Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Uwodzicielka - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Marzec 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
28,99

Uwodzicielka - ebook

Szkocja, XIX wiek

Thomas Carrick zamierza wieść życie przedsiębiorcy w portowym Glasgow, z odpowiednią żoną u boku. Jednak niepokojące wydarzenia w posiadłości Carricków zmuszają go do powrotu na szkocką prowincję. Tam ponownie spotyka Lucillę Cynster. Nigdy jej nie zapomniał, lecz małżeństwo z nią wiązałoby się z porzuceniem życia w mieście, co zdecydowanie mu nie odpowiada. Lucilla czuje, że Thomas jest jej przeznaczony na kochanka, męża i opiekuna. Jest pewna, że żadne z nich nie znajdzie innej miłości. Dlaczego więc Thomas nie chce się poddać temu co nieuniknione? Lucilla nie może mu niczego nakazać, ma jednak swoje sposoby, by go uwieść.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-1772-9
Rozmiar pliku: 710 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Kwiecień 1848 roku

Glasgow

– Dzień dobry, panie Carrick.

Thomas, który składał parasol, podniósł głowę i uśmiechnął się do pani Manning, recepcjonistki w średnim wieku, siedzącej za kontuarem w holu Carrick Enterprises.

Niewiasta władczym gestem wyciągnęła rękę.

– Ja się z tym zajmę, proszę pana.

Gdy zamknęły się za nim drzwi, Thomas podszedł do recepcjonistki i posłusznie oddał jej parasol.

Kiedy brała go od niego, kąciki jej ust uniosły się z aprobatą; mimo że była z natury surowa, miała słabość do Thomasa. Biura firmy zajmowały połowę parteru budynku przy Trongate od frontu, w pobliżu ruchliwego centrum miasta, i owdowiała matrona rządziła swym imperium żelazną ręką, ale sprawiedliwie.

– Przed południem nie ma pan żadnych umówionych spotkań… a po południu tylko naradę z przedstawicielami Colliers. – Spojrzała na drugą stronę holu. – I rano nie przyszło nic takiego, czym musiałby się pan zająć.

Naprzeciwko recepcji, pod ścianą, biegł długi wypolerowany kontuar, nad którym znajdowały się liczne wnęki. Za nim Dobson, główny urzędnik, spokojnie sortował listy i paczki; były żołnierz i generalnie człowiek milczący tylko skinął głową, kiedy Thomas spojrzał w jego kierunku.

Zwracając się ponownie do pani Manning, mruknął:

– W takim razie skorzystam z okazji, by przejrzeć rachunki z zeszłego miesiąca.

– Znajdzie je pan na sekreterze za pańskim biurkiem.

Hol był wyłożony dębową boazerią o pięknych słojach. Na częściowo przeszklonych drzwiach, przez które wszedł Thomas, widniała nazwa firmy i jej logo – zarys parowca nad drewnianą skrzynią – zręcznie wykute w żelazie i pozłocone. Okrągłe żyrandole z żyłkowanego szkła, wiszące na ciężkich łańcuchach pod kasetonowym sufitem, rzucały typowe dla lamp gazowych stonowane światło. Wokół panowała atmosfera powściągliwej zamożności – która niewiele zdradzała.

Jednakże za Carrick Enterprises nie kryły się bynajmniej stare pieniądze. Nieżyjący ojciec Thomasa, Niall, zajął się importem i eksportem zaledwie przed trzydziestu pięciu laty; jako drugi w kolejności syn, bez widoków na przejęcie rodzinnego majątku, musiał sam radzić sobie w życiu.

Przyłączył się do niego szwagier, Quentin Hemmings. Choć ojciec Thomasa dawno zmarł, Quentin wciąż brał czynny udział w prowadzeniu firmy.

Kiedy Thomas ruszył w stronę otwartych drzwi, prowadzących do zewnętrznych biur, w progu pojawił się właśnie on, patrząc na plik dokumentów, które niósł.

Niemal tak wysoki jak Thomas, Quentin sprawiał wrażenie majętnego dżentelmena, zdecydowanie, choć nie demonstracyjnie zadowolonego ze swego losu – w rzeczy samej nie mógł narzekać na małżeństwo, rodzinę i zajęcie. Być może jego brązowe włosy zaczęły się nieco przerzedzać, jednakże twarz i sylwetka świadczyły, że był pełnym energii mężczyzną, aktywnym we wszystkich sferach życia.

Wyczuwając przeszkodę na drodze, Quentin podniósł wzrok. Kiedy zobaczył Thomasa, aż się rozpromienił.

– Thomasie, mój chłopcze. Witaj. – Wskazał trzymane w ręce papiery. – To umowy z Bermuda Sugar Corporation. – Jego orzechowe oczy się zasępiły. – Jest jedna kwestia…

Piętnaście minut później, uzgodniwszy z Quentinem, że należy uzyskać więcej gwarancji dotyczących dostawy z Bermuda Sugar, Thomas wreszcie przeszedł przez drzwi i ruszył wąskim korytarzem z biurami od ulicy i magazynami po przeciwnej stronie. Korytarz kończył się imponującymi drzwiami, które prowadziły do dużego narożnego gabinetu należącego do Thomasa. Gabinet Quentina znajdował się w przeciwległym narożniku budynku.

Thomasa dzieliło od drzwi jeszcze pięć kroków, gdy z przyległego pokoju wyszedł inny dżentelmen z dokumentami w dłoni – kuzyn Humphrey, jedyny syn Quentina; podniósł głowę i ujrzawszy Thomasa, zatrzymał się z uśmiechem.

Kiedy Thomas przystanął i patrząc na niego, uniósł sarkastycznie brew, uśmiech tamtego przybrał szelmowski wyraz.

– Będziesz musiał wytypować wybrankę spośród najpiękniejszych panien w Glasgow, i to szybko, bo inaczej rozpęta się damska wojna. A jeśli chodzi o wrogie działania, to panie wykazują większą inwencję niż kiedykolwiek sam Napoleon. Na podłogach sal balowych poleje się krew… przynajmniej metaforycznie. Zapamiętaj moje słowa, młody człowieku.

Thomas się zaśmiał.

– Skąd o tym wiesz? Czy raczej powinienem spytać: od kogo.

– Od starej lady Anglesey. Przyparła mnie do muru i zaczęła wypytywać o ciebie oraz twoje zainteresowanie przechadzkami. Szczęśliwie – ciągnął Humphrey – uczepiłem się ramienia Andrei, która pełniła funkcję mojej tarczy obronnej, lecz i tak zostałem zatrudniony jako posłaniec. – Andrea była narzeczoną Humphreya, choć jeszcze formalnie się nie zaręczyli.

Poprzedniego dnia Thomas wraz z Humphreyem towarzyszył Quentinowi i jego żonie Winifred na wieczorku towarzyskim. Uważany za jedną z najlepszych partii w Glasgow, stanowił obiekt zainteresowania wszystkich swatek, a jeszcze bardziej przedsiębiorczych młodych dam, które przyciągał nie tylko jego majątek, lecz także powierzchowność i zalety charakteru.

Westchnął.

– Chyba pewnego dnia będę musiał dokonać wyboru, ale wciąż żywię nadzieję, że znajdę kogoś takiego jak Andrea. – Kobietę, która wzbudzi jego zainteresowanie i uwagę. Z którą poczuje prawdziwą więź.

– Cóż. – Wciąż uśmiechając się szeroko, Humphrey klepnął go w ramię. – Nie wszystkich spotyka szczęście bogów.

Thomas parsknął śmiechem. Zerknął na papiery w ręce kuzyna.

Humphrey machnął nimi skwapliwie.

– Palisander, niestety, pojechał do Bristolu. – W jego głosie dało się słyszeć zdenerwowanie. – Może uda mi się przekonać firmę, że Glasgow byłoby lepszym celem.

– To stanowiłoby ładny dodatek do mahoniu, w który wchodzimy. – Thomas pokiwał głową. – Daj mi znać, jeśli coś załatwisz.

– Och, na pewno o tym usłyszysz… na pewno. – Machając dokumentami, Humphrey oddalił się korytarzem, niewątpliwie, by zasięgnąć rady jednego z handlowców, jak najlepiej świsnąć umowę, żeby nie powiedzieć skraść sprzed nosa, kupcom z Bristolu.

Thomas wszedł do swego gabinetu. Zdjął płaszcz i powiesił go na wieszaku za drzwiami, po czym je zamknął i zbliżył się do biurka. Nie okrążył go i nie zasiadł przy nim od razu, najpierw się przed nim zatrzymał. Lekko muskając czubkami palców gładki blat, wyjrzał przez naroże okno. Przed nim rozciągała się ruchliwa Trongate, którą spieszyli przechodnie i jeździły powozy; zza szyby dochodziły stłumione pokrzykiwania woźniców i trzaskanie batów. Wzrok Thomasa przyciągnęło odbicie słońca w grafitowych wodach Clyde, widocznej po lewej stronie między dwoma budynkami.

To miejsce – ten gabinet – stanowiło centrum jego życia, które budował wokół pozycji współwłaściciela Carrick Enterprises. Następnym krokiem w drodze do celu był wybór małżonki, odpowiedniej kobiety dla dżentelmena, jakim zamierzał się stać – filara zamożnej społeczności ze wspierającą żoną przy boku, dziećmi uczęszczającymi do dobrych szkół i domem w najlepszej dzielnicy. I może chatą do polowań w szkockich górach. Miał dość jasną tego wizję.

Z wyjątkiem jednego. Najważniejszego.

Choćby nie wiadomo ile młodych panien z dobrych rodzin, o większej lub mniejszej urodzie i doskonałej pozycji towarzyskiej, podsyłała mu ciotka, po prostu nie widział wśród nich żadnej dla siebie, nie potrafił zobaczyć.

Ponieważ nie mógł zapomnieć Lucilli Cynster, której obraz wciąż miał żywo w pamięci.

Przez ponad dwa lata celowo jej unikał; żywił nadzieję, że wrażenie, jakie na nim zrobiła, zblednie, jeśli nie zobaczy jej ponownie, nie usłyszy jej głosu – jego zmysłów nie będzie drażnić jej bliskość. Tak się jednak nie stało.

Nie musiał nawet zamykać oczu, aby ujrzeć ją w wyobraźni: szmaragdowozielone oczy, trochę kocie, w twarzy o subtelnych rysach, otoczonej aureolą ognistorudych włosów; kolor jej tęczówek, jasnoróżowe usta i te płomienne loki podkreślała jeszcze nieskazitelna alabastrowa cera.

Żadna inna młoda dama, którą spotykał na swej drodze, nie mogła jej dorównać. Wszystkie wydawały się pozbawione wyrazu. Bezbarwne.

I nie chodziło tylko o powierzchowność; Lucilla miała także fascynującą duszę i to ją wyróżniało w jego oczach.

Była cudowna. Urzekająca.

Bardzo mu się podobała, działała na zmysły i w niepojęty sposób zawładnęła jego świadomością. Niepojęty przynajmniej dla niego.

Uchodziła za kogoś w rodzaju czarodziejki; nietrudno było zrozumieć dlaczego.

Bo oto stał i myślał o niej, podczas gdy stanowiło to ostatnią rzecz, jakiej by chciał i jakiej potrzebował.

Stanowczo kręcąc głową, by otrząsnąć się z myśli o Lucilli i pozbyć się jej obrazu sprzed oczu, obszedł biurko i zasiadł w stojącym po drugiej stronie wygodnym skórzanym fotelu. Jeśli nie mógł myśleć o młodych kobietach, które nadawałyby się na żonę, to przynajmniej mógł skupić się na interesach – jedynej sferze życia, do której rzadko wkradała się myśl o Lucilli.

Przez następnych kilka godzin przeglądał faktury z minionego miesiąca. Wszystko szło doskonale; ze względu na obecność portu handel towarami kwitł, a firma osiągnęła tak wysoką pozycję, że teraz zbierała plony zasiane dawno przez jego ojca i Quentina. Chociaż Quentin wciąż aktywnie działał w firmie, Thomas i Humphrey uważali, że to do nich należy jej rozwijanie, a on ich do tego otwarcie zachęcał.

Biznes prosperował znakomicie. Ale było to jednocześnie absorbujące zajęcie.

Słysząc pukanie do drzwi, Thomas podniósł głowę.

– Proszę.

W progu stanął Dobson z małym plikiem listów w dłoni.

– Poczta, proszę pana. Właśnie przyszła.

– Dziękuję. – Thomas odłożył pióro, odchylił się na oparcie fotela i założył ręce na karku.

Dobson położył korespondencję na tacy, która stała na brzegu biurka i, skłoniwszy głowę, wycofał się z gabinetu, zamykając za sobą drzwi.

Thomas opuścił ręce, odprężył się na chwilę, a potem usiadł prosto i wziął listy. Było ich pięć. Sortując je, znalazł trzy zawiadomienia z banku, w którym firma miała konto; zawierały wykazy płatności. Gruba koperta pochodziła od znajomego kapitana żeglugi handlowej; od czasu do czasu donosił o nadarzających się w dalekich portach korzystnych transakcjach, jakie mogły według niego zainteresować Carrick Enterprises. Trzymając ją w dłoni, sięgnął po nóż do papieru, kiedy jego wzrok padł na ostatni list z pliku.

Na zwyczajnej kopercie napisano: „Pan Thomas Carrick” – nazwisko było grubo podkreślone. W lewym rogu, po przeciwnej stronie od znaczka: „Bradshaw, Carrick”.

Odłożywszy list od kapitana, Thomas wziął ten od Bradshawa i zerknął na znaczek.

Casphairn.

Ściągając brwi, podniósł nóż do papieru i rozciął kopertę. Zawierała dwie kartki. Wyjął je i wygładził, a następie oparł się wygodnie i zaczął czytać, coraz bardziej zaintrygowany.

List napisał Bradshaw, jeden z farmerów na terenie posiadłości Carricków. Jej właścicielem i głową klanu był Manachan Carrick – „ten” Carrick, stryj Thomasa. Thomas urodził się w Carrick Manor, w rodzinnym majątku, ale był to w pewnym sensie przypadek, zbieg okoliczności. Spędzał tam z rodzicami letnie miesiące, a kiedy zginęli – miał wtedy dziesięć lat – mieszkał we dworze przez rok, otoczony opieką, wspierany i wychowywany przez klan. Był za to wdzięczy Manachanowi i reszcie rodziny, lecz z biegiem czasu, kiedy doszedł do siebie i wrócił do normalnego, chłopięcego życia, Manachan i Quentin, jako jego współopiekunowie, uznali, że będzie dla niego najlepiej, jeśli pójdzie do szkoły w Glasgow i zamieszka z Quentinem, Winifred oraz ich dziećmi. I tak też się stało.

Thomas wciąż każdego lata odwiedzał Carricków, spędzając od kilku tygodni do kilku miesięcy z czworgiem dzieci Manachana i innymi członkami rodu, a najwięcej z nim samym.

Był z Manachanem związany bliżej – wówczas i obecnie – niż z Quentinem, z którym widywał się codziennie. Nawet w młodszym wieku intuicyjnie wyczuwał, że Manachan bardzo kochał Nialla i po śmierci brata przeniósł to uczucie na jego syna, który stał mu się równie drogi.

Quentin, Winifred i Humphrey stanowili w Glasgow rodzinę Thomasa, jednak to Manachan był jego ukochanym stryjem. Doskonale się rozumieli i ta wzajemna więź wynikała z czegoś pierwotnego.

I właśnie ze względu na tę więź tak trudno mu było teraz zrozumieć list Bradshawa.

Nie chodziło o szczegóły – te zdawały się dość oczywiste. Bradshaw – Thomas bez trudu mógł sobie wyobrazić tego krzepkiego mężczyznę, skoro stykał się z nim od lat – donosił, że mimo odpowiedniego czasu, przez co rozumiał okres siewu, żaden z farmerów nie dostał jeszcze przydziału ziarna.

Coraz bardziej marszcząc czoło, Thomas spojrzał niewidzącym wzrokiem na drugą stronę pokoju; odbiegł myślami od handlu morskiego oraz wpływu pory roku na transport i przypomniał sobie znaczenie marcowych zasiewów na wsi. Ziemie Carricków leżały na zachodnich nizinach, w Galloway i Dumfries. Chyba było już za późno na siewy?

Ponownie skupiając się na liście, jeszcze raz przeczytał prośbę Bradshawa o to, aby interweniował u Manachana w sprawie dostawy ziarna.

Dlaczego Bradshaw nie może pomówić z nim sam? Tego Thomas nie mógł zrozumieć. Jeśli w posiadłości wystąpił jakiś problem, to Manachan jako głowa klanu był osobą, do której należało się zwrócić. Dotychczas zawsze tak postępowano i nikt nigdy nie bał się tego zrobić. Gdyż mimo budzącej lęk reputacji Manachan cieszył się wielkim szacunkiem, a także miłością. Może zachowywał się jak zrzędliwy stary drań, ale był jednym z nich i Thomas dobrze wiedział, że służył klanowi wiernie, nigdy, przenigdy go nie zawodząc.

Manachan walczyłby o klan do ostatniego tchu.

Na tym polegała rola przywódcy, do której się urodził; wokół tego obracało się całe jego życie.

Owszem, ostatnio Manachan trochę niedomagał i w ciągu minionego roku odstąpił część obowiązków związanych z codziennym zarządzaniem posiadłością najstarszemu synowi, Nigelowi. Jednakże Thomas nie wyobrażał sobie, by stryj nie stał u steru i nie wiedział o wszystkim, co się dzieje w klanie.

Thomas dowiadywał się o tym wszystkim z listów, w tym kilku od Manachana – choć, jak teraz sobie uświadomił, w ostatnich miesiącach nie dostał od niego ani jednego. Otrzymał krótkie pismo od radcy prawnego klanu i od samego Nigela. A także korespondencję od Nolana, drugiego syna Manachana, i od Niniver, jego jedynej córki, którzy pytali go, kiedy planuje następną wizytę. W żadnym z tych listów jednak nie pisano wyraźnie o zmianach, raczej je sugerowano.

Thomas nie był w Carrick Manor od dwóch lat – w ciągu których próbował bezskutecznie zrobić następny krok w życiu – a to z tego prostego powodu, że w Casphairn Manor, leżącym w Vale of Casphairn, za południową granicą ziem Carricków, mieszkała Lucilla Cynster.

Od piętnastych urodzin, zawsze kiedy tam przyjeżdżał, w taki czy inny sposób natykał się na nią. Czasami tylko ją widział, a czasami zamieniał z nią kilka słów. Wiedział, że nigdy nie zapomni Wigilii, którą spędzili razem uwięzieni podczas śnieżycy w małej chacie jednego z zagrodników.

Podczas jego ostatniej wizyty w Carrick Manor spotkali się na balu myśliwskim. Rozmawiali i tańczyli walca – i wyglądało na to, że tego doświadczenia również nigdy nie zapomni.

By ruszyć dalej wybraną przez siebie drogą życiową, musiał wymazać wspomnienie Lucilli, co wiązało się z unikaniem wizyt w posiadłości Carricków.

Bradshaw sugerował w liście, że coś w majątku jest nie tak. Czy jednak była to prawda, czy tylko domysły farmera? A może Thomasa ponosiła wyobraźnia?

Skrzywił się na tę myśl. Ostatni raz przesunął wzrokiem po liście, po czym rzucił go na bibularz. Miał świadomość, że na otwarcie czeka gruba przesyłka od kapitana, być może zawierająca wizje ekscytujących możliwości, jakie Nowy Świat stwarza dla Carrick Enterprises…

Nagle odsunął się od biurka i wstał.

Klan był ważniejszy niż firma.

Narzucił na ramiona płaszcz i zerknął przez okno. Wiatr się nasilił; Thomas zdjął z wieszaka kapelusz i wyszedł z gabinetu. Miejsce za kontuarem w recepcji było puste; pani Manning pewnie pisała pod dyktando Quentina albo Humphreya. Dobson jednak znajdował się na stanowisku. Kiedy uniósł głowę, Thomas spojrzał mu w oczy.

– Idę się przejść. – Piękny zegar na ścianie nad wnękami wskazywał kilka minut przed dwunastą. – Pewnie zjem obiad poza firmą. Proszę powiedzieć pani Manning, że wrócę na spotkanie z zarządem Colliers.

Dobson skinął głową.

– Dobrze, proszę pana.

Thomas pchnął drzwi, szybko zszedł po schodach i znalazł się na tłocznej Trongate. Ruszył przed siebie, gdzie oczy poniosą – znał tak dobrze miasto, że nie musiał nawet się zastawiać, dokąd chce iść, tylko czego mu potrzeba.

W tej chwili potrzebował przestrzeni, powietrza i jako takiej ciszy, by rozważyć ewentualności i możliwe sposoby postępowania. Low Green nad brzegiem Clyde wydało się odpowiednie tej części jego umysłu, która zawiadywała nogami. Ruszył więc w głąb Trongate, skręcił w Saltmarket i podążył chodnikiem na południe, w stronę stalowej wstęgi, jaką stanowiła rzeka.

Gdy tak szedł ulicą, myśląc o implikacjach domysłów Bradshawa – które nie zostały wyraźnie przedstawione – był tylko na wpół świadomy, kogo mija.

Jednak dotarł do niego głos, który przywołał go do rzeczywistości.

– Nie wiem. Jest brązowy. Dlaczego wszystkie są tego roku brązowe?

Zatrzymał się tak gwałtownie, że wpadł na niego idący za nim posłaniec.

Chłopak odskoczył do tyłu i wymamrotał przeprosiny, po czym wyminął Thomasa i ruszył dalej. Ten ledwie to zauważył, ponieważ jego uwagę zajmowało dwóch mężczyzn stojących przed szeroką witryną sklepu z odzieżą dla mężczyzn; dyskutowali o leżących za szybą kapeluszach.

Thomas zamrugał, a potem się uśmiechnął.

– Nigel. Nolan.

Panowie się odwrócili, wyraźnie zdziwieni.

Thomas zbliżył się do nich i wyciągnął rękę.

– Ależ spotkanie. Co was sprowadza do Glasgow?

Właściwie to go nie interesowało; cokolwiek ich tu sprowadziło, byli odpowiedzią na jego ciche modlitwy. Mógł się od nich dowiedzieć, co kryje się za listem Bradshawa, nie jadąc do Carrick Manor.

Nigel – starszy, nieco wyższy od Nolana, choć z dziesięć centymetrów niższy od Thomasa – przez chwilę patrzył na niego bez zrozumienia, a potem się rozpromienił.

– Thomas! – Uścisnął mu dłoń. – Dobrze cię widzieć!

– Wzajemnie. – Nolan, blondyn o niebieskimi oczach, w przeciwieństwie do Nigela, który miał ciemne włosy i orzechowe oczy, ujął jego rękę, gdy tylko puścił ją Nigel. – Nie chcieliśmy przeszkadzać ci w pracy, a tyle się tutaj dzieje! – Wskazał otoczenie. – Jest co robić.

– Jak długo tu jesteście? – zapytał Thomas.

– Jeden dzień – odpowiedział Nolan.

Thomas chciał porozmawiać o liście Bradshawa, ale ulica nie była odpowiednim do tego miejscem. Zapytał więc, wsadzając dłonie do kieszeni płaszcza:

– Jedliście już obiad?

Nigel pokręcił głową.

– Jeszcze nie.

Nolan wyjął zegarek z dewizką – piękny przedmiot, którego Thomas wcześniej u niego nie widział – i spojrzał na tarczę.

– Już dwunasta… jak ten czas leci!

– Jeśli nie macie innych planów – zaczął Thomas – pozwólcie, że zaproszę was na obiad do mojego klubu. – Wskazał kierunek, z którego przyszedł. – Prescott przy Princes Street… to niedaleko stąd.

Bracia spojrzeli po sobie, a potem odwrócili się uśmiechnięci do Thomasa.

– Wspaniały pomysł – odrzekł Nigel.

Nolan kiwnął głową.

– Przy okazji opowiesz, co u ciebie… papa zawsze jest tego ciekaw i chętnie się dowie.

„Przy okazji opowiesz, co u ciebie… papa zawsze jest tego ciekaw i chętnie się dowie”.

Prescott Club był najlepszym w Glasgow klubem dla dżentelmenów, wyrafinowanym i powściągliwie eleganckim. W ciągu następnych dwóch godzin spędzonych w tych czcigodnych murach, w okazałej jadalni, a potem w zacisznym kącie palarni, Thomas się przekonał, że uwaga Nolana stanowiła raczej uprzejmą odpowiedź niż wyraz prawdziwych intencji.

Okazało się bowiem, że obu panów interesuje niewiele poza ich własnymi osobami, a jeśli już, głównie były to ewentualne rozrywki, które mogłyby przemówić do ich hedonistycznych dusz.

Thomas zdążył zapomnieć, dlaczego z czworga dzieci Manachana, ci dwaj – prawie w tym samym wieku co on – tak działali mu na nerwy.

Nigel i Nolan szybko mu o tym przypomnieli.

Chociaż, jeśli chodzi o wiek, między nim a Nigelem było zaledwie trzynaście miesięcy różnicy, między Nigelem a Nolanem zaś drugie trzynaście, Thomas zawsze czuł się przy nich jak jeśli nie ojciec, to co najmniej stryj. Za każdym razem miał wrażenie, że są od niego młodsi o dobrych dziesięć lat; zainteresowanie końmi, wszelkiego rodzaju wyścigami konnymi oraz spódniczkami bardziej przystawało mężczyznom dwudziestoletnim, a nie dobrze wychowanym dżentelmenom zbliżającym się już do trzydziestki.

To zresztą także było względne. Większość znajomych Thomasa lubiła piękne konie, ale temat ten nie dominował w rozmowach, które prowadzili. Większość dżentelmenów w ich wieku przejawiała zainteresowanie sportami królów, niewielu jednak grało na wyścigach, a jeszcze mniej obracało się w podejrzanych kręgach związanych z tą dziedziną, które Nigelowi i Nolanowi najwyraźniej były dobrze znane. Co zaś do kobiet, różnica między towarzyskimi wizytami Thomasa w salonach znudzonych dam a wyczynami Nigela i Nolana w miejscowych domach publicznych nie mogła być większa.

Zadowolony, że to spotkanie w dzień powszedni i klub nie jest zatłoczony, Thomas cierpliwie słuchał dość chełpliwej paplaniny kuzynów, aż wreszcie znalazł odpowiedni moment, by zauważyć:

– Z listów wnoszę, że w pewnym stopniu przejąłeś zarządzanie posiadłością. – Tu spojrzał na Nigela.

Ten odpowiedział, kiwając głową:

– Starszy pan traci siły… jest już zbyt słaby, by jeździć konno po okolicy.

– To nie żadna choroba – włączył się Nolan. Wkładając do ust kolejnego kandyzowanego orzecha, wzruszył ramionami. – Tylko wiek.

– W rzeczy samej. – Nigel opuścił wzrok na stół między nimi. – Nie dawał już sobie rady, więc poprosił mnie o pomoc… bym przejął organizacyjną stronę prowadzenia majątku. Nadzorowanie farmerów i tak dalej. Więc się tym zająłem.

Wyglądało na to, że robił to pomiędzy jedną eskapadą a drugą. Thomas przełknął tę informację i podjął łagodnie:

– Słyszałem, że w tym roku były jakieś kłopoty z dostawą ziarna… i jeszcze nie przystąpiono do zasiewów.

Nigel mruknął lekceważąco i machnął ręką.

– Wszystko jest pod kontrolą. Przechodzimy na nowy system, który będzie dla klanu korzystniejszy. Tyle że na razie nie wszyscy to rozumieją.

Thomas zaczął się zastanawiać, jak niezasianie ziarna może przynieść lepsze plony.

Zanim jednak zdążył pociągnąć ten temat, Nolan poruszył się niespokojnie.

– Dlaczego o to pytasz? – Kiedy Thomas spojrzał w jego niebieskie oczy, uniósł jasne brwi. – Nie wiedziałem, kuzynie, że utrzymujesz tak bliskie kontakty z klanem.

Thomas szybko rozważył możliwe odpowiedzi, nie dostrzegł jednak powodu, by robić uniki; poza tym uznał, że będzie lepiej, jeśli Nigel się dowie, iż farmerzy, wszyscy należący do klanu, wyraźnie się niepokoją. W odpowiedzi na uwagę Nolana, skłonił więc głowę.

– Napisał do mnie jeden z farmerów i wspomniał o tym problemie. – Nie widział potrzeby, by wymieniać nazwisko Bradshawa ani wspominać, że ten go prosił, by porozmawiał z Manachanem.

Teraz, kiedy już wiedział, czym kuzyni się zajmują i jak bardzo nie interesuje ich to, co dzieje się w majątku, zaczął mieć wątpliwości, czy Nigel wypełnia swoje obowiązki tak dobrze, jak mu się zdaje. A zakres odpowiedzialności Manachana był duży, bardzo duży.

Nigel umilkł, jakby trawił tę wiadomość, lecz w końcu pokiwał głową.

– Nie wiedziałem, że tak bardzo się tym zaniepokoili. Ale możesz być spokojny… zajmę się tą sprawą.

Thomas się zawahał, po czym odparł:

– Może wystarczy, jeśli wyjaśnisz swoją nową strategię. – Na czymkolwiek polega.

– Właśnie. – Nigel skinął głową bardziej zdecydowanie. – Zrobię to.

– Dziś wieczorem wracamy. – Nolan opróżnił kieliszek, odstawił go i rozparł się w fotelu. Pochwycił spojrzenie brata nad niskim stolikiem. – Chyba już pójdziemy. – Spojrzał na Thomasa i uśmiechnął się do niego. – I pozwolimy ci, kuzynie, wrócić do pracy.

Nigel chrząknął i dopił drinka. Thomas zrobił to samo i wstał, gdy kuzyni się podnieśli.

We trzech wyszli z klubu. Zatrzymali się na schodkach, by uścisnąć sobie dłonie i pożegnać się serdecznie, choć z pewnym skrępowaniem.

Potem Nigel i Nolan udali się do stajni, gdzie zostawili powóz, a Thomas ruszył w drogę powrotną na hałaśliwą Trongate.

Zagłębił się w fotelu za biurkiem. Na bibularzu wciąż leżał list od Bradshawa. Popatrzył przez chwilę na te kartki, potem wziął je i złożył, a następnie schował do dolnej szuflady po lewej stronie, gdzie trzymał korespondencję dotyczącą posiadłości.

Kiedy zamykał szufladę, powróciło do niego pytanie, co dwaj kuzyni robili w Glasgow. Pytał ich o to, ale nie odpowiedzieli, w każdym razie niekonkretnie. Rozwodzili się o swoich hulankach, prawdziwych i być może zmyślonych, lecz nie wspomnieli, co ich tu sprowadziło. Thomas wiedział, że szkatuły klanu nie są na tyle zasobne, by pokryć koszty hulaszczego trybu życia, o jakim mówili kuzyni; musieli mijać się z prawdą. Albo przesadzali, albo konfabulowali. A najpewniej jedno i drugie.

Jednak coś musiało sprowadzić ich do Glasgow – jakaś sprawa. Bo po co by tu przyjechali?

Po chwili wzruszył ramionami.

– Prawdopodobnie przybyli w interesach związanych z posiadłością. – A posiadłość i jej interesy nie były jego sprawą. – Poza tym, na szczęście, nie jestem stróżem swych kuzynów.

Doszedłszy z ulgą do tego wniosku, wziął pierwszą teczkę ze stosu na biurku; otworzywszy ją, zabrał się do analizy dotychczasowej współpracy z Colliers, linią żeglugową z siedzibą w Manchesterze. Miała ona zamiar nawiązać nowe kontakty w Glasgow i liczyła, że firma Carrick Enterprises, z którą zawarła już kilka lukratywnych kontraktów, jej w tym pomoże.

Dwadzieścia minut później pukanie do drzwi zapowiedziało Quentina. Wuj stanął w progu, patrząc na niego, po czym z uśmiechem wskazał głową teczkę, którą trzymał Thomas.

– Colliers?

Thomas odłożył dokumenty.

– Będą tu o czwartej.

– Pamiętaj, że po spotkaniu z nimi masz być na kolacji przy Stirling Street. – Kiedy Thomas zmarszczył nos, Quentin uśmiechnął się szeroko. – Twoja ciotka przysłała liścik, w razie gdybyś, nie daj Boże, zapomniał.

Thomas westchnął i odchylił głowę na wysokie oparcie fotela.

– Kolejne młode damy.

– Niewątpliwie. – Na twarzy wuja malowało się rozbawienie. – A ponieważ ani one, ani ty nie zamierzacie się poddać, musisz to jakoś przetrwać.

Gdyby tylko Thomas miał pewność, że na końcu czeka go godziwa nagroda. Podniósł wzrok i skinął głową.

– Przyjdę.

Słysząc jego ponury ton, Quentin parsknął śmiechem i wyszedł.

Wejście wuja wyrwało Thomasa ze stanu skupienia; myślami znowu powrócił do kwestii powodu przyjazdu kuzynów do miasta.

Otrząsnął się z tego i skupił znowu na aktach Colliers.

– Niezależnie od tego, co ich tu ściągnęło, nie muszę jechać w góry… i z tego powinienem się cieszyć.

A ponieważ nie było potrzeby, aby tam jechał, mógł się skoncentrować na kolejnych poczynaniach, które miały mu zapewnić upragnione życie.

Musiał tylko znaleźć młodą damę na tyle silną, pełną życia i interesującą, by wyparła z jego pamięci Lucillę Cynster.

Dwa dni później Thomas wkroczył rankiem do biura Carrick Enterprises i zastał Dobsona przed biurkiem pani Manning. Oboje patrzyli na list leżący na środku biurka. W powietrzu można było wyczuć pewne napięcie.

Dobson i pani Manning spojrzeli na Thomasa i urzędnik już sięgał po list, gdy kobieta go uprzedziła.

– Dzień dobry, panie Carrick. Posłaniec właśnie to przyniósł. – Podała mu list.

– Ach tak. – Thomas podszedł i wziął przesyłkę. – Dziękuję.

Dobson sarknął.

– Dziwne, że na pana nie wpadł.

Thomas przed wejściem widział wybiegającego z budynku posłańca, ale w tej części miasta było ich tak wielu, że ich obecność stanowiła powszedni widok. Właśnie się zastanawiał, dlaczego ta konkretna przesyłka wywołała takie poruszenie, gdy pani Manning dodała usłużnie:

– To z Casphairn, proszę pana.

Teraz także Thomas się zaniepokoił.

– Och. – Czyżby Manachan? A może chodziło o coś innego? Przyjrzał się kopercie, ale nie została zaadresowana ręką stryja. Zawierała dobre czy złe wiadomości? – Będę w swoim gabinecie.

Bez pośpiechu i nie patrząc więcej na przesyłkę, ruszył korytarzem do gabinetu, a po wejściu do niego podszedł do biurka. Wziął nóż do papieru, rozciął kopertę i wyjął pojedynczą kartkę złożoną dwa razy. Z kamienną miną, panując nad emocjami, rozłożył list i przeczytał…

…że Bradshawowie, cała rodzina, czyli siedem osób: mąż, żona, ich dwóch synów i trzy córki, dzień wcześniej poważnie się rozchorowali. To właśnie ten Bradshaw niedawno do niego pisał.

Wiadomość pochodziła od ich sąsiada, niejakiego Forrestera, który potwierdził, jak donosił wcześniej Bradshaw, że farmerom nie dostarczono ziarna na siew i, z tego, co było wiadomo, nawet go nie zamówiono; nikt nie miał pojęcia, co robić. Forrester wyjaśniał, że udał się z rodziną do Bradshawów, z którymi był spokrewniony, i na miejscu się dowiedział, że wszyscy poważnie zaniemogli. Posłał po uzdrowicielkę, która mieszkała we dworze. Bradshaw jednak go prosił, aby przede wszystkim napisał do Thomasa – gdyż jego zdaniem komuś się nie spodobało, że powiadomił go o problemie z ziarnem na siew.

Thomas spojrzał niewidzącym wzrokiem za okno. Dobry Boże. Nie było powodu, by łączyć nagłą chorobę rodziny z listem Bradshawa w sprawie ziarna. Jednak w tych okolicznościach Thomas nie dałby głowy, że między tymi dwoma wydarzeniami nie ma związku. Powiedział o liście Nigelowi i Nolanowi i choć nie wyobrażał sobie, że kuzyni mogliby zrobić coś tak niegodziwego – głupiego, owszem, lecz otrucie z zimną krwią całej rodziny byłoby już podłością – to przecież nie wiedział, komu przekazali tę informację.

Tak samo jak nie mógł wiedzieć, co dzieje się w posiadłości Carricków.

Może komuś zależało, by farmerzy nie dostali ziarna.

Rodziny chorują z różnych przyczyn. Na szczęście wezwano zielarkę i jeśli Bradshawowie jeszcze żyją… Miejmy nadzieję, że ich z tego wyciągnęła.

Thomas ją znał, niejaką Joy Burns; była oddana swemu powołaniu. Wiedział, że kobieta zrobi, co w jej mocy, nie miał co do tego wątpliwości.

Mimo niejasnej sugestii zawartej w liście na pozór nie było powodu, by łączyć te dwie sprawy. Chociaż Thomas nie wymienił nazwiska farmera, który do niego napisał, każdy, kto znał ludzi na terenie posiadłości, domyśliłby się, że to wygadany i często wojowniczy Bradshaw wystąpił ze skargą. A jego rodzina zachorowała dzień po powrocie Nigela i Nolana do Carrick Manor.

Jak uświadomił sobie Thomas, nie była to jedynie kwestia związku między tymi trzema faktami – że dostał od Bradshawa list, wspomniał o tym kuzynom i rodzina farmera zachorowała – ale także czasu, w którym to wszystko nastąpiło. I to go najbardziej zaniepokoiło.

Działał w świecie interesów od prawie dziesięciu lat. Gdyby zetknął się z taką sytuacją w handlu, ani przez chwilę nie pomyślałby, że to zbieg okoliczności.

Stał w gabinecie, patrząc za okno, i jednocześnie usiłował poskładać w całość nieliczne fakty, którymi dysponował. Coś działo się w posiadłości Carricków – a on nie miał pojęcia co.

Po dłuższej chwili rozważań nad stojącym przed nim wyborem, obrócił się szybko, wyszedł za drzwi i ruszył do gabinetu Quentina po przeciwnej stronie korytarza.

Ostatecznie klan był najważniejszy. Ważniejszy niż wszelkie względy osobiste.

Musiał pojechać do posiadłości i dowiedzieć się, co się tam dzieje. Był to winien klanowi, Bradshawom i Forresterom, a najbardziej Manachanowi.

Dopuszczał myśl, że jego interwencja okaże się niepożądana czy nawet niekonieczna; żywił nadzieję, że to drugie, ale niezależnie od wszystkiego, nie mógł zignorować ponowionej prośby w liście od Forrestera.

Musiał pomóc. Nie miał innego wyjścia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: