Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Troska - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
17 lipca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Troska - ebook

Marty i Daisy udają przez całe życie. Marty udaje, że jego mama z dnia na dzień nie traci kontaktu z rzeczywistością. Daisy udaje, że jej rodzice nie wykańczają się, opiekując się jej nieuleczalnie chorym bratem. Oboje udają, że wszystko jest w porządku. Ale z udawaniem jest tak, że w pewnym momencie musi się skończyć. I co dalej?

„Troska” jest mocnym spojrzeniem na życie dwójki młodych ludzi, którzy odnajdują się pomimo przeciwności losu.

Świetnie napisana historia przez  Eve Ainsworth - autorkę "Krzywdy. Historii moich blizn", "7 dni" oraz "Zadurzenia".

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8073-953-6
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MARTY

Niektórzy ludzie mają kłopot z tym, aby wstać rano z łóżka. To ludzie tacy jak moja mama. Mówią, że to najgorszy moment dnia. Dla nich chwila pobudki jest tą, w której wszystko staje się problemem. Nie są w stanie się poruszyć, czują się ciężcy jak z ołowiu. Nie potrafią wyjść z łóżka, nie chcą mierzyć się z kolejnym dniem. Chcą tylko spać.

Ale ja tego nie rozumiem. W ogóle.

Bo ja nie mogę znieść właśnie pójścia spać – leżenia na materacu i gapienia się w sufit noc po nocy. Patrzenia na ciemność. To mi przeszkadza, bo wtedy zaczyna się myślenie. A kiedy się zaczyna, nie potrafię tego powstrzymać.

Dajcie mi poranki. Dajcie mi światło.

Proszę, zabierzcie ciemność.

Mama nie wychodziła z łóżka przez cztery dni z rzędu, co było tragicznym rekordem. Chyba stanie na nogach stanowiło dla niej zbyt wielkie wyzwanie. Musiała znowu odpocząć. Musiała się odciąć. Drzwi do jej pokoju były lekko uchylone i gdy się wsłuchałem, dobiegał zza nich odgłos jej oddechu. Nic więcej. Kiedy wchodziłem do środka, leżała nieruchomo. Czasami coś mówiła, ale jej słowa zawsze brzmiały drętwo i monotonnie. Tego ranka poprosiła o filiżankę herbaty i grzanki. Nastąpiła lekka poprawa. Przynajmniej jadła.

Właśnie gotowałem, kiedy przyszły. Dobra, „gotowanie” jest prawdopodobnie naciąganym wyrażeniem, ale fasolka po bretońsku to jednak jedzenie, które wymaga gotowania, więc to się chyba liczy? Tym razem mieliśmy prawdziwy posiłek. Przynajmniej nie wyjadałem z miski suchych płatków. Musiałem przekonać mamę, żeby coś zjadła, nawet jeśli był to tylko kawałek grzanki. No więc gotowałem fasolkę, kiedy rozległo się uderzenie w drzwi: krótkie, ostre pukanie w szybkę, które wydawało się wstrząsać całym mieszkaniem. Nie zadzwonił dzwonek, bo zepsuł się wieki temu. Trochę się zmartwiłem, bo szyba nie jest najwytrzymalsza, a pukanie było dość mocne. Przede mną bulgotała fasolka, pomarańczowy sos gęstniał i barwił ścianki rondla. Powoli poruszałem drewnianą łyżką, zgniatając ziarna. Domyślałem się, kto puka. Chyba podświadomie się ich spodziewałem, chociaż zawsze miałem nadzieję, że znajdą sobie ważniejsze zajęcie. Sięgnąłem po telefon i napisałem wiadomość dla J.

Kłopoty – wracaj do domu.

Oczywiście J. był poza domem. „Wyskoczę tylko do pubu – powiedział. – Na jednego”. Nie mogłem go winić. Dlaczego miałby niańczyć mnie przez cały czas? Nie jest za mnie odpowiedzialny.

Kolejne uderzenie, jeszcze silniejsze.

Poczułem skurcz w żołądku. Obudzić mamę czy zostawić ją w spokoju? Co było lepsze?

Prawdopodobnie ani jedno, ani drugie.

– Okej, już otwieram! – zawołałem.

Odsunąłem rondel i wyłączyłem gaz. Wyjąłem niemal-zbyt-suche-aby-były-jadalne kromki z tostera. Przeszedłem wąskim, ciemnym korytarzem i otworzyłem drzwi, by ujrzeć ich fałszywe wszystkowiedzące twarze.

Uśmiechnęły się do mnie dwie kobiety. Jedna była wysoka, miała rude włosy i dobraną kolorystycznie szminkę, druga niższa, z blond lokami spiętymi w niedbały kok. Ich usta wyglądały, jakby wyciśnięto na nich identyczne uśmiechy.

Wyższa kobieta lekko pochyliła się w moim kierunku.

– Martin? Martin Field?

– Marty – odpowiedziałem. – Po prostu Marty.

Mógłbym jej powiedzieć, że dostałem imię na cześć postaci z ulubionego filmu mojej mamy. Mógłbym jej powiedzieć, że mama ogląda Powrót do przyszłości co najmniej raz w tygodniu i dlatego znam wszystkie dialogi na pamięć. Mógłbym powiedzieć te wszystkie rzeczy, ale to byłoby bez sensu – przecież one uważały, że już nas znają.

– Przepraszam. – Jej uśmiech zrobił się szerszy. – Czy jest twoja mama? Albo twój ojczym... John?

John? Nie przyszłoby mi do głowy, by nazwać J. tym imieniem. Roześmiałby mi się w twarz.

– J.? On nie jest moim ojczymem. Jest chłopakiem mojej mamy i właśnie jest w drodze do domu.

„Mam nadzieję”.

– I jest twoim prawnym opiekunem.

– Tak.

„W każdym razie w tej chwili”.

Zastanawiałem się, czy to jest okazja, by im powiedzieć, żeby sobie poszły, żeby wróciły innym razem, żeby zostawiły nas w spokoju, ale usłyszałem trzask drzwi windy na parterze. A niech to, już za późno. Wrócił.

J. prawie podbiegł w naszym kierunku. Jego tyczkowate ciało poruszało się niezgrabnie, a długie ciemne włosy kołysały się rytmicznie i zasłaniały mu twarz. Odgarnął ręką kosmyk i odkaszlnął głośno. Mimo szczupłej sylwetki nie miał kondycji.

– Przepraszam, przepraszam. Coś mnie zatrzymało. Miałem spotkanie w sprawie potencjalnej pracy. – Odwrócił się do mnie i uśmiechnął się ironicznie.

„Pracy”. Jasne.

„Praca” J. to były dorywcze zajęcia na budowach. Większość czasu spędzał w pubie lub u bukmachera, gdzie roztrwaniał swoje tygodniówki.

– Nic się nie stało. Już pan jest. – Wysoka kobieta uśmiechnęła się do mnie. – Jestem Jenny, spotkaliśmy się wcześniej w szkole. A to moja stażystka Debbie.

Popatrzyłem na nią. Czy ona naprawdę myślała, że zapomnę? Kiedy wreszcie się zebrałem i poszedłem do szkoły, dwie pracownice społeczne ni stąd, ni zowąd pojawiły się i wyciągnęły mnie do pokoju spotkań. Mówiły, że chcą tylko „porozmawiać”, że się „martwią i niepokoją”. Ale to wszystko bzdury. Chciały tylko narobić nam kłopotów, wetknąć nos tam, gdzie nie trzeba. Prosiłem, żeby tu nie przychodziły. Mówiłem, żeby się nie przejmowały, ale wiedziałem, że nie posłuchają.

Blondynka uśmiechnęła się nerwowo. W odpowiedzi zmarszczyłem czoło. Właściwie nie wiem dlaczego. Ta cała uprzejmość zaczynała mnie wkurzać. Dlaczego nie mówiły tego, co naprawdę myślały? Nie lubiły nas. Dało się to wyczuć. Widać było, jak nas oceniają – ich wzrok wędrował po moich ubraniach: starych dresowych spodniach, brudnej koszulce i dziurawych skarpetach.

– Właśnie robiłem kolację – oznajmiłem. – Jeszcze nie jedliśmy.

– Nie zajmiemy dużo czasu – odparła Jenny swobodnie i oparła wielką teczkę na biodrze. – Muszę tylko porozmawiać z wami o paru sprawach. Zaplanować kilka rzeczy. Są kwestie, które trzeba uzgodnić, zanim...

– Jo kiepsko się dzisiaj czuje – powiedział J. szybko. – Odpoczywa teraz w łóżku. Opiekujemy się nią.

Jenny pokiwała głową.

– Tak, Marty nam mówił. Chcę tylko zamienić parę słów. To naprawdę nie potrwa długo.

Nie chciałem wpuszczać ich do środka. To by było najgorsze. Mogłyby zobaczyć totalny bajzel, w jakim żyjemy – mokre ciuchy na kaloryferach, kubki z ostatniego wieczoru wciąż stojące na podłodze, moje pudełko najnowszych znalezisk wetknięte w kąt, kontrolery do Xboxa porzucone tam, gdzie wczoraj graliśmy do późna w nocy. Trochę posprzątałem. Podniosłem puszki po piwie J. i wyrzuciłem pudełka po pizzy, ale wciąż śmierdziało starymi skarpetami. Był to ciężki zapach, który wciskał się w gardło, tak że chciało się zakasłać. Zauważałem to tylko wtedy, gdy wracałem do mieszkania. To był chaos. Nasz chaos. Ja się do niego przyzwyczaiłem, ale wiedziałem, że innym ludziom przeszkadza.

Oczywiście kiedy mama dobrze się czuła, było lepiej, ale kiedy chorowała, wszystko się sypało. Tak było raz za razem. Ale w końcu się ogarniemy. Zawsze to robiliśmy, tutaj tak to działało.

Jenny i Debbie przysiadły na krawędzi kanapy. To było aż komiczne – wyglądały, jakby mogły w każdej chwili spaść. J. wycofał się do sypialni. Słyszałem, jak cicho mówi coś do mamy, a potem dobiegł jej głośny protest. Nie chciała wstawać. Ale wstanie. Musi.

– Nie mamy pcheł – powiedziałem, wpatrując się w kobiety i rzucając im wyzwanie, aby rozsiadły się porządnie na kanapie.

Zauważyłem, że Debbie przygląda się starej poduszce tak, jakby nie do końca mi uwierzyła. Potarła oparcie od kanapy.

– Nie... Nie, oczywiście, że nie – powiedziała. Ale nie zmieniła pozycji.

J. wszedł z powrotem do pokoju i się zaśmiał.

– Trochę tu bałagan, ale czego się spodziewać po dwóch facetach? Ja byłem zajęty, a Marty jest w szkole. Trzeba, by Jo stanęła na nogi. Ona uwielbia sprzątać, ta nasza Jo.

– Nie jestem tu, aby was osądzać – powiedziała ostrożnie Jenny. – Ale od jak dawna Jo jest chora?

Widziałem, że J. się waha.

– Niedługo. Coś ją dręczy, to wszystko. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego.

– Niczego takiego nie powiedziałam. Po prostu byłam zaniepokojona.

„Kłamczucha”.

Najpierw usłyszeliśmy szuranie nogami, a potem kaszel. Mama wślizgnęła się do pokoju. Wyglądała okropnie – szlafrok naciągnęła ciasno na szczupłe ciało, a gęste potargane włosy spięła z tyłu w luźny kucyk. Wyglądała, jakby nie spała od tygodni.

– Dlaczego tu jesteście? Nie potrzebuję was – wychrypiała oskarżającym tonem. – Potrzebuję odpoczynku. Spokoju. Nie chcę, żeby tacy jak wy przychodzili do mojego mieszkania.

– Czy odebrała pani moje wiadomości, Jo? Wie pani, kim jesteśmy?

– Mam wyłączony telefon. Tak jak powiedziałam, muszę odpocząć.

Mama usadowiła się na poręczy kanapy i zaczęła pocierać skórę na przedramieniu.

– Ale tak, wiem, kim jesteście. Cholerni socjalni, macie to wypisane na twarzach. O co chodzi? Nie potrzebujemy żadnej pomocy. Nie prosiłam o to.

Jenny przejrzała papiery, westchnęła lekko i zajęła miejsce na kanapie. Najwyraźniej zapomniała o pchłach.

– Mieliśmy... telefony. Anonimowe, ale ludzie zgłaszali, że słychać tu krzyki. Kłótnie. Mówili, że wydaje się pani roztrzęsiona...

Mama wzruszyła ramionami.

– Prawdopodobnie kłóciłam się z J. Mamy burzliwy związek, to wszystko.

– Ale dobrze nam się układa, prawda, kochanie? – powiedział J. Zbyt głośno.

„Wyluzuj, kolego. Jeśli będziesz wciąż tak się szczerzył, pomyślą, że chcesz coś ukryć”.

– ...i niepokoi nas szkoła Marty’ego. Jego zachowanie i...

„I tutaj zaczyna się wścibstwo”.

– Marty dobrze sobie radzi w szkole. Ciągle o niej mówi – odparła mama, przesyłając mi zaniepokojone spojrzenie.

Jenny spojrzała na mamę, potem na mnie.

– Myśli pani, że Marty chodzi do szkoły?

Zaczęła szperać w dokumentach, po czym wyciągnęła kartkę papieru i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w to, co było na niej napisane. Czułem napięcie w całym ciele. Chciałem wyjść z pokoju. Nie. Chciałem stąd wybiec.

– Nie chodziłeś do szkoły, prawda, Marty? – powiedziała w końcu Jenny, patrząc na mnie. Było to raczej stwierdzenie niż pytanie.

Nie odpowiedziałem.

J. stanął przede mną z miną wyrażającą szok i zniesmaczenie.

– Co? Gdzie w takim razie się podziewałeś?

Był kiepskim aktorem.

Wzruszyłem ramionami.

– Chodzenie do szkoły jest bez sensu.

– Marty, obecnie masz sześćdziesiąt dwa procent obecności. To znacznie poniżej tego, ile powinno być. Musimy zobaczyć poprawę. Jesteś bystrym i zdolnym uczniem. Powinieneś sobie dobrze radzić.

Patrzyłem na nią. Skąd może to wiedzieć?

– Musisz przestać wagarować – powiedziała mama, ale niezbyt przekonująco. Prawie się roześmiała. – Nie chcesz chyba skończyć tak jak ja, prawda?

Słuszna uwaga.

– Nienawidzę szkoły – powiedziałem. – To strata czasu.

– Czy myślisz, że twoja mama powinna słuchać takich rzeczy? Jeśli nie czuje się teraz dobrze, to nie potrzebuje dodatkowych zmartwień. Musi widzieć, że dobrze sobie radzisz. Nie powinna się także przejmować twoim wagarowaniem. Wiesz, że może zostać za to ukarana finansowo.

„Ukarana?”. Tak jakby szkołę to obchodziło. Prawdopodobnie cieszą się, że nie muszą mnie oglądać.

– Proszę mi nie mówić, czego potrzebuje moja mama – odparłem. – Ja wiem, czego jej potrzeba.

– Czego? – Jenny patrzyła prosto na mnie szeroko otwartymi oczami. – Czego jej potrzeba?

– Mnie. To wszystko. Nie chcemy, żebyście wtykali tu swoje nosy! – Czułem, jak narasta we mnie złość. – Nie jestem nieudacznikiem. Mam plany na przyszłość. Mama je zna. Wierzy we mnie. Uważa, że świetnie sobie poradzę, jeśli się postaram.

Jenny westchnęła i wcisnęła kartkę papieru z powrotem do teczki.

– Rozumiem. Naprawdę. Ale nie jesteśmy twoimi wrogami, Marty. Jesteśmy po to, żeby pomóc. Wam wszystkim. Rozumiemy, że czasem może być wam ciężko, zwłaszcza po śmierci twojego taty.

Wróciłem do wpatrywania się w nie. Teraz miałem tego naprawdę dosyć.

„Tylko nie wracaj do tego tematu... Nie rób tego”.

J. prychnął.

– Chcecie pomóc? To znajdźcie mi porządną pracę.

– Chcę, żebyś pozwolił nam sobie pomóc – powiedziała Jenny, wciąż patrząc prosto na mnie.

Potrząsnąłem głową.

– Nie potrzebuję niczyjej pomocy.

Później siedziałem w swoim pokoju, trzymając w rękach głupią broszurę i parszywą wizytówkę Jenny. Nie wiem, dlaczego nie podarłem tego na ich oczach. Obie pracownice społeczne wciąż rozmawiały z mamą w innym pomieszczeniu. Chciałem, żeby zostawiły ją w spokoju. Była zmęczona. Nie potrzebowała dodatkowego stresu.

J. stał w drzwiach, opierając się leniwie o framugę. Palił papierosa, co było przesadą. Mama nie znosiła palenia, ale nie miałem siły, żeby go powstrzymać.

– Musisz zrobić to, co ci każą – powiedział. – To jedyny sposób, żeby się ich pozbyć.

– Co, iść do szkoły? – Poczułem skurcz żołądka. – Nie ma mowy.

– Ta Jenny ma rację. Twoja mama musi być o to spokojna. Musimy zrobić, co się da, żeby zachować... Cóż, normalność. – Zaciągnął się i wypuścił dym do mojego pokoju. – Szczerze mówiąc, nie chcę, żeby te kobiety się tu kręciły. Wiesz, że teraz pracuję za gotówkę. Mogą próbować obciąć moje zyski.

– Czyli chodzi tylko o ciebie...

– Wcale nie! Ale jeśli będę zarabiał mniej, wpłynie to na nas wszystkich, co nie? Pomyśl: niepotrzebne nam takie interwencje i tyle. Ludzie wpychają się tam, gdzie nikt ich nie chce.

Westchnąłem.

– Jasne.

– Dobry chłopak.

– A to? – Zamachałem mu przed twarzą broszurą. – W jaki sposób to ma jej pomóc?

J. wzruszył ramionami.

– Niee. To ma pomóc tobie, kolego.

Spojrzałem w dół na duże napisy i ckliwe twarze uśmiechające się do mnie.

MŁODZI OPIEKUNOWIE

SPOTKANIE, ROZMOWA, RELAKS

„Poważnie?”.

– Idź na jedno spotkanie. Zobacz, jak tam jest. Niech pomyślą, że jesteś pozytywnie nastawiony.

Mam siedzieć w kółku z bandą żałosnych nieudaczników narzekających na swoje życie? Patrzeć, jak załamują ręce i opowiadają o swoich nieszczęściach? Chyba bym się porzygał. Ale myśl o miesiącach z socjalnymi, którzy węszą wokół nas, zmroziła mi krew.

Mimo to potrząsnąłem głową.

– Powiedz im, żeby sobie to wsadziły – powiedziałem do J.

Odwróciłem się od niego, lecz usłyszałem westchnienie, kiedy wychodził z pokoju.

„Ale on jest żałosny”.

Jednak w dziwny sposób lubiłem mieć go blisko. Lepsze to niż nic i dzięki niemu nie byłem z mamą sam. Ale nie ma mowy, żebym poszedł na jakieś głupie spotkanie.

Potrafię poradzić sobie ze wszystkim na swój sposób.

Zawsze tak robiłem.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: