Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W nadziei na lepsze jutro - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
14 września 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

W nadziei na lepsze jutro - ebook

Młoda kobieta, która bardzo pragnie być szczęśliwa i przeciwności, które ją spotykają. Czy prawdziwa miłość istnieje?
Historia Anny przeplata się z losami dwóch kobiet, których życie również nie układa się tak, jak by sobie tego życzyły. Bohaterowie powieści przechodzą metamorfozy, podejmując różne, nie zawsze słuszne decyzje. Czy w poszukiwaniu miłości wolno wszystko?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65684-51-6
Rozmiar pliku: 622 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od Autora

Zwiel­ką przy­jem­no­ścią po­wra­cam do Was, Dro­dzy Czy­tel­ni­cy, z no­wym wy­da­niem mo­jej de­biu­tanc­kiej po­wie­ści. Pierw­sza wer­sja wy­da­na była nie­wiel­kim na­kła­dem w 2011 roku, więc bar­dzo ogra­ni­czo­na licz­ba Czy­tel­ni­ków mia­ła szan­sę do niej do­trzeć. Czy­ta­li­ście moje ko­lej­ne po­wie­ści, wie­lo­krot­nie py­ta­jąc o wzno­wie­nie pierw­szej. I wresz­cie jest! Mam na­dzie­ję, że nowa po­sze­rzo­na wer­sja W na­dziei na lep­sze ju­tro przy­pad­nie Wam do gu­stu i się­gnie­cie tak­że po kon­ty­nu­ację lo­sów Anny. Cały cykl Ko­lo­rów Uczuć skła­da się z trzech czę­ści, a ostat­nia z nich ni­g­dy do­tąd nie była pu­bli­ko­wa­na.

Przy oka­zji chcia­łam po­dzię­ko­wać wszyst­kim, któ­rzy wspie­ra­ją mnie w pi­sa­niu, mo­ty­wu­ją i po­cie­sza­ją w chwi­lach zwąt­pie­nia.

Wy­daw­cy – Panu Ire­ne­uszo­wi Go­da­wie – za to, że za­pro­po­no­wał re­ak­ty­wa­cję po­wie­ści, a tak­że Re­dak­tor­ce – Pani Ju­sty­nie No­sal-Bart­ni­czuk – za to, że po­zor­nie zre­da­go­wa­ne­mu już tek­sto­wi po­tra­fi­ła nadać nową ja­kość.

Wspa­nia­łym pi­sar­kom i do­brym ko­le­żan­kom – Agniesz­ce Wal­czak-Cho­jec­kiej, Agniesz­ce Lin­gas-Ło­niew­skiej, Kry­si Mi­rek, Izie Frą­czyk i Mag­dzie Wit­kie­wicz – za wie­le do­brych słów i cią­głe mo­ty­wo­wa­nie mnie do pra­cy.

Mo­jej ro­dzi­nie – za to, że mi wy­ba­cza­ją, kie­dy krad­nę ich czas, by spo­żyt­ko­wać go na pi­sa­nie, ale też za wspar­cie i dzie­le­nie ra­zem ze mną ra­do­ści na­wet z ma­łych suk­ce­sów.

A przede wszyst­kim Wam, Dro­dzy Czy­tel­ni­cy, bo bez Was i Wa­szych próśb o wzno­wie­nie pierw­szej po­wie­ści przy­krył­by kurz. To dzię­ki Wam hi­sto­ria Anny Ka­li­now­skiej wciąż żyje, a ja mogę po­wę­dro­wać z nią do mo­jej uko­cha­nej Bar­ce­lo­ny.Rozdział 1

– Paamb to­ma­qu­et i el fuet de Vic, per fa­vor – za­mó­wi­ła chleb z pa­stą po­mi­do­ro­wą i kieł­ba­skę w ma­leń­kiej knajp­ce przy pla­ży, po raz ko­lej­ny cie­sząc się, że zna już co­raz wię­cej słów po ka­ta­loń­sku.

Kie­dy wio­sną tego roku przy­je­cha­ła do Bar­ce­lo­ny, mimo że zna­ła hisz­pań­ski, czu­ła się obco w tym mie­ście. Cho­ciaż ze wzglę­du na dużą licz­bę imi­gran­tów za­rob­ko­wych ję­zyk ka­ta­loń­ski uży­wa­ny jest tu ra­czej rzad­ko, w fir­mie Anny więk­szość pra­cow­ni­ków sta­no­wi­li rdzen­ni miesz­kań­cy pro­win­cji, któ­rzy na co dzień po­ro­zu­mie­wa­li się wła­śnie w tym ję­zy­ku.

Anna – pięk­na bru­net­ka o smu­kłej fi­gu­rze, buj­nych krę­co­nych wło­sach i prze­ni­kli­wym spoj­rze­niu brą­zo­wych oczu – zwra­ca­ła na sie­bie uwa­gę oto­cze­nia. Wieść o no­wej atrak­cyj­nej pra­cow­ni­cy roz­nio­sła się z pręd­ko­ścią hu­ra­ga­nu. Le­d­wie po­ja­wi­ła się w Or­te­ga Espa­ña, a do jej dzia­łu zaj­mu­ją­ce­go się ana­li­zą ryn­ku nie­ru­cho­mo­ści w Eu­ro­pie Środ­ko­wej i Wschod­niej za­glą­da­ły rze­sze cie­kaw­skich chcą­cych zo­ba­czyć nową ko­le­żan­kę. Nie prze­kła­da­ło się to jed­nak na re­la­cje to­wa­rzy­skie, gdyż wo­kół Anny da­wa­ło się od­czuć aurę nie­do­stęp­no­ści, jak­by wy­ty­czy­ła gra­ni­cę, któ­rej le­piej nie prze­kra­czać. Trud­no po­wie­dzieć, czy było to za­mie­rzo­ne. Być może ko­bie­ta pod­świa­do­mie wy­sy­ła­ła in­for­ma­cję, że nie jest go­to­wa na nowe zna­jo­mo­ści. Przy­cią­ga­ją­ca uwa­gę uro­da fa­scy­no­wa­ła, a jed­no­cze­śnie po­wo­do­wa­ła dy­stans. Mło­da Po­lka nie zna­ła ka­ta­loń­skie­go – ję­zy­ka żar­tów, zwie­rzeń i plo­te­czek po­zo­sta­łych pra­cow­ni­ków. Już to stwa­rza­ło pro­blem. Anna róż­ni­ła się od nich tak­że tem­pe­ra­men­tem. Za­wsze ci­cha, spo­koj­na, sku­pio­na na pra­cy, stro­ni­ła od im­prez. Za­zwy­czaj od­ma­wia­ła, gdy ktoś za­pra­szał ją na wie­czor­ne spo­tka­nie czy dys­ko­te­kę.

Co­dzien­nie punk­tu­al­nie o czter­na­stej pra­cow­ni­cy Or­te­ga Espa­ña opusz­cza­li swo­je biu­ra, któ­re zaj­mo­wa­ły sie­dem­na­ste i osiem­na­ste pię­tro wie­żow­ca Map­fre, i wy­bie­ra­li się do Map­fre Cu­ina – baru znaj­du­ją­ce­go się w tym sa­mym bu­dyn­ku na niż­szej kon­dy­gna­cji, co uła­twia­ło pra­cow­ni­kom kil­ku­na­stu firm do­stęp do po­sił­ku bez ko­niecz­no­ści wy­cho­dze­nia na mia­sto. Mia­ło to swo­je za­le­ty szcze­gól­nie la­tem, kie­dy tem­pe­ra­tu­ra po­wie­trza na ze­wnątrz prze­kra­cza trzy­dzie­ści stop­ni Cel­sju­sza, a w wie­żow­cu dzię­ki kli­ma­ty­za­cji utrzy­mu­je się na zno­śnym po­zio­mie.

Anna nie lu­bi­ła ja­dać w ba­rze pra­cow­ni­czym. Nie ze wzglę­du na ofe­ro­wa­ne po­sił­ki, któ­re bez wąt­pie­nia były bar­dzo smacz­ne, ale wła­śnie z po­wo­du pa­nu­ją­ce­go tam gwa­ru. Wo­la­ła te dwie go­dzi­ny wol­ne­go cza­su spę­dzić na pla­ży, prze­gry­za­jąc spe­cja­ły kuch­ni ka­ta­loń­skiej. Do­pie­ro wie­czo­rem w domu szy­ko­wa­ła so­bie po­tra­wy, do ja­kich była przy­zwy­cza­jo­na. Jak­kol­wiek sma­ko­wa­ła jej hisz­pań­ska kuch­nia, to naj­bar­dziej lu­bi­ła tra­dy­cyj­ne pol­skie zupy, któ­rych nie­ste­ty nie ser­wo­wa­no w żad­nej tu­tej­szej re­stau­ra­cji. Co kil­ka dni go­to­wa­ła w swo­im przy­tul­nym miesz­kan­ku gar­nek po­mi­do­ro­wej, grzy­bo­wej lub ro­so­łu, ma­jąc na­miast­kę tra­dy­cyj­nych pol­skich sma­ków i za­pa­chów. Z ra­cji upa­łów pa­nu­ją­cych w Bar­ce­lo­nie cie­pły po­si­łek ja­da­ła wie­czo­ra­mi, a w cią­gu dnia za­spo­ka­ja­ła głód sa­łat­ką, chle­bem z po­mi­do­rem, kieł­ba­ska­mi czy pa­ta­tas bra­vas.

Do­sko­na­le ra­dzi­ła so­bie w pra­cy. Jej zna­jo­mość hisz­pań­skie­go wy­star­cza­ła do ko­mu­ni­ko­wa­nia się z klien­ta­mi oraz z więk­szo­ścią współ­pra­cow­ni­ków, do spo­rzą­dza­nia do­ku­men­tów i ra­por­tów dla sze­fa. Mia­ła już do­świad­cze­nie w pra­cy z wy­ko­rzy­sta­niem tego ję­zy­ka, bo jej po­przed­nia fir­ma sta­le współ­pra­co­wa­ła z kon­tra­hen­ta­mi z za­gra­ni­cy. Po­mi­mo że ukoń­czy­ła kla­sę hisz­pań­ską, to płyn­ność w mó­wie­niu osią­gnę­ła do­pie­ro dzię­ki re­gu­lar­nym kon­tak­tom za­wo­do­wym.

W biu­rze była lu­bia­na i ce­nio­no ją za pro­fe­sjo­na­lizm, jed­nak z cza­sem ko­le­dzy i ko­le­żan­ki prze­sta­li się nią in­te­re­so­wać, a na­wet za­czę­li jej uni­kać. Jej nie­śmia­łość, brak prze­bo­jo­wo­ści oraz skłon­ność do me­lan­cho­lii, któ­rej pod­da­wa­ła się cał­kiem nie­spo­dzie­wa­nie, nie po­zwa­la­ły na zna­le­zie­nie w Bar­ce­lo­nie praw­dzi­wych przy­ja­ciół. Fakt, że nie zna­ła ka­ta­loń­skie­go, tak­że od­su­nął ją od to­wa­rzy­stwa.

Od cza­su do cza­su któ­raś ko­le­żan­ka pro­po­no­wa­ła An­nie wspól­ne wyj­ście do klu­bu czy do re­stau­ra­cji. Ko­bie­ta kil­ka razy sko­rzy­sta­ła z za­pro­sze­nia, ma­jąc na­dzie­ję, że ode­rwie się od mę­czą­cych ją wspo­mnień i kło­po­tów, któ­re zo­sta­wi­ła w Pol­sce. Nie­ste­ty te spo­tka­nia je­dy­nie uświa­da­mia­ły jej, że w Bar­ce­lo­nie prze­by­wa tym­cza­so­wo i że w koń­cu na­dej­dzie dzień, kie­dy bę­dzie zmu­szo­na roz­li­czyć się z prze­szło­ścią i pod­jąć ja­kieś de­cy­zje. Ko­le­żan­ki Hisz­pan­ki, za­ję­te dys­ku­sja­mi o nad­cho­dzą­cym week­en­dzie lub za­ku­pie no­wej su­kien­ki, nie pró­bo­wa­ły do­cie­kać, z ja­ki­mi pro­ble­ma­mi zma­ga się Anna. Rzecz ja­sna roz­ma­wia­ły po ka­ta­loń­sku, a Po­lka, mimo sta­rań, ro­zu­mia­ła pią­te przez dzie­sią­te z tych kon­wer­sa­cji. Nie mo­gła po­zwo­lić so­bie na płat­ną na­ukę no­we­go ję­zy­ka, a fir­ma nie za­pew­ni­ła jej tego. Ko­bie­ta dys­po­no­wa­ła je­dy­nie roz­mów­ka­mi i słow­ni­kiem hisz­pań­sko-ka­ta­loń­skim, a to ogra­ni­cza­ło znacz­nie jej moż­li­wo­ści ucze­nia się. Mia­ła wpraw­dzie na­dzie­ję, że im czę­ściej bę­dzie prze­by­wać w to­wa­rzy­stwie ro­dzi­mych miesz­kań­ców tego re­gio­nu, tym szyb­ciej za­ła­pie ję­zyk, jed­nak w prak­ty­ce oka­za­ło się to o wie­le trud­niej­sze, niż my­śla­ła.

Po­nie­waż nie była du­szą to­wa­rzy­stwa, za­pra­sza­no ją co­raz rza­dziej, aż po­go­dzi­ła się z przy­krą praw­dą, że już do koń­ca po­by­tu w Bar­ce­lo­nie po­zo­sta­nie sama. Na­wet Xa­vier – ko­le­ga z dzia­łu mar­ke­tin­gu – zre­zy­gno­wał po kil­ku nie­uda­nych pró­bach umó­wie­nia się z nią na rand­kę. Nie mo­gła za­prze­czyć, po­do­bał się jej. W prze­ci­wień­stwie do więk­szo­ści tu­tej­szych męż­czyzn Xa­vier był wy­so­ki i szczu­pły, a jego ciem­ne wło­sy kon­tra­sto­wa­ły z nie­zwy­kły­mi u Hisz­pa­na nie­bie­ski­mi ocza­mi. Ostat­nią jed­nak rze­czą, na jaką Anna mia­ła ocho­tę, to wi­kła­nie się w nowy zwią­zek bez przy­szło­ści. Zo­sta­ła okrut­nie zra­nio­na i wąt­pi­ła, by po­tra­fi­ła za­ufać jesz­cze ja­kie­muś męż­czyź­nie. Nie te­raz. Zresz­tą Xa­vier miał opi­nię pod­ry­wa­cza i, jak plot­ko­wa­no, do­tych­czas nie prze­pu­ścił żad­nej no­wej pra­cow­ni­cy. Cóż, wi­docz­nie Anna mia­ła być pierw­szą, z któ­rą mu się nie uda.

Po­lka miesz­ka­ła w Bar­ce­lo­nie już od sze­ściu mie­się­cy i choć po­ko­cha­ła do mia­sto, wciąż czu­ła się w nim obco, co tyl­ko po­głę­bia­ło jej izo­la­cję. Zbyt żywe były wy­wo­łu­ją­ce sprzecz­ne uczu­cia wspo­mnie­nia z Pol­ski. Dla­te­go kie­dy tyl­ko mo­gła, ucie­ka­ła na pla­żę, w ustron­ne miej­sce, gdzie ko­ją­cy szum mo­rza ła­go­dził ból zra­nio­ne­go ser­ca i uspo­ka­jał my­śli.

Tak samo zro­bi­ła dziś. Wy­bie­gła z biu­ra i uda­ła się na po­bli­ską pla­żę, gdzie w ma­łej knajp­ce z ta­pa­sa­mi ku­pi­ła prze­ką­ski i coś do pi­cia. Wo­kół ro­iło się od lu­dzi, bo choć koń­czył się wrze­sień, to po­go­da do­pi­sy­wa­ła, a mo­rze było spo­koj­ne i wy­jąt­ko­wo czy­ste jak na miej­skie wy­brze­że. Jed­nak tu­ry­ści byli dla niej je­dy­nie tłem.

Pla­że w Bar­ce­lo­nie – sze­ro­kie i piasz­czy­ste – przy­po­mi­na­ły jej te w Pol­sce. Nie­ste­ty za­zwy­czaj było tu dużo śmie­ci, nie­do­pał­ków i resz­tek je­dze­nia, co znie­chę­ca­ło do wy­po­czyn­ku. La­tem zna­le­zie­nie miej­sca z na­praw­dę czy­stym pia­skiem gra­ni­czy­ło z cu­dem. Ina­czej było poza mia­stem – na Co­sta Bra­va – gdzie za­rów­no pla­ża, jak i woda były czyst­sze. Anna nie mia­ła cza­su, żeby wy­jeż­dżać z Bar­ce­lo­ny, zwłasz­cza że nie po­sia­da­ła wła­sne­go auta, a po­dróż po­cią­giem, a tym bar­dziej za­tło­czo­ny­mi au­to­bu­sa­mi, w tłu­mie ha­ła­śli­wych tu­ry­stów, nie uśmie­cha­ła się jej i za­bie­ra­ła spo­ro cza­su. Nie wy­bie­ra­ła się więc na sa­mot­ne wy­ciecz­ki do pięk­nych miej­sco­wo­ści Ca­stel­l­de­fels, Tos­sa del Mar, Be­gur czy któ­rej­kol­wiek z ma­leń­kich prze­ślicz­nych za­to­czek na Co­sta Bra­va.

W ta­kich dniach, kie­dy nad mo­rzem ro­iło się od przy­jezd­nych i miej­sco­wych pla­żo­wi­czów, Anna wę­dro­wa­ła nie­co da­lej na wschód, roz­glą­da­jąc się za ka­mien­nym fa­lo­chro­nem, na któ­ry – mimo że obo­wią­zy­wał za­kaz – mo­gła­by wejść. Cza­sem do­cho­dzi­ła aż do koń­ca dłu­giej na ki­lo­metr pla­ży Bo­ga­tell, nie­da­le­ko miej­sca, gdzie za­czy­na­ły się pia­ski Mar Bel­la, naj­pięk­niej­szy we­dług Anny ka­wa­łek wy­brze­ża w ob­rę­bie mia­sta, któ­ry li­czył je­dy­nie dwie­ście me­trów dłu­go­ści i był pla­żą dla nu­dy­stów. Za­trzy­my­wa­ła się na gra­ni­cy Mar Bel­la i Bo­ga­tell. Nie gor­szył jej wi­dok na­go­ści, jed­nak sama nie mia­ła od­wa­gi się ro­ze­brać. Spa­ce­ro­wa­ła wzdłuż Mar Bel­la tyl­ko raz, w maju, kie­dy po­go­da nie za­chę­ca­ła jesz­cze ama­to­rów nu­dy­zmu do wy­stę­po­wa­nia nago.

I tym ra­zem, od­da­liw­szy się od biu­row­ca, na koń­cu pla­ży Nova Ica­ria wspię­ła się na ka­mien­ny mur wy­su­nię­ty w mo­rze na ja­kieś pięć­dzie­siąt me­trów. Oprócz niej prze­by­wał tam tyl­ko star­szy pan ło­wią­cy ryby. Roz­ło­ży­ła na ka­mie­niu ser­wet­kę, któ­rą do­sta­ła wraz z pie­czy­wem i kieł­ba­ską. Usia­dła obok i za­czę­ła jeść, pa­trząc w dal. Mo­rze ko­ły­sa­ło się ła­god­nie, nie­wiel­kie fale ude­rza­ły o fa­lo­chron, de­li­kat­nie zra­sza­jąc An­nie sto­py. Wie­le da­ła­by za to, żeby jej uczu­cia były tak ła­god­ne i cie­płe jak ta woda. Do oczu na­pły­nę­ły jej łzy. Dzia­ło się tak za każ­dym ra­zem, kie­dy wspo­mnie­nia­mi wra­ca­ła do Kra­ko­wa, w któ­rym prze­ży­ła naj­wspa­nial­sze chwi­le swo­je­go trzy­dzie­sto­pię­cio­let­nie­go ży­cia, do mia­sta, z któ­re­go ucie­kła ze zra­nio­nym ser­cem. Zda­wa­ła so­bie spra­wę, że na­dej­dzie dzień, kie­dy bę­dzie mu­sia­ła wró­cić i spo­tkać się z Ro­ber­tem. Dzień, w któ­rym bę­dzie trze­ba pod­jąć wła­ści­we de­cy­zje. W tej chwi­li jed­nak nie czu­ła się na si­łach, by co­kol­wiek po­sta­no­wić. Nie pa­mię­ta­ła już, kie­dy ostat­nio śmia­ła się szcze­rze, ra­do­śnie. Była jak więd­ną­cy, po­zba­wio­ny wody i ko­rze­ni kwiat. Bez wi­do­ków na to, że kie­dy­kol­wiek się pod­nie­sie. Je­dy­nie kie­dy pa­trzy­ła na mo­rze, bez­kre­sne, o trud­nej do okre­śle­nia, lecz prze­pięk­nej bar­wie, w jej ser­cu tli­ła się iskier­ka na­dziei, że jesz­cze kie­dyś po­czu­je we­wnętrz­ny spo­kój, od­naj­dzie ra­dość w co­dzien­nych czyn­no­ściach, być może zno­wu się za­ko­cha. Czę­ściej jed­nak do­pa­da­ły ją chwi­le me­lan­cho­lii i uwa­ża­ła, że mi­łość nie ist­nie­je, a je­śli na­wet po­ja­wia się ja­kaś che­mia po­mię­dzy ludź­mi, to dzia­ła wy­łącz­nie de­struk­cyj­nie. Po­wta­rza­ła so­bie, że musi być opty­mist­ką i dziel­nie sta­wiać czo­ła prze­ciw­no­ściom losu, że nade wszyst­ko po­win­na wresz­cie skoń­czyć z roz­trzą­sa­niem przy­czyn, dla któ­rych zna­la­zła się w Bar­ce­lo­nie.

Dość roz­pa­mię­ty­wa­nia wszyst­kich ge­stów i słów, ja­kie po­ja­wi­ły się w ich wie­lo­let­nim związ­ku, po­sta­no­wi­ła. Na­de­szła pora, by za­po­mnieć o męż­czyź­nie, któ­re­go ko­cha­ła i nie­na­wi­dzi­ła za­ra­zem. Nie­na­wi­dzi­ła i ko­cha­ła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: