Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Waga słów – siła milczenia, czyli nowa kultura rozmowy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 czerwca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Waga słów – siła milczenia, czyli nowa kultura rozmowy - ebook

Na czym polega tajemnica ludzkiej mowy? Co się dzieje, gdy się ze sobą komunikujemy? Gdzie tkwi sekret udanej komunikacji lub przyczyna komunikacji nieudanej? Co robimy z językiem i co język robi z nami?

W swojej kolejnej książce Anselm Grün analizuje sposób, w jaki ludzie rozmawiają; sięga między innymi do języka Ewangelii, do mowy niewerbalnej, do współczesnych zjawisk językowo-kulturowych oraz do relacji między mówieniem a milczeniem. Waga słów – siła milczenia, czyli nowa kultura rozmowy to fascynująca propozycja dla wszystkich, którzy w języku widzą nie tylko narzędzie służące przekazywaniu informacji, lecz także – a może przede wszystkim – drogę prowadzącą do prawdziwego i głębokiego kontaktu z drugim człowiekiem oraz z Bogiem.

W tej książce chciałbym zastanowić się nad tym, jakie znaczenie ma prawdziwy dialog. Chciałbym też spróbować odpowiedzieć na pytanie, czym jest język, którym mówimy.

(fragment książki)

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7906-082-5
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wprowadzenie

------------------------------------------------------------------------

„Nie potrafimy się nie komunikować”

„Nie potrafimy się nie komunikować” – te słynne słowa austriackiego psychologa Paula Watzlawika ukazują życie człowieka jako ustawiczne komunikowanie się. Wciąż jesteśmy w dialogu z czymś lub z kimś. Nawet gdy milczymy, coś wyrażamy. Mówimy postawą ciała. Wciąż wymieniamy z kimś informacje. Nieustannie wysyłamy komunikaty do naszego otoczenia.

W rozmowie chcemy uczynić siebie zrozumiałymi dla innych i być przez nich zrozumiani. Chcemy mieć też udział w ich życiu. Niekiedy nasze słowa pojmowane są przez uczestników rozmowy inaczej, niż to było naszym zamiarem. Nie jest oczywistością samą w sobie, że rozmowa będzie udana. W rodzinach, w społeczeństwach, w miejscach pracy często brak porozumienia. Wiele rozmów kończy się fiaskiem.

Dziś powszechnie proponuje się udział w szkoleniach w zakresie publicznych wystąpień. Szczególnie popularne są one wśród kadry kierowniczej w korporacjach. Dlaczego? Ponieważ menadżerowie przeczuwają, jak ważne jest, by dobrze wyrazić to, co się chce zakomunikować współpracownikom czy klientom. Jednak często podczas takich kursów krasomówstwa uczy się tylko określonych technik bardziej efektywnego i sprawnego mówienia. Mowę wykorzystuje się jako narzędzie do osiągnięcia lepszych efektów w pracy.

Mnie jednak nie przyświeca tu cel ukazania, jak efektywniej czy sprawniej oddziaływać na innych za pomocą giętkiego języka. Chodzi mi raczej o zgłębienie tajemnicy ludzkiej mowy. Każdego dnia rozmawiamy ze sobą. Co się dzieje, gdy komunikujemy się ze sobą nawzajem? Co wyraża nasza mowa? Czym skutkuje? Jaki tkwi w niej sekret?

Kiedy czytam książki na temat poprawności języka, zdarza mi się często, że mam potem pokusę, by kontrolować własny sposób wysławiania się albo ogarnia mnie autentyczna obawa, że popełniam podczas mówienia ten czy ów błąd językowy. Jednak i to nie jest celem tej książki. Nie chodzi mi tu o to, by zastanawiać się nad gramatyczną poprawnością zdań. Nie chcę nikogo wprawiać w zakłopotanie. Nie chcę też nikogo oskarżać czy napominać, że nie posługuje się nienagannym językiem.

Chciałbym raczej uruchomić własną wrażliwość językową i tę czytelników. Chciałbym uwrażliwić na kwestię fenomenu języka i zachęcić do tego, by obchodzić się z nim mądrze i dojrzale, by uważać na to, jak i co mówimy, by baczyć na słowa i ważyć je.

Od niepamiętnych czasów filozofowie, teolodzy i poeci zastanawiali się nad fenomenem języka. Nie doszli jednak do żadnych konkretnych ustaleń. Nie istnieje żadna ujednolicona mowa, której moglibyśmy się nauczyć i perfekcyjnie nią władać. Także w tej książce nie znajdziemy kategorycznych reguł, których należałoby przestrzegać podczas mówienia. Książka ta ma raczej otworzyć oczy i uszy na to, co dzieje się podczas mówienia, słuchania i czytania. Co czyni język ze mną i co ja czynię z nim? Czym obdarowała mnie dotąd mowa? W jakim języku czuję się jak w domu? W jakim czuję się przyjęty i rozumiany? Jaka mowa mnie drażni, denerwuje czy budzi mój niepokój?

Język umożliwia rozmowę. Już dla greckich filozofów rozmowa była ważnym źródłem poznania. Cenili przestrzeń dialogu jako miejsce, gdzie ludzie spotykali się ze sobą, gdzie wzajemnie się inspirowali, poszukując możliwości ciągłego zgłębiania tajemnicy istoty człowieka.

Ową grecką kulturę dialogu miał przed oczyma przede wszystkim św. Łukasz, gdy redagował Ewangelię, a potem Dzieje Apostolskie. U Łukasza Jezus najważniejsze swoje przesłania oznajmia właśnie w formie dialogu. Jakżeż często dowiadujemy się tu istotnych rzeczy, śledząc tok rozmowy – głównie rozmowy towarzyszącej posiłkom.

Sympósion, część uczty po spożyciu wspólnego posiłku połączona z poważnymi rozmowami, charakteryzowała grecką kulturę umysłową i kulturę rozmowy. Dziś odczuwamy dobitnie pilną potrzebę ćwiczenia się w umiejętności prowadzenia dialogu. Powinniśmy przywołać i ożywić dawną sztukę retoryki, nauczyć się od nowa rozmawiać nie tylko w rodzinie, w Kościele, we wspólnocie klasztornej, w pracy, ale także w życiu publicznym – w radiu i w telewizji.

Dziś często obserwujemy zjawisko upadku kultury komunikacji. W programach typu talk-show ludzie rozmawiają obok siebie. Ta niby-rozmowa nie upływa w atmosferze wzajemnego szacunku czy wspólnego poszukiwania prawdy, lecz służy wzbudzaniu sensacji lub przypochlebianiu się widzom i słuchaczom. Politycy nie prowadzą ze sobą dialogu, lecz wykorzystują forum parlamentu czy mediów publicznych do tego, by skutecznie umocnić swoją pozycję, a przeciwnika politycznego wystawić na pośmiewisko. Nie spotykamy się już w ogóle z postawą słuchania czy przysłuchiwania się ani rzeczywistego mówienia. Nie ma dobrego klimatu dla rozmowy. Nie pojawia się atmosfera dialogu, a nam pozostaje tylko obserwować wdzięczenie się rozmówców, którzy „mówią dla mówienia”, ograniczając się do wygłaszania niekończących się wywodów bez związku. Ludzie oddają się coraz częściej czczej gadaninie.

W wielu dziedzinach próbuje się mimo to rozwijać nową kulturę dialogu. Mówi się o „komunikacji bez przemocy”, dzięki której Marshall B. Rosenberg w procesie pojednania zwaśnionych grup osiągnął tak dobre rezultaty. Pracodawcy wydają dużo pieniędzy na organizowanie seminariów, dzięki którym dążą do podniesienia poziomu kultury komunikacji. Kościół próbuje od czasu Soboru Watykańskiego II organizować fora dyskusyjne, których celem jest poprawa dialogu między biskupami i księżmi oraz świeckimi. Także w odpowiedzi na debatę o nadużyciach w Kościele coraz głośniej słychać głosy wzywające do otwartej rozmowy w łonie tej instytucji. W wielu diecezjach proces nawiązywania dialogu już się rozpoczął. We wszystkich podejmowanych próbach widać potencjał dobrej woli. Jednak czasami mimo wysiłków debata nie przebiega zgodnie z oczekiwaniami. Niekiedy wiązane z nią nadzieje są zbyt duże i to właśnie utrudnia prawdziwe otwarcie się na siebie i wzajemne zrozumienie.

W tej książce chciałbym zastanowić się nad tym, jakie znaczenie ma prawdziwy dialog. Chciałbym też spróbować odpowiedzieć na pytanie, czym jest język, którym mówimy. Zanim bowiem dojdzie do rozmowy, musi pojawić się refleksja na temat samego języka. Dlatego pragnę na początku zastanowić się też nad samym fenomenem języka, nad jego tajemnicą.

„Na pewno i ty jesteś jednym z nich, bo i twoja mowa cię zdradza” (Mt 26,73)1 – tymi słowami odezwała się do Piotra pewna służąca. Język, którym się posługujemy, zdradza nasze wewnętrzne przekonania, ujawnia także nasze skrywane potrzeby oraz wypierany gniew i agresję. Dlatego warto zastanowić się nad uwarunkowaniami procesu mówienia i przyjrzeć się wewnętrznej postawie, która wyraża się przez nasz język.

Czas i ludzie odciskają piętno na języku. Germaniści diagnozują dziś upadek kultury języka i dostrzegają powszechny brak zrozumienia dla kompetencji językowych. Kiedy Bayerische Akademie der Schönen Künste w roku 1959 zorganizowała cykl wykładów na temat języka, grafik i scenograf Emil Preetorius w trakcie przemówienia otwierającego konferencję wypowiedział kluczowe zdanie, wedle którego z punktu widzenia reguł gramatycznych krytyka wieszcząca upadek kultury języka nie trafia w sedno problemu języka. Chodzi raczej o to – jak twierdzi Preetorius, przywołując słowa pisarza Güntera Eicha – by spojrzeć na świat pojmowany jako język: „Jako język właściwy jawi mi się ten, w którym słowo i rzecz zbiegają się ze sobą”2.

W tym tkwi właściwy problem – język, którym dziś mówimy, często nie pozwala zaistnieć rzeczom, lecz opowiada o nich, ich samych nie dopuszczając jednak do głosu. Kiedy jadę pociągiem i uważnie przysłuchuję się toczącym się obok mnie rozmowom, ogarnia mnie czasem przygnębienie z powodu banalności języka. Pada tak wiele słów, ale nic tak naprawdę nie zostaje powiedziane. Świat nie dochodzi w tych słowach do głosu. To nie on jest przedmiotem rozmowy.

Niekiedy zwraca także moją uwagę nieumiejętność mówienia całymi zdaniami. Ludzie wyrzucają z siebie strzępy zdań. Nie ma rozmowy. Nie powstaje wspólnota mówienia. Język nie łączy, lecz wskazuje jedynie na osamotnienie człowieka i jego brak zadomowienia w świecie słów. Ludzie nie czują się już w języku jak u siebie w domu.

Często wyczuwam też w rozmowach pogardę dla innych. Obcokrajowcy, którzy dobrze nauczyli się władać językiem niemieckim, nie nadążają za tak lekceważącym sposobem wyrażania się o ludziach. Nie jest to już język, jaki kiedyś poznali. To nie jest już mowa niemieckich poetów i myślicieli, tylko jakaś nowomowa czerpiąca garściami z wytartych komunałów. Nasza mowa nas zdradza. Ujawnia banalizację naszego myślenia.

Dolf Sternberger, badając język Trzeciej Rzeszy, odkrył w nim coś bardzo niepokojącego, co zdradzało twórców tego państwa. W słowniku Trzeciej Rzeszy najczęściej pojawiały się słowa zaczynające się od tego samego przedrostka i niosące silny ładunek emocjonalny; wyrażały często jakąś ingerencję, wkroczenie czy naruszenie i miały w sobie coś gwałtownego i autorytatywnego: „rozkazywać”, „zakazywać”, „narzucać”, „zawładnąć”, „zwalczać”, „nadzorować”, „ubolewać”, „twierdzić”, „zelżyć”3.

Słowa z tym samym przedrostkiem mogą niekiedy mieć także pozytywne znaczenie: zachwycić, zaspokoić, oświetlić, odziać4. A wtedy oznaczają zwrócenie się ku jakiejś umiejętności czy uzdolnieniu. Jednak w Trzeciej Rzeszy preferowano agresywniejsze formy czasownikowe. Dolf Sternberger w przedmowie do wznowienia swojej książki Aus dem Wörterbuch eines Unmenschen był zmuszony przyznać, że w roku 1960 niewiele się zmieniło, a język „barbarzyńców” nadal powszechnie stosowano w urzędach państwowych.

Pewien słoweński ksiądz, który musiał opuścić swoją ojczyznę rządzoną przez komunistów i osiedlić się w Niemczech, gdzie przyszło mu żyć i pracować przez jakiś czas, stwierdził po powrocie do Słowenii – już po przełomie – że system polityczny wprawdzie się zmienił, lecz pozostawił po sobie trwały ślad w języku: usidlił go, czyniąc nieodwracalne szkody. Po powrocie ksiądz zetknął się mianowicie z zupełnie innym językiem niż ten, którym się posługiwał, zanim uciekł przed komunistyczną władzą do Niemiec. Ludzie, pozostając pod panowaniem komunistów, nie mieli w ogóle świadomości tego, że całkiem niepostrzeżenie zaczęła zagnieżdżać się w ich języku – z każdym rokiem coraz widoczniej – frazeologia mająca w pogardzie człowieka; że ich język uległ wpływom pedagogiki wzgardy, głoszonej przez komunistów. Zainfekował się lekceważeniem człowieka.

Podczas pobytu na Ukrainie miałem okazję wygłosić dla zarządu miasta Lwowa wykład pod tytułem „Führen mit Werten” . Dotknąłem wtedy również zagadnień związanych z językiem. Podczas rozmowy jeden z włodarzy miasta opowiedział mi, że stara się zmienić język urzędowy w podległych mu placówkach. W okresie komunizmu urzędnicy traktowali petentów zawsze jak natrętów, których trzeba odesłać lub zbesztać. Wrogość wobec ludzi wyrażała się w agresywnym i lekceważącym języku.

Nie jest łatwo zmienić język urzędowy. Nie chodzi o wydanie dekretu zakazującego używania określonych zwrotów, lecz o świadomość tego, że słowa przez nas wypowiadane zapadają głęboko w serce drugiego człowieka. Ostatecznie jednak zmiana języka używanego w urzędach zawsze stwarza nowy klimat i w mieście, i w kraju. Dzięki zmianie języka dokonuje się przeobrażenie w człowieku. Kiedy nauczymy się inaczej mówić, staniemy się innymi ludźmi.

Oczywiście ten inny sposób wyrażania się nie może być czysto zewnętrzną formą ekspresji, musi być świadectwem zmiany sposobu myślenia. Myślenie i mówienie nawzajem na siebie oddziałują.

Zamierzam w tej książce zająć się fenomenem języka i rozmowy, rozpatrując to zagadnienie z różnych punktów widzenia. Dodam przy tym, że nie mam aspiracji, by rzecz wyłożyć od strony filozoficznej i teologicznej. Chciałbym dotknąć samego fenomenu języka i podzielić się obserwacjami na ten temat. Pragnę rozpocząć rozważania od Biblii, jednak nie chciałbym pominąć również konkretnych refleksji w oparciu o przykłady z dzisiejszego języka. Przytaczane opinie mają charakter subiektywny, rozpracowuję to, co mnie osobiście interesuje, co mnie wewnętrznie porusza – w nadziei, że zaciekawi to i zainspiruje również czytelnika.

Podczas pisania tego tekstu miałem w pamięci rozmowę, jaką prowadziliśmy kiedyś w wąskim gronie. Redaktorka, referent ds. pastoralnych, doradca gospodarczy, mistrz nowicjatu, student, księgarka i współpracownik wydawnictwa rozmawiali o tym, czym jest dla nich język, co kojarzy im się z pojęciem „rozmowa”. Zrodziła się dyskusja, która podziałała na mnie ożywczo i zainspirowała do dalszych przemyśleń, a ostatecznie stała się zachętą do napisania tej książki.

Pustosłowie mnie męczy, rozmowa natomiast ożywia, zachęca. Tak więc mam nadzieję, że drogiego czytelnika nie znuży lektura tej książki, a wprost przeciwnie, że podziała pobudzająco i inspirująco, ponieważ znajdzie w niej odniesienia do własnych doświadczeń i przemyśleń na temat języka i rozmowy oraz do słów, które zapadają głęboko w pamięć.Język matki – ziemia ojca

Nieprzypadkowo język niemiecki na określenie mowy ojczystej używa słowa Muttersprache, „język matki”, ojczyznę – Vaterland – nazywa zaś „ziemią ojca”. Z określeniem ojczyzny czy ojcowizny kojarzymy raczej jakąś własność. Ojciec posiada ziemię. Ojcowizna należy do nas. To przestrzeń, którą zamieszkujemy, także ziemia, którą uprawiamy i która rodzi owoce. Ojczyzny bronimy przed wrogiem. To jest własność, której trzeba strzec i którą trzeba ochraniać.

Mowy ojczystej nie trzeba bronić. Język, którego uczymy się od matki, w domu, jest jak łono, które daje poczucie bezpieczeństwa. Mowy ojczystej nie zdoła nam odebrać żaden wróg – chyba że ją podstępnie odmieni, a my tego w ogóle nie zauważymy. Mowa ojczysta wymaga troski i uwagi. Potrzebny jest stały kontakt z językiem ojczystym po to, byśmy mogli z niego czerpać jak z życiodajnego źródła, karmić się nim jak mlekiem matki.

Podobnie jak matka, która jest zawsze obecna i gotowa pomagać dziecku, tak też język, którym do niego się zwraca, jest stałym elementem tej relacji: „Dziecko wrasta w język, którym posługuje się matka, przyswaja sobie z każdym słowem jej język. Dziecko w zabawie uczy się języka. Bawiąc się, naśladuje jej słowa i powiela kontekst, tym samym poznając to, co potem samo będzie umiało powiedzieć. Wbija sobie w pamięć i zapisuje we wspomnieniach to, co jest samo z siebie już tym pomyślanym i zapamiętanym. Język bowiem, słowo, które mówimy, jest tym, co zostało pomyślane i przywołane, co wciąż powraca”5.

Nauczenie się języka od matki nie jest dla dziecka czymś czysto zewnętrznym. Dziecko „wzrasta w rozumieniu wspólnoty języka i zaczyna samo siebie rozumieć. Uważa język nie tylko za coś zewnętrznego, leżącego poza nim, lecz rozwija w nim swoje własne życie wewnętrzne, swój realny wymiar, biorący się z poczucia przynależności”6. Dziecko wzrasta w języku używanym przez najbliższe otoczenie, zaczyna coraz bardziej postrzegać swoje istnienie i odnajdywać własną tożsamość. Z czasem zaczyna w języku rozumieć siebie samego.

Sam język ma w sobie coś matczynego. Nie ocenia, lecz wyraża w słowach to, co istnieje. Język przybliża. Pozwala ludziom dojrzewać. Daje im poczucie bezpieczeństwa i zadomowienia. Jest dla nich ojczyzną. Matka mówi do dziecka słowami afirmacji. Pierwsze wciąż powtarzane słowa, które dziecko słyszy, wpływają na jego umysł. Dodajmy: nie tylko same słowa, które zostały wypowiedziane, lecz także sposób, w jaki zostały wyrażone.

Jednak język, w którym dziecko wzrasta, nie jest tylko językiem matki zwracającej się do niego, jest czymś więcej – ten język staje się matką, która się na nie otwiera, pociesza je, dodaje mu odwagi i kieruje uwagę na całe piękno jego istnienia.

Czasami, kiedy ludzie wracają do miejsca, gdzie się urodzili i wychowali, od razu rozpoznają specyficzne brzmienie języka, jakim się mówiło w domu. Chodzi często o dialekt – odmianę języka odznaczającą się swoistymi cechami albo jakąś charakterystyczną melodią. Dziś wraca zainteresowanie dialektami czy gwarami i szacunek dla nich. Posługiwanie się swojską mową nie spotyka się już z dezaprobatą. To nowe podejście, które obserwujemy, wyraża zapewne także tęsknotę za językiem jako ojczyzną. W dialekcie nie da się zwyczajowo prowadzić uczonych dyskusji i snuć teoretycznych rozważań, ale można w nim wyrazić całą codzienność.

To swojska mowa. Język zwykłej rozmowy, zaproszenie, obietnica. To język nacechowany emocjami, sposób mówienia charakterystyczny dla jakiejś określonej społeczności. Dzięki niemu czujemy się zaproszeni do rozmowy, przeczuwamy obietnicę znalezienia wsparcia. W swojskiej mowie kryje się oczekiwanie miłości, zadomowienia, ale także mądrość, którą ludzie miejscowi zawarli w swoim języku, językowy obraz ich doświadczeń i wiedzy. Dialekt narodził się z dialogu. To język zwykłej rozmowy, narzędzie pozwalające odnaleźć się w dialogu.

Dialekt był zawsze językiem pełnym obrazowych porównań. Język ze swej natury obrazowy opisuje istniejący stan rzeczy. Mówiąc obrazowo, nie możemy zaprzeczyć temu, co zastane. Niezaistnienie jakiegoś wydarzenia nie da się przedstawić w sposób obrazowy. Nie ma obrazu na brak czegoś7. Swojska mowa jest językiem afirmacji, językiem, który jak matka daje życie i pielęgnuje je, a nie – jak niektórzy racjonaliści – neguje czy stawia pod znakiem zapytania. Język, którego uczymy się od matki, pozwala się nasycić, jest językiem pełnym ufności, który wprowadza nas w życie.

O języku jako ojczyźnie pisała przede wszystkim żydowska poetka Hilde Domin. Ojczyzna była dla niej czymś, czego nie można nigdy utracić. Takim niezniszczalnym darem był język: „Dla mnie język jest czymś, czego nie można mi odebrać, nawet gdy wszystko inne okazuje się stracone. To ostatnia przystań, ojczyzna, której nie można nikomu zabrać. Tylko zaprzestanie istnienia osoby (śmierć mózgu) może mnie jej pozbawić. Niemiecki język. W innych językach, którymi się posługuję, czuję się jak gość. Chętnie i z wdzięcznością przyjmowany, ale gość. Język niemiecki daje oparcie, jemu zawdzięczamy to, że mogliśmy zachować poczucie tożsamości sami ze sobą. To właśnie z powodu języka wróciłam”8.

Na emigracji Hilde Domin nie czuła się jak w domu, nie zadomowiła się tam i towarzyszył jej zawsze nieprzyjemny stan obcości. Za granicą wprawdzie nadal uważała język niemiecki za swoją ojczyznę, nie mogła się jednak nim posługiwać w kontaktach z innymi ludźmi. Na emigracji nie używała języka ojczystego. Musiała nauczyć się innego. Ekscytujący był więc dla niej „powrót do domu. Do kraju, gdzie się urodziła, gdzie ludzie mówią ze sobą po niemiecku”9. Kiedy mówiła o ojczyźnie, spotykała się ze zdziwieniem niemieckich pisarzy. Jednak Hilde Domin trwała przy swoim: „Żyjemy w czasach kryzysu przynależności, wspólnoty. Także kryzysu języka i porozumiewania się. Kryzysu komunikacji, tożsamości. Żyjemy w braku ojczyzny”10.

Ten, kto nie jest świadomy własnego języka, nie odnajduje go. Język jest ważnym miejscem samoidentyfikacji. Język jest też miejscem przynależności. Jeśli mówię tym samym językiem co inni ludzie, wtedy odczuwam z nimi wspólnotę, przynależę do ludzi, którzy mnie słuchają i których ja słucham.

Człowiekowi można zabrać ojczyznę zewnętrzną; ojczyzny wewnętrznej, „języka, w którym sumiennie nazywam świat, skrupulatnie czynię komunikatywnym (ale także nadaję komunikat w taki sposób, by być wysłuchaną), nie można mi odebrać, on jest ostatecznym schronieniem. Tego domu, tej przystani bronić będę do ostatniego tchu. Jak kiedyś chłop bronił ziemi. Nie potrafię inaczej”11. Przyrównanie języka do schronienia, którego użyła Hilde Domin, jest pięknym obrazem. Język jest schronieniem dla człowieka. Nawet jeśli zabrać człowiekowi wszystko, pozostanie mu mowa ojczysta – tylko śmierć może go jej pozbawić. Nawet jeśli zamilknie na zewnątrz, będzie miał nadal swój język wewnętrzny, w którym może rozmawiać ze sobą i w którym może doświadczać choć namiastki ojczyzny pośrodku tego, co nią nie jest, na obczyźnie.

Język jest dla poetki Hilde Domin przyswajaniem świata za pomocą słów. Nie tylko słuchamy otaczającego świata. Gdy mówimy o świecie, staje się on naszą własnością. Przyswajamy go sobie. Bierzemy w posiadanie. Należy do nas. Język pozwala nam nawiązać relację ze światem i z innymi ludźmi, którzy nas słuchają. W języku znajdujemy posłuch. Opowiadając o naszym doświadczaniu świata, nadajemy komunikat, a inni go odbierają. W ten sposób świat przynależy do mówiącego i słuchającego.

Sami czujemy, jakie znaczenie ma dla nas język ojczysty, kiedy za granicą, w obcych krajach nagle usłyszymy znane dźwięki ojczystej mowy. Kiedy jakiś współziomek zagadnie nas na obczyźnie, od razu czujemy się jak w domu. I od razu wiemy, z jakiego regionu niemieckojęzycznego obszaru pochodzi. Jego mowa go zdradza. A kiedy po dłuższym pobycie za granicą wracamy do domu, doświadczamy własnego języka jako ojczyzny, czyli czegoś, co oferuje bezpieczeństwo, swojskość, zadomowienie, czegoś, co nas karmi, co opiekuje się nami i nas chroni – czyli „ostatecznego schronienia”, jak to wyraziła Hilde Domin.1 Wszystkie cytaty biblijne pochodzą z wydania: Biblia Tysiąclecia. Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, wydanie trzecie poprawione, Pallottinum, Poznań–Warszawa 1980 – przyp. tłum.

2 Emil Preetorius, Eröffnung der Vortragsreihe, w: Die Sprache. Die Fünfte Folge des Jahrbuchs Gestalt und Gedanke, Bayerische Akademie der Schönen Künste, München 1959, s. 10.

3 Autor odwołuje się do ustaleń wymienionego językoznawcy, który odkrył nadużywanie słów rozpoczynających się od przedrostka be-. Wymienione w oryginale czasowniki to: befehlen, behandeln, bestimmen, beherrschen, bekämpfen, beaufsichtigen, bedauern, behaupten, beschimpfen – przyp. tłum.

4 Tu autor wymienia czasowniki: begeistern, besänftigen, beleuchten, bekleiden – przyp. tłum.

5 Friedrich G. Jünger, Sprache und Denken, Vittorio Klostermann, Frankfurt am Main 1962, s. 55.

6 Tamże, s. 57.

7 Paul Watzlawick, Die Möglichkeit des Andersseins. Zur Technik der therapeutischen Kommunikation, Verlag Hans Huber, Bern 1977, s. 56.

8 Hilde Domin, Gesammelte Essays, S. Fischer, Frankfurt am Main 1993, s. 14.

9 Tamże.

10 Tamże, s. 16.

11 Tamże.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: