W nadziei na lepsze jutro - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
W nadziei na lepsze jutro - ebook
Młoda kobieta, która bardzo pragnie być szczęśliwa i przeciwności, które ją spotykają. Czy prawdziwa miłość istnieje?
Historia Anny przeplata się z losami dwóch kobiet, których życie również nie układa się tak, jak by sobie tego życzyły. Bohaterowie powieści przechodzą metamorfozy, podejmując różne, nie zawsze słuszne decyzje. Czy w poszukiwaniu miłości wolno wszystko?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65684-51-6 |
Rozmiar pliku: | 622 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od Autora
Zwielką przyjemnością powracam do Was, Drodzy Czytelnicy, z nowym wydaniem mojej debiutanckiej powieści. Pierwsza wersja wydana była niewielkim nakładem w 2011 roku, więc bardzo ograniczona liczba Czytelników miała szansę do niej dotrzeć. Czytaliście moje kolejne powieści, wielokrotnie pytając o wznowienie pierwszej. I wreszcie jest! Mam nadzieję, że nowa poszerzona wersja W nadziei na lepsze jutro przypadnie Wam do gustu i sięgniecie także po kontynuację losów Anny. Cały cykl Kolorów Uczuć składa się z trzech części, a ostatnia z nich nigdy dotąd nie była publikowana.
Przy okazji chciałam podziękować wszystkim, którzy wspierają mnie w pisaniu, motywują i pocieszają w chwilach zwątpienia.
Wydawcy – Panu Ireneuszowi Godawie – za to, że zaproponował reaktywację powieści, a także Redaktorce – Pani Justynie Nosal-Bartniczuk – za to, że pozornie zredagowanemu już tekstowi potrafiła nadać nową jakość.
Wspaniałym pisarkom i dobrym koleżankom – Agnieszce Walczak-Chojeckiej, Agnieszce Lingas-Łoniewskiej, Krysi Mirek, Izie Frączyk i Magdzie Witkiewicz – za wiele dobrych słów i ciągłe motywowanie mnie do pracy.
Mojej rodzinie – za to, że mi wybaczają, kiedy kradnę ich czas, by spożytkować go na pisanie, ale też za wsparcie i dzielenie razem ze mną radości nawet z małych sukcesów.
A przede wszystkim Wam, Drodzy Czytelnicy, bo bez Was i Waszych próśb o wznowienie pierwszej powieści przykryłby kurz. To dzięki Wam historia Anny Kalinowskiej wciąż żyje, a ja mogę powędrować z nią do mojej ukochanej Barcelony.Rozdział 1
– Paamb tomaquet i el fuet de Vic, per favor – zamówiła chleb z pastą pomidorową i kiełbaskę w maleńkiej knajpce przy plaży, po raz kolejny ciesząc się, że zna już coraz więcej słów po katalońsku.
Kiedy wiosną tego roku przyjechała do Barcelony, mimo że znała hiszpański, czuła się obco w tym mieście. Chociaż ze względu na dużą liczbę imigrantów zarobkowych język kataloński używany jest tu raczej rzadko, w firmie Anny większość pracowników stanowili rdzenni mieszkańcy prowincji, którzy na co dzień porozumiewali się właśnie w tym języku.
Anna – piękna brunetka o smukłej figurze, bujnych kręconych włosach i przenikliwym spojrzeniu brązowych oczu – zwracała na siebie uwagę otoczenia. Wieść o nowej atrakcyjnej pracownicy rozniosła się z prędkością huraganu. Ledwie pojawiła się w Ortega España, a do jej działu zajmującego się analizą rynku nieruchomości w Europie Środkowej i Wschodniej zaglądały rzesze ciekawskich chcących zobaczyć nową koleżankę. Nie przekładało się to jednak na relacje towarzyskie, gdyż wokół Anny dawało się odczuć aurę niedostępności, jakby wytyczyła granicę, której lepiej nie przekraczać. Trudno powiedzieć, czy było to zamierzone. Być może kobieta podświadomie wysyłała informację, że nie jest gotowa na nowe znajomości. Przyciągająca uwagę uroda fascynowała, a jednocześnie powodowała dystans. Młoda Polka nie znała katalońskiego – języka żartów, zwierzeń i ploteczek pozostałych pracowników. Już to stwarzało problem. Anna różniła się od nich także temperamentem. Zawsze cicha, spokojna, skupiona na pracy, stroniła od imprez. Zazwyczaj odmawiała, gdy ktoś zapraszał ją na wieczorne spotkanie czy dyskotekę.
Codziennie punktualnie o czternastej pracownicy Ortega España opuszczali swoje biura, które zajmowały siedemnaste i osiemnaste piętro wieżowca Mapfre, i wybierali się do Mapfre Cuina – baru znajdującego się w tym samym budynku na niższej kondygnacji, co ułatwiało pracownikom kilkunastu firm dostęp do posiłku bez konieczności wychodzenia na miasto. Miało to swoje zalety szczególnie latem, kiedy temperatura powietrza na zewnątrz przekracza trzydzieści stopni Celsjusza, a w wieżowcu dzięki klimatyzacji utrzymuje się na znośnym poziomie.
Anna nie lubiła jadać w barze pracowniczym. Nie ze względu na oferowane posiłki, które bez wątpienia były bardzo smaczne, ale właśnie z powodu panującego tam gwaru. Wolała te dwie godziny wolnego czasu spędzić na plaży, przegryzając specjały kuchni katalońskiej. Dopiero wieczorem w domu szykowała sobie potrawy, do jakich była przyzwyczajona. Jakkolwiek smakowała jej hiszpańska kuchnia, to najbardziej lubiła tradycyjne polskie zupy, których niestety nie serwowano w żadnej tutejszej restauracji. Co kilka dni gotowała w swoim przytulnym mieszkanku garnek pomidorowej, grzybowej lub rosołu, mając namiastkę tradycyjnych polskich smaków i zapachów. Z racji upałów panujących w Barcelonie ciepły posiłek jadała wieczorami, a w ciągu dnia zaspokajała głód sałatką, chlebem z pomidorem, kiełbaskami czy patatas bravas.
Doskonale radziła sobie w pracy. Jej znajomość hiszpańskiego wystarczała do komunikowania się z klientami oraz z większością współpracowników, do sporządzania dokumentów i raportów dla szefa. Miała już doświadczenie w pracy z wykorzystaniem tego języka, bo jej poprzednia firma stale współpracowała z kontrahentami z zagranicy. Pomimo że ukończyła klasę hiszpańską, to płynność w mówieniu osiągnęła dopiero dzięki regularnym kontaktom zawodowym.
W biurze była lubiana i ceniono ją za profesjonalizm, jednak z czasem koledzy i koleżanki przestali się nią interesować, a nawet zaczęli jej unikać. Jej nieśmiałość, brak przebojowości oraz skłonność do melancholii, której poddawała się całkiem niespodziewanie, nie pozwalały na znalezienie w Barcelonie prawdziwych przyjaciół. Fakt, że nie znała katalońskiego, także odsunął ją od towarzystwa.
Od czasu do czasu któraś koleżanka proponowała Annie wspólne wyjście do klubu czy do restauracji. Kobieta kilka razy skorzystała z zaproszenia, mając nadzieję, że oderwie się od męczących ją wspomnień i kłopotów, które zostawiła w Polsce. Niestety te spotkania jedynie uświadamiały jej, że w Barcelonie przebywa tymczasowo i że w końcu nadejdzie dzień, kiedy będzie zmuszona rozliczyć się z przeszłością i podjąć jakieś decyzje. Koleżanki Hiszpanki, zajęte dyskusjami o nadchodzącym weekendzie lub zakupie nowej sukienki, nie próbowały dociekać, z jakimi problemami zmaga się Anna. Rzecz jasna rozmawiały po katalońsku, a Polka, mimo starań, rozumiała piąte przez dziesiąte z tych konwersacji. Nie mogła pozwolić sobie na płatną naukę nowego języka, a firma nie zapewniła jej tego. Kobieta dysponowała jedynie rozmówkami i słownikiem hiszpańsko-katalońskim, a to ograniczało znacznie jej możliwości uczenia się. Miała wprawdzie nadzieję, że im częściej będzie przebywać w towarzystwie rodzimych mieszkańców tego regionu, tym szybciej załapie język, jednak w praktyce okazało się to o wiele trudniejsze, niż myślała.
Ponieważ nie była duszą towarzystwa, zapraszano ją coraz rzadziej, aż pogodziła się z przykrą prawdą, że już do końca pobytu w Barcelonie pozostanie sama. Nawet Xavier – kolega z działu marketingu – zrezygnował po kilku nieudanych próbach umówienia się z nią na randkę. Nie mogła zaprzeczyć, podobał się jej. W przeciwieństwie do większości tutejszych mężczyzn Xavier był wysoki i szczupły, a jego ciemne włosy kontrastowały z niezwykłymi u Hiszpana niebieskimi oczami. Ostatnią jednak rzeczą, na jaką Anna miała ochotę, to wikłanie się w nowy związek bez przyszłości. Została okrutnie zraniona i wątpiła, by potrafiła zaufać jeszcze jakiemuś mężczyźnie. Nie teraz. Zresztą Xavier miał opinię podrywacza i, jak plotkowano, dotychczas nie przepuścił żadnej nowej pracownicy. Cóż, widocznie Anna miała być pierwszą, z którą mu się nie uda.
Polka mieszkała w Barcelonie już od sześciu miesięcy i choć pokochała do miasto, wciąż czuła się w nim obco, co tylko pogłębiało jej izolację. Zbyt żywe były wywołujące sprzeczne uczucia wspomnienia z Polski. Dlatego kiedy tylko mogła, uciekała na plażę, w ustronne miejsce, gdzie kojący szum morza łagodził ból zranionego serca i uspokajał myśli.
Tak samo zrobiła dziś. Wybiegła z biura i udała się na pobliską plażę, gdzie w małej knajpce z tapasami kupiła przekąski i coś do picia. Wokół roiło się od ludzi, bo choć kończył się wrzesień, to pogoda dopisywała, a morze było spokojne i wyjątkowo czyste jak na miejskie wybrzeże. Jednak turyści byli dla niej jedynie tłem.
Plaże w Barcelonie – szerokie i piaszczyste – przypominały jej te w Polsce. Niestety zazwyczaj było tu dużo śmieci, niedopałków i resztek jedzenia, co zniechęcało do wypoczynku. Latem znalezienie miejsca z naprawdę czystym piaskiem graniczyło z cudem. Inaczej było poza miastem – na Costa Brava – gdzie zarówno plaża, jak i woda były czystsze. Anna nie miała czasu, żeby wyjeżdżać z Barcelony, zwłaszcza że nie posiadała własnego auta, a podróż pociągiem, a tym bardziej zatłoczonymi autobusami, w tłumie hałaśliwych turystów, nie uśmiechała się jej i zabierała sporo czasu. Nie wybierała się więc na samotne wycieczki do pięknych miejscowości Castelldefels, Tossa del Mar, Begur czy którejkolwiek z maleńkich prześlicznych zatoczek na Costa Brava.
W takich dniach, kiedy nad morzem roiło się od przyjezdnych i miejscowych plażowiczów, Anna wędrowała nieco dalej na wschód, rozglądając się za kamiennym falochronem, na który – mimo że obowiązywał zakaz – mogłaby wejść. Czasem dochodziła aż do końca długiej na kilometr plaży Bogatell, niedaleko miejsca, gdzie zaczynały się piaski Mar Bella, najpiękniejszy według Anny kawałek wybrzeża w obrębie miasta, który liczył jedynie dwieście metrów długości i był plażą dla nudystów. Zatrzymywała się na granicy Mar Bella i Bogatell. Nie gorszył jej widok nagości, jednak sama nie miała odwagi się rozebrać. Spacerowała wzdłuż Mar Bella tylko raz, w maju, kiedy pogoda nie zachęcała jeszcze amatorów nudyzmu do występowania nago.
I tym razem, oddaliwszy się od biurowca, na końcu plaży Nova Icaria wspięła się na kamienny mur wysunięty w morze na jakieś pięćdziesiąt metrów. Oprócz niej przebywał tam tylko starszy pan łowiący ryby. Rozłożyła na kamieniu serwetkę, którą dostała wraz z pieczywem i kiełbaską. Usiadła obok i zaczęła jeść, patrząc w dal. Morze kołysało się łagodnie, niewielkie fale uderzały o falochron, delikatnie zraszając Annie stopy. Wiele dałaby za to, żeby jej uczucia były tak łagodne i ciepłe jak ta woda. Do oczu napłynęły jej łzy. Działo się tak za każdym razem, kiedy wspomnieniami wracała do Krakowa, w którym przeżyła najwspanialsze chwile swojego trzydziestopięcioletniego życia, do miasta, z którego uciekła ze zranionym sercem. Zdawała sobie sprawę, że nadejdzie dzień, kiedy będzie musiała wrócić i spotkać się z Robertem. Dzień, w którym będzie trzeba podjąć właściwe decyzje. W tej chwili jednak nie czuła się na siłach, by cokolwiek postanowić. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio śmiała się szczerze, radośnie. Była jak więdnący, pozbawiony wody i korzeni kwiat. Bez widoków na to, że kiedykolwiek się podniesie. Jedynie kiedy patrzyła na morze, bezkresne, o trudnej do określenia, lecz przepięknej barwie, w jej sercu tliła się iskierka nadziei, że jeszcze kiedyś poczuje wewnętrzny spokój, odnajdzie radość w codziennych czynnościach, być może znowu się zakocha. Częściej jednak dopadały ją chwile melancholii i uważała, że miłość nie istnieje, a jeśli nawet pojawia się jakaś chemia pomiędzy ludźmi, to działa wyłącznie destrukcyjnie. Powtarzała sobie, że musi być optymistką i dzielnie stawiać czoła przeciwnościom losu, że nade wszystko powinna wreszcie skończyć z roztrząsaniem przyczyn, dla których znalazła się w Barcelonie.
Dość rozpamiętywania wszystkich gestów i słów, jakie pojawiły się w ich wieloletnim związku, postanowiła. Nadeszła pora, by zapomnieć o mężczyźnie, którego kochała i nienawidziła zarazem. Nienawidziła i kochała.
Zwielką przyjemnością powracam do Was, Drodzy Czytelnicy, z nowym wydaniem mojej debiutanckiej powieści. Pierwsza wersja wydana była niewielkim nakładem w 2011 roku, więc bardzo ograniczona liczba Czytelników miała szansę do niej dotrzeć. Czytaliście moje kolejne powieści, wielokrotnie pytając o wznowienie pierwszej. I wreszcie jest! Mam nadzieję, że nowa poszerzona wersja W nadziei na lepsze jutro przypadnie Wam do gustu i sięgniecie także po kontynuację losów Anny. Cały cykl Kolorów Uczuć składa się z trzech części, a ostatnia z nich nigdy dotąd nie była publikowana.
Przy okazji chciałam podziękować wszystkim, którzy wspierają mnie w pisaniu, motywują i pocieszają w chwilach zwątpienia.
Wydawcy – Panu Ireneuszowi Godawie – za to, że zaproponował reaktywację powieści, a także Redaktorce – Pani Justynie Nosal-Bartniczuk – za to, że pozornie zredagowanemu już tekstowi potrafiła nadać nową jakość.
Wspaniałym pisarkom i dobrym koleżankom – Agnieszce Walczak-Chojeckiej, Agnieszce Lingas-Łoniewskiej, Krysi Mirek, Izie Frączyk i Magdzie Witkiewicz – za wiele dobrych słów i ciągłe motywowanie mnie do pracy.
Mojej rodzinie – za to, że mi wybaczają, kiedy kradnę ich czas, by spożytkować go na pisanie, ale też za wsparcie i dzielenie razem ze mną radości nawet z małych sukcesów.
A przede wszystkim Wam, Drodzy Czytelnicy, bo bez Was i Waszych próśb o wznowienie pierwszej powieści przykryłby kurz. To dzięki Wam historia Anny Kalinowskiej wciąż żyje, a ja mogę powędrować z nią do mojej ukochanej Barcelony.Rozdział 1
– Paamb tomaquet i el fuet de Vic, per favor – zamówiła chleb z pastą pomidorową i kiełbaskę w maleńkiej knajpce przy plaży, po raz kolejny ciesząc się, że zna już coraz więcej słów po katalońsku.
Kiedy wiosną tego roku przyjechała do Barcelony, mimo że znała hiszpański, czuła się obco w tym mieście. Chociaż ze względu na dużą liczbę imigrantów zarobkowych język kataloński używany jest tu raczej rzadko, w firmie Anny większość pracowników stanowili rdzenni mieszkańcy prowincji, którzy na co dzień porozumiewali się właśnie w tym języku.
Anna – piękna brunetka o smukłej figurze, bujnych kręconych włosach i przenikliwym spojrzeniu brązowych oczu – zwracała na siebie uwagę otoczenia. Wieść o nowej atrakcyjnej pracownicy rozniosła się z prędkością huraganu. Ledwie pojawiła się w Ortega España, a do jej działu zajmującego się analizą rynku nieruchomości w Europie Środkowej i Wschodniej zaglądały rzesze ciekawskich chcących zobaczyć nową koleżankę. Nie przekładało się to jednak na relacje towarzyskie, gdyż wokół Anny dawało się odczuć aurę niedostępności, jakby wytyczyła granicę, której lepiej nie przekraczać. Trudno powiedzieć, czy było to zamierzone. Być może kobieta podświadomie wysyłała informację, że nie jest gotowa na nowe znajomości. Przyciągająca uwagę uroda fascynowała, a jednocześnie powodowała dystans. Młoda Polka nie znała katalońskiego – języka żartów, zwierzeń i ploteczek pozostałych pracowników. Już to stwarzało problem. Anna różniła się od nich także temperamentem. Zawsze cicha, spokojna, skupiona na pracy, stroniła od imprez. Zazwyczaj odmawiała, gdy ktoś zapraszał ją na wieczorne spotkanie czy dyskotekę.
Codziennie punktualnie o czternastej pracownicy Ortega España opuszczali swoje biura, które zajmowały siedemnaste i osiemnaste piętro wieżowca Mapfre, i wybierali się do Mapfre Cuina – baru znajdującego się w tym samym budynku na niższej kondygnacji, co ułatwiało pracownikom kilkunastu firm dostęp do posiłku bez konieczności wychodzenia na miasto. Miało to swoje zalety szczególnie latem, kiedy temperatura powietrza na zewnątrz przekracza trzydzieści stopni Celsjusza, a w wieżowcu dzięki klimatyzacji utrzymuje się na znośnym poziomie.
Anna nie lubiła jadać w barze pracowniczym. Nie ze względu na oferowane posiłki, które bez wątpienia były bardzo smaczne, ale właśnie z powodu panującego tam gwaru. Wolała te dwie godziny wolnego czasu spędzić na plaży, przegryzając specjały kuchni katalońskiej. Dopiero wieczorem w domu szykowała sobie potrawy, do jakich była przyzwyczajona. Jakkolwiek smakowała jej hiszpańska kuchnia, to najbardziej lubiła tradycyjne polskie zupy, których niestety nie serwowano w żadnej tutejszej restauracji. Co kilka dni gotowała w swoim przytulnym mieszkanku garnek pomidorowej, grzybowej lub rosołu, mając namiastkę tradycyjnych polskich smaków i zapachów. Z racji upałów panujących w Barcelonie ciepły posiłek jadała wieczorami, a w ciągu dnia zaspokajała głód sałatką, chlebem z pomidorem, kiełbaskami czy patatas bravas.
Doskonale radziła sobie w pracy. Jej znajomość hiszpańskiego wystarczała do komunikowania się z klientami oraz z większością współpracowników, do sporządzania dokumentów i raportów dla szefa. Miała już doświadczenie w pracy z wykorzystaniem tego języka, bo jej poprzednia firma stale współpracowała z kontrahentami z zagranicy. Pomimo że ukończyła klasę hiszpańską, to płynność w mówieniu osiągnęła dopiero dzięki regularnym kontaktom zawodowym.
W biurze była lubiana i ceniono ją za profesjonalizm, jednak z czasem koledzy i koleżanki przestali się nią interesować, a nawet zaczęli jej unikać. Jej nieśmiałość, brak przebojowości oraz skłonność do melancholii, której poddawała się całkiem niespodziewanie, nie pozwalały na znalezienie w Barcelonie prawdziwych przyjaciół. Fakt, że nie znała katalońskiego, także odsunął ją od towarzystwa.
Od czasu do czasu któraś koleżanka proponowała Annie wspólne wyjście do klubu czy do restauracji. Kobieta kilka razy skorzystała z zaproszenia, mając nadzieję, że oderwie się od męczących ją wspomnień i kłopotów, które zostawiła w Polsce. Niestety te spotkania jedynie uświadamiały jej, że w Barcelonie przebywa tymczasowo i że w końcu nadejdzie dzień, kiedy będzie zmuszona rozliczyć się z przeszłością i podjąć jakieś decyzje. Koleżanki Hiszpanki, zajęte dyskusjami o nadchodzącym weekendzie lub zakupie nowej sukienki, nie próbowały dociekać, z jakimi problemami zmaga się Anna. Rzecz jasna rozmawiały po katalońsku, a Polka, mimo starań, rozumiała piąte przez dziesiąte z tych konwersacji. Nie mogła pozwolić sobie na płatną naukę nowego języka, a firma nie zapewniła jej tego. Kobieta dysponowała jedynie rozmówkami i słownikiem hiszpańsko-katalońskim, a to ograniczało znacznie jej możliwości uczenia się. Miała wprawdzie nadzieję, że im częściej będzie przebywać w towarzystwie rodzimych mieszkańców tego regionu, tym szybciej załapie język, jednak w praktyce okazało się to o wiele trudniejsze, niż myślała.
Ponieważ nie była duszą towarzystwa, zapraszano ją coraz rzadziej, aż pogodziła się z przykrą prawdą, że już do końca pobytu w Barcelonie pozostanie sama. Nawet Xavier – kolega z działu marketingu – zrezygnował po kilku nieudanych próbach umówienia się z nią na randkę. Nie mogła zaprzeczyć, podobał się jej. W przeciwieństwie do większości tutejszych mężczyzn Xavier był wysoki i szczupły, a jego ciemne włosy kontrastowały z niezwykłymi u Hiszpana niebieskimi oczami. Ostatnią jednak rzeczą, na jaką Anna miała ochotę, to wikłanie się w nowy związek bez przyszłości. Została okrutnie zraniona i wątpiła, by potrafiła zaufać jeszcze jakiemuś mężczyźnie. Nie teraz. Zresztą Xavier miał opinię podrywacza i, jak plotkowano, dotychczas nie przepuścił żadnej nowej pracownicy. Cóż, widocznie Anna miała być pierwszą, z którą mu się nie uda.
Polka mieszkała w Barcelonie już od sześciu miesięcy i choć pokochała do miasto, wciąż czuła się w nim obco, co tylko pogłębiało jej izolację. Zbyt żywe były wywołujące sprzeczne uczucia wspomnienia z Polski. Dlatego kiedy tylko mogła, uciekała na plażę, w ustronne miejsce, gdzie kojący szum morza łagodził ból zranionego serca i uspokajał myśli.
Tak samo zrobiła dziś. Wybiegła z biura i udała się na pobliską plażę, gdzie w małej knajpce z tapasami kupiła przekąski i coś do picia. Wokół roiło się od ludzi, bo choć kończył się wrzesień, to pogoda dopisywała, a morze było spokojne i wyjątkowo czyste jak na miejskie wybrzeże. Jednak turyści byli dla niej jedynie tłem.
Plaże w Barcelonie – szerokie i piaszczyste – przypominały jej te w Polsce. Niestety zazwyczaj było tu dużo śmieci, niedopałków i resztek jedzenia, co zniechęcało do wypoczynku. Latem znalezienie miejsca z naprawdę czystym piaskiem graniczyło z cudem. Inaczej było poza miastem – na Costa Brava – gdzie zarówno plaża, jak i woda były czystsze. Anna nie miała czasu, żeby wyjeżdżać z Barcelony, zwłaszcza że nie posiadała własnego auta, a podróż pociągiem, a tym bardziej zatłoczonymi autobusami, w tłumie hałaśliwych turystów, nie uśmiechała się jej i zabierała sporo czasu. Nie wybierała się więc na samotne wycieczki do pięknych miejscowości Castelldefels, Tossa del Mar, Begur czy którejkolwiek z maleńkich prześlicznych zatoczek na Costa Brava.
W takich dniach, kiedy nad morzem roiło się od przyjezdnych i miejscowych plażowiczów, Anna wędrowała nieco dalej na wschód, rozglądając się za kamiennym falochronem, na który – mimo że obowiązywał zakaz – mogłaby wejść. Czasem dochodziła aż do końca długiej na kilometr plaży Bogatell, niedaleko miejsca, gdzie zaczynały się piaski Mar Bella, najpiękniejszy według Anny kawałek wybrzeża w obrębie miasta, który liczył jedynie dwieście metrów długości i był plażą dla nudystów. Zatrzymywała się na granicy Mar Bella i Bogatell. Nie gorszył jej widok nagości, jednak sama nie miała odwagi się rozebrać. Spacerowała wzdłuż Mar Bella tylko raz, w maju, kiedy pogoda nie zachęcała jeszcze amatorów nudyzmu do występowania nago.
I tym razem, oddaliwszy się od biurowca, na końcu plaży Nova Icaria wspięła się na kamienny mur wysunięty w morze na jakieś pięćdziesiąt metrów. Oprócz niej przebywał tam tylko starszy pan łowiący ryby. Rozłożyła na kamieniu serwetkę, którą dostała wraz z pieczywem i kiełbaską. Usiadła obok i zaczęła jeść, patrząc w dal. Morze kołysało się łagodnie, niewielkie fale uderzały o falochron, delikatnie zraszając Annie stopy. Wiele dałaby za to, żeby jej uczucia były tak łagodne i ciepłe jak ta woda. Do oczu napłynęły jej łzy. Działo się tak za każdym razem, kiedy wspomnieniami wracała do Krakowa, w którym przeżyła najwspanialsze chwile swojego trzydziestopięcioletniego życia, do miasta, z którego uciekła ze zranionym sercem. Zdawała sobie sprawę, że nadejdzie dzień, kiedy będzie musiała wrócić i spotkać się z Robertem. Dzień, w którym będzie trzeba podjąć właściwe decyzje. W tej chwili jednak nie czuła się na siłach, by cokolwiek postanowić. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio śmiała się szczerze, radośnie. Była jak więdnący, pozbawiony wody i korzeni kwiat. Bez widoków na to, że kiedykolwiek się podniesie. Jedynie kiedy patrzyła na morze, bezkresne, o trudnej do określenia, lecz przepięknej barwie, w jej sercu tliła się iskierka nadziei, że jeszcze kiedyś poczuje wewnętrzny spokój, odnajdzie radość w codziennych czynnościach, być może znowu się zakocha. Częściej jednak dopadały ją chwile melancholii i uważała, że miłość nie istnieje, a jeśli nawet pojawia się jakaś chemia pomiędzy ludźmi, to działa wyłącznie destrukcyjnie. Powtarzała sobie, że musi być optymistką i dzielnie stawiać czoła przeciwnościom losu, że nade wszystko powinna wreszcie skończyć z roztrząsaniem przyczyn, dla których znalazła się w Barcelonie.
Dość rozpamiętywania wszystkich gestów i słów, jakie pojawiły się w ich wieloletnim związku, postanowiła. Nadeszła pora, by zapomnieć o mężczyźnie, którego kochała i nienawidziła zarazem. Nienawidziła i kochała.
więcej..