Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W ruinie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 czerwca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

W ruinie - ebook

W 2014 roku W blasku ognia stalkerzy z talentem do gawędzenia raczyli nas swoimi postapokaliptycznymi podaniami. Rok później wsłuchiwaliśmy się w przejmujące Szepty zgładzonych, a w 2016 dobiegło nas głośne Echo zgasłego świata...

W ruinie to już czwarty zbiór opowiadań polskich fanów Uniwersum Metro 2033, inspirowanych postapokaliptycznym światem Dmitrija Glukhovsky'ego i wyłonionych w corocznym konkursie wydawnictwa Insignis i portalu metro2033.pl.

Ewenementem na polskim rynku wydawniczym jest to, że fanowską twórczość wydajemy drukiem w takim samym bestsellerowym nakładzie jak regularne tomy serii Uniwersum Metro 2033.

Bezpłatny zbiór opowiadań W ruinie jest dołączany do powieści Denisa Szabałowa Uniwersum Metro 2033: Prawo do zemsty.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65743-32-9
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rafał Szponarski

Lek na całe zło

Laureat IV edycji konkursu
na najlepsze opowiadanie fanowskie
w Uniwersum Metro 2033

1

– Celik, to szaleństwo – sprzeciwił się przyjacielowi Staszek. – Ja jestem od drążenia tuneli. Trzymam kilof, nie broń. Automatu nie miałem w rękach od czasu szkolenia.

– Stary, nie rób mi tego. Mamy być tylko obstawą na tych negocjacjach. Już wszystko załatwione, broń i przepustki. Nawet z twoim kierownikiem gadałem, żeby dał ci wolne.

Wolne? Staszek zmarszczył brwi. Nie ma czegoś takiego jak „wolne”. Nie przysługiwał mu urlop. Zresztą dzień bez pracy to dzień bez płacy.

Stali pośrodku pierwszego, wydrążonego przed piętnastu laty korytarza, noszącego dumną nazwę „Przymierze”. Na ścianach słabo skrzyły się poprzyczepiane do ciągu kabli lampy. Staszek czuł, jak panująca w tunelu wilgoć powoli osadza się na jego nosie i wargach.

Celik spojrzał na niego z chytrym uśmiechem.

– Rudiger wcale nie chciał cię brać, dopiero jak powiedziałem, że bez ciebie nie idę, to się zgodził.

– Liczysz na podziękowania? – burknął Staszek.

– Powinieneś całować mnie po rączkach.

– Mogłeś przynajmniej zapytać, czy chcę.

Z twarzy Celika zniknął uśmiech.

– Tępy jesteś, wiesz? – zgromił go. – Pomyśl, jaka to szansa. Grupa kwatermistrzów jest przerzedzona jak sito. Dwóch stalkerów choruje, trzech w ogóle nie wróciło z powierzchni. Tylko Rudiger został na chodzie. Lada dzień będą musieli kogoś wziąć na przyuczenie. A my będziemy akurat pod ręką, i do tego już z jakimiś doświadczeniem, czaisz?

– Czaję – zgodził się Staszek. – Ale dlaczego on ciebie chce do tej obstawy? Masz ledwo czternaście lat, szczylu.

– Mówiłem już. – Uwagę o wieku Celik zbył, mrużąc oczy. – To poważna sprawa i bez asekuracji się nie obejdzie. Ktoś musi iść, nie?

– Ale żeby ty? – Staszek nadal się dziwił.

– Tak. Ja – odpowiedział już wyraźnie zniecierpliwiony.

Rudiger był stalkerem i tak się składało, że pozostawał w dosyć bliskiej relacji z matką Celika. Staszek dowiedział się o tym na długo przed tym, zanim przyjaciel odważył się w zaufaniu zdradzić mu swój „sekret”. W tym podziemnym miasteczku ludzie wiedzieli o sobie wszystko.

Celik od zawsze zachwycał się stalkerem, chyba nawet dostrzegał w nim materiał na ojczyma, ale najwyraźniej wstydził się krótkotrwałych, parogodzinnych związków matki. Ilekroć Rudiger zjawiał się w ich boksie, odlewał Celikowi pół butelki przyniesionej wódki, kazał spieprzać i nie pojawiać się do porannego włączenia świateł. Zdarzało się, że Celik nocował u Staszka. Nieraz nawet pili tę wódkę razem, jeśli tylko nie zachodziła potrzeba wymiany jej na coś w danym momencie ważniejszego.

– Zaraz, zaraz. A twoja matka wie? – zapytał nagle Staszek.

Celik wzruszył ramionami.

– Chyba to ona go namówiła. Stwierdziła, że pora, abym został mężczyzną.

W to Staszek już ani trochę nie mógł uwierzyć.

Przed oczyma pojawiła mu się przyjazna twarz matki przyjaciela. Staszek wiedział, że na całym świecie nie ma lepszego przykładu podwójnej kobiecej natury. Nadia była prawdziwą strażniczką domowego ogniska – istotą delikatną, ciepłą i opiekuńczą, która gdy tylko zachodziła potrzeba, w mgnieniu oka stawała się dominująca i nieznosząca sprzeciwu. Najchętniej wybudowałaby schron w schronie i umieściła tam swojego ukochanego Marcelika.

– Niepodobne do niej – skwitował Staszek.

– Wiem, ale ostatnio w ogóle jakoś dziwnie się zachowuje.

Nagle rozległ się potrójny dzwonek i przygaszone na noc lampy, obudziwszy się do życia, zaczęły z pełną mocą rozświetlać wąski korytarz.

– To jak? Wracasz do rycia w ziemi czy idziesz ze mną? – rzucił nastolatek. – Tylko następnym razem nie jęcz, że bolą cię nadgarstki albo że reumatyzm wykręca ci kolana.

– Idę – zgodził się Staszek. – A o co właściwie te negocjacje?

– O leki na gruźlicę– odparł z powagą Celik. – To już podobno epidemia.

2

W wąskich korytarzach komunikacyjnych powoli narastał tłok. Zaczął się dzień i ludzie ospale podążali do swoich obowiązków. Staszek i Celik starali się przepchnąć w kierunku bunkra oznaczonego numerem 1 – do głównego włazu.

Schrony Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego w Oleśnicy wybudowano jeszcze przed drugą wojną światową, kiedy tutejsze ziemie były częścią Trzeciej Rzeszy. W czasach konfliktu zbrojnego służyły za ochronę przeciwlotniczą dla pracowników fabryki. Gdy skończyła się wojna, ludzie nie musieli się już obawiać ataku z powietrza, Bunkry nie były nikomu potrzebne. Wielu mieszkańców miasta nawet nie zdawało sobie sprawy z ich istnienia. Musiało minąć sześćdziesiąt osiem lat, by ludzie przypomnieli sobie o tonach betonu uwięzionego pod ziemią, albowiem kiedy w oddalony o trzydzieści kilometrów Wrocław uderzyły głowice atomowe, Oleśnica oberwała rykoszetem.

Trzy schrony połączono siecią tuneli. Przez dwa największe, oznaczone numerami 1 i 2, poprowadzono dziesiątki metrów ścianek działowych, tworząc boksy mające imitować niewielkie lokale mieszkalne.

Bunkier numer 1 dodatkowo przedzielony był w jednej trzeciej wysoką ścianą z wąską bramką, za którą mieściła się strefa buforowa i wartownia. Za nimi znajdowało się jedyne wyjście na powierzchnię. Przy bramce stał barczysty strażnik z przewieszonym przez ramię karabinem. Celik wyciągnął z kieszeni przepustki i dopiero wtedy mężczyzna wpuścił ich do zamkniętego sektora, gdzie czekał już na nich Rudiger.

Palący spokojnie papierosa przed akcją stalker ubrany był w swój wyjściowy kombinezon, na który zwykł narzucać mięsistą skórzaną kurtkę. Przy jego pasie dyndała zawieszona na szlufce maska. Mógł mieć około czterdziestu lat. Na pokrytej siecią zmarszczek twarzy uwagę przykuwał haczykowaty nos.

Strefa buforowa była niewielkim, prostokątnym pomieszczeniem. Wokół włazu na półokrągłych stelażach zawieszono grube zasłony z brezentu. Na niewielkim, ustawionym pod ścianą stoliku stał telefon, przeznaczony zapewne do łączności z naczelnikiem, a obok niego umieszczono panel nadawczy radiowęzła, maski i broń. Oparcie odsuniętego od stołu krzesła nakrywały kombinezony. Cyfrowy wyświetlacz wiszący na ścianie wskazywał temperaturę na zewnątrz: dwanaście stopni Celsjusza.

Rudiger zauważył, że Staszek i Celik przyglądają się ekranikowi.

– Nie miejcie złudzeń, dzieciaki. – Uśmiechnął się, wypuszczając dym z płuc. – Na zewnątrz jest zimniej. Licznik zawyża co najmniej o pięć stopni.

Zimno, pomyślał Staszek, wiedząc, że nie ma na sobie nic oprócz kiepskiej jakości cienkich spodni, podkoszulka i flanelowej koszuli.

Rudiger musiał wedrzeć się do jego myśli albo przynajmniej dobrze się przyjrzał ich marnemu ubiorowi. Podszedł do siedzącego przy stole wartownika i podał mu wypalonego w połowie skręta.

– Wysłałeś kogoś po te ciuchy dla chłopaków?

– Wysłałem, wysłałem… – Strażnik przytaknął, delektując się wciąganym do płuc dymem.

– To gdzie one są? Za dziesięć minut wyłazimy.

– Będą, będą. – Mówił wolno, przeciągając sylaby, jakby jednoczesne palenie i formułowanie myśli kosztowało go wiele wysiłku. – Negocjacje nie zając.

Staszek zwrócił wzrok na wartownika, który miał zasuszoną płaską twarz i dwie poziome szramy pod lewym okiem. Celik zdążył po drodze nakreślić mu problem związany z negocjacjami i sprawa ta zdawała się gardłowa. Tymczasem strażnik sprawiał takie wrażenie, jakby tkwił w błogiej nieświadomości, jakby nie było na świecie nic ważniejszego od intymnej relacji z zawiniętą w bibułkę szczyptą tytoniu.

Problem z pertraktacjami rozbijał się o cenę leków przeciwgruźliczych będących w posiadaniu jednej z zewnętrznych osad. Istniał jeden jedyny surowiec, którego jej mieszkańcy chcieli w zamian. Zażądali ni mniej, ni więcej, tylko stałych dostaw wody przez pięć lat.

Naczelnik znał się na uzdatnianiu wody jako prawdopodobnie ostatnia osoba w powojennej Oleśnicy. Jakimś cudem z gównianej radioaktywnej cieczy potrafił zrobić zdatny do picia płyn i, o dziwo, bardzo chętnie się nim dzielił. Ceną była władza – absolutna i niepodważalna. Usunięcie go ze stanowiska oznaczało śmierć. Nie tylko ludności zamieszkałej w sieci schronów ZNTK, ale i wszystkich zewnętrznych osad kupujących od nich wodę.

Na surowiec naczelnik zgodził się bez większego problemu, ale mieszkańcy osady mieli teraz na tyle silną kartę przetargową, iż mogli domagać się czegoś więcej – gwarancji. Na te pięć lat miał u nich zamieszkać jego najstarszy syn. Oczywiście niepodzielny władca sieci schronów na to już nie mógł przystać.

– Po wyjściu na powierzchnię kierujemy się schodami w lewo – Stalker zwrócił się do chłopców, gdy ci zbliżyli się do stolika. – Ja pierwszy, młody w środku, Staszek zamykasz. Przecinamy chodnik i jezdnię, a potem idziemy w prawo wzdłuż ogrodzenia jakieś trzydzieści kroków i schodzimy na drugą stronę ulicy, gdzie znajduje się wejście do kanałów. Tam dostaniecie resztę instrukcji. Aha, zapomniałbym… – Szturchnął nogą leżące pod stolikiem plecaki. – Macie to wziąć. Naczelnik stwierdził, że w akcie dobrej woli ofiaruje naszym przyjaciołom z zewnątrz kilka butelek wody. Pytania?

– No, ja mam – powiedział Celik po chwili wahania. – Skąd pewność, że oni w ogóle mają te leki?

– Eh, dzieciaki – westchnął Rudiger, wyciągając z metalowej papierośnicy nowego skręta. – Pewna w życiu jest tylko śmierć, jak to mówią. Nasi przyjaciele mieli przed dwudziestu laty dostęp do wielu lekarstw. Jeśli teraz ich nie mają, nikt ich nie ma.

Zapalił papierosa.

Staszkowi nie podobało się, że Rudiger zwraca się do niech per „dzieciaki”. Celik i owszem, był gówniarzem – podnieconym perspektywą wyjścia na zewnątrz czternastolatkiem – ale on bywał tam nie raz i nie dwa, a kilkakrotnie nawet w towarzystwie Rudigera.

Powiększanie przestrzeni życiowej wiązało się z ryciem coraz większej liczby tuneli, czego efektem ubocznym były niezliczone kilogramy zbędnej ziemi, której należało się w jakiś sposób pozbyć. Ładowano ją więc do olbrzymich wiklinowych koszy, by następnie po skończonej pracy wynieść je na zewnątrz pod okiem doświadczonych stalkerów.

– Ale skąd je wzięli? – dopytywał, nie uzyskawszy konkretnej odpowiedzi.

– Po wojnie, kiedy państwo praktycznie upadło, do władzy dorwali się ci, którzy mieli dostęp do broni, znaczy głównie policja i wojsko. Policjanci i żołnierze tworzyli małe grupki i rabowali wszystko co najpotrzebniejsze. Zaraz po monopolowych wzięli się do aptek. – Zaśmiał się, odsłaniając pożółkłe od palenia zęby. Później uderzył dłońmi o kolana i podniósł się z krzesła.

W tej samej chwili do strefy buforowej wszedł strażnik z ubraniami. Staszek znał go z widzenia i – o ile się nie mylił – miał on na imię Karol. Gdy mężczyzn rzucił na stół płaszcze i czapki, wzrok Staszka przykuły dwie pary pięknych, neoprenowych stalkerskich rękawic.

Tymczasem siedzący przy stole wartownik skończył palić papierosa i zbliżył do siebie stojący na nim mikrofon. Nacisnął przełącznik, zapaliła się dioda. Po chwili z głośników radiowęzła w mieszkalnej części schronu oznaczonego numerem 1 rozległ się głos:

– Wszyscy mieszkańcy proszeni są o opuszczenie schronu i udanie się do tuneli. Po trzecim dzwonku nastąpi otworzenie włazu.

Strażnik zgodnie z regulaminem powtórzył komunikat, po czym wyłączył nadajnik i podszedł do Rudigera.

– Wpół do ósmej – powiedział szorstkim głosem, który przed chwilą dobiegał z głośnika radiowęzła. – Hasło na powrót: trzy szybkie, trzy długie i na koniec dwa szybkie. Po minucie powtórka. Zapamiętasz?

– Trzy szybkie, trzy długie, dwa szybkie. I jeszcze raz – odparł stalker.

Do rozmowy włączył się Karol.

– Ledwieś, chłopie, z powierzchni wrócił. Kiedy ty śpisz?

– Taka robota. Ktoś musi nie spać, żeby ktoś inny mógł grzać dupę na takim przytulnym posteruneczku – stwierdził Rudiger.

Strażnik się uśmiechnął.

– W tobie jedyna nadzieja. Ludzi dopadła jakaś psychoza, patrzą na siebie wilkiem. A niech no tylko któremuś kaszlnąć się zdarzy. Może i naczelnik miał rację, zwlekając tak długo z ogłoszeniem stanu wyjątkowego.

– Już ogłosił?

– W ciągu godziny to zrobi.

– A ilu choruje?

– Mówi się o kilkunastu. Mają robić obchód po całym schronie.

Stalker nie odpowiedział. Zamyślił się.

– No nic. – Strażnik klepnął go w ramię. – To powodzenia życzę.

– Dzięki.

Rudiger odwrócił się w stronę Celika.

– Jak założysz maskę, to zaraz sprawdź szczelność. Łapą zatkaj otwór wlotowy i weź wdech.

Staszek włożył kombinezon, płaszcz i rękawice, złapał leżący pod stołem plecak i nasunął go na plecy. Opadające na czoło blond włosy zarzucił do tyłu, ugładził ręką, po czym nałożył maskę.

Karol – ubrany, jakby razem z nimi miał opuścić schron – odsłonił brezentowe kotary, wpuścił za nie grupkę, po czym sam także za nie wszedł i zasunął suwak aż do samej góry. Ściągnął kłódkę z zasuwy i złapał za koło do otwierania włazu.

Wybrzmiał potrójny dzwonek.

Rudiger raz jeszcze popatrzył na towarzyszy.

– Spiąć zwieracze i idziemy!

3

Kiedy opuścili schron, przyciemniane szybki wizjerów masek gazowych niewiele dały. Światło dnia wdarło się przez nie bez problemu.

Już po kilku krokach Celik zatrzymał się, nie dając żadnego sygnału. Biegnący w szeregu zaraz za nim Staszek popchnął go.

– Rusz dupę.

Niebo go zahipnotyzowało, uświadomił sobie. Smarkacz pierwszy raz opuścił schron, a może i pierwszy raz w życiu oderwał się od matczynej spódnicy.

Szybko dołączyli do czekającego na nich pod ogrodzeniem Rudigera. Zaledwie kilka chwil wystarczyło im na dotarcie do wyznaczonego kanału. W porastających gęsto pobocze krzakach Rudiger wygrzebał hak, którym bez większego problemu podważył właz studzienki kanalizacyjnej.

– Teraz słuchajcie – powiedział nosowym, zniekształconym przez filtry głosem. – Wrzućcie tutaj całą zawartość swoich plecaków.

– A negocjacje? – Staszek nic nie rozumiał.

– Nie idziemy na żadne negocjacje.

Musieli mrugnąć powiekami kilkadziesiąt razy, zanim ich oczy przyzwyczaiły się do światła dnia.

Maszerowali środkiem ulicy, zachowując między sobą – tak jak kazał stalker – około piętnastu metrów odstępu. Staszkowi wydawało się, że nie mogła minąć więcej niż godzina. Ale może się mylił. Nie potrafił na niczym się skupić.

Świat był w kolorze ognia, żółto-czerwony. Otoczenie intrygowało go, przyciągało jego wzrok. Staszek starał się temperować i patrzeć głównie przed siebie, ale nie przychodziło to łatwo. nawet asfaltowe szpary wypełniały chwasty i dorastające do wysokości kolan trawy. Matka Natura szybko wróciła do równowagi, po tym jak ludzie niemalże ją zamordowali.

W głowie miał kotłowaninę myśli. Wyrzucał sobie, że nie zareagował tam przy włazie, że nie zawrócił razem z Celikiem, póki byli jeszcze blisko domu. Na samo wspomnienie stalkera do twarzy napłynęła mu krew.

Popatrzył na idącego przed nim Celika. Nadal nie pojmował, czemu stalker chciał go widzieć w swojej obstawie.

Nieprzyzwyczajonemu do zbyt długich wędrówek chłopakowi nogi plątały się ze zmęczenia. Kilka razy ledwie uchronił się przed upadkiem. Z czasem dystans między Celikiem a Rudigerem znacznie się zwiększył, w rezultacie czego Staszek znajdował się już tylko kilka metrów od nastolatka. Droga była pełna zakrętów i skrzyżowań. Chcąc zachować umówione piętnaście metrów dystansu, musiałby stracić Rudigera z pola widzenia.

Celik szedł zgarbiony, gapiąc się pod nogi. Kiedy po raz kolejny się potknął, Staszek zignorował zalecenie stalkera, rozgniewany przyśpieszył kroku i złapał przyjaciela pod łokieć.

– Chodź, głąbie – wycharczał przez filtry maski przeciwgazowej. – W coś ty nas, kurwa, wplątał?

– Musimy… mu… zau… – Celik z trudem łapał każdy oddech.

– Już lepiej się zamknij.

Staszka irytowało, że kolega nawet w tej sytuacji nie potrafi się zdobyć na chociaż odrobinę samodzielnego myślenia.

Po kilku minutach Rudiger zatrzymał się i odwrócił. Celik nie mógł tego zobaczyć, ponieważ przez cały czas wpatrywał się pustym wzrokiem we własne buty. Stalker machnął do nich ręką, po czym przebiegł trawnikiem i wszedł do obskurnego czteropiętrowego budynku na skraju niewielkiego parku.

Kiedy wreszcie doczłapali do czekającego na nich Rudigera, ten palił papierosa.

– Tacy młodzi, a siły nie mają? – rzucił rozbawiony.

Staszka naszła nieodparta ochota, żeby zdzielić go lufą karabinu przez ryj. Powstrzymał się jednak.

Celik usiadł pod ścianą wąskiego korytarza.

– Gdybym wiedział, że tak się zmachacie, to bym nie kazał wam wyrzucić całej wody do kanału – podjął Rudiger. – A ty co taki nadąsany?

Staszek nie wytrzymał. Zerwał maskę z twarzy.

– Gdzie my w ogóle jesteśmy? Co ty odpierdalasz? – Zaraz skarcił się w duchu za nadmiernie impulsywną reakcję. – Gdybyś nam powiedział…

– Gdybym wam powiedział, to ktoś by doniósł naczelnikowi.

– To bym się na to nie pisał. – Staszek z rozpędu dokończył przerwane zdanie.

Rudiger położył swój automat na ziemi.

– Chodź ze mną, pogadamy. Zostaw broń. Ty, młody, stań na czatach… – Spojrzał na ciężko łapiącego każdy oddech Celika. – Albo lepiej siedź – zreflektował się.

Stalker otworzył drzwi. Oczom Staszka ukazały się prowadzące w dół schody. Zeszli po nich i ruszyli dalej wąskim piwnicznym korytarzem.

Staszkowi nagle rozjaśniło się w głowie.

Najstarszy syn naczelnika mógł mieć jakieś czternaście lat i to jego mieszkańcy osady chcieli na zakładnika. A co będzie, jeśli Rudiger ma podać Celika za syna naczelnika? Jeśli stalker ich okłamał i jednak zmierza na negocjacje? Nie potrzebował „aktu dobrej woli”, który wylądował w kanale. Potrzebował nastoletniego chłopaka. Potrzebował Celika.

Uświadomił sobie, że sam jest tylko piątym kołem u wozu. Przypomniały mu się słowa przyjaciela. Rudiger nie chciał brać go ze sobą, to Celik nalegał. Staszek pomyślał, że popełnił olbrzymi błąd, wchodząc ze stalkerem do tej piwnicy.

Rudiger podszedł do okna, wokół którego na podłodze zamykał się wąski krąg światła. Zatrzymał się i zgasił latarkę, wędrując dłonią do kieszeni.

Pod Staszkiem ugięły się nogi. Jego broń została na górze.

– Musimy zdobyć te leki, sam rozumiesz. Skala problemu wymaga nieszablonowych działań– zaczął Rudiger. – Nie miej mi za złe, ale…

– Ty skurwysynu! – krzyknął Staszek przez zaciśnięte zęby w przypływie niespodziewanej odwagi.

– Co? – Mieszanina rozbawienia i zdziwienia pojawiła się na twarzy Rudigera.

– Prowadzisz na wymianę młodego, bo jest w podobnym wieku jak syn naczelnika?

– Odwaliło ci? – Stalker się zaśmiał.

Jego spokój zbił Staszka z tropu. Już myślał, że udało mu się wszystko rozgryźć, że wszystko ułożyło się w logiczną całość. Tymczasem znowu nic nie rozumiał.

– Ale…

– Pozwól, że coś ci wytłumaczę. Między innymi dlatego cię tu przyprowadziłem – powiedział stalker, opierając się o ścianę. – Kosma, Zawalski, Szczerski. Kojarzysz ich, nie?

– Zaginieni stalkerzy…

– E tam, zaginieni. Spieprzyli od naszego kochanego władcy. Od jego pieprzonej sieci schronów i durnych zasad. Naczelnika gówno obchodzą ludzie. Kwarantannę i stan wyjątkowy trzeba było wprowadzić pół roku temu. – Przerwał na chwilę. – Właśnie dlatego nie mógłbym zrobić podmiany z Celikiem. Nie żebym rozważał taki plan… Oni wiedzą o nas wszystko. Konflikt będzie eskalował, bo naczelnik nigdy nie zgodzi się na ich warunki.

Staszek starał się przetrawić to, co właśnie usłyszał. Stalker patrzył na niego, spodziewając się przytaknięcia, odpowiedzi, pytania. Czegokolwiek. Ale Staszek milczał.

– Chodź, coś ci pokażę – powiedział wreszcie Rudiger i ruszył korytarzem, oświetlając posadzkę pod nogami. – Musimy zdobyć te leki – podjął po paru krokach. – Do tego jesteś mi potrzebny: żeby je dostarczyć naszym.

– Ja? Sam?

– Tak, sam. Celika i mnie czeka jeszcze jedno zadanie.

Wyciągnął papierosa zza ucha i odpalił go od gasnącego niedopałka, po czym skręcił w prawo i otworzył czerwone drzwi.

Kiedy weszli do pomieszczenia, nozdrza Staszka uderzył okropny smród. Odór ekskrementów unosił się w zimnym powietrzu. Ale nie to najbardziej oszołomiło Staszka.

W rogu niewielkiej piwnicznej salki na przechodzących pod sufitem rurach podwieszony był młody mężczyzna. Gruby sznur wrzynał mu się w nadgarstki, a pozbawione obuwia stopy zwisały bezwładnie nad kałużą szczyn.

Dźwięk, który wisielec wydał po otwarciu drzwi, wywołał ciarki na plecach Staszka. Mężczyzna nie miał ani maski, ani kombinezonu. Rozpięta koszula odsłaniała nagi tors. Na zewnątrz było jakieś dziesięć stopni, tutaj niewiele więcej.

– Złapałem go wczoraj – poinformował Rudiger, uśmiechając się psychopatycznie.

Co tu się, kurwa, dzieje? – pomyślał Staszek. Celik, durniu, w coś ty mnie wplątał?

Do tej pory tylko nie ufał stalkerowi. Ten jeden uśmiech sprawił, że zwyczajnie zaczął się go bać.

Rudiger podszedł do skrępowanego mężczyzny, a ten ponownie wydał pozbawiony choćby krzty człowieczeństwa jęk.

– Eee… aaeea… ee…

– Cicho, cicho – powiedział z czułością Rudiger.

Kim, do cholery, jest ten człowiek?

Staszek zrobił krok w jego kierunku i nagle zdał sobie sprawę, że nazywanie go mężczyzną jest sporą przesadą. To był dzieciak w wieku zbliżonym do Celika. Szczeniak miał wygoloną po bokach głowę, z pozostawionym pośrodku czerwonym irokezem. Łyse płaty na jego czaszce zdobiło kilka pieprzyków. Nos miał nienaturalnie skrzywiony, z całą pewnością złamany. Na młodej twarzy Staszek dostrzegł zaschnięte strużki krwi. Dopiero teraz zwrócił uwagę na okrągłe ślady po przypaleniach na gołym torsie. W tym samym momencie zrozumiał, że to one zdobią łysą głowę.

– Błaagam, puuść mniee. Robaki mnie oblaazły – zanosił się płaczem szczeniak.

– Bądź mężczyzną, no – powiedział Rudiger i wyciągnął w jego kierunku papierosa.

Chłopak cicho zawył, spodziewając się bólu, ale skręt wylądował w jego ustach. Stalker pozwolił mu się zaciągnąć, po czym rzucił papierosa w żółtą kałużę.

– Błaagam.

– Słuchaj, powiem ci prawdę, bo i tak nie ma sensu kłamać. Cokolwiek wyśpiewasz, i tak zostaniesz na tym haczyku.

– Dlaaczego, przecież wszystko…

Stalker nie pozwolił mu dokończyć.

– W twoim interesie jest współpracować.

– Oni mnie zaabijąą…

– Cicho. Jedno mogę ci obiecać: tak czy siak, ktoś po ciebie wróci. Widzisz tego faceta przy drzwiach? – wskazał. Czując na sobie wzrok chłopaka, Staszek poczuł się dziwnie zmieszany. – Jeśli wszystko nam ładnie opowiesz, przyjdziemy cię uwolnić. Jeśli się zdarzy, że nie znajdę prochów lub, co gorsza, zginę, ten facet wróci tutaj, żeby otworzyć piwnicę. A wtedy do dupy dobiorą ci się znacznie gorsze zwierzątka niż robaki.

Szczeniak nieco się uspokoił.

– Dobrze, powiem – zgodził się zrezygnowany.

– Gdzie są leki? – zapytał stalker.

– W skrytce. W kościele.

– Którym? Starym?

– Taak.

– A co z tym dziwem, które tam mieszka?

– Zabiliśmy. Kosma zwabił… Zwabił w zasadzkę i wysadził. – Dzieciak mówił powoli, przerywając przy każdym oddechu.

Rudiger popatrzył na Staszka triumfalnie.

Miał rację. Kosma. Czyli to jednak nasi stalkerzy tym trzęsą, pomyślał.

– Gdzie ta skrytka?

– W krypcie. Pod ołtarzem.

– Ilu waszych jej pilnuje?

– Dwóch. Patrole zaglądają tam co godzinę.

Rudiger uśmiechnął się do wisielca.

– No? Chyba nie było tak źle, co? – Złapał za guziki koszuli i zapiął je jeden po drugim. – Jeszcze się przeziębisz.

Poklepał chłopaka po policzku i odwrócił się do wyjścia. Moment później stalker zasunął rygiel u drzwi.

– Jeden z nich? – spytał Staszek.

– Tak. Postaramy się podpieprzyć im zasoby.

– Skoro nie wrócił wczoraj ze zwiadu, w obwodzie będzie się kręcić kilkunastu strażników, a nie dwóch.

– Kazali mu trzymać gębę na kłódkę aż do dzisiaj. Miał ich zawiadomić jedynie w razie, gdybym coś kombinował albo opuszczał schron przed negocjacjami.

– Skąd to wiesz?

– Powiedział mi wczoraj.

– A reszty nie?

– Mówił, ale wczoraj mu nie uwierzyłem. Poza tym uznałem, że skoro będziesz w obstawie, wypada cię wtajemniczyć.

Dzięki, nigdy ci tego nie zapomnę, pomyślał Staszek.

Rudiger z uśmiechem na ustach odwrócił się na pięcie. Pogwizdując, ruszył w głąb pogrążonego w mroku korytarza. Staszek ruszył za nim, nie zwlekając. Nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć ani jak powinien się zachować. W głowie miał mętlik. Wiedział, że pozostaje mu tańczyć, jak zagra Rudiger.

Wyszli z korytarza i znów znaleźli się na schodach.

– Zaczekaj! – rzucił Staszek do idącego przed nim stalkera.

Rudiger przystanął i oparł się plecami o poręcz.

– No?

– Celik ledwo lezie.

– Zauważyłem.

– Daleko do tego kościoła?

– Co najmniej drugie tyle, pewnie więcej, ale spokojnie. Zaufaj mi.

– Dużo wymagasz – mruknął Staszek do siebie.

Rudiger poprowadził ich obu na zewnątrz do stojącego za budynkiem garażu. Zbliżył się do bramy i szarpnął za zasuwę. Przerdzewiały metal zaskrzypiał, a po chwili – wydając podobne odgłosy – drgnęły zawiasy otwieranych drzwi. Pośrodku pomieszczenia stał niewielki czerwony samochód osobowy.

– Co to jest? – zapytał Celik, szczerząc zęby.

– Maluch – odparł Stalker. – Na takim uczyłem się jeździć.

Celik obszedł samochód dookoła.

– Ale brzydki. Na ulicach stoi milion ładniejszych. Nawet bez foteli i drzwi wyglądają lepiej.

– Tyle że nie jeżdżą – burknął stalker.

Podszedł do szafki wiszącej na ścianie i wyciągnął z niej klucze, którymi zaraz otworzył drzwi kierowcy. Zwolnił mechanizm, po czym odchylił oparcie w przód, tak że zagłówek fotela oparł się o kierownicę.

Kiedy Celik usadowił się z tyłu, Rudiger usiadł za kierownicą. Wyciągnął rękę do drugich drzwi i otworzył je. Staszek podał plecaki, maski i swój automat siedzącemu pośrodku tylnej kanapy Celikowi, a następnie sam wsiadł do auta. Poczuł, że pod pośladkami ma coś twardego.

– Uważaj. Kasety zniszczysz – powiedział Rudiger.

Staszek wsunął rękę pod siedzenie i wyciągnął dwa nieduże plastikowe prostopadłościany. W ich środku wypatrzył szpule z nawiniętą na nie błyszczącą taśmą.

– Kasety?

– Kasety, kasety… Włóż tę jaśniejszą. Stroną „A” do góry. – Wskazał palcem na umieszczony w centralnej części deski rozdzielczej odbiornik.

– Chcesz powiedzieć, że to działa? – zdumiał się Celik.

Stalker prychnął.

– No raczej. – Przekręcił kluczyk w stacyjce, przygazował, ale silnik nie zaskoczył. Pociągnął w górę jakąś wajchę umieszczoną obok drążka zmiany biegów i spróbował raz jeszcze. Samochód przydusił się, zakaszlał, ale zapalił.

Całe nadwozie zawibrowało w rytm pracującego silnika.

Rudiger wdusił na odtwarzaczu przycisk, na którym namalowane były dwa trójkąty wierzchołkami skierowane w lewo. Radio zaczęło wydawać dziwny i nieznany Staszkowi piskliwy dźwięk.

Stalker złapał za drążek i wrzucił wsteczny.

– Mam fajną składankę, jak się przewinie, to wam puszczę.

4

Miasto gniło jak niepogrzebane zwłoki. Przyroda wdzierała się na cywilizacyjne pozostałości po człowieku. To nie było to samo miasto, które Staszek zapamiętał z krótkiego pobytu nad ziemią, a jednak nie potrafił oderwać oczu od migających za szybą obrazów. Przeczesywał wzrokiem otoczenie w poszukiwaniu niebieskich, często pordzewiałych tablic z nazwami ulic. Daszyńskiego, Moniuszki, Reja.

W pewnym momencie zaczęło mu się wydawać, że zawracają. Jechali w przeciwnym kierunku do tego, w którym wcześniej szli. Miejscami drogi były nieprzejezdne. Zalegał na nich przede wszystkim różnego pochodzenia złom i konary połamanych drzew. Chcąc je wyminąć, Rudiger musiał wjeżdżać na obrośnięte mchem i trawą chodniki.

Nagle skręcił w jakieś podwórze i zaparkował.

– Reszta na piechotę – powiedział. – Przez te dwa cylindry i tak słyszało nas pół miasta.

Przebiegli między stojącymi ciasno kamienicami. Po prawej minęli wysoki gmach i pasaż, na którego fasadzie wśród zamieszczonych szyldów Staszek wyczytał nazwy banku, jubilera i apteki.

Kiedy opuścili otoczoną budynkami drogę, ich oczom ukazał się pomnik w stalowym kolorze, osadzony w niecce wyłożonej kamieniem brukowym.

Metalowa bryła przedstawiała elementy porozcinanych kul, które wzajemnie nakładały się na siebie. Staszek pomyślał, że monument wygląda tak, jakby stał pośrodku gigantycznego talerza. Zdawało się, że w parze z wyłożonym kocimi łbami zagłębieniem tworzy całość.

– To pomnik ery kosmicznej – oznajmił Rudiger. – Na cześć kosmonautów i pierwszego lotu w kosmos.

Staszek nie potrafił odgadnąć, jaki związek z kosmosem ma monument.

Celik zakaszlał. Ściągnął maskę.

– Przeklęci naukowcy – powiedział i splunął zieloną flegmą w kierunku pomnika, po czym z powrotem włożył maskę. – Oni latali w przestworza, my zdychamy pod ziemią.

Rudiger przez moment bardzo uważnie przyglądał się nastolatkowi.

– Teraz w lewo. Za mną – rzucił po chwili i wskazał im odchodzącą w bok drogę.

Ponownie wbiegli w jar wyznaczony przez niewysokie bloki mieszkalne.

Byli na miejscu. Jak na wyciągnięcie ręki mieli po prawej kościół, a po lewej zamek. Rudiger obejrzał się przez ramię, po czym zbliżył wyprostowany palec wskazujący do filtropochłaniacza.

Staszek skinął lekko głową. Czuł, że serce wali mu jak szalone.

Powolnym krokiem przeszli pod naziemnym przejściem łączącym zamek i kościół. Skręcili w prawo i znaleźli się przed głównym wejściem do świątyni. Nad framugą widniał napis „Bazylika Mniejsza”. Rudiger gestem dłoni kazał im zostać, pchnął masywne drzwi i wszedł do środka.

Wrócił bardzo szybko.

– Chodźcie. Jest czysto – powiedział.

Staszek i Celik udali się za nim. Minęli spowity w ciemnościach przedsionek. Przez kolejne drzwi dostali się do nawy głównej.

Staszek od razu się zorientował, że w pobliżu bazyliki musi znajdować się jakaś osada. Kościół był pusty. Dosłownie. Na ścianach można było jeszcze dostrzec prostokątne przejaśnienia po ściągniętych obrazach. Miejsca, w których stały wcześniej ławki, także różniły się od reszty podłogi ułożonej z kafelków w czerwone i czarne kwadraty na przemian. Okoliczni mieszkańcy zabrali wszystko na opał. Przedmioty, których ze względu na gabaryty nie dało się wynieść w całości, jak fragmenty ambony czy schody, zostały obłupane.

Uwagę Staszka zwróciła wisząca po lewej stronie drewniana rzeźba ukrzyżowanego Chrystusa w skali jeden do jednego. Nietknięta. Może ludziom plądrującym to miejsce głupio było ją zabrać czy rozrąbać. Realizm figury uderzył go jak otwartą dłonią w twarz. Grymas bólu, napięcie mięśni, wystające żebra rozpostartej na krzyżu postaci przedstawione zostały w najdrobniejszych szczegółach. Koronkowe odwzorowanie cierpienia przypomniało mu chłopca podwieszonego na metalowych rurach gdzieś w głębi tego miasta. „Skala problemu wymaga nieszablonowych działań”, przypomniał sobie słowa stalkera i spróbował w nie choć trochę uwierzyć.

– Bierzmy, co nasze, i chodźmy stąd, tu jest kilka stopni mniej niż na zewnątrz – powiedział Rudiger.

Staszek niechętnie przyznał mu rację, poruszając cierpnącymi z zimna palcami w zbyt dużych rękawicach.

Ruszyli środkiem w kierunku ołtarza. Staszek dziwnie czuł się w kościele, jak nieproszony gość, jak złodziej.

Zatrzymali się.

Dwa schodki oddzielały ich od podwyższenia, na którym znajdował się ołtarz. Rudiger ściągnął maskę, po czym położył ją i swój automat na drugim stopniu.

– To na pewno tu. – Wskazał palcem na rozścielony zaraz za schodami dywan, umieszczony pomiędzy rozchodzącymi się na lewo i prawo balaskami. Chwycił go i odrzucił na bok.

Pod brunatnoczerwoną wykładziną ujrzeli wyłom w posadzce przykryty kilkoma przyciętymi na wymiar deskami. Ułożono je w podmurowanym zagłębieniu w taki sposób, że znajdowały się na tym samym poziomie co podłoga. Przez dywan nie można było zauważyć różnicy. Gdy Rudiger zdjął pierwszy kawałek drewna, odkrył nieprzeniknioną ciemność bijącą z pustej przestrzeni.

Staszek i Celik spojrzeli po sobie. Rudiger odrzucił resztę desek.

– A niech cię szlag – powiedział Staszek. – Miałeś rację.

– To się jeszcze okaże – odpowiedział bez entuzjazmu stalker i poświecił latarką w głąb krypty. – Celik, właź tam.

– Co? Czemu ja?

– Przydaj się na coś wreszcie.

Celik chciał się sprzeciwić. Zrobił groźną minę i już miał się odezwać, kiedy Rudiger z wolna podniósł na niego wzrok. Chłopak uświadomił sobie, że dyskusja ze stalkerem nie ma najmniejszego sensu, zanim ten zdążył choćby mrugnąć. Usiadł posłusznie na skraju dziury, włożył do niej nogi i zeskoczył. Nisza nie mogła mieć więcej niż dwa metry głębokości. Rudiger rzucił mu drugą latarkę, czołową, którą wygrzebał z plecaka.

– Podaj mi automat – powiedział Celik, gdy już założył lampkę na głowę.

– A po co ci tam automat? – zdziwił się Staszek.

– Dawaj.

Staszek podał mu broń. Rudiger tylko zaśmiał się pod nosem.

Tunel kierował się w prawą stronę kościoła, a następnie skręcał w lewo. Wkrótce Staszek stracił przyjaciela z pola widzenia.

– Kurwa, tu są trumny! – po chwili dobiegł z otworu gwałtowny głos Celika.

– A czegoś ty się w krypcie spodziewał? – odpowiedział mu Rudiger.

– Nie mówiłeś, że to grobowiec!

– A tam, zaraz grobowiec. Krypta książęca – wyjaśnił stalker. – Umarli nic ci nie zrobią. Gadaj, co widzisz.

– Trumny, kurwa! – krzyknął z wyrzutem Celik.

– Uspokój się – poprosił, tracąc powoli cierpliwość. – Coś poza trumnami?

– W rogu jest cała kupa skrzyń i jeszcze dwie, odstawione na bok.

– Najpierw obejrzyj te dwie.

Przez chwilę z krypty dobiegał szmer przerzucanych papierów.

– Kilka map, jakieś gazety. Pod gazetami – powiedział wreszcie – jakieś pudełka, chyba leki.

– Przynieś jedno.

Celik wyłonił się zza zakrętu po krótkiej chwili. Rzucił Rudigerowi biały kartonik.

Stalker otworzył go i wyciągnął złożony wielokrotnie kawałek papieru. Rozwinął go i skierował na niego punktowe światło latarki.

– Skład, działanie, skutki uboczne… – mruczał pod nosem. – Isoniazidum. Mamy to.

Staszek uśmiechnął się. Celik także wyszczerzył zęby.

Rudiger rzucił stojącemu w krypcie nastolatkowi plecak.

– Zapakuj wszystkie leki, a potem zobacz, co jest w drugiej skrzyni. Pewnie naszykowali je dla nas, na wymianę.

Gdy Celik znowu zniknął w otchłani krypty, Rudiger usiadł na schodku, wyciągnął nogi, krzyżując je w kostkach, i sięgnął do kieszeni po papierośnicę. Staszek przebiegł spojrzeniem wysoki sufit aż do umieszczonego nad głównym wejściem dwupoziomowego balkonu. Nagle dostrzegł niewielki ruch na pierwszej kondygnacji. Nie mógł być jednak pewien, czy mu się nie przywidziało. Świątynię wypełniał mrok, trudno było dostrzec, co się dzieje w przeciwległej części. Zmrużył więc oczy i wytężył wzrok. Coś znowu nieznacznie się poruszyło.

– Rudiger… Tam chyba coś jest.

– Gdzie?

– Nad wejściem.

Stalker wpatrzył się w milczeniu w przeciwległy kraniec świątyni. Po dłuższej chwili zgasił papierosa i podniósł się, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów.

– Zdaje się, że to coś, co zabił Kosma, zdążyło wydać potomstwo – szepnął. – Musimy być cicho. Całe to postapokaliptyczne gówno jest ślepe. Reaguje tylko na ruch i…

– Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!

– …hałas – dokończył stalker.

Przeraźliwy, niemalże dziewczęcy wrzask przeszył głuche i zimne powietrze wypełniające kościelne mury. Pisk, który Staszek mógłby sklasyfikować jako odgłos towarzyszący zarzynaniu kilkuletniej dziewczynki, dobiegał z krypty, niósł się echem po całym gmachu i z całą pewnością należał do Celika.

– KURWAAA! – wydzierał się Celik. W jednej chwili zagłuszyła go dolatująca także z krypty seria z karabinu maszynowego.

Cichy dotychczas kościół wypełniło echo rezonujące w jego pustych ścianach.

– Więcej tego jest. Zauważyli nas. Kurwa! – wrzasnął Rudiger, doskakując do otworu w podłodze. – Co ty wyrabiasz?! – krzyknął do Celika.

– Tu, tu, tuu… tu coś jest. By, by, byy… było w skrzyni i wyskocz… cz… cz… czyło prosto na mnie.

Promień światła latarki Staszka powędrował na mokrą plamę, która została z karłowatego czarnego stworzenia wielkości kilkuletniego dziecka.

– Skurwysyny zostawiły niespodziankę. Jak oni to złapali i wcisnęli do skrzyni? – Rudiger wyprostował się. – Weźcie się w garść! Idą na nas.

Staszek obejrzał się przez ramię. Dziwne człekokształtne stworzenia przemieszczały się bocznymi nawami kościoła, chowając się za szerokimi kolumnami.

– Rusz się, podam ci rękę! – wrzasnął Staszek do przyjaciela, ale ten nie odpowiedział. Nawet nie spojrzał w górę. Stał oparty obiema dłońmi o ścianę.

– Co z nim? – zapytał stalker.

– Rzyga.

Rudiger pokręcił głową.

– Siedź tam! – zawołał do Celika. – Staszek, chodź!

Staszek odwrócił się i zobaczył, że zza kolumn wyłania się około dziesięciu czarnych istot. Stwory poruszały się, używając wszystkich czterech kończyn. Wyglądało to tak, jakby zgarbiony człowiek próbował opierać się na kostkach dłoni. Jednakże ich ręce były dłuższe od nóg.

Raz-dwa rozlokowali się na całej szerokości kościoła.

– Co mam robić? – zapytał Staszek stojącego nieopodal stalkera.

– Wal serią od lewej do prawej – odpowiedział Rudiger, nie spuszczając wzroku z powoli zataczającej półkrąg hordy. – Ja pociągnę od prawej do lewej. Na mój sygnał… – Byli już tylko dwadzieścia metrów od nich. – Teraz! – zawołał Rudiger.

Równocześnie nacisnęli na spusty. Grad ołowiu przeszył wątłe czarne ciała. Staszek zdążył powalić trzy potwory stojące z lewej strony szyku, nim rozpętało się piekło.

Cztery istoty znajdujące się w środku, do których nie zdążyła dotrzeć ani prawa, ani lewa śmiertelna seria, rzuciły się do ataku. W kilku susach zmniejszyły dystans o połowę. Posturą przypominały karłowatych ludzi o zbyt długich rękach i za krótkich nogach, ale poruszały się z prędkością dla człowieka nieosiągalną.

Lufa karabinu Rudigera szybko zmieniła kierunek i krótka seria powaliła biegnącego na czole stwora. Grupa nacierała w chaotycznym ataku, szybko zmieniając swoje położenie. Staszek nie był żołnierzem. Wypuszczał serię za serią, ale przeciwnicy zawczasu uskakiwali z linii strzału.

W mgnieniu oka nacierająca z olbrzymią szybkością sfora rozdzieliła się, prowadząca dwójka zaatakowała stalkera, a przyczepiony z tyłu jak cień potwór oderwał się i przypuścił szarżę na Staszka. Ten uniósł automat i walił przed siebie na oślep. Rozległ się przeciągły, przepełniony bólem wrzask, stwór jednak dalej leciał wprost na niego. Staszek trafił, ale siła rozpędu niosąca cielsko zbiła go z nóg. Pozbawiona życia istota przygniotła go do posadzki. Głowa w niekontrolowanym odruchu dziko wierzgała tuż przy jego klatce piersiowej. Staszek miał przed sobą coś, co powinien nazwać twarzą, ale nie mógł. Szybko zrzucił stwora, nie chcąc mu się przyglądać z tak bliska. Ten przewalił się na plecy, a z odsłaniającego kły otworu gębowego wypłynął gęsty żółtozielony śluz.

Staszek podniósł wypuszczony w chwili zderzenia automat. Odwrócił się w stronę Rudigera i zauważył, że ten poradził sobie z atakiem, choć teraz ledwie trzyma się na nogach i niepewnie, jakby po pijaku, zatacza się między porozrywanymi czarnymi ciałami.

Staszek ruszył w jego kierunku. Znalazłszy się kilkanaście metrów od niego, zawołał:

– Ej, Rudiger!

Nagle stalker padł na ziemię, a jego ciałem zaczęły wstrząsać drgawki. Staszek podbiegł do niego, kucnął i ułożył brudną od krwi i zgniłozielonego śluzu głowę Rudigera na swoich kolanach. Zauważył, że gumowy kombinezon i skóra zostały rozszarpane, odsłaniając mięśnie na klatce piersiowej. Z rozległej rany na szyi gwałtownie lała się krew.

– ZABIERZ…yygh… ZABIERZ… GO…yygh… – Rudiger się szarpał. Dłonią starał się wyciągnąć coś z wewnętrznej kieszeni kurtki. – DWORZEC… KOLEJOWY… DWOOOO…

Dławił się własną krwią. Wypływająca z rozdartego ciała gęsta ciecz mieszała się na posadzce ze śluzem dziwnej, zastrzelonej przed chwilą istoty. Staszek nie miał czym zatamować lejącej się krwi. Ściągnął rękawice i rozpaczliwie starał się przykładać je do rany, ale była zbyt rozległa.

– Rudiger, ja… ja nie wiem. Nie rozumiem.

– ZABIERZ… – Krew buchnęła stalkerowi z ust. Napięta dotychczas szyja zwiotczała, a głowa opadła bez życia.

Staszek siedział przez chwilę z głową martwego stalkera na kolanach.

W kościele dawno zapadła cisza, ale w umyśle Staszka wciąż panował hałas. Gwar splątanych słów nakładał się na siebie, tworząc histeryczny głosowy kolaż.

Wydawało mu się, że minęły całe wieki, zanim doszedł do siebie.

Sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki stalkera, z której ten tak nerwowo starał się coś wyciągnąć. Pod palcami wyczuł, że kilka szwów puściło. Włożył dłoń w zagłębienie i znalazł kartkę papieru złożoną we czworo. Nie wytarł rąk z krwi. Czerwony odcisk jego linii papilarnych odbił się na białym papierze. Zsunął głowę Rudigera z kolan, ciało ułożył prosto. Strużki krwi wokół nosa i ust poległego zaczęły powoli zastygać.

Odwrócił się i zauważył, że Celik wyszedł z krypty i siedzi teraz na schodach prowadzących do ołtarza, niedaleko zabitej przez Staszka kreatury.

Usiadł obok niego, ale nie wiedział, co ma powiedzieć.

Rozłożył kartkę. Od razu rzucił mu się w oczy piękny, wyraźny charakter pisma. Przeczytał nagłówek: Synu.

List był skierowany do Celika. Przez chwilę Staszek zastanawiał się, czy ma prawo go przeczytać. Spojrzał na przyjaciela. Do Celika prawdopodobnie nawet nie docierało, że jest tak blisko niego. Nastolatek siedział z nieobecną miną i z łokciami opartymi na kolanach. Głowę trzymał w dłoniach. Patrzył w jeden punkt na posadzce.

Staszek doszedł do wniosku, że powinien znać treść. Czuł się odpowiedzialny za Celika. Zresztą od tego listu mogło zależeć ich życie.

Synu!

Kocham Cię najbardziej na świecie.

Umieram, mój synku. Choruję bardzo ciężko. Od dawna pluję krwią, ale nie tracę nadziei. Jeżeli znajdą się leki i jeżeli zaczną działać, Rudi wróci po mnie i już zawsze będziemy razem. On zrobi wszystko, by zapewnić Ci bezpieczeństwo. Obiecał mi. Wszystko zorganizował. Zaopiekuje się Tobą.

Nie gniewaj się, że przez ostatnie tygodnie Cię unikałam. Robiłam to dla Twojego dobra.

Ufaj od teraz Rudiemu. Już zawsze.

Kocham Cię,
Mama

Staszek gapił się w poplamiony krwią list. Przeczytał go kilka razy.

Potem przeniósł spojrzenie na sztywne ciało stalkera, leżące w kałuży krwi, a następnie na Celika.

Wstał. Postanowił nie wyjaśniać na razie niczego przyjacielowi. Tego byłoby zbyt wiele. Dzieciak nie kontaktował, nie miało sensu dodatkowo go przygnębiać.

„Dworzec kolejowy”. To musiała być ta druga misja Rudigera. Pewnie jest tam jakaś osada, tam powinni pójść.

Wszedł do krypty. Pozbierał rozrzucone leki i mapy. Włożył je do plecaka. Wróciwszy, zabrał jeszcze broń i maskę Rudigera.

– To moja wina – odezwał się nagle Celik. – Mogłem nie otwierać… Mogłem nie otwierać tej skrzyni…

– Idziemy, wstawaj! – powiedział Staszek, ale jego słowa jakby nie docierały do przyjaciela.

– Mogłem jej nie otwierać. To coś oślepiła latarka, ale ja nie, nie, niee… nie mogłem trafić – jąkał się.

– Chodź, idziemy.

Celik podniósł się i popatrzył na ciało Rudigera.

– Co… co z nim? – zapytał.

Staszek zastanawiał się, na ile może uchronić Celika przed tym wszystkim. Czy chłopak był dostatecznie skołowany, aby go zapewnić, że będzie dobrze?

Nie wiedział przecież, czy będzie dobrze.

– Nie żyje – powiedział tylko.

EPILOG

Staszek spędził noc w opuszczonym mieszkaniu.

Zgubił drogę. Ludzie z osady na dworcu kolejowym poinstruowali go co prawda, że idąc torami, dotrze do ZNTK. Wszak do Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego muszą prowadzić tory, ale Staszek najpierw chciał odszukać czteropiętrowy budynek stojący na skraju niewielkiego parku.

Wraz z Rudigerem złożył obietnicę torturowanemu dzieciakowi.

Około południa natrafił wreszcie na znajomą ulicę. Skręcił w nią, a potem w następną. Miał dziwne uczucie, że to właściwa droga, że mniej więcej w tym miejscu złapał przyjaciela pod łokieć i pomógł mu iść.

Przyśpieszył kroku. W masce ciężko się oddychało, miał takie wrażenie, jakby jego płuca wypełniał balon.

W końcu dostrzegł znajomy czteropiętrowy budynek. Wszedł do niego, otworzył drzwi do piwnicy i zbiegł po schodach, pokonując kilka stopni naraz. W podziemiach budynku odnalazł czerwone drzwi. Były otwarte, a pomieszczenie… puste.

Światłem latarki spenetrował niewielką przestrzeń. Na początku myślał, że się pomylił, że to nie to pomieszczenie, nie ten budynek, ale potem zauważył przecięte więzy leżące w środku plamy po wyschniętej kałuży.

Zszedł z szosy i znalazł się na prowadzących w dół schodach. Skręcił w prawo.

Stanął przed obdartym z farby włazem.

Zacisnął dłoń w pięść i załomotał: trzy szybkie, trzy długie i dwa szybkie. Zapamiętał hasło, które Rudigerowi podał strażnik w strefie buforowej. Teraz musiał odczekać minutę. Żałował, że nie zabrał stalkerowi zegarka. Nie pomyślał o tym. W zasadzie to nawet nie wiedział, czy Rudiger miał zegarek.

Policzył do sześćdziesięciu.

Ponownie odwrócił się twarzą do drzwi. Powtórzył hasło.

Plecak z lekami zdjął i rzucił obok wejścia.

Zza pleców dobiegł go metaliczny głos nawołujący ludzi do schowania się w tunelach.

Gdyby zaczekał jeszcze chwilę, usłyszałby potrójny dzwonek wybrzmiewający za grubą blachą włazu.

POZOSTAŁE 11 OPOWIADAŃ W PEŁNEJ, BEZPŁATNEJ WERSJI KSIĄŻKI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: