Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Trzecia siostra - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 września 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Trzecia siostra - ebook

Są w różnym wieku i z różnych ojców. Spotykają się w Warszawie, by pochować matkę. Nathalie - najstarsza z nich - grywa role rosyjskich emigrantek w amerykańskich serialach klasy B. Jej przyjazd po ćwierćwieczu nieobecności wywołuje silne emocje w dwóch młodszych - topiącej smutki w alkoholu neurolożce Agacie i Miłce, zakonnicy w wieku chrystusowym. Już na lotnisku rozpoczyna się regularna wymiana ognia. Fochy są amunicją podręczną, łatwą w użyciu, choć nie zawsze celną. Trwa nieustanny pojedynek na miny i pogardliwe spojrzenia.

W ferworze działań wojennych rodzi się pytanie: która z nich jest tą trzecią - nie do pary? A na horyzoncie pojawia się jeszcze jedna bohaterka - szefowa matriarchalnego klanu, znienawidzona wiejska kuternoga, bajstruk, komuszyca, marcowa docentka, amatorka czarnych aut i cudzych mężów.

Opowieść o braku kobiecej solidarności, powtarzalności rodzinnych historii i o tym, że czasem należy dokończyć niedokończone, wyrzucić trupa z rodzinnej szafy i przestać uciekać.

Joanna Marat - autorka powieści o losach kobiet z historią w tle, między innymi cyklu gdańskiego, na który składają się dwa tomy: "Jedenaście tysięcy dziewic" i "Madonny z ulicy Polanki". Z natury bardziej jątrzycielka literacka niż pocieszycielka.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8123-861-8
Rozmiar pliku: 552 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

NATKA

Niedziela

Stały w hali przylotów. Wyraźnie zniecierpliwione. Jedna wysoka i chuda. Druga niższa o głowę, okrąglejsza. I chyba ździebko młodsza, choć strój mocno ją postarzał. No i to nakrycie głowy. Ohyda! Projektant chyba miał zamiar oszpecić każdą kobietę, która będzie je nosić. Tak czy inaczej, trudno się było dopatrzyć podobieństwa między nimi dwiema. A jednak były siostrami, z różnych ojców. Czekały na trzecią, do kompletu.

– Pasowałaby mi słowiańska wersja jego imienia, taka podkręcona.

Druga milczała, jak to ona. Milczenie wpisywało się w jej profesję, wybraną bez należytego namysłu, za to jak najbardziej celowo – by zadać cios pozostałym trzem, a może nawet czterem najważniejszym kobietom w jej życiu.

Mimo złości malującej się na twarzy siostry starsza i wyższa niezmordowanie ciągnęła genealogiczny wywód:

– Dziedrzych brzmi całkiem po słowiańsku. Przaśnie, paździerzowo. Lubisz tak, prawda? – monologowała zawzięcie. Czuć było od niej gorzałką. – Choć w tej szwabskiej wersji, sama przyznasz, nasz cioteczny dziadek może się kojarzyć z samą Marleną. Sześćdziesięcioparoletnią, boską. Zabalsamowaną. Dwadzieścia lat po wojnie już wolno było piać ten jej kawałek o grobach wehrmachtowców, że ich nie ma, bo niepogrzebane kości niemieckich chłopaków zostały w Rosji. Coś jak kończyna naszego Dietricha, skórkowanego.

– Przestań już, dobrze? – syknęła młodsza.

– Ależ siostrzyczko, dlaczego? Przecież to wyimek z naszego rodzinnego albumu, stara nadpalona karta śmierdząca czołgowym smarem. Dietrich miał kupę szczęścia, że tylko noga została tam, pod Kurskiem. Znasz przecież tę historyjkę o ciotecznym dziadku i jego dolnej kończynie, która uratowała mu życie. Serce, rozum, głowę, ale również te inne – powiedzmy to bez ogródek – kluczowe części męskiego ciała. Dzięki porzuceniu kulasa w piekielnym kotle – kto by tam targał uciętą gnijącą nogę tysiąc pięćset kilometrów? – udało się Dietrichowi przeszczepić szlachetną męską gałąź Krugerów z Westpreussen hen, daleko na Zachód. Nawiasem mówiąc, dziwny mamy urodzaj na kuternogi w naszej rodzinie, nieprawdaż?

– Zamknij się, do jasnej cholery! Napruta jesteś! – wrzasnęła nagle młodsza tak głośno, że aż ludzie zaczęli się przyglądać zakonnicy, która podnosi głos i używa wulgaryzmów.

– A tobie chyba zaczęło odbijać. To też nasza rodzinna przypadłość, tylko bardziej wstydliwa niż deficyt narządu ruchu. – Starsza błyskawicznie się odgryzła. Nie miała już jednak ochoty kontynuować starannie ułożonej mowy otwierającej zbliżający się nieuchronnie rodzinny zjazd (czy raczej najazd). Nic dziwnego, że zaczęła ab ovo – od Dietricha Jednonogiego, który mimo kalectwa zdołał po wojnie spłodzić dorodnego syna. Wieść niesie, że udał mu się ten jedyny męski potomek nadzwyczajnie. Tak przynajmniej twierdziła Natka, kobieta światowa i bywała, która wiele lat temu miała okazję bawić w Dortmundzie i poznać Dietrichowego jedynaka, Mortena. A może i tego drugiego, już nie Dietrichowego, ale też Krugera, de nomine, co imię ma jak archanioł i ponoć samotnie dożywa swoich lat w jakimś wilczym szańcu. Geniusz cholerny. Popierdolony, nieznośnie piękny umysł. Jego genetyczny rodzic, ten pozbawiony czci, wiary i głowy, zapewne od lat siedemdziesięciu jeden, bez kilku miesięcy, smaży się na piekielnej patelni w Tartarze.

Chciała jeszcze wspomnieć o siostrach Kruger z Mühlenthal (cholera wie, gdzie to jest, może nigdzie?), którym chyba też nie za bardzo w życiu wyszło. Wszystko tu grzęźnie w bagnie albo spływa z falą powodziową. Jak to na depresji. Albo w depresji.

Nie wiadomo, jak to się stało, że ci olędrzy (czy może raczej Holendrzy) przybyli na Pomorze z misją osuszania mokradeł, tworzenia polderów, budowania grobli, wiatraków, spichlerzy i zagród z podcieniami. I cały ten wielki wysiłek pokoleń, zmaganie się z siłami natury, z powodziami i podtopieniami, północnymi wiatrami i cofkami, zdał się na nic, bo w końcu i tak trzeba było te zagrody i poldery zostawić, żeby zdziczały, zniszczały i się zapadły. Gówno po nich zostało, tak naprawdę. Tylko one – trzy siostry. I tamci dwaj.

* * *

Stała, przestępując z nogi na nogę. Powinna iść do kibla, tym bardziej że nie miała ochoty patrzeć na tę drugą, taką podnieconą i przejętą, że wreszcie zobaczy wyśnioną, wymarzoną najstarszą. Po latach niewidzenia, a dokładniej – po niemal całym ćwierćwieczu. Właściwie się nie znały, bo Natka zwiała do Ameryki, gdy najmłodsza siostra srała jeszcze w pieluchy. Potem wpadła tu ten jeden jedyny raz, na moment. Ze względu na komunię srajtki. Same kłopoty z tego wynikły. Ona, jako środkowa siostra, miała wątpliwą przyjemność poznać dwie skrajne od śmierdzącej strony i właśnie dlatego teraz zamierzała stać z boku. Nie przytulać się, nie całować, nie prawić komplementów. Nie kochać ich ani trochę. Zasłużyły na to. Obie.

* * *

Niepotrzebnie wyrwała się z wrzaskiem i z tą jasną cholerą. Trzeba się trzymać zasad. Kurczowo i najlepiej bezrefleksyjnie. Dla świętego spokoju. A tamta, już nieźle podpita, była ostatnią osobą, z którą chciała rozmawiać. Na jakikolwiek temat. Co innego Natalia. Pamiętała ją z komunii. Właściwie tylko zapach jej perfum i jeszcze to, że dostała od niej rower. Nie od matki, lecz od siostry. A potem, jak już wróciły z kościoła, wybuchła w domu awantura, jak zwykle nie wiadomo o co. A może to było jeszcze przed kościołem? Natalia trzymała ją za rękę i nawet pozwoliła przytulić się do siebie, poczuć w nozdrzach specyficzną woń światowej kobiety. Zapamiętała ten zapach, ale głosu już nie. Nigdy do niej nie telefonowała. Tylko do matki. Od wielkiego dzwonu. Za to obie starsze siostry miały w zwyczaju kłócić się przez telefon. W miarę regularnie. Do pewnego momentu.

O dziwo, całkiem niedawno światowa dama zaczęła pisać e-maile. Tylko do niej. W interesach. Zimna suka! – trzeba to wreszcie z siebie wyrzucić. Wbrew zasadom.

* * *

Dreamliner z Nowego Jorku zwiększył opóźnienie. Będą sterczeć w hali przylotów kolejną godzinę. Młodsza stała posłusznie z miną uroczystą i potulną. Druga, coraz bardziej rozzłoszczona, raz po raz się ulatniała, niby to za potrzebą, ale tak naprawdę, by w ustronnym miejscu pociągnąć łyk z flaszki, którą trzymała w torebce – za małej, żeby swobodnie, bez wciskania, pomieścić półlitrówkę. Każde takie pociągnięcie, maleńkie gul, gul, dodawało jej wiary, że zdzierży, że wytrzyma i może nawet nie rozsypie się na widok Natki. Obie nawet przed sobą ukrywały obawę, jak wypadną. Jak je oceni ta trzecia. Czy spojrzy? Czy rękę poda? Bo raczej nie przytuli, nie uśmiechnie się, nie zagada – to wiedziały na pewno.

I po co taka się zjawia po tylu latach? Po spadek – rzecz jasna. Jaki znowu spadek?! Nic jej nie spadnie! Mało ma? Wszystko ma, a przylatuje po więcej. Grosz zawsze cieszy, a siostry ma za nic. Tę środkową zwłaszcza. Jak nic chce tylko wydziobać, ile się da, i odlecieć.

– Skąd wiesz, że Natka przylatuje tym właśnie samolotem? Pisała do ciebie czy jak?

– Nathalie – ona teraz pisze się przez „th” i jeszcze „e” na końcu. – Młodsza od razu pożałowała, że przerwała milczenie. Zaczną się zaraz wieczne pretensje i pytania, a na nie niełatwo odpowiedzieć, zwłaszcza jak nie chce się kłamać, a tym bardziej mówić prawdy, bo to mogłoby je poróżnić. Każdy pretekst był dobry, byle tylko znaleźć punkt zaczepienia. I gadać, gadać, gadać, narzekać.

– Ho, ho, nasza gwiazda zmieniła pisownię imienia, żeby zmylić tropy, pozacierać kompromitujące ślady po matce Polce. Bo bez tiejdża w środku to zbyt płasko i słowiańszczyzną trąci. A przecież w Nathalie Gilberta Bécauda chodziło o Rosjankę. Założę się, że kiedy mama poznała Magierę, tego szablistę czy szpadzistę, ojca Natki w każdym razie – w jakimś klubie? może w Hybrydach? – to właśnie leciała ta piosenka. Ale ty nie wiesz nawet, kto to był ten Bécaud.

– Nic nie wiem, to oczywiste. – Młodsza po raz kolejny pożałowała, że odbiła piłeczkę, i teraz nastąpi zalew natrętnych pytań. Na szczęście na tablicy pojawiła się informacja, że samolot z Nowego Jorku właśnie wylądował.

Więc to już. Zaraz się pojawi. Nie miała pewności, czy aby na pewno ją rozpozna. Chyba tylko po tych usteczkach w serduszko, jak z przedwojennego filmu – ze zdjęć zapamiętała wyłącznie ten jeden szczegół jej twarzy. Mama, jak była młoda, też takie miała – słodkie, różowe, gotowe do pocałunku. Reszta była mniej oczywista. Ale włosy chyba miała gęste. Albo zagęszczane, bo w jej wieku to różnie bywa. Brąz? Kasztan? Farba jakaś najpewniej, żeby ukryć siwiznę. I raczej była niewysoka. Po tatusiu szermierzu. Albo szabliście.

* * *

Dopiero teraz zrozumiała, że nie może przywitać siostry w takim stanie. Wcale nie powinno jej tutaj być. Może spotka się z nią kiedyś, później, ale nie dziś. I nie tutaj. Bo co pomyśli artystka? Że siostra taka wstawiona? Że pije codziennie, bo od dawna rady nie daje? Nie ma mowy! Dekonspiracji nie będzie. W żadnym wypadku. Ani okazji do kąsania, upokarzania. Natka zawsze ją poniżała. Wbijała jej do głowy, że jest gorsza. Nawet teraz – do gówniary napisała, że przyjeżdża, a do niej nie. I to jest dobry powód, by stąd uciec. Oddalić się tak, żeby młodsza nie widziała. Ta też daje jej odczuć, że jest lepsza. Zadziera ten kartoflany nosek wysoko, wysoko. Jako ta czysta oczywista. Bezalkoholowa. Bogu oddana.

Lepiej popatrzeć z dystansu. Niech się poprzytulają, wycmokają. Ona niczego nie musi. Nawet udawać. Przyjechała Natka na gotowe. Do kosztów pogrzebu pewnie się nie dołoży, bo i po co. Wszystko zrobione, została tylko ostatnia posługa. No i pani artystka będzie musiała znieść widok matki w trumnie. Ale nie, pewnie do krematorium też się nie wybierze, bo zmęczona po podróży, biedactwo. Wiadomo, jet lag. Jeszcze dostanie duszności. W jej wieku takie rzeczy zdarzają się kobietom. Znowu będzie usprawiedliwiona i nawet na matkę nie spojrzy.

Młodsza w zaaferowaniu nawet nie zauważyła zniknięcia siostry, która dość daleko, za filarem, łapała dystans.

O, już jest! A właściwie są, bo z absztyfikantem – tak by powiedziała pewna pani, o której chyba żadna z sióstr nie chciałaby pamiętać. A więc Natka przybyła z obstawą. Chociaż – trzeba to przyznać z nutką rozczarowania – facecik raczej niski i z lekka łysiejący. Napakowany jak ochroniarz. Szkoda, że z daleka nie da się policzyć zmarszczek na jej twarzy. Wielka szkoda. Najważniejsze, to nie dać jej satysfakcji z powodu wódczanego chuchu. Jutro żadnego picia, bo przyjdzie powozić. Do krematorium świat drogi, z pięćdziesiąt kilometrów albo i więcej. Pora trzeźwieć, w domu, w samotności. Tylko będzie bolało. Tam matki ubrania. I pampersy. I wszędzie jej zapach, zwłaszcza w szafach. Wszystko tam opowiada o Joasi Cudowskiej, o jej umieraniu. Ale i o życiu. Wszystko było dla niej. Ostatnie dziesięć lat życia średniej córki kręciło się wokół matki. A teraz nic nie zostało. Tylko butelka wódki w lodówce, bo ciepłej nie godzi się brać do ust. No, chyba że kogoś bardzo, bardzo suszy albo stres ściska za gardło, jak ją teraz.

Pora uciekać. Nie odbierać telefonu, jak zadzwoni młoda albo Amerykanka, nie daj Boże. Ale ona przecież ignoruje siostrę, której nawet imię wybrała. Podobała się małej Natce dobranocka z dwiema czarno-biało-czarnymi pacynkami i tak długo męczyła matkę, aż ta skapitulowała. Nadała to wstrętne imię młodszej i dlatego ona przez całe życie zamiata po kimś brudy. I nie ma nic własnego, prócz butelki w lodówce i tej w torebce. Już pustej.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

Spis treści

1. NATKA

2. SIOSTRZYCZKA

3. ONKEL

4. O WŁOS

5. LUKS

6. MÜHLENTHAL

7. NA MIGI

8. OLĘDRY

9. RYŻY

10. OSTATNIA DEFILADA

11. SZAJBA

12. NÓŻKA

13. GOŁĘBICA

14. RING

15. BARON E.

16. TYCJANOWSKA

17. BOLESŁAW WZYWA DO WARSZAWY

18. POROZMAWIAJ Z NIĄ

19. OBLĘŻENIE

20. ŚWINKA

21. IRMINA KUKIER

22. À LA GUERRE COMME À LA GUERRE

23. NEW LOOK

24. UCIEKAĆ, UCIEKAĆ, UCIEKAĆ!

W ROLACH GŁÓWNYCH
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: