Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Udane życie - to wciąż możliwe. Jak cieszyć się każdym dniem - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2008
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Udane życie - to wciąż możliwe. Jak cieszyć się każdym dniem - ebook

Coraz więcej ludzi traci sens życia, wstaje, pracuje, zarabia, może nawet odnosi sukcesy, ale czy widzi celowość swoich wysiłków?! Ileż to razy słyszymy: „Nie warto... Bez szans... Do czego mi to jest potrzebne. Tyle się trudzę i co z tego mam! To nie ma sensu!”. Nawet dzieci mają zwyczaj tak mówić.

V. Albisetti, w sobie właściwym stylu, bezpośrednim i stanowczym, woła: „Dość! Tak dłużej być nie może!”. Niezależnie od tego, co cię przykrego w życiu spotkało, jakie nieszczęście cię dotknęło, i dalej, niezależnie od tego, co cię w życiu ominęło, ile szans przeszło ci koło nosa, musisz sobie raz na zawsze uświadomić, że udane życie – to wciąż możliwe! A dlaczego? Bo życie, czyli to, co samo w sobie jest dobre, nie może być w efekcie finalnym nieudane! No sam pomyśl! Po prostu nie może!

Valerio Albisetti, psycholog i psychoterapeuta, jedna z najbardziej znaczących postaci współczesnej psychoanalizy. Profesor uniwersytecki, ceniony konsultant w zarządzaniu przedsiębiorstwami, uczestnik międzynarodowych konferencji, autor licznych książek z zakresu psychoduchowości – prawdziwych bestsellerów tłumaczonych na wiele języków.


Kategoria: Psychologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7660-527-2
Rozmiar pliku: 564 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Wszyst­ko na­le­ży do Boga, wszyst­ko do Nie­go po­wra­ca.

Być może kie­dyś, gdy rze­czy­wi­sto­ścią były jesz­cze mity oraz po­szu­ki­wa­nie sen­su wła­sne­go ży­cia, zło, cier­pie­nie i po­raż­ki mo­gły na­bie­rać zna­cze­nia dzię­ki po­czu­ciu od­po­wie­dzial­no­ści i bo­jaź­ni Boga.

Obec­nie, w trze­cim ty­siąc­le­ciu, wy­da­je się, że mamy z tym pew­ne trud­no­ści. Po­szu­ki­wa­nie sta­ło się bar­dziej in­dy­wi­du­al­ne, bar­dziej oso­bi­ste, a co za tym idzie – trud­niej­sze. Czu­je­my się bo­wiem osa­mot­nie­ni w po­szu­ki­wa­niu zna­ków, wska­zó­wek, któ­re po­mo­gły­by nam za­cho­wać po­go­dę du­cha, od­na­leźć zna­cze­nie i sens w świe­cie, któ­ry po­grą­żył się w bez­ła­dzie, po­wierz­chow­no­ści, w ży­ciu czę­sto bo­le­snym, ale prze­cież jesz­cze bar­dziej po­wab­nym.

Mimo wszyst­ko: wi­dząc, że je­ste­śmy, żyj­my!

Oto nasz czas.

Pi­szę, aby­śmy od­zy­ska­li na­dzie­ję.

Aby­śmy zro­zu­mie­li, że wszyst­ko ma ja­kiś sens.

Bóg jest we wszyst­kim, po to, aby do nas mó­wić, aby nas ko­chać, aby nam bło­go­sła­wić.

Może cho­dzić o ra­dość, tra­ge­dię, po­raż­kę. To spo­sób, w jaki re­agu­je­my na to, co nam się przy­da­rza i co de­ter­mi­nu­je bieg na­sze­go ży­cia!

Zawsze, we wszyst­kim co kie­dy­kol­wiek pi­sa­łem, pró­bo­wa­łem uczyć, że rze­czą fun­da­men­tal­ną jest wi­dzieć – wi­dzieć wszyst­ko i do­głęb­nie. I że za każ­dą tra­ge­dią za­wsze stoi na­dzie­ja i sens.

Co­raz bar­dziej do­ce­niam moc słów. Tych au­ten­tycz­nych, głę­bo­kich, któ­re do­ty­ka­ją ludz­kiej du­szy, któ­re ją wy­ra­ża­ją, to­wa­rzy­szą jej, na­da­ją sens, uka­zu­ją wiecz­ność, siłę i moc ab­so­lut­ną.

Pięk­no.

Ta­jem­ni­ca.

Dla­te­go chciał­bym, aby ta pra­ca mo­gła być wy­sta­wio­na na sce­nie te­atral­nej. Na­wet je­śli po­zo­sta­nie książ­ką do czy­ta­nia, nad któ­rą moż­na się za­sta­na­wiać, me­dy­to­wać.

Dla­te­go tekst jest tak skon­stru­owa­ny, aby moż­na go było przed­sta­wić, ode­grać, wy­krzy­czeć, wy­szep­tać, po­rwać.

Mil­czą­cy.

Jak na­sze ży­cie.

Jest to tekst, któ­ry prze­ka­zu­ję moim licz­nym czy­tel­ni­kom, mo­jej wiel­kiej ro­dzi­nie.

Zresz­tą, jest to ję­zyk, któ­re­go za­wsze sta­ra­łem się uży­wać. Któ­ry chce być pro­sty, a jed­no­cze­śnie moc­ny, sil­ny, pe­łen ener­gii i ży­cia.

Może to nowy spo­sób pi­sa­nia.

Ogra­ni­czo­ny do naj­mniej­szych po­jęć.

Za­sad­ni­czy i głę­bo­ki.

Mogą go zro­zu­mieć lu­dzie, któ­rzy po­kor­nie, ci­cho i ano­ni­mo­wo, sta­ra­ją się mimo wszyst­ko być no­si­cie­la­mi swo­jej oso­bi­stej hi­sto­rii. Któ­rzy mają od­wa­gę wejść w głąb sie­bie, bio­rąc od­po­wie­dzial­ność za to wszyst­ko, co tam od­kry­ją.

W tej trud­nej, być może he­ro­icz­nej po­dró­ży, a nie w ma­rze­niach czy ro­man­tycz­nych złu­dze­niach, znaj­du­ją sza­cu­nek dla sa­me­go sie­bie.

Nie na­rze­ka­ją, nie szu­ka­ją ofiar czy ka­tów, nie opła­ku­ją swo­ich zra­nień, cier­pień, bo­le­ści.

Wszyst­ko po­wie­rza­ją Bogu, na­da­jąc temu sens.

Uwa­ża­ją swo­je zra­nie­nia za świę­te.

My­ślę, że Bóg każ­de­mu z nas po­sta­wi na­stę­pu­ją­ce py­ta­nia:

„Czy tam, na zie­mi, by­łeś tym, kogo Ja we­zwa­łem po imie­niu, za­nim się jesz­cze na­ro­dzi­łeś?

Czy zre­ali­zo­wa­łeś cel, dla ja­kie­go po­sła­łem cię na zie­mię?”.PE­WIEN OKRES

Dwa­na­ście lat

Mija dwa­na­ście lat, od­kąd świa­do­mie czy nie­świa­do­mie po­grą­ży­łem się w ot­chła­ni.

Ot­chła­ni sa­me­go sie­bie.

By­łem nie­ja­ko na tro­nie. Le­ni­wie wy­cią­gnię­ty na wy­god­nym, wiel­kim łożu. Wy­so­ko, na pię­trze.

Chcia­łem zejść, czy może ra­czej zo­sta­łem zrzu­co­ny na niż­sze pię­tra.

Nie wiem.

Zna­la­złem się na zie­mi. Cho­dzi­łem pie­szo dro­ga­mi świa­ta, spa­łem na twar­dych ło­żach, sa­mot­ny wśród lu­dzi, męż­czyzn i ko­biet, do­świad­cza­łem uką­szeń gło­du, żaru pra­gnie­nia.

Sa­mot­ny.

Strasz­li­wie sa­mot­ny.

Za­czą­łem się bać.

Ciem­no­ści, cier­pie­nia, bólu, ko­biet, męż­czyzn, wła­sne­go cia­ła i umy­słu.

Czu­łem się bez­sil­ny.

Kru­chy.

Nagi.

Opusz­czo­ny.

Opusz­czo­ny przez Boga.

To wszyst­ko pły­nę­ło – tak czu­łem – w mo­jej krwi przez dwa­na­ście dłu­gich lat.

Aż do dziś, kie­dy pi­szę te sło­wa.

Ży­czę so­bie, abym mógł, kie­dy na­pi­szę ostat­nie zda­nie tej książ­ki, pod­nieść gło­wę z ja­kąś iskier­ką świa­tła.

Na­dziei.

Od­le­głe do­świad­cze­nie

Dwa­na­ście lat, pod­czas któ­rych do mo­je­go ży­cia wkra­dła się rów­nież śmierć.

Od­szedł mój oj­ciec.

My­śla­łem, że żar­tu­je. A może chcia­łem w to wie­rzyć.

Sam.

Nie pła­ka­łem.

Dłu­go nie ro­zu­mia­łem.

Kie­dy spo­glą­dam wstecz, za­uwa­żam, że nie­wie­le w ży­ciu zro­zu­mia­łem.

My­śla­łem, że ro­zu­miem, ale było in­a­czej.

Kie­dy my­ślę o ojcu, my­ślę o wo­jow­ni­ku, o wa­lecz­nym sa­mu­ra­ju.

O kimś od­waż­nym.

Chciał­bym od­dać mu cześć.

Je­śli jego duch żyje, wie, że nadal go ko­cham, że je­stem z nie­go dum­ny, jak za­wsze.

Dwa­na­ście lat po­raż­ki w mi­ło­ści.

Ra­por­ty z przy­go­to­wań, do­świad­czeń, miejsc ucze­nia się, ży­cio­wych lek­cji, tak nas pro­wa­dzi mod­ne dziś my­śle­nie po­zy­tyw­ne… w ja­kim kie­run­ku?

Bez celu.

Bez Boga.

W rze­czy­wi­sto­ści je­dy­nie roz­dzie­ra­ją­cy ból, pę­ka­ją­ce ser­ce, za­ci­ska­ją­ce się gar­dło, a w ży­łach pło­mień wście­kło­ści, gwał­tu, bun­tu wo­bec lu­dzi tak ozię­błych, tak bez­li­to­snych.

Nie­sta­łych.

Aż po za­ufa­nie tej ostat­niej ko­bie­cie.

O oczach ko­lo­ru mo­rza.

Ukry­wa­ją­cej swą we­wnętrz­ną pust­kę.

Igra­ją­cej z uczu­cia­mi.

Po­ja­wi­ła się, pi­sząc pew­ne frag­men­ty „Pie­śni nad Pie­śnia­mi”. Tym mnie zwio­dła.

Aby na­stęp­nie od­kryć pust­kę swo­ich słów, fałsz przy­rze­czeń, ob­łu­dę uśmie­chu, gorz­ki miód swych ust, ba­nal­ne ży­cie, brak sza­cun­ku dla dru­gie­go czło­wie­ka, wy­śmie­wa­nie, po­gar­dę, py­chę, nie­ko­mu­ni­ka­tyw­ność.

Nie­ja­sność, nie­lo­jal­ność, nie­uczci­wość.

Aż po pró­bę po­zba­wie­nia mnie ma­rzeń.

Pra­gnie­nia ży­cia.

Ode­bra­nia mi na­dziei.

Czu­łem się zdra­dzo­ny.

Wy­ko­rzy­sta­ny, po­rzu­co­ny.

Mam żal do sa­me­go sie­bie, że da­łem się wy­ko­rzy­stać.

Nikt nie może nas zra­nić, je­śli na to nie po­zwo­li­my.

Dla­te­go po­win­ni­śmy za­wsze utrzy­my­wać na­sze ser­ce w kon­tak­cie z Bo­giem. To ko­niecz­na po­moc.

Tyl­ko w ten spo­sób na­sze ser­ce sta­nie się czu­łe, ła­god­ne, sil­ne.

Je­że­li przyj­mu­je­my wy­pa­czo­ną wi­zję oso­by, któ­ra chce nas wi­dzieć in­ny­mi niż je­ste­śmy, albo utoż­sa­miać nas tyl­ko z na­szy­mi sła­by­mi stro­na­mi, to jest to ne­ga­tyw­ne dzia­ła­nie.

Wte­dy pa­mięć się za­ma­zu­je, wspomnie­nie sta­je się żyw­sze, a na­stęp­nie za­ni­ka. Otwie­ra­ją się daw­ne rany, jak mó­wią psy­cho­ana­li­ty­cy, po­czu­cie opusz­cze­nia w dzie­ciń­stwie przez uko­cha­ne oso­by, brak uczu­cia, nie­obec­ność czu­ło­ści, piesz­czot, uśmie­chu.

Do tego stop­nia, że wszyst­ko dzie­je się od­wrot­nie.

Pro­jek­cja.

Do­strze­ga­nie w dru­gim czło­wie­ku tego, co jest w nas sa­mych.

Wszyst­ko się mie­sza.

Dwa­na­ście lat błą­dze­nia po świe­cie w po­szu­ki­wa­niu celu, sen­su.

Dwa­na­ście lat cier­pie­nia, utra­ty toż­sa­mo­ści.

Utra­ci­łem rów­nież zdro­wie fi­zycz­ne.

Dwa­na­ście lat, któ­re do­pro­wa­dzi­ły mnie do śred­nie­go wie­ku, gdy wszyst­ko za­czy­na sza­rzeć, sta­je się nie­ja­sne; kie­dy czu­jesz, że na­praw­dę wkra­czasz w schy­łek ży­cia.

W je­sień.

Two­je prze­ko­na­nia upa­da­ją ni­czym po­żół­kłe li­ście z drzew. To tu­taj kur­czo­wo chwy­tasz się ży­cia, roz­pa­czasz nad mi­nio­ną mło­do­ścią, za­czy­nasz nie­na­wi­dzić wszyst­kich, któ­rzy cię ota­cza­ją: mło­dych – z za­zdro­ści, star­szych – dla­te­go, że przy­po­mi­na­ją ci, do­kąd zmie­rzasz.

Dla­cze­go nie po­szu­ku­ję bez­pie­czeń­stwa uczu­cio­we­go, ro­dzin­ne­go?

Dla­cze­go nie wy­star­cza mi pra­ca?

Dla­cze­go nie za­do­wa­lam się spo­koj­nym ży­ciem?

Dla­cze­go czu­ję się za­nie­po­ko­jo­ny, po­szu­ku­ję cze­goś głęb­sze­go, de­fi­ni­tyw­ne­go?

Ab­so­lut­ne­go?

Może dla­te­go szu­kam mi­ło­ści, któ­ra mnie nie wy­ko­rzy­sta; mi­ło­ści, któ­ra mnie nie zdra­dzi; mi­ło­ści, któ­ra mnie nie roz­cza­ru­je?

Ale czy taka mi­łość jest moż­li­wa wśród lu­dzi?

Być może przez krót­ką chwi­lę.

Jed­nak dru­gi czło­wiek wy­mknie ci się w ja­kiś spo­sób, gdyż jest nie­odwo­łal­nie inny od cie­bie.

Jest in­nym czło­wie­kiem.

Zde­cy­do­wa­nie.

Świa­tło z góry

„Przy­jem­ne jest świa­tło

i miło oczom wi­dzieć słoń­ce.

Tak więc je­że­li czło­wiek wie­le lat żyje,

ze wszyst­kich niech się cie­szy

i niech po­mni na dni ciem­no­ści,

bo bę­dzie ich wie­le.

Wszyst­ko, co ma na­stą­pić, to mar­ność.

Ciesz się, mło­dzień­cze, w mło­do­ści swo­jej,

a ser­ce two­je niech się roz­we­se­la

za dni mło­do­ści two­jej.

I chodź dro­ga­mi ser­ca swe­go

i za tym, co oczy twe po­cią­ga;

lecz wiedz, że z tego wszyst­kie­go
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: