Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

W Paryżu. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W Paryżu. Tom 2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 380 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ XXVI.

Kie­dy Ce­li­na we­szła do bie­lo­nej, ubo­giej izby, w któ­rej mia­ła miesz­kać jako „na­rze­czo­na” Le Bela, uj­rza­ła przed sobą star­sze­go ro­bot­ni­ka o chu­dej, zżół­kłej twa­rzy. Kie­dy goLe Bel uj­rzał, cof­nął się prze­ra­żo­ny o kil­ka kro­ków, bo po­znał Gar­gas­se'a, któ­ry tu przy­był, wie­dząc przez ulicz­ni­ka o tem, coLe Bel po­szedł ro­bić.

– Chodź tu, oby­wa­te­lu Espar­cat­te – rzekł Gar­gas­se spo­koj­nie. – Nie co­faj się. Do­wie­dziaw­szy się o tem, że na­ją­łeś so­bie tu po­miesz­ka­nie, spro­si­łem tu kil­ku przy­ja­ciół na na­ra­dę. W tem miej­scu mo­że­my ra­dzić spo­koj­nie, nie bu­dząc ni­czy­je­go po­dej­rze­nia, nie­praw­daż? Te­raz jest rzecz­po­spo­li­ta li­be­ral­na; wiesz do­brze, że ona jest tak samo prze­ciw­na na­szej spra­wie, jak każ­dy inny rząd, a jest nie­bez­piecz­niej­szą dla nas, po­nie­waż lu­dzie, któ­rzy są te­raz na cze­le rzą­du, spi­sko­wa­li ra­zem z nami prze­ciw­ko ce­sar­stwu. Wie­dzą, co ro­bi­my, gdzie się scho­dzi­my. Mu­si­my się prze­to mieć na bacz­no­ści. U mnie będą się te­raz lu­dzie scho­dzić tyl­ko dla po­zo­ru, a praw­dzi­we na­ra­dy będą się od­by­wać u cie­bie. Za­raz tu się zej­dzie kil­ku przy­ja­ciół. Cze­muż wy­glą­dasz tak zmie­sza­ny, oby­wa­te­la Espar­ce­te? A po­wiedz mi, kto jest ta pięk­na pani, któ­rą spro­wa­dzi­łeś z sobą? Wy­glą­da ja­koś smut­na, ja­koś nie swo­ja. Czy to może owa pan­na Cie­sza­now­ska, o któ­rej mi mó­wi­łeś, że chcia­ła iść za cie­bie, i że ją zmu­sza­ją opie­ku­no­wie, aby szła za ob­ce­go, za bo­gat­sze­go czło­wie­ka Do­sze­dłeś wi­dzę do celu two­ich ma­rzeń i cze­go nie mógł osią­gnąć mło­dy uczo­ny pan Le Bel to osią­gnął pro­sty ro­bot­nik i ko­mu­ni­sta Espar­ce­te. Po­wiedz ze mi, co spro­wa­dzi­ło tą cu­dow­ną zmia­nę? Czy opie­ku­no­wie tej pan­ny są tak gor­li­wy­mi przy­ja­ciół­mi spra­wy ludu, że ani na chwi­lę nie wa­ha­li się od­dać swo­jej pu­pil­ki w two­je ręce, jak się tyl­ko do­wie­dzie­li, że je­steś ko­mu­ni­stą? Cav ro­bot­nik, któ­ry może rzu­cać ty­sią­cz­ka­mi, wy­dał im się na­gle bar­dzo bo­ga­tym? Bo nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że bo­gac­two i ubó­stwo są rze­cza­mi względ­ne­mi i że to, co się wy­da­je mier­ną for­tu­ną dla przy­szłe­go le­ka­rza, jest ogrom­nym skar­bem dla cie­śli na­przy­kład, albo dla cze­lad­ni­ka ślu­sar­skie­go, że nie mó­wię już o pro­stym wy­rob­ni­ku fa­brycz­nym. Bo do­tąd nie wiem, jaki za­wód chcesz so­bie wy­brać, wiem tyl­ko, że obie­cu­jesz ty­siąc fran­ków tym, któ­rzy ci do po­mo­gą w za­mie­rzo­nym przez cie­bie za­ma­chu. Wiem tak­że, że za­miast pil­no­wać do­peł­nie­nia po­wie­rzo­nych to­bie roz­ka­zów, wy­stę­pu­jesz z sze­re­gu w naj­waż­niej­szej chwi­li, in­nych po­cią­gasz za sobą i my­ślisz o za­dość­uczy­nie­niu two­jej oso­bi­stej na­mięt­no­ści. My ko­mu­ni­ści ta­kiej pry­wa­ty i ta­kiej nie­kar­no­ści nie zno­si­my u sie­bie i zwy­kli­śmy ją ka­rać przy­kład­nie.

Le Bel stał, jak wry­ty. Ogni­ste pla­my mi­ga­ły mu się przed oczy­ma. Gniew bu­rzył się w nim, ale nie śmiał się po­rwać Gar­gas­se'a, bo wie­dział, że prze­pad­nie, je­śli się na tego czło­wie­ka rzu­ci; był zu­peł­nie bez­rad­ny, a klął tyl­ko po ci­chu Vil­la­ome'a, o któ­rym się do­my­ślał, ze go zdra­dził.

Po ostat­nich sło­wach Gar­gas­se'a spró­bo­wał jed­nak od­po­wia­dać, spró­bo­wał się tłó­ma­czyć:

Wy­beł­ko­tał nie­wy­raź­nie:

– By­łem w par­la­men­cie. Tam się do­ko­na­ło wszyst­ko, co się do­ko­nać mia­ło, aby prze­wró­cić obec­ny stan kra­ju My­śla­łem że marsz do pa­wi­lo­nu Flo­ry jest czy­stą for­mal­no­ścią, że się tam obej­dzie bez­em­nie i bez kil­ku lu­dzi…

Gar­ga­ase spoj­rzał te­raz by­stro na Le Bela i za­wo­łał grom­kim gło­sem:

– Pod­wład­ny my­śleć nie po­wi­nien; po­wi­nien śle­po wy­ko­ny­wać roz­ka­zy. A tyl­ko głu­piec mógł my­śleć, że wy­gna­nie ce­sa­rzo­wej z Tu­iler­ji jest czczą for­mal­no­ścią. To naj­waż­niej­sza rzecz w ca­łej re­wo­lu­cji. Gdy­by pry­wat­ny słu­ga taką rzecz zro­bił, jak zro­bi­łeś, wy­gna­no­by go ze służ­by. Ale tego się nie od­ga­nia, kto wszedł do taj­nej or­ga­ni­za­cji spi­sko­wej. Tego się gubi, je­śli się nie da na­pra­wić Miał­bym wiel­ką ocho­tę cie­bie zgu­bić za zdra­dzo­ne za­ufa­nie Ale tego nie zro­bię, jesz­cze. Tym­cza­sem od­bie­ram to­bie wszel­ką wła­dzę nad ro­bot­ni­ka­mi. A na to, aby być pew­nym two­je­go po­słu­szeń­stwa, bio­rę za­kład­ni­ka, o któ­re­go ci naj­wię­cej cho­dzi Je­śli bę­dziesz słu­chał nas we wszy­skiem, aż do koń­ce, od­dam w ręce two­je pan­nę. Cie­sza­now­ską i bę­dziesz się mógł z nią oże­nić Je­śli nie, nie do­sta­niesz jej do rąk two­ich. Je­śli ze­chcesz nas zdra­dzić, je­śli spró­bu­jesz nas za­de­nun­cjo­wać, zgi­niesz, a przed tobą jesz­cze zgi­nie two­ja ko­chan­ka. Bądź pew­ny, że bę­dzie­my wie­dzie­li o wszyst­kiem, co bę­dziesz ro­bił, a zgnieść cie­bie bę­dzie rze­czą nad­zwy­czaj ła­twą. Nikt nie do­my­śli się na­wet, gdzie zgi­nął, czy to ro­bot­nik Espar­ce­te, czy to mło­dy me­dy­cy­nier Le Bel.

To rze­kł­szy, zwró­cił się Gar­gas­se ku Ce­li­nie i po­da­jąc jej rękę, rzekł: – Chodź pani ze mną.

Ce­li­na, zu­peł­nie obo­jęt­na na dal­szy swój los, sko­ro jej się ten los wy­da­wał bez­na­dziej­nym a je­śli co, rada, że się wy­do­sta­ła z rąk

Le Bela, usłu­cha­ła roz­ka­zów i po­da­ła rękę Grar­gas­se'owi.

Grar­gas­se spoj­rzał na Le Bela. Wi­dział, że na­mięt­ność prze­bra­ła w nim mia­rę; zła myśl bły­snę­ła w jego oczach, go­tów był do czy­nu sza­lo­ne­go. Gar­gas­se wy­do­był tedy wol­ną ręką z za­na­drza blu­zy re­wol­wer i od­cią­gnąw­szy ku­rek, wy­mie­rzył niem w czo­ło La Bela.

– Do­stąp, – rzekł – w głąb po­ko­ju, bo cię za­strze­lę.

Le Bel od­szedł co­fań­cem aż pod naj­dal­szą ścia­ną, po­dob­ny do ty­gry­sa, któ­ry się cofa, war­cząc, przed roz­ka­zem po­skro­mi­cie­la zwie­rząt, a Gar­gas­se wy­pro­wa­dził Ce­li­nę z ka­mie­ni­cy, trzy­ma­jąc w ręku re­wol­wer z od­cią­gnię­tym kur­kiem i oglą­da­jąc się usta­wicz­nie, jak dłu­go szedł ko­ry­ta­rza­mi i scho­da­mi sta­re­go domu.

U bra­my, na uli­cy, stał Vil­lau­me ze swo­imi to­wa­rzy­sza­mi.

Gar­gas­se rzekł do nich: – Wy­ście nie­win­ni, bo­ście słu­cha­li roz­ka­zów wa­sze­go bez­po­śred­nie­go prze­ło­żo­ne­go. Tyl­ko pie­nią­dze, któ­re wam dał, ma­cie zło­żyć dziś jesz­cze do wspól­nej kasy. Mo­że­cie isć do domu.

Gar­gas­se pro­wa­dził, mil­cząc, mil­czą­cą Ce­li­nę, przez przy­byt­ki nę­dzy, póki nie do­szedł do swo­je­go po­miesz­ka­nia. Obej­rza­ła się tu Ce­li­na, nie ro­zu­mie­jąc. Ude­rzy­ła ja tyl­ko po­stać mar­gra­bie­go de Vil­le­fran­che, le­żą­ce­go nie­ru­cho­mie na swo­jem łożu.

– Sia­daj – rzekł Gar­gas­se – wy­pocz­nij so­bie. Nie bój się, nic ci się złe­go nie sta­nie u mnie.

Ce­li­na sia­dła na drew­nia­nem krze­śle koło ścia­ny, na pół mar­twa, a Grar­gas­se cho­dził czas ja­kiś mil­cząc po izbie. Wresz­cie sta­nął wprost na­prze­ciw Ce­li­ny i za­py­tał się jej, z za­ło­żo­no­mi na pierś ra­mio­ny:

– Po­wiedz mi, pani, czy­ście się umó­wi­li z Le Be­lem, co do tej uciecz­ki? Czy ko­cha­łaś Le Bela?

Ce­li­na od­po­wie­dzia­ła spa­zma­tycz­nym pła­czem, za­sło­niw­szy twarz obu­rącz.

Gar­gas­se po­mil­czał zno­wu czas ja­kiś. Kie­dy się szlo­cha­nie Ce­li­ny nie­co uspo­ko­iło, po­wtó­rzył za­py­ta­nie.

– Nie, – od­rze­kła – ja go nie­na­wi­dzą. On po­rwał mnie dziś gwał­tem. By­łam na­rze­czo­ną czło­wie­ka, któ­re­go sza­nu­je „ któ­re­go ko­cham może, z któ­rym by­ła­bym była w Pol­sce szczę­śli­wą. Le Bela nig­dy nie ko­cha­łam, był dla mnie wstręt­nym. Opie­ku­no­wie chcie­li mnie zmu­sić, abym za nie­go po­szła. Nie wiem, co by się było sta­ło ze mną. Ale tra­fił się mój ro­dak, pan Wro­now­ski, te­raz mój na­rze­czo­ny, i uwol­nił mnie od pew­ne­go nie­szczę­ścia. Już by­łam spo­koj­ną, jaz by­łam szczę­śli­wą, kie­dy Le Bel, prze­bra­ny za ro­bot­ni­ka i na cze­le in­nych ro­bot­ni­ków, wpadł do mo­je­go po­miesz­ka­nia, gdzie by­łam sama i uwiódł mnie prze­mo­cą. Zmi­łuj się pan na­de­mną i wróć mnie pan moim opie­ku­nom, mo­je­mu na­rze­czo­ne­mu!

Wy­raz po­li­to­wa­nia za­ry­so­wał się na twa­rzy Gar­gas­se'a, pa­trzą­ce­go w pięk­ne, za­pła­ka­ne lice Ce­li­ny, ale nic nie od­po­wie­dział, tyl­ko za­czął zno­wu cho­dzić po izbie. Mil­cze­nie za­le­ga­ło czas ja­kie, po­kój, po któ­rym Gar­gas­se cho­dził, w któ­rym Vil­le­fran­che le­żał nie­przy­tom­nie, i w któ­rym Ce­li­na sie­dzia­ła nie­ru­cho­mie na swo­jem drew­nia­nem krze­śle.

Wresz­cie Gar­gas­se prze­rwał mil­cze­nie: – Nie mogę cie­bie od­dać two­im opie­ku­nom. Słu­żę na­zbyt waż­nej spra­wie, abym mógł usłu­chać gło­su li­to­ści. Je­steś dla mnie waż­nym za­kład­ni­kiem, i obie­ca­łem zresz­tą, ze cię od­dam Le Be­lo­wi, je­śli do koń­ca bę­dzie po­słusz­ny moim, roz­ka­zom, a ja zwykł je­stem do­trzy­my­wać sło­wa.

– Ale, – do­dał po no­wej chwi­li mil­cze­nia – jak znam te­raz Le Bela, je­stem pra­wie pew­ny, że za­wi­ni nie­ba­wem zno­wu i że będę cię mógł od­dać tam, gdzie ze­chcesz, je­śli tył­ka przy­się­gniesz pier­wej, że ni­ko­mu we Fran­cji nie opo­wiesz tego, coś tu wi­dzia­ła. Mó­wi­łem La Be­lo­wi, że w ra­zie zdra­dy zgi­niesz. To była groź­ba, nie obiet­ni­ca i wol­no to zmie­nić. Zresz­tą zgi­niesz dla nie­go, ale nie dla ży­cia i dla tych któ­rzy cię ko­cha­ją. Bę­dziesz wol­na i może szczę­śli­wa, je­śli szczę­ście, wbrew swo­je­mu zwy­cza­jo­wi, ze­chce dla cie­bie do­trzy­mać swo­ich obiet­nic. Tym­cza­sem bę­dziesz tu bez­piecz­na, nie­na­ru­szo­na.

Po tych sło­wach za­pa­no­wa­ło zno­wu dłu­gie mil­cze­nie, aż do chwi­li, w któ­rej Fany we­so­ła z je­dze­niem dla spa­ra­li­żo­wa­ne­go mar­gra­bie­go. Z za­dzi­wie­niem spoj­rza­ła na mło­dą damę, sie­dzą­cą koło ścia­ny. Nie wi­dzia­ła nig­dy Ce­li­ny, więc jej nie po­zna­ła; Gar­gas­se'a o nic nie śmia­ła py­tać i na­kar­miw­szy cho­re­go, któ­re­mu trze­ba było je­dze­nie do ust wkła­dać, chcia­ła już odejść, kie­dy ją Gar­gas­se za­trzy­mał.

Rzekł: – Fany! to jest pan­na Ce­li­na Cie­sza­now­ska, któ­ra ma prze­by­wać u mnie, aż do cza­su. Dzi­siaj od­stą­pisz jej swo­ją izbę, a sama tu prze­no­cu­jesz na mo­iem łóż­ku, bo ja za­ba­wię całą noc na mie­ście. Ju­tro znaj­dę dla niej po­kój w po­bli­żu. Nasi są­sie­dzi ustą­pią się jej na moją proś­bę, ona się tam prze­nie­sie, a ty jej bę­dziesz usłu­gi­wać. Ku­pisz jej książ­ki, pa­pie­ry, wszyst­ko, cze­go za­żą­da. Ale oprócz mnie, nie wol­no ni­ko­go do niej pusz­czać. Moi lu­dzie będą strzedz ka­mie­ni­cy, aby stąd nie wy­szła. A gdy­byś chcia­ła jej do­po­móż do tego, aby uszła, spad­nie na two­ją gło­wę naj­sroż­sza kara. Pa­mię­taj!

Fany za­drża­ła, sły­sząc groź­bę Gar­gas­se'a.

Po chwi­li za­pro­wa­dził Gar­gas­se Ce­li­nę do Fany i po­zo­sta­wił tam obie nie­wia­sty same. Ce – lina sia­dła zno­wu mil­cząc, na krze­seł­ka, a Fany nie­ru­cho­ma sta­ła przy niej. Sły­sza­ły wy­raź­nie kro­ki od­cho­dzą­ce­go Gar­gas­se'a. Do­pie­ro kie­dy za­gi­nę­ły w dali, prze­mó­wi­ła Fary:

– To pani je­steś na­rze­czo­ną pana Wro­now­skie­go?

Ce­li­na spoj­rza­ła zdzi­wio­na na Fany, któ­ra była te­raz prze­bra­na w zwy­kły far­tu­szek i cze­pe­czek pa­ry­skiej słu­żą­cej.

Spy­ta­ła:

– A skąd­że wiesz o mnie? Czy mnie znasz?

– Nie wi­dzia­łam pani nig­dy, ale sły­sza­łam o niej nie­raz. Ja je­stem daw­na to­wa­rzysz­ka Le Bela i na­zy­wam się Fany. Wiesz za­pew­ne, jak mnie spo­nie­wie­rał, jak mnie zro­bił staw­ką nie­go­dzi­we­go za­kła­du? Aby się po­mścić na nim, sta­ra­łam się unie­moż­li­wić jego ślub z pa­nią. W tym celu przy­sła­łam do was pana Hek­to­ra Mo­riau; i uda­ło mi sie. Ale skąd­żeż się pani ta wzię­łaś? Bo tego zgo­ła nie ro­zu­miem.

Ce­li­na roz­pła­ka­ła się znów na to za­py­ta­nie. Utu­liw­szy się, opo­wie­dzia­ła Fany do­kład­nie dzie­je ostat­nich kil­ku go­dzin.

Fany słu­cha­jąc; za­ci­na­ła zęby i ści­ska­ła pię­ście. Kie­dy Ce­li­na skoń­czy­ła, za­wo­ła­ła tyl­ko:

– A to łotr nad ludz­ką wia­rę!

Ce­li­na spoj­rza­ła na nią bła­ga­ją­cym wzro­kiem, mó­wiąc:

– Baz mi już po­mo­głaś. Win­nam ci jaz wie­le. Czy nie mo­żesz mnie wy­pro­wa­dzić z tego dziw­ne­go wię­zie­nia, do któ­re­go wpa­dłam? Prze­cież groź­by ro­bot­ni­ka tego są płon­ne i śmiesz­ne? Jak raz się do­sta­nie­my pod dach mo­ich opie­ku­nów, bę­dzie­my obie bez­piecz­ne. Zresz­tą mogę cię po­tem wy­wieść z Pa­ry­ża, z Fran­cji.

Fany po­trzą­sła smut­nie gło­wą i rze­kła:

– Nie nie mogę zro­bić. Każ­dy mój krok bę­dzie zna­ny mo­je­mu te­raź­niej­sze­mu panu każ­de nie­po­słu­szeń­stwo prze­pła­cę ży­ciem. To czło­wiek nie­wzru­szo­ny ani przez groź­by, ani pra­sa proś­by, a co po­wie, to zro­bi. To czło­wiek dziw­ny; ta­kie­go dru­gie­go chy­ba nie ma na świe­cie. Ża­łu­ję, żem do nie­go przy­szła na służ­bę, bo drżę przed nim nie­ustan­nie.

– A skąd­że taka moc a tego czło­wie­ka? Czy on jest taki zły?

– Zły, nie! On jest po swo­je­mu świę­ty; tyl­ko tak nie­wzru­szo­ny, jak świę­ci z ka­mie­nia. Drżę przed nim, ale po­dzi­wiam go?

– A któż to jest? jak się na­zy­wa…

– Na­zy­wa się Gar­gas­se. Jest to czło­wiek bar­dzo ma­jęt­ny, mil­jo­no­wy, ale żyje, jak ro­bot­nik. Jest to czło­wiek bar­dzo uczo­ny, ma mnó­stwo ksiąg u sie­bie i czy­tu­je te księ­gi po nocy, a mimo to zaj­mu­je się we dnie, wraz z in­ny­mi ro­bot­ni­ka­mi, naj­grub­szą ręcz­ną pra­cą. Miał być księ­dzem, ale wy­stą­pił z se­mi­nar­jum, bo nie wie­rzył i wal­czy te­raz z księż­mi, a prze­cież wi­dy­wa­łam, jak się na ko­la­nach mo­dlił. On jest jed­nym z naj­po­tęż­niej­szych na­czel­ni­ków, naj­po­tęż­niej­szym na­wet na­czel­ni­kiem ko­mu­ni­stów pa­ry­skich. Wszyst­ko, co ma, wy­da­je na re­wo­lu­cję so­cjal­ną, któ­rą przy­go­to­wu­je, do któ­rej re­wo­lu­cja po­li­tycz­na i ob­wo­ła­nie rze­szy po­spo­li­tej jest tyl­ko wstę­pem, przy­go­to­wa­niem. Całe przed­mie­ście świę­te­go An­to­nie­go jest po­słusz­ne jego roz­ka­zom; każ­de jego ski­nie­nie znaj­du­je po­słuch. Jak ze­chce, za­mor­du­ją tu nie­po­słusz­ne­go czło­wie­ka tak ci­cho, że ża­den po­li­cjant się o tem nie do­wie. Ża­den król, ża­den car nie jest tak po­tęż­nym u sie­bie, jak tu Gar­gas­se. Kie­dy się o tem do­wie­dzia­łam, ża­ło­wa­łam, żem tu przy­szła za chle­bem. Ale cóż ro­bić? te­raz mu­szę go słu­chać, jak go wszy­scy słu­cha­ją.

– Więc dla mnie nie masz rady? Nie masz na­dziei?

– Jest, jak po­my­ślę, prze­cie na­dzie­ja. Aż do tej chwi­li nic o tem nie wie­dzia­łam, zeLe Bel przy­stał do ko­mu­ni­stów, że się prze­brał i prze­zwał. On to zro­bił, aby na­sy­cić a woja na­mięt­ność, aby wy­ko­nać ten zbrod­ni­czy za­mach, któ­ry ręka Gar­gas­se uda­rem­ni­ła. Gar­gas­se nig­dy pani nie wyda w ręce La Bela. Ja to wiem To jest czło­wiek, któ­ry uknu­je ja­kieś sza­leń­stwo, aby się po­mścić na Gar­ga­ase'u, aby pa­nią prę­dzej do­stać w swo­je by­dlę­ce łapy. Ja to będę wie­dzia­ła prę­dzej od wszyst­kich szpie­gów Gar­ga­ase'a, ja o tem naj­pierw­sza do­nio­sę Gar­gas­se'owi, ja to sama spro­wa­dzę, choć­bym mia­ła przy­tem zgi­nąć i tak pa­nią uwol­nię. Nie­na­wiść ko­bie­ty może bar­dzo wie­le może wszyst­ko, a jaLe Bela z ser­ca nie­na­wi­dzę.

Na­tem się skoń­czy­ła owa roz­mo­wa, w ta­jem­ni­czej ka­mie­ni­cy, po­śród la­bi­ryn­tu do­mów, na przed­mie­ściu świę­te­go An­to­nie­go. Noc za­pa­dła. Fany na­mó­wi­ła Ce­li­nę, aby się ro­ze­bra­ła i aby się po­ło­ży­ła do łóż­ka. Ale sen nie zszedł tej nocy na po­wie­ki nie­szczę­śli­wej Po­lki, któ­ra się sta­ła więź­niem dziw­ne­go spi­sku, w ob­cem, ogrom­nem mie­ście. Ce­li­na mo­dli­ła się noc całą ale w mo­dli­twie nie zna­la­zła ani spo­ko­ju, ani po­cie­chy.

A tym­cza­sem re­wo­lu­cja do­ko­na­ła się w Pa­ry­żu tłu­my ludu nie zna­la­zły żad­ne­go opo­ru w Tu­iler­jach, jak go nie były zna­la­zły w pa­ła­cu Bo­ur­bon. Ce­sa­rzo­wa wy­szła tyl­ko bra­mą tyl­ną i wy­je­cha­ła nie na­ga­by­wa­na przez ni­ko­go do Bel­gji. Sen dziw­nej wiel­ko­ści, któ­ry ozło­cił był ży­cie pięk­nej Hisz­pan­ki, roz­chwiał się jako sen, a Fran­cja pod no­wem ha­słem rze­czy po­spo­li­tej go­to­wa­ła się do dal­szych, śmier­tel­nych za­pa­sów z nie­przy­ja­cie­lem, któ­ry na­je­chał jej gra­ni­ce.

Pan Ciar­ski z żoną, cór­ką i Wro­now­skm przy­pa­try­wa­li się re­wo­lu­cji aż do koń­ca sto­jąc na mo­ście nad Se­kwa­ną. Już było do­brze po po­łu­dniu, kie­dy Sta­ni­sław i Ka­zi­mierz z trój­ko lo­ro­we­mi ko­kar­da­mi przy sur­du­tach od­na­leź­li ro­dzi­ców.

– Już wszyst­ko się skoń­czy­ło, – za­wo­łał Ka­zi­mierz ura­do­wa­ny. – Fran­cja jest rze­czą­po­spo­li­tą. Tak się tego prze­lęk­ną praw­do­po­dob­nie Pru­sa­cy, że się sami cof­ną do gra­nic. Wszy­scy się tego spo­dzie­wa­ją.

– A jak nie, – do­dał Sta­ni­sław – bę­dzie­my się bili, nie­chaj po­pró­bu­ją gu­zów! Cała mło­dzież chwy­ci te­raz za oręż Tchórz chy­bi po­zo­sta­nie w domu. Or­ga­ni­zu­je się gwar­dja na­ro­do­wa, do któ­rej Ka­zi­mierz i ja wstą­pi­my za­raz ju­tro.

– Niech się spró­bu­ją bić! – rzekł pan Eu­gen­jusz… pe­łen unie­sie­nia. – Le­piej, aby na­ród fran­cu­ski wal­cząc, wy­rósł w ol­brzy­ma, aby raz na za­wsze zdep­tał łeb ga­do­wi de­spo­ty­zmu. Wten­czas i Pol­ska zmar­twych­wsta­nie. I ja, choć sta­ry, wstą­pię tak­że do gwar­dji na­ro­do­wej, je­śli mi da­dzą tyl­ko ran­gę od­po­wied­nią mo­je­mu wie­ko­wi i mo­je­mu do­świad­cze­niu. Bro­niąc Fran­cji, będę wal­czył za Pol­skę.

Pani Eli­za ani sło­wem się nie sprze­ci­wi­ła mę­żo­wi. Ro­zu­mia­ła, że sy­no­wie mu­szą wstą­pić do gwar­dji na­ro­do­wej, że na to nie było rady. Co do męża, była przy­zwy­cza­jo­ną do jego ogni sło­mia­nych i pew­na, że nie do­sta­nie ran­gi od­po­wied­niej, była spo­koj­ną o to, ze do gwar­dji nie wstą­pi. Zresz­tą zda­wa­ło jej się, że ta gwar­dja pro­chu nie po­wą­cha, że bę­dzie so­bie tyl­ko spo­koj­nie pa­ra­do­wa­ła po Pa­ry­żu. Nikt bo­wiem nie przy­pusz­czał wte­dy, aby się Pru­sa­cy od­wa­ży­li na ob­lę­że­nie ogrom­ne­go mia­sta.

Wszy­scy szli do domu w zło­tym hu­mo­rze, de­ba­tu­jąc o nie­za­wod­nych zwy­cię­stwach rze­czy­po­spo­li­tej fran­cu­skiej. Kor­nel w to nie wie­rzył, ale wo­lał się nie sprze­czać. Mil­cząc pro­wa­dził Olim­pję pod rękę.

Kie­dy wró­ci­li do domu, zdzi­wi­li się nie­co, nie za­staw­szy Ce­li­ny. Spy­ta­li się sług, kie­dy wy­szła? Ale słu­gi nie po­wie­dzieć nie mo­gły, bo już jej nie za­sta­ły, kie­dy same wró­ci­ły; nie ta­iły się bo­wiem z tem, że przy­pa­try­wa­ły się tak­że re­wo­lu­cji, nic tyl­ko o tem nie wspo­mi­na­ły, że tań­czy­ły kar­ma­nio­lę.

– Za­pew­ne – rze­kła pani Eli­za – Ce­li­na chcia­ła wresz­cie tak­że przy­pa­trzyć się re­wo­lu­cji i wy­szła sama.

– To było wiel­ce nie­ostroż­cie, – za­wy­ro­ko­wał pan Eu­gen­jusz.

– Ależ papa nie wiesz – rze­kła Olim­pja. – Ja­kie dziw­ne po­my­sły mie­wa Ce­li­na?

– Nie ma co na nią cze­kać, – pod­ję­ła pani Eli­za, – Bia­daj­my do sto­łu, a ona wnet na­dej­dzie.

– Pój­dę ją szu­kać – rzekł Kor­nel.

– A gdzież ją pan znaj­dziesz? Tu w Pa­ry­żu czło­wie­ka nie moż­na tak ła­two zna­leść.

– Może po­szła się po­mo­dlić do ko­ścio­ła. Na­rze­ka­ła nie­raz na to, że daw­no nie była w ko­ście­le.

– To z ko­ścio­ła tra­fi do domu. Mo­gła już wie­dzieć, że to go­dzi­na obia­do­wa.

Kor­nel nie dał się po­wstrzy­mać i wy­szedł szu­kać Ce­li­ny. Kie­dy się nie zja­wi­ła do koń­ca obia­du, wy­szli tak­że szu­kać Ka­zi­mierz i Sta­ni­sław. Ale dar­mo! Nig­dzie nie było jej ani śla­du. Noc za­pa­dła i zo­sta­wi­ła wszyst­kich w wiel­kim, a Kor­ne­la w śmier­tel­nym nie­po­ko­ju.XXVII.

Ana­tol Mo­riau ro­zu­miał to do­brze, że w chwi­li, w któ­re] się losy Fran­cji roz­strzy­ga­ły, nie moż­na było ści­gać za­bój­cę ojca. Po­prze­stał tedy na­tem, że po­zo­sta­wił opie­czę­to­wa­ny po­kój Le Bela i że się prze­ko­nał, iż Le Bel nie za­miesz­kał wca­le pod Sfin­gą. Znikł, a na­jął po­kój na to tyl­ko, aby zmy­lić po­go­nie. Kie­dy się Pa­ryż uspo­koi, bę­dzie czas pod­nieść skar­gę. Ana­tol tego nie omiesz­ka, choć­by przez sza­cu­nek dla pa­mię­ci ojca, cho­ciaż lę­kał się, że wi­no­waj­ca znikł bez śla­du, że nikt go już nie po­chwy­ci.

Spra­wił tym­cza­sem ci­chy po­grzeb po­ecie. Na­za­jutrz po ob­wo­ła­niu rze­czy­po­spo­li­tej fran­cu­skiej, od­nie­sio­no zwło­ki Hek­to­ra Mo­riau do po­spo­li­te­go gro­bu, gdzie cia­ła ubo­gich leżą ra­zem w jed­nej wiel­kiej ja­mie. Nie było za co ku­pić osob­ne­go gro­bu i nikt pra­wie, oprócz Ana­to­la i Pie­re­ty nie szedł za trum­ną czło­wie­ka, któ­ry był prze­cie w swo­im cza­sie gło­śnym i po­pu­lar­nym. Tak to oszu­ku­je sła­wa tych, któ­rzy za nią giną.

Wra­ca­jąc z po­grze­bu roz­ma­wiał Ana­tol z Pie­re­tą smut­no, nie o tem już, co prze­pa­dło i co się od­wo­łać nie da, ale o tem, co bę­dzie. Gro­zi­ło bo­wiem te­raz Pie­re­cie i jej dziec­ku, że zo­sta­ną bez da­chu, jak tyl­ko po­miesz­ka­nie Hek­to­ra Mo­riau wyj­dzie. Daw­ne ich po­miesz­ka­nie było już wy­na­ję­te komu in­ne­mu, a zu­peł­nie nie mie­li pie­nię­dzy, za któ­re­by mo­gli na­jąć choć­by taką samą, jak daw­niej, izbę na pod­da­szu. Cały spa­dek po Hek­to­rze Mo­riau wy­star­czył za­le­d­wo na kosz­ta po­grze­bu, a Ana­tol był te­raz żoł­nie­rzem, żył z pła­cy pro­ste­go żoł­nie­rza i zgo­ła nic nie mógł za­ra­biać. Na­wet gdy­by nie to, nie o wie­le le­piej­by się przed­sta­wia­ła jego przy­szłość; wie­dział o tem, że do­sta­wał lek­cje i rę­ko­pi­sy do prze­pi­sy­wa­nia, tyl­ko dzię­ki sto­sun­kom ojca, któ­re­go nie było już na świe­cie. Bez tego spadł­by na po­ziom wie­lu ubo­gich stu­den­tów, któ­rych znał i któ­rzy mu­sie­li przyj­mo­wać naj­przy­krzej­sze i naj­bar­dziej upo­ka­rza­ją­ce ro­bo­ty na to, aby sa­me­mu wy­żyć za­le­d­wo. Nie było o tem mowy, aby taki stu­dent mógł wy­ży­wić ko­bie­tę i dziec­ko, na­wet w zwy­czaj­nym cza­sie, a cóż do­pie­ro te­raz, kie­dy sta­gna­cja wszyst­kich in­te­re­sów da­wa­ła się co­raz wy­raź­niej uczu­wać.

– Boże, mój Boże! – wo­łał Ana­tol – cóż po­cznę te­raz z tobą, Pie­re­to, i z na­szem dziec­kiem? Lęk mnie bie­rze na myśl, że po­zo­sta­niesz bez da­chu i bez chle­ba.

– Cóż? – od­rze­kła Pie­re­ta. – Będę ro­bi­ła to, co tyle in­nych robi. Po­szu­kam ja­kiejś służ­by, albo dzien­ne­go za­rob­ku w ja­kimś skle­pie, a dziec­ko bied­ne trze­ba bę­dzie od­dać na mam­kę,. Tam bar­dzo wie­le dzie­ci umie­ra. Ale cóż ro­bić? Może i le­piej bę­dzie Te­mi­sto­kle­so­wi, je­że­li nie bę­dzie po­trze­bo­wał żyć na tym nie­do­brym świe­cie?

– Jesz­cze tak nie mów, Pie­re­to. Mam przy­ja­ciół. Oni ze­chcą mnie wes­przeć w tej po­trze­bie. Po­ży­czą mi pie­nią­dze.

– A skąd­że od­dasz te pie­nią­dze? Nie, nie za­po­ży­czaj się dla mnie! Lo­sem dziew­cząt z ludu jest pra­co­wać cięż­ko.

– Pa­mię­taj Pie­re­to o tem, że nie­tyl­ko o cie­bie cho­dzi; cho­dzi tak­że o na­sze dziec­ko, któ­re­go ży­cia nie wol­no na­ra­żać na zgu­bę.

– Nie ma na to rady. Po­wia­da­ją, że to dziec­ko nie po­win­no się było na­ro­dzić. Może to praw­da, że nasz sto­su­nek był zdroż­nym i Bóg ka­rze nas te­raz za to; uka­rze tak­że dziec­ko.

– Mó­wisz, jak fa­na­tyk. Nie chcę tego sły­szeć. Bluź­nisz spra­wie­dli­wo­ści Bo­żej.

– Spojrz tyl­ko, Ana­to­lu, na świat do­ko­ła i po­wiedz, co my wie­my o spra­wie­dli­wo­ści Bo­żej? Iluż to nie­win­nych ślę­czy w nę­dzy, ile wy­stę­nych opły­wa w skar­bach! Je­śli jest spra­wie­dli­wość Boga, nie ro­zu­mie­my jej; nie jest po­dług ludz­kiej mia­ry.

– Pie­re­to, bła­gam cię nie od­da­waj jesz­cze dziec­ka w obce ręce Mam na­dzie­ję, mam, że znaj­dę dla cie­bie miej­sce tak­że, w któ­rem­byś mo­gła prze­by­wać z dziec­kiem.

Pie­re­ta po­trzą­sa­ła gło­wą smut­nie.

– To być nie może – rze­kła – da­rem­ne two­je za­cho­dy, nikt ta­kiej mat­ki nie przyj­mie do sie­bie z dziec­kiem, któ­re przy­szło na świat, wbrew prze­pi­som praw ludz­kich i tego, co wie­lu na­zy­wa pra­wem Bo­skiem.

Jed­nak Pie­re­ta zro­bi­ła to, o co ją Ana­tol pro­sił. Zo­sta­ła jesz­cze tego dnia przy naj­uko­chań­szem dziec­ku, przy tej czę­ści wła­snej isto­ty, któ­rą ko­bie­ty ko­cha­ją na­de­wszyst­ko, w po­miesz­ka­niu sta­re­go Mo­riau. Ana­tol uści­snąw­szy ją wie­lo­krot­nie, po­szedł szu­kać. Przy niej uda­wał, że jest do­brej my­śli, ale czuł w głę­bi ser­ca, że nie­po­dob­na co­kol­wiek zna­leść. A tu urlop, któ­ry otrzy­mał z woj­ska, ubie­gał już na­za­jutrz.

Cho­dził po ogrom­nych, nie­zwy­kle oży­wio­nych uli­cach po­grą­żo­ny w roz­pa­czy, o któ­rej gród ol­brzy­mi nic nie wie­dział, za­ję­ty cały dzie­jo­we­mi spra­wa­mi, albo za­ba­wą, któ­ra te­raz na­wet nie usy­pia­ła w świet­nym Pa­ry­żu. Róż­ne pro – jek­ta prze­su­wa­ły mu się przez gło­wą, ale przy żad­nym nie uj­rzał na­wet iskier­ki na­dziei.

Przez chwi­lę tyl­ko za­trzy­ma­ła się jego myśl przy Ciar­skich. Da­le­kie po­kre­wień­stwo i daw­na oso­bi­sta za­ży­łość wią­za­ły go z tą ro­dzi­ną, a oj­ciec przy­wró­cił wła­śnie w ostat­nich cza­sach daw­ne sto­sun­ki z pa­nem Eu­gen­ju­szem. Ale nie!

o tych lu­dziach nie moż­na było my­śleć ani przez chwi­lę. Pani Eli­za dzier­ży­ła ber­ło w tej ro­dzi­nie, a przy niej nie­po­dob­na na­wet wspo­mnieć ta­kiej spra­wy, jak spra­wa Pie­re­ty.

Ale Ciar­scy przy­po­mnie­li Ana­to­lo­wi Wro­now­skie­go. Był to obcy, cu­dzo­zie­miec, jed­nak obu­dził w Ana­to­la wiel­kie wzglę­dem sie­bie za­ufa­nie; a prócz tego był wie­le wi­nien jego ojca, któ­ry spro­wa­dził swo­ją in­ter­wen­cją jego za­rę­czy­ny. Prze­cież nie od­mó­wi po­dob­nej przy­słu­gi Ana­to­lo­wi, kie­dy ten przyj­dzie pro­sić o po­moc w na­głej po­trze­bie? Wy­je­dzie nie­za­wod­nie nie­za­dłu­go z żoną do Pol­ski. Nie­chże na ten czas Pie­re­tę weź­mie z sobą, choć­by jako słu­gę a tym­cza­sem niech za­mie­ni swo­je po­miesz­ka­nie w ho­te­lu, za daw­ne miesz­ka­nie Hek­to­ra Mo­riau, mech trzy­ma przy so­bie do usług Pie­re­tę. Po­miesz­ka­nie wy­pad­nie mu dar­mo jesz­cze przez dwa mie­sią­ce z góry i tak bę­dzie żył wy­god­niej i ta­niej, jak w ho­te­lu. Zresz­tą Ana­tol wstą­pił do woj­ska tyl­ko na czas woj­ny, a woj­na po­win­na się prze­cież skoń­czyć… przed ubie­głem tych dwu mie­się­cy. Po woj­nie bę­dzie mógł Ana­tol wziąć ślub z Pie­re­tą, a z żoną ślub­ną pój­dzie prze­cie ja­koś ła­twiej. Te­raz do­pie­ro wi­dział Ana­tol wy­raź­nie, że sto­sun­ki ta­kie, jak jego sto­su­nek z Pte­re­tą, były lek­ko­myśl­ne­mi, że lu­dzie nie bez przy­czy­ny wi­no­wa­li tych, któ­rzy ta­kie sto­sun­ki za­wią­zu­ją. Gdy­by Pie­re­ta była jego żoną, szedł­by cał­kiem śmia­ło do Kor­ne­la, pew­ny, że mu Kor­nel przy­słu­gi nie od­mó­wi, na ten na­wet wy­pa­dek, je­śli za­mie­rza Pa­ryż opu­ścić w cza­sie woj­ny; a te­raz wie­dział, że trud­no mu bę­dzie brać z żoną swo­ją ko­chan­kę Ana­to­la i jej dziec­ko. Je­śli na to przy­sta­nie na­wet, bę­dzie mu­siał rzecz upo­zo­ro­wać ja­kiemś kłam­stwem, a kłam­stwa były dla Ana­to­la wstręt­ne­mi, będą rów­nia wstręt­ne­mi dla Wro­now­skie­go, upo­ka­rza­ją­ce­mi dla Pie­re­ty.

A jed­nak sto­su­nek Ana­to­la z Pie­re­tą róż­nił się od mał­żeń­stwa tem tyl­ko, że nie do­pil­no­wa­no pew­nych form praw­nych. Mi­łość była więk­sza, od tej, któ­ra bywa w mał­żeń­stwie, a obo­je po­sta­no­wi­li, że zwią­zek ich po­trwa aż do śmier­ci. A wła­śnie brak tych czczych for­mal­no­ści go­tów był te­raz zwią­zek ro­ze­rwać, wspól­ne dziec­ko zgu­bić, a Pie­re­tę pchnąć w ot­chłań nę­dzy, w kał hań­by, nie wie­dzieć na ja­kie losy. Ana­tol miał więk­szy od Le Bala po­wód do wy­rze­ka­nia na for­my spo­łecz­ne, na urzą­dze­nia głu­pie ludz­kich praw. Prze­cież Pie­re­ta nie była do­tych­czas jego żona, dla­te­go, że pra­wo żą­da­ło roz­ma­itych for­mal­no­ści i stra­ty cza­su przed ślu­bem. A jed­nak na­le­ża­ło się mieć tę od­wa­gę i daw­niej jesz­cze po­mó­wić otwar­cie z oj­cem.

Ana­tol nie umiał so­bie tego do­wieść, żeby był bez winy, nie umiał so­bie wmó­wić, aby spo­łe­czeń­stwo mo­gło obyć się bez form uświę­ca­ją­cych mał­żeń­stwo i spro­wa­dza­ją­cych jego praw­ne i spo­łecz­ne skut­ki. Anar­chicz­ne my­śli nie po­wsta­ły w jego gło­wie, tyl­ko wiel­ki smu­tek i wiel­ka trwo­ga za­le­gły jego pierś.

Szedł do ho­te­lu, w któ­rym Wro­now­ski miesz­kał, bez wiel­kiej na­dziei, na­przód już upo­ko­rzo­ny, za­wsty­dzo­ny, ale szedł, bo nie mógł w so­bie wznie­cić in­nej, jak­kol­wiek wą­tłej na­dziei, oprócz tej, któ­rą po­kła­dał we Wro­now­skim.

Do­szedł­szy do ho­te­lu do­wie­dział się, że Wro­now­skie­go nie było w domu; że prze­szłej nocy przy­szedł do­pie­ro nad ra­nem, a wy­szedł na mia­sto mimo to dość wcze­śnie na­stęp­ne­go rana. Nikt nie mógł po­wie­dzieć, kie­dy wró­ci?

Ana­tol po­sta­no­wił cze­kać w ba­wial­ni ho­te­lo­wej. Cze­kał go­dzi­na­mi. Było już cał­kiem ciem­no, a jed­nak dość wcze­śnie, kie­dy uj­rzał Kor­ne­la, przez drzwi otwar­te, w przy­le­głej ja­dal­ni. Był bla­dym, nad­zwy­czaj znu­żo­nym. Cały dzień szu­kał Ce­li­ny i nig­dzie nie mógł zna­leźć je] śla­du. Wła­dze pa­ry­skie jesz­cze nie przy­szły do rów­no­wa­gi. Re­pu­bli­kań­scy na­czel­ni­cy urzę­dów za­stę­py­wa­li daw­nych im­per­ja­li­stycz­nych, a pod­rzęd­ne or­ga­na nie mo­gły uży­czyć na­le­ży­tej uwa­gi py­ta­niom i proś­bom Kor­ne­la i Ciar­skich. Od­kła­da­no rzecz na póź­niej; po­wia­da­no, ża moż­na się pę­dzie do­pie­ro za dni kil­ka za­jąć od­szu­ka­niem śla­dów tej, co prze­pa­dła! Kor­nel był okrop­nie smut­ny, pra­wie bez­na­dziej­ny, ale taki znu­żo­ny i głod­ny, że mu­siał wy­po­cząć. Padł pra­wie na krze­sło i ka­zał so­bie po­dać wie­cze­rzę, aby sił na­brać na dzień ju­trzej­szy.

Ana­tol wstał i po­szedł do nie­go. Sło­wa, któ­re miał wy­mó­wić, dła­wi­ły go, wy­cho­dzi­ły z jego ust z trud­no­ścią. Prze­mó­wił jed­nak:

– Do­bry wie­czór, pa­nie Wro­now­ski! Cze­ka­łam na pana dłu­go, bo mam do nie­go wiel­ką, bar­dzo wiel­ką proś­bę, proś­bę, od któ­rej speł­nie­nia za­le­ży moje szczę­ście, a szczę­ście i ży­cie może, naj­droż­szych dla mnie istot.

Kor­nel spoj­rzał na Ana­to­la zdzi­wio­ny. Rzekł:

– Jak­to? Pan do mnie masz proś­bę?

– Tak, pa­nie Wro­now­ski. Mu­sze, się przy­znać do sto­sun­ku, o któ­rym nie ła­two jest mó­wić, bo świad­czy o mo­jej lek­ko­myśl­no­ści, je­śli nie uży­ję ostrzej­sze­go i słusz­niej­sze­go może wy­ra­zu. A mu­szę o tem mó­wić, bo nie mam ni­ko­go, do któ­re­go mógł­bym się udać, a pan mnie może nie od­mó­wisz wiel­kiej przy­słu­gi, przez pa­mięć dla mo­je­go ojca świę­tej pa­mię­ci?

– Jak­to? Dla pań­skie­go ojca świę­tej pa­mię­ci?

– Tak jest. Mój oj­ciec już nie żyje. Przed kil­ko­ma dnia­mi uma­ił, w sam dzień bi­twy pod Se­da­nem, rano, zo­stał za­mor­do­wa­ny…

– Zo­stał za­mor­do­wa­ny. Czyż zbrod­nie się w Pa­ry­żu mno­żą, jak­by po­śród dzi­czy?

– Jest moje prze­ko­na­nie, że zo­stał za­mor­do­wa­ny. Do­wie­dzie­li­śmy się z nie­za­wod­ne­go źró­dła, że La Bel ma za­wsze przy so­bie te moja nie­szczę­sna wier­sze, któ­re były przed­mio­tem za­kła­du i że chce je wy­dać pod swo­jem imie­niem, ale do­pie­ro po śmier­ci mo­je­ge ojca, aby unik­nąć wy­kry­cia swo­je­go szpet­ne­go po­tęp­ku. Bied­ny i chciał je ko­niecz­nie ode­brać, a to­tem bar­dziej, że jak pan o tem naj­le­piej wiesz, Le Bal prze­grał za­kład. Oj­ciec wy­brał się za­tem rano doLe Bela, za­stał go w domu, ale stam­tąd nie wró­cił. W kil­ka go­dzin po­tem do­staw­szy kart­kę od le­ka­rza, otrzy­ma­łem urlop, któ­ry ju­tro w po­łu­dnie do­bie­ga do koń­ca i za­sta­łem ojca umar­łe­go, po­krwa­wio­ne­go w po­ko­ju Le Bela. Le­karz stwier­dził, że sil­ne ude­rze­nie w pierś spro­wa­dzi­ło śmierć star­ca, a La Bel opo­wia­dał o zgo­nie w spo­sób w naj­wyż­szym stop­niu nie­praw­do­po­dob­ny. Co wię­cej, znikł tego sa­me­go dnia bez śla­du. Albo wy­je­chał z Pa­ry­żu, albo ukry­wa się w mie­ście pod ob­cem na­zwi­skiem..

Kor­nel mimo nie­szczę­ścia, któ­re jego sa­me­go przy­tła­cza­ło, nie mógł dziw­ne­go opo­wia­da­nia Ana­to­la nie słu­chać z naj­więk­szą uwa­gą. Te­raz chwy­cił się obu­rącz za czo­ło i za­wo­łał;

– Le Bel jest w Pa­ry­żu, był przy­najm­niej w Pa­ry­żu wczo­raj po­po­łu­dniu?

– A skąd­że to pan wiesz?… Czy pan go wi­dzia­łeś?

– Nie, nie wi­dzia­dłem, ale Le Bel po­peł­nił wczo­raj dru­gą zbrod­nią. Bóg pana przy­pro­wa­dził do mnie, bo wy­tro­pi­my go wspól­ne­mi si­ła­mi. Słu­chaj pan! Ja pana te­raz opo­wiem hi­stor­ję rów­nie dziw­ną, rów­nie strasz­ną, któ­ra mnie się tym ra­zem ty­czy. Stresz­cza się w kil­ku sło­wach Ro­dzi­na Ciar­skich i służ­ba wy­szła wczo­raj na mia­sto, aby się przy­pa­try­wać re­wo­lu­cji i nie­szczę­sna cie­ka­wość sko­si­ła mnie, abym im to­wa­rzy­szył. Jed­na pan­na Ce­li­na nie chcia­ła wyjść z po­miesz­ka­nia. Wró­ciw­szy do domu nie za­sta­li­śmy jej; do­tąd nie wró­ci­ła. Wszyst­kie na­sze po­szu­ki­wa­nia nie na­pro­wa­dzi­ły nas do­tąd na jej ślad. V. tej chwi­li jest tak, jak gdy­by po­li­cji nie było w Pa­ry­żu. Ale je­stem już te­raz pew­ny, że toLe Bel po­rwał pan­nę Ce­li­nę.

– Tak i ja je­stem tego pew­ny – za­wo­łał Ana­tel:

– Nie dla tego się ukrył, aby unik­nąć śledz­twa po do­ko­na­nem mor­der­stwie, bo toby było nie­zręcz­nem, i nie­zgod­nem z jego zu­chwa­łym tem­pe­ra­men­tem, tyl­ko na to, aby so­bie przy­go­to­wać norę, do któ­rej­by mógł za­nieść po­rwa­ną pan­nę.

– To jest strasz­ne, ale tak jest Na­sza od­siecz przyj­dzie za­póź­no, ale na­szym obo­wiąz­kiem tro­pić, śle­dzić.

– Dla tego tyl­ko nie wra­cał już do Ciar­skich, nie prze­szka­dzał pań­skim za­rę­czy­nom. Go­to­wał już po­kry­jo­mu swój sa­mach, i z pew­no­ścią jest gdzieś w Pa­ry­ża, pod przy­bra­nem na­zwi­skiem. Są tu la­bi­ryn­ty ulic i za­uł­ków, w któ­rych moż­na się ukryć bez­piecz­niej, jak gdzie­kol­wiek na pro­win­cji, albo gdzie­kol­wiek na­wet za­gra­ni­cą. A po­tem, moż­na pan­ną po­wieść prze­mo­cą do in­nej dziel­ni­cy Pa­ry­ża. Wy­wieźć ją da­le­ko, nie­po­dob­na. On jest ta i my go wy­tro­pi­my. Za­przę­gnę do tych ło­wów mnó­stwo zna­jo­mej mi mło­dzie­ży. Wy­do­sta­nie­my go, choć­by się ukrył pod zie­mię.

– Tak, wy­do­bę­dzie­my go z pod zie­mi od­rzekł Kor­nel, z naj­więk­szą go­ry­czą w gło­sie – Ale w Ja­kim­że sta­nia znaj­dę moją na­rze­czo­ną? Czy jej Le Bal już nie zhań­bił? Czy moż­na ją bę­dzie od­bie­rać? Czy nie prze­pa­dła już wiecz­nie dla szczę­ścia i dla mnie?

Po sło­wach sło­wach umil­kli obaj, Sły­chać było do­ko­ła obo­jęt­ny szmer ja­dal­nej sali.

– Chodź­my na górę, do mo­je­go po­miesz­ka­nia – rzekł zno­wu Kor­nel. – Ta nie­po­dob­na o ta­kich rze­czach roz­ma­wiać.

I po­szli na górę, i sie­dli na­prze­ciw sie­bie, w cia­snej iz­deb­ce pa­ry­skie­go ho­te­lu, i mil­cze­li, aż Ana­tol prze­rwał mil­cze­nie, mó­wiąc:

– Pan je­steś rów­nie nie­szczę­śli­wy jak ja – a mimo to będę pana pro­sił o po­moc, o wiel­ką ła­skę?

– O cóż ta­kie­go?

– Pa­nie Wro­now­ski, ja je­stem tak­że na­rze­czo­ny, i drżę tak­że o los mo­jej na­rze­czo­nej, a pan mo­żesz mi ją wy­ra­to­wać, tak, jak, da Bóg, pana od­dam nie­tknię­tą pan­nę Ce­li­nę.

I opo­wie­dział, nie bez wiel­ki­go sa­mo­prze­zwy­cię­że­nia, to wszyst­ko, poco był pier­wot­nie przy­szedł do Kor­ne­la, a rzecz za­koń­czył ta­kie­mi oto sło­wy:

– Nie wtem, jak się pan za­pa­tru­jesz na mój za­miar. Ale mnie się wy­da­je, że jest moim obo­wiąz­kiem wo­bec Boga i Pie­re­ty… abym ją po­ślu­bił, jak będę tyl­ko mógł, i abym ją jaz te­raz strzegł przed nę­dzą, i przed hań­bą, i przed nie­bez­pie­czeń­stwa­mi o któ­rych mó­wić trud­no, w któ­re po­pad­nie nie­za­wod­nie, je­śli po­zo­sta­nie bez da­chu i bez chle­ba.

W po­ło­że­niu w któ­rem się Kor­nel znaj­do­wał nie­po­dob­na było od­mó­wić proś­bie czło­wie­ka, na któ­re­go po­moc sam li­czył, bez któ­re­go po­mo­cy nie mógł się, obejść, nie zna­jąc Pa­ry­ża, a zna­jąc nie­do­łę­stwo Ciar­skie­go i obo­jęt­ne uspo­so­bie­nie jego sy­nów. Zresz­tą trud­no po­wie­dzieć, co był­by zro­bił w in­nem po­ło­że­niu.

Od­po­wie­dział jed­nak po­wo­li, i nie baz we­wnętrz­nej trud­no­ści:

– Do­brze, zro­bię tak, jak pan chcesz; bę­dzie mi na­wet te­raz ko­niecz­nie po­trze­ba pry­wat­ne­go po­miesz­cze­nia. Z ho­te­lu nie będę pro­wa­dził po­lo­wa­nia za zbrod­nia­rzem. Tyl­ko przy­znam się, że nie wiem jak się mam ob­cho­dzić z ta oso­bą o któ­rej pan mó­wisz?

Ana­tol za­ru­mie­nił się i od­rzekł:

– Nie­ste­ty, nie jest do­tąd moją żoną. Bę­dzie pań­ską słu­żą­cą.

– Ba, wi­dział pan, ja nie je­stem Fran­cu­zem, a je­stem w do­dat­ku szlach­ci­cem – czło­wie­kiem za­co­fa­nym, jak pa n po­wiesz za­pew­ne, i nie znam jesz­cze do­brze róż­ni­cy jaka we Fran­cji ist­nie­je mię­dzy żoną a nie żoną. Dla mnie ślub cy­wil­ny mał­żeń­stwa nie sta­no­wi, bo zda­je mi się za­wsze, że Bóg, a nie la­dzie po­win­ni usta­na­wiać i uświę­cać ta­kie związ­ki.

Ana­tol od­po­wie­dział tyl­ko:

– Co­kol­wiek­by było, nie przy­jął­bym od pana jał­muż­ny, i Pie­re­ta może pań­ski chleb jeść tyl­ko pod tym wa­run­kiem, aby była pań­ską słu­gą.

– A za­tem – za­koń­czył Kor­nel – ju­tro się prze­nio­sę do po­miesz­ka­nia pań­skie­go ojca. Dzię­ku­ję pana za de­li­kat­na za­ufa­nie, któ­re po­kła­dasz we mnie. A ju­tro za­czniesz tro­pić Le Bek.XXVIII.

Kie­dy się Kor­nel zna­lazł w daw­nem po­miesz­ka­niu Hek­to­ra Mo­riau, ra­zem z Pie­re­tą i jej dziec­kiem, zro­bi­ło ma się bar­dzo dziw­nie Ba ser­cu. W ja­kiem­że to był nie­sły­cha­nem po­ło­że­niu ów tu­ry­sta, któ­ry przy­je­chał do Pa­ry­ża na roz­ryw­kę, któ­ry się dał w Pa­ry­żu omo­tać ja­kie­muś nie­zwy­kłe­mu prze­zna­cze­niu, któ­ry się za­rę­czył z pan­ną, po­zna­ną przy­pad­kiem i któ­re­mu te­raz zbrod­niarz, za­bój­ca, tę pan­ną po­rwał? Szu­kał jej jej z obo­wiąz­ku, i bo­lał nad tem, że ją utra­cił; zda­wa­ło mu się, że coś pę­kło w jego ży­ciu, tak, jak gdy­by kto był sil­nie w stół ude­rzył mło­tem, zo­sta­wia­jąc na nim wiel­ki rys. Ży­cie jego nie było znisz­czo­ne, po­wró­ci­ło do tego sta­nu, w któ­rem było pier­wej i mia­ło być da­lej, ta­kie same, jak do­tąd, tyl­ko ja­kieś ze­szpe­co­ne. Od­mie­ni się chy­ba, je­śli Ce­li­nę, od­naj­dzie wol­ną. To mu się wy­da­wa­ło nie­praw­do­po­dob­nem myśl od­wra­cał od chwi­li, w któ­rej­by uj­rzał Le Bela po­ko­na­ne­go przez sie­bie, wle­czo­ne­go przed sąd za mor­der­stwo i gwałt, bo nie wie­dział, czy­ją bę­dzie wte­dy Ce­li­na wo­bec Boga, na­wet je­śli nie bę­dzie zwią­za­na for­mal­nem wę­złem mał­żeń­stwa? A na każ­dy spo­sób bę­dzie po­ka­la­na tem, co zo­ba­czy, co po­zna w tym po­czwar­nym sto­sun­ku z mor­der­cą, któ­ry ją po­rwał, choć­by sa­me­mi tyl­ko na­mięt­ne­mi za­ma­cha­mi bez­wstyd­ne­go La Bela, któ­rych pew­no nie brak­nie. A cu­dem bę­dzie, je­śli się oprze jego prze­mo­cy i pod­stę­po­wi. O tem my­ślał Kor­nel usta­wicz­nie i prze­to szu­kał Ce­li­ny bez za­pa­łu i bez na­dziei szczę­ścia. Choć tę myśl od­ga­niał od sie­bie, zda­wa­ło mu się nie­raz, że by­ło­by naj­le­piej, gdy­by jej nie zna­lazł ży­wej, że był­by naj­spo­ko­niej­szym, gdy­by tyl­ko jej cia­ło od­na­lazł. Po­sta­wił­by wte­dy dla jej po­sta­ci osob­ny przy­by­tek w swo­jej pa­mię­ci i tam czcił­by umar­łą Ale szu­kał z obo­wiąz­ku, żar­li­wie, żad­nych nie po­mi­ja­jąc środ­ków, z po­mo­cą Ana­to­la, któ­ry istot­nie umiał wie­lu z mło­dzie­ży za­jąć tą spra­wą.

I nie pry­wat­ne­mi tyl­ko środ­ka­mi szu­ka­no Le Bela i Ce­li­ny. Re­wo­lu­cje fran­cu­skie przez to tyl­ko nie sta­ły się ze wszyst­kiem zgub­ne­mi dla kra­ju, że ty­czą się tyl­ko ze­wnętrz­ne) ety­kie­ty, for­my rzą­du, a nie wstrzą­sa­ją wca­le, ani usta­wa­mi, ani ad­mi­ni­stra­cją. Jed­na re­wo­lu­cja wie­ka oba­li­ła wszyst­ko, co przed­tem ist­nia­ło, ale urzą­dze­nia, któ­re Na­po­le­on I. póź­niej utwo­rzył, zo­sta­ły usza­no­wa­no wśród wszyst­kich na­stęp­nych prze­wro­tów i nikt, oprócz jed­nych ko­mu­ni­stów, nie my­śli ich na­ru­szać. Na­wet le­gi­ty­mi­ści, choć prze­kli­na­ją re­wo­lu­cję, sza­nu­ją dzie­ło stwo­rzo­ne przez jej naj­wię­ka­se­go syna i pra­gną je­dy­nie tego, aby sta­ra dy­na­stja sta­ła na cze­le no­wo­żyt­nej, z grun­tu zmie­nio­nej Fran­cji.

Po­mię­dzy sta­łe­mi in­sty­tu­cja­mi Fran­cji zaj­mu­je tak zwa­na ma­gi­strat ara, to jest są­dow­nic­two, jed­no z miejsc naj­po­cze­śniej­szych, a je­śli za­wie­si swo­ją dzia­łal­ność w cza­sie ja­kiejś re­wo­lu­cyj­nej bu­rzy, czy­ni to na chwi­lę tyl­ko. Fran­cu­ska Te­mi­da za­sia­da za­raz na swo­jej sto­li­cy i uj­mu­je w ręce miecz i wagę. To też sę­dzio­wie ze­bra­li się na­po­wrół do ro­bo­ty w parę dni po ob­wo­ła­niu rze­czy­po­spo­li­tej, koń­cząc spo­koj­nie spra­wy, roz­po­czę­te za ce­sar­stwa i roz­pa­tru­jąc nowe, a uwa­ża­jąc to za rzecz ho­no­ru i obo­wiąz­ku, aby gro­za woj­ny nie wstrzy­my­wa­ła toku spraw są­do­wych. Ad­wo­ka­ci, już zno­wu po­waż­ni i by­strzy pod­ję­li się pro­ce­sów, pro­wa­dzo­nych przez Kor­ne­la i Ana­to­la prze­ciw Le Ba­lo­wi o mor­der­stwo i gwałt pu­blicz­ny, a pro­ku­ra­to­wie o wszyst­kiem za­wia­do­mie­ni, uzna­li, że jest rzecz god­na ba­da­nia. Obej­rza­no miej­sce za­bój­stwa do­mnie­ma­ne­go, prze­czy­ta­na akta daw­niej­sza, po­pi­sa­no nowe i osą­dzo­no, ze trze­ba ści­gać La Bela są­dow­nie. Nato trze­ba go było naj­pierw chwy­cić: po­sta­no­wio­ne za­tem nie roz­gła­szać zbrod­ni i utrzy­mać rzecz całą w ta­jem­ni­cy i uda­no się do po­li­cji z proś­bą aby zbrod­nia­rza wy­tro­pi­ła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: