Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tylko ty - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
27 kwietnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Tylko ty - ebook

Ciąg dalszy przygód bohaterów „Chwili szczęścia” rozgrywa się w Polsce, a dokładnie w Warszawie, Krakowie i Morskim Oku.

Nicco postanawia odnaleźć Anię, polską turystkę, którą poznał w Rzymie i w której się zakochał. W podróży towarzyszy mu jego najlepszy przyjaciel, Gruby. Przed wyjazdem udaje im się zdobyć warszawski adres Ani, który jednak okazuje się nieprawdziwy. Zamiast Ani mieszka tam para sympatycznych gejów. Na szczęście w centrum miasta natrafiają na wielki baner reklamowy z Anią w roli modelki. Tak Nicco dowiaduje się, czym zajmuje się jego ukochana i jak bardzo jest znana w Polsce. Poznani wcześniej geje, sami pracujący w środowisku agencji reklamowych, pomagają im odnaleźć agentkę Ani. Okazuje się nią przebojowa Klaudia, dla której z miejsca traci głowę Gruby. Klaudia ma dla Ani ważny kontrakt reklamowy do omówienia i podpisania i w tym celu wyrusza do Krakowa, gdzie mieszka dziewczyna, a wraz z nią Gruby i Nicco.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-0176-2
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

2

Wysiadam z windy w siedzibie B&B, która otwarta jest również przez kilka godzin w soboty, i staję twarzą w twarz z Kałużą. Tak naprawdę ma na imię Benedetta, ale w agencji wszyscy zwracają się do niej, używając tej ksywki, choć nikt nie pamięta, skąd się wzięła.

– Cześć, Bene – rzucam, o mało na nią nie wpadając, co pogłębia tylko zakłopotanie, które natychmiast wkrada się między nas.

Bez słowa odwraca się na pięcie. Idę za nią aż do biurka.

– Proszę cię, odpuść, ciągle jesteś zła?

Nadal nic nie mówi, układa papiery, jakby miała mnóstwo roboty, ale widać, że tylko udaje. Kładę jej rękę na ramieniu.

– No proszę, Bene, nie bądź taka…

Czuję, jak sztywnieje pod wpływem mojego dotyku, odwraca się do mnie i patrząc lodowato, mówi:

– Nie dotykaj mnie.

Zabieram rękę.

– Dobrze… Ale czy możemy chwilę porozmawiać? Benedetto, nie chcę cię stracić, nasza przyjaźń była taka piękna…

– Zniszczyłeś ją.

Jak to? Mam ochotę odpowiedzieć: „A ty nie miałaś z tym nic wspólnego? Nie było cię, kiedy uprawialiśmy seks? Daj spokój, Bene, takie rzeczy się zdarzają! Nakręcili nawet o tym film: Kiedy Harry poznał Sally”. Ale według niej mężczyzna nie może przyjaźnić się z kobietą, gdyż od kobiety chce tylko jednego, a gdy już to dostanie, znika z jej życia. Skoro od zawsze tak uważa, to po co dzwoniła do mnie tamtego dnia, zaprosiła do siebie i przyjęła półnaga i cała we łzach, bo rzucił ją chłopak? Stało się, trudno, ale wszystko może wrócić na swoje miejsce, prawda? Chciałbym, żeby dla Benedetty było jasne, że nawet jeśli się ze sobą przespaliśmy, nadal możemy razem chodzić do kina czy komentować w biurze ostatni odcinek X Factora, dokładnie tak, jak robię to z Grubym. Może nie dokładnie tak jak z nim, bo dla niego X Factor jest zbyt gejowski i nie ma takiej opcji, by go oglądał.

– Bene, może i zniszczyłem naszą przyjaźń… ale seks z tobą…

– Ćśśś. – Benedetta rozgląda się zaniepokojona, że ktoś usłyszy moje słowa. W biurze nikogo nie ma, ale i tak jest spięta. – Nie rozumiem, dlaczego o tym mówisz.

– Dlatego że… – zaczynam.

– Ja ci powiem dlaczego! – wybucha. – Bo ty chciałbyś, żeby zawsze wszystko było na swoim miejscu, żeby ludzie się z tobą zgadzali, żeby wszyscy byli zadowoleni i cię lubili…

Milczę. Idę za jedną z rad mojego taty i liczę w myślach: jeden, dwa, trzy…

– Żebyś mógł robić to, na co masz ochotę, i udawać, że nic się nie stało. Tymczasem tak nie jest…

– Bene, stało się, ale to był błąd. – Gryzę się w język, może należało liczyć dalej: sześć, siedem, osiem…

– Błąd? No jasne! Ciekawe, ile takich błędów już popełniłeś? Robisz nacięcia na ścianach jak więźniowie liczący dni do końca odsiadki, tylko że ty liczysz kobiety. Ale ja nie będę jedną z twoich zdobyczy, jasne?

Tym razem to ja zaczynam rozglądać się nerwowo. Widzę Gianniego Salvettiego, który pojawił się przy swoim stanowisku, ale nie dbam o to. Pod lampką stojącą na biurku Benedetty szamocze się ćma uwięziona od wczoraj w biurze. Próbuję pomóc jej się stamtąd wydostać, jednak tylko spycham ją w stronę żarówki, która opala jej skrzydła i ćma spada na klawiaturę komputera. Chciałem ją uratować, a tymczasem zabiłem.

Nagle dociera do mnie, jak dużo zmieniło się w moim życiu: nie ma już taty, mama nie potrafi pogodzić się z jego odejściem, w życiu sióstr, Fabioli i Valerii, zapanował chaos, Alessia odeszła, mówiąc tylko, że jej przykro. A Ania wyjechała, nawet się ze mną nie pożegnawszy. Może Benedetta ma rację, sparzyła się na facetach, a ja nie zrobiłem nic, by oszczędzić jej kolejnego rozczarowania. Popełniłem błąd wynikający z niewiedzy, a nie ze złej woli. Dochodzę do wniosku, że jeszcze większy ból sprawią jej moje wyjaśnienia, więc się poddaję. Trzeba było policzyć do dziesięciu i siedzieć cicho.

– Jak chcesz – mówię i oddalam się od biurka Benedetty. Wyobrażam sobie jej zaskoczoną minę, ale nie mam ochoty się odwrócić, po prostu ta sprawa w ogóle mnie nie interesuje. Już nie.

Docieram do gabinetu dyrektora i pukam we framugę otwartych drzwi.

– Dzień dobry, mogę?

Alfredo Bandini, dyrektor agencji nieruchomości, poprawia okulary, przeglądając papiery.

– A, to ty, wejdź, wejdź… – mówi, podnosząc na mnie wzrok.

– Chciałbym prosić o tydzień wolnego – od razu przechodzę do rzeczy.

– Coś się stało? – Odchyla się na oparcie fotela. – W domu wszystko w porządku?

– Tak. Chodzi o podróż. Mam okazję wyjechać na tydzień do Warszawy i nie chciałbym jej przepuścić.

– Mogłeś wymyślić cokolwiek, a ty mówisz mi, że jedziesz na wakacje – odpowiada z ironicznym uśmiechem.

– Odpracuję po powrocie.

– Nie o to chodzi. Nie sądzę, by na rynku nieruchomości mogło zrobić się gorzej niż jest teraz… – Przygląda mi się uważnie, jakbym był laboratoryjnym okazem, wypchanym ptakiem, który nie wiadomo, czy jest zachwycający, czy odpychający.

Patrzę na niego spokojnie, nie rozumiem, dlaczego mówi do mnie takim tonem, nie wiem, co odpowie. Bandini milczy przez dłuższą chwilę. Zaraz stwierdzi, że tylko taki głupiec jak ja wyjeżdża na wakacje w momencie, gdy każdego dnia ludzie tracą pracę. Zamieści w prasie oświadczenie, że to młodym nie chce się pracować, a nie, że brakuje etatów, a moja twarz pojawi się w ramce na dole artykułu. Sięgnie po zestawienie moich zarobków i udowodni, że ledwie mi wystarczy na bilet w obie strony.

– …ani że wszystko zawali się z powodu twojej krótkiej nieobecności, szczególnie że jest lato…

Przynajmniej w tej kwestii jesteśmy zgodni. Notuje coś na kartce i mi ją podaje. O rany, wypowiedzenie?

– To knajpa, w której można bardzo dobrze zjeść, nazywa się Bazyliszek i jest na Starym Mieście. Byłem tam wiele lat temu z żoną. – Oddycham z ulgą, Bandini jest moim bohaterem! Wstaje i odprowadza mnie do drzwi. – O ile nic się tam nie zmieniło! – Podaje mi rękę, jest duża i ciepła jak ręka mojego taty. Czuję ucisk w gardle, ale staram się o tym nie myśleć. – Jeżeli jest coś, co naprawdę cenię, to właśnie szczerość, mój chłopcze. Baw się dobrze.

– Bardzo panu dziękuję. – Zbieram się do wyjścia.

– Niccolò, nie zapomnij zostawić kluczy do wszystkich apartamentów, którymi się zajmowałeś, również do tego penthouse’u przy Koloseum.

– Oczywiście. – Wychodzę z gabinetu ze spuszczonym wzrokiem.

Ciekawe, co miał na myśli. Dlaczego wspomniał akurat o tym mieszkaniu, w którym przyłapałem Salvettiego w towarzystwie Mariny, naszej nowej pracownicy? I w którym ja i Ania… Napotykam znaczące spojrzenie Benedetty. Czyżby o wszystkim wiedziała? Czy to ona doniosła szefowi, że jego pracownicy wykorzystują mieszkania, którymi dysponuje agencja, do potajemnych schadzek?

Nawet jeśli tak było, Alfredo Bandini nie dał mi tego odczuć. Może on też korzystał z tych mieszkań? No bo Benedetta oczywiście nie, na litość boską! Ona jest czysta jak łza, działa jedynie na szkodę innych, do diabła. Żałuję, że nie wiedziałem tego wcześniej.

Wydaje mi się, że w kącikach jej oczu zbierają się łzy. Przyśpieszam kroku. Niestety, kiedy masz poczucie winy, niełatwo się go pozbyć.3

Jadę z listem do taty. Słońce nieśmiało wygląda zza chmur, jakby jeszcze nie podjęło decyzji, czy świecić, czy ustąpić miejsca deszczowi. Jednak białe obłoczki zdają się zapewniać, że pogoda w ciągu dnia będzie ładna: „Bądźcie spokojni, dziś nie będzie padać”. Wsiadam do samochodu i od razu rozlega się muzyka z płyty, którą zostawiłem w odtwarzaczu i która teraz towarzyszy mi, gdy stoję w korku.

Uśmiecham się do swoich myśli. Może naprawdę jest jakiś listonosz, który dostarczy mój list tam, do nieba? Od kilku miesięcy zostawiam list koło fotografii taty i kiedy wracam po jakimś czasie, nie ma go. Bawię się w domysły. Czy wzięła go mama? A może siostry? Tak, myślę, że to Fabiola, ale nie ze wzruszenia czy sentymentu, tylko dlatego że w jej mniemaniu listy zostawione w tym miejscu zaburzają harmonię, wprowadzają chaos. Jej zdaniem zaśmiecam cmentarz! Ona już tak ma, jej wizja świata jest tą jedyną właściwą, inni nie mają racji. Może tak naprawdę odpowiedź jest bardzo prosta: listy porywa wiatr.

Postanawiam zrobić po drodze krótką przerwę.

Wchodzę do cukierni Regoli przy via dello Statuto 60 w dzielnicy Esquilino.

Nic nie może się równać z drugim śniadaniem, szczególnie w takim miejscu.

– Dzień dobry, dostanę cappuccino?

– Cześć, Niccolò – pozdrawia mnie Laura zza lady.

– Hej! – Puszczam do niej oko.

– Chcesz to co zawsze, na wynos?

– Nie, dziś zjem na miejscu.

Kładzie maritozzo, drożdżówkę z bitą śmietaną, na antycznym metalowym talerzyku. Nie bez racji przy wejściu widnieje napis: „Regoli od 1916 roku”.

– Proszę, to dla ciebie. I cappuccino.

– Dziękuję.

Przepyszne. Zamykam oczy, tutejsza śmietana jest naprawdę wyśmienita, lekka, słodka, ale nie za bardzo, a ciasto żółte i puszyste. Łyk cappuccino i kęs maritozzo. Gorzka kawa połączona ze słodką bitą śmietaną: czy to właśnie jest szczęście? Chciałbym się w nim zanurzyć.

Siedzę przez chwilę z przymkniętymi oczami i rozkoszuję się tą chwilą. Gdybym je teraz otworzył, a wszystko toczyłoby się tak, jak powinno, koło mnie siedziałaby Ania. Co za ironia. Cukiernię Regoli pokazała mi Alessia, wielka miłośniczka maritozzi, która przychodziła tu często ze swoją babcią, więc właściwie to ona powinna tu ze mną być. Alessia jednak zniknęła z mojego życia na dobre, a ja, chcąc ukoić ból, związałem się z Polką, z Anią. Albo raczej związało mnie z nią życie, bo ja właściwie nawet nie kiwnąłem palcem. Do tego Ania jest prześliczna, nie można o niej powiedzieć, że stanowi namiastkę Alessii. Czy widzieliście kiedyś namiastkę mającą sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i oczy lazurowe jak ocean? Spędziliśmy wspaniałe wieczory wypełnione śmiechem i zabawą. Jak wtedy w chińskiej restauracji Ebi przy via Ostia. Ania chciała spróbować sajgonek i zanurzyła je w pikantnym wasabi, które było w mojej miseczce. Kiedy zaczął palić ją przełyk, sięgnęła po piwo Asahi i wypiła je duszkiem, a ja nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Kiedy teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że pokazałem jej tak dużo, ale nie dałem spróbować maritozzi. Może wspomnienia związane z tym miejscem były dla mnie zbyt intymne i nie chciałem z nikim się nimi dzielić? Dobrze, następnym razem Ania musi skosztować tego niebiańskiego przysmaku. W ten sposób definitywnie rozprawię się z tym, co było między mną a Alessią, czyli tak naprawdę z niczym, nie licząc smaku tej wspaniałej bitej śmietany.

Kiedy otwieram oczy, widzę wpatrzoną we mnie Laurę. Rumieni się, jakbym przyłapał ją na gorącym uczynku, szybko spuszcza wzrok i wraca do przerwanej pracy – opłukuje w zlewie filiżanki i wstawia je do zmywarki pod ladą. W lustrze wiszącym za jej plecami widzę, jak otwierają się szklane drzwi wejściowe i nie wierzę własnym oczom.

– Bato! Co ty tu robisz?

– Cześć, Nicco! Jak leci?

Bato to jeden z moich najlepszych przyjaciół. Jest nas pięciu, czasami sześciu, gramy razem w nogę i w pokera, raz na jakiś czas chodzimy na męskie kolacje. Mówią o nas Budokańcy, bo kiedyś chodziliśmy razem na siłownię w okolicach Borgo Pio, która nazywała się Budokan, i w latach osiemdziesiątych była bardzo modna. Bato jest najelegantszy z nas wszystkich, nosi idealnie skrojone marynarki, zwężane spodnie i koszule od Brooks Brothers, które sprowadza z Los Angeles. Jego ojciec jest ważnym przedsiębiorcą i politykiem, oboje rodzice pochodzą z Neapolu, ale Bato urodził się w Rzymie.

Mocno ściska moją rękę, następnie przyciąga mnie do siebie i stykamy się klatkami, tak jak mają w zwyczaju witać się prawdziwi przyjaciele.

– Bato, co za niespodzianka!

Patrzy na mnie i uśmiecha się lekko, trochę zakłopotany.

– Jesteś sam?

– Tak, jasne…

Na chwilę ogarnia mnie dziwne uczucie, ale szybko mija.

– Zobacz, jakoś nigdy nie spotkaliśmy się w Regoli – mówię.

– Rzadko tu przychodzę, ale jutro są urodziny mojej mamy i chcę jej kupić cannoli, a podobno tutaj są bardzo smaczne.

– Cannoli akurat nigdy tu nie próbowałem, ale moim zdaniem w tej cukierni wszystko jest pyszne, ptysie, drożdżówki, ciasta, ale najlepsze są… – zniżam głos do szeptu, jakbym powierzał mu nie wiadomo jaki sekret – …maritozzi. – To nasza, moja i Alessii, słodka tajemnica.

– W takim razie kiedyś spróbuję – wypowiada te słowa szybko, jakby chciał zmienić temat. Następnie zwraca się do Laury: – Poproszę osiem cannoli.

– Z kremem czy z ricotttą?

– Z ricottą, te klasyczne sycylijskie, dziękuję. – Rozważa coś przez chwilę. – I jeszcze dwie maritozzi. – Rzuca mi szybkie spojrzenie. – Cóż, zaintrygowałeś mnie, więc skoro już tu jestem… – Wzrusza ramionami, jakby chciał się usprawiedliwić.

– Zobaczysz, będą ci smakowały.

– Gruby nic ci nie powiedział?

– O czym?

– No weź, naprawdę nic nie wspomniał?

– Nie.

– Dziwne, myślałem, że wszystko sobie mówicie… Cóż, ja takiego newsa nie mógłbym zatrzymać dla siebie. Mój ojciec sprzedał prawie wszystko, to znaczy połowę firmy. Musiał zgarnąć kupę kasy, bo natychmiast kupił hotel i wyspę na Malediwach.

Oczekiwałem ciekawszej wiadomości, ale uspokajam się, bo nie uważam, że Gruby powinien był mnie o tym niezwłocznie poinformować. Ale megalomania Bato wymaga, by o sprawach związanych z jego rodziną wiedział od razu cały świat.

– Super!

– Jasne, że super, tylko że teraz ja i brat musimy zabrać się na poważnie do studiowania.

– No wiesz, zawsze możecie wyjechać na wyspę łowić ryby – troszkę sobie z niego kpię.

– W sam raz, by nakręcić reality show dla telewizji.

– Mogłoby być nawet zabawnie, no wiesz, kokosy, moskity…

– Czemu nie? I laski wliczone w cenę. Prawda jest taka, że pojedziesz tam na tydzień z dziewczyną, na tydzień z przyjaciółmi i masz dość… Proszę cię, mój ojciec jest nie z tego świata. Aż dziw bierze, że do tej pory nie zwiał z jakąś młodą dziunią i nadal jest z moją matką. A zresztą nigdy nic nie wiadomo.

Bato odbiera od Laury zamówione słodkości i płaci.

– Spikniemy się jakoś w tygodniu… Może zorganizujemy u mnie pokera.

– W przyszłym tygodniu mnie nie ma, wyjeżdżam z Grubym.

– Dokąd?

– Do Warszawy.

– No co ty! Gruby nic mi nie wspominał.

– Widzisz? Tobie też nie mówi wszystkiego.

Bato wybucha śmiechem, podaje mi rękę i znów mnie do siebie przyciąga.

– Zajebiście, stary, bawcie się dobrze.

Odprowadzam go wzrokiem, gdy idzie do drzwi ze słodyczami w ręku, i myślę o wyspie, która gdzieś tam na niego czeka.

Jego ojciec, oprócz tego, że zajmuje się polityką, ma firmę, która produkuje dmuchane piłki we wszystkich możliwych rozmiarach. Jeśli miałbym zdecydować, na jakim biznesie nie da się zbić fortuny, wybrałbym właśnie ten. Teraz będą mieli „tylko” połowę firmy i za każdym razem, gdy zmęczy ich praca, pojadą na Malediwy, o ile własna wyspa zbyt szybko im się nie znudzi. Nie potrafię sobie wyobrazić niczego lepszego. A może jednak tak? Ja i Ania na pustej plaży w Ladispoli. Tylko my dwoje i szałas. Palące słońce i nieposkromiona żądza. Mielibyśmy siebie nawzajem, nie potrzebowałbym luksusów, by być szczęśliwym z Anią.

Zupełnie odwrotnie niż Bato. W niektórych kręgach postawa, by być wiecznie niezadowolonym i niespełnionym, jest modna. Musisz być nieszczęśliwy, wymyślać problemy tam, gdzie ich nie ma, żeby być cool. Ja jestem z innej bajki, bo moje problemy są prawdziwe.

Zbieram się do wyjścia.

– Cześć, Nicco! – żegna mnie Laura zza lady. – Wpadnij od czasu do czasu. Nie znikaj na kolejny miesiąc.

– Pewnie… niebawem znów przyjdę. Miłego dnia!

Laura jest zawsze promienna, nie mógłbym jej powiedzieć, że powinna być smutna, bo to jest bardziej cool. Nie wiedziałaby, o co mi chodzi. To bardzo konkretna dziewczyna, twardo stąpająca po ziemi, z piersią dumnie wypiętą do przodu. Jest niewątpliwie ładna, wydaje mi się również bardzo rzeczowa, nie obnosiłaby się ze złamanym sercem jak Kałuża. Nie chciałbym popełnić tego samego błędu… Co ja, kurwa, mówię? Uśmiechnęła się do mnie kilka razy, a ja sobie wyobrażam, że leży u mych stóp? Dziś jest chyba dzień samozadowolenia. Lepiej trochę wyhamować, bo będę musiał znaleźć sobie inne miejsce z maritozzi. Tak, muszę pamiętać, by nie wpakować się w kolejne sercowe kłopoty.

Natomiast kłopoty z pamięcią ma niewątpliwie Gruby. Dziwne, że nie wspomniał mi o Bato, jego ojcu i wyspie. Chociaż z drugiej strony, miał ostatnio tyle na głowie, że trudno mu się dziwić. Przecież nie codziennie rzucają cię trzy dziewczyny jednocześnie! Jego dwie byłe i Paulina, przyjaciółka Ani. Wybucham śmiechem. Znam go i wiem, że mógłby siedzieć na Malediwach, i to na koszt właścicieli!

Nie wiem jeszcze, że sprawy mają się zupełnie inaczej.

* * *

koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: