Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W służbie miłości - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 sierpnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

W służbie miłości - ebook

Czasy napoleońskie. Maja Au jest dwudziestoośmioletnią panną ze zubożałej szlachty, mieszka u ciotki w Warszawie. Ma niezwykłe umiejętności pomagania młodym parom w rozwiązywaniu problemów sercowych. 
W czasie realizowania jednego ze zleceń poznaje przystojnego kapitana Ksawerego Kosseckiego, który wiezie list miłosny księcia Józefa Poniatowskiego do narzeczonej. Kosseckiego tropią agenci wywiadu pruskiego i rosyjskiego, starający się nie dopuścić do małżeństwa księcia z królewną Marią Augustą, córką króla saskiego. W czasie pościgu Maja przejmuje list i sama dostarcza go adresatce do Drezna. Wobec fiaska wcześniejszych planów wrodzy agenci planują zamach na życie królewny. Maja go udaremnia, z sukcesem kończy zleconą miłosną misję i przekonuje się, że sama, też ma szansę na miłość.  


Weronika Wierzchowska – z urodzenia mieszczka, przez długie lata zatrudniona w wielkiej korporacji jako chemiczka. Niedawno przerwała karierę, zrzuciła 30 kilogramów i wyprowadziła się na wieś. Obecnie zawodowo związana z malutką firmą kosmetyczną. Chwile niezajęte wymyślaniem i wytwarzaniem kremów, żeli i serum odmładzających poświęca córce, domowemu kucharzeniu oraz grzebaniu w starych książkach, które bardzo kocha. Zamiłowanie do dawnych historii i wymyślania własnych próbuje połączyć, tworząc opowieści o życiu kobiet: tych współczesnych i tych żyjących w dawnych czasach.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-675-7
Rozmiar pliku: 574 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kilka akapitów tytułem wstępu historycznego

Bez obaw, drogie czytelniczki, nie będę długo nudziła, nie poczęstuję was też ciężką pigułą z datami i nazwiskami. Wydaje mi się jednak, że przyda się kilka akapitów wprowadzenia o życiu w Polsce przed wiekami. Realia bowiem, no cóż, nie da się ukryć, że również polityczne, grają ważną rolę w akcji tej powieści. Znając kilka podstawowych faktów, łatwiej wam będzie znaleźć się w świecie przedstawionym.

Bohaterkę tej powieści, Maję Au, spotykamy w Warszawie na początku stycznia 1810 roku. To czasy napoleońskie, które w modzie i sztuce przejawiały się pięknie nazywanym stylem empire, czyli stylem cesarstwa. Pierwsze skojarzenie to panie w olśniewających sukniach wzorowanych na antycznych, ściągniętych pod biustem i z bufiastymi rękawami, oraz panowie w obcisłych barwnych mundurach.

Co działo się w kraju? Polska od kilkunastu lat znajdowała się w tragicznym położeniu, podbita i podzielona między ościenne mocarstwa. Niespodziewanie jednak pojawił się Napoleon Bonaparte, który był z Austrią, Prusami i Rosją skonfliktowany. Pokonał je w tak zwanej pierwszej wojnie polskiej i w 1807 roku utworzył Księstwo Warszawskie. Polacy znów odzyskali suwerenność, przynajmniej tak im się wydawało. Powołano co prawda rząd i armię, ale faktyczną władzę sprawował francuski rezydent. Księstwo było zatem marionetkową dyktaturą wojskową, w której jednak Polacy dostali dość duże swobody i przywileje. Formalnie i oficjalnie władzę w naszym kraju sprawował Fryderyk August, król saski, który wpadał czasem w odwiedziny z Drezna, gdzie rezydował.

Księstwo Warszawskie miało swoją konstytucję opartą na Kodeksie Napoleona, wprowadzonym na wszystkich ziemiach podbitych przez Francję. Zbiór nowoczesnych praw zarządzał między innymi równość wobec prawa, likwidację poddaństwa chłopów i powszechną edukację, ale jednocześnie cofał wszystkie przywileje kobiet. Pozbawiał je zupełnie praw obywatelskich, a także prawa do stanowienia o sobie, posiadania, czy choćby bycia stroną w sądzie. Kobiety stały się własnością mężczyzn – ojców, mężów i braci.

Jak w takich warunkach poradzi sobie niepokorna młoda kobieta, pełna pomysłów i energii? Oto jest pytanie!I

Bal trwał w najlepsze i to od kilku godzin, zanim Maja w końcu dotarła na miejsce. Spóźnienie nie wynikało z jej winy, ale i tak była na siebie zła. Kocz należący do cioci Frani przymarzł do klepiska w powozowni i nie dało się go ruszyć. Nikt nie dopilnował, by wcześniej oczyścić koła ze śnieżnego błota, a gdy mróz chwycił, było już za późno. Skuwanie lodu trwało dobre dwie godziny, w trakcie których Maja wrzeszczała na Bibi, a Bibi na Maję. Wreszcie służący Jacek – pełniący w domu cioci funkcje stangreta, lokaja, palacza i posługacza od wszystkiego – zdołał jakoś uwolnić pojazd i zaprząc do niego dwa koniki. W tym czasie panny dotarłyby na miejsce piechotą i nawet zdążyły wrócić, ale nie wypadało im po nocy chodzić po mieście. Musiały czekać, co doprowadzało Maję do szewskiej pasji.

Obiecała kuzynowi, Joachimowi Bardzkiemu, oraz wybrance jego serca, Joasi Bayerównie, że im pomoże i przez całe przyjęcie nie spuści z nich oka, by w końcu posunąć sprawę do przodu. To przez nią tych dwoje zapałało do siebie uczuciem, i to jeszcze jakim! Głębokim, namiętnym i niedającym się ujarzmić. To ona przedstawiła ich sobie w czasie podwieczorku urządzonego przez ciocię, jakoś tak bowiem wyczuła, że tych dwoje spodoba się sobie wzajemnie. Co ją podkusiło, by bawić się w swatkę? Jak nic nuda i nadmiar wolnego czasu, bo cóż innego? Bibi wymownie popukała się w czoło, widząc, jak zabawia młodych rozmową i prowadza ich, trzymając pod ramiona, po salonie. Oczywiście Maja nie zareagowała na sygnały przyjaciółki, Bibi bowiem często okazywała niezadowolenie. Właściwie niemal zawsze i zwykle całemu światu.

Teraz trochę żałowała. Myślała, że jej rola zakończy się na prezentacji młodych, nakierowaniu ich na wspólną tematykę rozmów, a potem zostawieniu niemal sam na sam. Dalej sprawy powinny potoczyć się naturalnym biegiem, wizyty u rodziców, przypadkowe spotkania na spacerach, rozmowy z przyszłym teściem, dogrywanie się i dogadywanie, w końcu oświadczyny i ślub. Okazało się jednak, że nic z tego. Joachim, zamiast szturmować rodzinę swojej wybranki, od jakiegoś czasu nachodził Maję, domagając się od mądrej kuzynki dalszego pociągnięcia tej znajomości. Sam bowiem odbił się od muru niemożliwości.

– Fajtłapa i tyle – podsumowała go Bibi, splatając ręce na piersiach i groźnie marszcząc brwi.

Maja poczuła się jednak zobowiązana do udzielenia mu wsparcia. Przedstawiając ich sobie, nie pomyślała bowiem, że przepaść dzieląca Joachima od Joanny jest tak głęboka i trudna do pokonania. Joachim, owszem, kochał Joasię i próbował, jak mógł, zbliżyć się do niej, ale nie miał wystarczającej siły przebicia. Był tylko początkującym urzędnikiem z miejskiego magistratu, zwykłym kałamarzem o poplamionych atramentem łapach, jak nazywano sekretarzy i wszelkiej maści drobnych oficjalistów. Joasia natomiast była córką zasobnego ziemianina, który nigdy nie skalał się pracą. Ojciec nadobnej panny po prostu nie wyobrażał sobie, że mógłby oddać rękę córki jakiemuś tam skrybie, zarabiającemu na chleb dzióbaniem piórem w papierach.

To był poważny problem. Joasia przecież nie mogła swobodnie dysponować swoją osobą. Należała do ojca, jak każda młoda kobieta, i to w jego gestii leżało znalezienie dla niej dobrej partii. Na domiar złego o rękę ślicznej dziewczyny starało się kilku absztyfikantów, co prawda nierobów i obiboków, ale pieczętujących się szlacheckimi herbami i dysponujących mniejszymi lub większymi majątkami.

– Już ja to załatwię! – uparła się Maja.

No i teraz miała. Wpadła do sali balowej zdyszana po biegu po schodach i rozejrzała się niespokojnie. Przyjęcie było tak zwanym kasynem, czyli nie odbywało się w prywatnym pałacu, a urządzono je ze składek w resursie. Funkcję gospodarzy pełniła honorowo rodzina Stanisława Brezy, ministra sekretarza stanu. Jego żona bowiem postanowiła niedawno wziąć udział w życiu publicznym, wynalazku nowych czasów, który zobowiązywał osobistości do bywania, pokazywania się, goszczenia i organizowania uroczystości.

Maja machnęła do spóźniającej się Bibi, która dopiero wspinała się po schodach, by się pospieszyła. Bibi tak naprawdę nazywała się Bibianna Cietrzew i pełniła u boku Mai funkcję panny respektowej1, przyzwoitki i osobistego sekretarza. Od dziecka mieszkała u cioci Frani jako rezydentka, przygarnięta przez wpływową i bogatą wtedy matronę pod opiekę i na wychowanie. Kiedy z Krakowa przybyła do Warszawy bratanica jej dobrodziejki, Maja Au, Bibi natychmiast się do niej przykleiła, zostając jej najwierniejszą służącą i zaufaną przyjaciółką jednocześnie.

Zwykle nie odstępowała Mai na krok, choć sprawiała z tego powodu wrażenie niezadowolonej. Bibi zawsze jednak okazywała niezadowolenie i niechęć, zdawało się, że całe jej życie jest pasmem cierpień i nieustanną walką z całym światem. Była dość niska i drobna, o delikatnej urodzie i uroczej twarzyczce porcelanowej laleczki. Na ogół na ładnych, drobnych usteczkach gościł jednak grymas złości, a czoło wiecznie marszczyło się z gniewu. Mała osóbka potrafiła ryknąć na parobka lub służącego tak, że ci kładli uszy po sobie i stawali się mniejsi od niej. Bibi była skoncentrowaną do niewielkich rozmiarów mieszaniną wściekłości i niezadowolenia. Nie wiadomo, dlaczego Maja mimo tego ją uwielbiała.

Ona sama z kolei była trochę za wysoka, by uchodzić za piękną. Miała też zbyt wyraziste rysy i pociągłą twarz, by uchodzić choćby za ładną. Zdawała sobie sprawę, że jej urodę w pewnych kręgach określano mianem końskiej. W dodatku stuknęło jej już dwadzieścia osiem lat i we wszystkich kręgach uchodziła za starą pannę. Nawet własna rodzina postawiła na niej krzyżyk i zaprzestała szukać dla niej narzeczonego. Dotychczasowi konkurenci o rękę Mai nie radzili sobie z jej szalonymi pomysłami, roztrzepaniem i nadmiarem energii. Pędziła przez życie jak trochę niezgrabna, wielka kobyła. Gnała na łeb na szyję, tratując wszystko po drodze.

– Chodź, Bibi! Nie mogę sama paradować po sali balowej, bo wezmą mnie za jawnogrzesznicę – ponagliła przyjaciółkę.

Panna Cietrzew kroczyła dostojnie, wcześniej powierzając w ręce lokaja ich wierzchnie okrycia, podbite futerkiem płaszcze, mufki i czapki. Spiorunowała sługę wzrokiem i kazała mu uważać z odzieżą, bo będzie go obserwowała.

– Nie wezmą cię za jawnogrzesznicę, nie ma obawy. Najwyżej za zwariowaną starą pannę i specjalnie się nie pomylą – oznajmiła, dołączając do pani. – Nie musisz się też tak gotować, nasz fajtłapa i tak pewnie nic w tym czasie nie zmalował. Stoi gdzieś w kącie i ogryza paznokcie. A panna siedzi na krześle i odpiera z coraz większą rozpaczą natarcia absztyfikantów. O, spójrz. Zgadłam!

Rzeczywiście, Joasia siedziała na krześle obok swojej mamy i odpowiadała coś z lekkim uśmiechem dwóm kłaniającym się panom w modnie skróconych surdutach, których poły nie sięgały już ziemi jak w dawnych frakach, lecz kończyły się na wysokości kolan. Orkiestra tymczasem szykowała się do wznowienia gry, za chwilę miały się zacząć tańce. Joanna z bólem malującym się w błękitnych oczach uległa podszeptom mamy i podała panom karnecik, by mogli się w nim zapisać na kolejne tańce. Tymczasem podszedł do nich przystojniak z wąsikami, ubrany w biały strój czerkiesa, niezwykle ostatnimi laty popularny w karnawale.

– Co za eleganci. – Maja westchnęła. – Założę się, że do tych surdutów noszą pluszowe angielskie cylindry. Niepolityczne, bo ich widok razi Francuzów, ale prawdziwi modnisie mają to gdzieś. Z kolei kaftan czerkieski z ładownicami i kindżałem musiał kosztować majątek. Uhu, Joasi szykują się korzystne partie. Spójrz tylko jak jej mamie świecą się oczy. Już liczy talary. Ech, i co ja zrobię z naszym biednym Joachimem?

– Najlepiej byłoby kopnąć go w chude dupsko. Niechby sobie poszukał innej panny lub wziął się do tej, ale porządnie, zamiast użalać nad sobą – prychnęła Bibi.

– Podaj mi lepiej wachlarz. Ruszamy do boju!

Maja wzięła od Bibianny wachlarzyk, którym mogła zająć ręce i gestykulować, a w razie czego ukryć za nim swój koński uśmiech. Zdążyła przywitać się z Joasią, zanim czerkies porwał panienkę do kadryla. Następnie porozmawiała chwilę z jej mamą, a potem odpłynęła w podróż po sali balowej, rozglądając się za kuzynem. Mijała eleganckich panów w surdutach, granatowych mundurach ułanów i szwoleżerów, niebieskich piechoty, a nawet zielonych i czarnych artylerzystów. Niektórzy nosili przebrania karnawałowe, jeden nawet miał przyczepione do pleców husarskie skrzydła i blaszany hełm na głowie. Żaden z młodzieńców się nią nie interesował, nie zwracała bowiem za bardzo uwagi. Suknię nosiła niezbyt wystawną, właściwie prócz koronkowego kołnierzyka bez ozdób. Na pierwszy rzut oka wyglądała na wdowę lub jakąś ubogą desperatkę rozglądającą się rozpaczliwie za kandydatem na męża. To odstraszało od niej wszystkich przystojniaków, zupełnie jakby miała dziobatą twarz lub inne defekty.

– Tam stoi i oczywiście wlewa w siebie wino – Bibi, idąca za nią niczym cień, zauważyła Joachima.

Maja podpłynęła do kuzyna i chwyciła go pod ramię.

– Gdzie jest ojczulek? – spytała bez wstępów. – Siedzi już przy zielonym stoliku?

– Co najmniej od dwóch godzin – odparł młodzieniec łamiącym się głosem.

Bibianna syknęła z pogardą. Gdyby spóźniły się jeszcze z godzinę, chłopak zamiast przeprowadzić szturm na przyszłego teścia, po prostu zalałby się w pestkę. Co za godny pożałowania nieudacznik!

– Idziemy. Zanim ojczulek zgra się do goła i wyjdzie z balu zły jak stary diabeł – zarządziła Maja, po czym złapała kuzyna pod ramię i pchnęła go w kierunku salonu dla panów.

W drzwiach uderzyła w nich chmura niebieskiego dymu. Panowie, korzystając z nieobecności pań, kurzyli fajki, ile wlazło. Tak naprawdę przebywało tu kilka dam, ale zasadniczo nieoficjalnie, nikt zatem nic sobie nie robił z ich obecności. Weszły tu na własną odpowiedzialność i nie mogły mieć do nikogo pretensji o zanieczyszczanie powietrza dymem tytoniowym i alkoholowymi wyziewami. Damy czczono w głównej sali balowej, tam zachowywano się rycersko i dostojnie, w tej był natomiast raj dla mężczyzn, w którym ci mogli swobodnie rozmawiać i palić, a przede wszystkim oddawać się zgubnej rozrywce – kartom. Większość panów była tak skupiona na grze lub jej obserwowaniu, że zupełnie nie zauważała nielicznych dam, które zawędrowały do tej świątyni męskich przyjemności. Jedną z nich była słynna hazardzistka Zofia Kisielew-Potocka, wiekowa i mocno otyła. Tylko ona jedna stała przy stoliku, zamiast usiąść na krześle. Ponoć potrafiła spędzić tak całą noc, stojąc z kartami w dłoni, mimo że cierpiała na bolesne żylaki. Przysięgła bowiem samemu papieżowi, że nigdy więcej nie zasiądzie do kart.

– Tam jest. – Joachim westchnął, wskazując ojca Joasi właśnie wstającego od stolika obitego charakterystycznym zielonym suknem. – Myślisz, Maju, że to dobry pomysł?

– Najlepszy! Musisz przecież trafić do serca przyszłego teścia, by zdecydował się dać ci rękę córki. Nic lepiej go nie przekona niż twoje umiejętności umysłowe i podobna pasja. Pokocha cię jak syna, a jeśli nie, to przynajmniej polubi. A co najważniejsze, zauważy i obdarzy szacunkiem. Zrobimy zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami. Namówimy go na grę w wista parami. Ja z Bibi, a ty z nim. Ogramy was ze dwa razy, by go pobudzić do boju, a potem poniesiemy sromotną porażkę, dzięki twoim umiejętnościom logicznego myślenia. Podaj mi ramię, ruszamy do bitwy!

Joachim pobladł z przerażenia i tremy, ale pozwolił zaciągnąć się do stojącego z fajką grubego jegomościa. Tata Joasi nosił się nowocześnie, ubrany był w pasiastą kamizelkę i modny surdut, a pod szyją miał fular ozdobiony błyszczącą perłą – najpopularniejszym we francuskim imperium klejnotem. Nie rozpoznał w pierwszej chwili Mai, ciągle błądząc myślami wokół stolika, przy którym przed chwilą przegrał w faraona garść złotych napoleondorów. Był spocony i czerwony ze złości, ale Mai to nie odstraszyło.

– Toż to pan Bayer, jeśli się nie mylę! – uśmiechnęła się do niego promiennie. – Papa mojej drogiej przyjaciółki Joasi. Jakże miło pana spotkać, panie Wacławie.

Spojrzał na nią, marszcząc brwi, ale natychmiast się opanował i grzecznie pocałował ją w dłoń.

– Jestem Maja Au, córka majora artylerii. Mój tato ponoć miał szczęście pana poznać jeszcze w czasie insurekcji kościuszkowskiej… – powiedziała.

– Janek Au! Jest panna jego córką? Och, jakże mi miło! Ach tak, Joasia o pannie wspominała. Rezyduje panna w Warszawie u siostry Jana, Franciszki Milewskiej, prawda? – ucieszył się grubas, nagle odzyskując humor. – Och, aleśmy z Jankiem zmarnotrawili czasu na kartach! Panny papa miał nawet kłopoty przez zbytnie do nich zamiłowanie. A co u niego? Jak się miewa?

– Trochę choruje, biedaczyna. Mieszka z mamą w Krakowie. Stracił zdrowie, walcząc w Italii pod dowództwem generała Dąbrowskiego. Musiał przez choroby przejść do Korpusu Weteranów, a potem wziąć dymisję – odparła. – Trochę uczył mnie gier karcianych. Co prawda daleko mi do takich jak waćpan mistrzów, ale co by pan powiedział na partyjkę wista? Na drobne sumy, powiedzmy złotówkę za lewą? Talara za robra?

– Och, widzę, że faktycznie jest panna nieodrodną córką swego ojca. Janek też lubił grać ostro – grubas zakręcił wąsa, wyraźnie rozochocony. – Ale kogo sobie weźmiemy do pary?

Maja zaprezentowała sztywnego, jakby połknął kij, kuzyna. Przedstawiła go jako rządowego oficjalistę, stojącego na progu wielkiej kariery, w dodatku ze smykałką do robienia pieniędzy. Potem wskazała niepozorną, naburmuszoną Bibi. Pan Bayer oszacował przeciwniczki i uśmiechnął się pod wąsem. Zwycięstwo miał w kieszeni. Nic go tak nie bawiło, jak wygrana w karty. Nie chodziło mu o pieniądze, a o radość zwycięstwa, rozgromienie przeciwnika. Ucieszył się, że może łatwo poprawić sobie humor po przegranej w faraona, dając pannom lekcję pokory. Poprowadził je do wolnego stolika i pańskim gestem wezwał sługę, nakazując mu przynieść talię i po kielichu węgrzyna. Usiedli zatem, Maja naprzeciw Bibi, z którą tworzyła zespół, a pan Wacław naprzeciw wystraszonego Joachima. Bibi sprawnie potasowała karty i zanim przyniesiono im wina, rozpoczęli pierwszą grę.

Ostatnia karta z talii oznaczała kolor atutowy. Bibi odsłoniła ją i wsadziła nos we własne karty. Rozpoczęła się wymiana spojrzeń między graczami, a potem szybka rozgrywka. Joachim zagryzał wargę, starając się zapamiętywać schodzące karty i planować każde uderzenie, pan Bayer z kolei grał bardziej żywiołowo, szybko i dynamicznie. Panie zgarnęły sześć lew, a panowie siedem, wygrywając pierwsze rozdanie jednym punktem. W kolejnym w taki sam sposób wygrały panie. Wyglądało na to, że walka o wygranie robra będzie mozolną przepychanką. Przy trzecim rozdaniu Maja porozumiewawczo mrugnęła do przyjaciółki. Bibi w odpowiedzi zatrzepotała rzęsami. W miarę możliwości miały się teraz podłożyć i pozwolić Joachimowi zgarnąć jak najwięcej lew. Pieniądze się nie liczyły, przynajmniej dla nich, bo grały za oszczędności Joachima. Chłopak miał wyjść przed przyszłym teściem na mistrza kart, olśnić go i oszołomić maestrią.

– Wziątka moja! – ucieszył się pan Wacław, zgarniając pierwszą lewę.

Kolejnych dwanaście jednak wygrała z niewinną miną Bibi. Bayer spojrzał na nią ze zgrozą.

– Uhu, mała panienka wbiła nam ćwieka. Zrobiła szlemika – przyznał z podziwem.

Maja spiorunowała przyjaciółkę wzrokiem, co miało znaczyć – „Co robisz, u licha?”. Bibi w odpowiedzi wzruszyła ramionami, pokazując na talię, co znaczyło – „Miałam same atuty w ręku. Czy to moja wina, na litość boską?”. Maja przewróciła oczami – „Żeby to było ostatni raz!”. Bibi chrząknęła i kiwnęła głową – „No dobrze”.

Po czym w następnym rozdaniu zgarnęła dziesięć lew, po raz kolejny rozgramiając panów. Bayer spojrzał ze złością na partnera, a Joachim omal spłynął po krześle na podłogę pod ciężarem tego spojrzenia.

– Młodzieńcze, zaczynam się obawiać, czy ty w ogóle masz jakiekolwiek pojęcie o idei wistowej – wycedził grubas. – Czemu zgrałeś honory do tej małej panienki? Nie mogłeś z nimi poczekać?

Wąsy pana Bayera zjeżyły się jeszcze bardziej, gdy panny znów wygrały, kończąc robra z miażdżącą przewagą punktową. Panowie zostali dosłownie wbici w zielone sukno stolika przez zadowoloną z siebie Bibi. W kolejnym rozdaniu zrozpaczona Maja próbowała się podłożyć, na ślepo wykładając wszystkie wysokie karty i myląc przy tym partnerkę. Zmyliła też jednak panów, szczególnie pogrążonego w taktycznych obliczeniach i planach Joachima. Zgarnęła w ten sposób wszystkie trzynaście lew, robiąc triumfującego szlema i wygrywając drugiego robra. Pierwsza gra była skończona.

– Jesteśmy pannom winni dziesięć złotych – podliczył Joachim.

– A niech to cholera – prychnął Bayer, zerkając na gromadzących się wokół panów.

Brawurowa gra dwóch starych panien ściągnęła bowiem uwagę kręcących się wokół jegomościów, którzy skończyli już swoje rozgrywki. Zwycięstwo pań uhonorowano brawami, a dwóch nieudacznych graczy, dających się tak łatwo robić panienkom, bez litości wykpiono. ­Bayer zrobił się czerwony jak burak, a na jego czole pojawiły się krople potu. Maja czuła, że traci grunt pod nogami. Na wszelki wypadek kopnęła rozdającą Bibi w kostkę, by przywołać ją do porządku. Mała złośnica tylko uniosła brew. Znów wsadziła nosek w karty, a potem mrużąc oczy, spojrzała na przeciwników.

– Młodzieńcze, mam wrażenie, że od lat nie spotkałem kogoś, tak słabo jak ty radzącego sobie w karty – zahuczał pan Bayer do Joachima. – Nie wykładaj się od razu z wysokich figur. Nie wiesz, że trzeba na początku rzucić czwartą według starszeństwa, by powiedzieć mi, jakie masz karty?

Joachim nerwowo pokiwał głową. Maja zagryzła wargę i rzuciła kartę na oślep. Niestety była to karta atutowa i znów zgarnęła lewę, a potem cztery następne. Resztę roboty dokonała Bibi, zabierając jeszcze pięć. Panny znów wygrały zdecydowaną przewagą punktową. Joachimowi ręce zaczęły dygotać, a pan Bayer sapał jak kowalski miech, patrząc na chłopaka z jawną nienawiścią. Gapie za ich plecami kpili sobie w najlepsze, kibicując dwóm dzierlatkom, a nawet obstawiając ich wygraną.

Maja była zrozpaczona. Za chwilę przypieczętuje miłosną klęskę kuzyna. Przecież po tak kompromitującej przegranej Bayer za nic w świecie nie zgodzi się oddać mu córki. Coś trzeba było w końcu zrobić. Zgrzytając zębami, zasypała przyjaciółkę lawiną kolejno wściekłych, groźnych i ostrzegawczych spojrzeń. Bibi tylko wydęła usta i znów wzruszyła ramionami. Po prostu miała dziś diabelne szczęście, to przecież nie jej wina.

Przy kolejnym rozdaniu Joachim nagle zzieleniał, a włosy stanęły mu dęba ze zgrozy. Maja spostrzegła, że gapi się jak zaczarowany na jednego z widzów przyglądających się rozgrywce. Konkretnie wysokiemu przystojniakowi we fraku ozdobionym orderem. Rozpoznała go od razu i sama aż westchnęła z wrażenia. Przyglądał się im sam prefekt departamentu warszawskiego, pan Nakwaski. Szef wszystkich szefów, pan i władca warszawskich urzędników, król oficjalistów, mówiąc wprost – przełożony Joachima.

Teraz już nie tylko życie uczuciowe kuzyna waliło się w gruzy. W perzynę obracała się też jego kariera, bo chyba nie będzie mógł liczyć na względy szefa po tym, jak haniebnie da się ograć w karty dwóm głupim gęsiom. Wystawi na pośmiewisko majestat i honor urzędnika, obrazi powagę urzędu i w ogóle zrobi z siebie koncertowego idiotę.

Na domiar złego Joachim z szoku i grozy faktycznie ogłupiał i zaczął robić coraz bardziej drastyczne błędy. Pan Bayer omal nie wyszedł z siebie, pohukiwał i posykiwał, sapał i stękał, obrzucając chłopaka piorunami wściekłych spojrzeń. Bibi w najlepsze chichotała, zgarniając kolejne lewe i podliczając punkty.

– Dwa robry nasze i kolejnych dziesięć złotych dopisuję do rachunku! – oznajmiła z satysfakcją Bayerowi. – W sumie to będzie dwadzieścia cztery złote, czyli cztery talary!

– Bibi – jęknęła oszołomiona oklaskami i zachwytem tłumu Maja.

– Rozdawaj panna! – pan Bayer syknął niczym bliski wybuchnięcia przegrzany szybkowar. – Podwajam stawkę!

Joachim przewracał oczami, zagryzał wargę i liczył karty, ale był zbyt wstrząśnięty, by coś mu z tego wyszło. Oddawał lewę po lewie, popełniając większe i mniejsze błędy oraz przeoczenia. Im bardziej się starał, tym Bibi energiczniej go punktowała, trzaskając kartami o blat i zgarniając lewy szerokim gestem. Ewidentnie zupełnie się zapomniała i gromiła wroga, niczym cesarz Napoleon we własnej osobie. Maja zastanawiała się, czy może po prostu zemdleć lub udać atak histerii. Wyprowadziliby ją na świeże powietrze i może skróciłoby to te tragiczne męki.

– Znów mamy szlemika! – ucieszyła się Bibi, odhaczając kolejnego zwycięskiego robra.

– To koniec – szepnął Joachim. – Przegraliśmy kolejną grę.

– Widzę – wycedził Bayer. – Wiem też, kiedy należy wstać od stołu, powiedzieć sobie dość. Dziękuję pannom za grę, byłyście wspaniałe. Zaraz wypłacę wam, ile tam?

– Dwanaście talarów – oznajmiła bezlitośnie Bibi. – Lub siedemdziesiąt dwa złote, jak waść woli.

Bayer wypłacił w grubych złotych monetach, niedawno wybitych i ozdobionych wizerunkiem króla saskiego i księcia Warszawy, Fryderyka Augusta. Bibianna zgarnęła je skwapliwie, a oczy zapłonęły jej na widok błyszczących pieniędzy. Tymczasem Bayer uścisnął rękę zdruzgotanego Joachima. Ścisnął ją chyba bardzo mocno, bo chłopakowi aż oczy wyszły i wyrwał się jęk bólu. Panowie klaskali i gratulowali pannom, było wiele śmiechu i żartów. Maja siedziała jak skamieniała, próbując wymyślić, co dalej, Bibi w jej imieniu przyjmowała gratulacje, łaskawie rozdając uśmiechy i trzepocząc rzęsami.

Tymczasem do Joachima podszedł sam prefekt, i to akurat w chwili, w której pan Bayer wziął go na bok, by solidnie mu wygarnąć, do czego się nadaje. Maja nadstawiała ucha.

– Byłem ciekaw, jak z tego wybrniesz, Joachimie – powiedział Nakwaski. – Czułem, że się na tobie nie zawiodę i miałem rację. Okazałeś klasę godną najwyższej pochwały. Usiąść z paniami do zielonego stolika i tak pięknie dać się ograć, z lekkością, udając przy tym pełne zaangażowanie i wysiłek. Wspaniała rozgrywka.

– Co też waść? – wtrącił zaskoczony pan Bayer.

– Pan też zachował się wobec pań nadzwyczaj przyzwoicie, pozwalając im myśleć, że ograły was do cna. – Prefekt uśmiechnął się. – Początkowo wystraszyłem się, widząc swojego kancelistę grającego z damami na pieniądze. Pomyślałem sobie, że jeszcze ściągnie hańbę na urząd, ogrywając kobiety, istoty wszak niższej umysłowości, nie ma co ukrywać, niezbyt lotne. To byłby prawdziwy wstyd, zabrać im pieniądze. Jak byśmy wyglądali my, oficjaliści, gdyby wieść o tym pożałowania godnym wydarzeniu rozniosła się po mieście? Ale widzę, że nad wszystkim Joachim miał kontrolę. Zabawiliście uprzejmie damy, udając zaciętą rozgrywkę, a od początku sprytnie się im podkładając. To doprawdy niezwykle szlachetne z panów strony. Wieszczę Joachimowi wspaniałą przyszłość w ministerstwie. Potrzebuję takich ludzi, uczciwych, szlachetnych, pozbawionych pychy i gotowych do poświęceń. Proszę w poniedziałek stawić się w moim gabinecie, będę miał dla ciebie, Joachimie, nowe zadania.

Prefekt skinął głową oszołomionemu panu Bayerowi i oddalił się, zostawiając ich samych. Ojciec Joasi spojrzał na chłopaka z ciekawością, zdaje się, że znacznie przychylniej.

– Więc cały czas udawałeś, młodzieńcze? Doprawdy źle cię oceniłem – powiedział. – Sam za to wyszedłem na pazernego i pysznego durnia. Pokazałeś, że masz kręgosłup! To mi się podoba! Ach, i jeszcze masz znajomości i poważanie w wyższych kręgach władzy, a nie wyglądasz na takiego. Skromny, dzielny chłopak. Czuję, że się polubimy. Chodźmy się razem napić, co ty na to?

Maja odetchnęła ciężko, poczuła jakby kamień spadł jej z serca. A zatem jednak się udało? Tak po prostu? Odprowadziła wzrokiem oddalających się panów, pogrążonych w coraz luźniejszej i przyjacielskiej rozmowie.

Spojrzała na Bibi, która po odebraniu hołdów i pochwał zdążyła ochłonąć i przybrać swoją zwykłą minę. Maja wyciągnęła do niej dłoń. Dziewczyna położyła na niej sześć talarów.

– Wszystko – zażądała panna Au. – Musimy podratować budżet cioci, trzeba dokupić drewna opałowego i opłacić służbę.

Bibi wykrzywiła usta i oddała drugie sześć złotych monet. Co prawda sama w zasadzie pełniła funkcję służącej i należała się jej zaległa wypłata, ale była też traktowana jako członek rodziny, ktoś bardzo bliski. Nie wypadało jej wykłócać się o pieniądze.

– A teraz pójdziemy do sali balowej poszukać chętnego, który ze mną trochę potańcuje. Mam ochotę potupać i powycinać hołubce – oznajmiła Maja. – Ty pewnie też?

– Nienawidzę tańczyć – mruknęła Bibi.

– Świetnie, zatem wszystko wraca do normy. Chodźmy, zanim zupełnie przesiąkniemy tytoniowym dymem!

– Tytoniu też nienawidzę – zgodziła się Bibi.

1 Panny respektowe lub stołowe – ubogie szlachcianki przyjmowane przez zamożne rodziny na wychowanie i do służby.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: