Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ty i cała reszta - ebook

Data wydania:
29 września 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ty i cała reszta - ebook

Emocjonujący, zabawny, zaskakujący romans Roni Loren – jednej z najlepiej zapowiadających się współczesnych autorek książek obyczajowych.

Wszyscy znają Miz Poppy, recenzentkę, która barwnie i dowcipnie opisuje życie artystyczne Nowego Orleanu. Nikt jednak nie wie, że za tym pseudonimem kryje się Hollyn Tate. Problemy Hollyn powodują, że dziewczyna – błyskotliwa i śmiała jako autorka tekstów – w prawdziwym życiu jest zamknięta w sobie i stroni od ludzi. Okoliczności sprawiają jednak, że postanawia wyjść ze strefy komfortu i poznaje Jaspera.

Jasper, początkujący aktor marzący o własnym teatrze, proponuje Hollyn, że pomoże jej pokonać lęk i niepewność. Zaraźliwy urok chłopaka sprawia, że dziewczyna zgadza się na kilka lekcji aktorstwa. Szybko okazuje się, że pomiędzy odgrywaniem romantycznych scen, a prawdziwym uczuciem granica jest bardzo cienka. Czy Hollyn i Jasper poprzestaną na przyjaźni? Czy dzięki tej relacji Hollyn uwierzy w siebie na tyle, by zaakceptować własne niedoskonałości?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8251-021-8
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Czasami Hollyn Tate wyobrażała sobie, że gra w filmie. Miała scenariusz. Znała swoje kwestie na pamięć. Jej kręcone blond włosy były perfekcyjnie wymodelowane i wcale nie puszyły się jak szalone pod wpływem wilgotnego nowoorleańskiego powietrza. Serce nie biło zbyt gwałtownie, a zespół Tourette’a nie miał władzy nad mimiką twarzy. Była pewną siebie laską w wielkim mieście, gotową, by przeżyć resztę życia w wielkim stylu.

Sukces zawodowy czaił się tuż za rogiem. Błyskotliwe i zabawne przyjaciółki pisały do niej z zaproszeniami na drinki i ploteczki po pracy. Wielka miłość tylko czekała, by wpaść na nią na ulicy i wytrącić jej torebkę z dłoni w idealnej scenie pierwszego spotkania rodem z komedii romantycznej. Hollyn była Carrie z _Seksu w wielkim mieście._ Była Meg Ryan z któregokolwiek filmu. Była Mary Tyler Moore wyrzucającą czapkę w górę. Była tą dziewczyną. Gdy przedzierała się przez tłum, kamera skupiała się tylko na niej, inni stanowili jedynie niewyraźne tło. To był jej dzień. Jej świat. Miała pełną kontrolę nad swoim życiem.

Hollyn wyobrażała sobie tę scenę na ekranie kinowym. Jej lepsza, odważniejsza wersja z wdziękiem przemierzała nierówne miejskie chodniki na tle kolorowych sklepowych witryn. Gdyby się pochyliła, żeby zerwać koniczynkę wyrastającą ze szczeliny w bruku, trafiłaby na czterolistną. Hollyn próbowała wierzyć, że ta kobieta istnieje. Odtwarzana w myślach wizja pomagała jej pokonać drogę do pracy.

Czasami.

Dziś fantazja ją zawodziła, a brak snu sprawił, że była wyjątkowo nerwowa. Skręciła za róg i ujrzała jaskrawoniebieski przeszklony trzypiętrowy budynek przestrzeni coworkingowej WorkAround, skąpany w blasku porannego słońca. Zaadaptowany dawny magazyn zajmował cały róg ulicy, a szyld reklamujący „Przestrzeń biurową dla kreatywnych”, który zwisał z balkonu na pierwszym piętrze, kołysał się w wilgotnej bryzie ciągnącej znad rzeki Missisipi. Hollyn wzięła oczyszczający wdech i zmusiła się do rozprostowania zaciśniętych palców dłoni.

Chociaż nie cierpiała już z powodu mdłości, które dręczyły ją przez kilka pierwszych tygodni w WorkAround, żołądek wciąż wywracał się jej jak na rollercoasterze, a mięśnie szyi napinały boleśnie. Wizja pewnej siebie, zrelaksowanej przed obiektywem kamery kobiety wymykała się jej niczym nieokiełznany duch opuszczający ciało tymczasowego gospodarza. Kolejny duch nawiedzający ulice Nowego Orleanu.

Powtórzyła w myślach poranną rutynę. Starała się zapamiętywać ludzi na stałe pracujących na jej piętrze, żeby wiedzieć, z kim należy się szybko przywitać (z tymi, którzy na jej „dzień dobry” odpowiadali skinieniem głowy i uprzejmym uśmiechem), a kogo trzeba unikać jak ognia (tych, którzy dążyli do budzącej grozę pogawędki przy automacie z chłodzoną wodą – oczywiście nie dosłownie, w WorkAround nie stały urządzenia tak prostackie). Niestety w przestrzeni coworkingowej twarze nieustannie się zmieniały, co wynikało zresztą z jej natury. Ludzie płacący za dostęp do gorących biurek na parterze rzadko zabawiali tu dłużej. Ci, którzy tak jak ona wynajmowali biura na piętrach, zazwyczaj byli nieco bardziej wytrwali.

Hollyn sprawdziła godzinę w telefonie. Pocieszało ją to, że było jeszcze dość wcześnie i pozostali zaczną napływać do WorkAround dopiero za jakiś czas. Jedną z zalet pracy na własny rachunek było to, że sama ustalała sobie grafik. Większość ludzi korzystała z tego przywileju i pojawiała się w pracy dopiero koło dziewiątej czy dziesiątej. A i wtedy pierwsze kroki kierowali do baru kawowego, gdzie Jackee, kobieta o zielonych włosach i zerowych umiejętnościach w zakresie obsługi klienta, przyjmowała ich zamówienia, burcząc coś pod nosem, po czym bezceremonialnie i bez słowa stawiała przed nimi gotową kawę albo wymyślną herbatę. Hollyn uwielbiała Jackee. Kawa i zero oczekiwań. Taki typ osób lubiła najbardziej.

Wrzuciła telefon z powrotem do torebki i postukała kciukiem w opuszkę każdego palca prawej dłoni po kolei, w znajomym rytmie, w tę i z powrotem. „Jeden, dwa, trzy, cztery. Cztery, trzy, dwa, jeden”. Dzięki temu małemu rytuałowi poczuła ulgę. Wprowadziła swój kod dostępu i otworzyła szklane drzwi, które już zdążyły się pokryć skroploną parą. Lodowaty podmuch klimatyzacji uderzył ją w tej samej chwili, w której usłyszała odgłos śmigających po klawiaturach palców. Weszła do środka i wzięła głęboki wdech, próbując odnaleźć wewnętrzną równowagę. W powietrzu unosił się zapach przypalonego tosta zmieszany z jednym z „wyselekcjonowanych” aromatów, które były pompowane przez system wentylacyjny do budynku, aby „zwiększyć kreatywność i produktywność”. Jeśli się nie myliła, dziś pachniało jaśminem. Lucinda, właścicielka WorkAround, stosowała aromaterapię zgodnie z własnym tajemniczym harmonogramem – zapewne zsynchronizowanym z fazami księżyca lub czymś podobnym.

Hollyn szybko rozejrzała się wokół. Kilka osób siedziało już przy gorących biurkach – przy czym „biurko” było elastycznym określeniem, obejmującym każdą płaską powierzchnię w pobliżu krzesła czy kanapy. Na parterze przesiadywali głównie pisarze, blogerzy, właściciele sklepów online czy deweloperzy aplikacji. Ludzie wynajmowali tu miejsca do pracy, żeby nie tkwić samotnie w domu – albo jeszcze gorzej, w domu rodziców – i móc stykać się z ludźmi z innych środowisk i zawodów. Przypominało to płacenie za ulubione miejsce w Starbucksie albo w bibliotece, które czekało na człowieka każdego dnia.

Jednak w przeciwieństwie do biblioteki tutaj nie było gdzie się ukryć. Ekstrawertycy czuli się tu jak w raju. Parter był przestronny i otwarty, z wysokimi sufitami, odsłoniętymi ceglanymi murami, lśniącym systemem kanałów wentylacyjnych i wysokimi oknami zajmującymi całą tylną ścianę. Niebieskie, żółte i szare kanapy stały w skupiskach, zachęcając do współpracy i nawiązywania znajomości. Industrialny klimat łagodziły nieco zdobiące stoliki sukulenty w doniczkach oraz bluszcz pnący się po słupach. Wszystko zostało przemyślnie zaprojektowane. Właśnie ta przestrzeń stanowiła wizytówkę WorkAround w sieci. Mówiła: „Tylko popatrz na to modne, nowoczesne i sprzyjające kontaktom towarzyskim miejsce! Po co pracować z domu, skoro możesz być częścią czegoś większego?”.

I to właśnie zdjęcie parteru w pierwszej chwili sprawiło, że Hollyn zapragnęła wycofać się z całego tego eksperymentu. Była gotowa odrzucić wszystkie sugestie terapeutki online Mary Leigh i zrezygnować z prób zapanowania nad swoim lękiem społecznym. W tamtym czasie prawie nie wychodziła z domu, ale może to wcale nie było takie złe? Wizja otwartej przestrzeni pełnej gadatliwych obcych ludzi próbujących nieustannie zachęcać ją do współpracy wywoływała u niej tylko dwie reakcje: „Nie ma mowy” oraz „Co za potwór zaprojektował to szaleństwo?”. Ale potem Hollyn zobaczyła prywatne biura i wyobraziła sobie, jak by to było pracować w przestrzeni tak jasnej i nowoczesnej. Zakochała się w pomyśle, by zapewnić sobie choć odrobinę normalności – biuro, do którego będzie mogła codziennie przychodzić. Poranna droga przez mękę powitań była ceną, jaką musiała płacić za ten luksus.

Poprawiła torbę z laptopem na ramieniu, jeszcze kilka razy policzyła do czterech na palcach i ruszyła w stronę baru kawowego zdeterminowanym krokiem mówiącym: „Jestem zajęta, nie zawracajcie mi głowy”. To była jej jedyna ochrona przed osobami, które próbowałyby ją wciągnąć w jakąś błahą rozmowę. Oczywiście mogłaby wetknąć sobie słuchawki do uszu, ale Mary Leigh dała jej do zrozumienia, że to byłoby oszukiwanie. Zupełnie jakby zdrowie psychiczne Hollyn było egzaminem, do którego istniał klucz odpowiedzi.

Kilka osób posłało jej uśmiech albo rzuciło „dzień dobry”, a ona odpowiadała uprzejmie, ale nie zwolniła ani odrobinę. Większość ludzi i tak nie miałaby ochoty z nią rozmawiać, szczególnie tak wcześnie rano. Z determinacją zmierzała do baru kawowego na tyłach, jakby ktoś mierzył jej czas. W końcu z westchnieniem ulgi zatrzymała się przy ladzie i zaczęła grzebać w torbie w poszukiwaniu karty, która zapewniała jej dwa darmowe napoje dziennie. I wtedy rozległ się głośny huk.

– Ja pierdykam – wycedziła jakaś kobieta przez zaciśnięte zęby. Kolejna seria metalicznych uderzeń sprawiła, że Hollyn pochyliła się nad blatem, by sprawdzić, co się dzieje. Kobieta o wiśniowych włosach – nie Jackee – kucała przed niską metalową szafką, plecami do Hollyn, i szarpała za drzwiczki z zaskakującą siłą, biorąc pod uwagę jej drobną posturę. – Po cholerę oni to zamykają? Naprawdę myślą, że ktoś ukradnie worek ciemno palonej kawy? Nawet nie jest taka dobra.

Zanim Hollyn zdołała się wycofać, kobieta odwróciła głowę i grymas na jej twarzy przerodził się w serdeczny uśmiech.

– Och! Cześć, eee…

Nie znała jej imienia. Za to Hollyn widziała, z kim ma do czynienia – to była Andrea, choć posługiwała się zdrobnieniem Andi – bo nie omieszkała sprawdzić wszystkich, którzy pracowali na jej piętrze. Taka już była wścibska. Odchrząknęła.

– Hollyn – podpowiedziała.

Andi strzeliła palcami i zerwała się na równe nogi niczym wyskakująca z pudełka zabawka na sprężynie.

– Tak, Hollyn. Przepraszam. Ładne imię. Chyba nigdy nie miałyśmy okazji oficjalnie się poznać. Ja jestem Andi. Mam biuro niedaleko twojego.

– Cześć. – Hollyn przestąpiła z nogi na nogę i zaczęła bawić się torbą. Próbowała zmusić mięśnie twarzy, by pozostały gładkie i zrelaksowane. Potrzebowała kawy, nie rozmowy. Do licha, powinna sobie sprawić koszulkę z takim hasłem, sprawdzałaby się w wielu sytuacjach. – Gdzie jest Jackee?

Andi westchnęła dramatycznie i poprawiła kucyk.

– Rzuciła pracę. Podobno udało się jej sprzedać edukacyjną apkę jakiejś dużej firmie i zrobiła wczoraj wieczorem scenę pod tytułem: „Walcie się, odchodzę”. Podobno nie obeszło się bez słów na „k” oraz ciskania fartuszkiem o ziemię, ale jakimś cudem nikt tego nie nagrał. – Przewróciła oczami. – Wieczorna ekipa naprawdę nas zawiodła pod tym względem. Ale tak, Jackee się zawinęła i najwyraźniej zostanie potentatką w branży technologii dla dzieci.

Hollyn uniosła brwi i wbrew swojej woli kilkakrotnie zmarszczyła nos, nieudolnie próbując zachować kontrolę nad swoją twarzą.

– Wiem, prawda? – odparła Andi, opacznie interpretując jej minę. – Zareagowałam tak samo. Nie potrafię sobie wyobrazić Jackee komunikującej się z dziećmi w jakikolwiek sposób, no chyba że po to, by zaprosić je do swojej chatki z piernika w środku lasu i odwalić akcję na Jasia i Małgosię. Podejrzewałam, że podtruwa kawę każdemu, kto nie dawał jej dobrych napiwków. Ale hip, hip, hurra, życzę jej szczęścia i w ogóle – zawołała, unosząc ręce w górę i potrząsając wyimaginowanymi pomponami. – Niestety jej odejście to zła wiadomość dla nas, bo nie mogę się dostać do szafki z kawą. Nie mam pojęcia, gdzie są klucze, a Lucinda ma właśnie telekonferencję i zamknęła się w swoim biurze. – Andi posłała drzwiczkom mordercze spojrzenie. – Jak mam napisać nowy rozdział książki i nagrać dziś podcast bez kawy? – Wsparła ręce na biodrach i prychnęła. – Nie da się pracować w takich warunkach!

Andi przypominała trąbę powietrzną złożoną ze słów i nieustannie zmieniających się wyrazów twarzy. Właśnie z tego powodu Hollyn miała ją na liście osób, których należy unikać. Zdążyła się już przekonać, że twórcy podcastów byli wyjątkowo gadatliwi i traktowali każdego jako potencjalnego gościa, z którym mogliby przeprowadzić wywiad. Instynkt podpowiadał jej, by uciekała przed nimi gdzie pieprz rośnie. Tak. Wiele. Słów. Hollyn nie wiedziała, co powiedzieć, więc zapytała tylko:

– A więc nie będzie kawy?

Andi ponuro pokręciła głową.

– Chyba będę musiała pójść do Chicory po drugiej stronie ulicy, ale jest tam strasznie drogo, a właściciel to psychol, który wiecznie powtarza kobietom, żeby się „uśmiechały, bo jest piękny dzień”.

Hollyn znowu zmarszczyła nos i potarła go szybko, żeby zamaskować tik nerwowy próbujący przejąć kontrolę nad jej mięśniami.

– Właśnie. Czy on nie zdaje sobie sprawy, jakie to jest agresywne? Po pierwsze, próbuje kontrolować moje zachowanie, a to cecha socjopaty. – Uniosła palec, jakby argumentowała w sądzie. – Po drugie, koleś, nie zamierzam się uśmiechać, żebyś ty poczuł się lepiej. Uśmiechnę się, jak już dostanę moją absurdalnie drogą kawę i ucieknę z tej twojej pułapki na turystów.

Śmiech zabulgotał w gardle Hollyn, ale mięśnie miała tak napięte, że wydała z siebie tylko dziwny, zdławiony odgłos. Uch. „Obciach pierwsza klasa”. Dlaczego to było takie trudne? Dlaczego nie mogła po prostu z kimś porozmawiać jak normalna osoba? Tak bardzo chciałaby ze swobodą pogawędzić z kimś takim jak Andi. Dlaczego jej ciało i mózg nie mogły ze sobą współpracować?

Andi uśmiechnęła się autoironicznie i postukała palcem w skroń.

– Wybacz. Dla autorki horrorów oraz podcastu o prawdziwych zbrodniach każdy jest seryjnym mordercą, dopóki nie udowodni mu się niewinności. – Oparła przedramiona na ladzie i pochyliła się w jej stronę. – Ale serio, uważaj na tego kolesia. Możliwe, że trzyma trupy w zamrażarce.

– Ha! – Hollyn pokiwała głową. – Łapię.

– Może pójdziemy razem? W grupie bezpieczniej? – zapytała Andi, wychodząc zza baru. – Jeśli każe nam się uśmiechnąć, możemy posłać mu nasze najlepsze biczfejsy.

Mięsień policzkowy Hollyn drgnął wbrew jej woli. Gdy musiała wchodzić w interakcje z obcymi, jej tiki wypływały na powierzchnię ze zdwojoną siłą. Nie miała biczfejsa tylko tikfejsa. Tak czy inaczej, nie zamierzała towarzyszyć Andi. Owszem, przychodziła do WorkAround, by ćwiczyć wychodzenie ze swojej strefy komfortu („słyszę cię, Mary Leigh!”), ale w tej chwili czuła się tak, jakby chodziła boso po pinezkach.

– Hm, przepraszam, ale naprawdę muszę pędzić do biura. Może następnym razem.

– Wow. Zamierzasz pracować bez kawy? – zapytała Andi, szeroko otwierając oczy. – Dzielna kobieta!

– Mam wodę smakową – odparła Hollyn, ze skrępowaniem poklepując swoją torbę, w której wyraźnie nie było miejsca na napój w butelce.

Andi przechyliła głowę na bok, jakby próbowała ją rozgryźć.

„Powodzenia”, miała ochotę powiedzieć jej Hollyn.

– Jaką kawę pijasz? – zapytała Andi, przyszpilając ją wzrokiem. – Skoro i tak tam idę, mogę ci coś kupić. Zmuszę Lucindę, żeby oddała nam za to kasę. Płacimy tutaj czynsz i mamy gwarantowane dwa darmowe napoje dziennie.

– Ja, eee…

– Kawa z mlekiem, zbożowa, cappuccino, mocha, latte, cold brew? A może czarna herbata, zielona herbata, matcha…

Hollyn zrozumiała, że Andi będzie wymieniać bez końca, więc wreszcie się poddała.

– Poproszę mrożoną bezkofeinową z pełnotłustym mlekiem i jedną kostką cukru.

Andi uniosła brwi.

– Bezkofeinową? Ludzie naprawdę piją coś takiego?

Hollyn poczuła, że uszy jej płoną. Zaczęła pić kawę wyłącznie dlatego, że tak robili „normalni” ludzie. Ale nie mogła sobie pozwolić na nadmiar kofeiny, więc to była jej jedyna opcja.

– Musiałam rzucić mocną kawę – skłamała. – Mam przez nią problemy ze snem.

– Ach, łapię. Moje kondolencje – powiedziała Andi, uśmiechając się ze współczuciem, a mały kolczyk w jej nosie zalśnił w blasku słońca wlewającego się przez okna. – No to podrzucę ci tę oszukaną kawę do biura.

Hollyn wiedziała, że to gówniane z jej strony tak wykorzystywać Andi, ale gdyby z nią poszła, musiałaby dalej z nią rozmawiać, a już się pociła i wierciła pod jej bacznym spojrzeniem. Więc tylko pokiwała głową i wyciągnęła pięciodolarowy banknot z torebki.

– Dziękuję.

– Nie ma sprawy! – zawołała Andi tonem, który kazał Hollyn wierzyć, że to naprawdę nie jest dla niej problem, i wyjęła banknot spomiędzy jej palców. – Ale jeśli nie wrócę za pół godziny, wezwij policję i powiedz, żeby najpierw sprawdzili właściciela kawiarni.

Usta Hollyn drgnęły w przelotnym uśmiechu.

– Okej. Nie umrzyj.

– Jasne. To mój cel numer jeden każdego dnia. – Andi pomachała jej i ruszyła w stronę głównego wejścia, pozdrawiając mijanych ludzi z totalną swobodą. Hollyn niemal poczuła na języku smak zazdrości. Ciekawe jak to jest iść przez życie z taką łatwością i być po prostu sobą? Pokręciła głową i ruszyła w stronę klatki schodowej prowadzącej na jej piętro.

Filmowa wersja Hollyn przyjaźniłaby się z kobietą taką jak Andi. Zawsze wiedziałaby, co powiedzieć, i dotrzymywałaby jej kroku w rozmowie. Poza tym filmowa wersja Hollyn poszłaby na górę i „przypadkiem” wpadła na Rodriga, przypakowanego vlogera fitness. Ale prawdziwa Hollyn nie miała do dyspozycji kamer ani scenariusza. Chciała tylko schować się w swoim biurze, zamknąć za sobą drzwi i zabrać się do pracy.

Na pierwszym piętrze panował spokój. Drzwi do kilku biur były uchylone, ale większość przeszklonych sal konferencyjnych świeciła pustkami, a w pozostałych zamknięte drzwi izolowały dźwięk. Jedno z dwóch studiów do nagrywania podcastów było zajęte – o czym świadczyła paląca się nad wejściem lampka – podobne jak oba pokoje video. Przez szparę w drzwiach Hollyn zobaczyła Emily Vu, blogerkę i specjalistkę od produktywności, która właśnie regulowała lampy, przygotowując się do nagrania kolejnego filmiku. Hollyn zadrżała. W blasku tych reflektorów czułaby się jak w pokoju przesłuchań.

Biuro Hollyn znajdowało się na końcu korytarza. Przestrzeń była mała, ale jasna, z wielkim oknem, przez które dostrzegała skrawek mostów Crescent City Connection widocznych między budynkami. Jedyną nieprzeszkloną ścianę pociągnięto delikatną żółtą farbą w kojącym odcieniu, a biurko w stylu mid-century modern było najładniejszym meblem, z jakim Hollyn miała kiedykolwiek do czynienia. Nie mogła się powstrzymać, by nie przesunąć dłonią po gładkiej orzechowej powierzchni za każdym razem, gdy tu wchodziła.

Gdy po raz pierwszy ujrzała tę przestrzeń, wpadła w zachwyt. Ilekroć żołądek skręcał się jej w supeł na myśl o wizycie w WorkAround, wyobrażała sobie to przytulne miejsce z pięknym biurkiem, widokiem na miasto i wygodnym fotelem w kącie. To była przestrzeń biurowa, o jakiej fantazjowała, gdy pracowała przy rozklekotanym używanym stoliku w domu swojej matki. Gdyby mogła tu coś zmienić, to zlikwidowałaby jedynie te dwie przeszklone ściany.

Ta, którą dzieliła z sąsiednim biurem, była matowa, ale ta wychodząca na korytarz już nie. Gdyby nie pracowała na samym końcu, czułaby się jak chomik w klatce. Na szczęście nikt tu nie przychodził, za wyjątkiem osób, które schodziły na papierosa tylną klatką schodową, zresztą Hollyn i tak przez większość czasu siedziała plecami do drzwi. Uśmiechnęła się. Andi pewnie powiedziałaby jej, że to zły pomysł. Mogłaby nie zauważyć nadejścia seryjnego mordercy.

Hollyn zapaliła lampkę na biurku i włączyła laptopa, marząc o kubku gorącej kawy. Lubiła sączyć ją powoli podczas porannego przeglądania e-maili, ale dziś musiała jej wystarczyć na wpół wypita butelka letniej wody, którą zostawiła tu poprzedniego dnia. Usadowiła się wygodniej w fotelu obrotowym i otworzyła skrzynkę mailową.

Poczuła, jak jej ciało się rozluźnia. Na zewnątrz czuła się jak kosmitka próbująca pojąć lokalny język. Ale tu, za zamkniętymi drzwiami, mogła być sobą.

W skrzynce znalazła gniewną wiadomość od kolesia, którego „eksperymentalny popfunkowy” zespół zmiażdżyła w ostatniej recenzji. Przewróciła oczami na widok inwektyw. „Daj spokój, koleś. Eksperymentalność twojej grupy ograniczyła się do wybrania wokalisty, któremu słoń na ucho nadepnął i który nie potrafił przestać się łapać za krocze”. Poza tym dostała dwa zaproszenia na randki – „nie, dziękuję” – oraz artykuł od matki na temat nowego suplementu diety, który natychmiast wykasowała. Temat ostatniego maila kusił obietnicą, iż jego zawartość okaże się dla niej życiową szansą. Założyła się sama ze sobą o to, co znajdzie w środku. Ofertę zrefinansowania kredytu hipotecznego, propozycję utworzenia sekretnego konta bankowego na Bahamach czy może fotkę fiuta?

I mamy zwycięzcę!

Na ekranie pojawił się GIF o wysokiej rozdzielczości przedstawiający kolesia, który wsadzał penisa do czarnego pantofla na wysokiej szpilce. Filmik odtwarzał się w pętli, dając realistyczny efekt penetracji. Prychnęła, a potem przechyliła głowę, przyglądając się tej scence. Od kiedy jej rubryka rozrywkowa na stronie NOLA Vibe zyskała na popularności, dostawała tego typu e-maile na tyle często, że zaczęła kategoryzować nadawców. Koleś z bractwa studenckiego, który za dużo wypił? Jakiś samotnik? A może potencjalny natręt?

Miz Poppy – tym pseudonimem posługiwała się przy pisaniu recenzji filmów i lokalnych wydarzeń rozrywkowych – przyciągała pełen wachlarz odbiorców. Hollyn nie mogła uwierzyć, jakie wnioski ludzie wyciągają na podstawie samego jej awatara. Czerwone usta, długie ciemne włosy i obcisły czarny strój jej rysunkowego alter ego sprawiały, że Miz Poppy dostawała więcej zaproszeń na randki w tygodniu, niż Hollyn przez całe życie. Gdyby mogła żyć w świecie kreskówek, miałaby niewiarygodne powodzenie. Niestety Miz Poppy istniała wyłącznie w wyobraźni swoich czytelników. Gdyby wiedzieli, że tak naprawdę stoi za nią jakaś laska z niesfornymi blond lokami i jeszcze bardziej niesfornymi zaburzeniami lękowymi oraz zamiłowaniem do vansów z wysoką cholewką zamiast wysokich szpilek, byliby bardzo rozczarowani.

Na szczęście dla niej nikt poza jej wydawcą i szefem w NOLA Vibe nie wiedział, kim naprawdę jest Miz Poppy, a to oznaczało, że koleś od penisa w bucie będzie musiał obejść się smakiem. Na pewno nie dostanie od niej odpowiedzi. Już uniosła dłoń, by wykasować e-mail, gdy rozległo się pukanie do drzwi.

Spięła się i zamarła w nadziei, że jeśli będzie siedziała bardzo nieruchomo, może ten ktoś jej nie zauważy. Jeszcze nikt nigdy nie zapukał do jej drzwi. Na klamce wisiała przecież zawieszka z napisem „Nie przeszkadzać”, którą kupiła w Dzielnicy Francuskiej. Widniała na niej ilustracja przedstawiająca nafaszerowaną szpilkami laleczkę voodoo. Przekaz był dość jasny, do cholery. Ale zanim jej tryb walki lub ucieczki zdążył się w pełni aktywizować, przypomniała sobie, że przecież Andi miała przynieść jej kawę. Hollyn zrozumiała, że musi się odwrócić i jeszcze przez kilka minut zachowywać się jak przystosowany społecznie człowiek.

Szklane drzwi otworzyły się z cichym świstem.

– Hm, cześć?

„To nie Andi”. Głos należał do mężczyzny i nie rozpoznawała go. Naprawdę powinna się już odwrócić, ale czuła przeszywający jej zakończenia nerwowe prąd. Palce drgnęły na podłokietnikach biurowego fotela, wystukując rytm. Jeden dwa trzy cztery.

– Zamawiałaś kawę? – zapytał koleś niepewnym tonem.

Hollyn oblizała wargi – „weź się w garść, skarbie” – i zmusiła się, by obrócić fotel w stronę drzwi. W progu, z kubkiem kawy w dłoni, stał jakiś facet, którego nigdy wcześniej nie widziała, i przyglądał jej się badawczo. Oddech uwiązł jej w gardle. Po pierwsze dlatego, że jakiś obcy człowiek znalazł się w jej biurze, i oczekiwał, że ona się do niego odezwie. A po drugie, bo jasna cholera. Ale ciacho.

Mógłby występować jako model w reklamie WorkAround. Wysoki i szczupły, w wyłożonej na wąskie dżinsy koszuli z krótkim rękawem i przypinanym kołnierzykiem, świadczącej o tym, że się stara, ale nie za bardzo. Za kwadratowymi szylkretowymi okularami kryły się orzechowe oczy, a ciemne, potargane włosy były odrobinkę za długie na czubku, by można je było uważać za schludnie przystrzyżone.

Uśmiechnął się rozbrajająco kącikiem ust, a spojrzenie, jakim ją obrzucił, sprawiło, że poczuła mrowienie w całym ciele.

– Uff. A więc ona żyje – zawołał. – Co za ulga!

– Słucham? – wydusiła z trudem, bo jej gardło skurczyło się do średnicy ołówka.

Koleś poprawił okulary, które zsunęły mu się nieco z grzbietu nosa, i wyszczerzył zęby w pełnoprawnym uśmiechu.

– Cóż, byłoby do kitu, gdybym to ja znalazł twoje zwłoki. To mój pierwszy dzień pracy.

Powinna się roześmiać albo chociaż odwzajemnić jego uśmiech, ale jak zwykle jej ciało nie chciało współpracować. Nie radziła sobie dobrze w rozmowach z obcymi ludźmi, ale ten koleś sprawił, że przeżyła wstrząs na miarę Armagedonu. Zauroczenia były najgorsze. Uruchamiały wszystkie najbardziej żenujące aspekty jej stanów lękowych i zespołu Tourette’a. Czuła wtedy, jakby ktoś detonował w jej wnętrzu bombę. Większość ludzi czuła się odrobinę nerwowo w towarzystwie osób, które je pociągały, ale w jej przypadku efekt był spotęgowany po stokroć. Robiła, co mogła, by zachować spokój, ale wiedziała, że to nie potrwa długo. Zaraz dostanie tiku albo powie coś obciachowego. Jej napięcie narastało niczym naciągana coraz bardziej gumka recepturka.

– Potrzebujesz czegoś?

Skrzywiła się w duchu, gdy zdała sobie sprawę, jak niegrzecznie to zabrzmiało.

Koleś wzdrygnął się odrobinę, a jego uśmiech przygasł o kilka watów. Poczuła na ten widok ukłucie straty.

– Eee, tak, przepraszam. Kobieta, którą poznałem na dole, Andi, poprosiła, żebym ci to przyniósł. – Uniósł kubek z kawą, jakby składał ofiarę bogom. – Nie chciałem ci przeszkadzać w… – Zerknął nad jej ramieniem na ekran i zrobił wielkie oczy. – Pracy? Prywatnej chwili z chłopakiem? Badaniom na temat fetyszystów butów?

Hollyn przymknęła oczy, zawstydzona. Nawet nie obejrzała się za siebie.

– To… spam.

– Hej, ja tam nikogo nie osądzam. Po prostu bądź sobą – powiedział z sympatią w głosie i dodał: – Szukam Lucindy. Andi powiedziała, że wskażesz mi drogę.

Twarz Hollyn płonęła ze wstydu. Czuła się tak, jakby doznała poparzenia słonecznego. Zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy. Walczyła, aby utrzymać tiki na wodzy. Nienawidziła tego strachu, który ogarniał ją, gdy znajdowała się w towarzystwie innych ludzi. Zabębniła palcami w podłokietnik fotela i spróbowała oddychać w sposób, jakiego nauczyła ją Mary Leigh – powoli i głęboko. Nie musiała się bać Uroczego Kolesia. Przyszedł tu tylko po to, by przynieść jej kawę, zapytać o drogę i wyglądać bosko w tych dżinsach. To nie był koniec świata. Nie musiała panikować i gromadzić konserw na zapas.

Niestety jej ciało nie otrzymało notatki służbowej od mózgu, więc ledwie wydusiła z siebie:

– Jej biuro znajduje się na drugim końcu korytarza. Ostatnie drzwi przed tą wielką salą konferencyjną. Najpierw zapukaj.

Ale on nie patrzył na nią, tylko wciąż gapił się na ekran jej komputera z rozbawieniem w złoto-zielonych oczach.

– Myślisz, że człowiek może złapać grzybicę stóp… w innych miejscach? W sensie ten koleś chyba powinien użyć prezerwatywy?

Zerknęła na komputer.

– Albo skarpetki.

Komentarz opuścił jej usta mimowolnie. Uwaga kolesia przeniosła się na nią, a jego zaraźliwy uśmiech powrócił.

– Skarpetki. – Zaśmiał się. – No przecież. To jedyna właściwa ochrona przed butem. – Pokręcił głową. – Dlaczego ja nigdy nie dostaję takiego interesującego spamu? Same oferty od rosyjskich modelek, które chcą wyjść za mnie za mąż i obiecują – zrobił znak cudzysłowu palcami wolnej dłoni – „że uczynią mnie szczęśliwym w specjalny sposób”. Zakładam, że mają na myśli swoje umiejętności w zakresie gotowania barszczu.

Hollyn zacisnęła usta, słysząc jego fałszywy rosyjski akcent, i spojrzała w dół, próbując powstrzymać śmiech, bo wiedziała, że z jej ściśniętego gardła wyrwałby się najwyżej papuzi skrzek.

– Brzmi to jak niezły układ.

– Prawda? Buraki to naprawdę niedoceniane warzywa korzeniowe. Starannie rozważam wszystkie oferty – oznajmił z udawaną powagą i postawił kawę na skraju jej biurka. Poczuła świeży zapach jego mydła. Wyciągnął do niej rękę. – A tak w ogóle to jestem Jasper.

Uścisnęła jego dłoń, wiedząc, że tego nie uniknie. Jego ciepłe palce owinęły się wokół jej ręki i posłały elektryzujący impuls w górę jej ramienia, aż do piersi. Spojrzał jej w oczy, jakby próbował zajrzeć do wnętrza jej głowy, odczytać jej myśli. Kontakt był zbyt intensywny, więc spuściła wzrok. Poczuła potrzebę policzenia do czterech na palcach i szybko puściła jego rękę.

– Hm, dzięki za kawę.

– Nie ma sprawy. – Cofnął się o krok i posłał jej wyczekujące spojrzenie, a potem zapytał żartobliwie: – A ty jesteś…?

Popatrzyła na swoje zaciśnięte w pięści dłonie i zdała sobie sprawę, że pozwoliła, aby sprawy zaszły za daleko. Jeśli Jasper odniesie wrażenie, że ona jest kimś, z kim można gawędzić i żartować, będzie musiała walczyć z napadami lęku każdego cholernego dnia pracy. Chciała się nauczyć, jak radzić sobie lepiej wśród ludzi, ale nie mogła zacząć od znajomości z kimś takim jak Jasper. To przypominałoby rozpoczęcie nauki gry na gitarze od utworu Jimiego Hendrixa. Najpierw musiała się nauczyć akordów. Najlepiej od razu położyć temu kres.

– Zajęta – dokończyła bezbarwnym tonem.

– Ty… – Urwał, jakby chciał się upewnić, że dobrze ją zrozumiał. – Och, okej.

Podniosła wzrok i zobaczyła, że marszczy brwi i mruży oczy, jakby nie do końca potrafił stwierdzić, czy Hollyn mówi serio, ale w końcu się wyprostował i ściągnął łopatki.

– Tak, cóż, wybacz, że zawracałem ci głowę. Powodzenia z twoim… fetyszystą butów.

Pokiwała tylko głową, bo nie ufała sobie na tyle, aby się odezwać.

Jasper ruszył w stronę drzwi ze zdezorientowaną miną faceta nieprzyzwyczajonego do tego, że kobiety go spławiają. Bo i która kobieta przy zdrowych zmysłach by to zrobiła? Był seksowny. Był zabawny. Był jednym z tych ludzi, którzy zapewne czuli się komfortowo w każdej sytuacji. Świetnie dogadałby się z Andi.

Poczuła szarpnięcie zazdrości w trzewiach.

Zatrzymał się jeszcze w progu i wskazał kciukiem w lewo.

– Chyba pójdę poszukać Lucindy.

Dawał jej szansę, żeby to naprawiła. Żeby zatuszowała swoją nieuprzejmość.

Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Czuła, że już dłużej nie powstrzyma tików, więc szybko odwróciła się w stronę laptopa, plecami do niego.

– Dzięki.

Jej ton był szorstki, lekceważący.

– Pewnie. Okej. – Zamilkł na moment, jakby zamierzał powiedzieć coś jeszcze. Hollyn przygotowała się na wybuch. Jakaś jej część chciała, żeby zaprotestował, żeby nie puścił jej tego płazem, nie pozwolił, aby jej zachowanie odstraszyło go jak innych, żeby dostrzegł, że ona wcale tak nie myśli, tylko po prostu nie wie, jak inaczej przebrnąć przez taką sytuację. Ale wtedy drzwi zamknęły się cicho za Jasperem, bo niby co miałby jeszcze powiedzieć komuś, kto nie chciał mu się nawet przedstawić?

Proszę. Załatwione.

Jasper stanie się kolejnym bywalcem WorkAround, który przyczepi jej etykietkę sukowatej, zarozumiałej, dziwnej albo niegrzecznej. Nie miało znaczenia, który przymiotnik wybierze, bo wszystkie te cechy przypisywano jej już wcześniej, a tym razem uczciwie sobie na to zasłużyła. I dzięki nim Jasper będzie się trzymał od niej z daleka.

Misja zakończona sukcesem.

Powinna poczuć ulgę.

Zerknęła znowu przez ramię. Korytarz był pusty, a ona zgarbiła się w fotelu. Nie wiedziała, dlaczego czuje się taka zawiedziona. Przecież gdyby ten koleś wciąż tam stał, skuliłaby się ze strachu. Nie stałaby się nagle zupełnie inną osobą, która pobiegłaby za nim i rzuciła tekstem w stylu: „Och, naprawdę cię przepraszam, Jasper. Miałam kiepski poranek. Wiesz, jak jest. Nazywam się Hollyn. Bardzo ci dziękuję za kawę. Może oprowadzę cię po budynku i przedstawię paru osobom? Potem możemy się wybrać na lunch, żebyś opowiedział mi wszystko o sobie, a potem ja ci powiem, dlaczego powinniśmy rozpocząć gorący biurowy romans i bzyknąć się w pomieszczeniu z kserokopiarką. Lubisz tajskie żarcie? Świetnie, no to chodźmy”.

Hollyn położyła głowę na biurku i kilkakrotnie uderzyła czołem w blat.

Może wynajęcie biura w WorkAround to był fatalny pomysł. Może Mary Leigh się myliła i dała jej gównianą radę. A może cała ta terapia online to był przekręt i życiowych porad udzielała jej jakaś dziewiętnastolatka pracująca z piwnicy u rodziców.

Jej komputer zasygnalizował nadejście e-maila, a ona wzięła głęboki wdech, uniosła głowę i kliknęła w wiadomość. Przyszły statystyki na temat popularności postów Miz Poppy z ostatniego tygodnia. Do jej skrzynki wpadły też dwa nowe zlecenia. Praca. Na ich widok odprężyła się nieco i przestała się nad sobą użalać.

„Uspokój. Się. Do. Cholery”.

„Przestań katastrofizować”. Tak właśnie powiedziałaby Mary Leigh.

Okej, no więc trochę spanikowała. W porządku. Nie mogła oczekiwać od siebie perfekcji. Nie mogła pozwolić na to, by jeden żenujący incydent zachwiał jej pewnością siebie. Pracowała tak ciężko, by dotrzeć do tego etapu. Nie musiała z tego robić wielkiej sprawy. Jasper nie musiał stanowić dla niej problemu.

„Tylko popatrz, Mary Leigh, jak sobie radzę! Możesz wystawić mi ocenę w karcie pacjenta i opatrzyć ją uśmiechniętą buźką”.

Gdy nadeszła pora lunchu, Hollyn zdążyła już schować stresujące doświadczenia poranka do mentalnej teczki z napisem „Udawajmy, że to się nigdy nie wydarzyło” i pogrążyła się w transie komponowania najnowszego postu. Czuła się nawet całkiem dobrze, dopóki nie zeszła na dół po bezkofeinową kawę numer dwa i zamarła kilka kroków od baru. Za ladą stał Jasper, w niebieskim fartuchu przewiązanym wokół bioder, i właśnie nalewał komuś kawę.

Żołądek fiknął jej koziołka.

To nie był po prostu kolejny koleś wynajmujący tu gorące biurko, którego mogłaby z łatwością unikać. On był nową Jackee. Nowym strażnikiem kawy.

Gdy ją zauważył, uśmiechnął się do niej i uniósł dłoń w powitaniu. Był tak cholernie miły. Tak piekielnie seksowny.

– Hola, pani Zajęta!

„Odwzajemnij uśmiech! Odwzajemnij uśmiech! Odwzajemnij uśmiech”, wrzasnęła na siebie w myślach. „Zachowuj się jak w pełni przystosowana społecznie istota ludzka!”.

Zamiast tego poczuła szarpnięcie mięśni, którego nie była w stanie kontrolować, i grymas wykrzywił jej twarz. Uśmiech Jaspera zniknął, a w jego oczach błysnęło zaskoczenie, a potem irytacja. Hollyn poczuła, jak jakaś mała jej część umiera. Odwróciła się na pięcie i wróciła, skąd przyszła.

Gdy już dotarła na klatkę schodową, oparła się plecami o ceglaną ścianę i zamknęła oczy. Upokorzenie przeszywało ją na wskroś i sprawiało, że czuła mrowienie w kończynach. „Nie, o nie”. Poczuła wszystkie ostrzegawcze sygnały, ale było za późno, by to powstrzymać. Cały jej organizm już zaangażował się w akcję.

„Witaj, paniko, moja stara przyjaciółko”.

W myślach zresetowała kalendarz, który prowadziła w swoim dzienniku, opatrzony nagłówkiem „Nie przerywaj łańcucha”. Śledziła w nim, ile dni z rzędu uda się jej przeżyć bez ataku paniki. Łańcuch został przerwany. Znowu.

Gdyby jej matka tutaj była, pokręciłaby teraz głową i popatrzyła na nią znacząco. _Widzisz, skarbie, mówiłam ci, że przeprowadzka do miasta to zły pomysł. Nie jesteś na to gotowa. Może nigdy nie będziesz. Nie ma w tym nic złego. Po prostu wróć do domu._

Serce Hollyn biło jak oszalałe, a jej skórę pokryła warstewka lśniącego potu. Wszystkie jej filmowe fantazje miały się nijak do paskudnej rzeczywistości. Nie czekała na nią czterolistna koniczyna. Nie była jej pisana urocza scena spotkania z miłością życia. Nie była odrobinę szurnięta, ale słodka jak filmowe heroiny. Była chodzącą katastrofą. Potwór, który zaciskał dłoń na jej gardle i przejmował kontrolę nad mięśniami jej twarzy, wydawał się większy, podlejszy i prawdziwszy niż kiedykolwiek.

Może jej matka miała rację.

Hollyn uderzyła dłonią w ścianę i wydała sfrustrowany jęk, który odbił się echem po pustej klatce schodowej.

Nie.

Nie zamierzała uciekać. Kochała pracę w swoim przytulnym biurze. Uwielbiała fakt, że wreszcie zarabiała na własne utrzymanie – chociaż nie za wiele. Uwielbiała fakt, że mogła swobodnie wychodzić na miasto wieczorami, zamiast siedzieć przed ekranem telewizora w małym rodzinnym miasteczku i żyć historiami innych ludzi. Była Miz Poppy, do cholery. Była sławna. No wiecie, regionalnie. Mikroregionalnie. Bardzo mikro. W internecie.

Jęknęła na myśl o tym, jak żałosna była ta podnosząca na duchu wewnętrzna przemowa, ale przynajmniej przestała myśleć o kolejnym krępującym spotkaniu z Jasperem. Nie musiała z tego robić wielkiej sprawy. Nie zamierzała pozwolić, by zauroczenie jakimś słodkim baristą pokrzyżowało jej plany. Upora się z tym.

To był tylko kolejny facet w świecie pełnym mężczyzn. I co z tego, jeśli myślał, że jest niegrzeczna? Przecież nie próbowała się z nim umówić. Nie byłaby w stanie umówić się z nikim. Właściwie to nie musiała już nigdy zamienić z Jasperem ani słowa.

Nie miała się czym przejmować.

Wszystko było w porządku.

Totalnie w porządku.

Uch. Chyba będzie musiała znaleźć sobie nowe biuro.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: