Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Truciciel - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 września 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Truciciel - ebook

Najnowszy bestseller: światowa premiera w Polsce!

Cykl Mistrz ceremonii

„Porażające i hipnotyzujące! Sharon Bolton zmienia oblicze literatury kryminalnej”. TESS GERRITSEN

„Bolton pokazuje, dlaczego jej powieści są bestsellerami. Genialnie łączą nowoczesny mroczny thriller psychologiczny z tradycyjnym kryminałem”. „The Guardian”

Zabiła wcześniej. Zabije znowu.
Doświadczona policjantka Florence Lovelady wraca do Sabden, by spełnić obietnicę daną umierającemu Larry'emu Glassbrookowi, seryjnemu mordercy, którego sama posłała do więzienia. W pobliżu domu dziecka znaleziono szkielety czwórki dzieci i Larry uporczywie twierdzi, że szczątki nie pochodzą z dalekiej przeszłości.
Larry umiera i jego córka Cassie Glassbrook może teraz bez przeszkód odwiedzić rodzinne miasteczko, aby na nowo podbić serce swojej miłości z dzieciństwa. Cassie nie cofnie się przed niczym, żeby odzyskać ukochanego. Kiedy obie kobiety zjawiają się w miasteczku, w którym przed trzydziestu laty nieomal straciły życie, na jaw wychodzą skrywane od dawna tajemnice. Tajemnice, które mogą zniszczyć wszystkich…

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-7130-9
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od Autorki

Truciciel to nie jest typowy drugi tom Mistrza ceremonii. Kontynuuje i poprzedza go jednocześnie. Wydarzenia z obu książek nakładają się, pytania postawione w pierwszej, znajdują odpowiedzi w drugiej i odwrotnie. Ale obie powieści nie zdradzają się nawzajem.

Sabden to istniejące miejsce, jednak Sabden z powieści w niewielkim stopniu przypomina to prawdziwe. Pendle Hill też istnieje, nikt jednak nie zna oryginalnego położenia Malkin Tower.

W 1916 roku w Lancashire sporo „wiedźm” zostało osądzonych i powieszonych.

Wszystkie informacje dotyczące wydarzeń opisanych w serii o mistrzach są, zgodnie z moją najlepszą wiedzą, prawdziwe.Obsada

1999

Florence Lovelady, zastępca komisarza policji metropolitalnej

Nick, jej mąż, policjant

Ben, jej nastoletni syn

Larry Glassbrook, skazany morderca

Sally Glassbrook, jego żona

Cassie Glassbrook, jego starsza córka

Luna Glassbrook, jego młodsza córka

Mary, gospodyni Glassbrooków

Tom Devine, inspektor z komisariatu w Sabden

Brian Rushton, komisarz z wydziału śledczego ko misariatu w Sabden

Perdita Collins, sierżant z wydziału śledczego ko misariatu w Sabden

John Donnelly, właściciel pubu Czarny Pies w Sab den

Tammy Donnelly, jego żona

Beryl Donnelly, matka Johna

Dwane Ogilvy, wspólnik właściciela zakładu po grzebowego Glassbrook & Greenwood

Jenny Ogilvy, jego żona

Avril Cunningham, miejscowa adwokatka

Daphne Reece, emerytowana bibliotekarka i part nerka życiowa Avril

Marlene Labaddee, miejscowa kwiaciarka

Hecate Collins, medium i spirytualistka, matka Per dity

dr Frederick Aster, lekarz z domu dziecka Black Moss Manor

dr Judith Aster, lekarz z domu dziecka Black Moss Manor

Sandra Cartwright, była pracownica domu dziecka Black Moss Manor

Bracken Lee, kierownik domu wczasowego Black Moss Manor

Abby Thorn, dziennikarka

Caroline (Tricksy) Trickett, antropolog

1969

Marigold McGowan, młoda matka

Henry (Hen) McGowan, jej syn niemowlę

Roy Greenwood, jeden z właścicieli zakładu pogrze bowego Glassbrook & Greenwood

Grace Greenwood, jego matka

Ted Donnelly, właściciel pubu Czarny Pies, mąż Beryl

Stanley Rushton, inspektor z komisariatu policji w Sabden

Randall (Randy) Butterworth, posterunkowy

Jack Sharples, komisarz z wydziału śledczego

Garry Brown, sierżant z wydziału śledczego, zna ny jako Woodsmoke

Colin West, posterunkowy

Harold Devine, ojciec Toma

Mary Devine, matka Toma

Ernest Chadwick, radny miejski

Albert (Bertie) Frost, właściciel i wydawca „Lancashire Morning Post”

Lillian Ogilvy, matka Dwane’aOd autorki

Truciciel to nie jest typowy drugi tom Mistrza ceremonii. Kontynuuje i poprzedza go jednocześnie. Wydarzenia z obu książek nakładają się, pytania postawione w pierwszej, znajdują odpowiedzi w drugiej i odwrotnie. Ale obie powieści nie zdradzają się nawzajem.

Sabden to istniejące miejsce, jednak Sabden z powieści w niewielkim stopniu przypomina to prawdziwe. Pendle Hill też istnieje, nikt jednak nie zna oryginalnego położenia Malkin Tower.

W 1916 roku w Lancashire sporo „wiedźm” zostało osądzonych i powieszonych.

Wszystkie informacje dotyczące wydarzeń opisanych w serii o mistrzach są, zgodnie z moją najlepszą wiedzą, prawdziwe.Część 1

1999

Ostatnie dni Larry’ego Glassbrooka

1

Truciciel

Truciciel jest słaby.

Truciciel to twój służący, dziecko, małżonek, bezsilny niewolnik, o którym prawie nie myślisz, oprócz chwil, gdy coś zakłóci twoją wygodę.

Truciciel ci towarzyszy, ledwie zauważany, ledwie uznawany. Wie, że jesteś głupcem, błogo nieświadomym cierpliwego zabójcy, który gotuje dla ciebie, relaksuje się przed twoim kominkiem, śpi w twoim łóżku. Nigdy nie jesteś bezpieczny, bo truciciel zawsze jest u twojego boku.

Truciciel ma nieskończoną cierpliwość. Będzie czekał, licząc zniewagi i krzywdy, tak jak dusigrosz liczy złoto, wiedząc, że wszystko skończy się tak, jak ma się skończyć. Truciciel może pozwolić sobie na czekanie.

Truciciel jest zręczny i przebiegły. Ma wiedzę, ale ty o tym nie wiesz, bo truciciel nie domaga się ani pochwał, ani poświęcania mu uwagi. Największe zagrożenie zawsze jest niespodziewane.

Mówię „on”, ale oczywiście powinnam mówić „ona”, bo trucizna zawsze była bronią z wyboru tych, którzy są poza tym zupełnie bezbronni. Truciciel jest kobietą.

Truciciel to ja.2

Florence

Poniedziałek, 26 lipca 1999

Larry o czymś myśli. Potrafię to rozpoznać. Zawsze, kiedy rozmowa utyka w naturalny sposób, odwraca wzrok, przestaje na mnie patrzeć, jakby się zastanawiał, czy teraz jest ten dobry moment. Z Larrym wyczucie czasu to podstawa, a jak zwykle czas ucieka. On tak robi. Chce, żebym rozstała się z nim w stanie gdzieś między ciekawością i frustracją, pragnąca więcej. Myśli, że dlatego wracam, w ten sposób zapewnia sobie to, że o nim myślę. Nigdy mu nie powiedziałam, że nie musi się o to martwić.

Myślę o nim zawsze.

Za mną wybucha kłótnia. Słychać dźwięk gwizdka, potem ostry rozkaz. Ignorujemy to.

– Widziałem cię w wiadomościach – mówi, a ja wiem, że to nie to. Że to znów tylko taktyka zwlekania.

– Jak wyglądałam?

– Tak jak zawsze.

Ciemne włosy Larry’ego zrobiły się białe jak śnieg, skórę ma pomarszczoną. Nos złamany więcej niż raz, nad prawym okiem, które ktoś chciał wydłubać widelcem, widnieje fałda blizny. Mimo to jest przystojny. Każdy, kto zastanawiałby się, jak mógłby wyglądać Elvis, gdyby dożył siedemdziesiątki i miał wagę pod kontrolą, powinien zobaczyć Larry’ego.

Czekam, ale nie mówi nic więcej, a ja go nie popędzam. Pomimo tych wszystkich lat komplementy Larry’ego nadal wprawiają mnie w zakłopotanie.

Zaczyna kaszleć i wyciąga chusteczkę. Poplamioną krwią.

– Dziesięć minut, panowie i panie – woła oficer dyżurny. Wokół słyszymy ludzi szykujących się do wyjścia. Niektórzy mają przed sobą długą drogę i niecierpliwią się, chcą już kończyć. Za głową Larry’ego widzę parę, która się obejmuje.

Larry i ja nigdy się nie dotykamy. Larry i ja nie jesteśmy kochankami, małżonkami ani partnerami. Nie jesteśmy rodziną, nawet przyjaciółmi. Nie mam pojęcia, kim jesteśmy Larry i ja.

– Co ci chodzi po głowie, Larry? – pytam.

Znów sięga do kieszeni i przepycha po stole mały prostokącik z gazety. Patrzę w dół, rozpoznaję wiktoriański budynek na zdjęciu i coś mi się zaciska w środku. To o Sabden. Małym przemysłowym miasteczku na północnym zachodzie. Tam zaczynałam pracę.

Moje życie prawie się tam zakończyło.

Trzeci palec u mojej lewej dłoni boli. To ból fantomowy oczywiście: straciłam ten palec lata temu, ale i tak mi dokucza, zwłaszcza kiedy się denerwuję. Normalnie wtykam go pod pachę i nacisk pomaga, ale nie zrobię tego przy Larrym.

– Pamiętasz sierociniec? – pyta. – Dom dziecka, chyba tak to nazywali, kiedy przyjechałaś.

– Black Moss Manor. – Przywołuję obraz stromego porośniętego wawrzynem podjazdu na skraju miasta, poczerniałych od sadzy kamiennych murów, spiczastego frontonu na środku łupkowego dachu. Widzę duże kwadratowe okna, te na parterze zakratowane.

Pamiętam obłażącą czerwoną farbę na drzwiach frontowych, zardzewiałe rynny, paprocie rosnące w szczelinach popękanego muru. Nieomal czuję cierpki zapach wrzosowisk, gotowanych warzyw, smród moczu, tworzące smrodliwy obłok zła na tyłach budynku.

Świadoma tego, że Larry na mnie patrzy, czytam cały artykuł z „Lancashire Morning Post”.

9 lipca 1999

Zgodnie z krótkim oświadczeniem wydanym dzisiaj przez policję z Lancashire ludzkie szczątki znalezione w ziemi powyżej Laurowego Nasypu w Sabden mają zostać skremowane później w tym miesiącu podczas kameralnej mszy.

Początki Domu Dziecka Black Moss Manor, dawniej znanego jako Sierociniec i Przytułek Black Moss Manor, sięgają roku 1893, kiedy to sierociniec został otwarty przez burmistrza miasta przy wykorzystaniu funduszy zebranych przez lokalnych darczyńców. Dom dziecka przez lata swojego istnienia pozostający w rękach prywatnych, zarządzany przez fundusz charytatywny, przyjął wiele dzieci z pobliskich lokalnych państwowych sierocińców, gdy liczba wychowanków tych instytucji stawała się zbyt duża na ich ograniczone możliwości. Dom został zamknięty w 1969 roku.

Uważa się, że znalezione szczątki są szczątkami czwórki dzieci, które prawdopodobnie zmarły na skutek grypy lub gruźlicy, dwóch chorób powszechnych na obszarach Lancashire w końcu XIX wieku i w początkach XX. Miejscowa historyk i emerytowana bibliotekarka Daphne Reece powiedziała nam, że wiktoriańskie sierocińce zwykle obok budynków mieszkalnych posiadały własne miejsca pochówku, choć Reece nie przypomina sobie takiego przy Black Moss Manor. „Spodziewałabym się nagrobków” – mówiła Reece – „Choćby najprostszych, ale to możliwe, że już dawno temu zostały usunięte”.

Od 1981 roku w budynku prowadzony jest dom wczasowy dla osób duchownych i przedstawicieli innych zawodów cierpiących na stres związany z pracą lub dochodzących do zdrowia po długiej chorobie. Szczątki zostały znalezione podczas rutynowej inspekcji lokalnej kanalizacji.

Policyjny inspektor Tom Devine powiedział nam, że formalne dochodzenie nie zostanie wszczęte. „To stare szczątki” – relacjonował inspektor – „z czasów, gdy umieralność dzieci była niestety o wiele większa niż obecnie. Nie mamy żadnych podstaw sądzić, że doszło tu do jakiegokolwiek przestępstwa”.

Tożsamość zmarłych dzieci nie jest znana, sądzi się, że żyjących krewnych już nie ma.

– Przez to miejsce przewinęło się wiele dzieci – mówię. – Niektóre umierały.

Larry zniża głos.

– Och, tak. Pochowałem je wszystkie, ale nie na terenie domu dziecka.

– Co ty mówisz? – pytam. – Ty to zrobiłeś? Ty je zabiłeś?

Larry krzywi się, jest zaskoczony, zawiedziony.

– Tam do diabła, nie – odpowiada.

– Chyba się nie dziwisz, że zapytałam.

– Florence, zabiłem Susan Duxbury, Stephena Shorrocka i Patsy Wood. Przyznałem się do tego i odsiedziałem za to trzy dekady.

Nie musi mi tego mówić. Trzydzieści lat temu, w 1969 roku, troje młodych nastolatków z Sabden zniknęło i już nigdy więcej nie zobaczyliśmy ich żywych. Ja byłam skromną posterunkową, wtedy jeszcze na stażu, ale wyśledziłam i złapałam zabójcę. Larry’ego.

– Nie wyjdę stąd żywy – mówi. – Co mógłbym zyskać, kłamiąc?

Nie miał nic do zyskania. Zupełnie nic.

– Pamiętam każdą trumnę, każdą skrzynię, jaką kiedykolwiek zrobiłem, Florence. Jesteś zaskoczona?

Larry, zanim trafił do więzienia, był mistrzem stolarstwa i częściowym właścicielem jedynego w Sabden przedsiębiorstwa pogrzebowego Glassbrook & Greenwood. Jego wspólnik, Roy Greenwood, zarządzał firmą i w czarnym garniturze i cylindrze, z laską ze srebrną gałką przewodził konduktom żałobnym. Larry robił piękne, wyściełane aksamitem wytrzymałe trumny.

– Przez cały czas pracy z Royem zrobiłem dla Black Moss Manor osiem trumienek – informuje mnie. – Trzy były dla bardzo małych dzieci. Nie mieli na to pieniędzy w budżecie, ale zrobiłem ładne, bo miałem dwójkę własnych.

Nie mogę się powstrzymać i podnoszę brwi. Oddany ojciec, który zabił dzieci innych. Larry albo nie widzi mojego zdumienia, albo mnie ignoruje.

– Chodzi mi o to – kontynuuje – że tamte dzieci nie były pochowane w Black Moss. Trafiły do św. Augustyna, na najbliższy cmentarz. – Kładzie palec na wycinku i dodaje: – Więc skąd wzięły się te?

– Z okresu przed tobą – podsuwam. – Kiedy zacząłeś pracę w zakładzie pogrzebowym?

– W 1946. – Przewidział pytanie. – Roy przyszedł do szkoły, szukając czeladnika dobrego ze stolarstwa.

Zerkam na wycinek. Cztery małe szkielety.

– Więc te szczątki pochodzą z jeszcze wcześniejszego okresu. Tu mówią, że dom działał już w dziewiętnastym wieku.

Larry wzdycha – wilgotny, niezdrowy odgłos.

– Florence, znam się trochę na zwłokach i na tym, co się z nimi dzieje w ziemi. Ta przy Black Moss jest kwaśna. I mokra. Ciała małych dzieci nie przetrwałyby pięćdziesięciu lat.

– Mówisz, że to niezgłoszone pochówki?

– Tak. I niedawne. Najwyżej sprzed dwudziestu lat. Góra trzydziestu.

– W takim razie przeprowadzą śledztwo w tej sprawie.

– A wygląda ci na to, że jakieś planują przeprowadzić?

Znów spoglądam na wiadomość z gazety. Szczątki mają być skremowane po kameralnym nabożeństwie.

– Nie mogę się w to mieszać.

– Nie przypominasz mi tej posterunkowej Lovelady, którą pamiętam.

Jestem ostatnim odwiedzającym, który jeszcze tu siedzi. Oficer dyżurny zerka na zegarek.

– Larry – mówię – zamknęliśmy dom dziecka. Ludzie, którzy go prowadzili, dostali zarzuty o zaniedbanie i wyrządzenie cielesnych krzywd. Odsiedzieli swoje.

Próbuję sobie przypomnieć nazwiska dwójki prowadzących dom. Ashton? Aston?

– Kilka lat – rzuca Larry. – Potem znowu wyszli na wolność. Mogliście zamknąć dom dziecka, ale nie zatrzymaliście tego, co się tam działo.

Kręcę głową.

– Dobrze wiesz, Florence, że w tym mieście dzieje się coś złego – upiera się Larry. – Czułaś to przed tymi wszystkimi laty.

Znów podnoszę brwi. Tym razem Larry to widzi i uśmiecha się.

– Coś więcej niż tylko ja – dodaje.

– Ja tam nie wrócę. – I naprawdę tak myślę. Nigdy więcej nie pojadę do Sabden.

Larry ponownie wyciąga poplamioną krwią chusteczkę, a ja zauważam, jaką poszarzałą ma cerę, jak jego ciało wydaje się rozkładać. Nie powinno mnie to szokować. A jednak szokuje. Po raz pierwszy od dekad muszę zmierzyć się z myślą o życiu bez Larry’ego.

– Nawet na mój pogrzeb? – pyta.3

Cassie

Nigdy nie lekceważcie mocy innej wiedźmy. Tak nam zawsze powtarzała matka, więc nie lekceważę, nawet jeśli tą wiedźmą jest ona sama. W swoim czasie Sally Glassbrook była potężną czarownicą i zawsze się pilnuję, kiedy jestem przy niej.

Sprawdzam, czy mój amulet z czarnego turmalinu jest tam, gdzie powinien być, pod obwódką bluzki. Wysiadając z samochodu, modlę się o siłę, wyobrażając sobie zarazem srebrny sznur biegnący od mojego rdzenia do samego jądra ziemi. Kiedy się uspokoję… Boże, wkurza mnie, że ona wciąż może mi to robić – kiedy czuję, że jestem spokojna, idę do wejścia.

Dom opieki, w którym mieszka ta stara suka, leży kilka kilometrów za Sabden. Nie jest nawet w przybliżeniu tak stary, na jaki wygląda, a w środku jest tak nowoczesny jak każda inna instytucja medyczna. Stara kamienna fasada to fałsz, zupełnie jak córczyne oddanie, które dla matki wybrało najdroższy dom opieki. Mam głęboko w nosie wygodę mojej matki. Wybrałam ten dom ze względu na jego lokalizację.

Nigdy nie wchodzę głównym wejściem, wolę, niezauważona, wślizgiwać się bocznym. Jej pokój nosi sentymentalną nazwę „Pierwiosnek”. Podłogi nie są wyłożone bieżnikami, ale ona nigdy nie słyszy mojego nadejścia. Chcę właśnie przekręcić gałkę, gdy nagle w środku ktoś się odzywa.

– Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Larry niedługo umrze. – Mówiąca kobieta ma mocny głos, z naleciałościami z Lancashire. – Może nawet w dzień pełni księżyca.

Moja matka śmieje się.

– Zawsze miał tendencję do dramatyzowania.

Moja matka? Co jest, kurwa? Moja matka od lat prawie nie mówi. Ma początki demencji, pogorszonej przez przewlekłą depresję. Leży w łóżku z oczami szeroko otwartymi albo siedzi na krześle i gapi się na wrzosowiska. Czasami łazi po pokoju boso i ciągnie się za włosy. Okazjonalnie coś mamrocze. Z ludźmi nie rozmawia.

Dziwny głos mówi:

– Cassie robiła rozeznanie. Chce urządzić pogrzeb w Sabden.

– Wróciła? – pyta matka. – Jest w mieście?

– Nie, nie, nie sądzę. Tylko dzwoniła. To nie jest dobry pomysł, Sally. Mam na myśli pogrzeb. Już nawet kilka kilometrów stąd byłoby lepiej.

Słyszę ślady akcentu z Indii. Dawno temu znaliśmy hinduską rodzinę, ale nie mogę sobie przypomnieć nazwiska.

– A jaka to teraz różnica? – pyta matka. – Ludzie kilka godzin się poekscytują, potem sobie pójdą, łącznie z Cassie.

Na dźwięk wypowiadanego przez nią mojego imienia czuję się tak, jakby ktoś rozdrapywał starą zasklepioną ranę. Minęły lata od czasu, gdy choćby zauważała moją obecność.

– Ona chce sprzedać dom – mówi Hinduska. – Pisała do Avril.

Avril Cunningham to moja adwokatka. Wielkie dzięki za zachowanie poufności informacji, Avril.

– Ja też chcę – odpowiada matka. – Sprzedałabym go już wiele lat temu, gdybym mogła. Jestem jej to winna. Przynajmniej to, za to, co jej zrobiłam.

– Pójdziesz na pogrzeb? – pyta kobieta.

– Nie.

Po tym, co mi zrobiła?

Nawet na korytarzu słyszę westchnienie, które następuje po tej krótkiej odpowiedzi.

– Sally, potrzebujemy cię, musisz do nas wrócić. Kiedy to się skończy, kiedy on naprawdę odejdzie, wyjdziesz stąd?

Przez kilka sekund w pokoju jest cicho. Potem moja matka mówi:

– A co ja mogę? Co ktokolwiek z nas może?

– Na pewno słyszałaś ostatnie doniesienia. O tych zwłokach dzieci znalezionych przy Black Moss Manor.

Ja słyszałam. Prenumeruję „Lancashire Morning Post”. Pamiętam tę historię. Tymczasem z pokoju dochodzi ciężkie westchnienie.

– Słyszałam – potwierdza matka. – I co w związku z tym?

– Oni je skremują. Nie pogrzebią, tylko spalą.

– Bo to tańsza opcja.

– I niszczy wszystkie dowody.

Przyciskam się mocniej do drzwi.

– Mówią, że to będzie tego samego dnia, Sally. Wszyscy będą skupieni na pogrzebie Larry’ego. Nikt nie będzie myślał o tym, co się dzieje po drugiej stronie miasta.

Nie słyszę żadnej odpowiedzi.

– Oni próbują coś ukryć, Sally.

Oni? Kim są „oni”?

– Sally, znałaś to miejsce. Ta dziewczyna, której pomogłaś, była stamtąd, prawda?

– Marigold? – W głosie matki słychać cieplejsze nuty. – Florence i ja odebrałyśmy jej poród.

Pamiętam Marigold. Zjawiła się w naszym domu krótko po tym, jak mój ojciec został zaaresztowany. A potem zniknęła, tak samo nagle.

– Próbowałyśmy ją ratować – mówi matka. – Robiłyśmy, co w naszej mocy. Dlaczego nie zapytasz o to Florence?

– Nie – sprzeciwia się stanowczo kobieta. – Wszystkie się co do tego zgodziłyśmy. Florence nie może wrócić.

Próbowałyśmy ją ratować? Robiłyśmy, co w naszej mocy? O czym one mówią? Marigold wróciła do rodziny.

– Mistrzowie są naszym przekleństwem, Sally – mówi kobieta. – Oprócz nas nikt się z nimi nie zmierzy.

Mistrzowie? Nigdy wcześniej o nikim takim nie słyszałam, a jednak gdzieś w głębi coś rezonuje, coś jak pradawny strach obudzony po długim śnie.

– To bardzo stare zwłoki, Marlene – mówi matka. – Co możemy zrobić?

Kobieta, Marlene, odpowiada:

– A co, jeśli nie są aż tak stare? Co, jeśli to się nie skończyło?

W pokoju ktoś się poruszył. Odsuwam się kilka kroków i chowam się za rogiem. Brak mi powietrza.

Moja matka mnie okłamała. Och, wiem, nie powiedziała nigdy: „Cassie, moja kochana, mój rozum mnie opuścił, pozostawiając mnie wyłuskaną, pustą i bezużyteczną, bez śladu matki, którą kiedyś kochałaś. Odeszłam i ten chodzący chudy szkielet to tylko złe wspomnienie dawnej mnie”. Nigdy czegoś takiego nie powiedziała, tyle że… Cholera jasna, nie miałam pojęcia, że z mojej matki jest taka aktorka.

I Marigold? Mistrzowie? Co do kurwy nędzy?

Poza tym, co takiego mi konkretnie matka zrobiła?

Słyszę zamykanie drzwi i oddalające się kroki. Na szczęście dla mnie Marlene – oczywiście, teraz sobie przypominam, to Marlene Labaddee, stara znajoma matki, właścicielka kwiaciarni na głównej ulicy Sabden – nie podziela mojego zwyczaju zakradania się bocznym wejściem.

Idę szybko do pokoju matki, mając nadzieję, że przyłapię ją na… nie jestem pewna na czym – jakimś akcie, świadczącym o tym, że żyje – ale już wróciła na swój fotel przy oknie i gapi się na wrzosowiska.

Jest w bezkształtnej wełnianej spódnicy, za dużej na nią i za ciepłej na ten dzień. Powyżej jest bluzka, którą pamiętam z dzieciństwa, i cienki różowy kardigan. Jej włosy, kiedyś długie i jasne jak moje, są teraz krótsze i słabsze, bardziej szare niż srebrne. Ma zwyczaj owijać pasmo na palcu i pociągać za nie. Na kardiganie zawsze widać pojedyncze wyrwane włosy.

Wzdryga się, kiedy drzwi zamykają się za mną z trzaskiem. Przez kilka sekund przyglądam się jej odbiciu w szybie okna. Dopiero gdy jej oczy się podnoszą i napotykają spojrzenie moich, podchodzę do regału z książkami i klękam. Zaczynam wyjmować książki, ale obserwuję ją kątem oka, czekając – mając nadzieję – na jakąś reakcję. Siedzi nieruchomo w fotelu, skurczona i otępiała, ze wzrokiem wbitym w kolana.

Wsadzam książki z powrotem, ale w innym porządku. Za każdym razem, kiedy tu przychodzę, mieszam książki. Czasami niektóre kładę pod łóżkiem albo na zewnątrz na parapecie, albo pod kubkiem z kawą, z którego trochę tej kawy się wylało.

– Twój mąż umiera – oznajmiam. Doznaję nagłego olśnienia i wkładam książki na półkę grzbietami do środka. – To się może stać w każdej chwili. Rak płuc z przerzutami na osierdzie. Przykro mi z powodu twojej straty, bla, bla, bla.

Prostuję się i podchodzę do szafy. Ostatnim razem, gdy przyszłam, wszystko odwróciłam spodem na wierzch. Chwytam klamkę, ale nagle dociera do mnie, że to bezcelowe. Matka nigdy nie otrząśnie się z otępienia i nie warknie na mnie, żebym się zachowywała i zostawiła jej rzeczy w spokoju. Doskonale wie, co robię i dlaczego, i ma to w nosie.

Zniechęcona, siadam w drugim fotelu. W tym samym momencie słyszymy hałas na korytarzu. Nadjeżdża wózek. Słychać krótkie pukanie i zaraz potem drzwi się otwierają.

– No dobra, Sally. Gotowa na herbatkę? Och, cześć, Cassie, kochanie. Nie wiedziałam, że tu jesteś.

Nie pamiętam imion ludzi z obsługi, ale twarz tej kobiety jest dość znajoma. Pomarszczona i napuchnięta, poczerwieniała i spocona od wysiłku wkładanego w pchanie wózka. Oni wszyscy mnie tu znają, oczywiście. Co kwartał płacę za pobyt matki.

– Czy ostatnio była tu moja siostra? – pytam.

– Nic mi o tym nie wiadomo, kochanie. – Kobieta nalewa herbatę i wychodzi.

– W środę będę się widziała z tatą – mówię, kiedy mama i ja znów jesteśmy same. – Mam specjalne pozwolenie, żebym mogła patrzeć, jak umiera.

Matka nie odpowiada. Ani się nie porusza. Nigdy nie pije herbaty, którą dla niej nalano. Do dzisiaj sądziłam, że obsługa podaje ją dlatego, że ja tu jestem, żeby pokazać, że się o nią troszczą. Teraz uzmysławiam sobie, że prawdopodobnie jest zupełnie inna, kiedy mnie nie ma. Dociera do mnie, że pewnie ma ochotę na tę herbatę. Może ja ją wypiję?

– Jakieś preferencje w kwestii kwiatów na pogrzeb? – rzucam. – Kim była ta twoja znajoma? Wiesz, ta kwiaciarka z głównej ulicy, Marlene jakaś tam? Często ją widujesz?

Nic, nawet drgnięcia powieką.

– Myślałam o tym, żeby na mszę zaprosić Marigold – ciągnę. – Pamiętasz Marigold, prawda? Mieszkała z nami przez jakiś czas. Pewnie nie możesz podać mi jej obecnego adresu zamieszkania, co?

Sally nadal się nie rusza, ale wyczuwam, że jej oddech się zmienił. Teraz już wie, że podsłuchiwałam pod drzwiami.

– Co takiego mi zrobiłaś? – pytam. – Co zrobiłaś, co musisz mi teraz wynagrodzić?

Nic. Absolutnie nic. Przy drzwiach zatrzymuję się i odwracam.

– Na czas pogrzebu zatrzymam się w mieście – informuję. – Zarezerwowałam pokój w Czarnym Psie – dodaję. – Z Johnem.

W końcu jakaś reakcja. Jej głowa podrywa się, oczy rozszerzają strachem. Uśmiecham się, kiedy wychodzę.4

Florence

Wtorek, 27 lipca 1999, wcześnie rano

Florence! Florence, obudź się. To nie rzeczywistość.

Jestem pogrzebana. Nie mogę się poruszyć. Wszędzie wokół mnie ciemność i coraz bliżej…

– Florence, no już. Obudź się.

Poruszenie obok mnie i potem ciepłe światło sprowadza mnie z powrotem do mojej własnej sypialni, nade mną pochyla się mąż. Jestem ściśle opatulona kołdrą. Zlana potem, uwalniam się od niej. Nick podaje mi szklankę wody.

– Wszystko w porządku? – pyta.

Kiwam głową.

– Obudziłam Bena?

Kiedy mam czarne sny, krzyczę. Jeśli okna są otwarte, potrafię nawet obudzić sąsiadów.

– Nic nie słyszę – odpowiada Nick. – Za chwilę pójdę sprawdzić. Jesteś pewna, że już dobrze?

– Tak. Idź, zobacz, co u Bena.

Wcale nie jest dobrze. Miną godziny, zanim poczuję się choćby odrobinę lepiej, ale chcę się pozbyć Nicka. Jeśli zostanie, dokładnie wiem, co się wyda…

– Ten sam sen, co zawsze? – pyta.

Znowu kiwam głową, choć ściśle rzecz biorąc, są trzy powtarzające się sny, których się boimy. Pierwszy o tym, że ręce martwych dzieci wyciągają się do mnie z ziemi, z grobu. To dość przykre. Drugi o mężczyźnie bez twarzy, tnącym mnie na kawałki, jeden po drugim. Za tym naprawdę nie przepadam. W trzecim, najgorszym, żyję, ale jestem uwięziona w zakopanej głęboko w ziemi trumnie. Trumnie zrobionej przez Larry’ego.

Mam te sny od trzydziestu lat.

– Za każdym razem, gdy go odwiedzasz – mówi Nick, kiedy idę do łazienki.

To nie do końca tak, ale prawie, więc nawet nie próbuję zaprzeczać.

– Jak długo jeszcze? – pyta mnie.

Moja twarz w lustrze jest trupioblada.

– Może wcale niedługo. Jest chory.

Zaczynam liczyć, sztuczka terapeutyczna, pomagająca zapanować nad oddechem.

– Umiera – dodaję przed dotarciem do czterech.

– I dobrze – mówi Nick.

Nick w końcu znów zasypia. Ja nigdy nie jestem w stanie zasnąć po koszmarach – więc nie próbuję. Zamiast tego wchodzę na samą górę i spuszczam drabinkę prowadzącą na poddasze. Za skrzynią z zabawkami Bena z dzieciństwa, których nie mam serca wyrzucić, znajduję kartonowe pudło, poszarzałe od patyny kurzu, oblepione pajęczynami, z dziurawymi wygryzionymi rogami. Kobieta, którą kiedyś byłam, na górze kartonu napisała „SABDEN”.

Pomijam akta dotyczące morderstw Glassbrooka – nie potrzebuję dzisiaj więcej tych wspomnień w swojej głowie – i znajduję teczkę z sierpnia 1969. Oczywiście są w niej wycinki z gazety opisujące sprawę Black Moss Manor. Cofając się w czasie, znajduję opis tego, co stało się z niektórymi z dzieci po zamknięciu domu. Znajduję raporty, streszczenia procesów ludzi, którzy w nim pracowali. Aster, tak brzmi nazwisko, którego nie potrafiłam sobie przypomnieć. Tymi dwiema osobami, które prowadziły dom, byli lekarze, Frederick i Judith Aster.

A potem znajduję to, czego szukam. W czwartek, czternastego sierpnia 1969 roku, stronę tytułową „Lancashire Evening Telegraph” w całości poświęcono pożarowi, jaki wybuchł w domu dziecka w tę noc, gdy go zamknęliśmy.

Towarzyszące zdjęcie zostało zrobione krótko po dziewiątej tego samego dnia rano. Wiem to na pewno, bo jestem na tym zdjęciu. Tom zawiózł nas tam oboje, zatrzymując się z piskiem opon w pewnej odległości od poczerniałego budynku. Było zbyt wiele wozów strażackich, byśmy mogli podjechać bliżej.

Na zdjęciu patrzę na dom. Tom, być może wyczuwając, że jesteśmy obserwowani, odwrócił twarz do aparatu. Tak naprawdę to nie muszę czytać towarzyszącego opisu. Pamiętam każdy szczegół tamtego dnia: okna wysadzone w powietrze gorącem; mokra ziemia zasypana połamanymi meblami, książkami, nawet dziecięcymi ubrankami. Pamiętam sadzę, która zdawała się wisieć w powietrzu, okopcone ściany, żyrandol, który spadł.

Pamiętam dowódcę straży, który nas oprowadzał, pokazując dwa różne punkty początkowe w biurach personelu.

– Pożary nie wybuchają przypadkowo dwukrotnie – zauważyłam wtedy.

– Nie, nie wybuchają, młoda damo – potwierdził dowódca.

Pamiętam zniekształcone gorącem szafki na dokumenty, których zawartość była zamieniona w proch. Zostawiono je otwarte – te szafki – żeby ogień mógł zniszczyć kryjące się w nich tajemnice.

Nie wrócę do Sabden, ale mogę wykonać telefon czy dwa. Mogę zapewnić Larry’emu spokój umysłu, zanim umrze. Tyle jestem mu winna. Odwracam się, żeby opuścić poddasze, i staję jak wryta.

Winna? Ja jestem coś winna Larry’emu? A skąd to się, do cholery, wzięło?

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: