Uciekinier - ebook
Uciekinier - ebook
Niezwykła strategia przetrwania – wtopienie się w struktury wroga
Wyjątkowe wspomnienie z czasów okupacji. Autor wspomnień, polski Żyd, skrywa się przed swoimi prześladowcami, przywdziewając hitlerowski mundur. Wyposażony w „legalne” dokumenty, w Wiedniu, Paryżu i Berlinie korzysta z hoteli, kartek na żywność, restauracji „nur für Deutsche”. W opisie swoich przeżyć daje obraz niemieckiej machiny wojennej widziany „od kuchni”. Zapiski czyta się niemal jak powieść, w czym pomagają duża dawka humoru, świetna narracja i zmysł obserwacji autora.
Tadek z uwagą przegląda papiery.
– Świetne dokumenty. […] Jedziesz jak prawdziwy Szwejk. Zamiast miejscowości podane jest „miejsce postoju” i numer poczty polowej. A ten stempel po drugiej stronie – co tu pisze? – aha, że jesteś zaprowiantowany do dziś. Generał nie powstydziłby się takich dokumentów.
– Wolałbym zamiast tych „murowanych” dokumentów mieć napletek.
– Ja też, ale niestety.
Spis treści
Od KARTY
Zamiast przedmowy
W Mińsku
Życie potrafi być piękne
Wehrmachtgefolge
W Mińsku – ciąg dalszy
Miasto moich marzeń
Na zakręcie
W Paryżu
Pożegnanie z Mińskiem
I znów Paryż
Powiew wolności
Joanna
Posłowie
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7705-929-6 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zbudził mnie łomot. Zrywam się gwałtownie, wciągam szybko kalesony i otwieram drzwi. Do pokoju wchodzi Leutnant z podoficerem, obaj w pełnej gotowości bojowej – w stalowych hełmach, z bronią.
– Ihre Reisepapiere, bitte – zwraca się do mnie Leutnant.
Nadludzkim wysiłkiem panuję nad sobą i udając zaspanego podaję dokument, siadam na łóżku i ręką pocieram czoło, zasłaniając twarz. Głupio mi jakoś stać przed nim w gaciach. Przegląda uważnie dokument, przypatrując się dokładnie każdej pieczątce.
– W porządku. Zaniepokoiłem pana… No, tak… Musimy od czasu do czasu sprawdzić, czy ktoś nie przedłuża sobie samowolnie pobytu.
– Bydlak! – syczę przez zęby, gdy jest już za drzwiami. Po to zrywa mnie o wpół do szóstej. Kładę się z powrotem do łóżka, ale nie mogę już zasnąć. Przerażenie minęło i teraz na chłodno wyciągam z tego epizodu właściwy, jak mi się zdaje, wniosek. Niemcy mają zaufanie do dokumentów. Istotne, aby posiadały wszelkie niezbędne pieczątki, aby daty przybycia, pobytu i odjazdu stanowiły ciągłość, aby nie zawierały luk. Uniknę wtedy pytań, a poza tym nikomu z nich nie przyjdzie chyba do głowy doszukiwać się we mnie Żyda. Obawiam się jednak, i chyba nie bezpodstawnie, że ta maskarada w znacznie mniejszym stopniu lub wcale nie potrafi zmylić czujności warszawskich specjalistów od rozpoznawania Żydów, którym wykwalifikowani „rasolodzy”, po latach badań antropometrycznych, mogą tylko buty czyścić. Toteż rad jestem, że opuszczam dziś Warszawę.
Pociąg do Radomia odchodzi koło północy. Przy wyjściu na peron nadziewam się na feldżandarma.
– Ausweis, Reisepapiere… – i po obejrzeniu dokumentów dodaje: – Nie bądź taki chytry, wyjdź przez Wehrmachtsbahnhof.
– Jestem przecież, panie wachmistrzu, Polakiem.
– Wszystkooo jenoo, quatsch nicht so viel.
Kompleks baraków otoczony wysokim drewnianym ogrodzeniem u zbiegu Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich składa się na dworzec wojskowy. Ale i tu u wyjścia na peron zatrzymuje mnie żandarm.
– Każ sobie przyłożyć pieczątkę i zaczekaj w baraku. Pociąg odchodzi dopiero za godzinę.
Mechanizm działa sprawnie. Frajter w okienku pieczętuje mój pokryty stemplami dokument i zwraca mi uwagę, że mogę już odebrać Marschverpflegung.
W zadymionej poczekalni, zatłoczonej żołnierzami, OT-manami i Niemcami w innych, nieznanych mi jeszcze mundurach, z trudem znajduję wolne miejsce. Jednostajny, monotonny gwar skłania do snu i byłbym się zdrzemnął, gdyby nie nagłe ożywienie na sali. W okienku zaczęto sprzedawać wódkę. Bezwiednie niemal zajmuję miejsce w kolejce – no, bo jak, wódkę dają i nie brać? – po to, aby otrzymać za grosze dwa kieliszki sznapsu, tylko tyle, więcej nie dają. Moi kumple z Mińska uśmieliby się serdecznie na widok tego poruszenia, jaki wywołały te dwa naparstki wódki.
Radom. Noc. Leje jak z cebra. Jednym susem przebiegam peron i siadam na ławce w ciemnym kącie mrocznej i pustej o tej porze poczekalni. W oświetlonych drzwiach ukazała się sylwetka młodej dziewczyny, rozgląda się, zdecydowanym krokiem zbliża się do ławki i:
– Przepraszam – odzywa się speszona, spostrzegłszy mnie.
– Czemu pani ucieka, miejsca jest dość.
Rozmowa z początku nie klei się jakoś. O czym tu mówić? Przysuwam się etapami i ględzę od niechcenia. Deszcz dzwoni o szyby i trzyma nas tu wbrew naszej woli. Czas wolno płynie. Nieznajoma oparła głowę o mnie i półsennie o czymś opowiada, co nie dociera nawet do mojej świadomości. Obecność kobiety, której twarzy okrytej głębokim mrokiem zaledwie się domyślam, podnieca i wyzwala mimowolne, niespokojne ruchy moich rąk. Żyję od ponad roku w nieskalanej, dziewiczej bez mała czystości, której długo zapewne nie będę miał okazji zbrukać. Tylko myśli występne budzą się nieraz i jak siedem grzechów głównych niepokoją, kuszą i nęcą, a nie znajdując ujścia w czynach, rodzą obrazy, których widok mną wstrząsa i oblewa pąsem.
Krótkie radomskie intermezzo dobiegło końca i znów koła pociągu toczą się na wschód, unosząc mnie z sobą.