Division. Zauważyła go na dachu już na rogu Central Parku i wybrała punkt wejścia do Strefy Mroku w nadziei, że albo zagrodzi jej drogę, albo ruszy jej śladem. Mając go za plecami, mogła skupić się na podążaniu naprzód i dotrzeć tu szybciej. Podziękowała mu w myślach, choć nie wiedziała, jak się nazywa.

Fasada budynku nr 177 przy Pięćdziesiątej Ósmej Zachodniej była otwarta, jakby był w trakcie budowy lub remontu, gdy uderzyła Dolarowa Grypa. Zagracone wnętrze sugerowało, że mieścił się tu kiedyś sklep z rowerami. Weszła do środka, próbując uspokoić oddech. To tutaj.

Zanim poszła dalej, nadstawiła uszu. Obecność ludzi w budynku mogła się manifestować na różne sposoby. Nie tylko poprzez dźwięki, gwałtowne wciągnięcie powietrza czy niemal niesłyszalny szelest przestępowania z nogi na nogę – nie, czyjąś obecność można było wyczuć poza świadomością. Puste budynki emanowały pustką. W którymś momencie nauczyła się to odróżniać.

Przed nią, na tyłach dawnego sklepu, znajdowały się schody, a obok otwarte drzwi przeciwpożarowe. Przez nie dostrzegła korytarz prowadzący do wnętrza budynku. Po prawej znajdował się inny, krótszy korytarz, z wyważonymi drzwiami na końcu. Kiedy włączyła latarkę, zobaczyła za nimi schody prowadzące w dół.

58. Zachodnia 117 piwnica

Powoli schodziła schodami, intensywnie nasłuchując. Nie usłyszała jednak niczego poza delikatnym szuraniem taśmy bezpieczeństwa na każdym stopniu pod jej stopami. Gdy dotarła na sam dół, również nic nie usłyszała. Piwnica stanowiła labirynt wąskich korytarzy, dochodzących do ciepłowni, pomieszczeń serwisowych, paneli elektrycznych, całego wewnętrznego systemu krążenia i układu nerwowego nowoczesnego wieżowca. Zajrzała pobieżnie do każdego z tych miejsc i ruszyła dalej. Dotarła do większego pomieszczenia i zatrzymała się w progu.

W najbliższym rogu stała wielka szafa serwerowni, ciemna i wygasła. Po podłodze walały się koce i pogniecione kartonowe pudła oraz opakowania po jedzeniu i papierosy. Te ostatnie przyciągnęły jej uwagę. Były cenne, a skoro nadal tu leżały, to znaczy, że od dawna nikogo tutaj nie było.

A to znaczyło…

Przerwała ciąg myśli i kontynuowała przegląd pomieszczenia, choć czuła, jak serce tłucze się jej między żebrami. Pośrodku pomieszczenia stał rozkładany stolik z mapą Manhattanu pokrytą zapisanymi skrawkami papieru. Na przeciwległej ścianie wisiała biała tablica z listą nazwisk. Każdemu przyporządkowano zestaw współrzędnych, szerokość i długość geograficzną.

Jedno z nazwisk należało do niej.

To jest to miejsce. Albo raczej nim było, gdyż nie znalazła tu mężczyzny, którego szukała. Sądząc po zapachu i zatęchłym powietrzu, odgadła, że nie było go tu od dawna. Nie dostrzegła również żadnych śladów walki, krwi na podłodze czy dziur po kulach w ścianach. Pod jej stopami nie zabrzęczała żadna łuska.

A więc nie ma go tutaj, domyślała się jednak, że musi być niedaleko. Po co wysyłać zaproszenie, jeśli nie zamierza się przyjąć gościa?

April, ukrywam się, przyjdź 58. Zachodnia 117 piwnica

Tak właśnie zrobiła. A teraz patrzyła na ostatni element układanki. „Okej” – pomyślała. „Najpierw robimy to, co oczywiste”.

Powoli ruszyła z powrotem na parter, wypatrując jakiegoś ruchu. Weszła po schodach i zatrzymała się.

Budynek – a przynajmniej ta jego część – wydawał się pusty. Poszła dalej przez pozostałości sklepu. Za wyłamanymi drzwiami przeciwpożarowymi ciągnął się wyłożony wykładziną korytarz, w którym cuchnęło pleśnią i uryną. Na jego końcu znajdowały się kolejne przeciwpożarowe drzwi. Zawróciła do sklepu i spojrzała na schody prowadzące w górę. Zanim zaczęła po nich wchodzić, zsunęła strzelbę z ramienia i skierowała lufę nisko przed siebie. Nadal żadnych dźwięków, żadnego poczucia, że jest obserwowana.

Weszła na piętro i wyjrzała z klatki schodowej, nasłuchując jakichkolwiek śladów ludzkiej obecności.

Nic. Ale musiał gdzieś tu być. Weszła na kolejne piętro.

Gdy wyjrzała z klatki na trzecie piętro, wyczuła, że ktoś tam mieszka. Niektóre drzwi były otwarte, cichy szum jakiegoś elektrycznego urządzenia dochodził z tych w połowie korytarza po lewej. Prąd nie pochodził z sieci w budynku. Widziała przepalone panele. A więc ktoś podłączył się do jakiejś nielegalnej sieci. Czyli miał wsparcie. Tylko czyje? Nieobecność wartowników sugerowała, że nie gangu kryminalistów. Oni lubili afiszować się ze swoją siłą.

„A więc może to ktoś pod opieką Division? Ukryty tu, w Strefie Mroku?” To pasowałoby do tego, co wiedziała… Ale rodziło też kolejne pytania.

Podeszła do drzwi i zatrzymała się. Szukał tego miejsca przez wiele miesięcy. Jeśli się myli…

Wiedziała, że nie ma takiej możliwości. Przeszła przez próg, trzymając superdziewięćdziesiątkę opartą o biodro.

Przed Dolarową Grypą był tu gabinet lekarski. Pod jedną ścianą stał sprzęt medyczny, a naprzeciwko dwa biurka przy wychodzącym na południową stronę oknie. Jasne wiosenne słońce przedzierało się pomiędzy wysokościowcami od południa. Ścianę między sprzętem medycznym a oknem zajmowały półki na książki. Wśród rzędów tytułów poświęconych epidemiologii, biologii komórki i genetyce wirusów jedna książka zwróciła jej uwagę: Upadek Nowego Jorku.

Zgubiła swój egzemplarz, ten, który dał jej Bill. Używała go, by utrzymać się przy życiu, na marginesach prowadziła zapiski w tygodniach, które nastąpiły po wybuchu zarazy. Gdy je potem wielokrotnie czytała, odkrywała ukryte wskazówki, a te doprowadziły ją do tego miejsca i mężczyzny, który siedział przy jednym z biurek. Miał około sześćdziesięciu lat, falę włosów w kolorze pieprzu i soli i nisko opuszczone na nosie okulary do czytania. Pisał coś w notesie, zerkając na ekran komputera.

Odezwała się z progu.

– Roger Koopman?

Spojrzał, a ona zauważyła, że zanim popatrzył jej w twarz, dostrzegł strzelbę.

– Nie mam nic wartościowego – oznajmił.

– Może powinnam zapytać: Warren Merchant? – odparła.

Zmierzył ją wzrokiem i jego twarz przybrała dziwny wyraz – jakby zobaczył kogoś, kogo nigdy nie spodziewał się ujrzeć, i nie był pewien, jakie to wywołuje w nim odczucia.

– Jestem April Kelleher – dodała. – Od dawna pana szukam.

Ciąg dalszy w wersji pełnej.Podziękowania

Wiele osób przyczyniło się do powstania tej książki.

Bardzo dziękuję każdej z nich. Szczególnie podziękowania niech przyjmą: Tom Colgan, Julian Gerighty, Jacob Kroon, John Björling, Richard Dansky, Eric Moutardier, Benoit Cohen, Caroline Lamache, Julien Fabre, Clémence Deleuze, Nicklas Cederstrom oraz pozostali członkowie zespołów narracji transmedialnej Massive i Ubisoft.

Dziękuję też graczom The Division oraz czytelnikom Upadku Nowego Jorku za tak ciepłe przyjęcie April Kelleher i danie mi szansy na kontynuację jej historii.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: