Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W labiryncie wspomnień - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 lipca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

W labiryncie wspomnień - ebook

Wpływowe familie. Dramatyczne sploty zdarzeń. Posiadłość, która skrywa niejedną tajemnicę.

Augsburg, 1916 rok. Część willi, którą zamieszkuje rodzina właściciela fabryki tekstyliów, Johanna Melzera, zostaje przekształcona w lazaret. Kobiety z rodziny wraz z wolontariuszkami opiekują się rannymi żołnierzami, podczas gdy Marie, młoda żona Paula Melzera, pomaga teściowi prowadzić przedsiębiorstwo. To czas otrzymywania tragicznych wiadomości: jej szwagier poległ w bitwie, a mąż trafił do niewoli. Gdy Marie walczy o zachowanie rodowej spuścizny i nie porzuca nadziei na powrót męża, w wilii zjawia się elegancki i zamożny Ernst von Klippstein. Jest zauroczony Marie i ma szeroko zakrojone plany na przyszłość…

Fascynująca podróż w czasie

"Frau im Trend – Wohnen und Wohlfühlen"

Powieść Anne Jacobs przedstawia w najdrobniejszych szczegółach obraz społeczeństwa sprzed stu lat, z jego lękami i troskami, ale również z jego wizjami miłości

"Fränkische Nachrichten" 

Anne Jacobs, pod innym nazwiskiem, opublikowała kilka odnoszących sukcesy powieści historycznych i egzotycznych sag. Wraz z wydaniem "W cieniu tajemnic" spełniła swoje marzenie o napisaniu powieści, która ukazywałaby skomplikowaną sagę rodzinną na tle najnowszej historii Niemiec i podbiła nią listy bestsellerów. Druga część "W labiryncie wspomnień" ponownie zabiera czytelnika w to powieściowe uniwersum.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8123-420-7
Rozmiar pliku: 771 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Nad przemysłową dzielnicą Augsburga zapadł wczesny, ponury zmierzch. W kilku fabrykach paliły się jasne światła – mimo kłopotów ze zdobyciem surowców wciąż trwały tam prace. W pozostałych zakładach było już zupełnie ciemno. W fabryce tekstyliów należącej do rodziny Melzerów kobiety i starsi mężczyźni zakończyli właśnie swoją zmianę. Wychodząc, stawiali wysoko kołnierze palt, a szalikami i czapkami próbowali chronić się przed ulewnym deszczem. Bulgocząca woda płynęła w dół brukowanych uliczek. Ten, kto nie miał dobrych butów, wyprodukowanych w czasach przedwojennych, i chodził w drewniakach, z pewnością miał dzisiaj przemoczone stopy.

W zbudowanej z solidnej cegły rodzinnej willi Paul Melzer, syn właściciela fabryki, stał w oknie jadalni i wpatrywał się w niewyraźny zarys miasta, które coraz bardziej rozmywało się w narastającej ciemności. W końcu opuścił zasłonę i westchnął.

– Paul, usiądź wreszcie koło mnie i napij się ze mną! – zabrzmiał głos jego ojca.

Szkocka whisky, po ustanowieniu blokady morskiej przez przeklętych Anglików, była teraz na wagę złota. Johann Melzer wziął z barku dwie szklanki i wlał do nich aromatyczny płyn w kolorze miodu. Paul rzucił krótkie spojrzenie na pełne szklanki i potrząsnął energicznie głową.

– Później, ojcze. Dopiero gdy będziemy mieć ku temu powód. A Bóg da, że stanie się to niebawem.

Z korytarza dobiegły nagle pośpieszne kroki i Paul rzucił się do drzwi. To była pokojówka Auguste, o kształtach pełniejszych niż kiedykolwiek, rumianych policzkach i krzywo włożonym białym czepku na potarganych włosach. W rękach trzymała kosz z białymi prześcieradłami i ręcznikami.

– Nadal nic?

– Niestety, panie Melzer. To potrwa jeszcze trochę.

Dygnęła i pobiegła w stronę schodów, by jak najszybciej zanieść kosz na dół, do kuchni.

– Ale to już trwa ponad dziesięć godzin, Augus­te! – krzyknął do niej Paul. – Czy to normalne? Czy na pewno wszystko dobrze z Marie?

Auguste zatrzymała się i z uśmiechem zapewniła go, że każdy poród jest inny. Niektóre kobiety rodzą dzieci w pięć minut, inne męczą się przez cały dzień. Paul, wyraźnie zdenerwowany, skinął tylko głową. Pocieszał się, że Auguste musi wiedzieć, co mówi. Sama już dwa razy rodziła i wyłącznie dzięki wielkoduszności swoich państwa wciąż mogła pracować w willi jako pokojówka.

Nagle z dolnego piętra dobiegły do nich przytłumione krzyki. Paul bezwiednie zrobił kilka kroków w stronę schodów, ale zaraz się zatrzymał bezradnie. Gdy tylko pojawiła się akuszerka, jego matka wyrzuciła go z sypialni, a i Marie prosiła go, żeby poszedł na górę. Po poważnym ataku serca jego ojciec Johann Melzer był bardzo słaby i Paul powinien się nim zaopiekować. To była jedynie wymówka, oboje dobrze o tym wiedzieli, ale Paul nie chciał się kłócić z żoną, zwłaszcza teraz, w jej stanie. W milczeniu zgodził się spełnić prośbę.

– Dlaczego sterczysz na korytarzu? – skarcił go ojciec. – Poród to wyłącznie kobieca sprawa. W odpowiednim czasie dadzą nam znać. A teraz pij!

Paul posłusznie usiadł przy stole i wypił duszkiem zawartość szklanki. Whisky zapłonęła w jego żołądku żywym ogniem i dopiero wtedy przypomniał sobie, że od śniadania nic nie jadł. Około ósmej rano Marie poczuła delikatne ukłucia w krzyżu. Nie przejęła się nimi, zażartowała nawet, że to tylko jedna ze zwyczajnych ciążowych niespodzianek, które przytrafiają się jej każdego dnia. Paul z lekkim sercem poszedł więc do fabryki. Krótko przed przerwą obiadową zatelefonowała matka i powiedziała mu, że Marie zaczęła rodzić. Posłano już po akuszerkę. Ma się jednak o nic nie martwić, bo akcja przebiega prawidłowo.

– Gdy twoja matka przed dwudziestu siedmiu laty wydawała ciebie na świat – powiedział Johann Melzer, z głęboką powagą pijąc whisky – siedziałem w biurze w fabryce i robiłem skomplikowane obliczenia. W takiej sytuacji człowiek musi się zająć pracą, bo inaczej zjedzą go nerwy.

Paul przytaknął, ale z przejęciem nasłuchiwał, co dzieje się na korytarzu. Wychwytywał kroki pokojówki, idącej na wyższe piętro, bicie starego zegara, głos matki, która kazała Else przynieść z pralni dwa komplety czystej pościeli.

– Już wtedy był z ciebie kawał chłopa – powiedział ojciec z uśmiechem i napełnił mu szklankę. – Alicia męczyła się z tobą całą noc. Mało brakowało, by twoja matka zapłaciła za to życiem.

Te słowa bynajmniej nie uspokoiły Paula i Johann Melzer natychmiast zdał sobie sprawę, jak niefortunna była jego uwaga.

– Tylko się nie denerwuj! Kobiety uważa się za słabe, ale tak naprawdę są silniejsze i bardziej wytrzymałe, niż można by przypuszczać.

Wziął porządny łyk miodowego trunku.

– A co dzisiaj będzie z kolacją? – warknął i z impetem nacisnął elektryczny dzwonek, przywołujący służbę. – Jest już po szóstej. Czy dzisiaj cały świat przewrócił się do góry nogami?

Gdy zadzwonił ponownie, w drzwiach pojawiła się Hanna, pomoc kuchenna, ciemnowłosa płochliwa istota, która cieszyła się szczególną sympatią Marie. Gdyby nie żona Paula, Alicia Melzer dawno by już odesłała tę małą, bo dziewczyna w ogóle nie garnęła się do pracy i potłukła więcej naczyń niż którakolwiek z jej poprzedniczek.

– Kolacja, łaskawy panie.

Dziewczyna trzymała w rękach dwa talerze pełne kanapek z ciemnego pieczywa z kiełbaskami z wątróbki i roztopionym serem, przyprawionym kminkiem i ogórkami z domowej grządki, którą Marie zaczęła uprawiać minionej jesieni. Mięso, wędliny i tłuszcze były dostępne wyłącznie na kartki żywnościowe. Jeśli ktoś chciał kupić jakiś wyszukany smakołyk albo choćby zwyczajną czekoladę, mógł je nabyć po znajomości i za wygórowaną cenę. Wszyscy mieszkańcy w domu Melzerów byli lojalni wobec cesarza i postanowili wypełniać sumiennie swoje patriotyczne obowiązki. Jednym z nich była zdolność do wyrzeczeń, gdy czasy tego wymagają.

– Hanna, dlaczego dzisiaj czekaliśmy tak długo? Co takiego aż tak zajmuje kucharkę?

Hanna z rozmachem postawiła talerze na stole i dwie kanapki spadły na świeżo uprany biały obrus. Dziewczyna bez zastanowienia wzięła je w ręce i położyła z powrotem na talerzu. Paul z westchnieniem uniósł brwi – zupełnie bezcelowe było ciągłe przywoływanie do porządku tej dziewczyny. Wszystko, co się do niej mówiło, ona jednym uchem wpuszczała, a drugim wypuszczała. Humbert, który do tej pory im usługiwał, wykonując swoją pracę perfekcyjnie i z wielkim zaangażowaniem, zaraz na początku wojny został skierowany na front. Biedny chłopak, zupełnie nie nadawał się na żołnierza.

– To moja wina – wybełkotała Hanna, ale nie było widać, żeby miała wyrzuty sumienia. – Pani Brunnenmayer przygotowała obydwa talerze, a ja wzięłam je przez pomyłkę z innymi potrawami i dopiero później się zorientowałam, że te kanapki były przeznaczone dla łaskawych panów.

Okazało się, że kucharka miała dzisiaj przygotować posiłek również dla osób, które ulokowali na drugim piętrze. Przede wszystkim akuszerki, która cieszyła się ogromnym apetytem i piła już trzeci kufel piwa. Panie Elisabeth von Hagemann i Kitty Bräuer również zapowiedziały, że będą dzisiaj jeść w domu rodzinnym. Paul poczekał, aż Hanna wyjdzie, i potrząsnął gniewnie głową. Kitty i Elisabeth – jego siostry. Jakby dzisiaj i tak nie było zbyt wielu kobiet w willi!

– Kucharka! – z wyższego piętra zagrzmiał obcy głos. – Filiżankę kawy dla mnie! Ale ma być z prawdziwych ziaren, nie z jakiegoś tam zmielonego grochu!

To musiała być akuszerka. Paul jeszcze jej nie widział, ale sądząc po głosie, była to kobieta silna i bardzo stanowcza.

– Ma cięty język, bez wątpienia – powiedział ojciec Paula nieco kąśliwie. – Przypomina tę pielęgniarkę, którą Alicia zatrudniła dwa lata temu. Jak ona się nazywała? Ach, Ottilie. Ona mogłaby dyrygować całym pułkiem wojska.

Na dole zadźwięczał dzwonek do drzwi. Jeden. Potem drugi. Wreszcie – szturm. Odgłosom wtórował tępy dźwięk wydawany przez kołatkę wykonaną z metalu, którą uderzano w metalową płytkę wbudowaną w drzwi.

– Kitty – wycedził Johann Melzer przez zaciśnięte zęby. – To może być tylko Kitty.

– Już idę, już idę – wołała Hanna, której głos tak czysty i donośny jak dzwon było słychać nawet na trzecim piętrze. – Co za dzień! Święta Matko Bos­ka, co za dzień!

Paul skoczył na równe nogi i zbiegł na dół, do drzwi wejściowych. Wizyty Kitty były w ostatnim czasie mocno uciążliwe, ale teraz bardzo się ucieszył, że przyszła. Nic nie było tak wyczerpujące jak bezczynne siedzenie i czekanie. Gdziekolwiek się pojawiła Kitty, zarażała wszystkich radością, teraz też pomoże zapomnieć o zmartwieniu. Już na schodach słyszał jej głos pełen entuzjazmu. Kitty prawie od roku była żoną bankiera Alfonsa Bräuera i sama spodziewała się dziecka. Miała rodzić za kilka miesięcy, ale zupełnie nie było po niej tego widać. Wydawała się krucha i szczupła jak zawsze. Paul musiał uważnie się jej przypatrzyć, by dostrzec niewielkie wybrzuszenie pod luźną spódnicą.

– Boże drogi! Hanno, jaka ty jesteś powolna! Kazałaś nam stać wieki w tym deszczu! Śmierć mogłaby nas dopaść w tę okropną pogodę. Ach, ci nasi biedni żołnierze, marzną teraz gdzieś w Rosji i we Francji. Mam nadzieję, że się nie przeziębią. Elisabeth, ja cię bardzo proszę, zdejmij wreszcie ten kapelusz. Wyglądasz w nim wręcz przerażająco, twoja teściowa ma fatalny gust. Hanno, przynieś mi moje kapcie, te małe pantofelki wyszywane jedwabiem. Czy dziecko już jest na świecie? Nie? Bogu niech będą dzięki, już się bałam, że wszystko mnie ominęło.

Siostry przyjechały bez szofera. Prawdopodobnie Elisabeth prowadziła samochód. Kitty wciąż nie chciała nauczyć się jeździć. Nie było jej to potrzebne, bo bankierzy Bräuerowie posiadali kilka samochodów i własnego szofera. Podczas gdy Kitty zdejmowała płaszcz, kapelusz i buty, Elisabeth wciąż stała przed owalnym lustrem w stylu empire i robiła zbolałą minę. Kitty, przy całym swoim naturalnym wdzięku, potrafiła być czasami zupełnie nieczuła, pomyślał Paul. Zawołał więc głośno:

– Lisa, sądzę, że świetnie wyglądasz w tym kapeluszu! On ci dodaje…

Więcej nie zdążył powiedzieć, bo Kitty rzuciła mu się na szyję, ucałowała go w oba policzki i nazwała swoim biednym, kochanym Paulem.

– Wiem przecież, jak okropna jest sytuacja ojców czekających na narodziny dziecka – zachichotała. – Cóż, zrobili, co zrobić mieli, i są bezużyteczni. To, co się dzieje później, to wyłącznie nasza sprawa, prawda, Liso? No bo co mężczyzna może zrobić z takim noworodkiem? Może go uspokoić? Nakarmić? Kołysać? Tak naprawdę to niczego nie może!

– No, siostrzyczko, daj już spokój – przerwał jej Paul z uśmiechem. – A kto się troszczy o to, żeby matka i dziecko mieli dach nad głową i jedzenie?

– No tak. – Wzruszyła ramionami i przesunęła się, żeby podnieść pantofelki, które Hanna postawiła przed nią na podłodze. – Ale to trochę za mało, mój kochany Paulu. Wiesz, że w Czarnej Afryce ojcu, czekającemu na dziecko, robi się głęboką ranę w nodze i posypuje ją solą? Wydaje się to całkiem rozsądne, bo dzięki temu mężczyźni mogą choć trochę współodczuwać ból porodu z kobietą.

– Rozsądne? To czyste barbarzyństwo!

– Ach, ale z ciebie tchórz, kochany Paulu! – zaśmiała się. – Ale nie bój się. W naszym kraju ta praktyka jeszcze nie jest w modzie. A gdzie się podziewa mama? Jest na górze z Marie? Posłaliście pewnie po tę obrzydliwą starą akuszerkę? Tę Koberin? Ona była przy mojej przyjaciółce Dorothei, gdy rodziła, i wyobraź sobie, kochany Paulu, że ta kobieta była w sztok pijana, gdy odbierała dziecko. O mały włos nie upuściła maleństwa…

Paul poczuł dreszcz na całym ciele. Mógł jedynie mieć nadzieję, że jego matka wybrała osobę, która zna się na swoim fachu. Gdy on jeszcze to rozważał, nieustannie pobudzony umysł Kitty zajął się już inną sprawą.

– Idziesz wreszcie, Elisabeth? Mój Boże, naprawdę wyglądasz w tym kapeluszu niczym grenadier! Naprawdę ponuro i jakbyś się nastawiła na jakąś fatalną okoliczność. Hanno? A ty gdzie się podziewasz? Masz jakieś wieści od Humberta? U niego wszystko w porządku? Pisuje do nas regularnie? Nie? Jakie to przykre. Chodź, Elisabeth, musimy pójść szybko do Marie na górę. Co sobie o nas pomyśli, gdy się dowie, że jesteśmy już w domu, a nie interesujemy się nią.

– Nie jestem pewien, czy Marie teraz będzie miała dla ciebie czas… – zwrócił się do siostry Paul, gdy ta, mimo że w ciąży, wciąż bardzo zwinnie wchodziła po schodach na górę.

– Szczęść Boże, tatusiu! – krzyknęła, przechodząc przez korytarz od razu na wyższe piętro, gdzie znajdowały się sypialnie.

Przy najlepszych chęciach Paul nie mógł sobie nawet wyobrazić, co działo się w tamtej części domu, podejrzewał natomiast, że Kitty udało się od razu znaleźć w samym centrum wydarzeń. A jemu, czekającemu niecierpliwie przyszłemu ojcu, stanowczo tego zabraniano.

– Jak się czuje tata? – zapytała Elisabeth, która wreszcie zaczęła zdejmować palto i kapelusz. – Mam nadzieję, że nie przerasta go ta sytuacja.

– Myślę, że radzi sobie całkiem dobrze. A ty chcesz wesprzeć kobiece kółko wzajemnej adoracji tam na górze czy bardziej lubisz swojego ojca i dotrzymasz mu towarzystwa?

– Zostanę tutaj na dole. Przy okazji chcę z nim coś omówić.

Paul odetchnął z ulgą, że chociaż Elisabeth zostanie z nim w jadalni, bo Kitty już z pewnością naraziła się akuszerce. Boże drogi, niech to już się skończy! Myśl o tym, że Marie teraz strasznie cierpi, była nie do zniesienia. Bo czy on nie był tego sprawcą? On, który spłodził to dziecko?

– Masz taki wyraz twarzy, jakbyś musiał połknąć żabę – powiedziała Elisabeth z uśmiechem. – A przecież powinieneś się cieszyć. Zostaniesz przecież ojcem!

– A ty Liso, będziesz ciocią – odpowiedział bez zachwytu w głosie.

W jadalni Johann Melzer przeglądał uważnie „Augsburger Neuesten Nachrichten”. Chciał jeszcze raz przestudiować artykuł opisujący przebieg wojny. Jeśli wierzyć w entuzjastyczne doniesienia, Rosja była już pokonana, a dalsza rozprawa z Francuzami również miała być krótka. Tymczasem mijał już trzeci rok od wybuchu wojny, a Johann Melzer, mimo pełnego lojalności stosunku do cesarza, pozostał realistą i sceptykiem. Entuzjazm, z którym wszyscy przyjęli początek wojny, już dawno minął.

– Tato, czy ty pijesz? – zapytała Elisabeth. – Wiesz doskonale, że doktor Geiner zabronił ci alkoholu!

– Niedorzeczność! – odpowiedział ze złością. Już od dawna wszyscy mieszkańcy willi przestali go traktować jak bezwolnego pacjenta, nawet matka skończyła z ciągłym strofowaniem go i dawaniem mu ostrzeżeń i nakazów. Elisabeth nie potrafiła jednak powstrzymać się przed pilnowaniem ojca. Ktoś przecież musiał dbać o jego zdrowie.

– A co nasz porucznik pisze o przebiegu wojny na Zachodzie? – zapytał Melzer, najpewniej chcąc uniknąć wysłuchiwania dalszych wyrzutów.

Elisabeth od ponad roku była żoną majora Klausa von Hagemanna. Ich ślub odbył się w pośpiechu zaledwie kilka dni po wybuchu wojny. Niewiele później Klaus von Hagemann wraz ze swoim pułkiem kawalerii wziął udział w bitwie nad Marną. Na początku zaś 1915 roku pobrali się Marie i Paul oraz Kitty i Alfons Bräuer.

– Dzisiaj właśnie przyszła najnowsza wiadomość od Klausa – powiedziała Elisabeth i wyciągnęła z torebeczki kartkę z pola bitwy. – Stacjonuje ze swoim pułkiem w Antwerpii, ale wygląda na to, że niebawem otrzymają rozkaz wymarszu na południe. Tam, skąd oczywiście nie będzie już mógł pisać…

– Na południe, ach tak – wycedził Johann Melzer. – A tobie dalej to odpowiada?

Pod badawczym spojrzeniem ojca Elisabeth zaczerwieniła się. Jej mąż w październiku minionego roku spędził kilka dni w ojczyźnie i wówczas uczciwie spełniali swoje małżeńskie obowiązki. Tak bardzo liczyła na to, że tym razem zajdzie w ciążę. Na próżno. Uciążliwa miesiączka znów się pojawiła, na czas i bez żadnych odstępstw od normy – z towarzyszącymi jej okropnymi bólami głowy i brzucha.

– Tak, odpowiada mi to, tato. Dziękuję, że pytasz.

Paul podsunął jej swój talerz i zachęcił ją, żeby się poczęstowała. On nie mógł przełknąć nawet kęsa. Elisabeth nie potrafiła się oprzeć tłustej kiełbasie z wątróbki. Dobry Boże, ależ Paul potrafił sobie ułożyć życie! Może to nie był teraz najlepszy czas dla Marie, ale właśnie rodzi dziecko, a Kitty również jest przy nadziei. Tylko jej jednej odmówiono doświadczenia daru macierzyństwa, ale przecież od początku mogła się spodziewać, że tak właśnie będzie. Kitty była dzieckiem szczęścia, istotą hołubioną przez los, małym słodkim elfem. Wszystko, czego pragnęła, zaraz zjawiało się u jej stóp. Dosłownie. Elisabeth musiała zebrać w sobie całą siłę, żeby nie pogrążyć się w samoudręczeniu. Cóż, była zdecydowana, że w inny sposób wypełni swoje obowiązki wobec cesarza i ojczyzny.

– Wiesz, tato – zaczęła z uśmiechem, gdy Paul ponownie wyszedł na korytarz. – Biorąc pod uwagę naszą pozycję społeczną i sporą przestrzeń naszej willi, sądzę, że właściwie nie mamy innego wyboru. Klaus powiedział mi bardzo wyraźnie, że nie zrozumiałby, gdybyś się wahał, bo to po prostu nasz patriotyczny obowiązek…

– O czym ty właściwie mówisz? – zapytał Johann Melzer podejrzliwie. – Chyba nie o tym szalonym pomyśle, żeby urządzić w domu szpital polowy? Lepiej wybij to sobie od razu z głowy, Elisabeth!

Spodziewała się takiej reakcji i wcale jej to nie zniechęciło. Mama już niemal wyraziła zgodę, pani von Sontheim stworzyła u siebie w domu szpital dla ofiar wojny, a rodzice jej najlepszej przyjaciółki Dorothei też przeznaczyli na ten cel jeden ze swoich domów. Tylko dla żołnierzy wysokich rangą, rzecz jasna, nie chcieli przecież zajmować się brudnym, niewykształconym plebsem.

– Na dole w holu byłoby miejsce na co najmniej dziesięć łóżek, a w pralni można by urządzić salę operacy…

– Nie!

Aby wzmocnić swój sprzeciw, Johann Melzer sięgnął po butelkę i nalał sobie sporą ilość whisky do szklanki. Potem wyjaśnił, że na dole, w holu, panuje ustawiczny przeciąg, co bez wątpienia nie służyłoby chorym, jest tam za słabe światło, a poza tym każdy będzie musiał przechodzić slalomem między łóżkami, bo to przestrzeń, do której wchodzi się głównym wejściem.

– Zapominasz, ojcze, że jest jeszcze drugie wejście – z ogrodu przez taras. A przeciągowi można zapobiec, jeśli powiesi się w drzwiach kotarę z grubego materiału. Tak, sądzę, że główny hol nadaje się idealnie, jest przestronny, łatwo go wywietrzyć, znajduje się też blisko pomieszczeń gospodarczych, gdyby było trzeba z nich skorzystać.

Johann Melzer wypił całą szklankę jednym haustem i z impetem odstawił ją na stół.

– Tak długo, jak ja mam coś do powiedzenia w tym domu, na nic tak niedorzecznego się nie zgodzę. I tak mamy sporo gęb do wykarmienia, a do tego jeszcze całe mnóstwo obaw o fabrykę.

Elisabeth otworzyła usta, żeby odpowiedzieć ojcu, ale on ją uprzedził.

– Nie wiem, z czego zapłacę pracownikom i jak długo będę ich mógł zatrudniać – zdenerwował się Melzer. – Bawełny nie można kupić już od początku wojny, wełnę też jest trudno zdobyć, a nie mam maszyn, które potrafiłyby tkać nici z konopi. Daj mi więc spokój z tym szalonym pomysłem albo inaczej to rozwiążę.

Na zewnątrz, w korytarzu, usłyszeli wyraźne poruszenie. Słychać było głos podekscytowanej Kitty, na górze trzaskano drzwiami, a Else biegła z koszykiem pełnym ręczników. Elisabeth z przerażeniem dostrzegła, że na białym materiale widnieją jasne plamy krwi.

– Masz córkę, kochany Paulu! – krzyknęła Kitty z góry. – Słodką, maleńką córeczkę. Mój Boże, ona jest taka maleńka, ale ma już rączki, nóżki, nawet paznokietki u rączek i stópek. Akuszerka dała ją Auguste, żeby ją wykąpała.

Paul pobiegł schodami w górę, żeby wreszcie wejść do Marie, ale Kitty rzuciła mu się w ramiona i rozpłakała ze szczęścia.

– Zostaw mnie, Kitty… – Zniecierpliwiony próbował wyrwać się z objęć siostry.

– Tak, tak, oczywiście – szlochała Kitty, ale nie puściła go z uścisku. – Tylko poczekaj, aż ją wykąpią. Wtedy dostaniesz w ramiona swoją córeczkę czystą i gotową do tulenia. Ach, kochany Paulu, ona jest zachwycająca! A Marie była taka dzielna. Ja na pewno nie będę taka wytrzymała, już teraz to wiem. Ja postawię na nogi cały Augsburg swoim krzykiem, jeśli będę musiała znosić takie katusze.

Elisabeth westchnęła z irytacją, stojąc na progu jadalni. Akurat teraz Marie musiała urodzić to dziec­ko! Miała jeszcze całą masę świetnych argumentów w zanadrzu, które najpewniej zapędziłyby ojca w kozi róg, ale wstał i wyszedł, by zobaczyć małą.

– Dziewczynka – stwierdził z niezadowoleniem. – No, ale najważniejsze, że matka i dziecko mają się dobrze.

Musiał odsunąć się na bok, bo Auguste wnosiła właśnie drewnianą kołyskę, w której najpierw spał Paul, a potem jego dwie siostry. Kołyska należała do von Maydornów, rodziny z Pomorza, i zapewne wcześniej również służyła licznym tamtejszym niemowlętom do snu.

– Marie! – krzyknął Paul, stojąc na górnym korytarzu. – Marie, mój skarbie, dobrze się czujesz? Wpuśćcie mnie wreszcie do niej!

– On powinien poczekać! – zagrzmiał władczy głos akuszerki.

– Ta kobieta jest odrażająca! – powiedziała Kitty z oburzeniem. – Gdy przyjdzie czas na mnie, za nic na świecie nie chcę mieć tej wiedźmy obok siebie. Zachowuje się tak, jakby należała do niej cała willa. Wyobraź sobie, że ona nawet mamie wydaje polecenia…

Elisabeth zdecydowała niechętnie, że jednak wyjdzie z jadalni i weźmie udział w tym wydarzeniu. Najbardziej była ciekawa, jak wygląda to niemowlę. Dziewczynka! To mogło się przydarzyć tylko Marie. Z jakim rozczarowaniem ojciec przyjął tę wiadomość! Miał nadzieję na potomka, który przejmie fabrykę po nim i Paulu…

Z góry było słychać teraz wyłącznie szepty. Paul i Kitty stali na schodach z zasmuconymi minami. Bardzo dziwne, pomyślała Elisabeth. Czyżby z Marie nie wszystko było dobrze? Straciła zbyt dużo krwi? Zmarła z wyczerpania?

Elisabeth poczuła gwałtowne bicie serca i musiała się trzymać poręczy, gdy wchodziła po schodach. O niebiosa! Życzyła Marie niewielkiej gorączki, nie musiała przecież od razu odchodzić z tego świata! Otworzyły się drzwi sypialni i wyszła przez nie mama – straciła całe swoje opanowanie, biedactwo. Czerwona na twarzy, na bluzce miała plamy z potu, a jej dłonie drżały, gdy odgarniała z czoła pasemka włosów.

– Paul, mój najdroższy Paul.

– Mamo, na Boga! Co się stało? – rzucił się na nią, ale głos odmówił mu posłuszeństwa.

– To jest… jest niewiarygodne! – szlochała Alicia Melzer. – Masz syna!

Nikt nie zrozumiał, co ma na myśli, nawet Elisabeth. Dopiero co była mowa o córce, a teraz jest to syn. Czy akuszerka jest zupełnie pijana? Nie potrafiła odróżnić chłopca od dziewczynki?

– Syn? – wyjąkał Paul. – To znaczy, że nie córka, tylko syn? Ale co się dzieje z Marie?

Alicia musiała się oprzeć o ścianę, zamknęła na chwilę oczy i położyła dłonie na rozpalonym czole. Potem się uśmiechnęła.

– Twoja żona urodziła bliźniaki, Paul. Dziewczynkę i chłopca! A jak się ma Marie? Cóż, teraz to chyba jeszcze wspanialej!

Elisabeth stała sparaliżowana na środku schodów, a jej strach zamienił się w niepohamowany gniew. Bliźniaki! Jak to się mogło stać! Niektórzy ludzie to już naprawdę nie mogą mieć więcej! A ona jeszcze jest przy tym zdrowa. Teraz też już było słychać piski niemowląt, słabe i nieco chrapliwe, jakby te małe istoty musiały bardzo mocno się wysilić, żeby wydać z siebie te dźwięki. Nagle Elisabeth ścisnęło się serce i zalało ją uczucie nieoczekiwanej czułości. Niemowlęta na pewno są maleńkie – musiały przecież dzielić się miejscem w brzuchu matki. Wreszcie pojawiła się też akuszerka, krępa kobieta z siwiejącymi włosami i pulchnymi policzkami, usianymi kłębowiskiem czerwonych, drobnych żyłek. Miała na sobie świeżo wykrochmalony fartuch, który włożyła na czarną suknię. W jej potężnych ramionach znajdowały się dwa niewielkie, białe pakunki. Niemowlęta szczelnie zawinięte w białe chusty, tak że było jedynie widać ich różowe główki. Paul wpatrywał się ze zmarszczonym czołem w swoje dzieci. Jego wzrok wyrażał niedowierzanie albo raczej dziwny rodzaj oszołomienia.

– One… one są zdrowe, prawda? – zapytał akuszerkę.

– Przecież widać, że są zdrowe!

– Tak, ja tylko mówię, że… – bełkotał dalej Paul.

Nie wyglądał jak dumny ojciec, gdy tak stał i wpatrywał się osłupiały w swoje dzieci. Ich twarzyczki były dziwnie skrzywione, oczka tworzyły wąskie szparki, noski dwa maleńkie otworki, jedynie usta sprawiały wrażenie dużych. Jedno z dzieci pojękiwało, wydając dźwięki wyrażające bezradność.

– Który to chłopiec? – chciał wiedzieć Johann Melzer, który niepostrzeżenie wszedł na górę.

– Ten mały krzykacz. Jest lżejszy od swojej siostry, ale już teraz postanowił dać wyraz niezadowoleniu ze swojego pobytu na tym świecie.

Akuszerka się uśmiechnęła, a przynajmniej pokazała, że jest usatysfakcjonowana z wyniku swoich wysiłków. Teraz nie miała już nic przeciwko temu, by Paul wszedł do sypialni.

– Marie! – Elisabeth usłyszała, jak prawie krzyknął. – Moja biedna, słodka żono, jak wiele musiałaś znieść! Jak się czujesz? Nasze dzieci są wspaniałe! Nasze dzieci…

– Podobają ci się? – zaśmiała się lekko. – Dwoje za jednym zamachem – czy to nie jest praktyczne?

– Marie… – szepnął Paul z ogromną czułością.

Elisabeth nie usłyszała, co jeszcze powiedział, najwyraźniej słowa te nie były przeznaczone dla ciekawskich. Poczuła nagle gulę w gardle, która zdawała się pęcznieć z minuty na minutę. Drogi Boże, jakie to wszystko było poruszające! I tak szaleńczo pragnęła, żeby Klaus skierował kiedyś do niej słowa przepełnione tak wielką tkliwością. Podeszła do matki, żeby ją objąć, i zauważyła, że Alicia płacze.

– Macie już państwo imiona dla tej dwójki? – zapytała akuszerka.

– Oczywiście – odpowiedziała Alicia Melzer, głaszcząc plecy Elisabeth. – Dziewczynka będzie miała na imię Dorothea, a chłopiec Leopold.

– Dodo i Leo! – krzyknęła podekscytowana Kitty. – Tatusiu, musisz otworzyć szampana! Ja będę rozlewać. Och, gdyby tylko nasz drogi Humbert był tutaj z nami! Nikt nie otwiera szampana i nie rozlewa go do kieliszków tak jak on. Idziemy, idziemy już, ci dwoje w środku ciągle do siebie szepczą – wystarczy.

Wszyscy poszli do czerwonego salonu, posłano po Else, żeby przyniosła kieliszki, a Johann Melzer zszedł do piwnicy po odpowiedni na tę okazję trunek. W tak radosny dzień służba też powinna wypić łyczek szampana za dopiero co narodzonych, nowych potomków Melzerów. Kitty napełniła kieliszki, Alicia wezwała kucharkę i Hannę z kuchni, Else przyszła z tacą prosto do sypialni. Najpierw zobaczyła tam szczęśliwych małżonków, którzy właśnie zostali rodzicami, a później także Auguste i kucharkę z kieliszkami z musującym szampanem w rękach.

– Toast za nowych mieszkańców tej ziemi! – krzyknął Johann Melzer. – Niech aniołowie Boży czuwają nad nimi, tak jak trzymają pieczę nad naszą ukochaną ojczyzną i naszym drogim cesarzem…

Wznieśli toast za Dodo i Lea, za Marie – młodą matkę, za świeżo upieczonych rodziców i oczywiście za cesarza. Kucharka Brunnenmayer powiedziała, że od dawna wiedziała, że to będą bliźnięta, bo łaskawej panience spuchły nagle nogi, a Hanna dodała, że będzie pchać wózek podczas spacerów z maluchami. Obiecała to już wcześniej Marie, no i oczywiście będzie to robić tylko w towarzystwie odpowiedniej opiekunki, która zostanie zatrudniona.

– Już dawno nie byłam taka radosna i rozluźniona – oznajmiła Alicia, gdy rodzina znów była razem. Oczy jej błyszczały, po przeżyciach dzisiejszego dnia pół kieliszka szampana wystarczyło, by poczuła się lekko odurzona. – Wydaje mi się, że powróciły dawne czasy. Gdy my dwoje byliśmy młodzi, Johannie. A nasze dzieci jeszcze małe. Pamiętasz? Ich radosne głosiki na korytarzach. Gdy biegały po parku i doprowadzały do rozpaczy biednego ogrodnika.

Johann Melzer powoli sączył swój szampan. Po chwili odstawił kieliszek i wziął żonę w ramiona. Od dawna już tego nie robił. Elisabeth dostrzegła, że jej matka z uśmiechem na ustach przymknęła oczy, a twarz oparła na ramieniu ojca.

– Wspaniałe życie ma ten, kto z radością spogląda na dawne chwile szczęścia. To skarb, którego nikt nie może mu odebrać – powiedział.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: